Charles, uderzając o ziemię, aż krzyknął, bo poczuł ból w każdej kostce, w każdym mięśniu, w każdym przeklętym włosku na ciele.
Pół sekundy później wylądowała na nim Ellie, rzucona jak worek ziemniaków.
Charles zamknął oczy, w duchu zadając sobie pytanie, czy kiedykolwiek będzie zdolny spłodzić dziecko, a przede wszystkim, czy kiedykolwiek będzie miał ochotę próbować.
– Au! – jęknęła Ellie, rozcierając bark.
Chętnie by jej odpowiedział, najlepiej jakąś sarkastyczną uwagą, ale nie mógł mówić. Żebra bolały go tak bardzo, że był przekonany, że zaczną grzechotać, gdy tylko spróbuje dobyć głosu.
Po chwili, która wydawała się wiecznością, Ellie wreszcie sturlała się z niego, ale jej ostry łokieć zdołał przy tym wbić się w czułe miejsce pod jego lewą nerką.
– Aż trudno uwierzyć, że pan nie zauważył tej dziury -stwierdziła Ellie, starając się zachować wyniosłość nawet teraz, gdy siedziała w kurzu.
Charles miał ochotę ją udusić. A może założyć kaganiec? Gotów był nawet pocałować ją, byle tylko zetrzeć jej z twarzy tę denerwującą minę. Nie mógł się jednak ruszyć, próbował jedynie złapać oddech.
– Nawet ja potrafiłabym lepiej powozić kariolką – ciągnęła Ellie, wstając i otrzepując spódnicę. – Mam nadzieję, że nie popsuł pan koła, wymiana jest okropnie droga, a poza tym kołodziej z Bellfield częściej bywa pijany niż trzeźwy. Oczywiście, mógłby pan pojechać do Faversham, lecz nie polecałabym…
Charles wydał z siebie rozdzierający jęk, chociaż nie wiedział, co mu dokucza najbardziej, żebra, głowa czy pouczenia Ellie.
Ellie pochyliła się nad nim z miną wyrażającą coraz większe zatroskanie.
– Ach, chyba się pan nie zranił!
Charles zdołał rozciągnąć usta na tyle, by odsłonić zęby, lecz tylko wielki optymista nazwałby to uśmiechem.
– Nigdy nie czułem się lepiej – wydusił z siebie,
– Och, rzeczywiście, chyba się pan potłukł! – wykrzyknęła Ellie raczej oskarżycielskim tonem.
– Nie bardzo – jęknął. – Tylko żebra, plecy i… – zakasłał się,
– Ach! – zafrasowała się Ellie. – Ogromnie mi przykro. Czyżbym padając na pana uniemożliwiła panu oddychanie?
– Owszem, i to na dłuższą chwilę.
Ellie zmarszczyła brwi i dotknęła ręką jego czoła.
– Po głosie poznaję, że pan się źle czuje. Nie jest panu gorąco?
– Na Boga, Eleanor, nie mam szkarlatyny! Przyciągnęła rękę do siebie i mruknęła:
– W każdym razie nie zapomina pan języka w gębie.
– Dlaczego tak jest – powiedział, oddychając z trudem – że kiedykolwiek jesteś blisko, odnoszę obrażenia?
– A to dopiero! – wykrzyknęła Ellie. – To przecież nie moja wina. Nie ja powoziłam, a już z całą pewnością nie miałam nic wspólnego z pańskim upadkiem z drzewa!
Charles nie zawracał sobie głowy odpowiedzią. Jęknął tylko, próbując usiąść.
– Proszę przynajmniej mi pozwolić zająć się pańskimi skaleczeniami.
Posłał jej spojrzenie ociekające sarkazmem.
– Doskonale! – wybuchnęła Ellie, stając i wyrzucając ręce w powietrze. – Niech pan sobie radzi sam. Mam nadzieję, że powrót piechotą do domu upłynie panu przyjemnie- Cóż to takiego, dziesięć czy piętnaście mili
Charles dotknął głowy, w której zaczęło mu pulsować.
– To będzie naprawdę miły spacer – ciągnęła Ellie. – Zwłaszcza na tej kostce.
Charles mocniej przycisnął palce do skroni z nadzieją, że może choć trochę złagodzi tym ból.
– Założę się, że jesteś najbardziej mściwą osobą w całej okolicy – mruknął.
– Jestem najmniej mściwą osobą, jaką znam – stwierdziła Ellie z prychnięciem. – A jeśli pan uważa, że jest inaczej, to może nie powinien się pan ze mną żenić.
– Wyjdziesz za mnie – warknął. – Nawet gdybym miał cię zakneblować i siłą zaciągnąć do ołtarza.
Ellie uśmiechnęła się złośliwie.
– Może pan próbować – powiedziała drwiąco. – Ale w pana formie nie zdołałby pan zaciągnąć nawet muchy.
– I ty mówisz, że nie jesteś mściwa?
– Zdaje się, że zaczyna mi się to podobać.
Charles dotknął czaszki z tylu, miał wrażenie, jakby ktoś wbijał w nią długie, zardzewiałe gwoździe. Skrzywił się.
– Nic nie mów. Ani słowa. Ani… – znów jęknął w przypływie kolejnego ataku bólu -…ani jednego przeklętego słowa.
Ellie, która nie miała pojęcia, że głowa w ogóle mu dokucza, doszła do wniosku, że Charles uznał ją za niekonsekwentną, głupią i w ogóle okropną, Zesztywniała, zęby jej się zacisnęły, a palce zakrzywiły jak szpony.
– Nie zrobiłam nic, czym bym zasłużyła na takie traktowanie – oświadczyła zdenerwowana, a potem z głośnym sykiem obróciła się na pięcie i zdecydowanym krokiem ruszyła w stronę domu.
Charles dostatecznie długo trzymał głowę uniesioną, by zobaczyć, jak Ellie chodzi, po czym najzwyczajniej w świecie zemdlał.
– Cóż za przebiegły wąż! – mruczała Ellie pod nosem. – Jeśli wydaje mu się, że teraz za niego wyjdę… Jest gorszy od pani Foxglove! – Uniosła brew, stwierdzając, że chyba nie powinna zacząć kłamać w dojrzałym wieku dwudziestu trzech lat, i dodała: – Cóż, prawie!
Przeszła jeszcze kilka kroków i zaraz pochyliła się, bo coś błyszczącego przyciągnęło jej spojrzenie. Wyglądało na metalowy bolec. Podniosła go, otarła z kurzu i wsunęła do kieszeni. W parafii ojca był pewien mały chłopiec, który uwielbiał takie drobiazgi. Może podaruje mu go, kiedy następnym razem spotka go w kościele.
Ellie westchnęła. Miała mnóstwo czasu, żeby dać Tommy'emu Beechcombe ten bolec. Z całą pewnością widoki na wyprowadzenie się z domu ojca przepadły, równie dobrze już tego popołudnia mogła zacząć wprawiać się w czyszczeniu kominów.
Hrabia Billington wniósł w jej życie przelotną dawkę podniecenia, ale teraz jasne się stało, że nie będą do siebie pasować. Ellie czuła się wprawdzie trochę winna z tego powodu, że zostawiła go leżącego przy drodze, wprawdzie sam sobie na to zasłużył, ale przecież ona zawsze starała się mieć w sercu litość i…
Pokręciła głową, przewróciła oczami. Jedno spojrzenie rzucone za siebie przecież jej nie zabije, po prostu powinna sprawdzić, czy wszystko z nim w porządku. Obróciła się, lecz zaraz stwierdziła, że weszła już za niewielkie wzgórze i straciła go z oczu. Odetchnęła głęboko i podreptała z powrotem ku miejscu wypadku.
– To wcale nie znaczy, że ci na nim zależy – tłumaczyła sobie. – Po prostu jesteś dobrą, miłosierną kobietą, nie opuszczasz ludzi, którzy nie mogą się sobą sami zająć, bez względu na to, jak bardzo są nieuprzejmi i źli. – Tu pozwoliła sobie na lekki uśmiech. – Dobry Boże!
Charles leżał dokładnie w tym samym miejscu, w którym go zostawiła, i właściwie wyglądał na umarłego.
– Charles! – krzyknęła, unosząc spódnicę i puszczając się ku niemu biegiem. Potknęła się o kamień i wylądowała tuż obok niego, kolanem trącając go w bok.
Jęknął. Ellie wypuściła z płuc powietrze, które nieświadomie wstrzymywała. Nie wierzyła, że mógł naprawdę umrzeć, ale był tak okropnie nieruchomy.
– Gdzie są sole trzeźwiące, kiedy ich naprawdę potrzeba? -mruknęła. Pani Foxglove zawsze miała pod ręką jakieś cuchnące wywary. – Nie, nie mam octu – oświadczyła nieprzytomnemu hrabiemu. – W moim sąsiedztwie nikt nigdy dotychczas nie zemdlał. – Rozejrzała się w poszukiwaniu czegoś, co mogłoby go ożywić, i nagle jej spojrzenie padło na małą buteleczkę, która musiała wypaść z wywróconej kariolki. Sięgnęła po nią prędko, odkręciła korek i powąchała zawartość.
– Ojej! – westchnęła, odsuwając ją od siebie i wachlując się ręką. W powietrzu uniosły się opary mocnej whisky. Ellie zadała sobie pytanie, czy ten alkohol został tu jeszcze od tamtego dnia, w którym Charles spadł z drzewa. Z pewnością nie pił dzisiaj, tego była pewna. Poznałaby po zapachu, a oprócz tego wcale nie uważała Charlesa za człowieka regularnie nadużywającego alkoholu.
Popatrzyła na mężczyznę, którego poślubienie właśnie rozważała. Nawet teraz, gdy był nieprzytomny, otaczała go pewna aura władczości. Nie, to nie jest człowiek, który potrzebował alkoholu, aby dodać sobie pewności.
– Cóż – powiedziała na głos. – Przypuszczam, że możemy tego użyć przynajmniej po to, żeby cię obudzić.
Podsunęła Charlesowi butelkę pod nos.
Żadnej reakcji.
Ellie zmarszczyła brwi i przyłożyła mu rękę do serca.
– Mój panie, chyba nie umarłeś od tego ostatniego jęku? Charles wprawdzie dalej nie odpowiadał, jednak wyczuła dłonią bicie jego serca, co ogromnie ją ucieszyło.
– Charles – powiedziała, starając się przybrać surowy ton, – Naprawdę wolałabym, żebyś się natychmiast obudził.
Ponieważ ani drgnął, przytknęła dwa palce do szyjki butelki i przechyliła ją, wilżąc skórę chłodną whisky. Alkohol prędko parował, powtórzyła więc ten gest, tym razem przytrzymała butelkę przechyloną przez moment dłużej. Stwierdziwszy, że palce ma już dostatecznie mokre, podsunęła mu je pod nos.
– Co… Aj, aj!
Charles poderwał się natychmiast, mrugając ze zdumieniem, przypominał człowieka, którego gwałtownie wyrwano z koszmaru nocnego.
Ellie usunęła się poza zasięg jego rąk, lecz nie zrobiła tego dostatecznie szybko i Charles wytrącił jej butelkę z rąk. Poszybowała przez powietrze, rozchlapując whisky. Ellie uchyliła się i cała whisky spadla na Charlesa, który wciąż mamrotał coś bez ładu i składu.
– Co ty, u diabla, ze mną zrobiłaś – oburzył się, kiedy odzyskał zdolność mowy.
– Co ja zrobiłam?
Kaszlnął i zmarszczył nos.
– Cuchnę jak pijak.
– Prawie tak samo jak dwa dni temu.
– Dwa dni temu byłem…
– …pijakiem – prędko dokończyła Ellie. Charlesowi pociemniały oczy.
– Byłem pijany, a nie pijakiem, to pewna różnica. Ty zaś… -wyciągnął palce w jej kierunku, ale skrzywił się od tego nagłego ruchu i złapał się za głowę.
– Charles? – spytała Ellie ostrożnie, zapominając o tym, że gniewa się na niego za to, że zrzucał na nią całą winę. Teraz widziała jedynie, że on cierpi, a sądząc po wyrazie twarzy, nawet bardzo.
– Na miłość boską! – westchnął. – Czy ktoś uderzył mnie w głowę kijem?
– Miałam ochotę to zrobić – Ellie próbowała żartować z nadzieją, że to może oderwie go od bólu.
– Co do tego nie mam wątpliwości. Byłabyś doskonałym wodzem armii, gdybyś przyszła na świat jako mężczyzna.
– Mnóstwo rzeczy mogłabym robić, gdybym urodziła się mężczyzną – mruknęła Ellie. – A jedną z nich byłoby nieoddawanie panu ręki.
– No to mam szczęście – odparł Charles, cały czas się krzywiąc. – I ty je masz.
– To się jeszcze okaże.
Zapadła dziwna cisza, a potem Ellie, czując, że powinna mu wyjaśnić, co się wydarzyło, kiedy był nieprzytomny, powiedziała:
– Jeśli chodzi o whisky… to chyba powinnam się wytłumaczyć, ale chciałam tylko…
– Podpalić mnie?
– Nie, chociaż ta sugestia brzmi interesująco. Próbowałam pana ożywić. To miało być coś w rodzaju soli trzeźwiących na bazie alkoholu. Pan mi wytrącił butelkę z rąk.
– Jak to możliwe, że czuję się, jakby łamano mnie kołem, a ty wyglądasz tak, jakby nic ci nie dolegało?
Usta Ellie rozciągnęły się w złośliwym uśmieszku,
– Można by pomyśleć, że rycerski kawaler byłby zadowolony, że jego damie nic się nie stało.
– Owszem, jestem rycerski, moja pani, ale też, cholera, kompletnie nic z tego nie rozumiem.
– Nie na tyle rycerski, żeby nie przeklinać w mojej obecności, chociaż… – nonszalancko machnęła ręką w powietrzu. – Ma pan szczęście, że nigdy zanadto nie przejmowałam się podobnymi kwestiami.
Charles zamknął oczy, zastanawiając się, dlaczego Ellie potrzebuje aż tylu słów, żeby dotrzeć do sedna rzeczy.
– Spadłam na pana, kiedy wyrzuciło mnie z kariolki – wyjaśniła w końcu. – Musiał pan sobie potłuc plecy przy upadku, lecz wszelki ból, jaki odczuwa pan… hm… z przodu… zawdzięcza pan chyba mnie. – Mrugnęła kilkakrotnie, a potem ucichła, a jej policzki pokryły się głębokim różem.
– Rozumiem.
Ellie z trudem przełknęła ślinę.
– Pomóc panu wstać?
– Tak, dziękuję. – Ujął podaną przez Ellie rękę i z wielkim trudem jakoś stanął na nogi, starając się zignorować ból, jaki przy najdrobniejszym ruchu czuł w całym ciele. Stanąwszy na nogach, oparł ręce na biodrach i pochylił głowę w lewo. W szyi coś mu chrupnęło. Ellie skrzywiła się, a on prawie się uśmiechnął.
– Ten dźwięk nie zapowiada niczego dobrego – stwierdziła Ellie.
Nie odpowiedział, rozciągnął teraz szyję w drugą stronę, znajdując pewien rodzaj perwersyjnego zadowolenia przy kolejnych chrupnięciach. Moment później spojrzał na wywrócony powóz. Przeklął pod nosem. Koło odpadło, leżało teraz połamane pod skrzynią powozu.
Ellie powiodła wzrokiem za jego spojrzeniem i oświadczyła:
– Tak, próbowałam panu powiedzieć, że koło jest całkiem połamane, ale teraz uświadomiłam sobie, że za bardzo pan cierpiał, żeby mnie słuchać.
Kiedy Charles uklęknął, by z bliska zbadać szkody, zdumiała go jeszcze bardziej, bo dodała:
– I bardzo przepraszam za to, że kilka minut temu odeszłam. Nie miałam pojęcia, jak ciężko się pan potłukł. Gdybym wiedziała, nigdy bym się nie oddaliła. Ja… tak czy owak, nie powinnam była odchodzić, to było z mojej strony bardzo nieładne.
Charlesa wzruszyła jej szczera przemowa, a poczucie honoru wprawiło go w podziw.
– Te przeprosiny są niepotrzebne – burknął. – Ale przyjmuję je z zadowoleniem.
Ellie przekrzywiła głowę,
– Nie oddaliliśmy się zbytnio od mego domu. Sądzę, że bez trudu zdołamy wrócić piechotą, prowadząc konie. Jestem pewna, że ojciec zdoła załatwić panu jakiś transport do domu. Możemy też znaleźć posłańca, który pojedzie do Wycombe Abbey z prośbą o nowy powóz.
– Wszystko będzie dobrze – mruknął, uważniej przyglądając się zniszczonej kariolce.
– Czy coś jest nie tak, milordzie? Coś innego niż to, że wjechaliśmy w koleinę i powóz się przewrócił?
– Spójrz na to, Eleanor! – Charles wyciągnął rękę i dotknął połamanego koła. – Ono nie jest już przymocowane do powozu.
– Przypuszczam, że to się stało w wyniku tego wypadku.
Charles postukał palcami w bok powozu i stwierdził w zamyśleniu:
– Nie, nie powinno się urwać. Owszem, połamać, kiedy się przewróciliśmy, ale tu, w środku, wciąż powinno być połączone z powozem.
– Sądzi pan, że koło odpadło samo z siebie?
– Tak – powiedział w zamyśleniu. – Tak sądzę.
– Ale ja wiem, że wjechaliśmy w dziurę, widziałam to i poczułam.
– Koleina prawdopodobnie przyspieszyła tylko urwanie się koła, które już wcześniej było obluzowane.
Ellie pochyliła się, chcąc również przyjrzeć się szkodzie.
– Wydaje mi się, że ma pan rację, milordzie. Proszę spojrzeć, w jaki sposób jest zniszczone. Szprychy połamały się pod ciężarem powozu, ale obręcz jest cala. Niezbyt długo uczyłam się fizyki, lecz przypuszczam, że przy upadku powinna pęknąć na dwoje i… Ach, proszę popatrzeć! – sięgnęła do kieszeni i wyciągnęła z niej metalowy bolec.
– Gdzie to znalazłaś?
– Na drodze, Tam za wzgórzem. Musiał się obluzować i wypaść z koła.
Charles obrócił się, żeby stanąć do niej przodem, jego nagły ruch sprawił, że znów ich twarze znalazły się bardzo blisko siebie.
– Myślę, że masz rację.
Ellie zaskoczona rozchyliła usta. Charles znajdował się teraz tak blisko niej, że czuła jego oddech na twarzy, że mogła wyczuć jego słowa tak samo, jak je usłyszeć.
– Chyba mógłbym cię znów pocałować.
Starała się zakomunikować mu… Cóż, nie bardzo wiedziała, co tak naprawdę chce zakomunikować, lecz to i tak nie robiło żadnej różnicy, ponieważ struny głosowe odmówiły jej posłuszeństwa. Zwyczajnie siedziała całkiem nieruchomo, w czasie gdy on powoli nachylał głowę i w końcu dotknął wargami jej ust
– Bardzo przyjemnie – szepnął prosto w jej usta,
– Milordzie…
– Charles – poprawił ją.
– My naprawdę… to znaczy… – teraz, czując pieszczotę języka mężczyzny, zupełnie nie mogła zebrać myśli. Charles roześmiał się i odsunął głowę o cal.
– Co mówiłaś?
Ellie tylko mrugała,
– Mogę więc założyć, że prosiłaś, abym nie przerywał -uśmiechnął się przebiegle, a potem ujął ją pod brodę i delikatnie obrysował wargami jej twarz.
– Nie! – wybuchnęła Ellie. – Ani trochę nie miałam tego na myśli!
– Naprawdę? - drażnił się z nią.
– Chciałam powiedzieć, że jesteśmy na środku publicznej drogi i…
– …i boisz się o swoją reputację – dokończył za nią.
– O pańską również. Nie musi pan robić ze mnie świętoszki.
– Ach, wcale nie mam takiego zamiaru, kochanie.
Ellie cofnęła się, słysząc to słowo, ale zrobiła to zbyt gwałtownie, straciła równowagę i rozłożyła się na ziemi. Przygryzła wargę, żeby powstrzymać się przed powiedzeniem czegoś, czego mogłaby później żałować.
– Może wrócimy wreszcie do domu – stwierdziła w końcu spokojnie.
– Doskonały pomysł – odparł Charles, wstając i podając jej rękę.
Ujęła ją i pozwoliła, by jej pomógł, chociaż podejrzewała, że taki wysiłek sprawia mu wielki ból Ale cóż, każdy mężczyzna mimo wszystko ma swoją dumę, a Ellie podejrzewała, że Wycombe'owie mają jej aż w nadmiarze.
Powrót piechotą do domu pastora zajął im około dziesięciu minut. Ellie starała się, żeby konwersacja nie wykraczała poza neutralne tematy, takie jak literatura czy kuchnia francuska, i, chociaż aż krzywiła się na myśl o banalności tematu, który poruszyła, pogoda. Charles jednak sprawiał wrażenie raczej rozbawionego tą rozmową, jak gdyby dokładnie wiedział, do czego Ellie zmierza. Co gorsza, jego ironiczny uśmiech miał w sobie jakiś cień dobroduszności, jak gdyby z pełną świadomością pozwalał jej rozprawiać o burzach z piorunami.
Ellie nie była zachwycona przebiegłym wyrazem jego twarzy, nie mogła jednak nie podziwiać go za to, że jest zdolny utrzymać taką minę, pomimo iż kulał, trzymał się za głowę, a od czasu do czasu łapał się za żebra.
Kiedy dom pojawił się wreszcie na horyzoncie, Ellie odwróciła się do Charlesa i oznajmiła:
– Ojciec wrócił.
Charles uniósł brwi.
– Skąd możesz to wiedzieć?
– Zapalił świecę w swoim gabinecie. Będzie pracował nad kazaniem.
– Już? Przecież do niedzieli jeszcze daleko. Pamiętam, że mój pastor pisał jak w gorączce dopiero w sobotę wieczorem. Często przychodził do Wycombe Abbey w poszukiwaniu inspiracji.
– Naprawdę? – spytała Ellie z uśmiechem rozbawienia. -I znajdował ją tam? Nie miałam pojęcia, że był pan takim anielskim dzieckiem.
– Obawiam się, że wprost przeciwnie. Lubił mnie obserwować, a potem wybierać któryś z moich grzechów za temat następnego kazania.
– Ho, ho – odparła Ellie, tłumiąc śmiech. – Jak pan go znosił?
– Było gorzej, niż ci się wydaje. Pastor uczył mnie również łaciny i dawał mi lekcje trzy razy w tygodniu. Twierdził, że zostałem zesłany na ziemię tylko po to, by go torturować.
– Takie słowa raczej nie przystoją pastorowi. Charles wzruszył ramionami.
– On również uwielbiał alkohol.
Ellie sięgnęła ręką, żeby otworzyć frontowe drzwi, zanim jednak jej ręka dotknęła klamki, Charles położył jej dłoń na ramieniu. Gdy spojrzała na niego zdziwiona, powiedział cicho:
– Czy mogę zamienić z tobą jeszcze słowo, zanim poznam twojego ojca?
– Oczywiście. – Ellie odsunęła się od drzwi.
– Wciąż zamierzasz wyjść za mnie już pojutrze, prawda?
Ellie nagle zakręciło się w głowie. Charles, który cały czas tak bardzo upierał się przy tym, że Ellie musi dotrzymać obietnicy, nagle jakby postanowił dać jej możliwość wycofania się. Mogła wszystko odwołać, stwierdzić, że mimo wszystko się boi…
– Eleanor – rzekł błagalnie.
Ellie przełknęła ślinę, myśląc o tym, jak niezwykłe stało się jej życie. Perspektywa poślubienia nieznajomego przerażała ją, lecz nie tak bardzo jak nuda. Nudne życie, ożywione jedynie sprzeczkami z panią Foxglove, byłoby znacznie gorsze. Bez względu na wady hrabiego – a Ellie przeczuwała, że może ich być wiele – w głębi serca wiedziała, że Charles nie jest złym ani słabym człowiekiem. Z pewnością istniała szansa na znalezienie szczęścia razem z nim.
Charles dotknął jej ramienia. Skinęła głową. Wydało jej się, że widzi, jak jego ramiona delikatnie opadają z ulgą, lecz zaledwie moment później znów przybrał maskę niepoprawnego młodego arystokraty.
– Jest pan gotów, żeby wejść do środka? – spytała.
Kiwnął głową, Ellie otworzyła więc drzwi i zawołała:
– Papo!
Po chwili ciszy stwierdziła:
– Pójdę po niego do gabinetu.
Charles zaczekał, a Ellie za chwilę wróciła do pokoju, za nią zaś szedł mężczyzna o raczej surowym wyrazie twarzy z rzedniejącymi siwymi włosami.
– Pani Foxglove musiała wrócić do domu – oznajmiła Ellie, śląc Charlesowi ukradkowy uśmiech. – Ale pozwoli pan, że przedstawię mojego ojca, wielebnego Lyndona. Papo, to jest pan Charles Wycombe, hrabia Billington.
Dwaj mężczyźni podali sobie ręce, w milczeniu się sobie przyglądając. Charles pomyślał, że pastor wygląda na bardzo sztywnego człowieka i wprost niemożliwe, by był ojcem takiego żywego srebra jak Eleanor. Po sposobie, w jaki pan Lyndon patrzył na niego, był pewien, że on również nie odpowiada ideałowi zięcia.
Po wymianie wstępnych uprzejmości usiedli, a Ellie wyszła z pokoju przygotować herbatę. Pastor zwrócił się wtedy do Charles a:
– Większość mężczyzn zaakceptowałaby przyszłego zięcia już tylko przez to, że ma tytuł hrabiowski, Ja taki nie jestem.
– Wcale tak nie sądziłem, panie Lyndon.
Eleanor wyraźnie została wychowana przez człowieka niezwykłej moralności, Charles zamierzał wypowiedzieć te słowa tylko po to, by przypochlebić się pastorowi, mówiąc je jednak, uświadomił sobie, że jest tak naprawdę. Eleanor Lyndon nigdy nie okazała nawet cienia zauroczenia jego tytułem ani zamożnością. Prawdę powiedziawszy, sprawiła wrażenie dużo bardziej zainteresowaną własnymi trzema setkami funtów niż jego ogromnym majątkiem.
Pastor pochylił się do przodu, oczy mu się zwęziły, jak gdyby starał się sprawdzić, ile szczerości kryje się w słowach hrabiego.
– Nie będę sprzeciwiał się temu małżeństwu – powiedział cicho. – Już raz to zrobiłem, kiedy chodziło o moją starszą córkę, a konsekwencje tego były katastrofalne. Ale zapowiadam panu jedno: jeśli potraktuje pan Eleanor źle pod jakimkolwiek względem, będę się modlił, ile mam sił, o to, żeby spłonął pan w ogniu piekielnym.
Charles nie zdołał zapanować nad sobą i jeden kącik ust podskoczył mu w górę w uśmiechu. Wyobrażał sobie, że pastor potrafi modlić się naprawdę żarliwie.
– Daję słowo, że Eleanor będzie traktowana jak królowa.
– Jest jeszcze jedna rzecz.
– Słucham? Pastor odchrząknął.
– Czy pan gustuje w napojach spirytusowych? Charles zamrugał, odrobinę zdumiony tym pytaniem. -Z całą pewnością nie stronie od szklaneczki, gdy jest ku temu okazja, ale nie spędzam dni i nocy w pijackim stuporze, jeśli o to pan pyta.
– Wobec tego może zechce pan wyjaśnić, dlaczego cuchnie pan whisky?
Charles przewalczył w sobie absurdalną chęć roześmiania się i wyjaśnił wielebnemu, co się wydarzyło tego popołudnia i w jaki sposób Ellie przypadkiem oblała go whisky.
Pan Lyndon usiadł wygodnie na krześle, usatysfakcjonowany. Nie uśmiechał się, ale też Charles wątpił, by uśmiech często gościł na jego twarzy.
– Doskonale – oświadczył pastor. – Teraz, gdy dobrze się rozumiemy, niech pan pozwoli, że przywitam pana w rodzinie.
– Cieszę się, że stanę się jej częścią.
Wielebny kiwnął głową.
– Chciałbym osobiście odprawić ceremonię, jeśli się pan zgodzi.
– Oczywiście.
Ten moment wybrała Ellie na powrót do pokoju z tacą z zastawą do herbaty.
– Eleanor – powiedział jej ojciec. – Stwierdziłem, że hrabia będzie świetnie do ciebie pasował.
Ellie odetchnęła z ulgą. Ojciec zaakceptował jej związek, a jak się okazało, znaczyło to dla niej więcej, niż sobie uświadamiała aż do tej chwili. Teraz pozostawało jedynie wyjść za mąż.
Za mąż. Jęknęła w duchu. Niech Bóg przyjdzie jej z pomocą.