Zanim Ellie dotarła wieczorem do domu, była kłębkiem nerwów. Wyrażenie zgody na ten szalony plan małżeństwa z Billingtonem to jedna rzecz, zaś spokojne poinformowanie o tym surowego, dominującego ojca to coś zupełnie innego.
Szczęście jednak chciało, że pani Foxglove wróciła, prawdopodobnie by opowiedzieć wielebnemu o tym, jak złą i niewdzięczną ma córkę. Ellie cierpliwie przeczekała tyradę pani Foxglove.
– Pana córka – matrona wyciągnęła krótki palec w stronę Ellie – będzie musiała zmienić swoje zachowanie. Nie wiem, jak zdołam żyć w spokoju z nią tutaj, w moim domu, ale…
– Nie będzie pani musiała – przerwała jej Ellie.
Pani Foxglove obróciła głowę. W oczach błyszczała jej furia.
– Nie będzie pani musiała ze mną mieszkać – powtórzyła Ellie. – Opuszczam dom pojutrze.
– I dokąd to się wybierasz? – zażądał odpowiedzi pan Lyndon.
– Wychodzę za mąż.
To oświadczenie rzeczywiście zamknęło im usta. Ellie przerwała tę ciszę.
– Za trzy dni – dodała. – Wychodzę za mąż za trzy dni.
Pani Foxglove odzyskała swoją normalną wymowność i oświadczyła:
– Nie bądź śmieszna. Przypadkiem wiem, że nie masz żadnego starającego.
Ellie pozwoliła sobie na lekki uśmiech.
– Obawiam się, że jest pani w błędzie.
Pan Lyndon postanowił się wtrącić:
– Zechciałabyś zdradzić nam jego nazwisko?
– Dziwię się, że nie zauważyliście powozu, którym wróciłam dziś do domu. To lord Billington.
– Billington? – powtórzył wielebny z niedowierzaniem.
– Billington? – pisnęła pani Foxglove, najwyraźniej niezdecydowana, czy ma być zachwycona wspaniałymi koneksjami z arystokracją, czy też wściekła na Ellie za to, że ośmieliła się samodzielnie podjąć taki krok.
– Billington – powtórzyła Ellie z mocą. – Wierzę, że będziemy do siebie pasować. A teraz, jeśli mi wybaczycie, muszę się zacząć pakować.
Była już w połowie drogi do swego pokoju, gdy usłyszała, że ojciec ją wola. Odwróciła się i zobaczyła, że pastor odsuwa od siebie rękę pani Foxglove i próbuje do niej podejść.
– Eleanor – powiedział, twarz miał bladą, a zmarszczki wokół oczu pogłębiły się jeszcze bardziej niż zwykle.
– Tak, papo?
– Ja… wiem, że w wypadku twojej siostry zachowałem się okropnie. Ja… – urwał i odchrząknął. – Byłbym zaszczycony, gdybyś pozwoliła, abym to ja odprawił ceremonię w czwartek.
Ellie stwierdziła, że z trudem powstrzymuje łzy. Jej ojciec był dumnym człowiekiem i taka prośba świadczyła o tym, że jest poruszony do głębi serca.
– Nie wiem, co planował hrabia, ale ja również byłabym zaszczycona, gdybyś udzielił nam ślubu. – Dotknęła ręki ojca. – Miałoby to dla mnie wielkie znaczenie.
Pastor kiwnął głową, Ellie zauważyła, że i on ma w oczach łzy. Wiedziona impulsem stanęła na palcach i lekko pocałowała go w policzek. Dawno już tego nie robiła, zbyt dawno, i poprzysięgła sobie, że jej małżeństwo musi się jakoś sprawdzić. Kiedy będzie miała własną rodzinę, jej dzieci nie będą bały się powiedzieć rodzicom, co czują. Miała nadzieję, że Billington myśli tak samo.
Charles wkrótce zdał sobie sprawę, że zapomniał spytać Ellie o jej adres, ale domostwo na plebani w Bellfield nietrudno było odnaleźć. Zastukał do drzwi dokładnie o pierwszej i zdumiał się, gdy drzwi otworzyła wcale nie Ellie ani nie jej ojciec, lecz jakaś pulchna ciemnowłosa dama, która natychmiast na jego widok pisnęła:
– To pan musi być hrabią?
– Przypuszczam, że tak.
– Nie potrafię powiedzieć, jak bardzo zachwyceni i uhonorowani jesteśmy, że postanowił pan przyłączyć się do naszej pokornej, skromnej rodziny.
Charles rozejrzał się dokoła, zastanawiając się, czy przypadkiem nie pomylił domów. To niemożliwe, aby ta istota była spokrewniona z Ellie. Kobieta sięgnęła do jego rąk, lecz uratował go odgłos z drugiego końca pokoju, który można by opisać jedynie jako zduszony ryk.
Ellie! Dzięki Bogu!
– Pani Foxglove! – zawołała Ellie z nieskrywaną irytacją, szybko przechodząc przez pokój.
Ach, pani Foxglove! To musi być ta straszna narzeczona pastora.
– A oto i moja ukochana córka – oznajmiła pani Foxglove, odwracając się do niej z otwartymi ramionami.
Ellie ominęła ją, robiąc zgrabny krok w bok.
– Pani Foxglove to moja przyszła macocha – powiedziała Ellie z naciskiem. – Dużo czasu spędza u nas w domu.
Charles zdusił uśmiech, myśląc o tym, że Ellie zetrze sobie wszystkie zęby na proszek, jeśli dalej będzie patrzeć na panią Foxglove z taką zaciętą miną.
Narzeczona pastora obróciła się do Chariesa.
– Matka drogiej Eleanor zmarła wiele lat temu. Jestem zachwycona, że będę mogła ją zastąpić.
Charles zerknął na Ellie. Wyglądała, jakby zaraz miała zacząć pluć.
– Moja kariolka czeka przed domem – powiedział miękko. – Pomyślałem, że moglibyśmy sobie urządzić piknik na łące. Może powinniśmy…
– Mam miniaturę mojej matki – przerwała mu Ellie, patrząc na panią Foxglove, chociaż jej słowa były wyraźnie skierowane do Chariesa. – Na wypadek, gdyby pan chciał zobaczyć, jak wyglądała.
– Będzie mi bardzo miło – odparł. – A później może wyjdziemy?
– Musi pan zaczekać na pastora – oświadczyła pani Foxglove, gdy Ellie przeszła przez pokój i zdjęła z półki maleńki portret. – Ogromnie się zasmuci, jeśli pana nie zastanie.
Charles był właściwie zdumiony tym, że nie zastał pana Lyndona. Gdyby to jego córka zamierzała tak nagle wyjść za mąż, z pewnością chciałby przynajmniej zobaczyć narzeczonego.
Pozwolił sobie na lekki uśmiech na myśl o tym, że miałby mieć córkę. Bycie rodzicem wydawało się taką niezwykłą rzeczą.
– Ojciec będzie tutaj, kiedy wrócimy – powiedziała Ellie. Odwróciła się do Chariesa i dodała: – Wyszedł wypełnić posługi duszpasterskie, to często się przedłuża.
Pani Foxglove wyglądała tak, jakby chciała coś powiedzieć, lecz Ellie powstrzymała ją, dość nieuprzejmie wymijając ją z wyciągniętą ręką, w której trzymała miniaturę.
– To jest moja matka – oznajmiła Charlesowi. Wziął portrecik z jej rąk i przyjrzał się wizerunkowi kruczowłosej kobiety.
– Ona była piękna – powiedział cicho.
– Tak, to prawda.
– I miała bardzo ciemne włosy.
– Moja siostra Victoria jest do niej bardzo podobna. To – Ellie dotknęła rudego loka, który wymknął się z porządnego koczka – musiało być dla niej wielką niespodzianką, jestem pewna.
Charles pochylił się, by ucałować jej dłoń.
– Z pewnością cudowną niespodzianką.
– Rzeczywiście – przyznała głośno pani Foxglove, wyraźnie nie chcąc być dłużej ignorowana. – Nigdy nie wiedzieliśmy, co zrobić z włosami Eleanor.
– Ja wiem dokładnie, co z nimi zrobić – mruknął Charles tak miękko, że tylko Ellie go usłyszała. Natychmiast zaczerwieniła się jak piwonia.
Charles roześmiał się i stwierdził:
– Najlepiej będzie, jak już sobie pójdziemy. Pani Foxglove, to była wielka przyjemność.
– Ależ pan tylko…
– Eleanor, idziemy! – Złapał narzeczoną za rękę i pociągnął za drzwi.
Gdy tylko znaleźli się poza zasięgiem uszu pani Foxglove, roześmiał się i powiedział:
– Udało się uciec. Już myślałem, że nigdy nas nie wypuści.
Ellie odwróciła się do niego z rękami wojowniczo wspartymi na biodrach.
– Dlaczego tak pan powiedział?
– Chodzi o tę uwagę na temat włosów? Uwielbiam się z tobą drażnić. Zawstydziłem cię?
– Oczywiście, że nie. O dziwo, w ciągu tych trzech dni naszej znajomości już się przyzwyczaiłam do pańskich łotrowskich stwierdzeń.
– Wobec tego w czym rzecz?
– Pan sprawia, że się czerwienię! – wybuchnęła Ellie.
– Sądziłem, że przywykłaś do moich łotrowskich stwierdzeń, jak to delikatnie ujęłaś.
– Bo tak jest. Ale nie oznacza, że nie będę się czerwienić. Charles zamrugał i popatrzył na lewo od Ellie, jak gdyby zwracał się do niewidzialnego towarzysza.
– Doprawdy, czy ona mówi po angielsku? Przysięgam, całkiem się pogubiłem w tej konwersacji.
– Czy pan słyszał, co ona powiedziała o moich włosach? „My nigdy nie wiedzieliśmy, co z nimi zrobić". Jak gdyby istniała w moim życiu już od lat, jak gdybym ja jej na to pozwoliła!
– Tak? – Charles słuchał z uwagą.
– Chciałam ją przeszyć wzrokiem, spalić spojrzeniem, przebić ją… Co pan robi?
Charles nawet by jej odpowiedział, ale śmiał się tak, że aż zgiął się wpół.
– Ten rumieniec całkiem popsuł mi efekt – mruknęła Ellie. -Jak mogłam przeszyć ją spojrzeniem, skoro moje policzki miały barwę maków? Teraz ta kobieta nigdy się nie dowie, jak bardzo jestem na nią wściekła.
– Och, z całą pewnością już to wie – wydusił z siebie Charles, wciąż się śmiejąc z urażonej dumy Ellie.
– Nie jestem pewna, czy podoba mi się, iż pan tak lekko podchodzi do mojego, doprawdy, godnego pożałowania położenia.
– To dla mnie raczej jasne. – Wyciągnął rękę i lekko dotknął palcem kącika jej ust, – Ta marsowa mina wiele mówi.
Ellie nie wiedziała, co powiedzieć, a takiej sytuacji nienawidziła. Złożyła więc ręce na piersi i westchnęła.
– Czy przez cale popołudnie zamierzasz być w złym humorze? Jeśli tak, to przypadkiem zabrałem ze sobą gazetę i mogę się nią zająć w czasie, gdy ty będziesz oglądała krajobrazy i wymyślała pięćdziesiąt różnych sposobów na dokuczenie swojej przyszłej macosze.
Ellie na moment zdumiona otworzyła usta, ale prędko się odcięła:
– Mam w głowie co najmniej osiemdziesiąt pomysłów, bardzo więc dziękuję. I absolutnie nie będzie mi przeszkadzać, jeśli pan będzie przez cały czas czytać, pod warunkiem, że ja dostanę stronę o finansach.
Pozwoliła sobie na uśmiech.
Charles zachichotał, podając jej ramię.
– Właściwie planowałem sprawdzić niektóre z moich inwestycji, ale chętnie się z tobą podzielę.
Ellie pomyślała o tym, jak blisko musieliby siedzieć na piknikowym kocu, aby móc razem czytać gazetę.
– O, z całą pewnością – mruknęła. Ale zaraz potem poczuła się dość głupio, gdyż taki komentarz oznaczał, iż wie, że Charles zamierza ją uwieść, a była w zasadzie pewna, że Charles bardzo lekko traktował kobiety. Och, zamierzał się z nią ożenić, to prawda, lecz w Ellie rosło podejrzenie, że została wybrana, gdyż tak było najwygodniej. Ale przecież nie krył się z tym, że na znalezienie narzeczonej zostały mu zaledwie dwa tygodnie.
Odnosiła wrażenie, że całowanie jej sprawiało mu przyjemność, ale prawdopodobnie przyjemność sprawiłoby mu całowanie jakiejkolwiek kobiety, może z wyjątkiem pani Foxglove. A poza tym jasno i wyraźnie oświadczył, jaki jest główny powód jego pragnienia, by małżeństwo zostało skonsumowane. Cóż on takiego powiedział? Ach, tak, mężczyzna z jego pozycją musi spłodzić dziedzica.
– Wyglądasz na bardzo poważną – stwierdził Charles, swoją uwagą zmuszając Ellie, by na niego popatrzyła. Kilkakrotnie mrugnęła, potem odkaszlnęła i dotknęła głowy,
– Ach! – wybuchnęła nagle. – Zapomniałam swojego czepka!
– Nie wracaj po niego – poprosił.
– Nie mogę wychodzić z gołą głową.
– Nikt cię nie zobaczy, wybierzemy się przecież tylko na łąkę.
– Ale…
– Ale co? Ellie sapnęła z irytacją.
– Dostanę piegów.
– Mnie to nie przeszkadza – stwierdził, wzruszając ramionami.
– Ale przeszkadza mnie!
– Nie przejmuj się, przecież będą na twojej twarzy i nie będziesz musiała na nie patrzeć.
Ellie utkwiła w nim spojrzenie, zdumiona niezwykłą logiką tych słów.
– A tak całkiem po prostu… – ciągnął Charles -…lubię patrzeć na twoje włosy.
– Ale one są,…
– Rude – dokończył za nią. – Wiem. Chciałbym, żebyś przestała określać ich kolor w sposób tak zwyczajny, bo przecież ma w sobie o wiele więcej.
– Doprawdy, milordzie, to tylko włosy!
– Czyżby? – szepnął.
Ellie przewróciła oczami, dochodząc do wniosku, że chyba najwyższa już pora zmienić temat, porozmawiać o czymś, co podporządkowywałoby się zwyczajnym zasadom logiki.
– Jak pańska kostka? Zauważyłam, że nie używa pan już laski.
– Bardzo dobrze. Wciąż jeszcze odczuwam lekki ból i trochę kuleję, ale jak na upadek z drzewa wcale nie jest najgorzej.
Ellie gniewnie odęła usta.
– Nie powinien pan wspinać się na drzewa z brzuchem pełnym whisky.
– Już gada jak żona – mruknął Charles, pomagając jej wsiąść do kariolki.
– Trzeba się wprawiać, nieprawdaż? – odcięła się, postanawiając, że nie pozwoli mu na ostatnie słowo, nawet gdyby jej własna wypowiedź miała być niemądra.
– Chyba tak. – Spojrzał w dół, udając, że bada spojrzeniem swoją kostkę, i w końcu wskoczył do powozu. – Nie, ten upadek najwyraźniej nie wyrządził mi żadnej trwałej szkody. Za to – dodał złośliwie – cały jestem posiniaczony po wczorajszej bijatyce.
– Bijatyce? – powtórzyła przerażona Ellie z troską. – A co się stało? Dobrze się pan czuje?
Charles wzruszył ramionami i westchnął z udawaną rezygnacją, łapiąc za lejce i nakazując koniom iść naprzód.
– Powaliła mnie na dywan mokra rudowłosa jędza.
– Ach! – westchnęła Ellie zakłopotana, patrząc w bok na wioskę, przesuwającą się jej przed oczami. – Bardzo przepraszam, zachowałam się tak, jakbym zupełnie nie była sobą.
– Doprawdy? Powiedziałbym, że to dla ciebie zupełnie typowe zachowanie.
– Przepraszam.
Charles się uśmiechnął.
– Czy zauważyłaś, że „przepraszam" mówisz zawsze wtedy gdy nie wiesz, co powiedzieć?
Ellie w ostatniej chwili ugryzła się w język, żeby znów nie powiedzieć „przepraszam".
– Rzadko brakuje ci słów, prawda? – Nie dał jej czasu na odpowiedź, bo zaraz dodał: – To prawdziwa uciecha wprawiać cię w zakłopotanie.
– Wcale nie jestem zakłopotana.
– Nie? – mruknął, dotykając palcem kącika jej ust. – Wobec tego dlaczego wargi ci drżą, jak gdybyś rozpaczliwie chciała coś powiedzieć, tylko nie wiedziała, co?
– Dokładnie wiem, co chcę powiedzieć, ty okropny, śliski wężu!
– Rzeczywiście, przekonałaś mnie – zaśmiał się rozbawiony. -Najwyraźniej opanowałaś raczej rozbudowane słownictwo.
– Dlaczego dla pana wszystko musi być zabawą?
– A dlaczego nie? – odparował.
– Ponieważ… Ponieważ… – Ellie mówiła coraz ciszej, uświadamiając sobie, że nie ma gotowej odpowiedzi.
– No dlaczego? – droczył się z nią.
– Ponieważ małżeństwo to poważna sprawa – powiedziała w końcu. – Bardzo poważna.
– Uwierz mi – odparł natychmiast, chociaż bardzo cicho. -Nikt nie wie o tym lepiej niż ja. Gdybyś wycofała się z naszej umowy, zostałbym z kupą kamieni bez środków na jej utrzymanie.
– Wycombe Abbey zasługuje na ładniejsze określenie niż kupa kamieni – zaprotestowała Ellie. Zawsze żywiła głęboki podziw dla dobrej architektury, ten dom był jednym z najpiękniejszych budynków w całym regionie.
Charles posłał jej ostre spojrzenie.
– Ale naprawdę zmieni się w kupę kamieni, jeśli nie będę miał odpowiednich funduszy na renowację.
Ellie odniosła wrażenie, że Charles ją ostrzega. Byłby bardzo niezadowolony, gdyby wycofała się z umowy. Nie wątpiła, że gdyby zechciał, mógłby zmienić jej życie w prawdziwe piekło, i miała uczucie, że jeśli zdecydowałaby się porzucić go przed ołtarzem, stanowiłoby to dla niego wystarczającą motywację, by poświęcił całe swoje życie na zrujnowanie jej życia.
– Nie musi się pan martwić – powiedziała cierpko. – Nigdy nie złamałam danego słowa i nie zamierzam robić tego również teraz.
– To dla mnie wielka ulga, milady.
Ellie zmarszczyła brwi. Jego głos wcale nie brzmiał weselej, lecz pobrzmiewała w nim głównie satysfakcja. Właśnie się nad tym zastanawiała, gdy nagle wyrwał ją z zamyślenia:
– Powinnaś coś o mnie wiedzieć, Eleanor. Odwróciła się do niego z szeroko otwartymi oczami.
– Być może wiele spraw w życiu traktuję jak zabawę, lecz potrafię również być śmiertelnie poważny, gdy tylko zechcę.
– Przepraszam? – powiedziała Ellie i zaraz ugryzła się w język.
– Nie jestem mężczyzną, z którym można się kłócić. Ellie odsunęła się.
– Czy pan mi grozi?
– Mojej przyszłej żonie? – spytał bezczelnie. – Oczywiście, że nie!
– A mnie się wydaje, że jednak tak. I chyba mi się to nie podoba.
– Naprawdę tak myślisz? – roześmiał się.
– Owszem – odparowała. – I podobał mi się pan bardziej, kiedy był pijany.
Teraz śmiał się już głośno.
– Łatwiej było nade mną zapanować, a tobie nie podoba się, kiedy nie masz całkowitej kontroli nad wszystkim.
– A pan?
– Pod tym względem jesteśmy do siebie bardzo podobni. Wierzę, że jako mąż i żona będziemy do siebie doskonale pasować.
Ellie popatrzyła na niego z powątpiewaniem. -Albo to, albo też pozabijamy się nawzajem.
– Rzeczywiście istnieje taka możliwość – przyznał, w zamyśleniu głaszcząc się po brodzie. – Mam nadzieję, że jedno drugiemu dotrzyma kroku.
– O czym pan, u diabła, mówi? Charles uśmiechnął się powoli.
– Jestem uważany za świetnego strzelca, a ty?
Ellie aż otworzyła usta, była tak zdumiona, że nie mogła nawet powiedzieć „przepraszam".
– To był żart, Eleanor. Zamknęła usta.
– Oczywiście – odparła zachrypniętym głosem. – Wiedziałam o tym.
– Oczywiście, że tak.
Ellie czuła, że rośnie w niej napięcie, frustracja, wywołana faktem, że ten człowiek raz po raz potrafił wprawić ją w zakłopotanie.
– Nie jestem zbyt dobra w strzelaniu – odparła, uśmiechając się z przymusem. – Posiadam jednak niezwykły talent w posługiwaniu się nożami.
Charles wydał z siebie odgłos taki, jakby dławił śmiech, I musiał dłonią zakryć usta.
– Potrafię też chodzić bardzo cicho – dodała ze złośliwym uśmieszkiem, czując, że wracają jej władze umysłowe. – Lepiej, żeby na noc zamykał się pan na klucz.
Nachylił się do niej, oczy mu błyszczały.
– Ależ, moja kochana, celem mojego życia jest mieć pewność, że twoje drzwi pozostaną otwarte co noc.
Ellie zaczęło robić się gorąco.
– Obiecał pan…
– A ty obiecałaś – przysunął się bliżej, aż dotknęli się nosami – że pozwolisz próbować mi się uwodzić zawsze, gdy tego zechcę.
– Ach, na miłość świętego Piotra – Ellie powiedziała to z takim lekceważeniem, że Charles zmieszany się odsunął. – Czyż to nie jest najgłupsza kolekcja słów, jaką słyszałam w jednym zdaniu?
Charles zamrugał.
– Czy ty mnie obrażasz?
– Cóż, z całą pewnością nie był to komplement – odwarknęła. – Pozwolić panu się uwieść, doprawdy! Obiecałam, że może pan próbować, nigdy nie mówiłam, że na cokolwiek panu „pozwolę".
– Nigdy w życiu uwodzenie kobiety nie przychodziło mi z takim trudem.
– Wierzę.
– A zwłaszcza takiej, która zgodziła się zostać moją żoną.
– Odniosłam wrażenie, że byłam jedyną, której przypadł w udziale ten wątpliwy zaszczyt.
– Posłuchaj, Eleanor. – Teraz w jego głosie pojawiło się zniecierpliwienie. – Potrzebujesz tego małżeństwa tak samo jak ja i nie próbuj mi wmówić, że jest inaczej. Poznałem już panią Foxglove, wiem, co cię czeka w domu.
Ellie westchnęła. Rzeczywiście wiedział, w jakich opałach się znalazła. Pani Foxglove i jej niekończące się uszczypliwości dostarczyły mu dostatecznych dowodów.
– A poza wszystkim – dodał z irytacją. – Co, u diabła, miałaś na myśli, mówiąc, „wierzę", gdy wspomniałem, że nigdy nie miałem takich kłopotów z uwiedzeniem kobiety?
Ellie patrzyła na niego tak, jakby miała do czynienia z niedorozwiniętym.
– Właśnie to. Wierzę panu. Musi pan wiedzieć, że jest pan bardzo przystojnym mężczyzną.
Charles wyraźnie nie wiedział, co odpowiedzieć. Ellie była raczej zadowolona z tego, że teraz dla odmiany to on się zakłopotał. Kontynuowała więc:
– I czarującym.
– Tak uważasz?
– Za bardzo czarującym – dodała, mrużąc oczy. – A przez to trudno jest odróżnić pańskie komplementy od pochlebstw.
– Wobec tego przyjmij, że mówię same komplementy -stwierdził, machając ręką, – A dzięki temu oboje będziemy szczęśliwsi.
– Pan na pewno.
– Ty także. Uwierz mi.
– Miałabym uwierzyć? Ha! To być może działało na pańskie głupiutkie panienki z Londynu, które obchodzi jedynie kolor wstążek. Ale ja jestem ulepiona z mocniejszej gliny.
– Wiem o tym. Dlatego właśnie z tobą się żenię.
– Chce pan powiedzieć, że udowodniłam posiadanie niezwykłej inteligencji swoją zdolnością opierania się pańskiemu urokowi? – zachichotała Ellie, – Cudownie! Jedyna kobieta dostatecznie bystra, by zostać hrabiną, to ta jedyna, która potrafi przejrzeć na wylot pańskie powierzchowne umizgi.
– Cos w tym rodzaju – burknął Charles, niezbyt zadowolony ze sposobu, w jaki obróciła jego słowa na swoją korzyść, lecz nie umiał celnie się odciąć.
Teraz Ellie chichotała już szczerze, jemu zaś nie było ani trochę do śmiechu.
– Przestań! – zażądał. – Przestań natychmiast!
– Nie mogę! – Ellie z trudem chwytała powietrze. – Naprawdę nie mogę!
– Eleanor, mówię ci po raz ostatni…
Odwróciła się, żeby mu odpowiedzieć, i przypadkiem zerknęła na drogę.
– Na miłość boską, niech pan uważa, jak jedziemy!
– Uważam…
Nie dowiedziała się, co zamierzał powiedzieć, bo akurat w tej chwili koło wjechało w wyjątkowo głęboką koleinę, kariolka gwałtownie przechyliła się na bok, a pasażerowie wypadli na ziemię.