9

Przez resztę dnia Ellie lizała rany. A kiedy służąca przyszła do jej pokoju zawołać ją na kolację, udała zmęczoną. Zdawała sobie sprawę z tego, że wychodzi na najokropniejszego tchórza, prawdą jednak było, że tak strasznie złościła się na Charlesa i całą jego rodzinę, że nie wierzyła, iż zdoła wysiedzieć wśród nich przez cały posiłek.

Jednak użalanie się nad sobą w zamknięciu okazało się raczej nudne, wymknęła się więc na dół po najświeższą gazetę z zamiarem przejrzenia stron finansowych. Swoim zwyczajem sprawdziła, jak stoją jej inwestycje, ale nagle uświadomiła sobie, że właściwie nie wie, jaki jest w tej chwili stan jej oszczędności. Czy Charles przeniósł je już na inny rachunek, jak obiecał? Pewnie nie, pomyślała, starając się nie tracić cierpliwości. Przecież była jego żoną zaledwie jeden dzień. Będzie jednak musiała mu o tym przypomnieć. Już jakiś czas temu przeczytała pochwalny artykuł na temat nowej fabryki bawełny w hrabstwie Derby i miała ochotę zainwestować w nią część swoich funduszy.

Przeczytała gazetę trzy razy, dwukrotnie przestawiła bibeloty na toaletce i przez godzinę wyglądała przez okno, zanim w końcu z jękiem wskoczyła do łóżka. Była znudzona, głodna i samotna, a wszystko to przez męża i jego okropną rodzinę. Gotowa była ich wszystkich udusić.

I wtedy do jej drzwi zastukała Judith.

Ellie uśmiechnęła się szczerze. Mimo wszystko nie cała rodzina męża bezgranicznie ją denerwowała. Naprawdę trudno się gniewać na sześciolatkę.

– Jesteś chora? – spytała Judith, wdrapując się na łóżko Ellie.

– Raczej nie. Po prostu zmęczona.

Judith zmarszczyła brwi.

– Kiedy ja jestem zmęczona, panna Dobbin i tak każe mi wstać z łóżka. Czasami kładzie mi na szyi zimny, mokry ręcznik.

– Założę się, że to działa.

Dziewczynka z powagą pokiwała głową.

– Trudno spać, jak się ma mokrą szyję.

– Z całą pewnością.

– Mama powiedziała, że każe przysłać ci tacę do pokoju.

– To bardzo miłe z jej strony.

– Jesteś głodna?

Zanim Ellie zdążyła odpowiedzieć, zaburczało jej w brzuchu. Judith aż zwinęła się ze śmiechu.

– Naprawdę jesteś głodna!

– Chyba tak.

– Wydaje mi się, że cię lubię.

Ellie uśmiechnęła się i poczuła się lepiej niż przez cały dzień.

– To dobrze. Ja też cię lubię.

– Claire mówiła, że zrobiłaś dzisiaj pożar.

Ellie, zanim odpowiedziała, policzyła do trzech.

– Rzeczywiście wybuchł pożar, ale to był wypadek. Nie ja go wywołałam.

Judith przekrzywiła głowę, jak gdyby rozważała słowa Ellie.

– Chyba ci wierzę. Claire bardzo często nie ma racji, ale nie lubi się do tego przyznawać.

– Mało kto lubi.

– Ja się rzadko mylę.

Ellie uśmiechnęła się i zmierzwiła włosy dziewczynki. W drzwiach stanęła służąca z kolacją na tacy. Na ten widok Judith zeskoczyła z łóżka i oświadczyła:

– Chyba lepiej wrócę do swojego pokoju. Jak się spóźnię, panna Dobbin zabierze mój deser.

– Ach, to byłoby okropne!

Judith skrzywiła się.

– Ona go zjada, jak pójdę spać.

Ellie skinęła na nią palcem i szepnęła:

– Wróć jeszcze na moment.

Judith zaintrygowana jeszcze raz wspięła się na łóżko Ellie i przysunęła się blisko niej.

– Następnym razem kiedy panna Dobbin zje twój deser -szepnęła Ellie – przyjdź do mnie. Wemkniemy się razem do kuchni i poszukamy czegoś jeszcze smaczniejszego.

Judith klasnęła w ręce, a na buzi odmalował jej się wyraz zachwytu.

– Ach, naprawdę będziesz moją ulubioną kuzynką!

– Tak samo jak ty moją – odparła Ellie, czując łzy napływające do oczu. -I musisz mówić do mnie Ellie, jesteśmy już przecież teraz rodziną.

– Jutro oprowadzę cię po domu – oświadczyła dziewczynka. – Znam wszystkie sekretne przejścia.

– Będzie cudownie. A teraz lepiej uciekaj, nic chcemy przecież, żeby panna Dobbin zjadła twój deser.

– Powiedziałaś przecież…

– Wiem, ale dzisiaj kuchnie są w opłakanym stanie i znalezienie jakiegoś innego deseru może okazać się trudne.

– Ach! – Judith na tę myśl aż pobladła. Ellie popatrzyła jeszcze, jak mała wybiega z pokoju, a potem zabrała się do jedzenia.

Mimo głodu Ellie stwierdziła, że nie ma apetytu, i zjadła zaledwie jedną czwartą posiłku. Pusty żołądek nie sprzyjał uspokojeniu nerwów i podskoczyła prawie do sufitu, gdy nieco później usłyszała, że otwierają się drzwi do sypialni Charlesa. Słuchała, jak mąż kręci się po pokoju, prawdopodobnie szykując się do snu, i przeklinała się w duchu za to, że wstrzymuje oddech za każdym razem, gdy tylko jego kroki zbliżały się do drzwi łączących ich pokoje.

To było szaleństwo. Kompletne szaleństwo.

– Masz jeden dzień – mruknęła do siebie. – Jeden dzień na użalanie się nad sobą, potem będziesz musiała stąd wyjść i postarać się, żeby ułożyć wszystko najlepiej jak się da. Niech sobie wszyscy myślą, że to ty podpaliłaś kuchnię. To nie jest najgorsza rzecz, jaka mogła się zdarzyć.

Następnych parę minut Ellie spędziła na wymyślaniu gorszych rzeczy.

Nie było to wcale łatwe. W końcu machnęła ręką i powiedziała głośniej niż poprzednio:

– Mogłaś kogoś zabić. To by było naprawdę źle. Bardzo, bardzo źle!

Pokiwała głową, próbując upewnić się, że w porównaniu z całym długim życiem pożar to właściwie mało znaczące zdarzenie.

– Bardzo złe – powtórzyła. – Zabicie kogoś jest bardzo złe.

Do drzwi łączących jej sypialnię z pokojem Charlesa rozległo się stukanie. Ellie podciągnęła prześcieradła pod samą brodę, chociaż wiedziała, że są zamknięte na klucz.

– Tak? – zawołała.

– Mówiłaś do mnie? – spytał Charles przez drzwi.

– Nie.

– Mogę wobec tego wiedzieć, z kim rozmawiałaś?

Czyżby podejrzewał ją o schadzkę z lokajem?

– Mówiłam do siebie! – A potem ciszej dodała: – Z wyjątkiem Judith jestem najlepszym towarzystwem dla siebie w całym tym mauzoleum.

– Co?

– Nic.

– Nie usłyszałem, co mówisz.

– Bo to nie było do ciebie! – prawie krzyknęła Ellie. Zapadła cisza, w której usłyszała jego kroki oddalające się od drzwi, Rozluźniła się nieco i ułożyła wygodnie w łóżku. Już się prawie całkiem uspokoiła, gdy usłyszała straszny odgłos i jęknęła, wiedząc, co zobaczy, kiedy otworzy oczy. Otwarte drzwi, a w nich Charlesa.

– Czy pamiętałem, żeby ci wspomnieć – rzekł drwiąco, opierając się nonszalancko o futrynę – jak bardzo denerwują mnie drzwi łączące pokoje?

– Potrafię wymyślić na to co najmniej trzy odpowiedzi – odburknęła Ellie, – Ale żadna z nich nie przystoi damie.

– Zapewniam cię, że już dawno przestałem od ciebie oczekiwać zachowania godnego damy.

Ellie aż otworzyła usta.

– Mówiłaś coś – wzruszył ramionami. – Nie słyszałem, co.

Zdobycie się na odpowiedź wymagało od Ellie olbrzymiej siły woli.

– Zdaje się, tłumaczyłam ci już, że to nie było do ciebie. -A potem wyszczerzyła usta w uśmiechu, który miał w zamiarze wyglądać na uśmiech osoby szalonej. – Mam pewne niecodzienne nawyki.

– Śmieszne, że tak mówisz, bo gotów byłbym przysiąc, że mówiłaś coś o zabiciu kogoś.

Charles zrobił kilka kroków w jej stronę i złożył ręce na piersiach.

– Pytanie tylko, jak bardzo te nawyki są niecodzienne.

Ellie popatrzyła na niego z przerażeniem. Chyba nie myślał, że ona może kogoś zabić? Oto najlepszy dowód, że nie znała tego człowieka dostatecznie dobrze, by wychodzić za niego za mąż. Dostrzegła jednak świadczące o rozbawieniu zmarszczki wokół oczu Charlesa i odetchnęła z ulgą.

– Jeśli już koniecznie musisz wiedzieć – oświadczyła w końcu – to usiłowałam się jakoś uspokoić po porannym incydencie…

– Masz na myśli pożar?

– Owszem – powiedziała, niezadowolona z tego, że jej przerwał. – Jak już mówiłam, próbowałam uspokoić się myślą o tym, że ze wszystkich złych rzeczy, jakie mogły mi się przydarzyć, ta byłaby z pewnością gorsza.

Kącik ust Charlesa uniósł się w krzywym uśmiechu. -I zabicie kogoś kwalifikuje się jako gorsze?

– Cóż, to zależy od tego, kogo by dotyczyło.

Charles wybuchnął śmiechem.

– Ach, milady, naprawdę wiesz, jak kogoś zranić.

– Niestety, nie śmiertelnie – odparła Ellie, nie mogąc powstrzymać się od uśmiechu. Sprzeczanie się z mężem sprawiało jej wielką przyjemność.

Zapadła dość długa chwila ciszy, po której Charles oznajmił:

– Ja też tak robię.

– Przepraszam?

– Staram się, żeby jakaś okropna sytuacja wyglądała lepiej na tle wyobrażanych sobie znacznie straszniejszych dramatów.

– I teraz też? – Ellie poczuła absurdalną przyjemność wypływającą z faktu, że oboje podobnie radzili sobie z przeciwnościami. Od razu, nie wiadomo dlaczego, poczuła się lepiej.

– Tak. Szkoda że nie słyszałaś, co wymyślałem w zeszłym miesiącu, kiedy byłem przekonany, że cały mój majątek przejdzie na okropnego kuzyna Phillipa.

– Sądziłam, że twój okropny kuzyn ma na imię Cecil.

– Nie, Cecil to ropucha, a Phillip jest zwyczajnie okropny.

– Zrobiłeś jakąś listę?

– Ja zawsze robię listy – odparł wprost.

– Miałam na myśli listę nieszczęść straszniejszych od utraty majątku.

– Prawdę powiedziawszy, zrobiłem – przyznał z uśmiechem. – I prawdę powiedziawszy, mam ją w pokoju obok. Miałabyś ochotę ją zobaczyć?

– Tak, proszę.

Charles na moment zniknął w drzwiach łączących pokoje, ale zaraz wrócił z kawałkiem, papieru. Zanim Ellie uświadomiła sobie, co on robi, rzucił się na łóżko i wyciągnął obok niej.

– Charles!

Spojrzał na nią z boku i uśmiechnął się.

– Daj mi jedną poduszkę, żebym się mógł lepiej ułożyć.

– Wyjdź z mojego łóżka.

– Nie jestem w nim, tylko na nim. – Wyciągnął jej poduszkę spod głowy. – Teraz lepiej!

Ellie, której głowa znalazła się pod dziwnym kątem, wcale tak nie uważała, i dała temu wyraz.

Charles jednak zignorował ją i powiedział:

– Chcesz posłuchać, co jest na tej liście, czy nie?

Ellie machnęła tylko ręką.

– A więc dobrze. – Ułożył kartkę przed sobą. – Numer jeden… A tak w ogóle to ta lista ma tytuł. „Gorsze rzeczy, które mogłyby mi się przytrafić".

– Mam nadzieję, że nie ma na niej mnie – mruknęła Ellie.

– Co za nonsens! Jesteś jedną z najlepszych rzeczy, które mi się ostatnio przytrafiły.

Ellie zaczerwieniła się i w duchu rozzłościła na siebie za to, że jego słowa sprawiły jej taką przyjemność.

– A gdyby nie kilka wyjątkowo brzydkich nawyków, byłabyś naprawdę idealna.

– O, bardzo cię przepraszam!

Uśmiechnął się złośliwie.

– Uwielbiam, kiedy mnie przepraszasz,

– Charles!

– Och, dobrze już! Rzeczywiście uratowałaś mój majątek, więc chyba powinienem przymknąć oko na twoje drobne złe przyzwyczajenia.

– Nie mam żadnych drobnych złych przyzwyczajeń!

– No tak – mruknął. – Tylko duże,

– Wcale nie to miałam na myśli i ty dobrze o tym wiesz!

– Chcesz, żebym odczytał ci tę listę, czy nie?

– Zaczynam podejrzewać, że nie masz wcale żadnej listy. Jeszcze nigdy nie spotkałam nikogo, kto by tak często zmieniał temat jak ty.

– A ja nigdy nie spotkałem nikogo, kto by tyle gadał co ty.

Ellie uśmiechnęła się wymuszenie.

– Przypuszczam, że skoro mnie poślubiłeś, będziesz musiał się przyzwyczaić do mojego niesfornego języka.

Charles obrócił głowę na bok i popatrzył na nią z nagłym zainteresowaniem,

– Niesforny język? Co masz przez to na myśli?

Odsunęła się od niego najdalej jak mogła, prawie spadając przy tym z łóżka.

– Niech ci nie przyjdzie do głowy mnie pocałować, Biliington!

– Mam na imię Charles i wcale nie myślałem o pocałunku. Chociaż teraz, kiedy o tym wspomniałaś… ten pomysł wcale nie wydaje mi się taki straszny.

– Och, czytajże już wreszcie tę listę!

– Skoro nalegasz – wzruszył ramionami, Ellie bliska była krzyku.

– A więc dobrze. – Przysunął sobie papier pod nos. – Punkt pierwszy: Majątek mógłby odziedziczyć Cecil.

– Sądziłam, że to Cecil by go odziedziczył.

– Nie, Phillip. Cecil musiałby wcześniej zamordować nas obu. Gdybym się nie ożenił, wystarczyłoby, żeby zabił Phillipa.

– Mówisz to tak, jakbyś myślał, że rozważał taką możliwość – zdumiała się Ellie.

– W jego wypadku nie wykluczam tego – stwierdził Charles, wzruszając ramionami. – A teraz punkt drugi: Anglia mogłaby zostać zaanektowana przez Francję.

– Byłeś pijany, kiedy to pisałeś?

– Musisz przyznać, że to byłoby znacznie gorsze niż utrata majątku?

– Ogromnie wielkodusznie z twojej strony przedkładać dobro Brytanii nad swoje własne – stwierdziła Ellie cierpko.

Charles westchnął.

– Chyba po prostu taki jestem: szlachetny patriota. Punkt trzy…

– Czy mogę ci przerwać?

Popatrzył na nią z wojowniczą miną mówiącą: „Już mi przerwałaś".

Ellie przewróciła oczami.

– Zastanawiałam się tylko, czy te punkty są ułożone według ich ważności?

– Dlaczego o to pytasz?

– Bo jeśli tak, to by oznaczało, że gorsze byłoby dla ciebie,, gdyby Cecil odziedziczył twój majątek, niż gdyby Francja podbiła Anglię.

Charles wypuścił powietrze z płuc.

– Nie umiem ci na to odpowiedzieć.

– Czy zawsze jesteś taki bezpośredni?

– Tylko wtedy, gdy chodzi o ważne sprawy. Punkt trzy: niebo mogłoby zawalić się na ziemię.

– To z pewnością rzecz straszniejsza niż odziedziczenie: przez Cecila twojego majątku! – wykrzyknęła Ellie.

– Nie do końca. Bo gdyby niebo zawaliło się na ziemię, Cecil byłby martwy i nie mógłby cieszyć się moim majątkiem,…

– Z tobą byłoby podobnie – zauważyła Ellie.

– Hm, masz rację. Powinienem to przemyśleć. – Uśmiechnął się do niej znów, a w oczach pojawiło mu się ciepło, lecz nie namiętne, jak stwierdziła Ellie. Świadczyło raczej o przyjaźni, taką przynajmniej miała nadzieję. Postanowiła wykorzystać tę miłą chwilę, nabrała powietrza w płuca i oświadczyła:

– Ja nie wywołałam tego pożaru, chyba wiesz. To nie była moja wina.

Charles westchnął.

– Ellie, wiem dobrze, że nigdy nie zrobiłabyś czegoś takiego umyślnie.

– Ale ja tego w ogóle nie zrobiłam – zaprotestowała ostro. -Ktoś grzebał przy tym piecu po tym, jak go naprawiłam.

Charles znów wypuścił z płuc przeciągły oddech. Bardzo chciał jej wierzyć, ale dlaczego ktoś miałby grzebać przy piecu? Jedynymi osobami, które umiały się z nim obchodzić, byli służący, a oni z pewnością nie mieli żadnego interesu, żeby oczernić jego żonę.

– Ellie – zaczął ugodowo. – Może po prostu nie znasz się na piecach tak dobrze, jak ci się wydaje?

Ellie wyraźnie się spięła.

– A może nasz jest zupełnie inny niż twój?

Odrobinę się rozluźniła, ale wciąż miała nieszczęśliwą minę.

– A może – powiedział miękko, ujmując ją za rękę. – Może doskonale znasz się na piecach, tak jak mówisz, ale przydarzył ci się drobny błąd? Przecież od wyjścia za mąż każdemu może zakręcić się w głowie.

Wyglądało na to, że Ellie przyjęła takie rozwiązanie, i Charles czym prędzej dodał:

– Bóg jeden wie, jak bardzo mnie się w niej kręci.

Ellie, żeby zmienić temat, wskazała jakieś zapiski na dole kartki, którą Charles trzymał w ręku.

– A co to takiego? Kolejna lista?

Charles spojrzał i czym prędzej złożył papier.

– Nie, to nic takiego.

– Musisz to teraz przeczytać.

Wyrwała mu kartkę, a gdy po nią sięgnął, wyskoczyła z łóżka.

– „Pięć najważniejszych cech żony"? – odczytała z niedowierzaniem.

Charles wzruszył ramionami.

– Uznałem, że warto poświęcić chwilę, żeby stwierdzić, czego mi potrzeba.

– Czego? To ja jestem czym?

– Nie bądź tępa, Ellie. Jesteś zbyt mądra, żeby tak to przyjmować.

Za tymi słowami krył się komplement, ale Ellie nie zamierzała mu za niego dziękować. Prychnęła głośno i zaczęła czytać na głos:

– Punkt pierwszy: Dostatecznie atrakcyjna, żeby mnie zainteresować. To twoje najważniejsze wymaganie?

Charles miał w sobie przyzwoitości na tyle, żeby okazać zażenowanie.

– Jeśli czujesz dla mnie chociaż połowę tego obrzydzenia, jakie wyraża twoja mina, to rzeczywiście jestem w wielkim kłopocie – mruknął.

– Owszem. – Ellie chrząknęła. – Punkt dwa: Inteligencja. -Popatrzyła na niego z powątpiewaniem. – Troszeczkę się poprawiłeś, ale tylko troszeczkę.

Charles zachichotał i oparł głowę o jej splecione dłonie.

– A gdybym ci powiedział, że te punkty nie zostały ułożone w kolejności ich znaczenia?

– Nie uwierzyłabym ci nawet przez sekundę.

– Tak też myślałem.

– Punkt trzy: Nie może zrzędzić. Ja nie zrzędzę.

Nic nie powiedział.

– Ja nie zrzędzę – powtórzyła głośniej Ellie.

– Akurat teraz zrzędzisz.

Ellie prześwidrowała go wzrokiem, ale wróciła do listy.

– Numer cztery: Umiejętność przestawania z ludźmi, wśród których się obracam. – Aż zakaszlała z niedowierzaniem. – Chyba zdawałeś sobie sprawę z tego, że nie mam żadnego doświadczenia z arystokracją?

– A twój szwagier, hrabia Macclesfield? – przypomniał Charles.

– Owszem, ale to rodzina. Nie muszę przed nim udawać. Nigdy nie byłam na żadnym londyńskim balu czy w salonie literackim ani też w żadnym innym miejscu, w jakim wy, nieroby, spędzacie czas w sezonie.

– Zignoruję twoją obraźliwą uwagę, która jest zupełnie nie na miejscu – oświadczył z nagłą pychą w głosie, jakiej Ellie zawsze spodziewała się po hrabim. – I posłuchaj, jesteś inteligentną kobietą, prawda? Jestem pewien, że zdołasz się nauczyć wszystkiego, czego będzie trzeba. Umiesz tańczyć?

– Oczywiście.

– Potrafisz prowadzić konwersację? – Machnął ręką. – Nie, nie musisz odpowiadać, ja już znam odpowiedź. Konwersujesz wręcz z przesadną łatwością. Doskonale poradzisz sobie w Londynie, Eleanor.

– Charles, zaczynasz mnie irytować ponad miarę.

Charles tylko skrzyżował ręce i czekał na dalszy ciąg, stwierdzając, że to bardzo męczące. Sporządził tę listę ponad miesiąc temu i z całą pewnością nigdy nie zamierzał jej omawiać z przyszłą żoną. Cóż, napisał nawet…

Nagle przypomniał siebie punkt piąty. Cała krew z twarzy nagle odpłynęła mu do stóp. Patrzył, jak Ellie pochyla się nad listą jakby w zwolnionym tempie, i usłyszał, jak czyta:

– Punkt piąty.

Charles nie miał czasu na zastanowienie. Wyskoczył z łóżka z krzykiem i skoczył na Ellie, przewracając ją na podłogę.

– Lista! – wrzasnął. – Oddaj mi tę listę!

– Co u diabła? – Ellie odpychała ręce Charlesa, starając się wywinąć z jego uścisku. – Puść mnie, ty łotrze!

– Oddaj mi listę!

Ellie rozciągnięta na podłodze uniosła rękę nad głowę.

– Zejdź ze mnie!

– Lista! – warknął.

Ellie, nie widząc innego wyjścia, wbiła mu kolano w brzuch, zrzuciła go i przeczołgała się przez pokój. Potem wstała i w czasie gdy Charles usiłował złapać oddech, jej oczy przebiegły po linijkach i znalazły numer pięć.

– Ty łajdaku! – krzyknęła.

Charles tylko jęknął, trzymając się za brzuch.

– Powinnam była wcelować kolanem niżej! – syknęła Ellie.

– Nie przesadzaj, Ellie!

– Punkt piąty – przeczytała słodkim głosem. – Musi być dostatecznie światowa, by nie zwracać uwagi na moje romanse, sama zaś nie mieć żadnego, dopóki nie da mi co najmniej dwóch dziedziców.

Charles musiał przyznać, że ów punkt przedstawiony w taki sposób zabrzmiał rzeczywiście dość chłodno.

– Ellie – powiedział błagalnie. – Chyba zdajesz sobie sprawę z tego, że napisałem to, zanim cię poznałem.

– A cóż to za różnica?

– Ach, ogromna! To… ach…, to…

– Mam uwierzyć, że zakochałeś się we mnie tak nagle i tak mocno, że wszystkie twoje poprzednie wyobrażenia o małżeństwie zupełnie przestały się liczyć?

Z jej ciemnoniebieskich oczu zdawały się sypać lodowate iskry i Charles nie wiedział, czy powinien czuć lęk, czy pożądanie. Zastanawiał się, czy nie powiedzieć czegoś zupełnie głupiego, na przykład:” Jesteś piękna, kiedy się gniewasz”, takie słowa zawsze działały na jego kochanki, czuł jednak, że żona nie przyjmie ich równie łaskawie.

Popatrzył na nią z wahaniem. Stała po drugiej stronie pokoju, postawę miała wojowniczą, rękami zaciśniętymi w pięści ujęła się pod boki. Przeklęta lista leżała zmięta na podłodze. Kiedy Ellie zorientowała się, że on się jej przygląda, popatrzyła jeszcze gniewniej i Charlesowi wydało się, że słyszy z daleka grzmot.

Bez wątpienia, udało mu się wszystko popsuć.

Jej intelekt, pomyślał nagle. Będzie musiał przemówić do jej intelektu i wszystko z nią przedyskutować. Ellie chlubiła się swoją rozwagą i trzeźwością myślenia, prawda?

– Ellie – zaczął. – Nigdy nie mieliśmy okazji porozmawiać o małżeństwie.

– Owszem – odparła, a słowa wprost ociekały octem. – Po prostu wzięliśmy ślub.

– Przyznaję, że nasze zaślubiny odbyły się nieco pośpiesznie, ale oboje mieliśmy powody, żeby działać szybko.

– Ty miałeś wyjątkowo dobry powód – zauważyła.

– Nie próbuj udawać, że cię wykorzystałem – odparł z rosnącą niecierpliwością, – Potrzebne ci było to małżeństwo dokładnie tak samo jak mnie.

– Ale ja nie mam z tego tyle co ty.

– Nie wyobrażasz sobie nawet, ile z tego masz. Jesteś teraz hrabiną, o wiele zamożniejszą niż kiedykolwiek nawet ci się śniło. – Patrzył na nią twardo. – Nie obrażaj mnie więc, udając ofiarę.

– Mam tytuł, mam pieniądze, ale mam też męża, którego muszę słuchać. Męża, który nie dostrzega nic złego w traktowaniu mnie jak dobytek.

– Eleanor, zaczynasz mówić bez. sensu. Nie chcę się z tobą kłócić.

– Zauważyłeś, że nazywasz mnie Eleanor tylko wtedy, kiedy mówisz do mnie jak do dziecka?

Charles najpierw policzył do trzech, zanim jej odpowiedział.

– W wyższych sferach małżeństwo zakłada, że obie strony są dostatecznie dojrzale, by nawzajem szanować swoje decyzje.

Popatrzyła na niego zdumiona.

– Czy ty zdajesz sobie sprawę z tego, co teraz powiedziałeś?

– Ellie…

– Wydaje mi się, że powiedziałeś, że ja również mogę być niewierna, jeśli tak mi się podoba,

– Nie bądź głupia!

– Oczywiście po urodzeniu dziedzica i jeszcze jednego na zapas, jak to sobie mądrze obmyśliłeś. – Usiadła na otomanie, wyraźnie zamyślona. – Swoboda, życie takie, jak chcę i z kim zechcę. To intrygujące.

Charles stał, przyglądając się Ellie, rozważającej w myślach zdradę, i nagle jego wcześniejsze poglądy na małżeństwo wydały mu się obrzydliwe.

– Na razie nie możesz nic z tym zrobić – oznajmił. – Romans przed wydaniem na świat dziedzica jest w bardzo złym tonie.

Ellie zaczęła się śmiać.

– Punkt numer cztery nabiera nagle nowego znaczenia.

Popatrzył na nią, nic nie rozumiejąc,

– Chciałeś poślubić kogoś, kto bez trudu wejdzie w twoje towarzystwo. Najwyraźniej będę musiała opanować zawiłości dotyczące tego, co wypada, a czego nie wypada. Zobaczmy. -Zaczęła stukać się palcem w brodę. Charles miał ochotę odsunąć jej rękę i zetrzeć z twarzy sarkazm. - W złym tonie jest mieć romans zbyt wcześnie – ciągnęła Ellie. – Ale czy posiadanie więcej niż jednego kochanka jednocześnie również uważane jest za nieprzyzwoite? Będę musiała to sprawdzić.

Charles poczuł, że twarz staje mu w płomieniach, a mięsień na skroni gwałtownie drga.

– Prawdopodobnie w złym tonie byłby romans z którymś z twoich przyjaciół, lecz czy dotyczy to również dalszego kuzyna?

Charles widział teraz wszystko przez czerwoną mgłę.

– Jestem prawie pewna, że w złym tonie byłoby przyjmowanie kochanka tu w domu – mówiła dalej Ellie. – Ale nie bardzo wiem, gdzie…

Charles wydał z siebie dziwny dźwięk, na poły jęk, na poły warkot, i rzucił się w jej stronę.

– Przestań! – krzyknął. – Natychmiast przestań!

– Charles! – Uciekła przed nim, wywołując w nim jeszcze większy gniew.

– Ani słowa więcej! – warknął, przeszywając ją wzrokiem. -Jeśli powiesz choćby jeszcze jedno słowo, to, na Boga, nie będę odpowiedzialny za to, co zrobię.

– Ale ja…

Na dźwięk głosu Ellie Charles wbił jej palce w ramię. Mięśnie mu drżały, a w oczach pojawiła się dzikość, jak gdyby nie wiedział albo nie obchodziło go, co dalej zrobi.

Ellie wpatrywała się w niego, nagle wystraszona.

Charles – szepnęła. – Chyba nie powinieneś…

– Chyba powinienem.

Otworzyła usta, żeby zaprotestować, zanim jednak zdążyła coś powiedzieć, zamknął je ognistym pocałunkiem. Ellie miała wrażenie, że jego usta są wszędzie, na policzkach, na szyi, na wargach. Jego ręce poruszały się po jej ciele, zatrzymując się tylko na chwilę na krągłościach jej bioder i piersi.

Ellie czuła jego rosnącą żądzę, czuła również, że podniecenie narasta w niej, choć upłynęło kilka sekund, nim zorientowała się, że i ona mu odpowiada,

Uwodził ją w gniewie, a ona się nie broniła. Już sama ta myśl wystarczyła, żeby ochłodzić jej namiętność. Nagle odepchnęła jego ramiona i wyrwała się z objęć. Zanim Charles zdążył wstać, była już na drugim końcu pokoju.

– Jak śmiesz! – wydyszała. – Jak śmiesz!

Charles wzruszył ramionami.

– Mogłem cię albo pocałować, albo zabić. Uważam, że dokonałem mądrego wyboru. – Podszedł do drzwi łączących ich pokoje i położył rękę na klamce. – Tylko nie staraj się mi udowodnić, że mimo wszystko się pomyliłem.

Загрузка...