W rodzinie Goodeów zawsze wystawnie świętowano Boże Narodzenie. Co roku przyjeżdżali Gayle i Jack ze swoimi trzema córkami, ponieważ rodzice Jacka już nie żyli. Samanta z Seamusem i dwojgiem dzieci również wolała spędzać święta u matki, gdyż rodzina Seamusa mieszkała w Irlandii, zresztą on chętnie odpoczywał w Pasadenie w towarzystwie teściów i szwagierek. W tym roku dołączyli także Diana z Andym. Wszyscy dobrze się bawili, ale przy nakrywaniu stołu do wieczerzy wigilijnej Gayle rzuciła Dianie spojrzenie, którego ta zawsze nienawidziła. W ten sposób patrzyła na nią, kiedy wiedziała, że Diana dostała zły stopień lub przypaliła ciasteczka, które miała zabrać na zbiórkę harcerską. Spojrzenie to oznaczało: „Znowu coś spieprzyłaś?”. Na szczęście nikt poza nimi dwiema tego nie dostrzegł, a Diana udawała, że nie rozumie, o co chodzi, i pracowicie składała serwetki.
– No i jak? – Gayle w końcu nie wytrzymała. Czyżby jej siostra była aż tak głupia, że nie pojmowała wyraźnych aluzji? Jednak Samanta patrzyła już na nią z niepokojem, obawiając się kłótni w święta, więc Gayle zapytała wprost: – Jesteś już w ciąży?
Diana poczuła się tak, jakby rzeczywiście dostała zły stopień, więc drżącą ręką ułożyła ostatnią koronkową serwetkę na jednym z talerzy używanych tylko w święta. Pośrodku stołu siostry ustawiły wielki bukiet czerwonych tulipanów, wszystko razem wyglądało prześlicznie.
– Jeszcze nie. Jakoś nie mieliśmy czasu, byliśmy tacy zajęci… Oczywiście, za nic w świecie nie przyznałaby się siostrze, że przez ostatnie pół roku oboje z Andym dopasowywali swoje współżycie do jej cyklu jajeczkowania.
– Czym zajęci? Robieniem kariery? – Gayle prychnęła pogardliwie, jakby uważała pracę zawodową Diany za coś wstydliwego. Według niej prawdziwe kobiety powinny siedzieć w domu i zajmować się dziećmi. – W ten sposób nigdy nie zapełnisz takiej wielkiej chałupy jak twoja. Lepiej bierz się do roboty, mała, bo czas ucieka!
Komu ucieka, temu ucieka – myślała Diana. Niby do czego miała się tak spieszyć, a w ogóle to co Gayle do tego? Przewidywała, że podczas świąt w domu narazi się na wścibskie uwagi siostry i zawczasu próbowała namówić Andyego, aby tegoroczne Boże Narodzenie spędzić u jego rodziny. Tego niestety nie dało się zrobić, ponieważ Andy nie mógł oddalać się od swojej firmy, a gdyby zostali w Los Angeles i nie odwiedzili jej rodziców – ci obraziliby się śmiertelnie.
– Och, cóż to znów takiego? – wtrąciła się Samanta, jak zawsze próbując załagodzić sytuację. – Przecież jesteście jeszcze młodzi i macie masę czasu. W przyszłym roku na pewno zajdziesz w ciążę.
– Która znowu zaszła w ciążę? – wpadł im w słowo Seamus, przechodząc przez jadalnię w drodze do kuchni. – Chyba jesteście wiatropylne!
Komicznie przewrócił oczami i ostentacyjnie się wzdrygnął, co wzbudziło ogólną wesołość. Wyszedł już, ale pewnie coś sobie przypomniał, bo znowu wsadził głowę w drzwi.
– A co, panna młoda zaskoczyła? – wypalił, jakby to dopiero trafiło do niego.
Diana od razu pokręciła głową, żałując, że w ogóle tu przyjechała. Każde takie pytanie odbierała jak cios w samo serce i po raz pierwszy w życiu zaczynała nienawidzić tych wścibskich ludzi, a szczególnie swoich sióstr.
– Przykro mi, Seamusie, ale jeszcze nie.
– No to próbujcie do skutku. Zobaczycie, jaka to fajna robota. Temu Andyemu to dobrze!
Rzucił żarcik i znikł, co Samanta i Gayle skwitowały śmiechem, ale Dianie bynajmniej nie było do śmiechu. Bez słowa wycofała się do kuchni, aby pomóc matce. Po kolacji ten temat znów powrócił, ale tym razem Diana uprzedziła ciekawskich, bo sama zadawała pytania. Całe towarzystwo siedziało w salonie i grało w szarady, ale ona chciała najpierw porozmawiać na osobności z ojcem, a potem z Jackiem. Kiedy ojciec poszedł spać, rozsiadła się w jego bujanym fotelu i czekała, aż do gabinetu przyszedł Jack.
– Wszystko w porządku u ciebie? – zagadnął, siadając przy niej i zapalając fajkę. Przyglądał się jej bowiem przy kolacji i uznał, że nie wygląda na szczęśliwą.
– U mnie tak, ale… – Podniosła ku niemu zatroskane oczy i zdecydowała, że jednak zapyta. – Proszę cię, nie mów nic Gayle, ale chciałabym z tobą porozmawiać. Jak długo może trwać, za nim się zajdzie w ciążę?
Jack nie mógł powstrzymać uśmiechu.
– Dwa tygodnie, dwa lata, albo i pięć sekund. U każdego te procesy przebiegają inaczej. Jesteście małżeństwem dopiero od pół roku, dużo pracujecie i prowadzicie stresujący tryb życia, tak że przed upływem roku nie powinniście nawet o tym myśleć. Istnieje pogląd, że jeśli po dwóch latach pożycia, gdy nie stosuje się żadnych środków antykoncepcyjnych, kobieta nie zajdzie w ciążę, oznacza to, że należy się przebadać. Niektórzy lekarze uważają, że brak ciąży po roku jest już niepokojący, ale przed jego upływem nie ma się czym martwić. Co innego, gdybyście byli starsi, ale w waszym wieku to na razie żaden problem. Dajcie sobie jeszcze rok, może i więcej.
Diana podziękowała mu wylewnie, zanim dołączył do nich Andy. Potem jeszcze przez dłuższy czas dyskutowali o gospodarce światowej, sytuacji na Bliskim Wschodzie, o problemach zawodowych i perspektywach na przyszły rok. Po raz pierwszy od miesięcy Diana czuła się odprężona i zadowolona, gdyż to, co usłyszała, dało jej pewną nadzieję. Przed odjazdem pożegnała się z matką i podziękowała jej, lecz szczególnie wylewnie wyściskała Jacka, a on dobrze wiedział dlaczego.
– Uważaj na siebie! – szepnął jej na ucho przed wyjazdem. Niektórzy zostawali na noc, żeby dzieci mogły jeszcze nazajutrz razem z dziadkami cieszyć się gwiazdką. W tym roku jednak Diana nie chciała zostać na następny dzień u rodziców. Za wszelką cenę pragnęła znaleźć się już z Andym we własnym domu.
– Dobrze się czujesz, kochanie? – spytał, kiedy mknęli po pustej autostradzie.
– Dziękuję, w porządku. – Uśmiechnęła się, bo po raz pierwszy od miesięcy mówiła to szczerze. Przytuliła się do Andyego i tak w spokoju dojechali do domu. Ten dzień był długi i męczący, ale w sumie zakończył się dobrze. Kiedy poszli do łóżka, porozmawiali jeszcze trochę o swoich marzeniach, a kiedy się kochali, Diana była szczęśliwa i zrelaksowana, bo po raz pierwszy nie martwiła się, czy dojdzie do zapłodnienia. Przypadały akurat dni niepłodne, więc kochali się tylko dlatego, że tego pragnęli.
– Chryste, Barb, jak ja cię kocham! – dyszał Charlie ochrypłym szeptem. Pociągnął Barbie na kanapę i kochali się w świetle lampek choinkowych.
– Co się z tobą dzieje? – żartowała. – Czy pod choinką robisz się bardziej jurny niż normalnie?
Rzeczywiście, robili „te rzeczy” już trzeci raz tego wieczoru, ale Charlie nie mógł utrzymać rąk przy sobie, tym bardziej że Barbie kręciła się wokół niego na golasa. Jej idealna figura podniecała go do granic wytrzymałości.
– Mam fioła na twoim punkcie! – szeptał jej we włosy, kiedy po kolejnym akcie miłosnym leżeli obok siebie na kanapie. Dał już jej prezent pod choinkę – złoty naszyjnik z ametystem, który był jej szczęśliwym kamieniem. Od niej dostał sweter, krawat, butelkę francuskiego szampana i specjalną poduszkę, którą w samochodzie mógł sobie podkładać pod kręgosłup podczas długich dojazdów do pracy. Podobały mu się te prezenty, choć nie tak bardzo jak jej to, co otrzymała od niego. Oprócz naszyjnika kupił jej bowiem jeszcze czarną skórzaną spódniczkę i obcisły, czarny sweterek.
– Może spróbujemy twojego szampana? – zaproponowała, unosząc się na łokciu, znużona, lecz zadowolona.
– O nie! – Charlie znów przyciągnął ją do siebie. – Zachowam go na specjalną okazję.
– Jaką znowu specjalną okazję? – narzekała. Czuła się zawiedziona, gdyż miała ochotę na szampana i dlatego właśnie go kupiła. – Wydawało mi się, że Boże Narodzenie to wystarczająco ważny dzień.
– Ważny tak, ale nie specjalny. – Roześmiał się, kręcąc przecząco głową. – Specjalny dzień w życiu człowieka to taki, kiedy na przykład dostajesz Nagrodę Nobla albo rolę w filmie Stevena Spielberga… obchodzisz dziesiątą rocznicę ślubu albo… – tu zrobił pauzę dla efektu – rodzi ci się dziecko!
Usiadła, wyraźnie zirytowana.
– No, jeśli tak, to chyba nigdy go nie wypijesz.
– Ależ na pewno wypiję.
– Ciekawe z jakiej okazji? Bo na pewno nie z powodu dziecka!
Barbie wychodziła z siebie, kiedy poruszał ten temat. Nie chciała, aby ktokolwiek wywierał na nią nacisk.
– Dlaczego nie, Barb? – Charlie, przeciwnie, nade wszystko pragnął dziecka i dziwił się, że to do niej nie dociera.
– Dlatego, że ja nie chcę żadnego dzieciaka. Wychowałam się wśród gromady bachorów, które wystarczająco zalazły mi za skórę. Ty pewnie w życiu nie widziałeś żywego dziecka!
Po ślubie wypowiadała się na te tematy dużo bardziej otwarcie niż przed ślubem.
– Owszem, widziałem. Sam nim byłem! – Próbował żartować, ale jej to nie rozśmieszyło. Nie widziała w dzieciach niczego wesołego.
– A skąd wiesz, czy możemy mieć dzieci? – Liczyła, że tym razem go zniechęci.
– A dlaczego niby nie? Barbie nigdy nie wspominała o czymś podobnym, a już na pewno nie takim beznamiętnym tonem. – Coś z tobą nie w porządku? Czemu mi nie powiedziałaś?
– Nie wiem, czy coś jest nie w porządku, ale odkąd jestem z tobą, nigdy się nie zabezpieczałam i co? Jesteśmy razem chyba z półtora roku i jakoś nie wpadłam!
Charlie miał na końcu języka pytanie, czy była już w ciąży z kimś innym, ale zmilczał, bo wolał nie wiedzieć.
– To jeszcze o niczym nie świadczy – zaoponował. – Pewnie robiliśmy to w nieodpowiednim czasie. Tak z doskoku trudno od razu zajść w ciążę!
Jej jednak zdarzyło się to aż pięć razy, bo zawsze miała pecha: trzy razy przed wyjazdem z Salt Lakę City i dwa razy w Las Vegas. Natomiast z Charliem nie miała ani jednej wpadki. Znając własną przeszłość, zastanawiała się już niejednokrotnie, czy tak niefortunnie się dobrali, czy też on miał jakiś feler? Podejrzewała raczej to drugie, lecz wcale jej to nie martwiło. Wręcz przeciwnie, cieszyła się z tego, ale zdawała sobie sprawę, że nie powinna demonstrować przy Charliem radości z tego powodu, przynajmniej nie w wigilię Bożego Narodzenia. Widziała bowiem, że poważnie się tym przejął.
– A zrobiłeś już kiedyś dziecko jakiejś dziewczynie? – spytała, nalewając im obojgu po kieliszku wina. Kiedy stała przed Charliem naga i podawała mu jego kieliszek, widok ten wywołał w nim normalną, męską reakcję, co wskazywałoby, że nic mu nie brakuje.
– Przynajmniej żadna mi się nie pochwaliła! – rzucił melancholijnie, popijając wino i spoglądając na Barbie znad krawędzi kieliszka.
– To jeszcze o niczym nie świadczy – odpowiedziała mu jego własnymi słowami. Czuła się winna, że poruszyła ten drażliwy temat, bo przecież nie wypadało robić Charliemu przykrości w święta. – Dziewczyny nie zawsze się tym chwalą.
– Naprawdę? – Nalał sobie następny kieliszek, potem jeszcze jeden, a po trzecim zebrało mu się znów na amory. Ponieważ jednak chwiał się na nogach, odprowadziła go do łóżka i sama po łożyła się obok.
– Kocham cię! – wydyszał, czując jej obfity biust na swojej piersi. Kochał ją za tę zmysłowość, a także za to, że była tak cudownie piękna i chętna. Uważał ją za idealną dziewczynę swego życia.
– Ja ciebie też kocham. – Pogładziła go po włosach jak małego chłopca. Gdy zasypiał w jej ramionach, zastanawiała się, czemu tak zależy mu na dziecku. Wiedziała, że był wychowankiem sierocińca, sama też miała niełatwe dzieciństwo, ale tym bardziej nie pragnęła brać sobie na kark kłopotów z dziećmi i rodziną. – Śpij dobrze! – wyszeptała i pocałowała go, ale spał już jak suseł.