Cały następny ranek Ellie spędziła, odpoczywając w łóżku. Charles opuszczał ją rzadko, a gdy tylko odchodził, zaraz zastępowała go któraś z pań Pallister, najczęściej Helen lub Judith, ponieważ Claire była zajęta uprzątaniem bałaganu, którego narobiła w oranżerii.
Wczesnym popołudniem jednak Ellie zaczęła tracić cierpliwość do Charlesa i jego nieodłącznej buteleczki laudanum.
– To bardzo miło z twojej strony, że tak się martwisz moimi poparzeniami – próbowała mu schlebiać – ale naprawdę ból nie jest taki okropny jak wczoraj. A kiedy to zażywam, to nie mogę dokończyć żadnej rozmowy, gdyż zasypiam w pół słowa,
– Nikt ci nie ma tego za złe – zapewniał Charles.
– Ale mnie to przeszkadza.
– Przecież już pozwoliłem ci zmniejszyć dawkę o połowę.
– Przez co mam tylko pół świadomości. Potrafię znieść trochę bólu, Charles. Nie jestem słabeuszem.
– Ale nie musisz też być męczennicą, Ellie.
– Wcale nie chcę być męczennicą, chcę być po prostu sobą.
Popatrzył na nią z powątpiewaniem, ale odstawił buteleczkę na stolik przy łóżku.
– Kiedy ręce zaczną cię boleć…
– Wiem, wiem, ja… – Ellie odetchnęła z ulgą, ponieważ ktoś zastukał do drzwi, skutecznie kładąc kres tej rozmowie. Charles wciąż wyglądał tak, jakby w każdej chwili mógł zmienić zdanie i przy najmniejszym grymasie bólu na twarzy Ellie siłą wlać jej laudanum do gardła.
– Proszę wejść! – zawołała.
Do pokoju wbiegła Judith, ciemnoblond włosy miała odgarnięte z twarzy.
– Dzień dobry, Ellie – zaćwierkała.
– Dzień dobry, Judith, miło cię widzieć.
Dziewczynka po królewsku skinęła jej głową i wspięła się na łóżko.
– A czy ja nie zasługuję na przywitanie? – spytał Charles.
– Tak, tak, oczywiście – odparła Judith. – Dzień dobry, Charles. Ale będziesz musiał wyjść.
Ellie zdusiła śmiech.
– A to dlaczego? – dopytywał się Charles.
– Mam do omówienia z Ellie niezwykle ważne sprawy. Prywatne.
– Doprawdy?
Judith uniosła brwi z dumną minką, która nie wiadomo dlaczego doskonale pasowała do jej sześcioletniej buzi.
– Owszem. Ale możesz zostać jeszcze przez chwilę, kiedy będę dawała Ellie prezent.
– Jakaś ty dobra – powiedział Charles.
– Prezent! Cudownie! – powiedziała dokładnie w tej samej chwili Ellie.
– Namalowałam dla ciebie obrazek- – Judith pokazała jej małą akwarelkę.
– To jest śliczne, Judith – wykrzyknęła Ellie, przyglądając się niebieskim, zielonym i czerwonym smugom. – Naprawdę śliczne! To jest… to jest…
– To jest łąka – wyjaśniła Judith.
Ellie w duchu odetchnęła z ulgą, że nie pokusiła się na zgadywanie.
– Widzisz? – ciągnęła dziewczynka. – To jest trawa, a tutaj niebo. A to są jabłka na jabłonce.
– Gdzie to drzewo ma pień? – spytał Charles. Judith zgromiła go wzrokiem.
– Skończyła mi się brązowa farba.
– Chcesz, żebym ją zamówił?
– O, tak, niczego bardziej nie pragnę.
– Szkoda, że nie wszystkie kobiety tak łatwo zadowolić -uśmiechnął się Charles.
– Wcale nie jesteśmy takie nierozsądne. – Ellie czuła się zmuszona stanąć w obronie własnej płci.
Judith ujęła się pod boki, wyraźnie zirytowana tym, że nie rozumie, o czym rozmawiają dorośli.
– Musisz teraz wyjść, Charles. Już mówiłam, że muszę porozmawiać z Ellie, to bardzo ważna sprawa.
– Naprawdę? – spytał. – Zbyt ważna nawet dla mnie, hrabiego? Osoby, która, zdaje się, rządzi tą kupą kamieni?
– Właśnie. „Zdaje się" – powiedziała Ellie z uśmiechem. -Podejrzewam, że tak naprawdę całym gospodarstwem rządzi Judith.
– Chyba masz rację – stwierdził cierpko.
– Będzie nam potrzebne przynajmniej pół godziny -oświadczyła Judith. – Może trochę więcej. Ale i tak musisz zapukać, zanim wejdziesz. Nie chcę, żebyś nam przeszkadzał.
Charles wstał i ruszył w stronę drzwi.
– Widzę, że zostałem po prostu wyproszony.
– Pół godziny! – krzyknęła za nim Judith. Charles zajrzał jeszcze z korytarza. -Jesteś prawdziwym tyranem, kochaneczko!
– Charles – powiedziała Ellie z udawaną irytacją. – Judith prosiła o prywatną audiencję.
– Mała szelma – mruknął Charles.
– Wszystko słyszałam – uśmiechnęła się Judith. – A to znaczy tylko, że mnie kochasz.
– Ona się nie da oszukać – stwierdziła Ellie i wyciągnęła rękę, żeby pogłaskać dziewczynkę po głowie. Dopiero wtedy przypomniała sobie, że nie może tego zrobić.
– Uważaj na swoje ręce – przykazał Charles.
– Uciekaj już! – odparła Ellie ze śmiechem, którego nie zdołała stłumić.
Przez drzwi usłyszały jeszcze, jak, idąc korytarzem, burczał pod nosem. Judith przez cały czas chichotała.
– A więc dobrze – powiedziała Ellie w końcu. – O czym chciałaś ze mną rozmawiać?
– O urodzinach Charlesa. Claire powiedziała mamie i mnie, że chcesz zaplanować przyjęcie.
– O, tak, oczywiście, bardzo się cieszę, że o tym pamiętałaś. Obawiam się, że sama niewiele będę mogła zrobić, ale potrafię świetnie wszystkim pokierować,
– Nie, to ja będę rządzić.
– No to może będę druga w kolejności.
– Oczywiście.
– Wobec tego umowa stoi – stwierdziła Ellie. – A ponieważ nie możemy uścisnąć sobie dłoni, musimy przypieczętować ją pocałunkiem.
– Oczywiście. – Judith przeczołgała się po łóżku i głośno ucałowała Ellie w policzek.
– Świetnie, teraz ja muszę pocałować ciebie i możemy przystąpić do układania planów.
Judith zaczekała, aż Ellie pocałuje ją w czubek głowy, i powiedziała:
– Uważam, że powinnyśmy kazać monsteur Belmontowi upiec tort. Olbrzymi. Z maślanym kremem.
– Olbrzymi czy tylko wielki? – spytała Ellie z uśmiechem.
– Olbrzymi! – zawołała Judith, rękami pokazując, jak duży ma być. – Możemy też…
– Au! – Ellie krzyknęła z bólu, kiedy dziewczynka trąciła ją w zabandażowana rękę.
Judith natychmiast zeskoczyła z łóżka.
– Przepraszam, strasznie przepraszam. To było niechcący, przysięgam!
– Wiem – powiedziała Ellie, zaciskając zęby z bólu. – Nic złego się nie stało, kochanie. Weź tylko tę buteleczkę ze stolika i nalej mi odrobinę.
– Ile? Tyle? – Judith palcem pokazała w połowie filiżanki, mniej więcej pół dawki.
– Nie, połowę tego – odparła Ellie. Ćwierć dawki wydawało jej się odpowiednim kompromisem. Wystarczy, by uśmierzyć ból, a być może nie wywoła przy tym jednocześnie senności.
– Tylko nie mów nic Charlesowi.
– Dlaczego?
– Po prostu nie mów. Nienawidzę, kiedy ma rację – mruknęła.
– Słucham?
Ellie wypiła zawartość filiżanki, którą Judith przyłożyła jej do ust.
– To nic takiego. Wrócimy teraz do naszych planów? Następnych piętnaście minut upłynęło im na poważnej dyskusji na temat kremu maślanego i argumentowaniu o wyższości czekolady nad wanilią.
Później tego dnia Charles wszedł przez drzwi łączące ich pokoje z jakąś kartką w ręku.
– Jak się czujesz? – pytał.
– O wiele lepiej, dziękuję. Chociaż bardzo trudno mi przerzucać stronice w książce.
Charles rozbawiony uniósł kącik ust.
– Czyżbyś próbowała czytać?
– Owszem, „próbowałam" to właściwie słowo – odparła Ellie cierpko.
Podszedł do niej, przerzucił jej stronę, wpatrując się przy tym w książkę.
– I jak też sobie poczyna dzisiaj nasza droga panna Dashwood? – spytał.
Ellie spojrzała na niego zmieszana, aż w końcu zrozumiała, że Charles pokazuje na powieść Rozważna i romantyczno, którą usiłowała czytać.
– Doskonale – odparła. – Wydaje mi się, że pan Ferrars w każdej chwili może się jej oświadczyć.
– To niezwykle emocjonujące – stwierdził, a Ellie z podziwem zauważyła, że udało mu się utrzymać na twarzy wyraz absolutnej powagi.
– Możesz zabrać tę książkę – stwierdziła. – Dość mam już czytania na to jedno popołudnie.
– Czy masz ochotę na kolejną ćwiartkę porcji laudanum?
– Skąd o tym wiesz?
– Ja wiem wszystko, kochana – odparł, unosząc brew.
– Wyobrażam sobie, że z całą pewnością wiesz, jak przekupić Judith.
– To się w istocie przydaje.
Ellie przewróciła oczyma.
– Rzeczywiście chętnie zażyję ćwiartkę dawki.
Nalał jej i podał, a potem roztarł rękę.
– Ach! – zawołała Ellie. – Całkiem zapomniałam o twojej ranie. Jak się czujesz?
– Nawet w połowie nie tak źle jak ty, nie musisz się o to martwić.
– Ale nie będę w stanie usunąć szwów.
– Jestem przekonany, że ktoś inny będzie mógł to zrobić. Na przykład Helen. Przecież ona stale coś haftuje albo szyje.
– Może i tak, mam tylko nadzieję, że nie oszukujesz mnie i nie ukrywasz, że to bardzo boli. Jeśli przekonam się, że tak…
– Na miłość boską, Ellie! Przecież to ty odniosłaś poważne obrażenia. Przestań się martwić o mnie.
– O wiele łatwiej jest martwić się o ciebie, niż siedzieć tutaj i myśleć o swoich rękach.
Charles uśmiechnął się ze zrozumieniem. -Trudna jest dla ciebie taka bezczynność, prawda?
– Okropna.
– Może więc odbędziemy jedną z konwersacji, jakie podobno odbywają mężowie i żony.
– Przepraszam?
– Powiedz do mnie coś takiego, jak „mój kochany, kochany mężu"…
– Proszę cię.
Charles ją zignorował.
– „Mój najdroższy ukochany mężu! Czy miło upłynął ci ten dzień?"
Ellie westchnęła.
– No dobrze, chyba mogę zagrać w tę grę.
– Jesteś bardzo dzielna – stwierdził z aprobatą. Ellie zerknęła na niego z ukosa i spytała:
– Czym się dzisiaj zajmowałeś, drogi mężu? Słyszałam, że poruszasz się w sąsiednim pokoju?
– Chodziłem.
– Chodziłeś? To brzmi poważnie.
Na twarzy Charlesa powoli zaczął ukazywać się uśmiech.
– Układałem nową listę.
– Nową listę? Aż mi dech zapiera, nie mogę doczekać się, kiedy o niej usłyszę. Jak jest zatytułowana?
– „Siedem sposobów na zabawienie Eleanor".
– Tylko siedem? Nie wiedziałam, że tak łatwo mnie zabawić.
– Zapewniam cię, że bardzo wiele nad tym myślałem.
– Jestem o tym przekonana, poświadczają to najlepiej ścieżki wydeptane w dywanie.
– Nie śmiej się z mojego nieszczęsnego dywanu. Chodzenie to najmniejsze z moich zmartwień. Jeśli reszta naszego małżeństwa upłynie tak jak ostatnie dwa tygodnie, to zaręczam, że całkiem posiwieję, zanim skończę trzydzieści lat.
Ellie doskonale wiedziała, że jego urodziny przypadają już następnego dnia. Nie chciała jednak popsuć niespodzianki, którą zaplanowała z paniami Pallister, powiedziała więc tylko:
– Jestem pewna, że odkąd zawarłam pokój z Claire, nasze życie będzie płynąć spokojnie.
– Mam szczerą nadzieję, że tak będzie – powiedział tonem rozzłoszczonego młodego chłopaka. – No dobrze, ale czy chcesz posłuchać, co jest na mojej nowej liście? Spędziłem nad nią całe popołudnie.
– Ależ oczywiście. Mam ją sama przeczytać, czy odczytasz mi na głos?
– Chyba wolałbym przedstawić ci ją sam. – Nachylił się do niej i z uniesioną brwią dodał chytrze: – Będę miał wtedy pewność, że każde słowo zostanie właściwie zaakcentowane.
– Dobrze – powiedziała Ellie ze śmiechem. – Wobec tego zaczynaj!
Charles odchrząknął.
– Numer jeden. Czytać jej tak, żeby nie musiała sama przerzucać kartek.
– Pokaż mi to! Jestem pewna, że ten punkt wymyśliłeś teraz. Nie mogłeś wiedzieć, że czytam. A już z całą pewnością nie wiedziałeś, jaki to kłopot z odwracaniem stronic.
– To jest po prostu wprowadzanie drobnych poprawek -odparł z całą powagą. - Przecież wolno mi to robić.
– No jasne, zwłaszcza że to ty układasz reguły.
– To jedna z niezaprzeczalnych korzyści, jaką daje tytuł hrabiowski – stwierdził Charles. – Ale musisz wiedzieć, że w punkcie pierwszym naprawdę miałem czytanie ci na głos. Uzupełniłem go tylko o odwracanie stron. Ale czy mam kontynuować?
Ellie skinęła głową, więc przeczytał.
– Rozcierać jej stopy.
– Moje stopy?
– Tak. Nigdy nie doświadczyłaś porządnego masażu stóp?
Przypomniał sobie, skąd Ellie pochodzi, a potem okoliczności, w jakich jemu masowano stopy, i stwierdził, że prawdopodobnie musi to być dla niej zupełna nowość.
– Zapewniam cię, że to cudowne. Opisać ci to? A może zademonstrować?
Ellie musiała chrząknąć kilkakrotnie. -Jaki jest następny punkt na twojej liście?
– Tchórz – zarzucił jej z uśmiechem. Wyciągnął rękę i przez kołdrę wymacał stopę, delikatnie uścisnął duży palec. – Punkt trzeci. Przyprowadzać Judith na pogawędkę co najmniej dwa razy dziennie.
– To znacznie bardziej niewinna sugestia niż poprzednia.
– Wiem, że lubisz jej towarzystwo.
– Z całą pewnością coraz bardziej intryguje mnie różnorodność punktów na twojej liście.
Charles wzruszył ramionami.
– Nie ułożyłem ich w żadnym szczególnym porządku. Zapisywałem tak, jak przychodziły mi do głowy. Z wyjątkiem rzecz jasna ostatniego. Pomyślałem o nim jako pierwszym, ale nie chciałem cię tak od razu szokować.
– Już się boję spytać, jak brzmi punkt siódmy.
– I tak powinno być – uśmiechnął się. – To mój ulubiony.
Ellie się zapłoniła.
Charles za wszelką cenę starał się nie śmiać z jej zmieszania.
– Chcesz usłyszeć, co jest następne?
– Proszę.
– Punkt czwarty. Informować ją o postępach Claire w oranżerii.
– Czy to ma mnie rozbawić?
– Może nie tak bardzo, ale pomyślałem, że chciałabyś się na bieżąco orientować.
– Jakże więc ona sobie radzi?
– Właściwie bardzo dobrze. Claire wykazała się sporą przedsiębiorczością, ale okropnie tam zimno. Otworzyła zewnętrzne drzwi, żeby porządnie wywietrzyć. Przypuszczam, że zapach zniknie do czasu, kiedy znów będziesz mogła zająć się ogrodnictwem.
Ellie uśmiechnęła się,
– Jaki jest następny punkt na twojej liście?
Charles spojrzał na kartkę.
– Zaraz, zaraz. Aha, tu jesteśmy. Punkt piąty. Przyprowadzić krawcową z próbkami materiałów i wzorami. – Popatrzył na Ellie. – Naprawdę trudno mi uwierzyć, że nie zrobiliśmy tego do tej pory. Nie jesteś jeszcze dostatecznie silna na prawdziwe przymiarki, lecz moglibyśmy przynajmniej dobrać fasony i kolory. Nie mogę się już doczekać, kiedy cię zobaczę w sukni innej niż brązowa.
– Mój ojciec dwa lata temu dostał dwie bele brązowego sukna w ramach dziesięciny. Od tamtej pory nie miałam żadnej kolorowej sukienki.
– To doprawdy przykra historia.
– Czy tak świetnie znasz się na modzie?
– Z całą pewnością lepiej niż wielebny pastor.
– Rzeczywiście w tym chyba się zgadzamy, mój panie.
Charles pochylił się nad nią tak, że nosem dotknął jej nosa.
– Czy naprawdę jestem twoim panem, Eleanor?
Ellie uśmiechnęła się cierpko.
– Zdaje się, że etykieta nakazuje, żebym tak się do ciebie zwracała.
Charles westchnął głęboko.
– Jeśli okaże się, że potrafisz tańczyć tak dobrze, jak radzisz sobie w rozmowie, to jestem pewien, że podbijesz stolicę.
– Z całą pewnością nie dojdzie do tego, jeśli nie będę miała jednej albo dwóch nowych sukni. Nie mogę przecież wszystkiego robić w brązach.
– Ach, tak! To było takie subtelne przypomnienie, że mamy wrócić do naszej listy. – Strzepnął kartkę i przeczytał. -Punkt szósty. Omówić z nią warunki jej nowego konta bankowego.
Twarz Ellie cała się rozjaśniła.
– Jesteś tym zainteresowany?
– Oczywiście.
– Ale w porównaniu z twoimi finansami moich trzysta funtów to bardzo skromna sumka, nie może być dla ciebie taka ważna.
Przekrzywił głowę i popatrzył na nią tak, jak gdyby zapomniała o czymś oczywistym.
– Ale to jest ważne dla ciebie.
Właśnie w tym momencie Ellie zdecydowała, że go kocha. O ile rzecz jasna można decydować o takich kwestiach. Uświadomienie sobie tego jednak było wstrząsem i gdzieś wśród tego oszołomienia zdała sobie sprawę, że to uczucie rozwijało się w niej już od chwili, gdy się jej oświadczył. Charles miał w sobie coś… bardzo niezwykłego.
Kryło się to w sposobie, w jaki potrafił się śmiać sam z siebie.
Coś w sposobie, w jaki potrafił ją nakłonić, żeby i ona się z siebie śmiała.
I to, że nigdy nie zapominał pocałować Judith na dobranoc.
Ale przede wszystkim to, że szanował jej talenty i przewidywał jej potrzeby, i to, że w jego oczach tyle było bólu, kiedy się poparzyła, jak gdyby każdą kroplę wrzących konfitur poczuł na własnej skórze.
Był o wiele lepszym człowiekiem, niż sądziła w chwili, kiedy zgodziła się zostać jego żoną.
Charles poklepał ją po ramieniu.
– Ellie, Ellie!
– Co takiego? Och, przepraszam. – Zarumieniała się, choć przecież wiedziała, że Charles nie jest w stanie odczytać jej myśli. – Po prostu się zamyśliłam.
– Kochanie, dosłownie zatonęłaś w myślach.
Ellie przełknęła ślinę, próbując wymyślić jakieś rozsądne wytłumaczenie.
– Zastanawiałam się nad strategią dotyczącą moich inwestycji. Co myślisz o kawie?
– Z mlekiem?
– Kawie jako inwestycji! – zawołała.
– Wielkie nieba! Skąd to rozdrażnienie?
On też byłby rozdrażniony, pomyślała Ellie, gdyby miał świadomość, że oto podbija jej serce. Pokochała człowieka, który nie widział nic złego w niewierności, bez owijania w bawełnę przedstawił jej swoje poglądy na temat małżeństwa.
Ach, Ellie wiedziała, że przynajmniej na razie będzie jej wierny. Za bardzo był nią zafascynowany, nią i małżeństwem, by szukać towarzystwa innych kobiet. W końcu jednak znudzi się tym, a kiedy to nastąpi, ona zostanie ze złamanym sercem.
Niech diabli wezmą tego człowieka! Skoro musiał już mieć jakąś okropną wadę, dlaczego nie mogłoby to być obgryzanie paznokci lub na przykład skłonność do hazardu? Dlaczego nie jest niski, gruby i brzydki? Dlaczego musi być doskonały pod każdym względem i brakuje mu jedynie szacunku dla związku małżeńskiego?
Ellie była bliska płaczu.
A najgorsze ze wszystkiego, że doskonale wiedziała, iż nigdy nie będzie w stanie odpłacić mu się pięknym za nadobne. Nawet gdyby bardzo się starała, nie potrafiłaby go zdradzić.
Być może wynikało to z jej surowego wychowania w domu pastora, żadną miarą jednak nie dałaby się nakłonić do złamania ślubu. Taka już była.
– Nagle zrobiłaś się taka smutna – stwierdził Charles, dotykając jej twarzy. – Co się stało, Ellie, czy to ręce?
Ellie kiwnęła głową. W tych okolicznościach wydało jej się to najłatwiejsze.
– Dam ci jeszcze trochę laudanum. I nic spieraj się ze mną, że przed chwilą je zażyłaś. Kolejna ćwiartka porcji nie pozbawi cię przytomności.
Ellie wypiła, myśląc, że akurat w tej chwili nie miałaby nic przeciwko temu.
– Dziękuję – powiedziała, kiedy otarł jej usta. Patrzył na nią z taką troską, że aż serce ją zabolało i…
I właśnie wtedy przyszło jej to do głowy. Mówiono przecież, że rozpustnicy nawróceni na właściwą drogę bywają najlepszymi mężami. Dlaczegóż, u diabla, miałaby go nie zreformować? Przecież dotychczas nie cofała się nigdy przed żadnym wyzwaniem. Z naglą otuchą w sercu, choć trochę zamroczona kolejną dawką laudanum, obróciła się do Charlesa i spytała;
– A kiedy wreszcie poznam ów tajemniczy numer siedem?
Charles spojrzał na nią z troską w oczach.
– Nie jestem pewien, czy go zniesiesz.
– To nonsens. – Przekrzywiła głowę i uśmiechnęła się chytrze. – Jestem gotowa na wszystko.
Teraz on się zdziwił, kilka razy mrugnął, wziął buteleczkę laudanum i uważnie się jej przyjrzał.
– Wydawało mi się, że to powinno sprowadzić senność.
– Śpiąca się nie czuję – odparła Ellie – ale z pewnością zrobiło mi się lepiej.
Popatrzył na nią, potem znów spojrzał na buteleczkę i ostrożnie ją powąchał.
– Może sam powinienem wypić łyczek.
– Mogłabym wypić łyczek ciebie – zachichotała Ellie. -Teraz już wiem, że zażyłaś tego za dużo.
– Chcę usłyszeć, jak brzmi punkt siódmy.
Charles skrzyżował ręce i patrzył, jak Ellie ziewa. Stan żony zaczynał go naprawdę niepokoić. Wszystko było tak dobrze, potem nagle zalała się łzami, a teraz…, Gdyby nie znał jej lepiej, powiedziałby, że próbuje go uwodzić.
Co akurat nieźle pasowało do punktu siódmego, lecz jemu przeszła ochota odkrywania przed nią swoich pragnień, kiedy była w takim dziwnym stanie.
– Proszę, przeczytaj punkt siódmy – naciskała Ellie.
– Może jutro.
Skrzywiła się.
– Powiedziałeś, że chcesz mnie zabawić. Zapewniam cię, że nie poczuję się dostatecznie zabawiona, dopóki nie poznam ostatniego punktu na twojej liście,
Charles sam w to nie wierzył, ale po prostu nie mógł odczytać tych słów na głos. Nie teraz, kiedy Ellie zachowywała się tak dziwnie. Czuł, że nie może jej wykorzystać w takim stanie.
– Posłuchaj – powiedział, wzburzony zakłopotaniem, które usłyszał we własnym głosie, i poczuł rosnący gniew, że go do tego doprowadziła. Dobry Boże, co się z nim dzieje? W końcu zmarszczył brwi. – Sama możesz go przeczytać.
Położył kartkę przed nią i obserwował jej twarz, gdy przebiegała oczami jego zapiski.
– Ach! – jęknęła. – Czy to możliwe?
– Zapewniam cię, że tak.
– Nawet w moim stanie? – Uniosła ręce do góry. – Ach, przypuszczam, że dlatego specjalnie wspomniałeś…
Charles nie bez satysfakcji zobaczył, że Ellie się czerwieni.
– Nie możesz tego powiedzieć, kochanie?
– Nie wiedziałam, że można to robić ustami – mruknęła. Usta Charlesa wolno rozciągały się w uśmiechu. Czuł się teraz swobodniej.
– Właściwie jest o wiele więcej…
– Możesz mi o tym opowiedzieć później – powiedziała prędko.
Oczy Charlesa nabrały sennego wyrazu. -A może ci pokażę?
Gdyby nie wiedział, że to niemożliwe, gotów byłby przysiąc, że Ellie wzruszyła ramionami, mówiąc, a raczej piszcząc „dobrze".
Tak czy owak była wyraźnie przerażona.
A potem ziewnęła i Charles uświadomił sobie, że to bez znaczenia, czy jest przestraszona, czy nie. Dodatkowa dawka laudanum zaczynała działać i Ellie…
Zachrapała głośno.
Charles odsunął się z głośnym westchnieniem, zadając sobie w duchu pytanie, ile też czasu musi upłynąć, nim wreszcie będzie mógł się kochać ze swoją żoną. Ciekawe, czy w ogóle tego dożyje.
Z gardła Ellie wydobył się zabawny dźwięk, który nie pozwoliłby spać żadnemu zwykłemu człowiekowi. Uświadomił sobie wtedy, że to wcale nie koniec zmartwień. I teraz zadał sobie pytanie, czy Ellie będzie chrapać co noc.