Ellie nigdy nie była wielką awanturnicą, chociaż czasami zdarzało jej się, jak podkreślał jej ojciec, za bardzo rozpuścić język. Ogólnie jednak była rozsądną i trzeźwo myślącą młodą damą, nie poddającą się wybuchom i napadom złego humoru.
Nie świadczyło jednak o tym jej zachowanie w Wycombe Abbey.
– Co takiego? – krzyknęła, podrywając się do góry. – Jak pan śmie! – dodała, skacząc w stronę Billingtona, który usiłował się cofnąć, ale poruszał się dość niesprawnie, gdyż przeszkadzała mu w tym skręcona noga i łaska. – Ty draniu! – wrzasnęła w końcu, popychając go tak, że znalazł się na podłodze, a ona razem z nim.
Charles jęknął.
– Skoro zostałem powalony na ziemię, to oznacza, że pani musi być panną Lyndon.
– Oczywiście, że jestem panna Lyndon! – zawołała Ellie. -A kim, u diabła, miałabym być?
– Chciałbym zauważyć, że wygląda pani na zupełnie niepodobną do siebie.
To stwierdzenie zmusiło Ellie do chwili zastanowienia. Owszem, miała świadomość, że przypomina raczej przemoczonego szczura, że jej ubranie jest wysmarowane błotem, no a czepek… Rozejrzała się dokoła. Gdzie, u diabła, podział się jej czepek?
– Coś pani zginęło? – spytał Charles.
– Owszem, nakrycie głowy – odparła Ellie, czując się nagle niewymownie głupio.
Uśmiechnął się.
– Wolę panią z odkrytą głową. Zastanawiałem się, jaki kolor mają pani włosy.
– Są rude – odparła, dochodząc do wniosku, że przez to pogrąża się już ostatecznie. Nienawidziła swoich włosów, zawsze tak było.
Charles kaszlnął, żeby zamaskować kolejny uśmiech. Widział, że Ellie szaleje z gniewu, że zaraz przestanie nad sobą panować, i nie pamiętał, kiedy ostatnio tak świetnie się bawił. Chociaż właściwie to wcale nie takie trudne, ubawił się setnie nie dalej niż wczoraj, kiedy to zleciał z drzewa i spadł prosto na nią.
Ellie odgarnęła mokry, lepki kosmyk włosów z twarzy, a przy ruchu ręki przemoczona suknia jeszcze mocniej przylgnęła jej do ciała. Charles poczuł, że robi mu się gorąco.
O tak, pomyślał. Będzie z niej naprawdę świetna żona.
– Milordzie – wtrącił się kamerdyner, pochylając się nad Charlesem, żeby pomóc mu wstać. - Czy znamy te osobę?
– Obawiam się, że tak – odparł Charles, zarabiając lodowate spojrzenie od Ellie. – Wygląda na to, że panna Lyndon ma za sobą wyczerpujący dzień. Chyba zaproponujemy jej herbatę. I… – Obrzucił Ellie wzrokiem. – Ręcznik.
– Rzeczywiście byłoby bardzo miło – powiedziała Ellie sztywno. – Dziękuję.
Charles obserwował, jak wstawała.
– Wierzę, że rozważyła pani moje oświadczyny.
Rosejack znieruchomiał, a potem gwałtownie się odwrócił;
– Oświadczyny? – spytał krztusząc się. Charles się uśmiechnął.
– Tak, Rosejack. Mam nadzieję, że panna Lyndon zrobi mi ten zaszczyt i zostanie moją żoną.
Rosejack pobladł jak ściana. Ellie zganiła go wzrokiem.
– Złapała mnie burza – oświadczyła, w głębi ducha uważając, że to powinno być oczywiste dla każdego. – Zwykle prezentuję się lepiej.
– Tak, złapała ją burza, a ja mogę zaświadczyć, że ona w istocie prezentuje się znacznie lepiej. Zapewniam cię, że będzie doskonałą hrabiną.
– Jeszcze nie przyjęłam oświadczyn – mruknęła Ellie. Rosejack wyglądał na osobę, która zaraz może zemdleć.
– Och, ale przyjmie je pani – stwierdził Charles z pewnym siebie uśmieszkiem.
– Skąd pan może…
– A po cóż innego by pani tu przychodziła? – przerwał jej, a potem zwrócił się do kamerdynera: – Rosejack, poprosimy o herbatę, i nie zapomnij o ręczniku! A nawet dwóch!
Popatrzył na parkiet, na którym stały pokaźne kałuże wody, spływającej z sukni Ellie, a potem znów przeniósł spojrzenie na Rosejacka.
– Sądzę, że lepiej by było, gdybyś przyniósł od razu cały stos!
– Ja jeszcze nie przyjęłam pańskiej propozycji! – zawołała Ellie. – Po prosta chciałam o niej z panem porozmawiać.
– Oczywiście, moja droga – mruknął Charles. – Czy zechce pani przejść ze mną do bawialni? Służyłbym pani ramieniem, obawiam się jednak, że niewielkim byłbym wsparciem. – Poruszył laską.
Eliie westchnęła z gniewem i przeszła za nim do przyległego pokoju. Urządzony był w kolorach kremowym i błękitnym, nie śmiała więc na niczym usiąść.
– Wydaje mi się, że ręczniki nie wystarczą, milordzie -stwierdziła. Nie chciała nawet stanąć na dywan, bo ze spódnicy wciąż skapywała brudna woda.
Charles przyjrzał jej się uważnie.
– Obawiam się, że ma pani rację. Czy chciałaby się pani przebrać? Moja siostra wyszła za mąż i mieszka teraz w Surrey, ale zostawiła tu kilka sukien. Wydaje mi się, że jest mniej więcej pani wzrostu.
Ellie nie bardzo podobał się pomysł korzystania z cudzych ubrań bez zgody właścicielki, do wyboru jednak miała groźbę zapalenia płuc. Spojrzała na własne dłonie drżące z zimna i wilgoci, i w końcu skinęła głową.
Charles pociągnął za dzwonek i już za chwilę do bawialni weszła służąca. Kazał jej zaprowadzić Ellie do pokoju siostry. Ellie, nie mogąc oprzeć się wrażeniu, że oto przestaje mieć kontrolę nad własnym losem, podążyła za pokojówką.
Charles tymczasem, rozsiadłszy się na wygodnej sofie, wydał z siebie przeciągłe westchnienie ulgi, a potem w dachu podziękował, sam nawet nie wiedział komu, za spotkanie z tą dziewczyną. Zaczął się już obawiać, że będzie musiał jechać do Londynu i poślubić którąś z tych okropnych debiutantek, stale podsuwanych mu pod nos przez rodzinę.
Pogwizdując, czekał na herbatę i na pannę Lyndon. Dlaczego tu przyszła? Owszem, był wczoraj nieco podchmielony, gdy się jej oświadczał, lecz nie na tyle pijany, by nie zauważyć jej reakcji.
Właściwie był pewien, że mu odmówi, nie miał co do tego wątpliwości.
Ta dziewczyna była bardzo rozsądna, stało się to dla niego oczywiste nawet podczas tak krótkiego spotkania. Co mogło sprawić, że postanowiła oddać rękę człowiekowi, którego ledwie znała?
O, z całą pewnością powody tego były bardzo zwyczajne. Charles miał przecież tytuł i pieniądze, a ona, poślubiwszy go, również będzie z tego korzystała. Nie przypuszczał jednak, by właśnie o to chodziło, Zauważył w jej oczach błysk rozpaczy, kiedy…
Zmarszczył czoło, a potem roześmiał się i wstał, żeby wyjrzeć przez okno.
Tak, panna Lyndon zaatakowała go w holu, doprawdy inaczej nie dało się tego nazwać'.
Kilka minut później pojawiła się herbata, Charles kazał służącej pozostawić ją na razie w dzbanku, żeby lepiej naciągnęła. Lubił mocną herbatę.
Kilka minut później do drzwi rozległo się nieśmiałe pukanie. Odwrócił się, zdziwiony tym odgłosem, gdyż pokojówka zostawiła drzwi otwarte.
W drzwiach stała Ellie, z uniesioną ręką, gotowa, by zapukać jeszcze raz.
– Sądziłam, że pan mnie nie usłyszał – powiedziała.
– Przecież drzwi zostały otwarte, nie było potrzeby pukać. Wzruszyła ramionami.
– Nie chciałam przeszkadzać.
Charles gestem zachęcił ją, by weszła do środka, i z przyjemnością obserwował, kiedy szła przez pokój. Suknia jego siostry była na nią odrobinę za długa, idąc musiała lekko unosić jasnozieloną spódnicę.
Zauważył wtedy, że jest bosa. To dziwne, że widok bosej stopy może przyprawić o takie drżenie…
Ellie przyłapała jego spojrzenie i natychmiast się zaczerwieniła.
– Pańska siostra ma bardzo małą nogę – wyjaśniała. – A moje buty przemokły na wylot.
Charles mrugnął, jakby wyrwany z zamyślenia, a potem lekko pokręcił głową i popatrzył jej w oczy.
– To bez znaczenia – powiedział i znów przeniósł spojrzenie na stopy Ellie.
Opuściła spódnicę, nie mogąc zrozumieć, co też takiego interesującego może być w jej bosych stopach.
– W miętowym bardzo pani do twarzy – stwierdził w końcu Charles, przekrzywiając głowę w drugą stronę. – Powinna pani częściej nosić ten kolor.
– Wszystkie moje suknie są ciemne i skromne – odparła Ellie, a w jej głosie zabrzmiały zarówno ironia, jak i żal.
– Szkoda. Będę musiał pani kupić nowe, kiedy już zostaniemy małżeństwem.
– Chwileczkę! – zaprotestowała Ellie. – Jeszcze nie przyjęłam pana oświadczyn. Przyszłam tutaj tylko po to, by… – urwała, uświadomiwszy sobie, że prawie krzyczy, i ciągnęła już bardziej miękkim tonem: – Chciałam po prostu o tym z panem porozmawiać.
Charles uśmiechnął się.
– A co pani chce wiedzieć?
Ellie odetchnęła głęboko, żałując, że nie potrafi podczas tej rozmowy wykazać się większym opanowaniem. Stwierdziła jednak, że i tak niewiele by jej to pomogło po tym niezwykle efektownym wejściu. Kamerdyner nigdy jej tego nie wybaczy.
Uniosła głowę i spytała:
– Czy mogę usiąść?
– Ach, oczywiście, jakież to nieuprzejme z mojej strony. -Gestem wskazał jej sofę. – Ma pani ochotę na herbatę?
– O, tak, napiję się z przyjemnością. – Ellie sięgnęła do tacy i zaczęła nalewać. Nie wiadomo dlaczego ta czynność, nalewanie herbaty temu człowiekowi w jego własnym domu, wydała jej się bardzo intymna. – Mleka?
– Poproszę. Ale bez cukru.
– Ja też piję herbatę z mlekiem i bez cukru – uśmiechnęła się Ellie.
Charles wypił łyk, obserwując ją ponad krawędzią filiżanki. Była wyraźnie zdenerwowana, ale nie mógł mieć o to do niej żalu. Sytuacja, w jakiej się znalazła, była zaiste niezwykła i wręcz podziwiał Ellie za takie opanowanie. Poczekał, aż opróżni filiżankę, i dopiero wtedy powiedział:
– Pani włosy wcale nie są rude.
Ellie zachłysnęła się herbatą.
– Jak też nazywają ten kolor? – zmarszczył brwi. Uniósł rękę i zaczął w powietrzu pocierać palcami o siebie, jak gdyby to miało skłonić jego umysł do działania. – Ach, już wiem! Truskawkowy blond. Chociaż mnie to określenie wydaje się raczej nieodpowiednie.
– Są rude – oświadczyła Ellie zimno.
– Nie, nie, naprawdę, są…
– Rude.
Charles rozciągnął usta w leniwym uśmiechu.
– Dobrze, rude, skoro pani tak nalega.
Ellie poczuła się dziwnie rozczarowana, że tak prędko ustąpił. Zawsze chciała, żeby jej włosy miały bardziej egzotyczny kolor niż rudy. Był to nieoczekiwany podarunek od jakiegoś dawno zapomnianego irlandzkiego przodka. Ich jedynym pozytywem było to, że stanowiły nieustające źródło irytacji jej ojca, który słynął z tego, że dostaje mdłości na najdrobniejsze napomknienie, że mógłby mieć w rodzinie katolika.
Ellie natomiast zawsze podobała się myśl, że gdzieś w jej drzewie genealogicznym ukrywa się katolik. Zawsze wykazywała skłonność do tego, co niezwyczajne, co potrafi choć trochę wzburzyć monotonię jej banalnego życia.
Popatrzyła na Billingtona, który elegancko rozciągnął się na krześle naprzeciwko niej. Ten człowiek, stwierdziła, zdecydowanie kwalifikuje się jako nadzwyczajny. Podobnie zresztą jak sytuacja, w którą ją wciągnął. Uśmiechnęła się leciutko, myśląc o tym, że powinna okazać się bardziej odporna. Charles był wyjątkowo przystojny, a jego czar, cóż, działał również na nią. Wiedziała jednak, że musi poprowadzić tę rozmowę jak kobieta rozsądna, którą przecież była. Odchrząknęła.
– Wydaje mi się, że rozmawialiśmy o… – zmarszczyła brwi. O czym oni, u diabła, rozmawiali?
– O pani włosach – podsunął usłużnie.
Ellie poczuła rumieniec występujący na policzki.
– Rzeczywiście, no cóż, hm…
Charlesowi zrobiło się jej żal.
– Przypuszczam, że nie chce mi pani powiedzieć, co panią zmusiło do rozważania mojej propozycji – oznajmił.
Natychmiast popatrzyła na niego uważnie.
– A dlaczego sądzi pan, że musiało być cos szczególnego?
– Bo ma pani w oczach wyraz rozpaczy.
Ellie nie mogła nawet udawać, że ta uwaga ją obraziła, wiedziała bowiem, że to prawda.
– W przyszłym miesiącu mój ojciec powtórnie się żeni - wyznała, nabrawszy głęboko powietrza. – A jego narzeczona to prawdziwa wiedźma.
– Aż tak zła? – uśmiechnął się.
Ellie miała wrażenie, że uznał, iż przesadza.
– Wcale nie żartuję. Wczoraj przedstawiła mi dwie listy. Na jednej byty wypisane obowiązki, które będę musiała wykonywać oprócz tego, czym już teraz się zajmuję.
– Czyżby chciała, żeby pani czyściła komin? – zażartował Charles.
– Właśnie tak! – wykrzyknęła Ellie, – I wcale nie żartowała. A poza tym miała śmiałość powiedzieć mi, że za dużo jem, kiedy zauważyłam, że się nie zmieszczę!
– Och, ja uważam, że ma pani właściwe rozmiary – mruknął. Ellie jednak go nie dosłyszała i chyba lepiej się stało. Nie powinien jej odstraszać, zwłaszcza teraz, kiedy czuł, że chwila, w której jej nazwisko ukaże się na tym błogosławionym akcie małżeństwa, jest już blisko.
– A jaka była ta druga lista?
– Kandydaci na męża – odparła z nieskrywanym obrzydzeniem.
– Czy i ja się na niej znalazłem?
– Ależ nie! Ona po prostu wyliczyła mężczyzn, których jej zdaniem miałabym szansę złapać. -Ojej!
Ellie zmarszczyła brwi.
– Nie ma o mnie zbyt wysokiego mniemania.
– Bardzo jestem ciekaw, kto się znalazł na tej liście.
– Kilku ponad sześćdziesięcioletnich panów, jeden piętnastolatek i jeden niespełna rozumu.
Charles nie mógł się już dłużej powstrzymywać i wybuchnął głośnym śmiechem.
– To wcale nie jest zabawne! – krzyknęła Ellie. – Nie wspomniałam jeszcze o tym, który bił pierwszą żonę.
Charlesa natychmiast opuściła wesołość.
– Z całą pewnością nie może pani wyjść za mąż za kogoś, kto będzie panią bił.
Ellie ze zdziwienia rozchyliła usta. Lord Billington mówił tak, jakby decydował o jej losie. To bardzo dziwne.
– Zapewniam pana, że do tego nie dojdzie. Jeśli w ogóle wyjdę za mąż, to poślubię człowieka, którego sama wybiorę, i obawiam się, że muszę powiedzieć, milordzie, że ze wszystkich możliwości, jakie mam, pan wydaje się najlepszy.
– Jestem zaszczycony – mruknął.
– Widzi pan, nie sądziłam, że będę zmuszona pana poślubić.
Charles zmarszczył czoło, myśląc, że w jej głosie nie powinno brzmieć aż tyle rezygnacji.
– Mam trochę pieniędzy – ciągnęła Ellie. – Wystarczająco, by się przez jakiś czas samodzielnie utrzymywać, przynajmniej do powrotu mojej siostry i jej męża z wakacji,
– Który ma nastąpić…
– Nie wcześniej niż za trzy miesiące – dokończyła Ellie. -A być może nawet nieco później. Ich dziecko ma pewne kłopoty z oddychaniem i doktor stwierdził, że cieplejszy klimat z pewnością bardzo mu posłuży.
– Mam nadzieję, że problem nie jest zbyt poważny.
– Ależ nie – zapewniła go Ellie. – To jedna z takich rzeczy, z których dzieci wyrastają. Lecz tak czy owak, ja jestem w sytuacji bez wyjścia.
– Nie bardzo rozumiem – stwierdził Charles.
– Mój prawnik nie chce mi oddać tych pieniędzy. – Ellie zrelacjonowała wcześniejsze wydarzenia tego dnia, omijając tylko swoją kłótnie z niebiosami. Przecież ten człowiek nie musi o niej wiedzieć wszystkiego! Lepiej nie wspominać o czymś, przez co mógłby ją uznać za odrobinę niespełna rozumu.
Charles podczas jej opowieści siedział w milczeniu, z zaplecionymi palcami.
– Czego pani ode mnie oczekuje? – spytał, gdy skończyła.
– Idealnie by było, gdyby mógł pan w moim imieniu wmaszerować do biura prawnika i zażądać zwrotu moich pieniędzy – odparła. – Mogłabym wtedy spokojnie zamieszkać w Londynie w oczekiwaniu na powrót siostry.
– I wcale nie wychodzić za mnie – rzeki z uśmiechem zrozumienia.
– Tak nie będzie, prawda?
Pokręcił głową.
– Być może mogłabym pana poślubić, gdyby wydobył pan moje pieniądze, a kiedy pański spadek byłby już bezpieczny, moglibyśmy anulować to małżeństwo.,. – starała się mówić z przekonaniem, ale powoli cichła, gdy patrzyła, jak Charles znów kręci głową.
– Z takiego scenariusza wynikają dwa problemy – powiedział.
– Dwa? – powtórzyła. Cóż, gdyby chodziło o jeden, może zdołałaby go jakoś oplatać słowami, ale dwa? Wątpliwe.
– Ojciec w testamencie wziął pod uwagę właśnie taką ewentualność, że mógłbym zawrzeć małżeństwo jedynie po to, by zdobyć spadek. Gdybym próbował anulować ślub, moje środki natychmiast zostałyby przekazane kuzynowi.
Ellie poczuła, że serce ściska jej się w piersi.
– Po drugie – ciągnął Charles – małżeństwo mogłoby zostać unieważnione tylko wtedy, gdyby nie zostało skonsumowane.
Ellie przełknęła ślinę.
– W tym nie dostrzegam żadnego problemu.
Charles pochylił się do przodu, w oczach płonął mu blask, którego Ellie nie umiała rozpoznać.
– Naprawdę? – spytał miękko.
Bardzo nie spodobało jej się to dziwne ściskanie w brzuchu, które nagie poczuła. Hrabia był zbyt przystojny.
– Jeśli się pobierzemy – wybuchnęła, gorąco pragnąc zmienić temat – będzie pan musiał wydobyć moje pieniądze. Może pan to zrobić? Inaczej za pana nie wyjdę.
– Będę w stanie zabezpieczyć panią całkiem przyzwoicie i bez tego – stwierdził Charles.
– Ale to są moje pieniądze, ciężko na nie zapracowałam. Nie chcę, żeby wpadły w ręce Tibbetta!
– Ach, tak, oczywiście! – mruknął Charles z taką miną, jakby z trudem powstrzymywał się od śmiechu.
– To kwestia zasad.
– A dla pani zasady liczą się najbardziej, prawda?
– Oczywiście – potwierdziła. -Jasne jest również, że od zasad nie przybywa jedzenia na stole. Gdyby tak było, z pewnością bym tu nie przyszła.
– A więc dobrze. Wydobędę dla pani te pieniądze. To nie powinno być aż takie trudne.
– Może dla pana – mruknęła Ellie niezbyt grzecznie. – Mnie nie udało się przekonać tego nadętego pyszałka, że mam choć trochę więcej rozumu niż owca.
Charles zachichotał.
– Proszę się nie obawiać, panno Lyndon, ja nie popełnię tego samego błędu,
– A te pieniądze pozostaną moje – nalegała Ellie. – Wiem, że kiedy się pobierzemy, wszystko, co posiadam, chociaż to, doprawdy, bardzo skromny dobytek, przejdzie na pana własność, ale chciałabym mieć odrębny rachunek na swoje nazwisko.
– Załatwione.
– I zadba pan o to, aby w banku wiedziano, iż w pełni mogę dysponować tymi funduszami.
– Skoro tak bardzo pani tego pragnie.
Ellie popatrzyła na niego podejrzliwie. Charles pochwycił jej spojrzenie i oświadczył:
– Będę miał więcej niż dość własnych pieniędzy pod warunkiem, że jak najprędzej się pobierzemy. Pani pieniądze mi niepotrzebne.
Ellie odetchnęła z ulgą.
– To dobrze. Lubię grać na giełdzie, nie chciałabym starać się o pański podpis przy każdej transakcji.
Tym razem to Charles otworzył usta ze zdumienia.
– Pani gra na giełdzie?
– Owszem, musi pan wiedzieć, że jestem w tym naprawdę niezła. W ubiegłym roku nieźle zarobiłam na cukrze.
Charles uśmiechnął się z niedowierzaniem. Teraz już miał pewność, że będzie im razem doskonale. Czas spędzony z młodą żoną może upływać całkiem przyjemnie, a poza tym wyglądało na to, że potrafi ona znaleźć sobie odpowiednie zajęcie, gdy on będzie załatwiał swoje sprawy w Londynie. Ostatnią rzeczą, jakiej potrzebował, była kobieta rozpaczająca za każdym razem, gdy zostawia się ją samą.
Zmrużył oczy.
– Proszę mi powiedzieć, że pani nie jest jedną z tych żądnych władzy kobiet, prawda?
– A cóż to ma znaczyć?
– Nie jest mi potrzebna kobieta, która zechce rządzić moim życiem. Potrzebuję żony, a nie zarządczyni.
– Jest pan raczej wybredny jak na osobę, której pozostało zaledwie czternaście dni na zdobycie majątku.
– Małżeństwo jest na całe życie, Eleanor.
– Wiem to, proszę mi wierzyć.
– A więc?
– Nie – powiedziała z miną, jakby zaraz miała przewrócić oczami. – Nie jestem taką kobietą, co nie znaczy oczywiście, że nie chcę rządzić własnym życiem.
– Oczywiście – mruknął.
– Ale nie będę panu przeszkadzać. Nawet nie poczuje pan mojej obecności,
– Nie wiem, dlaczego, ale w to akurat wątpię.
Zgromiła go wzrokiem.
– Dobrze pan wie, co mam na myśli.
– A więc dobrze – powiedział. – Wydaje mi się, że zawieramy całkiem uczciwą umowę. Pani za mnie wyjdzie i dostanie swoje pieniądze. Ja się z panią ożenię i dostanę swoje.
Ellie zamrugała.
– Tak naprawdę nie myślałam o tym w ten sposób, lecz rzeczywiście koniec końców na to wychodzi.
– Doskonale, Umowa więc stoi?
Ellie przełknęła ślinę, starając się odegnać uczucie, że oto właśnie zaprzedała duszę diabłu. Jak hrabia przed chwilą powiedział, ślub brało się na cale życie, a ona przecież znała tego człowieka zaledwie od dwóch dni. Na moment przymknęła oczy, ale skinęła głową.
– Doskonale.
Rozpromieniony Charles wstał, jedną ręką opierając się o krzesło, a drugą ustawiając laskę.
– Musimy uczcić naszą umowę w bardziej uroczysty sposób.
– Szampanem? – spytała Ellie, gotowa już wymierzyć sobie kopniaka za to, że w jej głosie zabrzmiało tyle nadziei. Zawsze chciała poznać smak tego trunku.
– Świetny pomysł – szepnął Charles, podchodząc do sofy, na której siedziała Ellie. – Jestem pewien, że mam go trochę w zapasach. Miałem jednak na myśli coś nieco innego.
– Innego?
– Bardziej osobistego,
Ellie dech zaparło w piersiach. Usiadł obok niej.
– Wydaje mi się, że pocałunek byłby bardzo na miejscu.
– Ach! – powiedziała Ellie szybko i głośno. – To nie jest konieczne. – A na wypadek, gdyby jej nie zrozumiał, stanowczo pokręciła głową.
Ale Charles już ujął ją pod brodę, delikatnie, lecz stanowczo.
– Au contraire, moja żono. Uważam, że to jak najbardziej konieczne.
– Nie jestem pańską…
– Ale będzie pani.
Na ten argument nie miała już odpowiedzi.
– Musimy się upewni czy do siebie pasujemy, nie uważa pani? – Nachylił się bardziej.
– Jestem pewna, że tak będzie. Nie musimy… O połowę zmniejszył dystans między nimi.
– Czy ktokolwiek wspomniał pani, że pani dużo mówi?
– Och, nieustannie – odparła, rozpaczliwie zastanawiając się, co zrobić albo co powiedzieć, byle tylko go powstrzymać. -Prawdę mówiąc…
– W dodatku w najmniej odpowiednich chwilach. – Pokręcił głową, jakby chciał ją złajać.
– Cóż, rzeczywiście nie mam idealnego wyczucia czasu, proszę tylko popatrzeć na…
– Pst!
Powiedział to tak miękko, a jednocześnie władczo, że Ellie umilkła. A może sprawił to ów pełen zachwytu wyraz jego oczu? Nikt nigdy jeszcze nie zachwycał się Eleanor Lyndon. To było doprawdy zdumiewające.
Dotknął wargami jej ust a Ellie poczuła dreszcz przebiegający jej wzdłuż kręgosłupa, gdy wyciągnął rękę do jej szyi.
– Ach, mój Boże – szepnęła. Charles zachichotał.
– Nie przestaje pani mówić nawet przy pocałunku?
– Och! – Ellie przejęta podniosła głowę. – A nie powinnam?
Zaczął się śmiać tak mocno, że musiał się od niej odsunąć.
– Właściwie – stwierdził, gdy już był w stanie się odezwać -uważam to raczej za bardzo miłe, przynajmniej dopóki będę traktować to jako komplement.
– Och – powtórzyła tylko Ellie.
– Spróbujemy jeszcze raz? – spytał.
Ellie uznała, że już przy poprzednim pocałunku wyczerpała wszelką możliwość protestu, a poza tym, kiedy raz spróbowała, obudziła się w niej ciekawość. Leciutko skinęła głową.
Charlesowi oczy błysnęły bardzo po męsku i zaraz znów ich usta się spotkały. Ten pocałunek był równie delikatny jak poprzedni, lecz o wiele głębszy. Charles delikatnie powiódł językiem wzdłuż linii jej warg, aż w końcu uchyliła je z westchnieniem. Delikatnie zaczął badać językiem wnętrze jej ust.
Ellie uległa czarowi tej chwili, uległa jemu. Był taki ciepły i silny, i tak przyjemny był dotyk jego rąk na plecach. Czuła się tak niezwykle, jak gdyby od tej chwili została naznaczona i zaczęła należeć do niego.
Tymczasem namiętność Charlesa stawała się gorętsza i… coraz bardziej przerażająca. Ellie nigdy wcześniej nie całowała mężczyzny, lecz mimo to potrafiła stwierdzić, że hrabia jest w tym ekspertem. Ona nie miała pojęcia, co robić, on natomiast wiedział to aż za dobrze i.. Zdrętwiała, przytłoczona. To nieuczciwe, przecież go nie zna i…
Charles odsunął się, wyczuwając jej opór.
– Wszystko w porządku? – spytał szeptem.
Ellie usiłowała przypominać sobie, że ma oddychać spokojnie. Gdy wreszcie mogła mówić, spytała:
– Pan to robił już wcześniej, prawda? – Potem na moment przymknęła oczy i mruknęła: – Co ja wygaduję, oczywiście, że tak!
Kiwnął głową, trzęsąc się od wstrzymywanego śmiechu.
– A czy to jakiś problem?
– Nie jestem pewna. Mam wrażenie, jakbym była czymś w rodzaju… – urwała.
– Czymś w rodzaju czego?
– Nagrody.
– Och, bo tak z pewnością jest – odparł Charles, a ton jego głosu wyraźnie świadczył o tym, że to komplement.
Ellie jednak wcale tak tego nie przyjęła. Nie lubiła myśleć o sobie jak o obiekcie do zdobycia, a przede wszystkim nie podobało jej się, że za sprawą Billingtona zakręciło jej się w głowie. Kiedy ją pocałował, straciła niemal poczucie rzeczywistości. Czym prędzej odeszła teraz od niego i usiadła na krześle, które przed chwilą zajmował. Wciąż dało się w nim wyczuć ciepło jego ciała, gotowa była też przysiąc, że czuje jego zapach i…
Lekko pokręciła głową. Cóż, na miłość boską, zrobił z nią ten pocałunek? Myśli pędziły jak szalone, nie zmierzając w żadnym sensownym kierunku. Nie była wcale pewna, czy jej się to podoba. Próbując się jakoś opanować, podniosła wzrok.
Charles zmarszczył brwi.
– Widzę, że ma mi pani coś ważnego do powiedzenia.
Ellie zmarszczyła czoło. Czy to aż tak widać?
– Rzeczywiście – przyznała. – Chodzi mi o ten pocałunek…
– Z wielką przyjemnością porozmawiam o nim – oznajmił Charles, a Ellie nie była pewna, czy się przy tym śmiał, czy tylko uśmiechał.
A więc znów się to stało, znów nie mogła zapanować nad myślami. To zaczynało się robić groźne.
– To się nie może powtórzyć – wykrztusiła.
– Naprawdę? – spytał.
– Jeśli mam pana poślubić…
– Już się pani zgodziła – odparł, a jego głos zabrzmiał bardzo stanowczo.
– Zdaję sobie z tego sprawę i nie zamierzam łamać danego słowa. – Ellie przełknęła ślinę, uświadamiając sobie, że przecież właśnie tym mu grozi. – Ale nie mogę za pana wyjść, jeżeli… jeżeli nie umówimy się, że my… my…
– Że nie skonsumujemy małżeństwa? – dokończył za nią cicho.
– Właśnie! – odetchnęła z ulgą. – Właśnie to miałam na myśli.
– To nie wchodzi w grę.
– Może nie na zawsze – pospiesznie dodała Ellie. – Tylko do czasu, aż się przyzwyczaję do… do małżeństwa.
– Do małżeństwa czy do mnie?
– Do jednego i drugiego.
Charles milczał przez całą minutę.
– Nie proszę o tak znów wiele – oświadczyła w końcu Ellie, pragnąc przerwać tę ciszę. – Nie żądam wysokiej pensji. Nie potrzebuję klejnotów ani sukien.
– Sukien pani potrzebuje – przerwał jej.
– W porządku – zgodziła się, myśląc o tym, że byłoby cudownie, gdyby mogła włożyć coś w innym kolorze niż brązowy. -Rzeczywiście potrzebuję sukien, lecz doprawdy nic więcej.
Posłał jej twarde spojrzenie.
– Ale ja potrzebuję więcej.
Ellie jęknęła.
– I dostanie pan, tylko nie tak od razu.
Charles złączył koniuszki palców. Ellie już zaczęła uważać ten gest za wyjątkowy.
– Bardzo dobrze – powiedział. – Zgadzam się. Pod warunkiem, że pani mi także coś zagwarantuje.
– Dobrze, zgodzę się na wszystko, to znaczy na prawie wszystko.
– Zakładam, że da mi pani znać, kiedy będzie pani gotowa na to, by nasze małżeństwo się spełniło.
– Hm… Dobrze – powiedziała Ellie. Tak naprawdę wcale się nad tym nie zastanowiła. Trudno jej było skupić się nad czymkolwiek, kiedy lord Billington siedział naprzeciwko niej, tak intensywnie się w nią wpatrując.
– Przede wszystkim muszę nalegać na to, aby nie wstrzymywała się pani z udziałem w akcie małżeńskim nierozsądnie długo.
Ellie popatrzyła na niego zmrużonymi oczyma.
– Doprawdy, chyba nie studiował pan prawa? Mówi pan jak jurysta.
– Człowiek zajmujący taką pozycję jak ja musi zapewnić sobie dziedzica, panno Lyndon. Byłoby niemądrze z mojej strony, gdybym zawarł taką umowę, nie mając pewności, że pani abstynencja nie pozostanie permanentna.
– Oczywiście – odparła cicho, starając się zignorować niespodziewany smutek w sercu. Już. myślała, że wzbudziła, w nim jakieś żywsze uczucia. Powinna była wiedzieć, że tak nie jest. Miał zupełnie inne powody, by ją całować.
– Ja… nie każę panu czekać wiecznie.
– To dobrze. A teraz mój drugi warunek.
Ellie nie podobał się wyraz jego oczu. Charles pochylił się do przodu.
– Rezerwuję sobie prawo przekonać panią, że może być inaczej.
– Nie bardzo rozumiem, o co panu chodzi.
– Nie? To proszę tu podejść.
Ellie pokręciła głową.
– Nie uważam tego za dobry pomysł.
– Podejdź tutaj, Eleanor.
Fakt, iż zwrócił się do niej po imieniu, wstrząsnął Ellie. Nie zezwoliła mu na to, lecz przecież zgodziła się go poślubić, przypuszczała więc, że nie powinna się przed tym wzdragać.
– Eleanor! – powtórzył, wyraźnie zaczynając się niecierpliwić jej oporem. Kiedy znów nie odpowiedziała, wyciągnął rękę ponad mahoniowym stolikiem i przyciągnął ją sobie na kolana.
– Lordzie Billing…
Zakrył jej usta dłonią, a w tym czasie wargami odnalazł ucho,
– Mówiąc, że rezerwuję sobie prawo do prób przekonania cię, że może być inaczej – szepnął – miałem na myśli to.
Pocałował ją jeszcze raz, a Ellie natychmiast straciła wszelką zdolność trzeźwego myślenia. Tymczasem on gwałtownie odsunął się od niej i zostawił ją rozedrganą.
Uśmiechnął się,
– Czy to dostatecznie czysta umowa?
– Ja… czy… Ach!
Wyglądało na to, że Charlesa bawi jej zakłopotanie.
– Tylko pod tym warunkiem zgodzę się przystać na twoją prośbę.
Zdenerwowana pokiwała głową. Przecież i tak nie będzie jej całować zbyt często. Wstała roztrzęsiona.
– Chyba lepiej będzie, jak wrócę już do domu.
– Rzeczywiście. – Charles wyjrzał przez okno. Rozpogodziło się, lecz słońce zaczynało już zachodzić. – Jeśli zaś chodzi o resztę szczegółów naszej umowy, możemy omawiać je na bieżąco.
Ellie w zdziwieniu rozchyliła usta.
– Szczegóły?
– Przypuszczałem, że kobieta tak rozsądna jak ty chciałaby, aby wyliczono jej obowiązki.
– Pan również będzie miał „obowiązki", jak przypuszczam.
Charles wykrzywił usta w ironicznym półuśmiechu.
– Ależ oczywiście.
– To dobrze.
Ujął ją za ramię i odprowadził do drzwi.
– Każę, żeby odwieziono cię powozem, i jutro po ciebie przyjadę.
– Jutro? – jęknęła Ellie.
– Nie mam zbyt wiele czasu do stracenia.
– Czy nie potrzebujemy zezwolenia na taki prędki ślub?
– Już je mam, wystarczy tylko wpisać twoje nazwisko.
– Może pan to zrobić? Czy to jest legalne?
– Można zrobić wiele różnych rzeczy, jeśli się tylko zna odpowiednich ludzi.
– Ale ja będę potrzebowała czasu, żeby się przygotować! Spakować się!
Znaleźć coś, co mogłabym na siebie włożyć, dodała w duchu. Nie miała odpowiedniego stroju na ślub z hrabią.
– A więc dobrze – odparł surowo. – Wobec tego pojutrze,
– Za wcześnie. – Ellie ujęła się pod boki, usiłując wyglądać na stanowczą.
Charles skrzyżował ręce na piersiach.
– Wobec tego daję trzy dni i to jest moja ostateczna oferta.
– Zatem jesteśmy umówieni, milordzie – powiedziała Ellie z uśmiechem. W ciągu ostatnich pięciu lat wiele czasu spędziła na zajmowaniu się giełdą. Słowa takie jak „ostateczna oferta" były znajome i zrozumiale o wiele bardziej niż „małżeństwo".
– Dobrze, lecz jeśli muszę czekać trzy dni, zażądam czegoś w zamian.
Ellie zmrużyła oczy.
– To bardzo nie po dżentelmeńsku zawrzeć umowę, a dopiero potem dodawać dalsze warunki.
– Wydaje mi się, że właśnie to zrobiłaś, gdy chodziło o umowę dotyczącą skonsumowania naszego małżeństwa.
Ellie się zaczerwieniła.
– Dobrze więc, czego dotyczy ten warunek?
– To bardzo skromna prośba, zapewniam. Po prostu popołudnia spędzonego w twoim towarzystwie. Przecież mimo wszystko jesteśmy narzeczonymi, nieprawdaż?
– Przypuszczam, że można by to tak nazwać…
– Jutro – przerwał jej - przyjadę po ciebie dokładnie o pierwszej.
Ellie tylko kiwnęła głową, bo nie ufała własnemu głosowi.
Kilka minut później przyprowadzono powóz i Charles patrzył, jak woźnica pomaga Ellie wsiąść. Oparł się na swojej lasce, w roztargnieniu poruszając zwichniętą stopą. Ta przeklęta kostka musi się zagoić jak najszybciej, bo wygląda na to, że będzie musiał ganiać swoją żonę po całym domu.
Kiedy powóz zniknął mu z oczu, Charles jeszcze przez kilka minut stał na frontowych schodach, przyglądając się, jak słońce wiszące nad horyzontem maluje niebo.
Jej włosy, pomyślał nagle. Włosy Eleanor miały dokładnie ten sam kolor co jego ulubiona pora dnia.
Uśmiechnął się, gdyż serce wypełniła mu nieoczekiwana radość.