Następnego dnia rano Ellie obudziła się wcześnie, jak to miała w zwyczaju. Nadzwyczajny natomiast był fakt, że leżała na łóżku Charlesa, zwinięta w kłębek blisko niego, z jego ręką przerzuconą przez ramiona.
Poprzedniego wieczoru po powtórnym szyciu rany zasnął bardzo szybko. Miał za sobą ciężki, męczący dzień, a kolejna butelka brandy nie pomogła w zachowaniu przytomności. Ellie chciała wyjść i pozwolić mu odpoczywać, ale za każdym razem, gdy usiłowała wyzwolić się z jego uścisku i przejść do swojej sypialni, Charles się budził. W końcu zasnęła w ubraniu na kołdrze.
Teraz po cichutku wymknęła się z pokoju. Charles wciąż mocno spał, przypuszczała, że bardzo potrzeba mu odpoczynku.
Ona sama jednak nie potrafiła spać długo i zmieniwszy pomiętą suknię na świeżą, zeszła na dół na śniadanie. Nie zdziwiła się, że przy stole zastała już Helen przerzucającą gazetę, którą codziennie przywożono z Londynu wraz z pocztą.
– Dzień dobry, Ellie – powitała ją Helen.
– Dzień dobry.
Ledwie Ellie zdążyła usiąść, Helen spytała:
– Cóż to się wydarzyło wczoraj wieczorem? Doszły mnie słuchy, że Charles wyjątkowo się upił.
Ellie zrelacjonowała jej wydarzenia poprzedniego dnia, smarując pomarańczową marmoladą świeżutkie placuszki upieczone przez panią Stubbs.
– To mi przypomina… – dodała, opowiedziawszy Helen o tym, jak szyła ramię Charlesa po raz drugi.
– O czym ci to przypomina?
– Zastanawiałam się nad czymś wyjątkowym, co moglibyśmy zrobić dla dzierżawców, skoro zbliża się zima i święta. Doszłam do wniosku, że mogłabym usmażyć dla nich konfitury.
Ręka Helen, która akurat sięgała po następny placuszek, zawisła w powietrzu.
– Mam nadzieję, że to nie oznacza twojej powtórnej wizyty w kuchni.
– O, to będzie wyjątkowa niespodzianka, bo przecież nikt z dzierżawców nie spodziewa się, że hrabina mogłaby coś sama przyrządzić.
– Pewnie nie bez powodu. Chociaż wierzę, że w twoim wypadku ludzie przestali już zastanawiać się, czego się można po tobie spodziewać.
Ellie posłała jej chmurne spojrzenie.
– Zapewniam cię, że smażyłam konfitury już setki razy.
– Wierzę, chociaż sądzę, że nikt inny nie da ci wiary. A zwłaszcza pani Stubbs, która wciąż jeszcze skarży się na sadzę we wszystkich kątach i zakamarkach,
– Pani Stubbs po prostu lubi narzekać.
– To oczywiście prawda, ale ciągłe nie jestem pewna…
– Za to ja jestem – oświadczyła Ellie z uczuciem. – I tylko to się liczy.
Zanim śniadanie dobiegło końca, Ellie zdołała przekonać Helen, by pomogła jej przy konfiturach. Dwie podkuchenne wysłano do miasta po zakupy. Wróciły godzinę później z wielkim zapasem rozmaitych owoców i Ellie była już gotowa, żeby zabrać się do dzieła. Jak należało się spodziewać, pani Stubbs nie była zachwycona, gdy ujrzała ją w kuchni.
– O, nie! – krzyknęła. – Dość już było kłopotów z tym piecem.
– Pani Stubbs – oświadczyła Ellie najsurowszym głosem, na jaki było ją stać. – Muszę przypomnieć, że to ja jestem panią tego domu i nawet jeśli zechcę wysmarować sosem cytrynowym ścianę, to mam do tego pełne prawo.
Pani Stubbs zbladła i z przerażeniem popatrzyła na Helen.
– Hrabina przesadza – prędko wyjaśniła Helen. – Ale być może lepiej by było, gdyby znalazła sobie pani jakieś zajęcie poza kuchnią.
– Świetny pomysł – zgodziła się Ellie i dosłownie wypchnęła gospodynię za drzwi.
– Mam wrażenie, że Charles nie będzie zadowolony, kiedy się o tym dowie – stwierdziła Helen.
– To nonsens. On wie, że pożar wybuchł nie z mojej winy.
– Czy aby na pewno? – spytała Helen z powątpiewaniem.
– No, w każdym razie jeśli nie wie, to powinien. A teraz bierzmy się do roboty!
Ellie kazała pomywaczce wyciągnąć największy garnek w kuchni Wycombe Abbey i wrzuciła do niego owoce.
– Mogłybyśmy zrobić kilka różnych rodzajów konfitur -zwróciła się do Helen. – Ale konfitura z mieszanych owoców; będzie naprawdę pyszna.
– I można ją zrobić w jednym garnku – ucieszyła się Helen.
– Bystra jesteś – pochwaliła ją Ellie i zajęła się dodawaniem cukru i wody. – Przypuszczam jednak, że trzeba będzie zrobić drugą porcję. To chyba nie wystarczy dla wszystkich dzierżawców.
Helen zajrzała do garnka.
– Może nie. Ale jeśli to naprawdę jest takie łatwe, to nie ma się czym martwić. Drugą porcję możemy zrobić jutro.
– Naprawdę niczego więcej nie potrzeba – powiedziała Ellie. – Teraz wystarczy tylko przykryć, niech się gotuje.
Przesunęła garnek na brzeg kuchni z dala od ognia, płonącego bezpośrednio pod jej centralnym punktem. Nie chciała kolejnego wypadku.
– Jak długo to potrwa? – spytała Helen.
– Och, cały dzień! Mogłabym spróbować usmażyć konfitury szybciej, ale wtedy musiałabym bardzo ich pilnować i częściej je mieszać. Przy tej ilości cukru mogłyby się przypalić. Muszę zresztą poprosić którąś z podkuchennych, żeby mieszała, kiedy wyjdę. Będę zaglądać tu co godzina i sprawdzać, jak idzie.
– Rozumiem.
– Mój szwagier zasugerował mi kiedyś, żebym obłożyła pokrywkę kamieniami. Twierdził, że tak byłoby dużo szybciej.
– Rozumiem – powiedziała mechanicznie Helen, lecz zaraz stwierdziła: – Nie, właściwie to niczego nie rozumiem.
– Zapobiegłoby to wydobywaniu się pary i ciśnienie byłoby większe, dzięki temu konfitury smażyłyby się w wyższej temperaturze.
– Twój szwagier musi być prawdziwym uczonym.
– Owszem. – Ellie nałożyła pokrywkę na garnek i stwierdziła: – Ale to oczywiście nie jest aż takie ważne, mnie się nie spieszy. Muszę tylko poprosić służące, żeby naprawdę często mieszały konfitury.
– To rzeczywiście wcale nie wygląda na trudne – orzekła Helen.
– Bo to naprawdę nic skomplikowanego.
Ellie jeszcze raz wyciągnęła ręce nad piecem, żeby sprawdzić, czy temperatura gotowania nie jest zbyt duża, i obie wyszły z kuchni.
Ellie włożyła zegarek na rękaw sukni, żeby pamiętać o regularnym zaglądaniu do konfitur. Smażyły się wolno, ale równo i zdaniem Ellie smak miały wyśmienity. Garnek był gruby i nie rozgrzewał się zanadto, Ellie mogła nawet trzymać go za rączki w czasie mieszania, przez co było jej bardzo wygodnie.
Ponieważ konfitury nie wymagały od niej nieustannej uwagi, postanowiła chociaż przez jakiś czas zająć się cuchnącym bałaganem w oranżerii. Drażniło ją niepomiernie, że nie jest w stanie stwierdzić, w jaki sposób ktoś morduje jej ulubione roślinki. Odkryła jedynie, że odór nie bije od samych roślin.
Kwiaty uschły, to było już nieodwracalne. Nieprzyjemny zapach pochodził jednak od rozmieszczonych dyskretnie kupek kuchennych odpadków, które, jak Ellie podejrzewała, zostały tu rzucone w drodze do śmietnika. Wśród odpadków znalazła jednak podejrzanie wyglądającą brunatną substancję, która mogła zostać zebrana jedynie w stajniach.
Bez względu na to, kto chciał narobić jej kłopotów, musiało mu na tym bardzo zależeć. Ellie nie potrafiła sobie wyobrazić, że ktoś może nienawidzić jej do tego stopnia, żeby zbierać końskie odchody i zgniłe resztki. Tak czy owak kochała swój zimowy ogród na tyle, że wciągnęła parę roboczych rękawic i postanowiła pozbyć się cuchnącego bałaganu. Znalazła kilka worków i łopatę, przykazała sobie, że co najmniej przez następną godzinę ma nie oddychać przez nos, i zabrała się do roboty.
Po kilku minutach jednak stwierdziła, że szeroka spódnica bardzo utrudnia jej pracę, znalazła więc kawałek sznurka i przysiadła na kamiennej ławeczce, żeby jakoś ją podwiązać.
– Cóż za czarujący widok!
Ellie uniosła głowę i zobaczyła męża wchodzącego do oranżerii.
– Dzień dobry, Charles.
– Zawsze chciałem, żebyś podniosła przede mną spódnicę -stwierdził z ironicznym uśmieszkiem. – A kto jest tym szczęśliwcem, dla którego zdecydowałaś się na ten czarujący gest?
Ellie zapomniała, że ma się zachowywać dostojnie, i pokazała mu język.
– Bardziej odpowiednim słowem jest co, nie kto.
Charles powiódł za jej wzrokiem na cuchnący stos usypany za drzewkiem pomarańczowym. Zrobił krok do przodu, wciągnął powietrze, zakrztusił się.
– Wielkie nieba, Ellie! – rozkasłał się. – Co ty zrobiłaś tym roślinom?
– To nie ja! – wybuchnęła. – Naprawdę sądzisz, że jestem taka głupia, żeby stwierdzić, że gnijący łeb owcy to najlepszy sposób na poprawienie samopoczucia drzewka pomarańczowego?
– Co? – poderwał się, żeby się lepiej przyjrzeć.
– Już to wyrzuciłam – powiedziała, wskazując na worek.
– Dobry Boże, Ellie, nie powinnaś była tego robić!
– To prawda – zgodziła się. – Nie powinnam. Komuś w Wycombe Abbey najwyraźniej przeszkadza moja obecność. Ale jeśli mi wybaczysz, to zamierzam pozbyć się ostatecznie tego bałaganu, nawet gdyby miało mnie to zabić, Nie zniosę dłużej tej sytuacji.
Charles wypuścił powietrze z płuc i bez słowa patrzył, jak Ellie wbija łopatę w stos odpadków.
– Wiesz co – powiedziała. – Mógłbyś mi przytrzymać worek. Chociaż może wcześniej powinieneś włożyć rękawice.
Charles zamrugał, nie mogąc uwierzyć, że jego żona sama zabrała się do sprzątania.
– Ellie, mogę kazać służbie, żeby się tym zajęła.
– Nie, nie możesz – powiedziała prędko, z większym przejęciem, niż się po niej spodziewał. – Służący nie muszą tego robić. Nie zamierzam ich o to prosić.
– Ależ, Ellie, przecież właśnie po to mamy służących! Płacę im sowicie za utrzymywanie Wycombe Abbey w czystości, a to jest po prostu bardziej śmierdzący bałagan niż zwykle.
Ellie popatrzyła na niego z podejrzanie błyszczącymi oczami.
– Pomyślą, że ja to zrobiłam. Nie chcę tego,
Charles uświadomił sobie, że tu chodzi o jej dumę, a ponieważ sam sporo na ten temat wiedział, nie naciskał. Powiedział jedynie:
– A więc dobrze. Nalegam tylko, żebyś oddała mi łopatę. Jakiż byłby ze mnie mąż, gdybym pozwolił żonie wykonywać najcięższą pracę!
– Nie ma mowy! Masz skaleczoną rękę.
– Ta rana nie jest aż tak poważna.
Ellie prychnęła.
– Być może zapomniałeś, że to ja cię szyłam wczoraj wieczorem. Najlepiej wiem, na ile to poważne.
– Eleanor, oddaj mi łopatę!
– Nigdy w życiu!
Charles skrzyżował ręce i przyglądał jej się spod oka. Boże, ależ ona uparta!
– Ellie – powiedział. – Proszę, daj mi łopatę.
– Nie.
Wzruszył ramionami.
– No dobrze, wygrałaś. Nie będę pracował łopatą.
– Wiedziałam, że to zrozumiesz.
– Moje ramię – powiedział Charles, przyciągając ją do siebie. – Właściwie działa bardzo dobrze.
Łopata upadła na ziemię, a Ellie wykręciła szyję, żeby móc na niego spojrzeć.
– Charles? – spytała z wahaniem. Uśmiechnął się przebiegle.
– Pomyślałem, że mógłbym cię pocałować
– Tutaj? – jęknęła.
– Mhm.
– Ale tu cuchnie!
– Potrafię to zignorować, jeśli i ty potrafisz.
– Ale dlaczego?
– Dlaczego chcę cię pocałować?
Kiwnęła głową.
– Pomyślałem, że może to powstrzymałoby cię od gadania o tej idiotycznej łopacie.
Zanim Ellie zdążyła cokolwiek powiedzieć, nachylił się i mocno przycisnął wargi do jej ust. Ellie nie rozluźniła się, zresztą Charles wcale się tego nie spodziewał, ale ogromną przyjemność sprawiało mu trzymanie w ramionach tej zdecydowanej na wszystko, przedsiębiorczej osóbki. Ellie była jak mała lwica, potrafiła się ogniście bronić, a Charles stwierdził, że pragnąłby, aby wszystkie te uczucia kierowały się ku niemu. W jakiś sposób jej upór co do jego odpoczynku w czasie, gdy ona będzie wykonywać ciężką pracę, wcale nie uraził jego męskiej dumy. Po prostu poczuł, że jest kochany.
Kochany? Czy właśnie tego pragnął? Wcześniej sądził, że pragnie małżeństwa podobnego do związku jego rodziców.
Sądził, że będzie żył własnym życiem, a Ellie swoim, i że oboje będą z tego zadowoleni. Tymczasem jego młoda żona pociągała go w sposób, jakiego się nigdy nie spodziewał, jakiego istnienia nigdy nie podejrzewał. I wcale nie był zadowolony tego małżeństwa. Pragnął jej, pragnął jej rozpaczliwie, a ona zawsze znajdowała się jakby poza jego zasięgiem.
Charles odrobinę uniósł głowę i popatrzył na Ellie. Oczy miała zamglone, miękkie usta rozchylone. Nie rozumiał, dlaczego wcześniej tego nie zauważył, ale musiała być najpiękniejszą kobietą na całym świecie i właśnie ją trzymał teraz w objęciach i…
… i znów musiał ją pocałować. Już teraz. Znów przycisnął się do jej ust, wypełniony rozpalonym pragnieniem. Ellie miała smak rozgrzanych owoców, słodki i aromatyczny, i charakterystyczny tylko dla niej. Rozgorączkowanymi dłońmi podsunął w górę jej spódnicę i halki, aż wreszcie mógł dotknąć sprężystego uda.
Ellie jęknęła cicho i wczepiła się w jego barki, co Charlesa roznamiętniło jeszcze bardziej. Przesunął rękę w górę, docierając do miejsca, w którym kończyły się jej pończochy. Musnął palcem gołą skórę, z radością wyczuwając drżenie wywołane jego dotykiem.
– Ach, Charles! – jęknęła Ellie i to wystarczyło, by stanął w ogniu. Wystarczył sam dźwięk jego imienia w jej ustach.
– Ellie – powiedział głosem tak zachrypniętym, że aż trudno rozpoznawalnym. – Musimy iść na górę, natychmiast!
Ellie przez moment nie reagowała, tylko trzymała się go kurczowo, aż w końcu oświadczyła:
– Nie mogę.
– Nie mów tak – powiedział, ciągnąc ją ku drzwiom. – Możesz mówić wszystko, tylko nie to.
– Nie mogę. Muszę zamieszać konfitury.
To go zatrzymało.
– Co ty, u diabła, wygadujesz?
– Muszę… – urwała i zwilżyła wargi. – Nie patrz tak na mnie!
– Jak? – zdumiał się, czując, że wraca mu dobry humor.
Ellie ujęła się pod boki i popatrzyła surowo.
– Tak jakbyś chciał mnie pożreć!
– Ależ ja właśnie tego chcę.
– Charles!
Wzruszył ramionami.
– Matka kazała, żebym zawsze mówił prawdę.
Ellie wyglądała tak, jakby zaraz miała tupnąć nogą.
– Naprawdę muszę iść.
– Cudownie, będę ci towarzyszył na górę.
– Muszę iść do kuchni – podkreśliła. Charles westchnął.
– Nie do kuchni.
Ellie zacisnęła usta w wąską, wyrażającą złość kreskę, aż w końcu wypaliła:
– Smażę konfitury, które zamierzam podarować dzierżawcom w prezencie świątecznym. Mówiłam ci o tym wczoraj.
– Wobec tego dobrze. Pójdziesz do kuchni, a potem do sypialni.
– Ale ja… – Głos Ellie zamarł, kiedy uświadomiła sobie, że wcale nie ma ochoty dłużej się z nim kłócić. Chciała poczuć na sobie jego dłonie, chciała słuchać miękkich, pieszczotliwych słów. Chciała poczuć się najbardziej pożądaną kobietą na całym świecie, jak zaczyna czuć się za każdym razem, gdy patrzył na nią tym zamglonym spojrzeniem spod ciężkich powiek.
Podjęła wreszcie decyzję, uśmiechnęła się zażenowana i powiedziała po prostu:
– Dobrze.
Charles najwyraźniej nie spodziewał się jej zgody, bo z niedowierzaniem zawołał:
– Zgadzasz się?
Kiwnęła głową, nie patrząc mu w oczy.
– Wspaniale!
Wyglądał jak podniecony młody chłopiec, co Ellie wydało się nieco dziwne, zważywszy, że miał ją przecież uwieść.
– Ale najpierw muszę zajrzeć do kuchni – przypomniała mu.
– Do kuchni. Dobrze. Do kuchni. – Spojrzał na nią z boku i poprowadził korytarzem. – To odbiera odrobinę spontaniczności, nie uwalasz?
– Charles! – powiedziała ostrzegawczym tonem.
– Och, już dobrze. – Zmienił kierunek i teraz ciągnął ją ku kuchni, poruszając się przy tym jeszcze szybciej, jak wówczas gdy próbował naprowadzić ją do sypialni.
– Starasz się z góry nadrobić stracony czas? – zadrwiła. Za rogiem przytrzymał ją pod ścianą i szybko pocałował.
– Daję ci w tej kuchni trzy minuty, Trzy. Ani chwili więcej.
Ellie roześmiała się i kiwnęła głową, pozwalając mu na dyktowanie warunków, bo zrobiło jej się od tego jakoś cieplej na sercu. Charles puścił ją i zeszli po schodach na dół. Ellie właściwie musiała biec, żeby dotrzymać mu kroku.
Kuchnia zaczynała tętnić życiem, gdyż monsieur Belmont i jego drużyna zabierali się już do przygotowywania posiłku. Pani Stubbs siedziała w kącie, wyraźnie ignorując Francuza, i pilnowała trzech służących, które zmywały po śniadaniu.
– Moje konfitury stoją tam, na tym piecu – oznajmiła Ellie Charlesowi, wskazując na wielki gar. – Z mieszanych owoców. Helen i ja przygotowałyśmy je razem i…
– Trzy minuty, Eleanor.
– Dobrze. Muszę je tylko zamieszać, a potem…
– No to mieszaj!
Ellie podeszła w stronę pieca, ale w połowie drogi uświadomiła sobie:
– Ach, muszę najpierw umyć ręce, w oranżerii nosiłam wprawdzie rękawice, ale ten brud był taki okropny.
Charles westchnął zniecierpliwiony. Doprawdy, ta dziewczyna mogłaby wreszcie już się z tym uporać!
– Wobec tego umyj ręce i kończ! Tam na stole stoi wiadro z wodą.
Uśmiechnęła się, zanurzyła ręce w wodzie i krzyknęła.
– Co znów się stało?
– Jest lodowata. Monsieur Belmont musiał kazać przynieść lód. Może na deser będą dzisiaj lody owocowe.
– Ellie, konfitury!
Ellie sięgnęła po garnek, zerkając spod oka na widok odsuwającej się od niej służby. Najwyraźniej służący wciąż nie mieli do niej zaufania.
– Zaraz przeniosę go na stół, będą się tu mogły schłodzić i…
Charles nigdy później nie potrafił powiedzieć na pewno, co się wydarzyło w następnej chwili. Obserwował akurat, jak monsieur Belmont po mistrzowsku kroi bakłażana, gdy usłyszał krzyk Ellie. Gdy przeniósł na nią wzrok, wielki garnek z konfiturami właśnie upadał na ziemię. Charles przyglądał się temu z bezradnym przerażeniem. Garnek uderzył o podłogę, pokrywka odskoczyła, a strumień czerwonych konfitur przeleciał przez powietrze, ochlapał kuchnię, podłogę i Ellie. Ellie pisnęła jak zranione zwierzę i osunęła się na ziemię, szlochając z bólu. Charles poczuł, że serce zamiera mu w piersi Podbiegł do niej, ślizgając się na gorących, lepkich konfiturach.
– Zdejmij to ze mnie! – łkała Ellie. – Zdejmij to ze mnie! Charles popatrzył na nią uważnie i zobaczył, że wrzące konfitury przylgnęły jej do skóry, chociaż wydawało się, że tylko do dłoni i nadgarstków. Dobry Boże, a on stoi i się gapi! Nie zastanawiając się dłużej, sięgnął po wiadro z wodą, z którego Ellie korzystała wcześniej, i zanurzył jej ręce. Szarpnęła się, próbując je wyciągnąć.
– Nie! – krzyknęła. – To za zimne!
– Kochanie, wiem, że woda jest zimna – powiedział miękko z nadzieją, że Ellie nie usłyszy, jak bardzo drży mu głos. -Ja też trzymam w niej ręce.
– Boli, okropnie boli!
Charles przełknął ślinę i rozejrzał się po kuchni. Ktoś z zebranych powinien wiedzieć, co robić, jak uwolnić Ellie od tego bólu. Serce pękało mu od jej jęków, od drżeń, które targały ciałem.
– Cicho, Ellie, cicho! – mówił miękkim tonem. – Zobacz, konfitury już się zmywają, widzisz?
Ellie natychmiast spojrzała na swoje ręce zanurzone w wodzie, a Charles od razu pożałował, że ją do tego nakłonił, bowiem w miejscach, w których konfitury się odlepiły, skóra była ogniście czerwona.
– Przynieście więcej lodu! – warknął, nie kierując polecenia do żadnej konkretnej osoby. – Ta woda robi się za ciepła.
Trzy podkuchenne pospieszyły do lodowni, ale pani Stubbs wysunęła się naprzód.
– Milordzie, nie jestem pewna, czy postąpił pan najwłaściwiej.
– Przecież te konfitury były wrzące, musiałem to jakoś schłodzić.
– Ale ona cała się trzęsie.
Charles zwrócił się do Ellie:
– Tak bardzo cię boli?
Pokręciła głową.
– Prawie nic nie czuję.
Charles przygryzł wargę. Wcale nie był pewien, czy zastosował najlepszy sposób na oparzenia.
– No dobrze, może wobec tego zabandażujemy ci ręce.
Pozwolił jej wyjąć ręce z wiadra, lecz nie upłynęło więcej niż dziesięć sekund, jak Ellie znów jęczała z bólu. Z powrotem więc zanurzył jej ręce w wodzie. Trzy służące wróciły z lodem.
– Coś w tej zimnej wodzie najwyraźniej łagodzi ból – oznajmił pani Stubbs.
– Ależ ona nie może tu tkwić na zawsze!
– Wiem, ale jeszcze chociaż przez minutę.
– Czy życzy pan sobie, abym przygotowała specjalną pomadę na oparzenia?
Charles tylko kiwnął głową i całą swoją uwagę skupił na Ellie. Obejmował ją mocno i z ustami przy jej uchu szepnął:
– Nie odsuwaj się ode mnie, kochana. Pozwól, że razem z tobą pozbędę się tego bólu.
Kiwnęła głową.
– Oddychaj głęboko – poinstruował, a kiedy go usłuchała, popatrzył na panią Stubbs i nakazał: – Niech ktoś to posprząta. Nie chcę na to patrzeć! Proszę to wszystko wyrzucić!
– Nie! – wybuchnęła Ellie. – To moje konfitury!
– Ależ Ellie, to tylko konfitury!
Obróciła się do niego, patrzyła teraz trochę przytomniej. -Pracowałam nad nimi cały dzień.
Charles w duchu odetchnął z ulgą. Jeśli Ellie skupi się na tych przeklętych konfiturach, to może odciągną one jej myśli od bólu.
– Co tu się dzieje? – rozległ się przenikliwy krzyk. Charles podniósł głowę i zobaczył ciotkę Cordelię. Dobry Boże, tylko tego im potrzeba!
– Niech ktoś ją stąd wyprowadzi – mruknął.
– Czy ona się poparzyła? Czy ktoś się poparzył? Przecież już od lat ostrzegam wszystkich przed ogniem!
– Czy ktoś może usunąć ją z kuchni? – powtórzył głośniej.
– Ogień pochłonie nas wszystkich. – Cordelia dziko wywijała rękami w powietrzu. – Wszystkich!
– Natychmiast! – wrzasnął Charles i tym razem dwaj lokaje wyprowadzili ciotkę. – Wielkie nieba! – mruknął. – Ta kobieta jest kompletnie niespełna rozumu!
– Ale nikomu nie robi krzywdy – powiedziała roztrzęsiona Ellie. – Sam mi tak mówiłeś.
– Nie rozmawiaj, oszczędzaj siły – poprosił głosem grubym od strachu.
Pani Stubbs podeszła z małą miseczką.
– Oto pomada, milordzie. Trzeba nią posmarować oparzenia, a potem zabandażować ręce pani.
Charles z powątpiewaniem przyglądał się lepkiej masie.
– Co jest w środku?
– Jedno roztrzepane jajko i dwie łyżeczki oliwy, milordzie.
– Jest pani pewna, że to zadziała?
– Moja matka zawsze tego używała.
– No dobrze. – Charles odsunął się i patrzył, jak gospodyni delikatnie nakłada pastę na czerwoną skórę Ellie, a następnie obwiązuje jej ręce pasami cienkiego płótna. Ellie siedziała sztywno i Charles widział, że cały czas wstrzymuje się, by nie krzyczeć z bólu.
Boże, serce mu pękało na ten widok. W drzwiach zapanował jakiś ruch. Charles obrócił się i zobaczył Judith, za którą szły Claire i Helen.
– Usłyszałyśmy hałas – wyjaśniła Helen zdyszana od biegu przez cały dom. – Ciotka Cordelia krzyczała.
– Ciotka Cordelia zawsze krzyczy – zauważyła Judith. Potem popatrzyła na Ellie i spytała: – Co się stało?
– Ellie poparzyła ręce – odparł Charles.
– W jaki sposób? – Głos Claire zabrzmiał dziwnie ochryple.
– Konfiturami – wyjaśnił. Obrócił się do Ellie z nadzieją, że jeśli włączy się w tę rozmowę, być może zapomni choć trochę o bólu.
– Jak właściwie do tego doszło?
– To przez ten garnek! – jęknęła Ellie. – Taka byłam niemądra. Powinnam byłam zauważyć, że nie stoi tam, gdzie go zostawiłam.
Helen uklękła przy niej i objęła ją za ramiona.
– O czym ty mówisz?
Ellie popatrzyła na swoją nową kuzynkę.
– Kiedy zostawiałyśmy konfitury, żeby się smażyły, postawiłyśmy je na małym ogniu, pamiętasz?
Helen kiwnęła głową.
– Ktoś musiał przesunąć je bliżej płomieni, a ja nie zauważyłam. – Urwała na chwilę, przełykając ślinę, żeby nie krzyknąć, bo pani Stubbs akurat skończyła bandażować jedną rękę i zabierała się do drugiej.
– I co się stało potem? – dopytywała się Helen.
– Uchwyty byty bardzo gorące. To mnie tak zdumiało, że upuściłam garnek. Kiedy uderzył o podłogę… – Ellie zacisnęła oczy, usiłując nie przypominać sobie tej chwili, kiedy czerwone wrzące konfitury rozlały się dookoła, również na jej skórę.
– Wystarczy – oświadczył Charles, wyczuwając załamanie Ellie. – Helen, zabierz Claire i Judith z kuchni. Dziewczynki nie muszą być tego świadkami. I dopilnuj, żeby do pokoju Ellie zaniesiono butelkę laudanum,
Helen tylko kiwnęła głową i, zabrawszy córki, wyszła.
– Nie chcę laudanum – zaprotestowała Ellie.
– Nie masz wyboru. Nie zgadzam się na to, żeby tylko stać i patrzeć, nie robiąc nic, co by złagodziło twój ból.
– Ale ja nie chcę spać. Nie chcę… – Znów przełknęła ślinę i popatrzyła na niego, czując się tak okropnie jak jeszcze nigdy w życiu. – Nie chcę być sama – dokończyła szeptem.
Charles leciutko ucałował ją w skroń.
– Nie martw się – szepnął. – Nie odejdę od ciebie nawet na chwilę, obiecuję!
A kiedy wreszcie podali Ellie laudanum i położyli ją do łóżka, usiadł na krześle blisko niej. Patrzył, jak Ellie zasypia, a potem siedział w ciszy, dopóki i on nie zasnął.