ROZDZIAŁ DRUGI

Tydzień po Święcie Dziękczynienia Diana miała już kupę roboty z artykułami do kwietniowego numeru. Zespół redakcyjny z jej magazynu szykował obszerne reportaże o dwóch domach w Newport Beach i jednym w La Jolla. Sama pojechała do San Diego, aby skontrolować zaawansowanie prac, ale już późnym popołudniem miała kompletnie dość. Lokatorzy domu należeli raczej do osób konfliktowych, właścicielce nie podobało się nic z tego, co dziennikarze u niej robili, a młoda, początkująca redaktorka, która miała przygotować materiał, wypłakiwała się na ramieniu Diany.

– Nie przejmuj się – uspokajała ją, choć sama znajdowała się na krawędzi wyczerpania nerwowego. Na domiar złego od południa nękał ją uporczywy ból głowy. – Jeśli zobaczy, że wyprowadziła cię z równowagi, zacznie zachowywać się jeszcze gorzej. Traktuj ją po prostu jak małą dziewczynkę, która chce dostać się na łamy naszego pisma, a ty masz jej w tym pomóc.

Ta przemowa niewiele jednak pomogła, gdyż niebawem fotografik wściekł się i zagroził, że rzuci wszystko i pójdzie sobie. Pod koniec dnia wszyscy mieli zszarpane nerwy, a najbardziej Diana.

Wróciła do hotelu Valencia i ledwo weszła do swojego pokoju, od razu, nie zapalając światła, padła na łóżko. Była zanadto zmęczona, aby rozmawiać z kimkolwiek, zjeść coś czy choćby się rozebrać. Nie miała nawet siły, by zadzwonić do Andyego. W końcu zdecydowała, że najpierw weźmie gorącą kąpiel, a później każe sobie przynieść do pokoju zupę. Od razu ją zamówiła, a dopiero potem weszła do łazienki.

Ledwo się rozebrała, zobaczyła to, czego najbardziej na świecie nie chciała widzieć – plamę krwi na majtkach. Co miesiąc modliła się, aby to się już nie pojawiało, a jednak stale wracało, mimo wysiłków jej i Andyego, aby zaszła w ciążę. Próbowali tak już od pół roku, ale nie skutkowało.

Na ten widok zamknęła oczy, spod powiek popłynęły łzy. Płakała jeszcze, wchodząc do wanny, bo nie rozumiała, dlaczego to, co przychodziło tak łatwo innym, choćby jej siostrom, jej się nie udawało.

Po kąpieli zadzwoniła do Andyego. Akurat wrócił do domu, bo miał w pracy zebranie, które późno się skończyło.

– Cześć, kochanie, jak ci dziś poszło? – Robił wrażenie zmęczonego. Postanowiła więc nie mówić mu o niczym, dopóki nie wróci, ale wyczuł smutek w jej głosie i sam zapytał, co się stało. – Coś nie tak?

– Nic, tylko ten dzień tak mi się dłużył… – Siliła się na obojętny ton, ale serce jej się krajało. Odnosiła wrażenie, jakby co miesiąc ktoś umierał i wciąż od nowa przeżywała żałobę.

– Oj, to chyba coś więcej. Masz kłopoty z ekipą czy z właścicielami domu?

– No, niby nic wielkiego, tylko ta baba jest strasznie upierdliwa, fotografik już dwa razy groził, że zwinie majdan, ale w naszym fachu to normalka.

– Więc o co chodzi? O czym mi jeszcze nie powiedziałaś?

– Widzisz… znowu mam okres. To takie przygnębiające… – Jej oczy znów wypełniły się łzami, ale Andy zdawał się tym nie przejmować.

– I cóż takiego się stało? To tylko znaczy, że musimy próbować do skutku. Przecież jesteśmy ze sobą dopiero pół roku, a niektórzy ludzie czekają na dziecko rok albo i dwa. Nie zamartwiaj się tak, odpoczywaj i baw się dobrze. Kocham cię, głuptasku! – Było mu przykro, że Diana każdego miesiąca wpada w taką panikę, ale nie przypuszczał, aby działo się coś złego. Możliwe, że szkodziła im stresująca praca. – Może w przyszłym miesiącu w odpowiednim czasie wyjedziemy gdzieś na parę dni? Oblicz sobie, kiedy to ma być i powiedz mi.

– Kocham cię, Andy! – Uśmiechnęła się przez łzy. Kochany chłopak, jak on potrafił ją pocieszać. – Żebym to ja umiała tak się wyluzować! Chyba powinnam pójść do specjalisty, a przynajmniej spytać Jacka, co o tym myśli.

– Nie bądź śmieszna! – Dopiero teraz głos Andyego zdradzał zdenerwowanie. Absolutnie nie życzył sobie, aby żona wtajemniczała szwagra w szczegóły ich intymnego pożycia. – Przecież nikomu z nas nic nie brakuje.

– Skąd wiesz?

– Po prostu wiem. Proszę cię, zaufaj mi.

– Och, przepraszam. Działa mi to już na nerwy, co miesiąc ta sama historia. Trochę gorzej się poczuję, kichnę, brzuch mnie rozboli, a już chwytam się tego kurczowo i myślę, że jestem w ciąży. A potem nagle bach! i po wszystkim.

Nie potrafiła opisać mu rozczarowania, jakiego doznawała co miesiąc. Żyli ze sobą od trzech lat, a po pół roku od ślubu chciała już nosić pod sercem jego dziecko. Tymczasem najwyższe piętro w ich domu świeciło pustką jak wyrzut sumienia. To z myślą o dzieciach kupili taki duży dom.

– Spróbuj na razie nie myśleć o tym, kochanie. Na wszystko przyjdzie czas, a na razie powiedz, kiedy wracasz.

– Jutro wieczorem, jeśli tymczasem ci ludzie nie doprowadzą mnie do szału. – Westchnęła. Perspektywa ponownego użerania się z właścicielami domów przygnębiała ją jeszcze bardziej, odkąd okres pozbawił ją nadziei na kolejny miesiąc.

– Będę na ciebie czekał – obiecał Andy. – Tymczasem dobrze się wyśpij, a od razu poczujesz się lepiej. – Wydawało mu się, że potrafi ją pocieszyć w taki prosty sposób. Dziwne, ale wolałaby, żeby i on się martwił i przeżywał te same lęki co ona. Nie, nie, chyba lepiej, że tak tego nie przeżywał. – Kocham cię. Di.

– Ja ciebie też, kochanie. I tęsknię za tobą.

– Tak samo jak ja za tobą. Do zobaczenia jutro! Ledwie odłożyła słuchawkę, przyniesiono jej zupę, ale straciła już na nią apetyt. Zgasiła światło i położyła się do łóżka, jednak długo nie mogła zasnąć, myśląc o dziecku, którego tak pragnęła. Jeszcze zasypiając, modliła się, aby następny miesiąc okazał się lepszy pod tym względem.

Pilar Graham (w pracy nadal używała tego nazwiska) siedziała w biurze, przeglądając akta leżące na biurku, kiedy zadzwonił wewnętrzny telefon. Dzwoniła sekretarka z informacją:

– Przyszli państwo Robinson.

– Dziękuję, poproś ich. – Pilar wstała, oczekując poważnie wyglądającego małżeństwa, które wprowadziła sekretarka. Kobieta, mniej więcej trzydziestoparoletnia, miała schludną fryzurę z ciemnych, półdługich włosów, podczas gdy jej partner, wysoki i chudy, wyglądał na starszego i niezbyt starannego w doborze stroju. Pilar przejęła ich sprawę po swoim koledze, więc od rana studiowała akta.

– Dzień dobry państwu, nazywam się Pilar Graham. – Przedstawiła się, podała obojgu rękę i zaprosiła, aby usiedli. Zaproponowała im kawę lub herbatę, ale odmówili. Rozglądali się tylko nerwowo, jakby spieszno im było jak najprędzej przystąpić do rzeczy.

– Całe rano przeglądałam państwa akta – zagaiła Pilar. Sprawiała wrażenie osoby godnej zaufania, ale ci ludzie zwrócili się do niej dlatego, że znali krążące o niej opinie. Stugębna plotka przedstawiała bowiem mecenas Graham jako postrach sali sądowej.

– Czy pani mecenas sądzi, że może nam pomóc? – zapytała Emily Robinson, spoglądając na Pilar udręczonym wzrokiem.

Pilar nie była pewna, czy nie zawiedzie oczekiwań nowej klientki.

– Mam nadzieję, że tak, ale, mówiąc szczerze, nie jestem jeszcze tego pewna. Muszę najpierw dokładniej przejrzeć dokumentację i skonsultować się z kolegami, oczywiście przy zachowaniu pełnej dyskrecji. Prawdę mówiąc, nie prowadziłam dotąd żadnej sprawy dotyczącej matek zastępczych, a przepisy w tej materii mają wiele luk i różnią się bardzo między poszczególnymi stanami. W tej sytuacji na razie nie znam jeszcze odpowiedzi na wiele pytań.

Lloyd Robinson umówił się z siedemnastoletnią dziewczyną, Michelle, mieszkającą w górach niedaleko Riverside, że ta urodzi jego dziecko. Przystała na to chętnie, gdyż urodziła już przedtem dwoje nieślubnych dzieci. Lloyd dostał jej adres za pośrednictwem szkoły, w której kiedyś pracował. Sztucznego zapłodnienia dokonał miejscowy lekarz, a za użyczenie brzucha Lloyd zapłacił dziewczynie pięć tysięcy dolarów – sumę wystarczającą na pokrycie kosztów przeprowadzki do Riverside i studiów uniwersyteckich, o których jakoby marzyła. Bez tych pieniędzy nie miałaby szans na wydostanie się z zabitej deskami górskiej wioski.

Robinsonowie dopiero poniewczasie zrozumieli, że palnęli głupstwo. Dziewczyna była młoda i niezrównoważona, a jej rodzice, kiedy dowiedzieli się o wszystkim, rozdmuchali całą sprawę. Lloyd został oskarżony o przestępstwo kryminalne i choć zarzuty umorzono – sąd zainteresował się wybraną przez niego kandydatką na matkę zastępczą. Zaistniała nawet możliwość wniesienia sprawy o gwałt. Na szczęście Lloyd był w stanie dowieść, że nie odbył z powódką stosunku płciowego, ale po urodzeniu dziecka dziewczyna nie chciała mu go oddać. Miejscowy chłopak, za którego tymczasem wyszła za mąż, wspierał ją w tym uporze.

Podczas gdy Robinsonowie wyżalali się Pilar, Michelle zdążyła ponownie zajść w ciążę, tym razem ze swoim mężem. Córeczka Lloyda miała już rok, ale sąd zabronił mu jej odwiedzać. Jako dawcy nie przysługiwało mu do tego prawo, poza tym sąd uznał, że mógłby wywierać nieodpowiedni wpływ na małą. Zrozpaczeni Robinsonowie zachowywali się tak, jakby ukradziono im ukochane dziecko. Nazwali ją imionami Jeanne-Marie, na pamiątkę matki Emily i Lloyda, choć Michelle nazywała ją całkiem inaczej. Pilar odniosła więc wrażenie, że Robinsonowie żyli w świecie marzeń.

– Czy nie prościej byłoby adoptować dziecko? – Nie mogła powstrzymać się od zadania tego pytania.

– Może i tak. – Emily zgodziła się z nią, ale zaraz ze smutkiem wyznała: – Bo, widzi pani mecenas, to ja nie mogę mieć dzieci!

Wypowiedziała te słowa takim tonem, jakby przyznała się do strasznej zbrodni. Pilar zrobiło się jej trochę żal, choć sprawa za interesowała ją jako ciekawy przypadek. Najbardziej rzucało się w oczy u tych ludzi nieodparte pragnienie posiadania dziecka.

– Jesteśmy za starzy, aby zakwalifikować się do adopcji – tłumaczyła Emily. – Mam czterdzieści jeden lat, a Lloyd prawie pięćdziesiąt. Ubiegaliśmy się już o to wcześniej, ale wtedy mieliśmy za niskie dochody. Lloyd po urazie kręgosłupa pozostawał przez dłuższy czas bez pracy. Teraz powodzi nam się lepiej. Sprzedaliśmy samochód i pracowaliśmy na dwóch etatach, żeby wystarczyło na zapłatę dla Michelle za urodzenie dziecka. Reszta oszczędności poszła na koszty sądowe i mało co nam zostało – wyznała szczerze.

Pilar jednak nie zważała na słabe możliwości finansowe klientki. Zaciekawiła ją sama sprawa, gdyż w aktach sądowych znajdował się odpis wywiadu środowiskowego zebranego przez miejscowego pracownika socjalnego. Zgodnie z tymi danymi Robinsonowie cieszyli się opinią porządnych ludzi, bez nałogów. Po prostu nie mogli mieć dzieci, a rozpaczliwie tego pragnęli. Pilar zaś wiedziała doskonale, że desperacja nieraz popycha ludzi do niedozwolonych czynów.

– Czy zadowoliłoby państwa prawo do kontaktów z dzieckiem?

Emily westchnęła i kiwnęła głową.

– Jeśli to wszystko, na co moglibyśmy liczyć, to oczywiście tak. Ale to niesprawiedliwe! Michelle zrzekła się dwojga dzieci, kiedy sama jeszcze była prawie dzieckiem. Teraz ma już następne ze swoim mężem, więc po co jej jeszcze córka Lloyda?

– To także jej córka – przypomniała delikatnie Pilar.

– A więc pani mecenas uważa, że jedyne, co możemy uzyskać, to prawo do jej odwiedzania? – podsumował Lloyd, a Pilar udzieliła odpowiedzi dopiero po pewnym namyśle.

– Całkiem możliwe. Biorąc pod uwagę ostatnie orzeczenie sądu, to byłby i tak postęp. Gdyby Michelle nie wywiązywała się należycie z obowiązków macierzyńskich albo jej mąż popadł w konflikt z prawem, mogłaby pani wystąpić o przyznanie prawa do opieki nad dzieckiem, ale nie mogę tego obiecać. Zresztą nawet w najlepszym razie musiałaby pani na to długo czekać, może całe lata… – Zawsze starała się być szczera wobec klientów.

– A ten adwokat, u którego przedtem byliśmy, gwarantował nam, że odzyskamy Jeanne-Marie w ciągu pół roku! – wybuchnęła Emily.

Pilar nie chciała już jej przypominać, że odzyskanie w żadnym wypadku nie może wchodzić w grę, gdyż nigdy nie mieli dziecka u siebie. – W takim razie wydaje mi się, że nie postępował z wami uczciwie.

Im się chyba też tak wydawało, w przeciwnym razie nadal korzystaliby z jego usług. Przytaknęli i powtórnie spojrzeli po sobie zdesperowanym wzrokiem. Determinacja i rozpacz widoczna była u nich gołym okiem.

Pilar i Brad mieli znajomych, którzy również za wszelką cenę chcieli mieć dzieci. Zjeździli nawet Honduras, Koreę, Rumunię w poszukiwaniu maluchów do adopcji, ale żadne z nich nie po pełniło takiego głupstwa jak Robinsonowie, którzy podjęli ryzyko i przegrali, o czym dobrze wiedzieli.

Pilar rozmawiała z Robinsonami jeszcze przez chwilę, po czym zapewniła ich, że chętnie zajmie się tą sprawą, jeśli tylko obdarzą ją zaufaniem. Spróbuje znaleźć podobne przypadki, aby się na nie powołać jako na precedensy. Małżonkowie oświadczyli, że zadzwonią do niej, kiedy się zdecydują. Tłumaczyli, że chcieliby jeszcze raz przemyśleć całą sprawę, ale Pilar wiedziała, że już do niej nie wrócą. Prawdopodobnie udadzą się do jej kolegi po fachu, który obieca im złote góry, czego ona nie chciała i nie mogła zrobić.

Myślała o nich jeszcze przez chwilę, kiedy wyszli z jej biura. Wyglądali na zagubionych, a równocześnie bardzo spragnionych dziecka, którego nigdy nie widzieli. W ich wyobraźni przybrało ono postać konkretnej dziewczynki o imieniu Jeanne-Marie, którą znali i kochali, a przynajmniej tak sobie wmawiali. Pilar nie potrafiła tego zrozumieć, ale było jej przykro, że nie mogła im pomóc. Zamyśliła się nad tą sprawą i właśnie tęsknie spoglądała przez okno, gdy przez drzwi jej gabinetu wsadziła głowę koleżanka, Alicja Jackson. Uśmiech na jej twarzy natychmiast ustąpił miejsca zdziwieniu.

– Ach, to chyba jakiś ciężki przypadek! Nie widziałam cię takiej, odkąd broniłaś tego faceta oskarżonego o morderstwo. A ci kogo załatwili?

Pilar uśmiechnęła się na wspomnienie tamtych dni. W tym samym zespole adwokackim pracował także Bruce Hemmings, który potem ożenił się z Alicją i dochowali się dwojga dzieci. Pilar przyjaźniła się z Alicją, ale nie zwierzała się jej ze wszystkiego tak, jak Marinie. Natomiast świetnie im się razem pracowało.

– Nic z tych rzeczy, tam nie było żadnej mokrej roboty – od powiedziała, zapraszając Alicję, aby weszła i usiadła. – To taka dziwna sprawa…

Pokrótce streściła przypadek Robinsonów, na co koleżanka tylko potrząsnęła głową.

– Nawet nie próbuj stwarzać precedensu. Żaden sędzia nie przyzna im niczego więcej niż prawo do odwiedzin. Ted Murphy prowadził w zeszłym roku podobną sprawę i tam też matka zastępcza w ostatniej chwili odmówiła oddania dziecka. Sprawa oparła się o Stanowy Sąd Najwyższy i ojciec uzyskał prawo do łącznego sprawowania opieki, ale dziecko pozostało u matki, a on mógł je tylko odwiedzać.

– Pamiętam, ale ci ludzie tak mnie wzruszyli… – przyznała niechętnie Pilar.

– Tylko w jednym przypadku sędzia nie stanął po stronie matki zastępczej – przypomniała sobie Alicja. – Było to wtedy, kiedy wszczepiono jej komórkę jajową pochodzącą od matki-dawczyni. Nie pamiętam, gdzie to miało miejsce, ale mogę sprawdzić. W każdym razie sędzia stanął na stanowisku, że między biorczynią a zarodkiem nie istniały więzy krwi, więc orzekł, że ma oddać dziecko biologicznym rodzicom. Jednak w sprawie, o której mówisz, okoliczności nie działają na korzyść powoda. Musiał być zupełnym idiotą, żeby zawierać taką transakcję z małolatą!

– Wiem, ale ludzie często popełniają głupstwa, jeśli za wszelką cenę chcą mieć dzieci.

– I ty mnie to mówisz? – jęknęła Alicja, rozsiadając się wygodniej. – Przecież sama przez dwa lata poddawałam się takiej kuracji hormonalnej, że o mało się nie wykończyłam. Rzygałam jak kot, jakby to była chemioterapia, ale za to doczekałam się dwóch wspaniałych chłopaków. Uważam, że warto było trochę pocierpieć.

Tak, ale ona przynajmniej doczekała się upragnionych dzieci, a cierpienia Robinsonów pozostały bez nagrody. Cóż z tego, że obdarzyli dziewczynkę imieniem Jeanne-Marie, jeśli jej nigdy nie widzieli i wątpliwe było, czy zobaczą! Pilar nie mogła się po wstrzymać, by nie zapytać:

– Jak sądzisz, Ali, dlaczego ludzie potrafią tyle znieść, byle tylko mieć dzieci? Nie gniewaj się, wiem, że twoi chłopcy są cudowni, ale gdybyś ich nie miała, czy byłaby to wielka tragedia?

– Dla mnie i dla Brucea tak – oświadczyła cicho, lecz stanowczo Alicja. – Myśmy zawsze chcieli stworzyć prawdziwą rodzinę. Nie każdy ma taką odwagę jak ty.

Alicja zawsze podziwiała Pilar za jej niewzruszoną pewność, z jaką obstawała przy swoich przekonaniach.

– O jakiej odwadze mówisz?

– No, bo ty, jeśli nie chciałaś mieć dzieci, to ich po prostu nie miałaś i ułożyłaś sobie życie tak, jak tego pragnęłaś. Natomiast większość ludzi boi się przyznać do tego, bo uważa, że wypada mieć dzieci. No więc wydają je na świat, a po cichu nienawidzą. Nie masz pojęcia, ile takich matek spotkałam przy okazji działalności w szkole, harcerstwie czy na kursach karate. Te osoby naprawdę nie lubiły swoich dzieci i w życiu nie powinny były ich mieć.

– Tacy byli moi rodzice i to właśnie utwierdziło mnie w moich przekonaniach. Nie chciałam, aby moje dziecko musiało przejść przez to co ja. W domu czułam się zawsze intruzem, smarkulą zawadzającą ogromnie zajętym rodzicom, których nie stać było na to, by porozmawiać ze mną od czasu do czasu, czy w ogóle mnie kochać.

– Och, Pilar, ty na pewno nie byłabyś taką okropną matką! Może teraz, kiedy wyszłaś za Brada, powinnaś to sobie jeszcze raz przemyśleć?

– No wiesz, w moim wieku? – Pilar parsknęła śmiechem. A w ogóle, co to kogo obchodzi, czy ona i Brad zamierzają mieć dziecko?

– Mogłabyś się zająć swoją gospodarką hormonalną! – Alicja aż podniosła się z miejsca i przechyliła do koleżanki przez biurko. Wiedziały, że nawet najbardziej brutalna szczerość nie była w stanie zaszkodzić ich przyjaźni. – Przy twoim szczęściu na pewno zaskoczysz od pierwszego razu. I nie udawaj starej babci, bo nie zaimponujesz mi wiekiem. Czterdzieści dwa lata, wielkie mi co!

– To miłe z twojej strony, ale chyba oszczędzę sobie tego kłopotu. I Bradowi też, bo wyobrażam sobie, jaki byłby oszołomiony!

Uśmiechnęła się i popatrzyła na zegarek. Umówiła się z pasierbicą na lunch, więc musiała się pospieszyć, żeby zdążyć.

– Może chcesz, żebym dowiedziała się czegoś więcej o matkach zastępczych? – Alicji zawsze dobrze szło zbieranie materiałów. – Mam akurat trochę wolnego dziś po południu i jutro rano.

– Dziękuję, ale szkoda twojego czasu. Nie przypuszczam, by się jeszcze odezwali. Wątpię nawet, czy będą próbowali walczyć o prawo do odwiedzin. Ludzie tego pokroju chcą mieć wszystko albo nic. Może się mylę, ale podejrzewam, że znajdą sobie tańszego adwokata, który obieca im, że wszystko załatwi, a przy dobrych układach i tak skończy się najwyżej na prawie do odwiedzin.

– W porządku, ale gdyby zadzwonili, daj mi znać.

– Chętnie, i dziękuję, że chciałaś pomóc.

Wymieniły pożegnalne uśmiechy i Alicja wróciła do swego biura po przeciwnej stronie holu. Miała mniej pracy niż Pilar, nie była też tak zaangażowana w to, co robiła, lubiła natomiast ciekawe przypadki prawne. Traktowała je jak przedmiot badań naukowych, na co miała czas, gdyż pracowała w niepełnym wymiarze godzin. Dwa dni w tygodniu spędzała w domu z dziećmi, co bynajmniej nie przeszkadzało Pilar, bo Bruce, mąż Alicji, pracował znacznie więcej, niż musiał, a poza tym każdemu z nich odpowiadał inny styl pracy.

Bruce specjalizował się w sprawach cywilnych, szczególnie w sporach zbiorowych. Wolał mieć do czynienia z instytucjami, natomiast Pilar – z ludźmi. Dzięki temu świetnie się uzupełniali, konsultowali się w cięższych przypadkach albo powoływali do pomocy aplikantów. Tak właśnie Pilar zawsze wyobrażała sobie pracę dobrego zespołu adwokackiego. Zachowując niezależność, miała zawsze możliwość wyboru spraw, którymi chciała się za jąć, a ponadto lubiła kolegów, z którymi pracowała. Do kręgu przyjaciół zaliczała także współpracowników Brucea z ławy sędziowskiej, choć czasami narzekała, że obraca się tylko wśród prawników. Nie wyobrażała sobie jednak innego stylu życia.

Jadąc na umówione spotkanie z Nancy, nie mogła pojąć, jak jej pasierbica znosi życie bez pracy. Od zamążpójścia nie pracowała, choć Pilar uważała, że powinna. Brad jednak nie chciał się wtrącać w życie prywatne swoich dzieci, a Pilar nie zamierzała robić mu na złość. Ale nie zawsze potrafiła ukryć, że dla niej praca stanowiła jeden z podstawowych priorytetów, podczas gdy Nancy wyznawała zupełnie inny system wartości.

Do restauracji „Paradise” zajechała z dziesięciominutowym opóźnieniem. Nancy czekała już na nią. Miała na sobie ciemną, trykotową sukienkę, kozaczki i czerwony płaszczyk. Długie blond włosy sczesała do tyłu i związała aksamitną wstążką. Jak zawsze wyglądała uroczo.

– Cześć, kochanie! Wyglądasz zachwycająco! – przywitała ją Pilar, opadając na krzesło. Natychmiast złożyła zamówienie, aby więcej czasu poświęcić Nancy, bo miała niejasne przeczucie, że coś ją gryzie. Nie chciała jednak okazywać nadmiernej ciekawości wolała poczekać, co wyniknie w czasie lunchu- Nie spodziewała się jednak usłyszeć tego, z czym Nancy czekała aż do deseru. Zamówiła tort czekoladowy z bitą śmietanką, polany czekoladowym sosem, co kompletnie zaskoczyło Pilar, choć świadczyło, że Nancy jest przynajmniej zdrowa i cieszy się dobrym apetytem.

– Mam ci coś do powiedzenia… – zagaiła Nancy z szerokim uśmiechem, pakując do ust kolejne kęsy ciasta z kremem.

– Ja tobie też. Jeśli będziesz częściej jadła takie desery, do świąt zabraknie ci podziałki na wadze – przestrzegła ją Pilar żartobliwie, choć z pewnym niepokojem.

Nancy wciąż nazbyt często zachowywała się jak mała dziewczynka. Teraz też spoglądała na macochę z szelmowskim uśmiechem psotnego dzieciaka, pochłaniając olbrzymie kawały tortu.

– Tak czy inaczej będę gruba – rzuciła ze złością, podczas gdy Pilar popijała kawę.

– Ach, tak! Może nawet wiesz dlaczego? Pewnie przez nadmiar słodyczy i wysiadywanie przed telewizorem. Mało razy ci mówiłam, żebyś rozejrzała się za jakąś pracą? Wiem, wiem, to nie mój interes, ale gdybyś zajęła się czymkolwiek, choćby działalnością charytatywną, to przynajmniej ruszyłabyś się z domu!

– Będę miała dziecko! – przerwała jej Nancy, uśmiechając się triumfalnie, jakby właśnie rozwiązała trudną zagadkę.

– Jesteś w ciąży? – Pilar zrobiła wielkie oczy, bo taka ewentualność w ogóle nie przyszła jej do głowy. Wciąż uważała pasierbicę za dziecko. Prawda jednak była taka, że Nancy miała już dwadzieścia sześć lat, tyle samo, co Pilar, kiedy poznała Bradforda, choć od tego czasu minęło prawie pół życia. Sama się potem dziwiła, dlaczego tak trudno jej było przyjąć do wiadomości ciążę Nancy.

– Już w trzecim miesiącu, termin mam wyznaczony na czerwiec! – poinformowała ją pasierbica. – Nie chcieliśmy ci nic mówić, dopóki nie upewniliśmy się, że wszystko jest w porządku.

– No, toś mnie zastrzeliła! – Pilar nigdy dotychczas nie interesowała się zbytnio dziećmi… no, może do dzisiejszego przed południa. – Cieszysz się, kochanie?

A może się nie cieszy, tylko boi? Pilar nie miała pojęcia, co czuje kobieta, która spodziewa się dziecka. Nie umiała ani nawet nie chciała sobie tego wyobrazić.

– Jeszcze jak, a Tommy wprost odchodzi od zmysłów! – Mąż Nancy miał dwadzieścia osiem lat i dobrą pracę w firmie IBM. Spełniał więc wszelkie warunki, aby być dobrym ojcem, ale Pilar i Brad wciąż traktowali ich jak dzieci. Nawet Todd, młodszy brat Nancy, sprawiał wrażenie dojrzalszego. – To naprawdę wspaniałe uczucie. Na początku trochę mnie mdliło, ale teraz czuję się świetnie.

Wylizała do czysta talerzyk po torcie, więc Pilar żartobliwie ją podpuściła:

– Może chcesz jeszcze?

– Pewnie! – przytaknęła całkiem serio.

– No wiesz? Ani mi się waż! Zanim urodzisz to dziecko, będziesz ważyła tonę!

– Nie mogę się już doczekać! – Nancy się roześmiała, więc Pilar pochyliła się, aby ją ucałować.

– Chwała Bogu, kochanie. Cieszę się za was oboje. Tatuś na pewno będzie zachwycony, to przecież jego pierwszy wnuk.

– Postanowiliśmy, że specjalnie wpadniemy do was w weekend, żeby mu to powiedzieć. Proszę cię, na razie nic nie mów, dobrze?

– Pewnie, że nie popsuję wam niespodzianki – obiecała Pilar, ale zaskoczyło ją, że ta sama dziewczyna, która początkowo od nosiła się do niej z taką niechęcią, właśnie jej jako pierwszej po wierzyła swoją tajemnicę. Po wyjściu z restauracji podążyły każda w swoją stronę. Pilar wróciła jeszcze do biura. Śmiać jej się chciało, znajomi pewnie pomyślą, że ona i Brad zamiast własnych dzieci sprawili sobie wnuczka! W końcu jednak zapomniała o niespodziance Nancy i zajęła się pracą.

Ten dzień dłużył się w nieskończoność, więc Pilar odetchnęła z ulgą, kiedy Brad przyjechał po nią i zaproponował kolację na mieście. Ucieszyła się, że nie będzie już dziś musiała gotować. Zjedli kolację w małej, cichej restauracyjce „U Louiego”, a Brad tryskał doskonałym humorem.

– Cóż ci się takiego przydarzyło? – spytała. Sama dopiero zaczynała się relaksować po ciężkim dniu, wypełnionym pretensjami klientów i nieznanymi dotąd uczuciami. Ciągle bowiem myślała o rozmowie z Nancy.

– Uporałem się z najdłuższą sprawą w historii sądownictwa! – pochwalił się Brad. – Tak mi teraz lekko na duszy, że mógłbym tańczyć!

Sprawa, nad którą ostatnio pracował, ciągnęła się już od dwóch miesięcy i zdążyła mu porządnie zaleźć za skórę.

– I na czym stanęło?

– Sąd uniewinnił oskarżonego i uważam, że dobrze zrobił.

– No, to facet na pewno się cieszy. – Przypomniała sobie własne przeprawy z czasów, kiedy występowała jako obrońca z urzędu.

– Ja też się cieszę – rzekł Brad z uśmiechem. – Przynajmniej sobie odpocznę. A tobie jak minął dzień? Pewnie też ciągnął się jak makaron?

– Mało tego, że się ciągnął, to jeszcze był jakiś dziwny. Miałam interesantów, którzy wplątali się w aferę z matką zastępczą. Facet zdurniał do tego stopnia, że zapłacił jakiejś małolacie, że by urodziła jego dziecko. Owszem, urodziła dziewczynkę, tylko że potem nie chciała oddać, a jemu groziło oskarżenie o gwałt z uwagi na jej wiek. Wprawdzie ten zarzut umorzono, ale sąd nie zezwolił mu nawet widywać małej. I wiesz, ci ludzie zachowywali się jakoś dziwnie. Z wielkim zapamiętaniem walczą o to dziecko i chociaż ani razu go nie widzieli, nadali dziewczynce imię Jeanne-Marie! Najsmutniejsze w tym wszystkim jest to, że nie wiele można dla nich zrobić. Mogą najwyżej uzyskać prawo do widywania dziecka, nic więcej, chyba żeby ta młoda matka je zaniedbywała. Myślałam o nich przez cały dzień, ale trudno mi sobie wyobrazić, co tacy ludzie mogą czuć. Tak rozpaczliwie pragną dziecka, że nie cofają się przed niczym. Zrobił głupstwo, że zwrócił się w takiej sprawie do małolaty.

– Tak czy siak, miałby problemy, bo to nie są łatwe sprawy. Pamiętasz precedens „Baby M”? Mógłbym ci przytoczyć więcej takich przykładów. Nie wydaje mi się, aby matki zastępcze były dobrym rozwiązaniem.

– Dla niektórych owszem.

– Dlaczego? Czy nie mogliby zwyczajnie adoptować dzieci? Brad lubił rozmawiać z Pilar na tematy zawodowe, choćby miał się z nią spierać. Przypominało mu to lata, kiedy w sali rozpraw zajmowali miejsca po przeciwnych stronach stołu sędziowskiego. Zawsze cenił ją jako przeciwnika, więc chwilami żałował tamtych czasów.

– Nie wszyscy kwalifikują się na rodziców adopcyjnych. Nie którzy są za starzy, mają za niskie dochody, a i o dzieci do adopcji nie tak łatwo. Poza tym niektórym kandydatom na ojców za leży, aby dziecko było przez nich spłodzone. Ta kobieta, która dziś była u mnie, wręcz czuła się winna, że to z jej winy są bez dzietni!

– Myślisz, że jeszcze się odezwą?

– Nie przypuszczam, bo powiedziałam im szczerze, co myślę o tej sprawie, a im się to chyba nie spodobało. Nie ukrywałam, że postępowanie może się przewlekać, a ja nie mam na to wielkiego wpływu. Nie chciałam stwarzać złudnych nadziei, żeby nie przysparzać im cierpień.

– A co ci szkodzi, niech sobie marzą! – Roześmiał się, ale był zadowolony, że Pilar zawsze stara się postępować uczciwie.

– Musiałam być z nimi szczera. Oni tak rozpaczliwie pragną tego dziecka, chwilami aż trudno mi było ich zrozumieć.

Prawdę mówiąc, nie rozumiała także wielu innych rzeczy. Na przykład wylewnie manifestowanej radości Nancy z jej odmiennego stanu. Patrząc na nią, czuła się, jakby zaglądała z zewnątrz przez okno do czyjegoś rzęsiście oświetlonego mieszkania. Owszem, podobało się jej to, co tam widziała, ale nie czuła się z tym miejscem w żaden sposób związana. Przyjemność z posiadania dziecka była dla niej czymś kompletnie obcym. – Coś się tak zamyśliła? – zagadnął wesoło Brad, wyciągając do niej rękę przez stół.

– Bo ja wiem? Może na stare lata zaczynam filozofować? Czasem wydaje mi się, że zaczynam się zmieniać, co mnie trochę przeraża.

– Czyżby małżeństwo tak na ciebie działało? Jeśli tak, to i ja się zmieniłem. Czuję, że ubyło mi jakieś pięćdziesiąt lat!

W rzeczywistości skończył właśnie sześćdziesiąt dwa, ale i tak wszyscy pracownicy sądu zazdrościli mu kondycji. Przyjrzał się Pilar i dodał już poważniejszym tonem:

– A na jakiej podstawie sądzisz, że się zmieniasz?

– Czy ja wiem? – Nie mogła przecież powiedzieć mu o ciąży Nancy. – Jadłam dziś lunch z koleżanką, która spodziewa się dziecka. I nie masz pojęcia, jak się z tego cieszyła.

– A to jej pierwsze dziecko? – Kiedy przytaknęła, dodał: – No, to nie dziwię się, że tak to przeżywa. Każde dziecko jest cudem natury, choćby dziesiąte z rzędu. Nawet jeżeli na początku nie byłabyś tym zachwycona, same narodziny zawsze są jedyne w swoim rodzaju. A co to za dziewczyna?

– Pracuje u nas w kancelarii. Tak się złożyło, że spotkałam ją niedługo po wyjściu tych ludzi, którzy tak pragnęli dziecka, że aż posunęli się do czynów sprzecznych z prawem. Powiedz mi, skąd oni mogą wiedzieć, że tak bardzo potrzebują tego dzidziusia? Przecież to zobowiązanie na całe życie, z którego się nie można wycofać. Dlaczego ludzie robią takie rzeczy?

– Myślę, że to zupełnie naturalne i nie ma po co zadawać tylu pytań. Pewnie tobie łatwiej, bo wymigałaś się od tego.

Przez wszystkie lata, odkąd się poznali, Pilar nigdy nie wyrażała chęci posiadania dziecka. Jemu to nie przeszkadzało, bo miał własne. Oboje żyli pracą i swoimi zainteresowaniami, mieli własne grona przyjaciół, podróżowali do Los Angeles, Nowego Jorku czy Europy, ilekroć znaleźli na to czas i ochotę. Dziecko, nawet jeśliby nie uniemożliwiło, to na pewno utrudniło im taki tryb życia, ale Brad wiedział, że Pilar nigdy nie tęskniła za macierzyństwem.

– Skąd wiesz, że się wymigałam? – Spojrzała na niego przez stół.

– Czy to znaczy, że chcesz mi coś powiedzieć, Pilar? – zapytał ostrożnie, zaskoczony tym, co dostrzegł w jej spojrzeniu. Odczytał to jako pewien niedosyt, jakby poczucie niespełnienia. Trwało to jednak tylko chwilę. Doszedł więc do wniosku, że musiała być po prostu zmęczona.

– Chciałam ci powiedzieć, że pewnych rzeczy nie rozumiem. Ani tego, co tacy ludzie czują, ani dlaczego ja tego nigdy nie czułam.

– Może jeszcze poczujesz? – podsunął delikatnie, ale tym razem Pilar parsknęła śmiechem.

– Rzeczywiście, pewnie kiedy stuknie mi pięćdziesiątka! Myślę, że nawet teraz jest na to za późno. – Przypomniała sobie przestrogi matki.

– Wcale nie, jeślibyś naprawdę tego chciała. Natomiast ze mną to zupełnie co innego. Na urodziny naszego dzidziusia musiałabyś kupić mi w prezencie fotel na kółkach i aparat słuchowy.

– Też masz pomysły! – obruszyła się, ale perspektywa posiadania dziecka wydała się jej absolutnie nierealna. Wiadomość o ciąży Nancy raczej ją przestraszyła. A jednak pierwszy raz w życiu odczuła lekki niepokój, jakby słabiutki dyskomfort i wrażenie pewnego niedosytu. Zaraz jednak przypomniała sobie, co w życiu osiągnęła i skarciła sama siebie za głupie myśli.

Загрузка...