12

Następnego dnia rano Ellie obudziła się nieco bardziej przychylnie usposobiona wobec męża. Trudno było źle odnosić się do człowieka, który w tak oczywisty sposób lubił dzieci.

Charles nie traktował małżeństwa tak poważnie, jak ona by tego chciała, lecz to wcale nie oznaczało, że jest złym człowiekiem. Być może je lekceważył, lecz nie był zły, a poza tym Ellie po tylu latach przeżytych z ojcem zaczynała uważać, że obcowanie z kimś, kto nie podchodzi do życia ze śmiertelną powagą, może być całkiem miłe. Najwyraźniej musi upłynąć sporo czasu, zanim Charles stanie się mężem, któremu będzie mogła zaufać ciałem i duszą, ale wieczorna wyprawa razem z Judith dała jej przynajmniej trochę nadziei na to, że ich małżeństwo jakoś się ułoży.

Nie zamierzała wprawdzie wpaść w zastawianą pułapkę i próbować go uwieść. Ellie nie miała wątpliwości, kto by był w tym górą. Przecież ona nic nie wiedziała o uwodzeniu. Pocałowałaby go, bo przecież tylko to umiała, i nie upłynęłyby sekundy, a uwodzicielka zmieniłaby się w uwodzoną.

Należało jednak oddać Charlesowi sprawiedliwość, że ze swojej strony dotrzymał umowy. Załatwił sprawy finansowe Ellie w sposób ją satysfakcjonujący, a ona teraz nie mogła się już doczekać, kiedy wreszcie będzie mogła znów zająć się swoimi interesami. Charles w jakimś momencie nocą wsunął jej przez drzwi kartkę ze wszystkimi informacjami i Ellie mogła teraz zadbać o swoje finanse. Doprawdy, to bardzo miłe, że o tym pamiętał, i postanowiła przypominać sobie o tym za każdym razem, gdy będzie miała ochotę udusić męża. Co prawda nie traciła nadziei, że częstotliwość, z jaką pojawiał się taki impuls, będzie się stale zmniejszać.

Ellie wybrała się do swojego nowego prawnika po pospiesznym śniadaniu, na które oczywiście nie podano grzanek. Pani Stubbs uparcie odmawiała ich przyrządzania. Ellie uznała, że gospodyni odrobinę zadziera nosa. Ale właściwie mogła się jedynie spodziewać kawałka węgla, który z wielkim trudem przypominał o tym, że był kiedyś kromką chleba. Doszła do wniosku, że nie warto się o to kłócić.

Nagle jednak przypomniała sobie, co widziała poprzedniego wieczoru. Ktoś ustawił ruszt tak, jak tego chciała. Jeśli wiedziała, co robi, a wciąż była przekonana, że tak jest, to wszyscy domownicy Wycombe Abbey mogliby do końca życia cieszyć się pysznymi grzankami z pyszną konfiturą.

Ellie zanotowała sobie w pamięci, że po powrocie musi się tym zająć.

Nowy prawnik Ellie, William Barnes, okazał się mężczyzną w średnim wieku, i wyglądało na to, że Charles bardzo jasno dał mu do zrozumienia, że jego żona sama zajmuje się swoimi finansami. Pan Barnes był uosobieniem uprzejmości, z szacunkiem wyrażał się nawet o finansowej wiedzy i osiągnięciach Ellie. Gdy poinstruowała go, że połowę jej pieniędzy należy umieścić na zachowawczym rachunku, połowę zaś zainwestować w dość ryzykowną spółkę zajmującą się handlem bawełną, z akceptacją pokiwał głową, doceniając jej rozsądek.

Po raz pierwszy Ellie mogła wykazać się znajomością rzeczy i stwierdziła, że sprawia jej to przyjemność. Lubiła wypowiadać się we własnym imieniu, a teraz nie musiała każdego zdania zaczynać od: „Mój ojciec chciałby" albo: „Zdaniem mojego ojca".

Jej ojciec nigdy nie miał żadnej opinii na temat pieniędzy, z wyjątkiem tej, że stanowią one jądro zła, więc Ellie z bezbrzeżną przyjemnością powtarzała: „Chciałabym zainwestować swoje fundusze następująco". Zdawała sobie sprawę, że może zostać wzięta za ekscentryczkę, wszak kobiety na ogół nie dysponowały własnym majątkiem, lecz to akurat ani trochę jej nie obchodziło, a raczej jeszcze umocniło w poczuciu niezależności.

Zanim powróciła do Wycombe Abbey, humor poprawił jej się tak bardzo, że postanowiła nie szczędzić wysiłku, by zmienić tę wielką posiadłość w swój prawdziwy dom. Na razie żadna z prób jej się nie udała. Ale tego dnia postanowiła poznać wszystkich dzierżawców. Wiedziała, że taki krok może przynieść wiele pożytku, gdyż często stan majątku zależał od relacji pomiędzy właścicielem ziemskim a dzierżawcami, Jako córka pastora nauczyła się przynajmniej tej jednej rzeczy: wysłuchiwać zmartwień mieszkańców wioski i pomagać im w rozwiązywaniu kłopotów. Jako pani wielkich włości miała teraz o wiele większą władzę i wyższą pozycję. Czuła jednak, że jej zadanie nie będzie się bardzo różniło od tego, co robiła dotychczas.

Doskonale wiedziała, jak się do tego zabrać.

Oczywiście, równie dobrze wiedziała, jak poprawić piec i hodować róże, a do czego ją to doprowadziło?

Minęło już południe, kiedy Ellie wróciła, i Rosejack poinformował ją, że hrabia wybrał się na przejażdżkę.

Może i lepiej. Wolała poznać dzierżawców bez zobowiązującej obecności hrabiego. Helen byłaby tutaj o wiele lepszą towarzyszką i Ellie miała nadzieję, że kuzynka Charlesa zgodzi się na taką wyprawę.

Okazało się, że się nie pomyliła. Ellie zastała ją w bawialni i przedstawiła swój pomysł.

– Och, oczywiście, z wielką chęcią – odparła Helen. – Zadanie odwiedzania dzierżawców już od kilku lat spoczywa na moich barkach, ale prawdę mówiąc, nie wychodzi mi to najlepiej.

– Z całą pewnością jest inaczej – uśmiechnęła się Ellie.

– Zapewniam cię, że tak. Bywam raczej nieśmiała i nigdy nie wiem, co im powiedzieć.

– Wobec tego umowa stoi. Z radością przejmę ten obowiązek. Ale dzisiaj musisz mi towarzyszyć, żeby mi wszystko pokazać.

Powietrze było rześkie, kiedy Ellie i Helen wybrały się w drogę, słońce jednak stało wysoko na niebie i świeciło jasno, obiecując ciepłe popołudnie. Spacer do pierwszych chat dzierżawców zabrał im około dwudziestu minut. Sama Ellie doszłaby tam prawdopodobnie pięć minut wcześniej, ale już dawno nauczyła się dostosowywać swój prędki, energiczny krok do kroku innych.

– Pierwszy dom należy do Thoma i Bessie Stillwellów – powiedziała Helen. – Dzierżawią niewielki kawałek ziemi, na którym hodują owies i jęczmień. Pani Stillwell dorabia też naprawianiem ubrań.

– Stillwell – powtórzyła Ellie, zapisując to nazwisko w małym notesiku. – Owies. Jęczmień. Naprawianie ubrań. – Podniosła głowę. – Jakieś dzieci?

– Chyba dwoje. Chociaż nie, już teraz troje, parę miesięcy temu urodziła im się dziewczynka.

Ellie zastukała do drzwi, otworzyła je może dwudziestopięcioletnia kobieta.

– Ach, pani Pallister, witam! – zwróciła się do Helen raczej skrępowana. – Nie spodziewałam się pani wizyty. Czy mogę zaproponować herbatę? Obawiam się tylko, że nie mam herbatników,

– Proszę się nie przejmować, pani Stillwell – odparła Helen. – Przecież przychodzimy niespodziewanie i z całą pewnością nie możemy oczekiwać, że będzie nas pani podejmować.

– No tak – odparła Bessie bez przekonania, Przeniosła spojrzenie na Ellie i jakby zdenerwowała się jeszcze bardziej. Zapewne słyszała, że hrabia się ożenił, i zgadywała, że ma do czynienia z nową hrabiną. Ellie stwierdziła, że musi natychmiast zrobić coś, żeby rozluźnić napięcie.

– Witam, pani Stillwell – powiedziała. – Jestem nową hrabiną Billington i bardzo się cieszę, że mogę panią poznać.

Bessie dygnęła, mrucząc pod nosem powitanie. Ellie zadała sobie pytanie, jakiego rodzaju doświadczenia musieli mieć dzierżawcy z arystokracją, skoro tak nerwowo reagują na jej przybycie. Uśmiechnęła się najcieplejszym ze swoich uśmiechów i powiedziała:

– To pierwszy dom dzierżawców, który odwiedzam. Jestem pewna, że doradzi mi pani, jaką drogę powinnam dzisiaj obrać, chcąc odwiedzić wszystkich.

Bessie rozluźniła sugestia, że ma doradzać hrabinie, i dalsza część rozmowy potoczyła się już tak miło, jak Ellie miała na to nadzieję. Dowiedziała się, że dzieci gospodarzy to Thom junior, Billy i Katey, że Stillwellowie myślą o kupnie nowej świni i że dach trochę im przecieka. Ellie obiecała, że postara się, by naprawiono go jak najszybciej.

– Och, Thom mógłby się sam tym zająć, jest bardzo zręczny – powiedziała Bessie. Ale zaraz spuściła wzrok. – Po prostu nie mieliśmy środków.

Ellie zorientowała się, że w ostatnim roku Stillwellom musiało się wieść nie najlepiej. Widziała, że w Bellfield zbiory były mniejsze niż zazwyczaj, zapewne więc również w okolicach Wycombe Abbey wieśniakom żyło się trudniej.

– Dopilnuję, aby przysłano wam, czego potrzeba. Przynajmniej tyle możemy zrobić. Nikt nie może mieszkać z cieknącym dachem.

Bessie gorąco jej podziękowała. Do końca dnia Ellie udało się odnieść sukces również w chatach innych dzierżawców, a Helen raczej często powtarzała:

– Doprawdy, nie wiem, jak ty to robisz! Przecież poznałaś ich dopiero dzisiaj, a mnie się wydaje, że wszyscy już gotowi są skoczyć za tobą w ogień!

– To po prostu kwestia dania im do zrozumienia, że dobrze się z nimi czujesz. Gdy to sobie uświadomią, i oni poczują się z tobą dobrze.

Helen uśmiechnęła się.

– Przypuszczam, że pani Smith mogła mieć pewne wątpliwości co do tego, czy aby na pewno się z nią dobrze czujesz, po tym jak weszłaś na drabinę, żeby zajrzeć do ptasiego gniazda na dachu jej domu.

– Ależ nie mogłam tam nie zajrzeć! Skoro ptaki rozdziobują jej strzechę, mogą spowodować duże szkody. Uważam, że to gniazdo należałoby przenieść na najbliższe drzewo. Tylko nie jestem pewna, w jaki sposób to zrobić, żeby nie niepokoić piskląt. Słyszałam, że ptasia mama nie chce zajmować się młodymi, których dotykał człowiek.

Helen pokręciła głową.

– Gdzie się nauczyłaś takich rzeczy?

– Tego akurat od szwagra – Ellie machnęła ręką. – On zawsze miał naukowe zacięcie. – No, jesteśmy na miejscu. Ostatnia chata na dzisiaj.

– To dom Sally Evans – powiedziała Helen. – Owdowiała blisko przed rokiem.

– To smutne – szepnęła Ellie. – Na co zmarł jej mąż?

– Na gorączkę. Szalała w całej wiosce, ale to była jedyna śmierć.

– Czy pani Evans jest w stanie sama się utrzymać? Czy ma dzieci?

– Nie, dzieci nie ma – odparła Helen. – Była mężatką niespełna rok. Nie bardzo wiem, jak wiąże koniec z końcem. Sądzę, że wkrótce zacznie się rozglądać za nowym mężem. Ma mały warzywnik i kilka zwierząt, ale kiedy zabraknie świń, nie wiem, co zrobi. Jej mąż był kowalem, nie ma więc ziemi, na której mogłaby uprawiać zboże. Pewnie też sama nie dałaby rady jej obrobić, nawet gdyby podjęła taką próbę.

– No tak – Ellie już uniosła rękę, żeby zastukać do drzwi -Gospodarstwo to trudna sprawa, Samotna kobieta nie udźwignie takiego ciężaru. Samotny mężczyzna również.

Sally Evans okazała się młodsza, niż Ellie się spodziewała. Miała bladą twarz, na której smutek wyrył wyraźne ślady. Ta kobieta wciąż jeszcze była w żałobie po śmierci męża.

W czasie gdy Helen przedstawiała je sobie nawzajem, Ellie rozglądała się po małej chacie. Panowały w niej porządek i czystość, wyczuwało się jednak, że Sally radzi sobie z drobnymi codziennymi zadaniami, gorzej natomiast jest z tymi większymi. Wszystko znajdowało się tu na właściwym miejscu, ale stos ubrań, które należało pocerować, sięgał Ellie do pasa, a kawałki połamanego krzesła leżały porządnie złożone w kącie, czekając, aż ktoś je naprawi. W chacie czuło się taki chłód, że Ellie zastanawiała się, od ilu dni Sally nie paliła w piecu.

Podczas rozmowy wyszło na jaw, że Sally rzeczywiście radzi sobie z największym trudem. Bóg nie pobłogosławił jej małżeństwa dziećmi i teraz została sama ze swoją żałobą.

Ellie siedziała wsłuchana, gdy nagie Helen zadrżała z zimna. Nie wiadomo było, kto się tego bardziej zawstydził, czy Sally z tego powodu, że w jej domu panuje taki chłód, czy też Helen, że mimo woli zwróciła na to uwagę gospodyni.

– Tak mi przykro, pani Pallister – powiedziała Sally.

– Och, proszę się nie przejmować, to moja wina. Wydaje mi się, że nieco się przeziębiłam i…

– Proszę się nie tłumaczyć – przerwała jej Sally ze smutkiem. – Tu jest zimno jak w grobie i wszystkie o tym wiemy. Ale, niestety, coś się popsuło w kominku, a nie udało mi się jeszcze poprosić kogoś, żeby się tym zajął…

– Może do niego zajrzymy – zaproponowała Ellie, wstając. Na twarzy Helen odmalował się teraz wyraz przerażenia.

– Nie bój się, nie będę tego naprawiać. Nigdy nie biorę się do czegoś, na czym się nie znam – powiedziała Ellie z niezadowoleniem.

Helen skrzywiła się w taki sposób, że Ellie była pewna, iż Helen ma wielką ochotę wspomnieć o incydencie z grzankami.

– Ale wiem, jak poznać, że coś jest nie w porządku – ciągnęła Ellie. – Może któraś pomoże mi przesunąć tę kłodę?

Sally natychmiast się poderwała i w parę sekund później Ellie stała już w kominku z zadartą głową. Nic jednak nie widziała.

– Ciemno tu jak w nocy. A co się dzieje, kiedy próbujesz rozpalić ogień?

– Ze środka wydobywa się czarny dym – odparła Sally, podając jej latarnię.

Kiedy oczy Ellie przyzwyczaiły się już do ciemności, jeszcze raz rozejrzała się uważnie i stwierdziła, że komin jest okropnie brudny.

– To, moim zdaniem, wymaga gruntownego czyszczenia. Natychmiast przyślemy tu kogoś, kto by się tym zajął. Jestem pewna, że hrabra zgodzi się ze mną w tej kwestii…

– W jakiej kwestii? – rozległ się od drzwi rozbawiony głos. Ellie zmartwiała. Charles z pewnością nie będzie zadowolony, zastając ją z głową w kominie.

– Charles! – zawołała Helen. – Co za niespodzianka! Chodź, zobacz!

– Jestem pewien, że przed chwilą słyszałem głos mojej ślicznej żony – przerwał jej.

– Ach, hrabina tak mi pomaga! – odpowiedziała mu Sally.

– Mój kominek…

– Co?

Ellie westchnęła i na poważnie zaczęła rozważać możliwość ucieczki przez komin.

– Eleanor! – powiedział Charles ostro. – W tej chwili wyjdź z tego kominka!

Ellie dostrzegła uchwyt, żelazny stopień w kominie, wystarczy krok albo dwa i zniknie mu z oczu.

– Eleanor! – Z głosu Charlesa zniknęło wszelkie rozbawienie.

– Charles, ona tylko… – próbowała łagodzić Helen.

– Dobrze, wobec tego idę za tobą! – Charles byt wyraźnie jeszcze bardziej zły, chociaż Ellie sądziła, że to już niemożliwe.

– Wasza lordowska mość, tam nie ma na to miejsca – zauważyła przerażona Sally.

– Eleanor, liczę do trzech – oświadczył Charles, a Ellie doszła do wniosku, że nie ma już sensu rozważać, do jakiego stopnia jest na nią rozgniewany.

Naprawdę zamierzała wyjść i stanąć z nim twarzą w twarz, naprawdę. Nie była urodzonym tchórzem, ale kiedy powiedział „raz", zmartwiała, na „dwa" dech zaparło jej w piersiach, a „trzy" z całą pewnością nie usłyszała, bo krew dudniła jej w uszach.

Nagle poczuła, że on wciska się obok niej. Przytomność jej wróciła i krzyknęła:

– Charles, co ty, u diabła, wyprawiasz?

– Próbuję wbić trochę rozumu do tej twojej upartej główki!

– Chyba raczej chcesz go z niej wycisnąć – mruknęła Ellie. – Au!

– Co? – burknął.

– Twój łokieć.

– Tak samo jak twoje kolano…

– Czy wszystko w porządku? – dopytywała się zatroskana Helen.

– Zostaw nas samych! – krzyknął Charles.

– Doprawdy, milordzie – zauważyła Ellie ironicznie. – Wydaje mi się, że już jesteśmy tu sami.

– Naprawdę powinnaś się nauczyć, kiedy należy przestać gadać.

– Cóż. – Głos Ellie ucichł, gdy usłyszała trzaśniecie drzwiami. Nagle uświadomiła sobie, że znalazła się z mężem w bardzo ciasnej przestrzeni i że ich ciała przyciskają się do siebie w sposób, który powinien być absolutnie zakazany.

– Ellie?

– Charles?

– Czy zechciałabyś mi powiedzieć, dlaczego weszłaś do kominka?

– Och, nie wiem – powiedziała kpiąco, czując się raczej dumna ze swojego savoir faire. – A czy ty zechciałbyś mi powiedzieć, dlaczego wszedłeś do kominka?

– Ellie, nie igraj z moją cierpliwością!

Ellie była zdania, że fazę igrania mieli już za sobą, ale mądrze zachowała to dla siebie. Zamiast tego oświadczyła:

– W tym nie było nic niebezpiecznego, oczywiście.

– Oczywiście – odparł, Ellie zaś pomimo wszystko z podziwem zauważyła, jak wielką ilością sarkazmu zdołał przyprawić to jedno słowo. To doprawdy prawdziwy talent.

– Niebezpiecznie byłoby wtedy, gdyby na kominku płonął ogień, a tak przecież nie było.

– Któregoś dnia uduszę cię, zanim samą się zabijesz.

– Nie polecałabym takiej kolejności działania – powiedziała słabo, próbując osunąć się w dół. Gdyby udało jej się wydostać stąd wcześniej niż jemu, być może zdążyłaby uciec do lasu. Wśród drzew by jej nie złapał,

– Eleanor, ja… Co ty, na miłość boską, wyprawiasz?

– Próbuję się stąd wydostać – odparła z ustami przy jego brzuchu. Na razie tylko dotąd udało jej się zsunąć.

Charles jęknął. Naprawdę jęknął. Czuł każdy cal ciała żony tuż przy swoim, a jej usta były tak blisko…

– Charles, czy ty jesteś chory?

– Nie – wydusił z siebie, starając się zignorować fakt, że czuł ruchy jej warg, kiedy się odezwała, a przede wszystkim to, że poruszały się w pobliżu jego pępka.

– Jesteś pewien? Masz taki głos, jakby ci było słabo.

– Ellie?

– Słucham.

– Natychmiast wstań. W tej chwili.

Usłuchała, ale żeby wstać, musiała wić się jak węgorz. A kiedy Charles poczuł dotyk jej piersi najpierw na udach, potem na biodrach i na ramieniu, pożałował, że ją o to prosił.

– Ellie – powiedział jeszcze raz.

– Słucham?

Już stała i teraz jej wargi znajdowały się gdzieś w okolicach dolnej partii jego szyi.

– Podnieś głowę, tylko odrobinę.

– Jesteś pewien? Moglibyśmy tu uwięznąć i…

– Już uwięźliśmy.

– Nie, mogłabym spróbować jeszcze raz zsunąć się w dół i…

– Nie zsuwaj się!

– Ach!

Charles odetchnął głęboko, a potem Ellie się poruszyła. Zaledwie odrobinę, tylko lekko zakołysała biodrami. To jednak wystarczyło. Charles musiał ją pocałować. Nie powstrzymałby się nawet, gdyby Francja miała przez to podbić Anglię, nawet gdyby niebo runęło na ziemię i nawet gdyby okropny kuzyn Cecil odziedziczył co do grosza cały jego majątek.

Całował ją i całował, a potem całował jeszcze trochę. W końcu na sekundę uniósł głowę na tyle, żeby złapać oddech, lecz ta sekunda wystarczyła, by ta okropna kobieta zdążyła się odezwać:

– To dlatego chciałeś, żebym podniosła głowę? – spytała.

– Przestań gadać!

Pocałował ją jeszcze raz i z pewnością nie poprzestałby na pocałunkach, gdyby nie byli ściśnięci tak mocno, że nawet gdyby próbował, nie mógłby jej objąć.

– Charles? – odezwała się Ellie, kiedy znów musiał zaczerpnąć oddechu.

– Ależ masz do tego talent!

– Do pocałunków? – spytała bardziej zadowolonym głosem, niż zapewne zamierzała.

– Nie, do wykorzystywania każdego mojego oddechu na gadanie.

– Och!

– Ale w pocałunkach też jesteś dobra. Jeszcze trochę wprawy i staniesz się mistrzynią.

Ellie wbiła mu łokieć w brzuch, co było prawdziwą sztuką, zważywszy na ciasnotę pomieszczenia.

– Nie dam się zwieść pochlebstwom – oświadczyła. – Chciałam powiedzieć, zanim zbiłeś mnie z tropu, że Helen i Sally Evans muszą się o nas okropnie martwić. :

– Och, przypuszczam, że raczej są ciekawe, co tu się dzieje, a nie zmartwione.

– Tak czy owak uważam, że musimy próbować się stąd wydostać. Chyba nie będę śmiała spojrzeć im w twarz. Jestem pewna, że wiedzą, co tu robimy.

– Och, wobec tego gorzej już być nie może – oświadczył i pocałował ją jeszcze raz.

– Charles! – tym razem Ellie nie czekała, aż Charles złapie oddech.

– Co znowu? Przecież próbowałem cię pocałować.

– A ja próbuję się wydostać z tego okropnego komina. -Na dowód prawdziwości swoich słów znów zaczęła ześlizgiwać się w dół, przyprawiając go o te same nieznośne tortury, które musiał znosić kilka minut wcześniej. W końcu osunęła się miękko na podłogę kominka.

– To by było na tyle – powiedziała, na czworakach wychodząc do wnętrza chaty, dając przy tym Charlesowi przyjemny widok wypiętych, choć powalanych sadzą pośladków. Musiał kilka razy głębiej odetchnąć, by nad sobą zapanować.

– Czy masz zamiar stamtąd wyjść? – zawołała Ellie. Jej głos brzmiał obrzydliwie trzeźwo.

– Już za moment, – Zsunął się na dół,teraz kiedy jej nie było, mógł się o wiele łatwiej poruszać, i wyczołgał się z kominka.

– Ojej! – zaśmiała się Ellie. – Zobacz, jak wyglądasz! Usiadł przy niej na podłodze i popatrzył na siebie. Cały pokryty był sadzą.

– Sama nie wyglądasz lepiej – zauważył.

Teraz śmiali się już oboje, aż w końcu Ellie powiedziała:

– Och, zapomniałam cię powiadomić, że odwiedziłam dzisiaj pana Barnesa.

– Czy wszystko zostało załatwione, jak należy?

– O, tak, doskonale. I muszę ci powiedzieć, że to wspaniale móc się zająć własnymi interesami bez żadnego owijania w bawełnę. I będzie to korzystne również dla ciebie.

– Jak to?

– Chciałeś żony, która nie będzie przeszkadzać ci w życiu, prawda?

Zmarszczył brwi.

– Tak, chyba rzeczywiście tak mówiłem.

– A więc jeśli ja będę miała jakieś zajęcie dla siebie, nie będę się wtrącać w twoje sprawy.

Charles znów zmarszczył brwi, ale nic nie powiedział.

– Ty się wciąż na mnie gniewasz, prawda?

– Nie – odparł Charles z westchnieniem. – Ale musisz przestać zabierać się do potencjalnie niebezpiecznych zajęć.

– To nie było…

Charles uniósł rękę.

– Nie musisz kończyć, Ellie. Zapamiętaj sobie tylko jedno. Jesteś teraz mężatką. Twoje zdrowie i życie przestało już być twoją własną sprawą. To, co boli ciebie, boli również mnie. Skończ więc z niepotrzebnym ryzykiem!

Ellie pomyślała, że to chyba najmilsza rzecz, jaką kiedykolwiek usłyszała, i że gdyby byli w domu, zapewne natychmiast by go uściskała. Teraz jednak zapytała tylko:

– Jak mnie znalazłeś?

– To nie było ani trochę trudne. Poszedłem śladem dzierżawców, wyśpiewujących hymny pochwalne na twoją cześć.

Ellie rozpromieniła się.

– Rzeczywiście chyba dzisiaj mi się udało.

– To prawda – przyznał miękko. – Będziesz dobrą hrabiną. Zawsze o tym wiedziałem.

– Naprawię cały ten rozgardiasz w Wycombe Abbey, obiecuję. Sprawdzałam już piec…

– Nie mów mi, że znów dotykałaś się do pieca – oświadczył, patrząc na nią najbardziej wojowniczym spojrzeniem w całej Anglii. – Bez względu na to, co robisz, o tym mi nie mów.

– Ale…

– Nie chcę o tym słyszeć. Może jutro, ale nie dzisiaj. Po prostu nie mam siły skrzyczeć cię tak, jak na to zasługujesz.

– Skrzyczeć? – powtórzyła, sztywniejąc z urazy. Zanim jednak zdążyła coś powiedzieć, otworzyły się drzwi chaty i Helen wsunęła głowę do środka.

– Och, dobrze, że wyszliście! – ucieszyła się. – Zaczynałyśmy się już o was martwić. Sally była pewna, że utknęliście tam na cały wieczór.

– Przeproś ją w naszymi imieniu – poprosiła Ellie. – Oboje zachowaliśmy się nagannie. – A ponieważ mąż wyraźnie nie miał zamiaru potwierdzić jej słów, kopnęła go w stopę. Burknął coś, lecz nawet jeśli było to po angielsku, Ellie nigdy wcześniej nie słyszała tego słowa.

Wstała i wygładziła spódnicę, przez co tylko jeszcze bardziej ubrudziła sobie rękawiczki, i powiedziała głośno, nie zwracając się do nikogo konkretnie:

– Chyba powinniśmy wracać do Wycombe Abbey.

Helen kiwnęła głową.

Charles nic nie odpowiedział, ale wstał z podłogi, co Ellie zinterpretowała jako potwierdzenie. Pożegnali się z Sally i wyszli. Okazało się, że Charles przyjechał niedużym powozem, z czego Ellie i Helen bardzo się ucieszyły, bo przecież tyle czasu spędziły na nogach.

Ellie w powrotnej drodze do domu milczała, w myślach przypominając sobie wydarzenia tego dnia. Wizyta u pana Barnesa okazała się tak owocna, jak się tego spodziewała. Zrobiła dobre wrażenie na dzierżawcach, którzy zdawali się w pełni akceptować nową hrabinę. A poza tym wyglądało na to, że doszła do czegoś w rodzaju ugody z mężem, który nawet jeśli jej nie kochał, to czuł do niej coś więcej niż tylko pożądanie i wdzięczność za to, że pomogła mu ocalić majątek.

Koniec końców Ellie czuła się tego wieczoru wyjątkowo zadowolona z życia.

Загрузка...