10

Następnego dnia rano Charles obudził się z pulsującym bólem głowy. Jego nowa żona najwyraźniej potrafiła przyprawić go o niezłego kaca, chociaż przecież nie wypił ani kropli alkoholu.

Nie było co do tego żadnych wątpliwości, małżeństwo nie służy zdrowiu.

Umywszy się i ubrawszy, zdecydował, że powinien iść do Ellie, zobaczyć, co u niej słychać. Nie wiedział, co jej powiedzieć, ale wyraźnie czuł, że winien jest jej wyjaśnienia.

Na końcu języka miał „przyjmuję twoje przeprosiny", ale to przecież wymagało uprzedniego przeproszenia z jej strony za wygadywanie tych skandalicznych bzdur, a wątpił, by się na to zdobyła.

Zastukał do drzwi łączących ich pokoje i czekał na odpowiedź. Ponieważ nic nie usłyszał, uchylił drzwi odrobinę i zawołał Ellie po imieniu. Odpowiedzi wciąż nie było, otworzył więc drzwi szerzej i wsunął przez nie głowę.

– Ellie? – Zerknął na jej łóżko i zobaczył, że jest równiutko zaścielone. A przecież służba jeszcze tego ranka nie sprzątała. Był tego pewien, ponieważ nakazał stawiać każdego ranka na toaletce żony świeże kwiaty, dostrzegł zaś wczorajsze fiołki.

Pokręcił głową, uświadamiając sobie, że jego żona sama zaścieliła łóżko. Chyba nie powinien być tym zdumiony. Doprawdy, zaradna z niej osóbka.

Oczywiście, wyjąwszy piece.

Zszedł na dół do pokoju śniadaniowego, lecz Zastał tam tylko Helen, Claire i Judith.

– Charles! – zawołała Claire, widząc go w drzwiach. Poderwała się z krzesła.

– Jak się miewa moja czternastoletnia kuzynka w taki piękny poranek? – spytał, ujmując dziewczynkę za rękę i całując ją. Młode panienki uwielbiają tego rodzaju romantyczne gesty, a on lubił Claire na tyle, by o nich nie zapominać.

– Bardzo dobrze, dziękuję – odparła Claire. – Czy zjesz z nami śniadanie?

– Chyba tak – mruknął Charles, zajmując miejsce.

– Nie jemy grzanek – oznajmiła Claire.

Tą uwagą zasłużyła sobie na karcące spojrzenie Helen, ale Charles nie mógł powstrzymać się od chichotu, nakładając sobie plasterek szynki.

– Mnie też możesz pocałować w rękę – powiedziała Judith.

– Że też mogłem o tym zapomnieć! – Charles zerwał się z miejsca. Podniósł rączkę Judith do ust. – Moja droga księżniczko, proszę o wybaczenie.

Judith zachichotała, a Charles, siadając, spytał:

– Ciekawe, gdzie jest moja żona?

– Ja jej nie widziałam – odparła Claire.

Helen chrząknęła.

– My obie z Eleanor jesteśmy rannymi ptaszkami i spotkałam ją tu na śniadaniu, zanim Claire i Judith zeszły na dół.

– Czy ona jadła grzanki? – spytała starsza z sióstr.

Charles rozkasłał się, żeby ukryć śmiech. Naprawdę nie powinien śmiać się z własnej żony przy krewnych. Nie powinien tego robić nawet ktoś tak bardzo niezadowolony z żony jak on.

– Przypuszczam, że jadła herbatniki – odparła Helen ostro. -I proszę, byś więcej nie poruszała tego tematu, Claire. Twoja nowa kuzynka jest bardzo wrażliwa na punkcie tego niefortunnego zdarzenia.

– Ona jest tylko moją powinowatą. I to wcale nie było niefortunne zdarzenie. To był pożar.

– Ale to było wczoraj – przerwał Charles. – Ja już całkiem o tym zapomniałem.

Claire zmarszczyła czoło, lecz Helen, nie zważając na to, ciągnęła:

– Wydaje mi się, że Ellie zamierzała zwiedzić oranżerię.

Wspominała, że jest zręczną ogrodniczką.

– Czy oranżeria jest dobrze chroniona przed ogniem? – spytała Claire.

Charles posłał jej surowe spojrzenie.

– Claire, już wystarczy!

Dziewczynka znów zmarszczyła czoło, ale nic nie powiedziała.

Gdy tak we troje mierzyli się wzrokiem w milczeniu, powietrze rozdarł ostry krzyk:

– Pali się!

– Widzicie? – krzyknęła Claire z nieskrywanym triumfem. -Mówiłam, że podpali oranżerię!

– Znów pożar? – spytała Judith, raczej zachwycona taką perspektywą. – Och, Ellie jest taka cudowna!

– Judith! – powiedziała matka groźnym tonem. – Pożary nie są cudowne. A ty, Claire, doskonale wiesz, że to tylko ciotka Cordelia. Jestem pewna, że nic się nie pali.

Jak gdyby na dowód jej słów Cordelia przebiegła przez pokój śniadaniowy, znów krzycząc: „Pożar!". Nie zatrzymała się przy stole, tylko przebiegła do oficjalnej jadalni, a stamtąd podążyła w nieznanym kierunku.

– No i proszę – powiedziała Helen. – To tylko Cordelia. Nie ma żadnego pożaru.

Charles był skłonny zgodzie się Helen, lecz po wydarzeniach poprzedniego dnia poczuł się odrobinę zdenerwowany. Wytarł usta serwetką i wstał.

– Hm, chyba się wybiorę na krótką przechadzkę – oznajmił. Nie chciał, żeby kuzynki pomyślały, że sprawdza poczynania żony.

– Ale przecież ledwie tknąłeś jedzenie – zaprotestowała Claire.

– Nie jestem bardzo głodny – odparł Charles szybko, w umyśle kalkulując, jak prędko ogień może się rozprzestrzenić po oranżerii. – Zobaczymy się podczas południowego posiłku. – Z tymi słowami odwrócił się i wyszedł, a gdy tylko żadna z osób w pokoju śniadaniowym nie mogła go już widzieć, puścił się biegiem.

Ellie uklepała ziemię wokół kwitnącego krzewu, wciąż nie mogąc się nadziwić cudowności oranżerii. Słyszała wcześniej o tego rodzaju budowlach, lecz nigdy jeszcze takiej nie widziała. Utrzymywano tu ciepło, pozwalające hodować rośliny przez cały rok, nawet drzewka pomarańczowe, które, jak wiedziała, wolą o wiele cieplejszy klimat. Do ust napłynęła jej ślinka, kiedy dotknęła listków drzewa pomarańczowego. Nie owocowało jeszcze, ale niech tylko przyjdzie wiosna, lato, ach, będzie cudownie!

Doszła do wniosku, że chyba zdoła przywyknąć do luksusu, jeśli to oznacza jedzenie pomarańczy przez całe lato.

Spacerowała po oranżerii, przyglądając się przeróżnym roślinom. Nie mogła się już doczekać, kiedy będzie mogła zająć się różami. Uwielbiała pielęgnować ogród ojca, a możliwość zajmowania się ogrodnictwem przez cały rok wydała jej się największą korzyścią, jaką mogła odnieść z tego pospiesznego małżeństwa.

Uklękła akurat, starając się zrozumieć skomplikowany system korzeniowy pewnej rośliny, gdy usłyszała zbliżające się prędkie kroki. Kiedy podniosła głowę, ujrzała Charlesa, wpadającego do oranżerii. Dobiegł jednak tylko do drzwi, potem wyraźnie zwolnił, jak gdyby nie chciał zdradzać przed nią swojego pośpiechu.

– Ach! – powiedziała obojętnie. – To ty!

– Spodziewałaś się kogoś innego? – Nerwowo rozejrzał się po pomieszczeniu.

– Oczywiście, że nie. Po prostu nie sądziłam, że będziesz mnie szukał.

– A to dlaczego? – spytał w roztargnieniu, wciąż się za czymś rozglądając.

Ellie patrzyła na niego zdziwiona.

– Czyżby miał pan słabą pamięć, milordzie? Jakby jej nie usłyszał, powiedziała więc głośno:

– Charles! Odwrócił głowę.

– Słucham?

– Czego szukasz?

– Niczego.

W tej samej chwili do oranżerii wpadła Cordelia, krzycząc:

– Pożar! Mówię wam, pali się!

Ellie patrzyła, jak jej nowa cioteczna babka wybiega, a potem odwróciła się do Charlesa z oskarżycielską miną:

– Myślałeś, że podpaliłam oranżerię, prawda?

– Oczywiście, że nie – odparł.

– Na miłość… – Ellie ugryzła się w język, zanim popełniła bluźnierstwo. Doprawdy, ojciec by się gniewał, gdyby się dowiedział, jak bardzo pogorszył się jej język w ciągu ostatnich dwóch dni, odkąd opuściła jego gospodarstwo. Z całą pewnością małżeństwo wywierało zły wpływ na jej charakter.

Charles wbił spojrzenie w ziemię w przypływie nagłego zawstydzenia. Ciotka Cordelia, odkąd pamiętał, krzyczała, że się pali, co najmniej raz dziennie. Powinien mieć więcej zaufania do żony.

– Lubisz zajmować się ogrodnictwem? – mruknął.

– Tak. Mam nadzieję, że nie będziesz miał nic przeciwko temu, żebym trochę tu popracowała.

– Ależ skąd!

Stali w milczeniu przez pełnych trzydzieści sekund. Ellie lekko stukała stopą w ziemię. Charles wygrywał palcami jakąś melodyjkę na udzie. W końcu Ellie przypomniała sobie, że nie jest osobą potulną z natury, i wyrzuciła z siebie:

– Ty się wciąż na mnie gniewasz, prawda?

Charles podniósł głowę, wyraźnie zdumiony jej śmiałością i bezpośredniością.

– Można w pewnym sensie tak to określić.

– Ja też się na ciebie gniewam.

– Ten fakt nie uszedł mojej uwagi.

Jego cierpki ton obudził w Ellie furię. Wydało jej się, że on sobie drwi z jej zdenerwowania.

– Chcę, żebyś wiedział – oznajmiła – że nigdy nie wyobrażałam sobie małżeństwa jako suchego bezkrwistego kontraktu, ku jakiemu ty, zdaje się, zmierzałeś.

Charles roześmiał się i skrzyżował ręce.

– Prawdopodobnie nigdy nie wyobrażałaś sobie małżeństwa ze mną.

– To najbardziej egoistyczne…

– A poza wszystkim – przerwał jej. – Jeśli uważasz nasze małżeństwo za „bezkrwiste", jak delikatnie to ujęłaś, to jest takie, ponieważ to ty postanowiłaś, że nasz związek pozostanie nieskonsumowany.

Ellie aż jęknęła na taką bezczelność.

– Pan jest podły, sir.

– Nie, po prostu cię pragnę. Dlaczego? Przysięgam na własną głowę, że nie wiem. Ale tak jest.

– Czy żądza zawsze czyni z mężczyzn takich potworów?

Charles wzruszył ramionami.

– Nie wiem. Nigdy dotychczas nie miałem takich trudności w zaciągnięciu kobiety do łóżka. I nigdy wcześniej nie byłem z żadną żonaty.

Ellie zaparło dech w piersiach. Rzeczywiście nie wiedziała, co wypada, a czego nie wypada w typowym małżeństwie z wyższych sfer. Była jednak przekonana, że mężowie nie omawiają swoich miłosnych podbojów z żonami.

– Nie muszę słuchać takich wynurzeń – oświadczyła. – Wychodzę.

Ruszyła do drzwi, ale po drodze się odwróciła.

– Nie – oświadczyła. – Mam ochotę zająć się roślinami. Ty wyjdź!

– Ellie, czy mogę ci przypomnieć, że to mój dom?

– Który jest teraz również moim domem, Mam ochotę zająć się roślinami, a ty nie, wyjdźże więc!

– Eleanor…

– Twoje towarzystwo nie sprawia mi przyjemności – wyrzuciła z siebie.

Charles pokręcił głową.

– Doskonale. Wobec tego zaryj się w ziemię aż po łokcie, jeśli na to masz ochotę. Mam lepsze zajęcia od kłótni z tobą tutaj.

– Podobnie jak ja.

– Doskonale.

– Doskonale! – przyznał i wyszedł.

Ellie pomyślała, że przypominają raczej parę droczących się ze sobą dzieci, lecz w tej chwili była zbyt zła, żeby się tym przejmować.

Świeżo upieczonym małżonkom udawało się unikać swojego towarzystwa przez dwa dni i prawdopodobnie ich odosobnienie trwałoby jeszcze dłużej, gdyby nie katastrofa.

Ellie jadła już śniadanie, kiedy do małej jadalni weszła Helen. Na twarzy malował jej się niesmak.

– Czy coś się stało, Helen? – spytała Ellie, pilnując się, by nie wspomnieć o tym, że kuchnia nie wróciła jeszcze do podawania grzanek.

– Masz jakiś pomysł na to, skąd mógł się wziąć ten okropny zapach w południowym skrzydle? O mało nie zemdlałam, kiedy tamtędy szłam.

– Nic nie czułam. Zeszłam bocznymi schodami i… – Ellie serce opadło w piersi. Oranżeria, błagam tylko nie oranżeria. Przecież ona mieściła się właśnie w południowym skrzydle! -Ach – szepnęła, zrywając się od stołu.

Pobiegła korytarzami, Helen za nią. Jeśli coś złego stało się w oranżerii, to nie wiedziała, co zrobi. W całym tym okropnym mauzoleum oranżeria była jedynym miejscem, w którym Ellie czuła się jak w domu.

Kiedy zaczęła zbliżać się do celu, otoczył ją wstrętny zapach zgnilizny.

– Ach! – jęknęła. – Co to jest?

– Okropne, sama przyznasz – powiedziała Helen.

Ellie weszła do oranżerii i widok, który tam zastała, przyprawił ją o łzy. Różane krzewy, które już zdążyła pokochać, były martwe, listki wyglądały na uschnięte, płatki kwiatów leżały na ziemi, a od krzaków bił okropny odór. Ellie zatkała nos.

– Kto mógł zrobić coś takiego? – Odwróciła się do Helen i spytała: – Kto?

Helen przez moment przyglądała jej się z uwagą, aż w końca powiedziała:

– Ellie, jesteś jedyną osobą, która lubi spędzać czas w oranżerii.

– Ty chyba nie myślisz, że ja… Sądzisz, że to moja wina?

– Nie uważam, że zrobiłaś to umyślnie – odparła Helen z nietęgą miną. – Ale wszyscy wiedzieli, jak bawi cię ogrodnictwo. Może dodałaś czegoś do ziemi? Albo rozsypałaś coś, czego nie powinnaś?

– Nic podobnego nie zrobiłam – upierała się Ellie. – Ja…

– Dobry Boże! – Do oranżerii wszedł Charles, jedną ręką zatykał chusteczką nos i usta. – Co to za zapach?

– To moje róże. – Ellie prawie szlochała. – Zobacz, co ktoś z nimi zrobił!

Charles z rękami na biodrach przyglądał się szkodom. W pewnym momencie wciągnął powietrze przez nos i aż się zakrztusił.

– Niech to wszyscy diabli, Eleanor! Jak ci się udało zabić te róże w ciągu dwóch dni? Moja matka zwykle potrzebowała na to przynajmniej roku.

– Ja nic nie zrobiłam! – krzyknęła Ellie. – Nic!

Ten moment wybrała Claire, aby wejść na scenę.

– Czy w oranżerii ktoś umarł? – spytała. Oczy Ellie zwęziły się w szparki.

– Nie, ale mój mąż zaraz padnie trupem, jeśli powie na mój temat jeszcze jedno złe słowo.

– Ellie – powiedział Charles błagalnym tonem. – Wiem, że nie zrobiłaś tego umyślnie, to po prostu…

– Ha! – wykrzyknęła Ellie, wyrzucając ręce w górę. – Jeśli jeszcze raz usłyszę to zdanie, to będę krzyczeć!

– Przecież już krzyczysz – wytknęła jej Claire.

Ellie miała ochotę udusić tę dziewczynę.

– Niektórzy ludzie nie radzą sobie z ogrodnictwem – ciągnęła Claire. – Nic w tym złego. Sama nie umiem zajmować się roślinami. Nigdy by mi się nie śniło wtrącać do tych kwiatków. Przecież właśnie po to zatrudniamy ogrodników.

Ellie przeniosła wzrok z Charlesa na Helen, z Helen na Claire i z powrotem. Wszyscy mieli na twarzach wyraz współczucia, jakby natknęli się na istotę, która, chociaż sympatyczna, kompletnie do niczego się nie nadaje.

– Ellie – powiedział Charles. – Może powinniśmy o tym porozmawiać?

Po dwóch dniach milczenia jego nagła chęć dyskutowania na temat wyraźnego niepowodzenia Ellie w oranżerii stała się kroplą przepełniającą kielich.

– Nie mam o czym z tobą rozmawiać – wybuchnęła. – Z wami też! – odwróciła się i wyszła.

Charles pozwolił Ellie kisić się w swoim pokoju aż do wieczora, w końcu jednak zdecydował, że chyba lepiej będzie, jak z nią pomówi. Jeszcze nigdy nie widział jej tak zasmuconej jak tego ranka w oranżerii. Wprawdzie znał ją zaledwie od tygodnia, ale z pewnością nawet nie przypuszczał, że ta mądra i dzielna dziewczyna, którą poślubił, tak bardzo będzie się wszystkim martwić.

Przez tych kilka dni jego gniew po ostatniej kłótni ostygł. Uświadomił sobie, że Ellie tylko się z nim drażniła, nie przywykła do sposobów zachowania ludzi z wyższych sfer i dlatego tak się burzyła.

Zastukał do drzwi łączących ich pokoje delikatnie, a potem nieco głośniej, gdy nie usłyszał odpowiedzi. W końcu dotarło do niego coś, co można było uznać za „proszę", wsunął więc głowę do środka.

Ellie siedziała na łóżku, owinięta w kołdrę, którą najpewniej przywiozła z rodzinnego domu. Była to dosyć prosta kołdra, biała z niebieskim haftem, i z pewnością nie pasowała do rozbuchanego gustu jego przodków.

– Chciałeś czegoś? – spytała Ellie głosem najzupełniej obojętnym.

Charles przyjrzał jej się uważnie. Ściskała coś w lewej ręce.

– Co to takiego? – spytał.

Ellie spojrzała na swoje dłonie, jakby nie pamiętała, że cokolwiek w nich trzyma.

– Och, to! To miniatura mojej matki.

– Ma dla ciebie wyjątkowe znaczenie, prawda?

Zapadła długa cisza, jak gdyby Ellie decydowała się, czy chce się z nim podzielić rodzinnymi wspomnieniami. W końcu powiedziała:

– Kiedy dowiedziała się, że jest umierająca, kazała namalować dwa portrety, jeden dla mnie, a drugi dla Victorii. Chciała, żebyśmy zabrały je ze sobą, kiedy będziemy wychodzić za mąż.

– Abyście nigdy jej nie zapomniały?

Ellie gwałtownie odwróciła głowę i popatrzyła na męża. W niebieskich oczach widać było zdumienie.

– Dokładnie tak powiedziała – zaszlochała i nieelegancko wytarła nos ręką. – Tak jakbym kiedykolwiek mogła o niej zapomnieć!

Spojrzała na ścianę swojej sypialni. Nie zabrała się jeszcze do zdejmowania tych okropnych portretów i teraz w porównaniu z delikatną twarzą matki dawne hrabiny wydały jej się jeszcze okropniejsze.

– Przykro mi z powodu tego, co się stało dziś w oranżerii -powiedział Charles miękko.

– Mnie też jest przykro – odparła Ellie gorzkim tonem. Charles usiłował go zignorować i usiadł koło niej na łóżku.

– Wiem, że szczerze kochałaś te kwiaty.

– Wiedziałeś tak samo jak wszyscy inni.

– Co masz na myśli?

– To, że ktoś nie chce, bym była szczęśliwa. Ktoś celowo stara się zniweczyć wszelkie moje wysiłki, jakie wkładam w to, żeby poczuć się w Wycombe Abbey jak w domu.

– Ellie, jesteś hrabiną Billington. Już sam ten fakt oznacza, że Wycombe Abbey jest twoim domem.

– Jeszcze nie. Muszę go naznaczyć swoją obecnością, muszę zrobić coś takiego, by przynajmniej jego cząstka należała do mnie. Chciałam pomóc, naprawiając piec.

Charles westchnął.

– Może nie powinniśmy do tego wracać.

– Nie ustawiłam tego rusztu niewłaściwie – oświadczyła Ellie. Teraz z jej oczu sypały się iskry. – Ktoś popsuł moje starania.

Charles westchnął ciężko i nakrył ręką jej dłoń.

– Ellie, nikt o tobie źle nie myśli. To nie twoja wina, że okazujesz się niedojdą, gdy przychodzi do…

– Niedojdą? Niedojdą? – Jej głos podniósł się do krzyku. -Ja nie jestem…

W tym momencie znów znalazła się w kłopotach, bo zamierzała wyskoczyć z łóżka, ująć się pod boki w obrażonej furii, ale zapomniała o tym, że Charles przysiadł na krańcu jej kołdry, zaplątała się w nią i niezgrabnie runęła na podłogę. Czym prędzej zerwała się na nogi, lecz jeszcze dwa razy się potknęła, raz o spódnicę, a drugi raz o kołdrę, w końcu jednak zdołała wykrztusić:

– Nie jestem niedojdą!

Charles pomimo wszystkich swoich wysiłków, by nie pogłębiać jej zdenerwowania, nie zdołał wstrzymać się od uśmiechu.

– Ellie, ja nie chciałem…

– Chcę, żebyś wiedział, że zawsze byłam dojdą.

– Dojdą?

– Zawsze byłam doskonale zorganizowana, świetnie sobie ze wszystkim radziłam.

– Dojdą?

– Nigdy się nie ociągam. I nie zaniedbuję obowiązków. Ze wszystkiego się wywiązuję.

– Jest takie słowo?

– Jakie słowo? – krzyknęła, patrząc na niego ze złością.

– Dojdą.

– Oczywiście, że nie ma.

– Ale sama je powiedziałaś – stwierdził Charles.

– Na pewno nie.

– Ellie, obawiam się, że…

– Gdybym powiedziała coś takiego – stwierdziła, delikatnie się rumieniąc – to byłby tylko dowód na to, jak bardzo mi jest przykro, że aż używam nieistniejących słów. To bardzo do mnie niepodobne.

– Ellie, wiem, że jesteś wyjątkowo inteligentną osobą -urwał, czekając, aż ona coś powie, lecz ponieważ milczała, dodał: – Właśnie dlatego się z tobą ożeniłem.

– Ożeniłeś się ze mną, ponieważ musiałeś ratować swój majątek – odcięła się. – A poza tym myślałeś, że będę przez palce patrzeć na twoje romanse.

Charles zaczerwienił się lekko.

– Z całą pewnością prawdą jest, że moja niepewna sytuacja finansowa ma związek z pośpiechem, w jakim zawarliśmy małżeństwo, ale zapewniam cię, że romans to doprawdy ostatnia rzecz, o jakiej bym pomyślał, kiedy zdecydowałem, że chcę się z tobą ożenić.

Ellie prychnęła jak wielka dama.

– Wystarczy tylko spojrzeć na tę twoją listę, żeby wiedzieć, że kłamiesz.

Ach, tak – powiedział Charles zjadliwie. – Ta niesławna lista!

– A skoro już mówimy o umowie małżeńskiej – powiedziała Ellie. – Czy zadbałeś o sprawy moich finansów?

– Prawdę mówiąc, dopiero wczoraj.

– Ale zrobiłeś to? – W głosie Ellie brzmiało zdziwienie.

– Tak

– Ale…

– Ale co? – spytał zirytowany tym, że nie spodziewała się po nim dotrzymania słowa.

– Nic. – Ucichła na chwilę, a potem dodała: – Dziękuję.

Charles skinął głową. Po kilku chwilach ciszy powiedział:

– Ellie, naprawdę musimy porozmawiać o naszym małżeństwie. Nie wiem, kiedy nabrałaś o mnie tak złego mniemania, lecz…

– Nie teraz – przerwała mu. – Jestem zbyt zmęczona i naprawdę nie zniosę twojego tłumaczenia tego, jak źle się znam na małżeństwach arystokratów.

– Wszystkie moje wyobrażenia na temat małżeństwa powstały, zanim poznałem ciebie – wyjaśnił.

– Już ci mówiłam, nie wierzę w to, że jestem dla ciebie tak interesująca, że dla mnie porzuciłbyś wszystkie swoje poglądy na temat, jakie powinno być małżeństwo.

Charles popatrzył na nią z uwagą. Powiódł wzrokiem wzdłuż długich rudozłotych włosów, sięgających jej za ramiona, i doszedł do wniosku, że słowo „interesująca" nie opisywało jej w odpowiedni sposób. Ciało aż bolało go z tęsknoty za nią, a serce? Cóż, nie miał zbyt wielkiego doświadczenia w sercowych kwestiach, niemniej jednak był pewien, że coś do niej czuje.

– Wobec tego mnie naucz – powiedział po prostu. – Naucz mnie, czym powinno być małżeństwo.

Spojrzała na niego wstrząśnięta.

– A skąd mam to wiedzieć? To dla mnie równie nowa sytuacja jak dla ciebie.

– Wobec tego może nie powinnaś tak od razu mnie łajać.

Żyłka na skroni Ellie o mało nie pękła, kiedy odpowiadała.- Wiem, że mężowie i żony powinni się przynajmniej nawzajem szanować na tyle, żeby nie śmiać się i nie nadstawiać drugiego policzka, gdy współmałżonek dopuszcza się cudzołóstwa.

– Widzisz? Wiedziałem, że i ty miałaś pewne wyobrażenia na temat małżeństwa – uśmiechnął się i opadł na poduszkę. -Nie potrafię wyrazić, jak bardzo jestem zadowolony z tego, że słyszę, że nie jesteś zainteresowana zdradzaniem mnie,

– Byłabym zachwycona, gdybym usłyszała to samo od ciebie – odparowała Ellie.

Charles uśmiechał się teraz szeroko. Chyba nigdy jeszcze nikt nie był tak zadowolony, widząc cudzą zazdrość.

– Charles… – W głosie Ellie zabrzmiało ostrzeżenie. Roześmiał się,

– Ellie, zapewniam cię, że odkąd cię poznałem, cudzołóstwo nawet przez myśl mi nie przeszło.

– To budujące – stwierdziła sarkastycznie. – Udało ci się kroczyć prostą ścieżką przez cały tydzień.

Charles miał ochotę przypomnieć jej, że to już osiem dni, doszedł jednak do wniosku, że zachowałby się dziecinnie. Zamiast tego powiedział;

– Wobec tego wydaje mi się, że twoja rola jako żony jest najzupełniej jasna.

– Przepraszam?

– Mimo wszystko nie mam ochoty błądzić.

– Nie podoba mi się to oświadczenie – mruknęła.

– Niczego bardziej nie pragnę, niż spędzić całe życie w twoich objęciach.

– Nie chcę nawet myśleć, milordzie – prychnęła Ellie – ile razy wcześniej już pan to mówił.

Charles zsunął się z lóżka z gracją kota. Wykorzystał chwilę zamyślenia Ellie i podniósł ją.

– Jeśli próbujesz mnie uwieść – powiedziała wprost – to i tak ci się to nie uda.

Wykrzywił się diabelskim uśmiechem.

– Wcale nie próbuję cię uwodzić, najdroższa Eleanor. Nigdy nie podjąłbym się takiego heroicznego zadania. Przecież jesteś szlachetna, dobrze wychowana, z mocnej materii.

Ellie w duchu uznała, że te określenia pasują raczej do pnia drzewa.

– O co ci chodzi? – wyrzuciła z siebie.

– Cóż, to dość proste, Ellie. Wydaje mi się, że to ty powinnaś uwieść mnie.

Загрузка...