Ku wielkiemu zdumieniu Ellie pokój, do którego Charles w końcu ją zaciągnął, był rzeczywiście urządzony na niebiesko. Ellie rozejrzała się po niebieskich sofach i draperiach, a potem spojrzała na podłogę, nakrytą bialo-niebieskim dywanem.
– Masz coś na swoją obronę? – spytał groźnym głosem Charles.
Ellie nic nie powiedziała, chwilowo zauroczona wijącym się i przeplatającym wzorem na dywanie.
– Ellie! – krzyknął. Wystraszona uniosła głowę.
– Przepraszam?
Charles wyglądał tak, jakby miał ochotę nią potrząsnąć, i to mocno.
– Pytałem – powtórzy! – czy masz cokolwiek na swoją obronę?
Ellie zamrugała i oświadczyła:
– Ten pokój jest naprawdę niebieski.
Popatrzył na nią, zupełnie nie wiedząc, co powiedzieć,
– Myślałam, że nie mówisz poważnie o zabraniu mnie do niebieskiego pokoju – wyjaśniła. – Sądziłam, że po prostu masz na myśli miejsce, w którym mógłbyś na mnie spokojnie nakrzyczeć.
– Bo rzeczywiście chcę – wyrzucił z siebie.
– Tak – zadumała się Ellie. – To całkiem jasne. Chociaż muszę przyznać, że nie bardzo wiem, dlaczego…
– Eleanor! – prawie ryknął. – Wsadziłaś głowę do pieca.
– Oczywiście, że tak. Próbowałam go naprawić. Zobaczysz, będziesz z tego bardzo zadowolony, kiedy zaczniesz dostawać na śniadanie grzanki przypieczone jak należy.
– Nie będę zadowolony. Nic mnie nie obchodzą grzanki, a tobie już nigdy nie wolno wejść do kuchni.
Ellie oparła ręce na biodrach.
– Jesteś idiotą, sir!
– Czy kiedykolwiek widziałaś osobę z płonącymi włosami? -dopytywał się Charles, stukając ją palcem w ramię. – Widziałaś?
– Oczywiście, że nie, ale…
– A ja widziałem, i to nie był piękny widok!
– Wcale nie przypuszczam, że był, ale…
– Nie jestem pewien, co w końcu wywołało śmierć tego nieszczęśnika, poparzenia czy ból!
Ellie przełknęła ślinę, starając się nic wyobrażać sobie takiej katastrofy.
– Ogromnie mi przykro z powodu twego przyjaciela, ale…
– Jego żona oszalała. Twierdziła, że w nocy wciąż słyszy jego krzyk.
– Charles!
– Dobry Boże, nie miałem pojęcia, że posiadanie żony może być aż tak kłopotliwe. A w dodatku to dopiero pierwszy dzień naszego małżeństwa.
– Niepotrzebnie mnie obrażasz, a ja zapewniam cię, że…
Westchnął i, wywracając oczy do góry, przerwał jej:
– Doprawdy, czy to tak dużo mieć nadzieję, że moje życie będzie dalej tak spokojne jak było?
– Pozwól mi coś powiedzieć! – krzyknęła w końcu Ellie. Charles wzruszył ramionami ze zwodniczą obojętnością.
– Proszę bardzo, mów!
– Nie musisz mi opowiadać takich makabrycznych historii -oświadczyła Ellie. – Całe życie reperowałam piece. Nie dorastałam wśród służby i luksusów. Po to, żebyśmy mogli zjeść kolację, musiałam ją najpierw ugotować. A kiedy piec nie działał, musiałam go naprawić.
Charles w myśli rozważył jej słowa i w końcu powiedział:
– Przepraszam, jeżeli poczułaś, że cię pod jakimś względem nie doceniam. Z całą pewnością nie zamierzałem umniejszać twoich talentów.
Ellie nie była całkiem przekonana, czy umiejętność naprawienia pieca można nazwać talentem, ale nie otworzyła ust,
– Po prostu – sięgnął po lok jej włosów o barwie „truskawkowego blondu" i owinął go sobie wokół palca. – Nie chciałbym patrzeć, jak te włosy stają w płomieniach.
Ellie nerwowo przełknęła ślinę.
– Nie bądź głupi!
Delikatnie pociągnął ją za włosy, przyciągając ją jednocześnie do siebie.
– Ogromnie byłoby ich szkoda – szepnął. – Są takie miękkie.
– To tylko włosy – stwierdziła Ellie, myśląc, że przynajmniej jedno z nich musi w tej rozmowie zachować trzeźwość myślenia.
– Nie – Charles podniósł lok do ust i przesunął po nim wargami. – To coś o wiele więcej.
Ellie wpatrywała się w niego, nieświadoma, że lekko rozchyliła wargi. Gotowa była przysiąc, że poczuła tę jego delikatną pieszczotę na skórze, a raczej wręcz na ustach. Nie, na szyi. Ach, właściwie czuła ją w całym ciele!
Podniosła oczy. Charles wciąż muskał jej włosy ustami. Zadrżała.
– Charles! – jęknęła.
Uśmiechnął się, wyraźnie świadom wpływu, jaki na nią wywierał,
– Słucham, Ellie,
– Wydaje mi się, ze powinieneś… – próbowała mu się wyrwać, ale on przyciągał ją coraz bliżej.
– Co, twoim zdaniem, powinienem zrobić?
– Puścić moje włosy.
Wolną ręką objął ją w pasie.
– Nie zgadzam się – szepnął. – Bardzo się do nich przywiązałem.
Ellie popatrzyła na jego palec oplatany jej lokiem.
– Rzeczywiście – powiedziała, żałując, że jej uwaga nie zabrzmiała bardziej sarkastycznie.
Uniósł palec tak, że mógł przyglądać się jej włosom na tle niezasłoniętego okna.
– Szkoda – mruknął. – Słońce jest już dość wysoko nad horyzontem, a chciałbym porównać twoje włosy ze wschodem słońca.
Ellie wpatrywała się w niego oniemiała. Nikt nigdy nie przemawiał do niej tak poetycznie. Niestety, nie wiedziała, jak ma zinterpretować jego słowa.
– O czym ty mówisz? – wykrztusiła wreszcie.
– O tym, że twoje włosy mają kolor słońca – powiedział. z uśmiechem.
– Moje włosy – oświadczyła Ellie głośno – są po prostu śmieszne.
– Ach, te kobiety! – westchnął Charles. – Nigdy nie jesteście zadowolone.
– To nieprawda! – zaprotestowała Ellie, uznając, że powinna bronić własnej płci.
Charles wzruszył ramionami.
– Ty nie jesteś zadowolona.
– Bardzo cię przepraszam. Jestem jak najbardziej zadowolona z życia.
– Jako twój mąż nie potrafię wyrazić, jak bardzo radują mnie twoje słowa. To małżeństwo zapewne okaże się czymś lepszym, niż sądziłem.
– Jestem najzupełniej zadowolona – powtórzyła Ellie, ignorując jego ironiczny ton. – Ponieważ mam teraz kontrolę nad swoim losem i nie muszę żyć pod pantoflem ojca.
– Albo pani Foxglove – przypomniał Charles.
– Albo pani Foxglove – zgodziła się Ellie. Charles zrobił zamyśloną minę.
– Ale ja też potrafię wziąć cię pod pantofel.
– Jestem pewna, że nie wiesz, o czym mówisz.
Puścił jej włosy i przesunął palcami po szyi.
– To raczej ty nie wiesz – mruknął. – Ale dowiesz się i wtedy będziesz naprawdę zadowolona.
Ellie zmrużyła oczy i wyrwała się z jego objęć. Jej niedawno poślubiony mąż z całą pewnością nie miał kłopotów wynikających z poczucia zaniżonej wartości własnej osoby. Wątpiła, by kiedykolwiek nawet słyszał słowo „nie" z ust kobiety. Zmrużyła oczy i spytała:
– Uwiodłeś już wiele kobiet, prawda?
– Wydaje mi się, że to nie jest pytanie, które żona powinna zadać mężowi.
– A ja uważam, że właśnie tak. – Znów mocno ujęła się pod i boki. – Kobiety to dla ciebie tylko zdobycz.
Charles przez moment się w nią wpatrywał. Rzeczywiście, zręcznie to wyraziła.
– Nie jest dokładnie tak, jak mówisz – odparł, chcąc zyskać na czasie.
– Wobec tego jak?
– Cóż, ciebie przynajmniej nie traktuję jak zdobycz.
– Doprawdy? Czym więc jestem?
– Moją żoną – rzekł, tracąc cierpliwość.
– Nie masz pojęcia, jak należy traktować żonę.
– Owszem, wiem to doskonale – odburknął. -I to nie ja stanowię tutaj problem.
Ellie cofnęła się urażona.
– Co dokładnie usiłujesz powiedzieć?
– To pani, madame, nie wie, jak być żoną.
– Jestem nią zaledwie jeden dzień! – Ellie prawie warknęła. -Czego się po mnie spodziewasz?
Nieoczekiwanie Charles poczuł się jak łajdak. Obiecał, że da jej dostatecznie dużo czasu na to, by przyzwyczaiła się do małżeństwa, a tymczasem próbuje ją podszczypywać jak żołdak. Cicho westchnął z żalem.
– Przepraszam, Ellie. Nie wiem, co mnie naszło.
Wyglądała na zdumioną jego przeprosinami i twarz jej złagodniała.
– Nie przejmuj się tym tak, milordzie. Ostatnie dni były dla nas wszystkich trudne. I…
– I co? – dopytywał się, ponieważ Ellie nie kończyła zdania.
– Nic. Tylko to, że jak przypuszczam, nie spodziewałeś się, że zastaniesz mnie rano z głową w piecu.
– To był rzeczywiście szok – przyznał Charles łagodnie. Ellie ucichła. Chwilę później otworzyła usta, ale zaraz znów je zamknęła.
Charles uniósł w uśmiechu kącik ust.
– Chciałaś coś powiedzieć?
Pokręciła głową.
– Właśnie, że tak.
– To nic ważnego.
– Och, przestań, Ellie. Chciałaś bronić swoich talentów kuchennych czy też piecowych, czy jak chcesz je nazwać, prawda?
Ellie lekko zadarła brodę.
– Zapewniam cię, że ustawiałam ruszt już milion razy wcześniej.
– Nie żyjesz dostatecznie długo, żeby to robić milion razy.
– Nie wolno mi używać przenośni? – oburzyła się Ellie.
– Tylko wtedy – odparł odrobinę zbyt gładko – gdy mówisz o mnie.
Ellie uśmiechnęła się sztucznie.
– Och, Charles, czuję się, jakbyśmy się znali milion lat! -A jeszcze bardziej ironicznym tonem dodała: – Aż do tego stopnia mam świadomość twojej obecności.
Zachichotał.
– Liczyłem raczej na coś w rodzaju „Charles, jesteś najwspanialszym…"
– Ha!
– „… najcudowniejszym mężczyzną, jaki kiedykolwiek stąpał po ziemi. Gdybym żyła tysiąc lat…"
– Mam nadzieję, że będę żyła tysiąc lat – odparła Ellie. -Zmienię się w stetryczałą staruszkę, której jedynym celem życia będzie drażnienie się z tobą.
– Będziesz śliczną staruszką. – Przekrzywił głowę i udał, że przygląda się jej twarzy. – Już widzę, w którym miejscu pojawią się zmarszczki. Tu przy oczach i…
Ellie odtrąciła jego rękę, sunącą śladem przyszłych zmarszczek.
– Nie jesteś dżentelmenem.
Wzruszył ramionami.
– Jestem nim, kiedy mi to odpowiada.
– Nie wyobrażam sobie, w jakiej sytuacji może tak być. Na razie widziałam cię pijanego…
– Miałem naprawdę dobre powody na wypicie tej porcji alkoholu – odparł, machając ręką. – A poza wszystkim mój pijacki stupor doprowadził mnie do ciebie, prawda?
– Nie o to chodzi.
– Proszę, nie bądź jędzą.
– Ja nie jestem jędzą.
Cofnęła się i skrzyżowała ręce na piersi.
– Ale zaczynasz ją przypominać.
Ellie zmrużyła oczy, a na ustach pojawił jej się lekki uśmieszek.
– Wobec tego dobrze ci radzę, nie zaczynaj ze mną.
Charles westchnął.
– Chyba będę musiał cię pocałować.
– Co?
Złapał ją za rękę i prędko przyciągnął do siebie, aż poczuła go całym ciałem.
– Wygląda na to, że to jedyny sposób, by zamknąć ci usta -powiedział drwiąco.
– Ach, ty… – Nie zdołała jednak dokończyć zdania, bo nakrył jej wargi swoimi i zaczął wyprawiać z nią iście diabelskie rzeczy… Łaskotał ją w kącik ust, potem pieścił szczękę, a Ellie miała wrażenie, że topnieje jak lód.
Tak, pomyślała, to może być jedyne wytłumaczenie, bo nogi miała jak z masła, aż musiała się o niego oprzeć. Najwyraźniej rozgorzał w niej jakiś ogień, bo oblało ją gorąco, a w głowie nieustannie odzywało się echem słowo „pożar". I…
Charles puścił ją tak niespodziewanie, że zatoczyła się krzesło.
– Słyszałaś? – spytał ostro.
Ellie wciąż była zbyt zamroczona, by odpowiedzieć.
– Pożar, pożar! – dobiegły krzyki.
– Dobry Boże! – Charles zerwał się i skoczył do drzwi.
– To twoja ciotka Cordelia – zdołała wydusić z siebie Ellie. – Sam przecież mówiłeś, że ciągle woła, że coś się pali.
Ale Charles już biegi korytarzem. Ellie wstała i wzruszyła ramionami, nie bardzo wierząc w to, że cokolwiek może jej, zagrażać, zwłaszcza gdy poznała już ciotkę Cordelię. To jednak był jej nowy dom i skoro Charles uznał, że jest czym się martwić, powinna raczej to sprawdzić. Wzięła głęboki oddech, uniosła spódnicę i pobiegła za nim.
Trzy razy już skręciła, gdy nagle uświadomiła sobie, że: Charles biegnie do kuchni. Ach, nie, jęknęła w duchu, czując, że żołądek jej się ściska. Tylko nie piec! Błagam, tylko nie piec!
Poczuła dym, jeszcze zanim zobaczyła drzwi do kuchni. Był gęsty i kwaśny, natychmiast zaczął kłuć w płucach. Z ciężkim sercem skręciła w następny korytarz. Służący biegali, z wiadrami wody, a Charles był w samym środku, głośno wydawał rozkazy, wbiegał, wybiegał i zalewał wodą płomienie.
Serce Ellie podskoczyło do gardła, gdy patrzyła, jak jej mąż skacze niemal prosto w ogień.
– Nie! – usłyszała własny krzyk. Bez zastanowienia przepchnęła się przez służących i wpadła do kuchni. – Charles! -zawołała, szarpiąc go za koszulę.
Obrócił się. Na widok Ellie tak blisko oczy wypełniły mu przerażenie i gniew.
– Wyjdź stąd! – wrzasnął.
– Nie wyjdę, jeśli ty nie wyjdziesz ze mną. – Ellie wyrwała służącemu wiadro z wodą i chlusnęła nią od podłogi do stołu. Ugasiła przy tym trochę płomieni.
Charles złapał ją za rękę i zaczął ciągnąć ku drzwiom.
– Wyjdź stąd, jeśli ci życie miłe!
Ellie zignorowała go i sięgnęła po kolejne wiadro.
– Już prawie ugaszone! – krzyknęła, rzucając się w przód ze swoją wodą.
Charles mocno przytrzymał ją za suknię, ale zawartość wiadra Ellie spadła na ogień.
– Miałem na myśli, że własnoręcznie cię zabiję – syknął, ciągnąc ją w stronę drzwi. Zanim Ellie zdążyła się zorientować, nagle znalazła się na podłodze w holu, Charles natomiast znów był w kuchni, walcząc z pożarem.
Ellie usiłowała ponownie się tam wedrzeć, Charles jednak najwyraźniej musiał coś powiedzieć służącym, gdyż bardzo skutecznie zablokowali jej drogę. Po minucie usilnych starań Ellie w końcu się poddała i zajęła miejsce w rzędzie ludzi podających sobie wiadra z wodą, do końca nie zgadzając się na rolę biernego obserwatora, na którą Charles wyraźnie chciał ją skazać.
Upłynęło jeszcze kilka minut, aż w końcu syk zalewanego wodą ognia ucichł, a ludzie ustawieni w rzędzie zaczęli głośno wzdychać, jak gdyby wcześniej cały czas wstrzymywali oddech. Wszyscy wyglądali na wyczerpanych, ale też i na twarzach malowała się ulga. Ellie w tej chwili postanowiła, że jej pierwszym oficjalnym wystąpieniem w roli hrabiny Billington będzie nagrodzenie tych ludzi za ich wysiłek. Może będzie to dodatkowa zapłata albo pół dnia wolnego od pracy.
Gromada blokująca wejście do kuchni przerzedziła się i Ellie udało się wcisnąć do środka. Musiała obejrzeć ten piec i przekonać się, czy pożar wybuchł za jej przyczyną. Wiedziała, że i tak wszyscy będą tak sądzić, mogła mieć nadzieję jedynie na to, że uznają, iż stało się to przez jej niezręczność, nie było zaś celowym działaniem. Lepiej, by uważali ją za głupią niż za nikczemną.
Kiedy weszła do kuchni, Charles stał w odległym rogu i rozmawiał z jednym z lokajów, na szczęście był do niej odwrócony plecami. Czym prędzej podbiegła więc do pieca, z którego wciąż unosił się dym, i wsunęła do niego głowę.
Na widok tego, co zobaczyła, aż jęknęła. Ruszt umieszczono w najniższej pozycji, jeszcze niżej niż wtedy, gdy Ellie go przestawiała. Jakiekolwiek jedzenie umieszczone w piecu natychmiast zajęłoby się ogniem, to było nieuniknione.
Wsunęła głowę jeszcze głębiej, żeby móc lepiej to zobaczyć, gdy nagle gdzieś z tylu dobiegło ją siarczyste przekleństwo. Nie miała nawet czasu zareagować, gdy poczuła, że ktoś ciągnie ją do tyłu. Nie miała najmniejszych wątpliwości, kto.
Niechętnie się odwróciła. Charles stał za nią, a z oczu biła mu furia.
– Muszę ci coś powiedzieć – szepnęła z przejęciem. – Ten piec jest…
– Ani słowa więcej! – uciął. Głos miał zachrypnięty od dymu, ale chrypka wcale nie umniejszała brzmiącego w nim gniewu. – Ani jednego przeklętego słowa wiecej!
– Ale…
– To o jedno za dużo. – Obrócił się na pięcie i wyszedł z kuchni.
Ellie poczuła zdradzieckie łzy napływające do oczu, lecz nie wiedziała, czy wywołała je przykrość czy gniew. Miała nadzieję, że raczej gniew, bo bardzo nie podobało jej się to ściskanie w żołądku, jakby z obawy, że oto Charles ją odrzucił. Wstała i podeszła do kuchennych drzwi, żeby usłyszeć, co Charles mówi do służby w holu.
– … Dziękuję za to, że narażaliście życie, by pomóc mi uratować kuchnię i całe Wycombe Abbey. To było szlachetne i wielkoduszne. – Na chwilę urwał i odchrząknął. – Muszę was jednak spytać, czy ktokolwiek był obecny w chwili, gdy pożar wybuchł?
– Poszłam do ogrodu nazbierać ziół – odparła jedna z podkuchennych. – Kiedy wróciłam, panna Claire już krzyczała o pożarze.
– Claire? – Charles zmrużył oczy. – A co Claire tu robiła?
Ellie wysunęła się o krok w przód.
– Wydaje mi się, że zeszła na dół wcześniej… – Na moment zawahała się pod jego strzelającym błyskawicami spojrzeniem, ale przypomniała sobie, że absolutnie nie ma się czego wstydzić, i ciągnęła: – Kiedy wszyscy zebraliśmy się w kuchni.
Oczy służących skierowały się teraz na nią. Ellie czuła ich zbiorowe potępienie. Przecież mimo wszystko to ona przestawiała ruszt.
Charles odwrócił się od niej bez słowa.
– Przyprowadź mi Claire – powiedział lokajowi. Potem rzekł do Ellie: – Chciałbym zamienić z tobą parę słów. Potem wrócił do kuchni. Zanim tam jednak wszedł, jeszcze oświadczył służbie; – Reszta może wrócić do swoich obowiązków. Ci, którzy są powalani sadzą, mogą skorzystać z łazienek w skrzydle gościnnym. – A ponieważ nikt ze służących się nie ruszył, zakończył ostrym: – Do widzenia!
Wszyscy uciekli,
Ellie weszła za mężem do kuchni.
– To bardzo miłe z twojej strony, że pozwoliłeś służbie skorzystać z twoich łazienek – szepnęła, chcąc powiedzieć cokolwiek, zanim Charles zacznie na nią krzyczeć.
– To nasze łazienki – odciął się. – I nie myśl sobie, że zdołasz mnie zbić z tropu.
– Wcale nie zamierzałam. Naprawdę postąpiłeś bardzo miło.
Charles oddychał głęboko, chcąc, by jego serce odzyskało normalny rytm. Na Boga, co za dzień! A przecież jeszcze nie minęło nawet południe. Obudził się, zastał żonę z głową w piecu, pokłócił się z nią po raz pierwszy, potem ją pocałował (pragnąc jeszcze więcej), ale przerwał mu ten przeklęty pożar, który najwyraźniej spowodowała Ellie.
Gardło miał obolałe, bolał go krzyż, a w głowie waliło jak młotem. Popatrzył na swoje ręce, które wyraźnie drżały. Doszedł do wniosku, że małżeństwo nie jest raczej dobre dla zdrowia.
Przeniósł wzrok na żonę, która wyglądała tak, jakby nie wiedziała, czy ma się uśmiechnąć, czy raczej zmarszczyć, czoło. Potem popatrzył na piec, z którego wciąż jeszcze wydobywał się dym.
Jęknął. Jeśli dalej tak pójdzie, Za rok pożegna się z życiem. Był tego pewien.
– Czy coś się stało? – spytała Ellie cicho. Odwrócił się do niej z niedowierzaniem.
– Czy coś stało? – powtórzył. – Stało się? – Tym razem prawie krzyknął.
Ellie jednak zmarszczyła czoło.
– No cóż, oczywiście, że coś się stało, ale miałam na myśli bardziej ogólny sens. Ja…
– Eleanor, moja cholerna kuchnia o mało nie spaliła się na skwarkę! – wrzasnął. – Nie widzę w tym nic ogólnego!
Ellie dumnie uniosła głowę.
– To nie była moja wina.
Milczenie.
Ellie skrzyżowała ręce na piersiach i stanęła w lekkim rozkroku.
– Ruszt został przesunięty. Był w innym miejscu, niż go zostawiłam. Nie było szans, żeby nie wybuchł pożar. Nie wiem, kto…
– Nie obchodzi mnie ten ruszt. Po pierwsze, nie powinnaś była w ogóle tykać się tego pieca. Po drugie – licząc, zaginał palce – nie powinnaś była tu wbiegać, kiedy ogień szalał. Po trzecie, nie powinnaś była, do cholery, wkładać głowy do środka, kiedy piekielny piec wciąż jeszcze był gorący. Po czwarte…
– To już wystarczy – przerwała mu Ellie.
– To ja ci powiem, kiedy wystarczy. Ty… – Charles urwał, ale tylko dlatego, że uświadomił sobie, że cały się trzęsie ze złości. Być może była to też reakcja po niedawnym lęku.
– Znów przygotowujesz listę na mój temat – oskarżyła go. -Teraz to lista wszystkich moich wad, a poza tym… - Pogroziła mu palcem. – Przekląłeś dwa razy w jednym zdaniu.
– Boże, dopomóż mi! – jęknął. – Boże, dopomóż!
– Hm – mruknęła Ellie z wyraźną naganą. – Bóg z całą pewnością ci nie pomoże, jeśli będziesz dalej tak przeklinał.
– Wydaje mi się, że mówiłaś mi kiedyś, że nie dbasz przesadnie o takie rzeczy.
Ellie skrzyżowała ręce.,
– Tak było, zanim zostałam twoją żoną. Teraz muszę o to dbać.
– Boże, chroń mnie od żon! – jęknął Charles.
– W ogóle nie powinieneś był się żenić – stwierdziła Ellie.
– Ellie, jeśli teraz nie zamkniesz buzi, to Bóg mi świadkiem, urwę ci głowę!
Ellie uznała, że wyraziła już swoją opinię co do liczenia na boską pomoc, i tym razem zadowoliła się mruczeniem.
– Cóż, jedno przekleństwo jest zrozumiałe, ale dwa… To doprawdy za dużo!
Nie była pewna, ale wydało jej się, że Charles uniósł oczy ku górze i szepnął:
– Weź mnie do siebie.
Tego było już za wiele.
– Na miłość boską! – wykrzyknęła Ellie, wbrew sobie łamiąc drugie przykazanie. – Nie jestem aż tak zła, żeby śmierć była lepsza od małżeństwa ze mną!
Charles posłał jej spojrzenie mówiące, że nie jest tego wcale taki pewien.
– To małżeństwo wcale nie musi trwać wiecznie! – wybuchnęła Ellie, a wstrzymywany gniew sprawił, że jej głos zabrzmiał niezwykle przenikliwie. – Mogę w tej sekundzie wyjść przez te drzwi i zacząć starać się o jego anulowanie.
– Przez jakie drzwi? – spytaj drwiąco. – Widzę jedynie zwęglone resztki drewna.
– Twoje poczucie humoru pozostawia wiele do życzenia.
– Moje poczucie humoru… dokąd ty, u diabła, idziesz? Ellie nie odpowiedziała, tylko dalej zmierzała w stronę zwęglonego kawałka drewna, o którym wolała myśleć jako o drzwiach.
– Wracaj!
Ellie szła dalej, a właściwie szłaby, gdyby ręka Charlesa nie chwyciła jej za suknię i nie przyciągnęła do siebie. Ellie usłyszała trzask i drugi raz tego dnia poczuła całe ciało Charlesa przy sobie. Nie widziała męża, lecz czuła jego bliskość, a także zapach. Tak, była gotowa to przysiąc, że czuje jego zapach nawet wśród dymu.
– Nie będziesz starać się o anulowanie! – rozkazał z ustami tuż przy jej uchu.
– Dziwię się, że cię to obchodzi – odparła, starając się zignorować sposób, w jaki jej skóra reagowała na ciepło jego oddechu.
– Och, obchodzi mnie, i to bardzo.
– Obchodzą cię te twoje okropne pieniądze!
– Tak samo jak ciebie twoje! Postarajmy się więc, żeby to wszystko wyszło jak najlepiej.
Od przyznania mu racji ocaliło Ellie głośne chrząknięcie, dobiegające od strony drzwi. Podniosła głowę i zobaczyła Claire, stojącą w nich z rękami założonymi na piersiach. Dziewczynka przybrała minę świadczącą o wielkiej irytacji.
– Och, dzień dobry, Claire – powiedziała Ellie z wymuszonym uśmiechem, starając się całemu światu okazać, że jest bardzo zadowolona z tego, że stoi w takiej dziwacznej pozycji na środku spalonej kuchni.
– Milady – odparła Claire niechętnie.
– Claire! – powiedział Charles surowo, puszczając Ellie tak gwałtownie, że zatoczyła się na ścianę. Ruszył w stronę kuzynki, która rozpromieniła się na jego widok.
Ellie rozcierała łokieć, którym uderzyła o ścianę, mrucząc pod nosem rozmaite inwektywy adresowane do męża.
– Claire – powtórzył Charles. – Byłaś, jak rozumiem, pierwszą osobą, która odkryła ogień.
– To prawda. Wybuchł w niecałe dziesięć minut po tym, jak ty i twoja nowa żona wyszliście z kuchni.
Ellie zmrużyła oczy. Czyżby wychwyciła w głosie Claire ton niechęci przy wymawianiu słowa „żona"? No tak, wiedziała, że ta dziewczyna jej nie lubi.
– Czy masz jakiś pomysł, co mogło go wywołać? – spytał Charles.
Claire wyglądała na zdumioną tym, że Charles w ogóle może o to pytać.
– Ach, ja… No cóż… – Wymownie spojrzała na Ellie.
– Powiedz to, Claire! – wybuchnęła Ellie. – Uważasz że to ja spowodowałam pożar?
– Nie sądzę, żebyś zrobiła to celowo – odparła Claire z ręką na sercu.
– To oczywiste, że Ellie nie zrobiłaby czegoś takiego -stwierdził Charles.
– Ale wypadek może przydarzyć się każdemu – mruknęła Claire, śląc Ellie pogardliwe spojrzenie.
Ellie miała ochotę udusić dziewczynę. Nie podobało jej się, że taką pogardę okazuje jej czternastoletnia panienka.
– Jestem pewna, że wydawało ci się, że wiesz, co robisz – ciągnęła Claire.
W tym momencie Ellie uświadomiła sobie, że ma do wyboru dwie rzeczy: albo iść się wykąpać, albo zostać tu i zamordować Claire. Postanowiła raczej się umyć. Obróciła się do Charlesa z całą dumą, na jaką było ją stać, oświadczyła:
– Wybaczysz mi, mam nadzieję, że wrócę do swojego pokoju. Czuję się słabo.
Charles przyjrzał jej się podejrzliwie i cicho szepnął:
– Jeszcze nigdy w życiu nie zemdlałaś.
– A ty skąd wiesz? – odparła Ellie równie cicho. – Jeszcze w zeszłym tygodniu nie wiedziałeś o moim istnieniu.
– Ale mam wrażenie, jakbym cię znał od wieków.
Ellie zadarła dumnie głowę i szepnęła ostro:
– Podzielam twoje zdanie.
Następnie z dumą opuściła kuchnię, mając nadzieję, że jej wyjścia w wielkim stylu nie zdominował fakt, iż cała była pokryta sadzą, lekko utykała, a suknię miała podartą w trzech miejscach.