18

Następnego dnia rano Ellie obudziła się zdumiewająco świeża. Niesłychane, jak bardzo może podnieść nastrój odrobina determinacji. Romantyczna miłość to dziwna rzecz. Dotychczas jej nie znała i teraz miała wrażenie, że żołądek jej trochę podskakuje. Pragnęła uchwycić się tej miłości obiema rękami i nigdy nie puścić.

A raczej pragnęła trzymać Charlesa i nigdy go nie puścić, lecz to przy zabandażowanych rękach wydawało się raczej niemożliwe. Przypuszczała, że ma to związek z pożądaniem, które zresztą było jej obce tak samo jak romantyczna miłość.

Wcale nie była pewna, czy zdoła przekonać go do swoich poglądów na miłość, małżeństwo i wierność. Wiedziała jednak, że nie żyłaby już w zgodzie ze sobą, gdyby przynajmniej nie spróbowała, jeśli nie odniesie sukcesu, z pewnością bardzo ją to zasmuci, lecz nie będzie nazywać się tchórzem. Również z tego powodu w wielkim podnieceniu oczekiwała w nieformalnej jadalni razem z Helen i Judith, w czasie gdy Claire poszła po Charlesa. Zajrzała do jego gabinetu pod pretekstem poproszenia go, żeby sprawdził pracę wykonaną w oranżerii. Mała jadalnia znajdowała się po drodze, a Ellie, Judith i Helen szykowały się, żeby wyskoczyć z ukrycia i krzyknąć „niespodzianka".

– Ten tort wygląda naprawdę prześlicznie – stwierdziła Helen, przyglądając się jasnej polewie. Nachyliła się niżej. – Może z wyjątkiem tego maźnięcia zostawionego przez palec należący do sześcioletniej osoby.

Judith natychmiast schowała się pod stół, twierdząc, że zobaczyła żuka.

Ellie uśmiechnęła się pobłażliwie.

– Tort nie byłby prawdziwym tortem, gdyby ktoś nie spróbował kremu, a przynajmniej nie byłby to tort urodzinowy, a takie przecież są najlepsze.

Helen zajrzała pod stół, żeby upewnić się, czy Judith zajęta jest czymś innym niż tylko podsłuchiwaniem, i wyznała:

– Prawdę mówiąc, Ellie, sama z trudem nie ulegam pokusie.

– No to dalej, ja nic nie powiem! Przyłączyłabym się do ciebie, gdyby nie… – Podniosła do góry ręce w bandażach.

Helen natychmiast się zatroskała.

– Jesteś pewna, że masz dość siły, żeby wziąć udział w przyjęciu? Ręce…

– …już mnie tak strasznie nie bolą, przysięgam.

– Charles mówił, że wciąż musisz zażywać laudanum, żeby uśmierzyć ból.

– Owszem, ale biorę bardzo mało, zaledwie ćwiartkę dawki, i przypuszczam, że jutro nie będę już tego potrzebowała. Oparzenia całkiem nieźle się goją, pęcherze już prawie zniknęły.

– Dobrze, tak się cieszę, że ja… – Helen przełknęła ślinę, na moment przymknęła oczy i pociągnęła Ellie na drugą stronę pokoju, żeby Judith przypadkiem jej nie usłyszała. – Nie wiem, jak ci dziękować za wyrozumiałość, jaką okazałaś Claire. – Ja…

Ellie podniosła rękę.

– To nic takiego, Helen. Nie musisz nic więcej mówić na ten temat.

– Ależ muszę! Większość kobiet na twoim miejscu wyrzuciłaby nas wszystkie trzy na ulicę.

– Ależ Helen, tu jest twój dom!

– Nie – powiedziała Helen cicho. – Wycombe Abbey to twój dom, a my jesteśmy twoimi gośćmi.

– To twój dom! – Ellie mówiła zdecydowanie, lecz z uśmiechem. – A jeśli kiedykolwiek jeszcze usłyszę od ciebie, że jest inaczej, to cię uduszę!

Helen wyglądała tak, jakby chciała coś jeszcze powiedzieć, ale zamknęła usta. Moment później dodała jednak:

– Claire nie wyznała mi, dlaczego tak się zachowała, ale ja i tak się domyślam.

– Przypuszczałam, że tak będzie – przyznała Ellie cicho. – Dziękuję, że nie zawstydziłaś jej przed Charlesem.

– Łamanie jej serca po raz drugi było zupełnie zbędne.

Helen nie zdążyła odpowiedzieć, bo Judith, wyczołgała się spod stołu i oznajmiła:

– Rozgniotłam tego żuka. Był strasznie wielki i jadowity.

– Nie było żadnego żuka, a ty o tym dobrze wiesz, kochanie – powiedziała Ellie.

– Czy wiesz, że żuki lubią maślany krem?

– Dokładnie tak jak małe dziewczynki.

Judith zacisnęła usta, wyraźnie niezadowolona z obrotu, jaki przybierała ta rozmowa.

– Wydaje mi się, że ich słyszę – szepnęła nagle podniecona Helen. – Bądźcie cicho!

Stanęły z boku przy drzwiach, wypatrując i nasłuchując. Moment później wyraźnie dał się słyszeć głos Claire:

– Przekonasz się, że dużo zrobiłam w oranżerii – mówiła.

– Na pewno. – Głos Charlesa rozbrzmiewał coraz głośniej. Ale czy nie szybciej doszlibyśmy tam przez wschodni hall?

– Służąca woskuje tam podłogę – odparła natychmiast Claire. – Na pewno jest bardzo ślisko.

– Bystra dziewczyna – szepnęła Ellie do Helen.

– Sądzę więc, że możemy przejść przez małą jadalnię – ciągnęła Claire. – Będzie równie szybko i…

Drzwi zaczęły się otwierać.

– Niespodzianka! – rozległ się okrzyk czterech pań, mieszkających w Wycombe Abbey.

Charles rzeczywiście wyglądał na zdumionego, ale tylko przez moment, bo zaraz z raczej gniewną miną zwrócił się do Ellie:

– Dlaczego, u diabła, wstałaś z łóżka?

– Wszystkiego najlepszego! – powiedziała cierpko.

– Twoje ręce…

– Najwyraźniej nie przeszkadzają mi w chodzeniu, chociaż komuś może się to wydawać dziwne.

– Ale…

Helen z bardzo niezwykłym dla siebie gestem zniecierpliwienia lekko poklepała Charlesa po głowie,

– Cicho już bądź, kuzynie, i przyłącz się do naszego przyjęcia.

Charles popatrzył na rozradowane, pełne wyczekiwania twarze i uświadomił sobie, że okazał się okropnym zrzędą.

– Bardzo wam wszystkim dziękuję – powiedział. – Jestem zaszczycony, że chciałyście tak uczcić moje urodziny.

– Nie mogło się obyć przynajmniej bez tortu - powiedziała Ellie. – Judith i ja wspólnie zdecydowałyśmy, jaki będzie krem. Maślany.

– Naprawdę? – spytał z uśmiechem. – Bardzo mądrze!

– Namalowałam dla ciebie obrazek! – zawołała Judith. -Akwarelami!

Charles uklęknął przy dziewczynce.

– Jest śliczny, to wygląda jak… jak… – Wzrokiem poszukał pomocy u Helen, Claire i Ellie, ale wszystkie wzruszyły ramionami.

– Jak stajnie! – zawołała podniecona Judith.

– No właśnie!

– Całą godzinę przyglądałam się im, jak malowałam.

– Całą godzinę? To doprawdy niezwykłe. Umieszczę go na honorowym miejscu w moim gabinecie.

– Ale najpierw musisz go oprawić – poinstruowała go. -W złote ramy.

Ellie zdusiła śmiech i nachyliła się do Helen.

– Przewiduję, że tę małą czeka wielka przyszłość – szepnęła. – Może zostanie królową świata.

Helen westchnęła.

– Moja córka z całą pewnością wie, czego chce.

– Ależ to bardzo pozytywne – stwierdziła Ellie. – Dobrze jest wiedzieć, czego się chce. Osobiście przekonałam się o tym dopiero niedawno.

Charles pokroił tort, oczywiście według wskazówek Judith, która doskonale wiedziała, jak należy to zrobić, a potem zajął się rozpakowywaniem prezentów.

Oprócz akwarelki namalowanej przez Judith była wśród nich również haftowana poduszka od Claire i malutki zegar od Helen.

– To na twoje biurko – wyjaśniła. – Zauważyłam, że wieczorem trudno zobaczyć, która jest godzina na stojącym zegarze w drugim końcu pokoju.

Ellie lekko szturchnęła męża w bok, żeby przyciągnąć do siebie jego uwagę.

– Ja jeszcze nie mam dla ciebie prezentu – powiedziała cicho. – Ale mam pewien plan.

– Naprawdę?

– Powiem ci o nim w przyszłym tygodniu.

– Muszę czekać cały tydzień?

– Będą mi potrzebne obie ręce – odparła, rzucając mu zalotne spojrzenie.

Charles uśmiechnął się.

– Nie wiem, jak wytrzymam.

Charles nie rzucał słów na wiatr. W Wycombe Abbey zjawiła się krawcowa z próbkami materiałów i wykrojów. Zakupu przeważającej części garderoby Ellie planowano dokonać w Londynie, lecz pani Smithson z Canterbury była doskonałą krawcową i mogła przygotować przynajmniej kilka sukien tak, żeby Ellie miała w czym jechać do stolicy.

Ellie była bardzo podniecona spotkaniem z krawcową. Zawsze szyła sobie suknie sama i korzystanie z usług osoby, która zajmuje się tym profesjonalnie, uważała za wielki luksus.

Okazało się jednak, że w spotkaniu z krawcową uczestniczyć będzie nie tylko ona.

– Charles! – powtórzyła Ellie po raz piąty. – Doskonale potrafię sama wybrać swoje suknie.

– Oczywiście, kochanie, ale nie byłaś jeszcze w Londynie i… -Spojrzał na wzór trzymany przez panią Smithson. – Och, nie ta się nie nadaje! Dekolt jest zanadto wycięty.

– Ależ te suknie nie są przeznaczone na wyjazd do Londynu, tylko na wieś. A na wsi byłam – dodała nieco sarkastycznym tonem. – A jeśli chodzi o ścisłość, to właśnie jestem na wsi.

Charles, jeśli nawet ją usłyszał, to pozostawił jej oświadczenie bez komentarza.

– Zielony – powiedział najwyraźniej do pani Smithson, -Ślicznie jej w zielonym.

Ellie byłaby bardzo zadowolona z tego komplementu, ale miała w tej chwili o wiele pilniejszą sprawę.

– Charles, naprawdę chciałabym chociaż na moment zostać z panią Smithson sama.

– A po co? – oburzył się.

– A czy nie byłoby miło, gdyby chociaż jedna suknia była dla ciebie niespodzianką? – uśmiechnęła się przy tym słodko.

Charles wzruszył ramionami.

– Nie zastanawiałem się nad tym.

– No to się zastanów – powiedziała zniecierpliwiona. – Najlepiej w gabinecie.

– Naprawdę nie chcesz, żebym tu był?

Wyglądał na urażonego. Ellie natychmiast zrobiło się przykro.

– Po prostu wybieranie sukien to ulubiona kobieca rozrywka.

– Naprawdę? A ja tak się na to cieszyłem! Nigdy dotąd nie wybierałem sukni dla żadnej kobiety…

– Nawet dla swoich… – Ellie ugryzła się w język. Chciała powiedzieć „kochanek", ale po cóż wymawiać to na glos. Starała się myśleć optymistycznie i wolała nie przypominać Charlesowi, że kiedyś obracał się w półświatku.

– Charles -ciągnęła już bardziej miękkim głosem. – Chciałabym wybrać coś, co by ci sprawiło niespodziankę.

Burknął gniewnie pod nosem, ale w końcu wyszedł.

– Hrabia jest bardzo oddanym małżonkiem, nieprawdaż? -stwierdziła pani Smithson, zamykając za nim drzwi.

Ellie zaczerwieniła się i tylko mruknęła coś w odpowiedzi. Zaraz jednak uświadomiła sobie, że musi działać prędko, jeśli chce coś osiągnąć przed powrotem Charlesa. Znała go już na tyle, że wiedziała, iż może w każdej chwili zmienić zdanie i wrócić pod byle pretekstem.

– Pani Smithson – powiedziała. – Z sukniami nie ma takiego pośpiechu, ale ja potrzebuję…

Pani Smithson uśmiechnęła się ze zrozumieniem.

– Wyprawy?

– Tak, trochę bielizny.

– Mogę to załatwić bez przymiarek. Ellie odetchnęła z ulgą.

– Czy mogę polecić bladą zieleń? Pani mężowi wyraźnie podobał się ten kolor.

Ellie kiwnęła głową.

– A styl?

– Ach, wszystko jedno. Cokolwiek uzna pani za stosowne dla świeżo upieczonej żony.

Ellie starała się nie podkreślać zanadto określenia „świeżo upieczona", z drugiej strony jednak chciała dać krawcowej do zrozumienia, że nie chce nowej nocnej koszuli tylko dlatego, że w nocy marznie.

Pani Smithson pokiwała głową z tajemniczym uśmiechem i Ellie wiedziała już, że prześle coś bardzo wyjątkowego, a z całą pewnością coś, czego Ellie sama by dla siebie nie wybrała.

Ellie stwierdziła w duchu, że zważywszy na jej brak doświadczenia w kwestiach uwodzenia, być może tak będzie najlepiej.

Tydzień później ręce Ellie prawie się zagoiły. Skóra na nich wciąż była wrażliwa, lecz nie bolały już przy każdym ruchu. Nadszedł czas, aby ofiarować Charlesowi jego prezent urodzinowy.

Ellie była przerażona.

Oczywiście czuła też pewne podniecenie, lecz zważywszy na kompletny brak doświadczeń, zdecydowanie przeważał w niej lęk.

Ellie bowiem postanowiła, że prezentem, jaki ofiaruje Charlesowi na jego trzydzieste urodziny, będzie ona sama. Chciała, aby ich małżeństwo stało się wreszcie prawdziwym i związkiem dusz i – aż się wzdrygnęła na tę myśl – ciał.

Pani Smithson spełniła swoją obietnicę. Ellie nie mogła i uwierzyć w to, co widzi w lustrze. Krawcowa wybrała dla niej strój z najjaśniejszego zielonego jedwabiu. Dekolt był skromny, lecz cały ubiór tak śmiały, że Ellie coś takiego nawet się nie śniło. Składał się z dwóch kawałków jedwabiu, połączonych jedynie na ramionach. Można je było związać po obu stronach w pasie, lecz nawet wtedy odsłaniała się długość jej nóg i krągłość bioder.

Ellie czuła się w tym stroju prawie jak naga i z radością przyjęła również pasujący do kompletu peniuar. Zadrżała, po trosze dlatego, że noc była chłodna, a po trosze dlatego, że słyszała Charlesa kręcącego się po swoim pokoju. Zwykle zaglądał życzyć jej dobrej nocy, lecz Ellie wydawało się, że oszaleje, jeśli będzie teraz siedzieć i czekać na niego. Cierpliwość nigdy nie była jej mocną stroną.

Wzięła głęboki oddech i zastukała do drzwi łączących ich pokoje.

Charles zamarł z rękami przy fularze, który akurat zdejmował. Jeszcze nigdy się nie zdarzyło, żeby Ellie zastukała do tych drzwi. To zawsze on odwiedzał ją w jej sypialni, a poza tym, czy ręce zagoiły się jej na tyle, żeby stukała w drewno? Wprawdzie kostki u rąk nie ucierpiały tak bardzo, lecz mimo wszystko…

Ściągnął fular i rzucił go na otomanę, a potem podszedł do drzwi. Nie chciał, żeby Ellie przekręcała klamkę, więc zamiast krzyknąć „proszę", po prostu je otworzył.

I prawie zemdlał.

– Ellie? – spytał, a raczej wydusił z siebie. Ona się tylko uśmiechnęła.

– Co ty masz na sobie?

– To… to część mojej wyprawy ślubnej.

– Przecież ty nie masz wyprawy.

– Doszłam do wniosku, że może mi się przydać.

Charles zastanowił się nad tym oświadczeniem i poczuł, że oblewa go gorąco.

– Czy mogę wejść?

– Tak, oczywiście. – Odsunął się na bok i przepuścił żonę. Usta aż otworzył ze zdziwienia. Ten dziwny strój spięty w talii idealnie podkreślał każdą krągłość jej ciała.

Ellie obróciła się.

– Przypuszczam, że zastanawiasz się, dlaczego tu jestem?

Charles tylko zamknął usta.

– Sama nie wiem - dodała, śmiejąc się nerwowo.

– Ellie, ja…

Zrzuciła peniuar.

– Ach, Boże! – jęknął, przewracając oczami. – Chcesz mnie przetestować, prawda?

– Charles!

– Włóż to z powrotem! – nakazał rozgorączkowany, podnosząc peniuar z podłogi. Wciąż dało się w nim wyczuć ciepło jej skóry. Charles odrzucił go więc i sięgnął po wełniany koc.

– Nie, lepiej okryj się tym!

– Charles, przestań!

Ellie uniosła ręce, żeby odepchnąć koc, i wtedy Charles zobaczył, że jej oczy wypełniają się łzami.

– Nie płacz! – wydusił z siebie. – Dlaczego płaczesz?

– Czy ty…? Czy ty…?

– Czy ja co?

– Czy ty mnie nie chcesz? – szepnęła. – Nawet odrobinę? W zeszłym tygodniu mnie chciałeś, ale nie byłam tak ubrana i…

– Oszalałaś! – prawie krzyknął. – Pragnę cię tak bardzo, że gotów byłbym umrzeć. Zakryj się więc, bo inaczej mnie zabijesz!

Ellie ujęła się pod boki, czując ogarniającą ją irytację.

– Uważaj na ręce! – wrzasnął.

– Wszystko z nimi w porządku – warknęła Ellie.

– Na pewno?

– Owszem, dopóki nie będę się przedzierała bez rękawiczek przez krzewy róż.

– Jesteś pewna?

Ellie kiwnęła głową.

Charles przez krótką chwilę się nie poruszał, a potem natarł na nią z siłą, od której dech zaparło jej w piersiach. W jednym momencie Ellie stała, a w następnym leżała na łóżku, nakryta ciałem Charlesa.

Najbardziej zdumiewające było jednak to, że on ją całował. Całował naprawdę, w niezwykły sposób, jaki nie powtórzył się od wypadku. Wprawdzie na swojej liście wypisywał różne rzeczy, lecz w rzeczywistości traktował ją jak delikatny kwiat. Teraz całował ją całym ciałem, dłońmi, które odkryły już szczeliny w jej bieliźnie i obejmowały teraz krągłość ud, biodrami wciskającymi się w jej biodra i sercem wyczuwalnie mocno bijącym w piersi.

– Nie przestawaj – szepnęła Ellie. – Nigdy nie przestawaj.

– Nie mógłbym, nawet gdybym tego chciał – odparł Charles, delikatnie skubiąc ją za ucho wargami. – A wcale nie chcę.

– To dobrze.

Ellie obróciła głowę, a Charles przesunął usta z jej ucha na szyję.

– Ta suknia – jęknął, wyraźnie nie mogąc mówić pełnymi zdaniami. – Nie wyrzucaj jej nigdy.

– Podoba ci się? – uśmiechnęła się Ellie. W odpowiedzi rozsunął ją na biodrach.

– Takie stroje powinny być zakazane.

– Mogę sobie sprawić takie we wszystkich kolorach.

Przesunął dłonie pod jej piersi.

– Dobrze, i każ mi przysłać rachunek. A jeszcze lepiej zapłacę z góry.

– Za tę zapłaciłam z własnych pieniędzy – powiedziała Ellie miękko.

Charles uniósł głowę i znieruchomiał, wyczuwając w jej głosie coś dziwnego.

– Ale dlaczego? Przecież wiesz, że możesz korzystać z moich funduszy, żeby kupić sobie, co tylko zechcesz.

– Wiem. Ale to mój urodzinowy prezent dla ciebie.

– Ta suknia?

Uśmiechnęła się i pogładziła go po policzku. Mężczyźni potrafią być tacy niedomyślni.

– Owszem, ta suknia. Ja. – Wzięła go za rękę i położyła sobie na sercu. – Chcę, żeby nasze małżeństwo stało się prawdziwe.

Charles nic nie powiedział, tylko ujął jej twarz w dłonie i długo się jej przyglądał. Potem niezwykle powoli opuścił głowę i pocałował ją czulej, niż mogła marzyć.

– Ach, Ellie! – westchnął. – Taki jestem szczęśliwy!

Nie była to w pełni deklaracja miłości, lecz Ellie serce się rozśpiewało.

– Ja też jestem szczęśliwa – szepnęła.

Przesunął wargi wzdłuż jej szyi, pieszcząc ją całą twarzą.

Dłonie wsunęły się pod jedwab, pozostawiając ślady ognia na jej już i tak rozpalonej skórze. Czuła jego dotyk na biodrach, na brzuchu, na piersiach, ciągle pragnęła więcej. Zaczęła rozpinać guziki u jego koszuli, rozpaczliwie pragnąc poczuć ciepło jego skóry. Drżała jednak z podniecenia, a dłonie wciąż jeszcze miała niezbyt sprawne.

– Ja to zrobię – szepnął i podniósł się, żeby zdjąć koszulę. Rozpinał ją powoli, a Ellie nie wiedziała, czy chce, żeby robił to jeszcze wolniej, by przedłużyć tę słodką udrękę, czy też wolałaby, żeby zdarł ją z siebie i natychmiast znalazł się blisko niej.

W końcu nachylił się nad nią, opierając się na wyprostowanych rękach.

– Dotknij mnie! – nakazał i dodał zduszonym głosem: – Proszę.

Ellie z wahaniem uniosła rękę. Nigdy wcześniej nie dotykała nagiej piersi mężczyzny, ba, nawet jej nie widziała. Okazała się miękka i sprężysta, i rozpalona pod jej dotykiem.

Nabrała śmiałości, kiedy wyczuła jego zadowolenie. Nagle poczuła się najpiękniejszą kobietą na ziemi, przynajmniej w jego oczach, a w tej chwili tylko to miało znaczenie.

Poczuła jego ręce na ciele, podniósł ją, zsunął z niej jedwabny strój i rzucił go na podłogę. Teraz Ellie naprawdę była naga, a co niezwykłe, wydawało jej się to najbardziej naturalną rzeczą pod słońcem.

Potem poderwał się i zdjął spodnie, teraz rozbierał się prędko, niemal gorączkowo. Ellie szeroko otworzyła oczy na widok jego ciała. Charles dostrzegł jej zdumienie i spytał:

– Boisz się?

Pokręciła głową, ale zaraz powiedziała:

– Może troszeczkę. Ale wiem, że z tobą wszystko będzie pięknie.

– Ach, Boże, Ellie, postaram się, obiecuję. – Osunął się na łóżko. – Jeszcze nigdy nie byłem z kobietą, która nie ma żadnego doświadczenia.

Ellie się roześmiała.

– Dla mnie to też jest nowe, wobec tego jesteśmy równi.

Dotknął jej policzka.

– Taka jesteś dzielna.

– Po prostu ci ufam.

– Ale śmiejesz się, kiedy ja…

– Jestem taka szczęśliwa, że mogę się jedynie śmiać.

Pocałował ją jeszcze raz, a jego dłoń przesunęła się w dół jej brzucha. Ellie na moment zdrętwiała, lecz po chwili rozluźniła się pod jego delikatnymi pieszczotami.

– O Boże, Ellie! – jęknął nagle. – Ty mnie naprawdę pragniesz!

Ellie nie wypuszczała go z objęć.

– Dopiero teraz to zauważyłeś?

– Za pierwszym razem może trochę boleć.

– Nie będzie – zapewniała go. – Z tobą na pewno nie.

Charles nigdy nie czuł tak wielkiego pożądania, pragnął ją całować, kochać, otoczyć całym sobą, pragnął wszystkiego od niej, a jednocześnie chciał jej ofiarować każdą cząstkę siebie. W pewnym momencie uświadomił sobie, że to jest miłość. Uczucie, przed którym uciekał przez tyle lat. Wkrótce jednak nie mógł już myśleć o niczym, liczyło się tylko jego pożądanie i Ellie.

Później osunął się na nią ze świadomością, że być może jest dla niej za ciężki, ale nie mógł się ruszyć. W końcu oprzytomniał.

– Zostań – szepnęła Ellie. – Tak jest przyjemnie.

– Zgniotę cię.

– Nie, chcę…

Przetoczył się na bok, pociągając ją za sobą.

Ellie kiwnęła głową i przymknęła oczy. Wyglądała na zmęczoną, ale szczęśliwą.

Charles w roztargnieniu zaczął bawić się jej włosami, zastanawiając się nad tym, jak to się stało, że zakochał się w swojej żonie, w tej kobiecie, którą wybrał właściwie bez namysłu, wiedziony rozpaczą.

– Czy ty wiesz, że śnią mi się twoje włosy? – spytał. Ellie uradowana otworzyła oczy.

– Naprawdę?

– Tak. Zawsze myślałem, że mają kolor zachodzącego słońca, ale teraz wiem, że się pomyliłem.

Podniósł do ust jeden lok.

– Są jaśniejsze. Jaśniejsze niż słońce. Tak jak ty.

Objął ją mocno i zasnęli.

Загрузка...