7

Ellie rozglądała się po swojej nowej sypialni, zachodząc w głowę, jak też, na miłość boską, zdoła zmienić tę niesamowitą przestrzeń w pokój, w którym naprawdę poczuje się jak u siebie. Wszystko tutaj wprost krzyczało o bogactwie. O odwiecznym bogactwie. Wątpiła, by którykolwiek z mebli liczył sobie mniej niż dwieście lat. Sypialnia hrabiny była bogato zdobiona i pretensjonalna, Ellie czuła się w niej tak samo na miejscu, jakby się znalazła w pałacu rodziny królewskiej w Windsorze.

Nachyliła się nad otwartym kufrem w poszukiwaniu bibelotów, dzięki którym mogłaby się tu poczuć bardziej po domowemu. Palce zacisnęły się na miniaturowym portrecie matki. To z pewnością będzie dobry początek. Podeszła do toaletki i postawiła na niej obrazek, obracając go tak, aby światło wpadające przez okno nie zniszczyło farb.

– No i proszę – powiedziała miękko. – Będziesz tu ładnie wyglądała. Tylko po prostu nie zwracaj uwagi na wszystkie te srogie stare kobiety, które patrzą na ciebie z góry. – Ellie spojrzała na ściany pokryte portretami wcześniejszych hrabin. Żadna z postaci nie wydawała się szczególnie sympatyczna. -Większość z was jutro stąd zniknie – mruknęła. Nie czuła się ani trochę niemądrze, rozmawiając ze ścianami. – Albo nawet dziś wieczorem, jeśli mi się uda.

Wróciła do kufra, żeby poszukać jeszcze czegoś, co przydałoby temu pokojowi odrobiny ciepła. Przerzucała swoje rzeczy, gdy nagle usłyszała stukanie do drzwi.

Billington. To musiał być on. Siostra mówiła jej, że służący nigdy nie pukają.

Przełknęła ślinę i zawołała:

– Proszę wejść!

Drzwi otworzyły się i stanął w nich człowiek, który przed niespełna dwudziestoma czterema godzinami stał się jej mężem. Był ubrany po domowemu i dawno już pozbył się surduta i fularu. Ellie przyłapała się na tym, że nie jest w stanie oderwać oczu od fragmentu gołej skóry, wyłaniającej się z rozpiętej przy szyi białej koszuli.

– Dobry wieczór – powiedział.

Zmusiła się, żeby przenieść spojrzenie na jego twarz.

– Dobry wieczór. – Słowa te zabrzmiały tak, jakby wypowiedziała je osoba, na którą absolutnie nie działa jego bliskość. Niestety, Ellie miała przeczucie, że on potrafi zajrzeć w nią głębiej nie zważając na jasny głos i radosny uśmiech.

– Urządzasz się? – spytał.

– Tak. I idzie mi to dobrze – westchnęła. – A właściwie nie za bardzo.

Charles uniósł brew.

– Ten pokój jest bardzo przygnębiający – wyjaśniła.

– Mój jest tuż za tymi łączącymi je drzwiami. Zapraszam cię. Możesz się tam czuć jak u siebie.

– Za łączącymi je drzwiami? – zdumiała się Ellie.

– Nie wiedziałaś, że takie są?

– Nie, sądziłam… Cóż, tak naprawdę nie zastanawiałam się, dokąd prowadzą wszystkie te drzwi.

Charles przeszedł przez pokój i zaczął kolejno je otwierać.

– Tu jest łazienka, tu gotowalnia, a tutaj garderoba, w której możesz przechowywać stroje. – Przeszedł do innych drzwi umieszczonych na wschodniej ścianie i je także otworzył. -A tutaj, voila! Sypialnia hrabiego.

Ellie zdusiła nerwowy śmiech.

– Przypuszczam, że większość hrabiów i hrabin wybiera połączone sypialnie.

– Właściwie wcale tak nie jest – odparł Charies. – Moi przodkowie posiadali wyjątkowo burzliwe charaktery. Wielu Billingtonów wprost się nawzajem nienawidziło.

– O mój Boże! – powiedziała Ellie słabym głosem. – Jakież to pocieszające!

– A ci, którzy nie pałali do siebie niechęcią… – Charles na moment urwał dla efektu. Uśmiechnął się chytrze. – Cóż, byli tak w sobie zakochani, że rozłączne sypialnie i rozłączne łóżka w ogóle nie wchodziły w rachubę.

– Wobec tego nie spodziewam się, aby którykolwiek z nich znalazł jakiś złoty środek.

– Tylko moi rodzice – odparł, wzruszając ramionami. – Matka miała swoje akwarele, a ojciec psy. Zawsze znajdowali jednak dla siebie miłe słowo, gdy ich ścieżki się skrzyżowały. Choć oczywiście nie dochodziło do tego zbyt często.

– Oczywiście – powtórzyła Ellie jak echo.

– Najwyraźniej jednak przynajmniej raz się spotkali, a dowodem na to jest moje istnienie.

– Ach, spójrz, jak spłowiały jest ten adamaszek! – powiedziała Ellie przesadnie głośno, dotykając rękami obicia otomany.

Charles przyjął tę oczywistą próbę zmiany tematu z rozbawieniem.

Ellie zrobiła kilka kroków i zajrzała przez otwarte drzwi. Pokój Charlesa był ozdobiony ze znacznie mniejszą przesadą i zbytkiem, przez to o wiele bardziej jej się podobał.

– Bardzo ładny pokój – stwierdziła.

– Kazałem go przerobić kilka lat temu. Wydaje mi się, że wcześniej po raz ostatni odnawiano go za czasów mojego pradziadka, a on miał okropny gust.

Ellie rozejrzała się po swojej sypialni i skrzywiła się z niesmakiem.

– Podobnie jak jego żona.

– Możesz zmienić wystrój tego pokoju, jeśli tylko masz ochotę.

– Naprawdę?

– Oczywiście. Czyż nie tym właśnie zajmują się żony?

– Nie wiem. Nigdy nie byłam żoną.

– A ja nigdy żony nie miałem. – Ujął Ellie za rękę i delikatnie pogładził wnętrze jej dłoni. – Cieszę się, że mam ją teraz.

– Cieszysz się, że udało ci się zachować majątek – odparła, czując, że musi wprowadzić między nimi trochę dystansu.

Puścił ją.

– Masz rację.

Ellie z pewnym zdziwieniem przyjęła fakt, że się do tego przyznał, skoro tak się starał ją uwieść. Przecież materializmu i chciwości nie uważano raczej za cechy sprzyjające uwodzeniu.

– Oczywiście, cieszę się także, że mam ciebie – dodał raczej ponurym głosem.

Ellie w pierwszej chwili nic nie powiedziała, ale w końcu wybuchnęła:

– To jest bardzo nieprzyjemne!

Charles zmartwiał,

– Co? – spytał ostrożnie.

– Wszystko. Prawie cię nie znam. I nie wiem, jak się zachowywać w twojej obecności.

On dobrze wiedział, jakiego zachowania by od niej pragnął, ale wymagałoby to z jej strony zrzucenia z siebie całego ubrania, a miał pewność, że taki pomysł jej się nie spodoba.

– Kiedy się spotkaliśmy po raz pierwszy, nie sprawiałaś wrażenia osoby, która nie wie, jak się zachować. Byłaś raczej śmiała i rozbawiona, a mnie się to bardzo spodobało.

– Owszem, ale teraz jesteśmy małżeństwem, a ty chcesz…

– Uwieść cię? – dokończył za nią. Ellie się zaczerwieniła.

– Czy musisz to mówić na głos?

– To nie jest sekret, Ellie.

– Wiem, ale…

Ujął ją pod brodę.

– Gdzie się podziała ta ziejąca ogniem kobieta, która zajmowała się moją kostką, obiła mi żebra i nigdy nic pozwoliła, żeby do mnie należało ostatnie słowo?

– Ona nie była twoją żoną – odparła Ellie. – Nie należała do ciebie w oczach Boga i Anglii.

– A w twoich oczach?

– Należę tylko do siebie.

– Wolałbym, żebyśmy należeli do siebie nawzajem – powiedział cicho. – Albo po prostu byli ze sobą.

Ellie pomyślała, że to bardzo ładne stwierdzenie, na głos jednak stwierdziła:

– To jednak nie zmienia faktu, że masz pełne prawo zrobić ze mną, co tylko zechcesz.

– Ale przyrzekłem, że tego nie zrobię, dopóki nie uzyskam twojej zgody. – Ponieważ się nie odzywała, dodał: – Sądziłem, że dzięki temu poczujesz się swobodniej w mojej obecności. Że będziesz zachowywać się naturalnie.

Ellie rozważała jego słowa. Były sensowne, ale nie zmieniały faktu, że za każdym razem, gdy dotykał jej twarzy albo próbował pogładzić po włosach, serce biło jej trzy razy szybciej. Potrafiła zignorować swoje uczucia, kiedy rozmawiali. Tak naprawdę rozmowy z nim sprawiały jej wielką przyjemność, jakby gawędziła ze starym przyjacielem. Za każdym razem jednak prędzej czy później następowały chwile milczenia, a wtedy przyłapywała Charlesa na tym, że przygląda się jej jak głodny kot. Sama wpadała wtedy w drżenie i…

Pokręciła głową. Rozmyślanie o tyrn ani trochę jej nie pomagało.

– Czy coś jest nie tak? – spytał Charles.

– Nie – odparła głośniej, niż zamierzała. – Nie – powtórzyła, tym razem ciszej. – Ale muszę się rozpakować i jestem bardzo zmęczona. Jestem też pewna, że tobie także przydałby się odpoczynek.

– Do czego zmierzasz?

Ellie ujęła go za ramię i przeprowadziła przez drzwi do jego własnego pokoju.

– Chcę tylko powiedzieć, że mam za sobą męczący dzień i jestem pewna, że oboje powinniśmy wypocząć. Dobranoc!

– Dobra… – Charles zakończył ściszonym przekleństwem. Ta szelma zatrzasnęła mu drzwi przed nosem.

Nie miał nawet cienia szansy, żeby ją pocałować. Ktoś gdzieś głośno się z tego śmiał.

Charles spojrzał w dół na swoją rękę i zwinął ją w pięść, myśląc, że poczułby się o wiele lepiej, gdyby mógł znaleźć tego „kogoś" i porządnie mu dołożyć.

Następnego dnia Ellie obudziła się wcześnie rano, jak to miała w zwyczaju. Ubrała się w swoją najlepszą sukienkę, chociaż przypuszczała, że i tak jest ona zbyt sfatygowana jak na hrabinę Billington, i wyruszyła na zwiedzanie swojego nowego domu.

Charles powiedział, że może zająć się zmianą wystroju. Ellie na tę myśl przenikał przyjemny dreszczyk. Nade wszystko lubiła mieć nowe projekty, plany i zadania, które należy zrealizować. Nie chciała zmieniać całego domu, wolała, aby ta stara rodowa siedziba odzwierciedlała gusty pokoleń Wycombe'ów. Ale miło by było mieć choćby kilka pokoi pokazujących gust obecnego pokolenia.

Eleanor Wycombe. Kilka razy powtórzyła po cichu swoje nowe nazwisko i doszła do wniosku, że może się do niego przyzwyczai. Gorzej pewnie będzie z tytułem hrabiny Billington.

Zeszła na dół do wielkiej sieni, a potem zaczęła zaglądać do różnych pomieszczeń. Natknęła się na bibliotekę i westchnęła z radością. Ściany od podłogi do sufitu pokrywały półki z książkami, ich skórzane grzbiety lśniły we wczesnym świetle poranka. Wiedziała, że może spokojnie dożyć dziewięćdziesiątki, a i tak wszystkich nie przeczyta.

Przyjrzała się bliżej kilku tytułom. W oczy rzuciło jej się Piekło chrześcijanina. Diabeł, ziemia i ciało. Ellie uśmiechnęła się, stwierdzając, że z całą pewnością tej książki nie zakupił jej mąż.

Spostrzegła otwarte drzwi na zachodniej ścianie biblioteki i postanowiła tam zajrzeć. Wsunęła głowę do pomieszczenia i doszła do wniosku, że to musi być gabinet Charlesa. Panował w nim porządek, z wyłączeniem biurka, zarzuconego papierami i rozmaitymi przedmiotami, co świadczyło o tym, iż często z niego korzystał.

Nie mogąc oprzeć się wrażeniu, że jest tu intruzem, Ellie opuściła gabinet i ruszyła do frontowego holu. W końcu znalazła codzienną jadalnię. Zastała w niej Helen Pallister, przy herbacie i posmarowanej konfiturą grzance. Ellie natychmiast zauważyła, że grzanka jest przypalona.

– Dzień dobry! – zawołała Helen, podrywając się na jej widok. – Wcześnie wstałaś. Do tej pory nigdy nie miałam przyjemności niczyjego towarzystwa przy śniadaniu. Nikt w całym domu nie wstaje tak wcześnie jak ja.

– Nawet Judith?

Helen roześmiała się.

– Judith wstaje wcześnie tylko w te dni, kiedy nie ma lekcji. W dni takie jak dzisiejszy jej guwernantka musi dosłownie oblewać ją wodą, żeby wyciągnąć ją z łóżka.

– To bardzo inteligentna dziewczynka – uśmiechnęła się Ellie. – Sama starałam się często przespać wschód słońca, ale nigdy mi się to nie udawało.

– Jestem do ciebie podobna. Claire twierdzi, że to barbarzyństwo.

– Podobnie jak moja siostra.

– Czy Charles już się obudził? – spytała Helen, sięgając po herbatę. – Masz ochotę na odrobinę?

– Tak, proszę, z mlekiem. Ale bez cukru.

Ellie obserwowała, jak Helen zręcznie nalewa herbatę, a potem powiedziała:

– Charles jest jeszcze w łóżku. – Nie była pewna, czy jej nowy mąż wyjawił prawdziwy charakter ich małżeństwa, a ona z pewnością nie czuła się na siłach, by to zrobić. Uważała zresztą, że to nie do niej należy.

– Masz ochotę na grzankę? – spytała Helen. – Mamy dwa różne rodzaje marmolady i trzy różne rodzaje konfitur.

Ellie zerknęła na czarne okruszki na talerzu Helen.

– Nie, dziękuję.

Helen uniosła swoją grzankę i popatrzyła na nią,

– Nie wygląda zbyt apetycznie, prawda?

– Czy nie można nauczyć kucharki, jak należy właściwie przyrządzać grzanki?

Helen westchnęła.

– Śniadanie przygotowuje gospodyni, nasz francuski kucharz twierdzi, że poranny posiłek nie zasługuje na jego talenty. A jeśli chodzi o panią Stubbs, obawiam się, że jest już zbyt stara i zbyt uparta, żeby zmieniać swoje nawyki. Twierdzi, że przygotowuje grzanki w odpowiedni sposób.

– Może to wina pieca – zasugerowała Ellie. – Czy ktokolwiek mu się przyglądał?

– Nie mam najmniejszego pojęcia.

Czując przypływ determinacji, Ellie odsunęła krzesło i wstała.

– Chodźmy wobec tego zobaczyć,

Helen kilkakrotnie zamrugała, zanim spytała:

– Chcesz sprawdzić piec? Sama?

– Całe życie gotowałam ojcu – wyjaśniła Ellie. – Sporo wiem o kuchenkach i piecykach.

Helen również się podniosła ale na twarzy miała wyraz wahania.

– Jesteś pewna, że chcesz wejść do kuchni? Pani Stubbs się to nie spodoba, Zawsze powtarza, że państwu nie wypada schodzić na dół. A monsieur Belmont będzie się bardzo denerwował, kiedy się dowie, że ktoś dotykał czegoś w jego kuchni…

Ellie przyjrzała jej się z uwagą.

– Helen, sądzę, że powinnyśmy pamiętać, że to nasza kuchnia, nie uważasz?

– Obawiam się, że monsieur Belmont nie będzie tak na to patrzył – odparła Helen, ale poszła za Ellie do wielkiego holu. – To bardzo wybuchowy człowiek. Podobnie jak pani Stubbs.

Ellie zrobiła jeszcze kilka kroków, zanim uświadomiła sobie, że nie wie, dokąd ma iść. Odwróciła się do Helen i powiedziała:

– Chyba powinnaś pokazać mi drogę. Trudno jest udawać krzyżowca, nie wiedząc, gdzie się znajduje Ziemia Święta.

Helen zachichotała.

– Chodź za mną – powiedziała.

Dwie kobiety ruszyły labiryntem korytarzy i schodów, aż wreszcie Ellie usłyszała kuchenne odgłosy, nie do pomylenia z żadnymi innymi. Dobiegały zza drzwi, przed którymi stała. Odwróciła się do Helen z uśmiechem na twarzy.

– Czy wiesz, że u mnie w domu kuchnia była tuż przy jadalni? To naprawdę bardzo wygodne.

– Ależ w kuchni jest za głośno i za gorąco – wyjaśniła Helen. – Charles zrobił, co mógł, żeby poprawić wentylację, ale wciąż jest tam duszno. Pięćset lat temu, kiedy zbudowano Wycombe Abbey, musiało tam być wprost nieznośnie. Trudno mi obwiniać pierwszego hrabiego, że nie chciał zabawiać gości w pobliżu kuchni.

– Chyba rzeczywiście masz rację – szepnęła Ellie i otworzyła drzwi. Natychmiast uświadomiła sobie, że pierwszy hrabia musiał być jednak bardzo bystry. Kuchnie w Wycombe Abbey w niczym nie przypominały przytulnego pomieszczenia, w którym przesiadywała kiedyś z ojcem i z siostrą. Z sufitu zwieszały się garnki i patelnie, a centralną część pomieszczenia zajmowały wielkie robocze stoły. Ellie naliczyła też aż cztery kuchenki i trzy piece włącznie z tym przylegającym do wielkiego paleniska z otwartym ogniem. O tak wczesnej godzinie niewiele się tu działo i Ellie mogła sobie tylko wyobrażać, jak wygląda to miejsce przed dużym przyjęciem. Zapewne panuje tu kompletny chaos, kiedy używa się wszystkich garnków, patelni i innych sprzętów.

W odległym kącie trzy kobiety przygotowywały jedzenie. Dwie z nich, podkuchenne, myły i krajały mięso. Trzecia z kobiet, nieco starsza, stała z głową wsuniętą do pieca. Ellie doszła do wniosku, że to pani Stubbs.

Helen odchrząknęła, a obie podkuchenne natychmiast odwróciły się w jej stronę. Pani Stubbs natomiast podniosła głowę zbyt szybko i uderzyła nią o krawędź pieca. Krzyknęła z bólu, mruknęła coś, czego ojciec Ellie z pewnością by nie pochwalił, i wyprostowała się.

– Dzień dobry, pani Stubbs – powiedziała Helen. – Chciałabym przedstawić panią naszej nowej hrabinie.

Pani Stubbs dygnęła, podobnie jak dwie podkuchenne.

– Milady – powiedziała.

– Trzeba przyłożyć coś zimnego – stwierdziła Ellie krótko, czując się w swoim żywiole. Oto miała zadanie do wykonania. Podeszła do młodych dziewczyn. – Czy któraś z was mogłaby mi pokazać, gdzie jest przechowywany lód?

Przez moment przyglądały jej się zdumione, a potem jedna z nich powiedziała:

– Zaraz przyniosę, milady.

Ellie odwróciła się do Helen z dość niemądrym uśmiechem.

– Nie jestem przyzwyczajona do tego, żeby ktoś mi coś przynosił – wyjaśniła.

– Najwyraźniej – uśmiechnęła się Helen. Ellie podeszła do pani Stubbs.

– Niech pani pozwoli, że obejrzę głowę.

– Och, nie, wszystko w porządku – powiedziała prędko gospodyni. – Nie potrzebuję…

Ale palce Ellie już odnalazły guza. Nie był duży, lecz z pewnością bolesny.

– Ależ tak! – powiedziała. Sięgnęła po cienką ścierkę, którą zauważyła wcześniej na stole, owinęła w nią lód nieśmiało jej podany przez podkuchenną, i przycisnęła zawiniątko do guza na głowie gospodyni.

– To bardzo zimne – burknęła pani Stubbs.

– Oczywiście, że zimne – odparła Ellie. – To przecież lód.

Odwróciła się do Helen z wyrazem rozdrażnienia na twarzy, ale jej nowa kuzynka zakrywała ręką usta i wyglądała tak, jakby z całej siły wstrzymywała się od śmiechu. Ellie szerzej otworzyła oczy i wysunęła brodę, niemo błagając ją o pomoc.

Helen kiwnęła głową, kilka razy odetchnęła głębiej, by stłumić chichot, i oznajmiła:

– Pani Stubbs, lady Billington przyszła do kuchni, żeby sprawdzić piece.

Gospodyni wolno obróciła głowę w stronę Ellie.

– Słucham?

– Zauważyłam rano, że grzanki są odrobinę przypalone -powiedziała Ellie.

– Pani Pallister takie lubi.

Helen znów chrząknęła.

– Właściwie, pani Stubbs, wolałabym, żeby były mniej przypieczone – wyznała.

– To dlaczego pani mnie nie uprzedziła?

– Ależ mówiłam. Pani twierdziła, że robią się takie bez względu na to, jak długo się je opieka.

– Mogę stwierdzić jedynie - przerwała jej Ellie – że coś jest nie w porządku z piecem. A ponieważ mam w tej dziedzinie spore doświadczenie, pomyślałam, że powinnam go obejrzeć.

– Pani? – spytała pani Stubbs.

– Pani? – spytała podkuchenna numer jeden (jak zaczęła ją w myślach nazywać Ellie).

Pani? – spytała podkuchenna numer dwa (dla odróżnienia, oczywiście).

Wszystkie trzy najwyraźniej nie posiadały się ze zdumienia. Ellie pomyślała, że Helen nie powtórzyła tego słowa jak echo za nimi tylko dlatego, że swoje zdziwienie wyraziła już w jadalni.

Ellie zmarszczyła brwi, ujęła się rękami pod boki i oświadczyła:

– W przeciwieństwie do dość powszechnej opinii hrabina może od czasu do czasu wykazać się jakimś talentem albo nawet umiejętnością.

– Zawsze uważałam, że do tego doskonale nadaje się haftowanie – oświadczyła Helen i popatrzyła na osmaloną kuchnię. -A poza tym to bardzo czyste zajęcie.

Ellie posłała jej gniewne spojrzenie i syknęła:

– Wcale mi nie pomagasz!

Helen wzruszyła ramionami, uśmiechnęła się i powiedziała:

– Cóż, wydaje mi się, że powinnyśmy pozwolić hrabinie na sprawdzenie pieca.

– Dziękuję – odparła Ellie, we własnej opinii z dostojeństwem i cierpliwością. Spytała panią Stubbs: – W którym piecu przygotowuje pani grzanki?

– W tym – odparła gospodyni, wskazując na najbardziej osmalony z nich. – Tamte należą do Francuzika. Nie dotknęłabym się do nich, nawet gdyby mi pani zapłaciła.

– Zostały przywiezione z Francji – wyjaśniła Helen.

– Och! – westchnęła Ellie, nie mogąc oprzeć się wrażeniu, że weszła w jakiś bardzo dziwny sen. – Cóż, jestem pewna, że nie mogą się równać z naszymi starymi, dobrymi angielskimi piecami.

Podeszła do piecyka, otworzyła drzwiczki, zajrzała do środka i stwierdziła:

– Czy pani wie, że tego można by uniknąć, gdyby tylko używało się specjalnej łapki do grzanek?

Pani Stubbs skrzyżowała ręce na piersiach i oświadczyła:

– Nigdy ich nie używam, Nie wierzę im.

Ellie nie potrafiła sobie wyobrazić, w co można nie wierzyć, jeśli chodzi o łapki do grzanek, doszła jednak do wniosku, że tej sprawy nie warto dalej drążyć, i niewiele się zastanawiając, uniosła lekko spódnicę, uklękła i wsunęła głowę do piecyka.

Charles już od kilku minut poszukiwał swojej nowo poślubionej żony i śledztwo ostatecznie doprowadziło go, choć wydawało mu się to nieprawdopodobne, do kuchni. Jeden z lokajów przysięgał, że widział, jak Ellie i Helen zmierzały w tę stronę kwadrans wcześniej. Charles nie mógł mu uwierzyć postanowił jednak zbadać tę sprawę. W końcu Ellie nie była zwyczajną hrabiną. Doszedł do wniosku, że postanowiła osobiście przedstawić się kuchennemu personelowi.

Ani trochę jednak nie był przygotowany na widok, który tam zastał. Jego nowa żona klęczała na podłodze, a całą głowę, czy też raczej górną połowę ciała miała wsuniętą do pieca, który znajdował się w Wycombe Abbey od czasów Cromwella albo jeszcze wcześniej.

Pierwszą reakcją Charlesa było przerażenie. Przez myśl przemknęła mu wizja płomieni ogarniających włosy Ellie. Helen jednak sprawiała wrażenie spokojnej, wstrzymał się więc przed przyskoczeniem do pieca i wyciągnięciem Ellie w bezpieczne miejsce.

Cofnął się o krok, aby móc spokojnie obserwować, co się dzieje, i pozostawać przez nikogo nie zauważony. Ellie coś mówiła, brzmiało to raczej jak jęk, aż w końcu wyraźnie usłyszał jej krzyk:

– Już mam! Już mam…

Helen, pani Stubbs i dwie podkuchenne nachyliły się, wyraźnie zafascynowane manewrami Ellie.

– Do diabła, nie mam! – dokończyła Ellie raczej ze złością.

– Jesteś pewna, że wiesz, co robisz? – spytała Helen.

– Najzupełniej. Muszę tylko przesunąć ten ruszt. Jest za nisko. – Ellie zaczęła ciągnąć coś, co najwyraźniej nie chciało się poddać, gdyż kilkakrotnie aż siadała na podłodze.

Kiedy ostatnio czyszczono ten piec? – spytała. Pani Stubbs prychnęła w odpowiedzi.

– Ten piec jest tak czysty, jak każdy piec być powinien -oświadczyła.

Ellie mruknęła coś, czego Charles nie dosłyszał, a potem powiedziała:

– No, już mam! – Wyciągnęła przepalony ruszt z pieca i włożyła go z powrotem. – Teraz tylko muszę odpowiednio odsunąć go od płomieni.

Od płomieni? Charles zmartwiał. Czyżby naprawdę bawiła się ogniem?

– Już. – Ellie wysunęła się z pieca i usiadła na podłodze. – Teraz już powinno być dobrze.

Charles stwierdził, że nadszedł dobry moment, by oznajmić swoją obecność.

– Dzień dobry, moja żono! – przywitał ją, wchodząc. W jego glosie zabrzmiała zwodnicza obojętność. Ellie nie mogła widzieć, że za plecami zacisnął dłonie w pięści. Tylko w ten sposób mógł się powstrzymać przed porwaniem jej w ramiona i zaniesieniem do sypialni, aby tam zrobić jej wykład na temat bezpieczeństwa, a raczej jego braku w kuchni.

– Billington! – wykrzyknęła Ellie zdumiona. – Już wstałeś?

– Najwyraźniej.

Ellie zerwała się na nogi.

– Muszę wyglądać okropnie.

Charles wyciągnął śnieżnobiałą chusteczkę.

– Rzeczywiście, tu i ówdzie powalana jesteś sadzą. – Przetarł jej lewy policzek. – Tutaj też. – Przetarł prawy. – No i odrobinę tutaj, – Tym razem musnął chusteczką nos Ellie.

Ellie wyrwała mu chusteczkę z ręki, bo nie spodobał jej się żartobliwy ton jego głosu.

– To raczej nie jest konieczne, milordzie – powiedziała. – Sama potrafię wytrzeć twarz.

– Przypuszczam, że nie zechcesz mi powiedzieć, co robiłaś w środku tego pieca. Zapewniam, że w Wycombe Abbey nie brakuje nam delikatesów i nie musisz się poświęcać jako główne danie.

Ellie popatrzyła na niego, nie bardzo wiedząc, jak potraktować jego słowa. I w końcu wyjaśniła:

– Reperowałam piec, milordzie.

– Od tego mamy służbę.

– Najwyraźniej nie – odparła Ellie, wpadając w jego ton. -Inaczej nie jedlibyście przypalonych grzanek przez ostatnich dziesięć lat.

– Ja lubię przypalone grzanki – odciął się.

Helen zaniosła się kaszlem, aż pani Stubbs musiała uderzyć ją w plecy.

– A ja nie lubię – odparła Ellie. – Tak samo jak Helen, jesteś więc przegłosowany,

– Ale ja lubię przypalone grzanki!

Głowy wszystkich obróciły się ku drzwiom, w których stanęła Claire z rękami na biodrach. Ellie pomyślała, że dziewczynka jak na czternastolatkę wygląda bardzo bojowo.

– Chcę, żeby ten piec został taki, jaki był – oświadczyła Claire z mocą. – Chcę, żeby wszystko zostało tak, jak było.

Ellie poczuła, że serce opada jej w piersi. Młodziutka kuzyneczka najwyraźniej nie była zachwycona pojawieniem się w domu nowej osoby.

– Dobrze – powiedziała, w rozpaczy wyrzucając ręce w górę. – Ustawię wszystko z powrotem tak, jak było.

Już nachylała się nad piecem, ale ręka Charlesa przytrzymała ją za kołnierzyk sukni i podciągnęła do góry.

– Nie będziesz drugi raz narażać się na takie niebezpieczeństwo – oznajmił. – Proszę już nic przy tym piecu nie ruszać.

– Sądziłam, że lubisz przypalone grzanki.

– Zmienię nawyki.

W tym momencie Ellie naprawdę o mało nie wybuchnęła śmiechem, ale w porę zacisnęła usta.

Charles wojowniczo popatrzył na resztę osób obecnych w kuchni.

– Chciałbym zamienić z moją żoną kilka słów na osobności, w cztery oczy. – A ponieważ nikt się nie ruszył, krzyknął. – Teraz!

– Wobec tego może raczej my powinniśmy wyjść – zauważyła Ellie. – Przecież mimo wszystko pani Stubbs i podkuchenne pracują tutaj, my nie.

– Ty, zdaje się, przed chwilą próbowałaś – mruknął, ale w jego głosie zabrzmiało więcej rozdrażnienia niż gniewu.

Ellie wpatrywała się w niego zdumiona.

– Doprawdy, jesteś najdziwniejszym, najbardziej pełnym w sprzeczności człowiekiem, jakiego kiedykolwiek spotkałam.

– To nie ja wsuwałem głowę do pieca – odparł.

– No cóż, ja nie jem przypalonych grzanek.

– A ja… – Charles urwał gwałtownie, zdając sobie sprawę, że nie dość, iż w idiotyczny sposób kłóci się z żoną, to na dodatek robi to na oczach publiczności. Chrząknął i mocno ujął Ellie za szczupły nadgarstek.

– Chyba pokażę ci niebieski pokój – oświadczył głośno.

Ellie poszła za nim. Właściwie nie miała większego wyboru. Charles opuszczał kuchnię w pośpiechu, ale ponieważ trzymał ją za rękę, musiała za nim iść. Nie była pewna, dokąd ją prowadzi, prawdopodobnie do pierwszej komnaty, którą uzna za dostatecznie odosobnioną, by ją skrzyczeć nie na uszach wszystkich.

Doprawdy, niebieski pokój!

Загрузка...