ROZDZIAŁ CZWARTY

W maju Pilar zaprosiła Nancy do siebie na lunch. Brad w tym czasie grał w golfa, a mąż Nancy musiał akurat wyjechać na kilka dni. Miały więc świetną okazję, aby swobodnie porozmawiać w cztery oczy.

Pilar zajęła się przygotowaniem lunchu, a jej pasierbica wygrzewała się w słońcu na tarasie. Była już w zaawansowanej ciąży, do terminu porodu pozostało zaledwie cztery tygodnie, więc jej ogromny brzuch szokował Pilar. Mimo to jednak, gdy Nancy ujrzała macochę zbliżającą się z tacą, poderwała się z leżaka. Nosiła białe ciążowe szorty z wyrzuconą na wierzch luźną różową koszulą, a jeszcze do ubiegłego tygodnia grywała z mężem w tenisa.

– Poczekaj, Pilar… pomogę ci! – Odebrała od macochy tacę i postawiła na szklanym blacie stolika. Znajdowała się na niej misa ze spaghetti i druga z zieloną sałatą. – Och, to wygląda zachęcająco!

W ciągu ostatnich ośmiu miesięcy przejawiała monstrualny apetyt, ale nie przytyła ponad normę. Nadal wyglądała atrakcyjnie, może nawet ciąża dodała jej urody. Rysy się zaokrągliły, znikła gdzieś kanciastość, a spojrzenie złagodniało. Pilar widziała przedtem takie zmiany u innych kobiet, ale metamorfoza Nancy intrygowała ją, a trochę także niepokoiła. Zaobserwowała bowiem niepokojące zmiany także w swojej osobowości i sposobie postrzegania. Cieszyło ją, że Nancy wyzbyła się uprzedniej złośliwości, „zmiękła”, jak to określał jej mąż, a także spoważniała. Nie przypominała już rozpieszczonego dziecka, jakim była przedtem.

Gdy zasiadły do posiłku, Pilar z uśmiechem obserwowała, jak Nancy z trudem sięga po cokolwiek ze stołu, bo przeszkadza jej brzuch. Wyglądała, jakby miała pod koszulą piłkę plażową.

– Jak ty się z tym czujesz? – spytała Pilar, wodząc za pasierbicą wzrokiem pełnym fascynacji. Błogosławiony stan wydawał się jej czymś kompletnie egzotycznym. Widywała przedtem w pracy ciężarne koleżanki, ale nie przyjaźniła się z nimi na tyle, by ją to choć trochę obchodziło. Zresztą większość jej przyjaciółek należała do pokolenia, które większą wagę przykładało do pracy zawodowej niż do macierzyństwa. Te zaś, które zdecydowały się pójść za głosem natury, szybko wypadły z kręgu najbliższych przyjaciół Pilar. – Czy to miłe uczucie, czy raczej trochę dziwne?

– Bo ja wiem? – Nancy się uśmiechnęła. – Z początku na pewno trochę dziwne, ale można się do tego przyzwyczaić. W tej chwili wydaje mi się, że zawsze tak wyglądałam. Nie mogę sama zawiązać sobie sznurowadeł. Tommy musi mi w tym pomagać. Najdziwniejsza jest jednak świadomość, że w twoim wnętrzu rośnie nowy człowiek, który przez najbliższe dwadzieścia lat będzie żył wśród nas, zależny od nas i wciąż czegoś od nas oczekujący. Nie mogę nawet wyobrazić sobie, jak będę się wtedy czuła.

– Ja też nie – przyznała Pilar, chociaż nie do końca zgodnie z prawdą. Nancy i Todd przez ostatnie czternaście lat też czegoś od niej oczekiwali, tylko że w tym wypadku zawsze miała alternatywę. Nie byli przecież jej dziećmi i gdyby zerwała z Bradem – nie zobaczyłaby ich nigdy więcej. To znaczy, gdyby chciała, mogłaby się z nimi widywać, ale nie musiałaby, bo nie była ich matką. Natomiast Nancy na zawsze pozostanie matką dla tego dziecka, które się ma urodzić. A ono pozostanie dla nich na zawsze kimś szczególnie ważnym. Takie myślenie przedtem odstraszało Pilar, teraz wydało się jej wzruszające.

– A mnie się to wydaje cudowne! – entuzjazmowała się Nancy. – Powstaje nowe życie, zupełnie nowy byt, który jest częścią ciebie, może mieć z tobą milion wspólnych cech, a może nie mieć ani jednej. Czy to nie jest fascynujące?

Pilar zgadzała się z nią, ale musiała dodać, że rodzenie dzieci wiąże się też z olbrzymią odpowiedzialnością i dlatego nie chciała brać tego na siebie. Nie zazdrościła pasierbicy jej gigantycznego brzucha, bo wiedziała, co ją czeka. Kiedyś oglądała film dokumentalny rejestrujący przebieg porodu i cieszyła się, że nigdy nie będzie musiała w czymś takim uczestniczyć. Była bowiem pewna, że nie pragnie dziecka.

– Zabawne, że ja wcale w ten sposób o tym nie myślę. – Nancy kontynuowała swoje rozważania, kontemplując widok Oceanu Spokojnego. – Przeważnie staram się myśleć tylko o tym, jak to słodkie maleństwo będzie od nas zależne… A Tommy jak to przeżywa!

To była cała Nancy. Oczywiście, denerwowała się przed porodem, ale jednocześnie traktowała go jak najbardziej podniecającą przygodę swego życia i przede wszystkim koncentrowała się na dziecku. W którymś momencie podniosła oczy na macochę i zadała jej pytanie, które od dawna ją nurtowało, ale którego dotąd nie ośmieliła się zadać:

– Jak to się stało, że ty i tatuś… no, wiesz… że nigdy nie mieliście dziecka?

Ledwo wypowiedziała te słowa, od razu tego pożałowała, bo a nuż Pilar nie mogła mieć dzieci?

– Po prostu nie chciałam. – Pilar wzruszyła ramionami. – Moje dzieciństwo wiązało się z samymi przykrymi przeżyciami i nie chciałam skazywać nikogo na to samo, zresztą mieliśmy ciebie i Todda. Poza tym mam chyba taką konstrukcję psychiczną, że nie odczuwałam nigdy potrzeby macierzyństwa. Przyglądałam się tym spośród moich koleżanek, które wyszły za mąż za raz po skończeniu szkoły. I czegóż one dokonały? Zakopały się w domach, obwieszone dziećmi, a potem dzieci wyfrunęły z gniazda, a one ani się spostrzegły, jak im życie przeciekło między palcami. Mnie nie mogło to spotkać, gdyż moje plany życiowe nie przewidywały dzieci. I dobrze, bo nienawidziłabym każdej chwili takiego życia, siebie i mężczyzny, który mnie na to skazał.

– Przecież wcale nie musi tak być! – zaprotestowała Nancy. Okazało się, że w ostatnich miesiącach oprócz obwodu w talii poszerzyły się jej także horyzonty. – Mam wiele koleżanek, które mają dzieci, a mimo to nie zrezygnowały z kariery zawodowej. Są lekarkami, prawniczkami, psychologami czy pisarkami i wcale nie musiały dokonywać wyboru między pracą a dziećmi.

– Twoje pokolenie jest w lepszej sytuacji niż moje – przyznała Pilar. – Większość z nas w którymś momencie stawała na rozdrożu: albo mozolnie piąć się na szczyty kariery, albo wycofać się na peryferie życia i niańczyć dzieci. Dzisiejsze kobiety jakoś sobie radzą ze wszystkim, ale w dużej mierze zawdzięczają to dobrej woli swoich mężów i ich chęci do współpracy. Ja zapewne nie byłabym zmuszona do dokonywania takich wyborów, bo wasz ojciec na pewno by mi pomagał, ale po prostu nie czułam takiej potrzeby. Słyszałam, że niektóre kobiety usychają z tęsknoty za dziećmi, ale na szczęście mnie to nigdy nie spotkało.

Mówiła to jednak bez przekonania, bo podskórnie czuła jakiś dziwny niepokój, jakby zaczynał ją pobolewać ząb.

– A nie szkoda ci tego, Pilar? – drążyła Nancy. – Nie obawiasz się, że kiedyś możesz żałować, że nie zdecydowałaś się na dziecko? Dobrze wiesz, że wcale nie jest jeszcze za późno. Wiem o dwóch kobietach starszych od ciebie, które z powodzeniem urodziły.

– Ciekawe, o jakich? Jedna to biblijna Sara, a kim jest ta druga?

Roześmiała się, ale Nancy z uporem wmawiała jej, że wcale nie jest za stara, aby mieć dzieci. No cóż, dość dawno dokonała wyboru i nie żałowała tego. Owszem, przyznaje, że ostatnio raz czy drugi myślała o tym, szczególnie odkąd dowiedziała się o ciąży Nancy. Nie oznacza to jednak, aby miała się zachwiać w swoich postanowieniach, choćby nie wiadomo jak rozczulał ją brzuszek Nancy. Może z wiekiem robiła się bardziej uczuciowa, ale nie wynikało z tego, że pragnęła dziecka. Tak sobie przynajmniej wmawiała, kiedy sprzątała ze stołu.

– Nie przypuszczam, aby kiedyś miało mi być przykro z tego powodu – oświadczyła. – Pewnie, że miło byłoby kochać i być kochaną, mieć do kogo otworzyć buzię, kiedy za trzydzieści lat będę siedzieć w bujanym fotelu na werandzie, ale mam przecież was, i to mi wystarczy. Nie żałuję w moim życiu niczego. Zawsze robiłam to, co chciałam, tak jak chciałam i wtedy, kiedy chciałam. Czy można żądać więcej?

Najgorsze, że od razu odezwał się w niej głos wewnętrzny, który sugerował, że chyba jednak można… Przez całe życie była taka pewna siebie i przekonana o słuszności swego postępowania, a teraz… Czy wciąż taka była?

– Nawet za trzydzieści lat nie wyobrażam sobie ciebie w bujanym fotelu! Tatusia zresztą też nie – przekonywała z uporem Nancy, chociaż jej ojciec miałby wtedy dziewięćdziesiąt dwa lata. – Może jednak powinnaś to jeszcze przemyśleć?

Najwyraźniej uważała posiadanie dziecka za coś tak nadzwyczajnego, że każdy powinien tego spróbować.

– Teraz jestem już za stara, aby o tym myśleć – powiedziała Filar tak stanowczo, jakby chciała przekonać samą siebie. – Mam czterdzieści trzy lata, więc bardziej się nadaję na babcię twojego dziecka.

Co ciekawe, dopiero co wypowiedziane słowa zasmuciły ją, a także zaniepokoiły. Wynikało z nich bowiem, że najpierw była młoda, a potem zrobiła się od razu stara, jakby gdzieś zgubiła stadium pośrednie.

– Nie rozumiem, na jakiej podstawie tak myślisz. Czterdzieści trzy lata to żaden wiek. Wiele kobiet ma dzieci po czterdziestce.

– Zgadzam się, ale równie wiele nie ma, a ja wolę należeć do tej drugiej grupy, choćby z przyzwyczajenia! – podsumowała Pilar, wychodząc do kuchni, aby zaparzyć kawę, jeśli nie dla Nancy, to przynajmniej dla siebie. Rozmawiały tak przez dłuższy czas, a potem Nancy się pożegnała, bo miała jeszcze sprawy do załatwienia na mieście. Wieczorem wybierała się na kolację w gronie przyjaciół i widać było, jak radośnie przeżywa swoją ciążę. Nawet podczas rozmowy głaskała brzuch, jakby nawiązywała kontakt z dzieckiem, a raz czy dwa Pilar zauważyła, jak różowa koszula Nancy podskoczyła wskutek gwałtownych ruchów płodu. Przyszła matka roześmiała się, anonsując z dumą, że dzidziuś jest bardzo ruchliwy.

Po jej wyjściu Pilar zaczęła nerwowo przechadzać się po domu. Pozmywała naczynia i przysiadła na chwilę przy biurku. Przyniosła z pracy kilka teczek z aktami, ale nie mogła się na nich skupić. Jej myśli krążyły bowiem wokół pytań, które zadała jej Nancy. Na przykład, czy nie będzie jej kiedyś przykro, że nie ma dzieci? Czy na starość nie będzie tego żałować? A kiedy, uchowaj Boże, Bradford umrze, co jej zostanie oprócz wspomnień i dzieci innej kobiety? To, oczywiście, śmieszne, bo przecież nie po to ma się dzieci, żeby się ich kurczowo trzymać. Chociaż właściwie po co ludzie mają dzieci? A dlaczego do tej pory nie chciała ich mieć?

Pytanie to coraz bardziej ją dręczyło, bo pociągało za sobą następne. Jeśli do tej pory nie chciała, to dlaczego miałaby je mieć teraz? Po tylu latach? Może tylko zazdrościła Nancy, albo przedłużyć sobie młodość. Czy takie myśli oznaczały początek końca, czy raczej początek początku? Na żadne z tych pytań nie mogła znaleźć odpowiedzi.

Po długiej walce wewnętrznej zdecydowała się odłożyć teczki z aktami i zadzwonić do Mariny. Wybierając numer, czuła się jak ostatnia idiotka, ale wiedziała, że musi z kimś porozmawiać. Po lunchu z Nancy nie mogła się jakoś pozbierać.

– Słucham? – Marina odebrała telefon tak oficjalnym tonem, że wzbudziło to uśmiech na twarzy Pilar.

– Cześć, to tylko ja. Gdzie się podziewałaś, że tak długo nie podnosiłaś słuchawki?

Przez chwilę obawiała się, że nie zastała koleżanki w domu, ale odetchnęła z ulgą, gdy na drugim końcu drutu usłyszała jej głos.

– Och, przepraszam. Przycinałam właśnie róże na grządkach.

– A czy mogłabym wyciągnąć cię na spacer po plaży? Marina się zawahała, ale tylko przez chwilę. Bardzo lubiła pracować w ogródku, ale wiedziała, że Pilar bez powodu nie wyciągałaby jej na spacer. Najwyraźniej musiała mieć poważne problemy.

– Czy coś się stało?

– Nic takiego, tylko, widzisz, musiałam sobie ostatnio trochę przemeblować w głowie. Niby jest tam to samo, co przedtem, tylko gdzie indziej stoi.

Zabrzmiało to trochę dziwnie, ale Pilar po prostu nie mogła dobrać właściwych określeń.

– Nie szkodzi, bylebym tylko miała gdzie usiąść! – zażartowała Marina w tym samym duchu, zrzucając na stolik rękawiczki używane do prac ogrodniczych. – Czy chcesz, żebym po ciebie przyjechała?

– O, tak! – ucieszyła się Pilar. Marina zawsze emanowała ciepłem i życzliwością. Jej liczni bracia i siostry dzwonili do niej nawet w środku nocy ze swymi problemami, licząc na jej bystrość i wyrozumiałość. Zawsze też gotowa była wysłuchać Pilar lub pomóc jej podjąć decyzję. Zwykle Pilar dyskutowała o wszystkim z Bradem, ale to, co ją teraz gnębiło, mogła zrozumieć tylko inna kobieta, choć zapewne Marina powie jej, że ma nierówno pod sufitem.

Nie minęło nawet pół godziny, jak Marina zabrała ją do swego samochodu i wolno skierowała się w stronę oceanu. Od czasu do czasu rzucała okiem na Pilar, która pozornie wyglądała normalnie, ale widać było, że coś ją gryzie.

– No więc, co ci chodzi po głowie? – zapytała w końcu, za trzymując samochód. – Mamy rozmawiać o pracy, rozrywkach czy o ich braku?

Przy każdym kolejnym punkcie tej wyliczanki Pilar z uśmiechem kręciła przecząco głową. Gdy wysiadły z samochodu, Marina zaryzykowała następne pytanie:

– Pokłóciliście się z Bradem?

– Nie, nic z tych rzeczy – uspokoiła ją Pilar. Z Bradem żyli nadzwyczaj zgodnie i żałowała tylko tego, że nie wyszła za niego wcześniej. Szły już po piasku, kiedy nabrała powietrza w płuca i wreszcie wyrzuciła z siebie: – Zabawne, ale chodzi o Nancy.

– Po tylu latach znowu z czymś wyskoczyła? – Marina spoglądała na nią z zaskoczeniem. – Wydawało mi się, że przez ostatnie dziesięć lat zachowywała się przyzwoicie. Bardzo mnie zawiodła.

– Ależ skąd, nie w tym rzecz! – Pilar się roześmiała. – Ona jest w porządku, ale za kilka tygodni będzie miała dziecko i nie potrafi już myśleć o niczym innym.

– Ty też myślałabyś tylko o tym, gdybyś nosiła przed sobą taką wielką dynię… Mnie to też nie dawałoby spokoju, bo nie cierpię dźwigać ciężarów.

– Daj spokój. Mino, nie rozśmieszaj mnie! – Pilar nazwała ją żartobliwym przydomkiem, jaki wymyślili dla niej jej liczni siostrzeńcy i bratankowie. Sama zwracała się tak do niej tylko w wyjątkowych sytuacjach. – Najśmieszniejsze z tego wszystkiego jest to, że nie jestem pewna, co właściwie chcę ci powiedzieć, dlaczego się tak dziwnie czuję i czy czuję, czy tylko tak mi się wydaje?

– Oj, to mi wygląda na coś poważnego! – Marina niby to żartowała, ale naprawdę obserwowała Pilar spod oka i nie miała wątpliwości, że przyjaciółkę coś dręczy. Wiedziała jednak, że do wie się od niej wszystkiego, jeśli tylko nie będzie się spieszyć i da jej czas na odnalezienie właściwych słów.

Rzeczywiście, Pilar wyglądała na mocno zakłopotaną, bo nie wiedziała, od czego zacząć.

– Widzisz, to się zaczęło chyba pięć miesięcy temu – wyjąkała nieśmiało – kiedy Nancy przyszła powiedzieć mi, że jest w ciąży… albo może to było trochę później? Jakoś tak od tamtego czasu zaczęłam się zastanawiać… czy nie popełniłam w życiu błędu? I to zasadniczego błędu!

Na jej twarzy malowała się udręka, a na twarzy Mariny – za skoczenie.

– Masz na myśli małżeństwo z Bradem?

– Ależ skąd! – Pilar żarliwie zaprzeczyła. – Chodzi mi o to, że tak się upierałam, aby nie mieć dzieci. Może to właśnie był błąd? A jeśli będę kiedyś tego żałować? Jeśli rację mają ci, którzy uważają, że jestem przewrażliwiona, bo miałam toksycznych rodziców? Może mimo wszystko byłabym dobrą matką?

Spoglądała z rozpaczą na Marinę, a ta podprowadziła ją do najbliższej wydmy, usadowiła w miejscu osłoniętym od wiatru i otoczyła ramieniem.

– Na pewno byłabyś dobrą matką, gdybyś tylko chciała – uspokoiła ją. – To jednak, że jest się w czymś dobrym, nie oznacza, że musi się to robić. Podejrzewam, że równie dobrze nadawałabyś się na strażaka, co wcale nie znaczy, że tak miał wyglądać kolejny szczebel twojej kariery. Jak dotąd, w naszym kraju nie ma obowiązku posiadania dzieci i to, że ich nie masz, bynajmniej nie świadczy o tym, że jesteś dziwaczką, wariatką lub lesbijką. Po prostu niektóre osoby nie chcą mieć dzieci i jeśli im to odpowiada, to wszystko w porządku.

– A czy ty nigdy nie zastanawiałaś się nad swoim postępowaniem? Nie żałowałaś, że nie zostałaś matką? – Musiała to wiedzieć, bo Marina miała już wcześniej podobne doświadczenia.

– Owszem, raz czy dwa – odpowiedziała jej szczerze Marina. – Ilekroć któraś z moich sióstr czy siostrzenic dawała mi dzidziusia na ręce, czułam ukłucie w sercu i myślałam, że dobrze było by też mieć takiego… Tyle tylko, że te myśli wylatywały mi z głowy po jakichś dziesięciu minutach. Przez dwadzieścia lat dość nawycierałam się usmarkanych nosów, nazmieniałam pieluszek i naprałam brudów! Odbierałam gówniarzy ze szkoły, prowadziłam do parku, okrywałam w nocy, słałam im łóżka, aż przez to nie miałam czasu pójść na studia, dopóki nie skończyłam dwudziestu pięciu lat! Jakoś sobie jednak poradziłam i kocham ich wszystkich, przeżyłam z nimi wiele miłych chwil, ale za nic nie chciałam przechodzić przez to samo od początku. Potrzebowałam czasu dla siebie, na naukę, pracę i spotkania towarzyskie, także i z mężczyznami. Pewnie wyszłabym za mąż, gdyby trafił mi się odpowiedni kandydat. Raz czy drugi nawet się trafiał, ale zawsze znajdowałam powody, żeby się z nim nie wiązać. Prawdę mówiąc, służy mi samotność. Kocham swoją pracę, lubię też dzieci, ale cieszę się, że nie mam swoich. Pewnie, że dobrze byłoby mieć kogoś, kto zaopiekowałby się mną na stare lata, ale przecież w razie czego mogę liczyć na ciebie, na wszystkich moich braci, siostry i ich dzieci.

Pilar wdzięczna była Marinie za tę szczerość, ale uważała, że przyjaciele i rodzeństwo to jednak nie to samo co własne dzieci. A może się myliła? Dla pewności wolała spytać.

– A jeśli któregoś dnia stwierdzisz, że to nie wystarczy?

– Wtedy przyznam, że popełniłam błąd. Na razie jednak nie narzekam – odpowiedziała Marina. Miała sześćdziesiąt pięć lat, ale trzymała się krzepko. Dobrze się czuła za stołem sędziowskim i znała więcej ludzi niż Pilar. Była w ciągłym ruchu, wiecznie kogoś odwiedzała, słowem – sprawiała wrażenie kobiety szczęśliwej i zadowolonej z życia. Do niedawna Pilar też się za taką uważała.

– No, a co to wszystko ma wspólnego z tobą? – Marina po wróciła do właściwego tematu. – Co cię gryzie, Pilar? Co mają znaczyć te pytania o dzieci? Jesteś może w ciąży albo chcesz wysondować, co myślę o aborcji?

– Nie. – Pilar ze smutkiem potrząsnęła głową. – Raczej próbuję cię wypytać, co myślisz o posiadaniu dzieci w ogóle, ale w ciąży nie jestem.

Nie była bynajmniej pewna, czy chciałaby zajść w ciążę, ale po raz pierwszy w życiu zachwiała się w swojej pewności, że nie chce mieć dzieci.

– Cóż, jeśli tego chcesz, uważam, że to byłoby dobre. A co myśli o tym Brad?

– Nie pytałam go, ale pewnie powiedziałby, że mi odbiło, i miałby rację. Zawsze byłam święcie przekonana, że nie chcę mieć dzieci, ale chyba głównie dlatego, by nie stać się taka jak moja matka.

– Taka sama na pewno byś nie była. Przecież stanowicie kompletnie odmienne typy!

– Chwała Bogu choć za to.

Marina nie w pełni potrafiła wczuć się w sytuacje opisywane jej nieraz przez Pilar. W jednym tylko zgadzała się ze swoją młodszą koleżanką – Jej rodzice w ogóle nie powinni byli mieć dzieci!

– Czy tylko to cię powstrzymywało? Obawa, by nie powielać wzorów wyniesionych z domu?

– W pewnej mierze tak, ale nie tylko. Po prostu nie czułam potrzeby macierzyństwa, ale widzisz, tak samo nie czułam też potrzeby wychodzenia za mąż, a teraz żałuję, że nie zrobiłam tego wcześniej.

– Szkoda czasu na rozważania co by było gdyby. Ciesz się dniem dzisiejszym i nie oglądaj się za siebie.

– Nawet nie próbuję. Po prostu czuję, że dzieje się ze mną coś dziwnego. Tak, jakbym się nagle zmieniała.

– To jeszcze nic złego. Gorzej by było, gdybyś pozostawała sztywna i niereformowalna. Może to oznacza, że powinnaś zdecydować się na dziecko?

– A jeśli potem się okaże, że wcale tego nie chciałam, tylko po zazdrościłam Nancy? Albo że moja matka ma rację i urodzę jakiegoś potworka? – Podobne pytania można było mnożyć w nie skończoność, a na wszystkie nawet Marina nie znała odpowiedzi.

– A gdyby ciocia miała wąsy? – zdenerwowała się Marina. – Wszystkiego nie przewidzisz. Możesz tylko iść za głosem serca i starać się, żeby wszystko wyszło jak najlepiej. Jeśli teraz obudziła się w tobie chęć posiadania dziecka, to pomyśl o tym po ważnie, ale nie martw się na zapas. Gdyby wszyscy tak rozdzielali włos na czworo, ludzkość przestałaby się rozmnażać! – A ty? Jeśli tobie dzieci nie są potrzebne do szczęścia, to może i mnie nie?

– Nie bądź śmieszna! Przecież każda z nas jest inna i każda ma inne doświadczenia życiowe. Wokół mnie bez przerwy kręciły się jakieś dzieciaki, a ty miałaś do czynienia tylko z dwójką dzieci Brada, które zresztą były już duże, kiedy je poznałaś. Jesteś mężatką, którą ja nigdy nie byłam i dobrze mi z tym. Mogę swobodnie wybierać sobie znajomych i taki styl życia, jaki mi odpowiada. Tobie natomiast odpowiada szczęśliwe pożycie z Bradem, więc któregoś dnia możesz żałować, że nie miałaś z nim dzieci.

Pilar przez dłuższy czas w milczeniu wpatrywała się w piasek. Słowa przyjaciółki przyniosły jej pewną pociechę, ale nadal nie znalazła odpowiedzi na dręczące ją pytania. Podniosła więc wzrok na Marinę i spytała wprost:

– Mino, co ty byś zrobiła na moim miejscu?

– Przede wszystkim bym odpoczęła, bo widzę, że tego potrzebujesz. Potem poszłabym do domu i obgadała to z Bradem, ale tak, żeby nie przyciskać go do muru. On wcale nie musi mieć gotowych odpowiedzi na każde twoje pytanie. Czasem w życiu trzeba zaryzykować, oczywiście w rozsądnych granicach. Prędzej czy później i tak będziesz musiała skoczyć z tej trampoliny, więc uważaj, żebyś nie plasnęła brzuchem o wodę!

– Cóż za kwieciste porównania, łaskawa pani!

– Dziękuję. – Marina uśmiechnęła się do Pilar. – Gdybym była tobą, poszłabym na całość i urodziła dziecko, nie przejmując się tym głupim gadaniem o wieku. Wydaje mi się, że naprawdę tego chcesz, tylko boisz się przyznać.

– Może i masz rację – mruknęła Pilar.

Marina na ogół miewała rację, natomiast trudno było przewidzieć, jak Brad zareaguje na ten pomysł. Po raz pierwszy w życiu Pilar zetknęła się z bolesnym uczuciem pustki i przekonała się, że czyni to człowieka naprawdę nieszczęśliwym.

Więcej nie było już o czym rozmawiać, więc wróciły do samochodu, a w drodze do domu prawie się nie odzywały. Pilar wzięła sobie głęboko do serca słowa Mariny, teraz potrzebowała czasu, aby je jeszcze raz przemyśleć.

– Tylko się za bardzo nie przejmuj! – poradziła jej Marina na odjezdnym. – Sama będziesz wiedziała najlepiej, czego ci trzeba, wsłuchaj się w głos serca. Ono cię nigdy nie zawiedzie.

– Dziękuję, kochanie! – Wyściskała serdecznie Marinę i długo machała ręką za odjeżdżającym samochodem. Przyjaciółka była nieoceniona jako powiernica. Do domu wróciła spacerkiem, uśmiechając się po drodze.

Brad był już w domu. Opalony i wypoczęty, odkładał właśnie na miejsce kije golfowe. Wylewnie przywitał się z żoną.

– Gdzieś się podziewała? Myślałem, że Nancy miała dziś przyjść do nas. – Objął Pilar ramieniem i pocałował ją, a potem wyszli razem na taras.

– Była, ale już poszła. Zjadłyśmy razem lunch, a dopiero po jej wyjściu wybrałam się na spacer z Mariną.

– Ho, ho! – Przyjrzał się badawczo żonie, gdyż znał ją na tyle dobrze, że wiedział, co to oznacza. – Czyżby jakieś kłopoty?

– Co chcesz przez to powiedzieć? – Przekomarzała się z nim, dopóki nie posadził jej sobie na kolanach. Sprawiło jej to widoczną przyjemność, gdyż szalała za swoim mężem, podobnie jak on za nią.

– Wiem przecież, że bez powodu nie wyrywasz się nagle na spacer po plaży. Musisz mieć coś na wątrobie. Ostatnio nie mogłaś się zdecydować, czy przyjąć nowego wspólnika do zespołu; przedtem miałaś dylemat, czy zrezygnować z prowadzenia sprawy, w której węszyłaś jakieś kanty; a jeszcze wcześniej, czy wyjść za mnie, czy nie. To dopiero był długi spacer! – Roześmiała się, ale musiała mu przyznać rację. – A co sprowokowało ten dzisiejszy spacer? Czyżby Nancy wyrządziła ci przykrość?

Zdziwiłby się, gdyby tak było, bo teraz obie żyły w wielkiej przyjaźni. Lata wojny podjazdowej miały już dawno za sobą.

– A może coś ważnego wydarzyło się dziś w zespole? Pilar niedawno wygrała prestiżową sprawę w wydziale cywilnym sądu w Los Angeles. Brad był z niej dumny, ale wiedział, jak stresującą ma pracę i ile ważnych decyzji musi podejmować każdego dnia. W miarę możliwości starał się jej pomagać, ale nie mógł przecież podejmować za nią decyzji.

– Nie, nic takiego, wszystko w porządku – uspokoiła go. – A Nancy była dziś bardzo miła.

Nie wspomniała tylko, że Nancy bezwiednie zadała jej ból, bo dotarła do tych zakątków jej serca, o których istnieniu Pilar nawet nie wiedziała, a nawet jeśli czasami dawały znać o sobie, uznawała, że są bez znaczenia. Teraz nie była już tego taka pewna, ale nie wiedziała, w jaki sposób zreferować sprawę Bradowi. Z pewnością pomyśli, że zwariowała! Jednak Marina radziła po wiedzieć mu wszystko i chyba miała rację.

– Wiesz, to takie babskie sprawy – ciągnęła dalej. – Musiałam sobie to i owo poukładać, a kiedy przeszłam się po plaży z Mariną, trochę mi rozjaśniła w głowie, jak zawsze.

– I cóż ci takiego powiedziała? – O Marinie miał wysokie mniemanie, ale to on był mężem Pilar, uważał więc za swój obowiązek, by służyć jej dobrą radą.

– Tak mi głupio… – zaczęła.

Ku swemu najgłębszemu zaskoczeniu Brad ujrzał w jej oczach łzy. Teraz już nie wątpił, że musi mieć poważne kłopoty, bo niezmiernie rzadko traciła panowanie nad sobą.

– Oj, widzę, że to ciężka sprawa, i to akurat w sobotnie popołudnie! – Silił się na lekki ton. – Może teraz ja mam iść z tobą na plażę?

– Czemu nie? – Uśmiechnęła się, ocierając łzę, która pokazała się w kąciku oka.

Brad przytulił ją mocniej do siebie.

– Co cię martwi, kochanie? Nie możesz mi o tym powiedzieć? – Wiedział, że musiało stać się coś ważnego, bo inaczej nie alarmowałaby Mariny.

– Nawet gdybym powiedziała, i tak nie uwierzysz. To brzmi strasznie głupio.

– Mimo wszystko spróbuj. Codziennie słyszę tyle głupot, że zdążyłem już się do tego przyzwyczaić.

Umościła się więc wygodnie w jego objęciach, opierając długie nogi na jego nogach. Z twarzą przy twarzy męża zaczęła ściszonym głosem opowiadać:

– Nie jestem pewna, ale chyba Nancy dotknęła dzisiaj nie chcący mojego czułego miejsca. Do tej pory w ogóle nie wiedziałam, że mam coś takiego, dopóki nie zapytała, czy nigdy nie żałowałam, że nie miałam dzieci!

Dalszy ciąg utonął we łzach, a Brad był wyraźnie zdziwiony, bo nie przypuszczał, że może chodzić o taką sprawę.

– Zawsze byłam przekonana, że nie chcę mieć dzieci, ale już nie jestem. Nagle zaczęłam patrzeć zupełnie inaczej na te sprawy. A co, jeśli ona ma rację i kiedyś będę tego żałować? Potrzebna mi taka zgryzota na stare lata? A gdyby… – Słowa z trudem przechodziły jej przez gardło, ale czuła, że musi to powiedzieć. – Gdyby tobie coś się stało, a ja nie miałabym nawet twojego dziecka?

Przez cały czas mówiła przez łzy, a Brad w osłupieniu potrząsał głową, bo oczekiwał wszystkiego, tylko nie tego. Pilar była ostatnią osobą, którą mógł posądzać o chęć posiadania dziecka.

– Mówisz poważnie? Naprawdę cię to martwi? – dopytywał się z niedowierzaniem.

– Myślę, że tak. A najgorsze by było, gdybym nagle postanowiła, że chcę mieć dzieci.

– Wtedy musiałabyś zadzwonić po straż pożarną, żeby mnie otrzeźwili zimną wodą z sikawki! Pilar, czy ty naprawdę poważnie myślisz o dzieciach? Dopiero teraz?

Przez ponad dwadzieścia lat Brad nawet nie myślał o płodzeniu potomstwa, a Pilar dawała mu jednoznacznie do zrozumienia, czego chciała.

– A co, uważasz, że jestem za stara? – spytała ze skwaszoną miną, ale on tylko się roześmiał.

– Nie ty, tylko ja. Przecież mam już sześćdziesiąt dwa lata i za kilka tygodni zostanę dziadkiem. Czy to nie śmieszne, żebym niedługo potem został młodym tatusiem?

– A niby dlaczego? W dzisiejszych czasach wielu mężczyzn w twoim wieku, a nawet starszych, po raz drugi zakłada rodzinę.

– Ależ ja się starzeję z minuty na minutę! – Próbował żartować, ale po oczach Pilar poznał, że przechodzi teraz poważny kryzys. – Od jak dawna o tym myślisz?

– Sama dobrze nie wiem – wyznała szczerze. – Chyba przyszło mi to na myśl po raz pierwszy od dnia naszego ślubu. Najpierw namieszali mi w głowie ci klienci, którzy wynajęli matkę zastępczą. Z jednej strony dziwiłam się, jak można z taką determinacją walczyć o dziecko, którego w życiu nie widzieli, a z drugiej strony częściowo ich rozumiałam. Nie wiem, może na stare lata zaczynam dziwaczyć? A już ciąża Nancy była dla mnie prawdziwym wstrząsem. Przywykłam uważać ją za dziecko, a teraz wydała mi się taka pogodna i zadowolona z siebie, jakby wreszcie odnalazła sens życia. Może więc to ja zgubiłam po drodze coś ważnego? Może nie wystarczy być dobrym prawnikiem, porządnym człowiekiem, kochającą żoną i macochą, ale do szczęścia potrzeba własnych dzieci?

– O rany! – westchnął, bo w jej obecnym stanie ducha nie od ważyłby się nawet powiedzieć, że nie ma racji. Uważał jednak, że jest już za późno na dzieci. – Nie mogłaś pomyśleć o tym wcześniej?

Spojrzała na niego z powagą, wkładając w to spojrzenie całą duszę.

– A gdybym doszła do wniosku, że nie mogę żyć bez dziecka, chciałbyś je mieć?

Zadanie tego pytania dużo ją kosztowało, ale musiała wiedzieć, na czym stoi i czy ma jakąś alternatywę. Nawet gdyby od powiedział odmownie, musiałaby się z tym pogodzić, bo kochała go nade wszystko, ale już zaczynała poważnie myśleć, że mogłaby urodzić jego dziecko.

– Nie wiem – wyznał szczerze. – Nie myślałem o tym od dawna. Musiałbym się nad tym poważnie zastanowić.

Uśmiechnęła się z ulgą, zadowolona, że nie odmówił od razu. Dawało to jej jakąś szansę, a tak czy owak, oboje musieli się po ważnie zastanowić nad wynikającą stąd odpowiedzialnością i nieuniknionymi utrudnieniami w życiu. Pilar zaczynała coraz bardziej wierzyć, że gra jest warta świeczki.

– No to myśl szybko. – Roześmiała się na widok jego żałosnej miny.

– A dlaczego?

– Bo ja się starzeję z minuty na minutę.

– Och, ty łotrzyco! – Pocałował ją namiętnie w usta, a potem jeszcze raz, z większą czułością. Stopniowo oboje zaczęli odczuwać podniecenie, siedząc na tarasie w promieniach słońca. – Wiedziałem, że stanie się coś strasznego, kiedy zmusiłem cię, że byś za mnie wyszła. Szkoda, że nie wiedziałem tego trzynaście lat temu. Zmusiłbym cię do ślubu znacznie wcześniej i od tego czasu urodziłabyś mi tuzin dzieci!

– Zobaczymy! – Wyprostowała się na jego kolanach, patrząc mu w oczy rozmarzonym wzrokiem. – Mam dopiero czterdzieści trzy lata… Może wycisnęłoby się jeszcze ze sześcioro albo siedmioro…

– Będzie cud, jeśli przeżyję jedno! – zaprotestował żartobliwie. – Ale pamiętaj, że jeszcze się nie zgodziłem. Muszę to przemyśleć…

Udając, że mu ustępuje, wstała i wzięła go za rękę.

– Wiesz co, Brad? Mam świetny pomysł, co możemy zrobić, zanim to przemyślisz. Chodź…

Śmiał się, gdy powoli prowadziła go do sypialni. Zawsze jej ulegał, podobnie jak ona jemu.

Загрузка...