Dwa dni później gotowa była udusić wszystkich domowników, Helen, Claire, służących, męża… Tak, męża przede wszystkim. Prawdę powiedziawszy jedyną osobą, co do której nie żywiła tak gwałtownych uczuć, była Judith, a i to prawdopodobnie tylko dlatego, że dziewczynka miała dopiero sześć lat.
Zwycięstwo, które odniosła wśród dzierżawców, wystarczyło na bardzo krótko. Od tamtej pory wszystko układało się nie tak. Wszystko. Całe Wycombe Abbey traktowało ją jak niedojdę, wprawdzie dobroduszną i miłą, ale niezdarną niedojdę. Doprowadzało to Ellie do szaleństwa.
Każdego dnia w jej zimowym ogrodzie umierała jakaś kolejna roślinka. Doszło do tego, że Ellie, wchodząc do oranżerii, w myślach obstawiała, który z jej różanych krzewów przeniósł się dzisiaj do raju dla roślin.
Potem była historia z gulaszem wołowym, który przygotowała dla męża jako wyraz sprzeciwu dla jego oświadczenia, że hrabiny nie mogą same gotować. Gulasz był tak słony, że Charles na pewno nie zdołałby ukryć udręki na twarzy, gdyby go spróbował, ale nawet do tego nie doszło, co zirytowało Ellie jeszcze bardziej.
Musiała pozbyć się całej zawartości garnka i nawet świnie nie chciały jej tknąć.
– Jestem pewien, że chciałaś go odpowiednio przyprawić -stwierdził Charles, gdy wszyscy tłumili chichot.
– I przyprawiłam – syknęła Ellie przez zaciśnięte zęby, w duchu dodając, że jeśli dalej tak pójdzie, to zetrze je na proszek.
– Może pomyliłaś sól z jakąś inną przyprawą?
– Wiem, jak wygląda sól! – prawie krzyknęła.
– Ellie – powiedziała Claire głosem odrobinę zbyt słodkim. -Gulasz był odrobinę przesolony, sama to przyznajesz.
– Przestań! – wybuchnęła Ellie, grożąc czternastolatce palcem. – Przestań mówić do mnie jak do dziecka! Mam już tego dość!
– Chyba coś źle zrozumiałaś.
– Do zrozumienia pozostaje tylko jedna rzecz. I jest tylko jedna osoba, która powinna coś zrozumieć. – Teraz Ellie dosłownie ziała już ogniem, a wszyscy zgromadzeni przy stole zamarli. – Poślubiłam twojego kuzyna – ciągnęła Ellie. – I nie ma znaczenia, czy ci się to podoba, nie ma znaczenia, czy jemu się to podoba, i nie ma znaczenia nawet to, czy mnie się to podoba. Jestem jego żoną i koniec.
Claire wyglądała tak, jakby chciała przerwać tę tyradę, lecz Ellie jej na to nie pozwoliła.
– Kiedy ostatnio studiowałam prawo, obowiązujące w Anglii i w kościele anglikańskim, wynikało z niego, że małżeństwo zawiera się na trwałe. Lepiej więc przyzwyczaj się do mojej obecności w Wycombe Abbey, ponieważ ja nigdzie sobie stąd nie pójdę.
Charles zaczął bić brawo, Ellie jednak była wciąż na niego zagniewana przez tę uwagę o soli i posłała mu tylko jadowite spojrzenie. A potem, ponieważ miała pewność, że jeśli zostanie dłużej w jadalni, to w końcu zrobi komuś krzywdę, wyszła.
Mąż jednak deptał jej po piętach.
– Eleanor, zaczekaj! – zawołał.
Ellie wbrew własnym chęciom odwróciła się, lecz dopiero wtedy, gdy znalazła się już w holu poza jadalnią, tak aby pozostała część rodziny nie była świadkami jej upokorzenia. Charles znów nazwał ją Eleanor, a to nigdy nie wróżyło dobrze.
– Słucham? – spytała ze złością.
– To, co powiedziałaś w jadalni… – zaczął.
– Wiem, powinno mi być przykro, że nakrzyczałam na taką młodą panienkę, ale wcale tak nie jest – oświadczyła Ellie wrogo. – Claire robi, co w jej mocy, żebym czuła się tu źle, i wcale by mnie nie zdziwiło… – urwała, uświadamiając sobie, że nie zdziwiłaby się, gdyby to Claire dosypała soli do gulaszu.
– Co by cię nie zdziwiło?
– Nic.
Nie zmusi jej do powiedzenia tego. Ellie nie zamierzała występować z niemądrymi dziecinnymi oskarżeniami.
Charles jeszcze przez moment czekał na jej słowa, lecz gdy jasne się stało, że Ellie już nic nie powie, podjął:
– To, co powiedziałaś w jadalni… o tym, że małżeństwo musi być trwałe… Chcę, byś wiedziała, że się z tobą zgadzam.
Ellie tylko na niego patrzyła, nie bardzo wiedząc, jak to rozumieć.
– Przepraszam, że zraniłem twoje uczucia – powiedział cicho.
Ellie aż otworzyła usta. Czy on naprawdę ją przepraszał?
– Ale chciałbym, żebyś wiedziała, że pomimo tych drobnych… hm… niepowodzeń… – Mina Ellie świadczyła o tym, że znów się rozzłościła, ale Charles najwyraźniej tego nie zauważył, ponieważ ciągnął: -…uważam, że stajesz się wspaniałą hrabiną. Twoje postępowanie z dzierżawcami było naprawdę niezwykłe.
– Próbujesz mi powiedzieć, że bardziej nadaję się do życia poza Wycombe Abbey niż w środku? – spytała.
– Ależ nie! – Charles odetchnął i przegarnął palcami gęste brązowe włosy, – Staram się po prostu powiedzieć ci, że… Do diabła! – mruknął. – Co ja takiego staram się powiedzieć?
Ellie zdusiła jakąś sarkastyczną uwagę i tylko czekała ze skrzyżowanymi rękami. W końcu Charles wcisnął jej do ręki kawałek kartki i oświadczył:
– Masz.
– Co to takiego? – spytała.
– Lista,
– Oczywiście – mruknęła. – Lista, właśnie tego chciałam. Do tej pory miałam niezwykle szczęście do list.
– Ta lista jest trochę inna – powiedział Charles, wyraźnie starając się nie tracić cierpliwości.
Ellie rozłożyła kartkę i zaczęła czytać.
ZAJĘCIA Z ŻONĄ
1. Przejażdżka i piknik na wsi.
2. Wspólna małżeńska wizyta u dzierżawców.
3. Wyjazd do Londynu. Ellie potrzebuje nowych sukien.
4. Nauczyć ją robić własne listy. To bywa naprawdę diabelnie zabawne.
Podniosła głowę.
– Diabelnie zabawne, co?
– No tak, mogłabyś spróbować na przykład z „Siedmioma sposobami na uciszenie pani Foxglove".
– Ta sugestia rzeczywiście nie jest pozbawiona sensu -stwierdziła i zaczęła czytać dalej.
5. Zabrać ją nad morze.
6. Całować ją, aż postrada zmysły.
7. Całować ją, aż ja postradam zmysły.
Charles widział, w którym momencie Ellie dotarła do tych ostatnich punktów, bo policzki od razu ślicznie jej się zaróżowiły.
– Co to ma znaczyć? – spytała w końcu.
– To znaczy, moja droga żono, że ja również uświadomiłem sobie, iż małżeństwo ma charakter trwały.
– Nie rozumiem.
– Najwyższy czas, by nasze małżeństwo było normalne.
Na słowo „normalne" Ellie zaczerwieniła się jeszcze mocniej.
– Co prawda – ciągnął Charles – w jakimś przypływie szaleństwa zgodziłem się na twój warunek, że musisz poznać mnie lepiej zanim nasze stosunki nabiorą bardziej intymnego charakteru.
Teraz Ellie była już czerwona jak burak.
– Dlatego postanowiłem umożliwić ci poznanie mnie lepiej pod każdym względem i zapewnić ci wszelkie szanse na to, byś coraz swobodniej się przy mnie czuła.
– Przepraszam?
– Wybierz coś z tej listy, zrobimy to jutro.
Ellie rozchyliła usta w zachwycie. Doprawdy, jej mąż się do niej zalecał! Nigdy nie przypuszczała, że Charles okaże się takim romantykiem, chociaż zapewne nigdy by się do tego nie przyznał. Owszem, nie zaprzeczałby, że jest uwodzicielski, kochliwy czy nawet rozwiązły, ale nie romantyczny.
Ona jednak wiedziała swoje i to było najważniejsze. Uśmiechnęła się i jeszcze raz spojrzała na listę.
– Osobiście sugerowałbym punkt szósty albo siódmy – powiedział Charles.
Ellie spojrzała na niego, uśmiechał się tym diabelskim uśmieszkiem, którym zapewne złamał niejedno serce w Londynie i w drodze do niego.
– Wydaje mi się, że nie rozumiem różnicy – powiedziała.
Charles zniżył głos do aksamitnego szeptu:
– Mógłbym ci ją pokazać.
– Co do tego nie mam wątpliwości – odparła, z całych sił starając się, żeby jej głos zabrzmiał pewnie, chociaż serce waliło jej jak oszalałe, a nogi się pod nią uginały. – Ale ja wybieram punkt pierwszy i drugi. Bez kłopotu zdołamy jednego dnia pojechać na piknik i odwiedzić dzierżawców.
– Dobrze, wobec tego punkt pierwszy i drugi – powiedział Charles, elegancko się kłaniając. – Ale nie zdziw się, jeśli przy okazji postaram się o zrealizowanie punktu szóstego.
– Doprawdy, Charles!
Utkwił w niej spojrzenie i dodał: -I siódmego.
Wyprawę zaplanowano już na następny dzień. Ellie nie zdziwił zbytnio pośpiech Charlesa. Sprawiał wrażenie człowieka gotowego zrobić wszystko, byle tylko zaciągnąć ją do łóżka. Ona natomiast była zdumiona własnym brakiem oporów przed jego planami, wyraźnie czuła, że mięknie.
– Pomyślałem, że moglibyśmy się wybrać na konną przejażdżkę – oznajmił Charles, kiedy spotkał się z nią w południe. – Pogoda jest wspaniała, wstyd jechać powozem.
– Doskonały pomysł, milordzie – odparła Ellie. – A raczej byłby wspaniały, gdybym umiała jeździć konno.
– Nie jeździsz?
– Pastorowie rzadko mogą sobie pozwolić na trzymanie wierzchowca – wyjaśniła Ellie rozbawiona.
– Wobec tego będę cię musiał nauczyć.
– Mam nadzieję, że nie dzisiaj – roześmiała się. – Muszę się najpierw przygotować do bólu, jakiego bez wątpienia się przy tym nabawię.
– Moja kariolka nie została jeszcze zreperowana po naszym poprzednim wypadku, czy wobec Jego zgadzasz się iść piechotą?
– Tylko pod warunkiem, że będziesz szedł bardzo szybko -powiedziała Ellie, uśmiechając się złośliwie. – Nigdy nie byłam dobra w powolnych spacerach.
– Cóż, jakoś wcale mnie to nie dziwi.
Ellie popatrzyła na niego spod rzęs. Taka zalotna mina była dla niej czymś zupełnie nowym, lecz w obecności męża wydawała jej się najzupełniej naturalna.
– Nie dziwi cię to? – wykrzyknęła z udanym zdziwieniem.
– Powiedzmy, że trudno mi wyobrazić sobie ciebie, atakującą życie bez pełnego entuzjazmu.
Ellie zachichotała, wybiegając przed niego.
– No to chodźmy. Muszę przecież zaatakować ten dzień.
Charles ruszył za nią, usiłując dotrzymać jej kroku. Od czasu do czasu musiał podbiegać.
– Zatrzymaj się! – krzyknął w końcu. – Nie zapominaj, że mnie przeszkadza kosz piknikowy!
Ellie natychmiast się zatrzymała,
– O tak, rzeczywiście, Mam nadzieję, że monsieur Belmont przygotował nam coś smacznego.
– Nie wiem, co to jest, ale pachnie pysznie.
– Może kawałek tego wczorajszego pieczonego indyka? – spytała z nadzieją, próbując zajrzeć do kosza.
Ale Charles podniósł go nad głowę i ruszył dalej ścieżką.
– Teraz nie możesz uciec mi zbyt daleko, ponieważ to ja rządzę jedzeniem.
– Czy to znaczy, że zamierzasz mnie za karę zagłodzić?
– Owszem, jeśli to ma być moja jedyna szansa na sukces. -Pochylił się do przodu. -Ja nie jestem człowiekiem dumy i honoru. Zdobędę cię, nie zważając na środki, jakie doprowadzą mnie do celu.
– I głodzenie mnie ma być właśnie jednym z tych środków?
– Może i tak.
Ellie jakby na sygnał zaburczało w brzuchu.
– No proszę, to będzie dużo łatwiejsze, niż myślałem -stwierdził Charles.
Ellie zgromiła go wzrokiem i ruszyła dalej ścieżką.
– Zobacz! – zawołała, zatrzymując się przy wielkim dębie. -Ktoś powiesił tu huśtawkę!
– Ojciec zrobił ją dla mnie, kiedy miałem osiem lat – przypomniał sobie Charles. – Mogłem się huśtać godzinami.
– Myślisz, że jest dostatecznie mocna?
– Judith przychodzi tu prawie codziennie.
Ellie upomniała go spojrzeniem.]
– Jestem odrobinę cięższa niż Judith.
– Ale niedużo. Może spróbujesz?
Ellie uśmiechała się jak mała dziewczynka, siadając na drewnianej desce, z której ojciec Charlesa zrobił siedzenie.
– Rozhuśtasz mnie?
Ukłonił się przed nią głęboko,
– Wierny sługa do usług, madame. – Pchnął ją mocno i Ellie poszybowała w powietrzu.
– Ach, jak cudownie! – zawołała. – Od lat się nie huśtałam!
– Wyżej?
– Wyżej!
Charles huśtał ją prawie do nieba.
– Ach, już wystarczy, żołądek prawie mi się wywrócił!
Kiedy huśtawka zaczęła poruszać się nieco spokojniej, spytała:
– A skoro już mówimy o moim biednym żołądku, to czy naprawdę zamierzasz zagłodzić mnie na śmierć?
– Zaplanowałem wszystko aż po ostatnie najdrobniejsze szczegóły – uśmiechnął się Charles. – Za jeden pocałunek dostaniesz kawałek indyka, a za dwa – jęczmienny placuszek.
– Są placuszki? – Ellie aż krzyknęła. Pani Stubbs mogła mieć problemy z grzankami, ale bez wątpienia pieklą najlepsze jęczmienne placuszki po tej stronie muru Hadriana.
– Tak, z konfiturą jagodową.
Pani Stubbs mówiła, że przez cały dzień stała przy piecu jak niewolnica, żeby odpowiednio wszystko przyrządzić.
– Przyrządzenie konfitur wcale nie jest takie trudne – powiedziała Ellie, wzruszając ramionami. – Robiłam je tysiące razy, a prawdę mówiąc…
– Prawdę mówiąc…
– To wspaniały pomysł – powiedziała Ellie do siebie.
– Sam nie wiem, dlaczego się tego boję – mruknął Charles. -A właściwie to wiem, te obawy mogą mieć jakiś związek z pożarem w kuchni albo z dziwnymi zapachami bijącymi z oranżerii. Albo z gulaszem…
– To w żadnym momencie nie była moja wina – oświadczyła Ellie, dotykając stopą ziemi i zatrzymując huśtawkę. – A ty, gdybyś zastanowił się nad tym chociaż przez sekundę, to uświadomiłbyś sobie, że mówię prawdę.
Charles zdał sobie sprawę z tego, że popełnił błąd taktyczny, przypominając o ostatnich domowych klęskach w to popołudnie, na które zaplanował uwiedzenie Ellie.
– Ellie – powiedział błagalnym głosem. Zeskoczyła z huśtawki i ujęła się pod boki.
– Ktoś kopie pode mną dołki. Zamierzam się dowiedzieć, dlaczego. I kto – dodała jakby po namyśle.
– Może masz rację – mruknął, chociaż naprawdę wcale tak nie uważał… Po prostu chciał ją udobruchać. Ale kiedy słowa padły już z jego ust, nagle wydały się prawdziwe. To doprawdy bez sensu, że Ellie, która sprawiała wrażenie osoby ze wszech miar zręcznej, miałaby wywołać pożar w kuchni, kolejno zabijać rośliny w oranżerii i pomylić sól z Bóg wie czym podczas przygotowywania gulaszu. Nawet najbardziej godna pożałowania niedojda nie zdołałaby aż tyle osiągnąć w ciągu zaledwie dwóch tygodni.
Nie chciał jednak myśleć ani o kopaniu dołków, ani o wrogich spiskach, ani o martwych roślinach. Dzisiaj musiał skupić całą swoją energię na uwodzeniu żony.
– Czy możemy o tym porozmawiać kiedy indziej? – spytał, podnosząc kosz piknikowy. – Obiecuję, że zajmę się twoimi zarzutami, ale dzisiaj dzień jest zbyt piękny, żeby się tym martwić.
Ellie przez moment nie wiedziała, jak ma zareagować, ale w końcu kiwnęła głową.
– Nie chcę popsuć twojego wspaniałego pikniku. – Potem podejrzliwie zmrużyła oczy i spytała: – Mam nadzieję, że monsieur Belmont nie przemycił przypadkiem resztek wczorajszego gulaszu?
Charles rozpoznał w tym propozycję zawarcia rozejmu i przyjął ją.
– Nie, wydaje mi się, że wyrzucił dziś rano wszystko, co zostało.
– No tak – mruknęła Ellie. – O ile dobrze sobie przypominam, nawet świnie nie chciały go tknąć.
Charlesowi aż cieplej robiło się w sercu, gdy na nią patrzył. Tak mało ludzi posiada zdolność śmiania się z własnych niepowodzeń. Z każdym upływającym dniem czuł coraz większą sympatię do żony. Dokonał wyboru pospiesznego, lecz słusznego.
Gdyby jeszcze, pomyślał z westchnieniem, gdyby jeszcze zdołał zapałać do niej głębszym uczuciem, zanim eksploduje.
– Czy coś się stało? – spytała Ellie.
– Nie, a dlaczego?
– Westchnąłeś.
– Naprawdę? -Tak.
Westchnął jeszcze raz.
– Znów! – zawołała Ellie.
– Wiem, to po prostu dlatego, że…
Zamrugała i jej mina świadczyła o tym, że czeka na wyjaśnienie, aż w końcu zachęciła go:
– Co?
– To musi być punkt numer sześć – mruknął Charles, odstawiając kosz na ziemię i biorąc żonę w objęcia. – Nie mogę czekać ani jednej sekundy dłużej!
Ellie nie miała nawet szansy przypomnieć sobie, czego dotyczył punkt sześć, a już wargi Charlesa były na jej ustach. Całował ją z ogniem, lecz jednocześnie z niezwykłą czułością. Dotyk jego warg stawał się coraz bardziej namiętny, Ellie poczuta, że skóra zaczyna jej płonąć. Charles, nie zdając sobie sprawy z tego, co robi, przysunął ją do drzewa, by mogła się oprzeć o pień i by on mógł przywrzeć do jej ciała.
Czuł teraz każdą jej krągłość, od miękkiego łuku piersi po delikatny zarys bioder. Ellie nosiła suknię z dość grubej wełny, lecz nawet ten materiał nie zdołał skryć jej reakcji na jego dotyk, a nic też nie zdołałoby stłumić odgłosów, wydobywających się z jej ust.
Pragnęła go. Być może sama tego nie rozumiała, lecz pragnęła go tak bardzo, jak on pragnął jej.
Charles pospiesznie rozłożył koc i opuścił Ellie na ziemię. Już wcześniej zdjął jej czepek, a teraz rozluźniał, przesuwając w palcach, długie pasma włosów.
– Są miększe od jedwabiu – szepnął. – Delikatniejsze niż wschód słońca.
Ellie jęknęła cicho, z trudem można było wychwycić w tym jego imię. Charles uśmiechnął się, uradowany faktem, iż udało mu się rozpalić w niej pożądanie do tego stopnia, że nie była w stanie nawet mówić.
– Więc udało mi się pocałować cię do utraty zmysłów – szepnął, uśmiechając się leniwie, – Zapowiadałem przecież, że postaram się potajemnie wpleść w naszą wyprawę punkt numer sześć.
– A co z numerem siedem? – zdołała wydusić z siebie Ellie.
– Och, ten już dawno minęliśmy – odparł lekko zachrypniętym głosem. Podniósł rękę Ellie i umieścił ją sobie na piersi. – Zobacz!
Pod jej drobną dłonią serce waliło mu mocno. Popatrzyła na niego zdumiona.
– To przeze mnie? Ja to zrobiłam?
– Ty, tylko ty.
Sięgnął wargami do jej szyi, by tu skupiła swoją uwagę, podczas gdy jego zręczne palce zabrały się do guziczków sukni. Musiał ją zobaczyć, musiał jej dotknąć. Wiedział, że oszaleje, jeśli to się nie spełni. Był tego pewien. Pomyślał, jak wielką torturą było dla niego wyobrażanie sobie długości jej włosów. Niedawno poddał się jeszcze większym męczarniom, starając się wyobrazić sobie kształt jej piersi, ich wielkość, gładkość. Te umysłowe ćwiczenia zawsze go wyczerpywały, nie potrafił się jednak od nich powstrzymać.
Jedynym rozwiązaniem tego wszystkiego byłoby rozebranie jej do naga. Całkowicie. Wówczas jego wyobraźnia mogłaby odpocząć, a on sam cieszyłby się rzeczywistością.
Palcami dosięgnął wreszcie guziczka w okolicy talii i wolno rozsunął poły jej sukni. Ellie nie nosiła gorsetu, tylko cienką jedwabną halkę, białą, niemal dziewiczą. Podnieciło go to bardziej niż najbardziej wyrafinowana francuska bielizna, a wszystko przez to, że właśnie ona ją nosiła. A żadnej kobiety w życiu nie pragnął tak, jak pragnął własnej żony.
Jego duże dłonie odnalazły krawędź halki i wsunęły się pod nią, dotykając jedwabistego ciepła skóry. Mięśnie Ellie drżały pod jego dotykiem, odruchowo wciągnęła brzuch. Charles zadrżał, przesuwając rękami w górę, obejmując jej żebra, a potem jeszcze wyżej, aż odnalazł wreszcie miękką krągłość piersi.
– Ach, Charles! – westchnęła, gdy zamknął dłoń wokół jej piersi i lekko ścisnął.
– Mój Boże! – odparł, myśląc, że bliski jest wybuchu. Wprawdzie nie widział Ellie, ale czuł, że jest doskonała, że kształt jej ciała idealnie pasuje do jego dłoni, że jest gorąca, słodka i miękka. Do diabła, jeśli nie będzie mógł skosztować jej w pełni, to całkiem straci nad sobą kontrolę!
Oczywiście istniało również ryzyko, że jeśli w końcu jej skosztuje, kontrolę straci również, o tym jednak zapomniał, podsuwając jej halkę do góry.
Dech zaparło mu w piersiach, gdy w końcu ją zobaczył.
– Mój Boże – szepnął samym oddechem. Ellie natychmiast się zakryła.
– Przepraszam, że ja…
– Nie przepraszaj – nakazał zachrypniętym głosem. Jakimż był głupcem, sądząc, że kiedy wreszcie ujrzy jej ciało, zakończą się wszelkie erotyczne wędrówki jego myśli. Rzeczywistość była o wiele bardziej niesamowita, wątpił, by kiedykolwiek był w stanie powrócić do codziennej rutyny, nie wyobrażając sobie Ellie w myślach. Wiedział, że jej obraz, ten obraz, który widział w tej chwili, będzie mu towarzyszył przez cały czas.
Pochylił się i najdelikatniej jak potrafił pocałował dolny fragment jej piersi.
– Jesteś piękna – szepnął.
Ellie, której nikt nigdy nie nazwał brzydką, lecz której życie z całą pewnością nie upłynęło na wysłuchiwaniu peanów na temat jej urody, nic nie odpowiedziała.
Charles ucałował również jej drugą pierś.
– Doskonała!
– Charles, wiem, że nie jestem…
– Nie mów nic, chyba że chcesz się ze mną zgodzić -oświadczył.
Ellie uśmiechnęła się, tego uśmiechu nie mogła powstrzymać.
W chwili gdy już miała powiedzieć coś, żeby się z nim podrażnić, usta Charlesa odnalazły sutkę i zamknęły się wokół niej. Ellie była stracona. Niezwykłe uczucie przeniknęło przez całe jej ciało, nie była zdolna wydusić z siebie ani słowa bez względu na to, jak bardzo próbowała.
Ale wcale się nie starała.
Wygięta się tylko mocniej ku niemu, jakby chciała jeszcze mocniej przycisnąć się do jego ust.
– Jesteś wspanialsza niż w moich snach – szeptał Charles w jej skórę. – Nawet sobie tego nie wyobrażałem. – Uniósł głowę na tyle, by obdarować ją szelmowskim uśmiechem. -A mam naprawdę dużą wyobraźnię.
Ellie znów nie była w stanie powstrzymać czułego uśmiechu. Była wzruszona, że Charles tak bardzo się stara, aby to jej pierwsze naprawdę intymne doświadczenie całkiem jej nie przytłoczyło. Cóż, to jednak chyba nie była do końca prawda, on z całą pewnością starał się ją przytłoczyć, sprawić, by każdym nerwem poczuła tę magię, lecz jednocześnie za wszelką cenę chciał, aby nawet na chwilę z jej twarzy nie znikał uśmiech.
Był niezwykle miłym człowiekiem, chociaż starał się, by ludzie go za takiego nie uważali.
Ellie poczuła w sercu słodkie wzruszenie i w duchu zadała sobie pytanie, czy to może być pierwsze drżenie miłości.
Poruszona tymi nowymi uczuciami uniosła ręce, które dotychczas spoczywały wzdłuż jej boków, i zanurzyła ręce w jego rudobrązowe włosy. Były gęste i miękkie. Obróciła jego głowę tak, by mogła je poczuć na policzku.
Charles wytrzymał przez moment, zaraz jednak uniósł się o parę cali, by móc na nią patrzeć.
– Mój Boże, Ellie – powiedział dziwnie drżącym głosem. -Ależ ja cię pragnę! Nie wyobrażasz sobie nawet jak bardzo!
Przejęcie w jego głosie sprawiło, że Ellie do oczu napłynęły łzy.
– Charles – zaczęła i nagle urwała, drżąc, gdyż chłodny wiatr owionął jej skórę.
– Zimno ci – zauważył Charles.
– Nie – skłamała, nie chcąc, by cokolwiek, nawet pogoda, popsuło ten piękny moment.
– Ależ tak, zmarzłaś! – zsunął się z niej i zaczął zapinać jej suknię. – Jestem zwierzęciem – mruknął. – Chcę cię uwieść tutaj, gdy po raz pierwszy wyszliśmy na dwór. W dodatku powaliłem cię na ziemię.
– Jesteś dość miłym zwierzęciem – próbowała żartów Ellie.
Przysunął twarz do jej twarzy, w jego piwnych oczach płonęło uczucie, jakiego Ellie nigdy dotychczas w nich nie działa. Było gorące, ogniste i szalenie władcze.
– Sprawię, że będziesz moją prawdziwą żoną, ale musi się to stać jak należy. W naszym małżeńskim łożu. A potem… – Pochylił się i namiętnie pocałował ją w usta. – Potem nie będę cię wypuszczał przez tydzień, a może nawet przez dwa.
Ellie mogła jedynie wpatrywać się w niego w zdumieniu, wciąż niezdolna, by uwierzyć, że potrafiła wywołać w tym mężczyźnie taką namiętność. Wszak Charles obcował z najpiękniejszymi kobietami na świecie, a ona, zwyczajna wiejska panienka, potrafiła przyprawić go o takie bicie serca.
Nagle Charles pociągnął ją za rękę z całej siły. Ellie krzyknęła;
– Zaczekaj, co ty robisz? Dokąd idziemy?
– Do domu, natychmiast!
– Nie możemy.
Obrócił się bardzo powoli.
– Właśnie, cholera, że możemy!
– Charles, twój język! Charles zignorował jej uwagę.
– Eleanor, każdy przeklęty cal mojego ciała płonie z tęsknoty za tobą i nie zaprzeczysz, że z tobą jest tak samo. Czy możesz mi więc przedstawić chociaż jeden powód, dla którego nie miałbym natychmiast zaciągnąć cię do Wycombe Abbey i kochać cię, dopóki oboje nie stracimy przytomności?
Ellie zaczerwieniła się, słysząc jego szczerą przemowę.
– Dzierżawcy. Mieliśmy odwiedzić ich po południu.
– Niech diabli wezmą dzierżawców! Mogą poczekać.
– Ależ ja już posłałam wiadomość Sally Evans, że przyjdziemy wczesnym popołudniem sprawdzić, jak postępują prace przy jej kominie.
Charles, który cały czas ciągnął ją w stronę domu, nie zatrzymał się nawet na moment.
– Ona nie będzie za nami tęsknić.
– Owszem, będzie – upierała się Ellie. – Prawdopodobnie wysprzątała cały dom i przyszykowała herbatę. Postąpilibyśmy ogromnie nieuprzejmie, gdybyśmy się tam nie pokazali. Zwłaszcza po tym skandalu w jej chacie, który urządziliśmy parę dni temu.
Charles pomyślał o scenie, jaka miała miejsce w kominie, lecz to wcale nie poprawiło mu nastroju. Przypominanie sobie odczuć, jakie ogarnęły go, gdy znalazł się razem z żoną w ciasnym przesmyku, były ostatnią rzeczą, jakiej potrzebował.
– Charles – oświadczyła Ellie po raz ostatni. – Musimy się z nią zobaczyć. Nie mamy innego wyboru.
– Ale ty mnie nie odrzucasz, prawda?
– Ależ nie – odparła Ellie głośno i z uczuciem.
Charles zaklął głośno, a potem mruknął coś jeszcze pod nosem.
– A więc dobrze, pójdziemy z wizytą do Sally Evans, to wszystko. Zostaniemy piętnaście minut w jej chacie i zaraz wracamy do Abbey.
Ellie pokiwała głową na zgodę.
Charles przeklął jeszcze raz, starając się nie zastanawiać nad faktem, że wciąż jeszcze się nie odprężył. Przewidywał, że czeka go bardzo nieprzyjemne popołudnie.