21

Tymczasowa abstynencja Charlesa była właśnie tymczasowa i wkrótce razem z Ellie powrócili do zwyczajów młodych małżonków.

Miewali jednak rozłączne zajęcia i pewnego dnia, kiedy Ellie zasiadła nad gazetą, Charles postanowił objechać konno swoje włości. Było niezwykle ciepło jak na tę porę roku i chciał wykorzystać słoneczną pogodę, zanim zrobi się zbyt zimno na długie przejażdżki. Gorąco pragnął zabrać Ellie ze sobą, ona jednak nie umiała jeździć na koniu i zdecydowanie odmówiła nauki przed wiosną, kiedy zrobi się cieplej, a ziemia przestanie być taka twarda.

– Z pewnością nieraz spadnę z konia – wyjaśniła. – A wolę, żeby ziemia była wygrzana i miękka.

Charles roześmiał się na wspomnienie tych słów, dosiadając swego wałacha, i ruszył spokojnym kłusem. Jego żona była bez wątpienia obdarzona zmysłem praktycznym, bardzo w niej to kochał.

W ostatnich dniach myśli o Ellie do tego stopnia zajmowały mu głowę, iż wstydził się, że ludzie muszą machać mu ręką przed oczami, ponieważ patrzył gdzieś w dal. Nie mógł nic na to poradzić, musiał myśleć o niej, ale stwierdził, że ma przy tym głupawy uśmieszek i smętnie wzdycha.

Ciekaw był, czy to mu kiedykolwiek przejdzie. Miał nadzieję, że nie.

Zanim dotarł do końca podjazdu, przypomniał sobie trzy zabawne komentarze wygłoszone przez Ellie poprzedniego wieczoru, wyobraził sobie, jak wygląda, kiedy ściska Judith, i zastanowił się nad tym, co będą robić tej nocy.

Od tych snów na jawie zrobiło mu się gorąco, a uwaga nieco się przytępiła, dlatego w pierwszym momencie nie zorientował się, że koń dziwnie się denerwuje.

– Spokojnie, Whistler, dobry chłopiec! – powiedział, ściągając cugle. Ale wałach go nie słuchał, parskał jakby ze strachu i z bólu.

– Co, u diabła? – Charles nachylił się i próbował uspokoić Whistlera, poklepując go po długiej szyi. To jednak nie pomogło i wkrótce Charles musiał skupić wszystkie swoje siły na utrzymaniu się w siodle.

– Spokojnie, Whistler, spokojnie!

Bez rezultatu. W jednej minucie Charles trzymał cugle w rękach, a w następnej już frunął przez powietrze, nie mając czasu nawet przekląć. Wylądował na prawej nodze, tej samej, którą nadwerężył w dniu, w którym spotkał Ellie.

Dopiero teraz przeklął, i to nie raz. Nie uśmierzyło to jednak ani bólu, ciągnącego się przez całą łydkę, ani też złości.

Whistler parsknął po raz ostatni i pełnym galopem ruszył w stronę Wycombe Abbey, zostawiając Charlesa ze zranioną nogą. Charles obrócił się na kolana i na czworakach dotarł do najbliższego pnia. Tam usiadł i dalej przeklinał. Obmacał kostkę przez but i ze zdumieniem stwierdził, że puchnie dosłownie w oczach. Spróbował ściągnąć trzewik, lecz ból okazał się zbyt mocny. Znów trzeba będzie go przeciąć. Kolejna para dobrych butów do wyrzucenia.

Jęknął, sięgnął po kij, który mógł posłużyć mu jako laska, i powoli zaczął kuśtykać w stronę domu. Ból był wprost zabójczy, ale nie pozostawało mu nic innego, jak kontynuować wędrówkę. Zapowiedział przecież Ellie, że nie będzie go przez kilka godzin, nikt więc nie zauważy jego nieobecności.

Poruszał się wolno i bardzo niepewnie. Wreszcie jednak dotarł do końca podjazdu i przed oczami ukazało mu się Wycombe Abbey.

I nie tylko. W jego stronę już pędziła Ellie, głośno wykrzykując jego imię.

– Charles! – wrzeszczała. – Dzięki Bogu! Go się stało? Whistler wrócił! Krwawi i…

Gdy tylko do niego dopadła, przestała mówić, żeby złapać oddech.

– Whistler krwawi? – zdziwił się Charles.

– Tak. Stajenny nie jest pewny, dlaczego, a ja nie wiedziałam, co się z tobą stało, i… A co się stało?

– Whistler mnie zrzucił i zwichnąłem kostkę.

– Znów?

Charles z niesmakiem popatrzył na prawą nogę. -To ta sama. Przypuszczam, że nie zaleczyła się od poprzedniego razu.

– Boli cię?

Popatrzył na nią jak na wariatkę. -Jak wszyscy diabli.

– No tak, domyślam się. Oprzyj się na mnie. Wrócimy razem do domu.

Charles zarzucił rękę na ramię żony i podtrzymywany przez nią zaczął kuśtykać.

– Czuję się tak, jakby mi się drugi raz przyśnił zły sen -stwierdził.

– Bo przeżyliśmy już coś podobnego – zachichotała Ellie. -Lecz, jeśli dobrze sobie przypominasz, nie spotkalibyśmy się, gdybyś wtedy nie zwichnął nogi, a już na pewno nie oświadczyłbyś mi się, gdybym nie zajęła się twoimi obrażeniami z taką czułością i delikatnością.

– Z czułością i delikatnością! – prychnął. – Przecież ty wprost ziałaś ogniem!

– No tak, bo nie mogłam dopuścić do tego, żebyś użalał się nad sobą.

Kiedy zbliżyli się już do domu, Charles oświadczył:

– Muszę iść do stajni zobaczyć, dlaczego Whistler krwawi.

– Możesz tam iść po opatrzeniu stopy.

– A ty możesz się tym zająć w stajni. Jestem pewien, że ktoś tam ma nóż, którym rozetniesz mi but.

Ellie przystanęła.

– Nalegam, żebyś wrócił do domu, gdzie będę mogła sprawdzić, czy nie złamałeś żadnej kości.

– Nic nie złamałem.

– Skąd to wiesz?

– Bo już wcześniej łamałem kości i znam to uczucie.

Pociągnął ją, starając skierować w stronę stajni, ale Ellie jakby zapuściła korzenie.

– Ellie! – wybuchnął. – Chodźmy!

– Przekonasz się, że jestem bardziej uparta, niż ci się wydaje.

– Jeśli to prawda, to znaczy, że jestem w kłopocie – mruknął.

– Co to oznacza?

– To, że powiedziałbym, że jesteś uparta jak przeklęty muł, ale nie powiem tak, bo obraziłbym muła.

Ellie odskoczyła, puszczając go.

– O, doprawdy!

– Na miłość boską – burknął Charles, rozcierając łokieć, w który uderzył się przy upadku. – Pomożesz mi się dostać do tych cholernych stajni, czy mam kuśtykać sam?

Ellie w odpowiedzi obróciła się na pięcie i pomaszerowała w stronę Wycombe Abbey.

– Przeklęta uparta baba! – mruknął. Na szczęście miał swoją laskę i już kilka minut później osunął się na ławkę w stajni. – Niech ktoś mi przyniesie nóż! – krzyknął. Czuł, że jeśli zaraz nie zdejmie tego przeklętego buta, opuchlizna i tak go rozerwie.

Stajenny o imieniu James natychmiast podbiegł do niego z nożem.

– Whistler krwawi, milordzie – oznajmił.

– Już słyszałem. – Charles skrzywił się i zaczął ciąć cholewkę jednego z prawie najlepszych butów. Te najlepsze zniszczyła już Ellie.

Podszedł do niego Thomas Leavey, który nadzorował stajnie i w opinii Charlesa był jednym z najlepszych znawców koni w całym kraju, i oznajmił:

– Znaleźliśmy to pod siodłem.

Charlesowi dech zaparło w piersiach. Leavey trzymał w dłoni zgięty, zardzewiały gwóźdź. Nie był zbyt długi, lecz ciężar Charlesa w siodle wystarczył, by go wbić w grzbiet Whistlera i przyprawić konia o wielki ból.

– Kto siodłał mojego konia? – spytał ostro Charles,

– Ja – powiedział Leavey.

Charles spojrzał na wiernego mastalerza. Dobrze wiedział, że Leavey nigdy w życiu nie skrzywdziłby konia, już prędzej człowieka.

– Czy masz pomysł, w jaki sposób mogło do tego dojść?

– Zostawiłem Whistlera samego w stajni na minutę albo dwie, zanim pan przyszedł. Mogę się jedynie domyślać, że ktoś się tu zakradł i umieścił gwóźdź pod siodłem.

– Ale kto, u diabła, mógł chcieć zrobić coś takiego? – zdziwił się Charles.

Nikt mu nie odpowiedział.

– To nie był przypadek – stwierdził wreszcie Leavey. – Przynajmniej tyle jest pewne. Takie rzeczy nie zdarzają się przypadkiem.

Charles wiedział, że stajenny ma rację. Ktoś z całą premedytacją doprowadził do tego, że koń go zrzucił. Krew zakrzepła mu w żyłach. Ktoś prawdopodobnie chciał jego śmierci.

Usiłował przetrawić ten fakt, kiedy do stajni wtargnęła Ellie.

– Jestem stanowczo zbyt miłą osobą – oznajmiła wszem i wobec.

Stajenni tylko na nią patrzyli, najwyraźniej nie bardzo wiedząc, co odpowiedzieć.

Ellie podeszła do Charlesa.

– Daj mi nóż – oświadczyła. – Zajmę się twoim butem.

Podał go jej bez słowa, wciąż wstrząśnięty niedawnym zamachem na jego życie.

Ellie usadowiła się mało elegancko u jego stóp i zabrała się do rozcinania buta.

– Kiedy następnym razem porównasz mnie do muła – syknęła – lepiej u niego szukaj pomocy.

Charlesa nie stać było nawet na chichot.

– Dlaczego Whistler krwawi? – spytała Ellie.

Charles wymienił spojrzenia z Leaveyem i Jamesem. Nie chciał, żeby Ellie dowiedziała się o próbie zamachu. Wiedział, że będzie musiał porozmawiać ze stajennymi, gdy tylko żona wyjdzie, bo jeśli pisną o tym komuś choćby słowo, Ellie dowie się o wszystkim jeszcze przed zapadnięciem nocy. W wiejskich posiadłościach plotki roznoszą się bardzo szybko.

– To było tylko zadrapanie – odparł. – Musiał się skaleczyć o gałąź, kiedy wracał do domu.

– Niezbyt dobrze znam się na koniach – powiedziała Ellie, nie odrywając wzroku od jego buta. – Ale to mi się wydaje trochę dziwne. Whistler musiałby uderzyć się o tę gałąź bardzo mocno, żeby zranić się aż do krwi.

– Hm. Przypuszczam, że tak właśnie musiało być.

Ellie uwolniła stopę Charłesa.

– Nie bardzo potrafię sobie wyobrazić, w jaki sposób mógłby wpaść na gałąź, biegnąc główną drogą albo podjazdem. Przecież tam wszystko jest oczyszczone.

Miała rację. Charles wzrokiem błagał Leaveya o pomoc, ale stajenny tylko wzruszył ramionami.

Ellie delikatnie obmacywała kostkę męża, badając opuchliznę.

– Co więcej – powiedziała – o wiele bardziej prawdopodobne jest, że koń zranił się, zanim cię zrzucił. Mimo wszystko musi być jakieś wytłumaczenie jego zdenerwowania. Przecież nigdy wcześniej tak się nie stało, prawda?

– Nie – mruknął Charles.

Ellie lekko pokręciła jego stopą.

– Boli?

– Nie.

– A tak? – Obróciła nią w inną stronę.

– Nie.

– To dobrze. – Puściła stopę i popatrzyła na niego. – Wydaje mi się, że mnie okłamujesz.

Charles zauważył, że Leavey i James dyskretnie się wycofali,

– Co naprawdę przytrafiło się Whistlerowi, Charles? – A ponieważ nie odpowiedział jej dostatecznie szybko, wbiła w niego wzrok i dodała: – I pamiętaj, że jestem uparta jak muł, nie myśl więc, że zrezygnuję z poznania prawdy.

Charles westchnął zrezygnowany. Oto niedogodność płynąca z posiadania zbyt inteligentnej żony. Nie miał najmniejszych wątpliwości, że Ellie zdoła samodzielnie odkryć całą historię, już lepiej, żeby usłyszała ją z jego ust. Wyznał jej więc prawdę, a na zakończenie pokazał zardzewiały gwóźdź, który Leavey zostawił na ławce.

Ellie ścisnęła rękawiczki w dłoni. Zdjęła je wcześniej, by dokładniej zbadać kostkę Charlesa, i teraz nie nadawały się do włożenia. Po dłuższej chwili spytała;

– Co miałeś nadzieję osiągnąć, zatajając to przede mną?

– Po prostu chciałem cię chronić.

– Przed prawdą? – spytała ostro.

– Nie chciałem cię martwić.

– Nie chciałeś mnie martwić?

Charles miał wrażenie, że Ellie mówi z nienaturalnym spokojem.

– Nie chciałeś mnie martwić?

Teraz jej glos zabrzmiał bardziej przenikliwie.

– Nie chciałeś mnie martwić?

W tym momencie Charles wiedział, że przynajmniej połowa z domowników Wycombe Abbey usłyszała jej krzyk.

– Ellie, moja kochana…

– Nie próbuj się od tego wymigiwać, mówiąc do mnie „moja kochana"! – krzyknęła. – Jak byś się czuł, gdybym to ja cię okłamała w sprawie tak ważnej? No, jak byś się czuł?

Charles już otworzył usta, żeby coś powiedzieć, ale nie zdążył, bo Ellie krzyczała dalej:

– Powiem ci! Sama ci powiem, jakbyś się czuł! Byłbyś tak wściekły, że chciałbyś mnie udusić!

Charles pomyślał, że żona ma najprawdopodobniej rację, lecz zdecydował, że na razie się do tego nie przyzna.

Ellie oddychała głęboko, przyciskając palce do skroni.

– Już dobrze, już dobrze, Ellie – mówiła do siebie. – Uspokój się. Zabicie go nic by teraz nie dało. – Popatrzyła na Charlesa. – Zamierzam zapanować nad gniewem, bo sytuacja jest trudna i poważna. Nie myśl sobie jednak, że nie jestem na ciebie wściekła.

– Nic groźnego się nie stało.

– Nie bądź głupi! – wybuchnęła. – Ktoś próbował cię zabić. I jeśli nie dowiemy się, kto i dlaczego, możesz wkrótce zginąć.

– Wiem – powiedział miękko. – Dlatego zamierzam zapewnić dodatkową ochronę tobie, Helen i dziewczynkom.

– To nie my potrzebujemy dodatkowej ochrony. To twoje życie jest zagrożone!

– Ja też zachowam wyjątkową ostrożność – zapewnił ją.

– Dobry Boże, to okropne. Dlaczego ktoś chciałby cię zabić?

– Nie wiem, Ellie.

Znów roztarła skronie.

– Głowa mnie boli.

Ujął ją za rękę.

– Może wrócimy do domu?

– Nie teraz. Ja myślę – oznajmiła, odtrącając jego dłoń. Charles zrezygnował ze śledzenia tego procesu.

W końcu Ellie odwróciła się i popatrzyła mu prosto w oczy:

– Jestem pewna, że to ty miałeś zostać otruty.

– Słucham?

– Ta legumina. To nie było zepsute mleko. Monsieur Belmont przez wiele dni chodził wściekły przez to, że w ogóle ośmieliliśmy się to zasugerować. Ktoś dodał trucizny do leguminy, ale ona była przeznaczona dla ciebie, nie dla mnie. Wszyscy wiedzą, że to twój ulubiony deser, sam mi o tym mówiłeś.

Charles patrzył na nią przerażony.

– Masz rację.

– No właśnie. Nie zdziwiłabym się też, gdyby ten wypadek powozu, który się wydarzył, kiedy się do mnie zalecałeś, również był… Charles, Charles! Wyglądasz na chorego!

A Charles czuł gniew, jakiego nie zaznał jeszcze nigdy. Straszne było to, że ktoś chciał go zabić, lecz jeszcze straszniejsze, że narażał przy tym Ellie.

Wpatrywał się w nią tak, jakby chciał na zawsze wryć w pamięć jej rysy.

– Nie pozwolę, żeby cokolwiek złego ci się stało – poprzysiągł.

– Czy mógłbyś na moment zapomnieć o mnie? Przecież to ciebie ktoś próbuje zabić.

Charles, owładnięty emocjami, wstał i przyciągnął ją do siebie, całkowicie zapominając o zranionej kostce.

– Ellie, ja… au!

– Charles?

– Ta przeklęta noga! Nie mogę cię nawet pocałować jak trzeba, i nie śmiej się!

Ellie pokręciła głową.

– Nie mów mi, że mam się nie śmiać. Ktoś usiłuje cię zabić. Potrzebny mi cały śmiech, na jaki tylko nas stać.

– Rzeczywiście, jeśli przedstawisz to w ten sposób…

Ellie wyciągnęła rękę.

– Wracajmy do domu! Trzeba obłożyć ci kostkę czymś zimnym, żeby opuchlizna zeszła.

– Jak mam, u diabła, znaleźć zabójcę, skoro nie mogę nawet chodzić?

Ellie wspięła się na palce i pocałowała Charlesa w policzek. Wiedziała, jak okropna potrafi być bezsilność, lecz mogła go jedynie pocieszać.

– Nie możesz – powiedziała po prostu. – Będziesz musiał zaczekać przez kilka dni. W tym czasie skupimy się na zapewnianiu wszystkim bezpieczeństwa.

– Nie zamierzam bezczynnie tkwić, podczas gdy…

– Nie będziesz bezczynny – zapewniła go. – Musimy zastanowić się nad ochroną. Zanim wszystko się ułoży, twoja noga się zagoi, a wtedy… – Nie zdołała wstrzymać się od wzruszenia ramion. – Będziesz mógł poszukać wroga, chociaż wolałabym, żebyś zaczekał, aż sam do ciebie przyjdzie.

– Słucham?

Ciągnęła go, dopóki nie ruszył z miejsca, kierując się z powrotem do domu.

– Nie mamy kompletnie żadnego pomysłu, kto to może być. Lepiej zostać w Wycombe Abbey, gdzie będziesz bezpieczny, dopóki się nie ujawni.

– Przecież byłaś w Wycombe Abbey, kiedy próbowano cię otruć.

– Wiem. Trzeba wzmocnić ochronę. Ale tu z całą pewnością jest bezpieczniej niż gdzie indziej.

Charles zdawał sobie sprawę, że Ellie ma rację, lecz wściekał się już na samą myśl, że ma bezczynnie siedzieć i nic nie robić. A do siedzenia zmuszała go ta przeklęta noga. Burknął pod nosem coś, co miało wyrażać jego zgodę, i dalej kuśtykał do domu.

– Może wejdziemy bocznymi drzwiami – zaproponowała Ellie. – Zobaczymy, czy pani Stubbs nie znajdzie dla nas kawałka mięsa.

– Nie jestem głodny – warknął.

– Miałam na myśli surowe mięso na twoją kostkę.

Charles nic nie powiedział. Nienawidził czuć się tak głupio.

W południe następnego dnia Charles miał wrażenie, że lepiej kontroluje sytuację. Być może nie nadawał się jeszcze do tropienia wroga, lecz przynajmniej mógł przeprowadzić pewne czynności detektywa.

Przepytywanie służby zatrudnionej w kuchni ujawniło, że jedna z niedawno zatrudnionych podkuchennych w tajemniczy sposób zniknęła tamtej nocy, kiedy Ellie się zatruła. Przyjęto ją zaledwie tydzień wcześniej. Nikt nie mógł sobie przypomnieć, czy to ona miała zanieść leguminę do sypialni hrabiego, ale też nikt inny nie pamiętał, by sam ją zanosił. Charles doszedł więc do wniosku, że to z pewnością ta właśnie służąca musiała dodać czegoś do jedzenia.

Kazał ludziom przeszukać cały teren, nie zdziwił się jednak, że nigdzie nie znaleziono po niej śladu. Prawdopodobnie służąca była już w połowie drogi do Szkocji, razem ze złotem, które bez wątpienia ofiarowano jej za domieszanie trucizny.

Charles wprowadził również nowe środki, mające zapewnić rodzinie bezpieczeństwo. Claire i Judith zabroniono opuszczać dom, a zakaz ten objąłby zapewne również Ellie i Helen, gdyby tylko Charles uznał, że go nie złamią. Na szczęście kobiety same wolały przebywać w domu, chociażby po to, by dotrzymywać towarzystwa Judith i ją zabawiać, by nie skarżyła się ciągle, że nie pozwalają jej jeździć na kucyku.

Niestety, nie poczyniono żadnych postępów w poszukiwaniu osoby, która umieściła gwóźdź pod siodłem Charlesa. Denerwowało go to nad wyraz i w końcu sam postanowił sprawdzić stajnie. Nie powiedział Ellie, dokąd idzie, tylko by się o niego martwiła. W czasie więc gdy żona piła herbatę razem z Helen, Claire i Judith, zabrał swój płaszcz, kapelusz i laskę i kuśtykając, po cichu wyszedł z domu.

W stajniach panował spokój. Leavey wyszedł ćwiczyć jednego z ogierów, reszta zaś obsługi stajni prawdopodobnie poszła na posiłek, jak przypuszczał Charles. Samotność bardzo mu odpowiadała, dzięki temu mógł lepiej zbadać stajnie bez niczyjego niepotrzebnego zaglądania mu przez ramię.

Niestety, jego poszukiwania nie przyniosły żadnych nowych śladów. Charles nie bardzo wiedział, czego szuka, lecz doskonale wiedział, że i tak nic nie znalazł. Szykował się już do powrotu do Wycombe Abbey, gdy nagle usłyszał, że ktoś wchodzi do stajni przez główne drzwi.

To prawdopodobnie Leavey. Charles powinien był dać mu znać, że się tu kręci. Wcześniej polecił mastalerzowi, by miał oko na wszystko, co się tu dzieje, i gdyby Charles zostawił po sobie jakieś ślady, Leavey zapewne by je zauważył i się przejął,

– Leavey! – zawołał Charles. – To ja, Billington. Przyszedłem…

Jakiś szmer rozległ się teraz za jego plecami. Charles obrócił się, lecz nic nie zauważył.

– Leavey?

Brak odpowiedzi,

W kostce zaczęło mu pulsować, jak gdyby noga sama dawała mu znać, że jest ranny i nie może uciekać.

Kolejny szmer.

Charles obrócił się dokoła i tym razem zobaczył kolbę strzelby opuszczającą mu się nad głową.

Potem nie widział już nic.

Загрузка...