Ellie uznała, że Charles całkiem dobrze przyjął taką kolej rzeczy, Oczywiście trochę się naburmuszył, z całą pewnością jednak starał się okazywać wielkoduszność, chociaż nie zawsze mu się to udawało.
Jego zniecierpliwienie przejawiało się na tysiąc sposobów. Ellie wiedziała, że nigdy nie zapomni wyrazu twarzy Sally Evans, kiedy Charles wypił całą filiżankę herbaty jednym haustem, z hałasem odstawił ją na spodeczek, oświadczając, że to najpyszniejszy napój, jakiego kiedykolwiek miał okazję skosztować, a potem złapał Ellie za rękę i niemal pociągnął ją w stronę frontowych drzwi. Wszystko to nie trwało dłużej niż dziesięć sekund.
Ellie chciała się na niego gniewać, naprawdę chciała, nie wychodziło jej to jednak, gdyż zdawała sobie sprawę, że całą jego niecierpliwość wywołała właśnie ona i fakt, że tak bardzo jej pragnął. Okazało się to zbyt emocjonujące, by móc to zignorować.
Dla niej jednak bardzo ważne było również zrobienie dobrego wrażenia na dzierżawcach, kiedy więc Sally spytała, czy mają ochotę zobaczyć, jak postępują prace przy jej kominie, Ellie mocno uścisnęła męża za rękę i powiedziała, że obejrzą komin z wielką przyjemnością.
– Okazuje się, że rzecz jest nieco bardziej skomplikowana niż zwykłe czyszczenie komina – powiedziała Sally, gdy wyszli frontowymi drzwiami. – Coś było wciśnięte do środka, nie do końca jestem pewna, co.
– Najważniejsze, żeby się udało – odparła Ellie. – Już ostatnio było chłodno, a będzie przecież jeszcze zimniej. – Dostrzegła drabinę, przysuniętą do ściany chaty, – Och, chyba wejdę i sama tam zajrzę!
Już się kierowała w tę stronę, kiedy poczuła ręce Charlesa w pasie. Wiedziała, że jeszcze moment, a znajdzie się na ziemi.
– Chyba lepiej będzie, jak tu zostaniesz – stwierdził.
– Ale ja chcę zobaczyć…
– Sam zobaczę, skoro już któreś z nas musi to obejrzeć.
Wokół chaty Sally zebrała się gromadka gapiów. Wszystkim wyraźnie zaimponowało to, iż lord osobiście zajmuje się takimi sprawami. Ellie czekała wśród nich w czasie, gdy Charles wspinał się po drabinie, i puchła z dumy, słysząc komentarze wieśniaków.
– O, to dobry pan.
– Nie zadziera nosa i nie boi się roboty.
Charles przesunął się wzdłuż dachu i zajrzał do komina.
– Wygląda na to, że wszystko w porządku! – zawołał w dół. Ellie zastanawiała się, czy Charles miał właściwie jakieś wcześniejsze tego rodzaju doświadczenia, na których mógłby opierać taką opinię, doszła jednak do wniosku, że to tak naprawdę bez znaczenia. Charles mówił tak, jak gdyby naprawdę wiedział, o co chodzi, a dla dzierżawców tylko to się liczyło. Poza tym mężczyzna, który czyścił komin, stał tuż przy niej i zapewniał ją teraz, że komin jest w doskonałym stanie, jak nowy.
– To znaczy, że Sally tej zimy nie będzie miała żadnych kłopotów z ogrzewaniem?
John Bailstock, murarz i kominiarz w jednej osobie, odparł:
– Żadnego. A faktycznie ona…
Jego słowa przerwał nagły krzyk:
– Boże Wszechmogący, hrabia!
Ellie przerażona uniosła wzrok i zobaczyła męża chwiejącego się na wierzchołku drabiny. Zmartwiała. Miała wrażenie, że wszystko odbywa się w zwolnionym tempie. Potem rozległ się głośny trzask i zanim Ellie zdołała jakkolwiek zareagować, Charies leciał przez powietrze w dół z drabiny, która na oczach Ellie rozsypała się w pył.
Z krzykiem rzuciła się ku niemu, zanim jednak do niego dobiegła, Charles już spadł na ziemię i leżał nieruchomo.
– Charles? – wydusiła z siebie, padając obok niego na kolana. – Czy wszystko w porządku? Ach, proszę, powiedz, że tak!
Dzięki Bogu otworzył oczy.
– Dlaczego tak jest – powiedział słabym głosem – że zawsze gdy jesteś blisko mnie, muszę się zranić?
– Ależ ja nie miałam z tym nic wspólnego – odparła przerażona jego uwagą. – Wiem, że uważasz, że popsułam piec, zniszczyłam oranżerię i…
– Już dobrze – przerwał jej. Mówił ledwie słyszalnym głosem, lecz zdołał wysilić się na lekki uśmiech. – Żartowałem.
Ellie odetchnęła z ulgą. Skoro potrafił z niej żartować, to chyba nie był aż tak ciężko ranny, prawda? Nakazała sobie spokój, a sercu zwolnienie rytmu. Nigdy jeszcze nie odczuwała tak paraliżującego lęku, a przecież musi być silna, taka jak zwykle, skuteczna, spokojna i zręczna.
Nabrała głęboko powietrza w płuca i spytała:
– Gdzie się zraniłeś?
– Czy uwierzysz mi, jeśli odpowiem, że wszędzie?
Ellie odkaszlnęła.
– Chyba wyjątkowo tak. To był niezły upadek.
– Wydaje mi się, że niczego sobie nie złamałem.
– Wszystko jedno, lepiej będzie, jak sama sprawdzę. Zaczęła obmacywać mu kończyny i tors.
– Czujesz tu coś? – spytała, naciskając na żebra.
– Boli – powiedział słabym głosem. – Ale to może być ten ból, którego nabawiłem się podczas wypadku powozu, jeszcze zanim zostaliśmy małżeństwem.
– Ach, mój Boże, całkiem o tym zapomniałam. Chyba rzeczywiście musisz uważać, że przynoszę ci nieszczęście.
Charles tylko przymknął oczy, co nie było przecież zupełnym zaprzeczeniem, na które miała nadzieję Ellie. Przysunęła się ku jego ramieniu, zanim jednak mogła się upewnić, czy nie złamał albo nie skręcił ręki, jej palce dotknęły czegoś ciepłego i lepkiego.
– Wielkie nieba! – wykrzyknęła wstrząśnięta, patrząc na poplamione czerwienią palce. – Ty krwawisz? Krwawisz.
– Naprawdę? – Charles przekręcił głowę i spojrzał na rękę. -Rzeczywiście.
– Jak to się stało? – dopytywała się rozgorączkowana Ellie, w jeszcze większym skupieniu badając jego rękę. Słyszała o złamaniach, w wyniku których kości przebijały skórę. Boże, dopomóż! Jeśli właśnie to przytrafiło się Charlesowi, Ellie nie miała pojęcia, jak potraktować takie obrażenie, a co więcej – była przekonana, że zemdleje, zanim spróbuje jakoś temu zaradzić.
Tymczasem w przód wystąpił jeden z wieśniaków i powiedział:
– Milady, wydaje mi się, że lord podczas upadku rozciął sobie skórę o złamany szczebel.
– Och, tak, rzeczywiście. – Ellie zerknęła na drabinę, a raczej na wszystkie drobne kawałeczki, jakie z niej zostały, Kilku mężczyzn zbierało szczątki, bacznie je przy tym oglądając.
– Na tym kawałku są ślady krwi – oznajmił jej któryś. Ellie pokiwała głową i znów nachyliła się nad mężem.
– Chyba masz wszędzie pełno drzazg – stwierdziła.
– Cudownie. Przypuszczam, że będziesz chciała je wszystkie usunąć.
– Właśnie takimi rzeczami zajmują się żony – powiedziała Ellie cierpliwie. – A ja przecież mimo wszystko jestem twoją żoną.
– Właśnie zacząłem się w pełni z tego cieszyć – mruknął. -Ale dobrze, bierz się do roboty.
Kiedy Ellie już raz przystąpiła do dzieła, żadna silą nie była zdolna jej powstrzymać. Trzech wieśniaków pomogło jej przenieść Chariesa z powrotem pod dach Sally Evans, dwóch kolejnych posłała do Wycombe Abbey po powóz na dobrych resorach, który zawiózłby ich do domu. Kazała Sally przygotować bandaże ze starej halki, przy czym obiecała jej za to nową.
– Zagotuj też trochę wody – poprosiła Ellie. Sally obróciła się z dzbanem w rękach.
– Zagotować? A nie lepiej byłoby zacząć czyścić ranę hrabiego tym, co mam tutaj?
– Zdecydowanie wolę wodę o temperaturze pokojowej -wtrącił się Charles. – Do mojej listy obrażeń i zranień nie mam ochoty dodawać poparzeń.
Ellie ujęła się pod boki.
– Zagotuj wodę, a przynajmniej dobrze podgrzej. Wiem, że gorącą wodą lepiej się czyści. Nie ma więc powodu, żeby przypuszczać, że nie oczyści lepiej rany. Wiem też, że nie wolno zostawić w ranie ani kawałeczka drewna,
– Zaraz zagotuję – powiedziała Sally. – Dobrze, że komin jest sprawny.
Ellie znowu zajęła się mężem. Charles nie złamał żadnych kości, nabawiał się jednak sińców. Musiała użyć szczypczyków Sally, aby wydobyć z jego ramienia wszystkie drzazgi.
Ellie chwyciła drzazgę, Charles się skrzywił.
Kolejna drzazga i Charles skrzywił się jeszcze raz.
– Możesz krzyczeć, jeśli cię boli – powiedziała miękko. – Ja sobie nic złego o tobie nie pomyślę.
– Nie musisz… Au!
– Ach, przepraszam – powiedziała szczerze. – Odwróciłam na chwilę wzrok.
Charles mruknął coś, czego nie zrozumiała, miała przy tym uczucie, że nie było to wcale przeznaczone dla jej uszu. Zmusiła się, aby nie patrzeć na jego twarz, chociaż sprawiało jej to przyjemność, i skupiła się na zranionej ręce. Po kilku minutach z satysfakcją mogła stwierdzić, że usunęła wszystkie kawałeczki drewna.
– Proszę, powiedz, że już skończyłaś – odezwał się Charles, gdy wreszcie oznajmiła, że ma wszystkie.
– Nie jestem pewna – odparła. Twarz jej się ściągnęła, kiedy ponownie badała skaleczenie. – Usunęłam wszystkie drzazgi, ale nie wiem, co robić z tą raną. Być może należałoby ją zeszyć.
Charles zbladł, Ellie nie wiedziała, czy to na myśl, że rana wymaga szwów, czy też raczej, że to ona miałaby je zakładać. Przygryzła wargę w zamyśleniu, a potem zawołała:
– Sally, jak sądzisz, trzeba szyć?
Sally przyniosła garnek wrzątku.
– O tak, zdecydowanie trzeba założyć szwy.
– Nie mógłby się na ten temat wypowiedzieć specjalista? -burknął Charles.
– Czy gdzieś w pobliżu jest jakiś doktor? – spytała Ellie. Sally pokręciła głową.
Ellie zwróciła się do Charlesa.
– Nie, widzisz, że to niemożliwe. To ja będę musiała cię pozszywać.
Charles zamknął oczy.
– Robiłaś to już kiedyś?
– Oczywiście – skłamała. – To jak szycie ubrania. Sally, masz jakieś nici?
Sally przyniosła już szpulkę z pudełka z szyciem i położyła ją na stoliku obok Charlesa. Ellie zwilżyła szmatkę gorącą wodą i przetarła nią ranę.
– Musi być czysta, zanim ją zamknę – wyjaśniła. Następnie urwała kawałek nitki i na wszelki wypadek ją takie zanurzyła w gorącej wodzie.
– Igłę chyba też potraktuję w ten sposób – powiedziała do siebie. – No, to zaczynamy – oznajmiła z wymuszoną wesołością. Skóra Charlesa była tak różowa, zdrowa i… żywa. Raczej nie przypominała płótna, z którym do tej pory miewała do czynienia,
– Jesteś pewna, że robiłaś to już kiedyś?
Ellie uśmiechnęła się z zaciśniętymi ustami.
– Sądzisz, że bym cię okłamywała?
– Nie chcesz mi odpowiedzieć!
– Charles!
– Dobrze, zaczynaj!
Ellie nabrała powietrza i wbiła igłę. Pierwszy szew był najgorszy i Ellie wkrótce przekonała się, że jej kłamstewko zawierało ziarno prawdy. To rzeczywiście przypominało szycie kołdry. Przystąpiła do dzieła z takim samym poświęceniem i koncentracją, jak do wszystkiego, co w życiu robiła, i wkrótce na ramieniu Charlesa widniał rządek równiutkich ciasnych szwów.
Ale przy operacji wypił całą przyniesioną Sally Evans butelkę brandy.
– To również ci wynagrodzimy – zapewniła Ellie, uśmiechając się przepraszająco.
– W ogóle kupimy ci całkiem nową chatę – wybełkotał Charles niewyraźnie.
– Och, to zupełnie niepotrzebne – odparła natychmiast Sally. - Przecież ta chata jest prawie jak nowa, zwłaszcza teraz, kiedy komin działa.
– Ach, tak – powiedział Charles nie bez dumy. – Ładny komin, widziałem go. Wiecie, że go widziałem?
– Wszyscy wiedzą, że go widziałeś – odparła Ellie z największą cierpliwością, na jaką było ją stać. – Obserwowaliśmy cię na dachu.
– Oczywiście – uśmiechnął się i czknął. Ellie zwróciła się do Sally z wyjaśnieniem:
– Charles czasami zachowuje się niemądrze, kiedy za dużo wypije.
– Ach, któż mógłby go winić! – odparła Sally. – Gdyby mnie ktoś miał szyć, musiałabym wypić dwie takie butelki!
– A mnie potrzeba by było trzech – stwierdziła Ellie, klepiąc Chariesa po ramieniu. Nie chciała, by się martwił że źle o nim myślą, bo przecież po prostu próbował choć trochę zagłuszyć ból.
Ale Charles nie chciał ustąpić. Upierał się przy swoim.
– Wcale nie jestem pijany – oświadczył urażony. – Dżentelmen nigdy się nie upija.
– Naprawdę? – spytała Ellie z cierpliwym uśmiechem.
– Dżentelmen może się najwyżej wstawić – stwierdził zdecydowanie. – Jestem wstawiony.
Ellie zauważyła, że Sally zasłania usta dłonią, by ukryć uśmiech.
– Nie miałabym nic przeciwko temu, byś zaparzyła nam jeszcze herbaty w czasie, gdy będziemy oczekiwać na powóz.
– Nie będzie czasu na jej wypicie. Widzę, że już wyjechał zza zakrętu.
– Dzięki Bogu – westchnęła Ellie, – Naprawdę chciałabym położyć go już do łóżka.
– Przyłączysz się do mnie? – spytał Charles, próbując wstać.
– Milordzie!
– Nie mam nic przeciwko temu, żebyśmy podjęli w tym samym miejscu, w którym przerwaliśmy – urwał, żeby czknąć trzy razy pod rząd. – Mam nadzieję, że wiesz, o czym mówię.
– Milordzie – powiedziała Ellie surowo. – Ta brandy w pożałowania godny sposób rozwiązała ci język.
– Doprawdy? Ciekaw jestem, co zrobiła z twoim językiem. Zachwiał się niebezpiecznie w jej stronę. Ellie usunęła się z drogi, w ostatniej chwili unikając kontaktu z jego ustami. Niestety Charles stracił przez to równowagę i runął na podłogę.
– Wielkie nieba! – wybuchnęła Ellie. – jeśli szwy ci pękły, to Bóg mi świadkiem, obedrę cię ze skóry żywcem.
Charles zamrugał i ujął się pod boki, niewiele jednak przy tym zyskał z godności, bo cały czas siedział na podłodze.
– Chyba nic ci z tego nie przyjdzie.
Ellie westchnęła znużona.
– Sally, pomożesz mi postawić hrabiego na nogi?
Gospodyni natychmiast pospieszyła jej z pomocą i wkrótce udało im się wyprowadzić Charlesa z chaty. Na szczęście powozem przyjechało trzech lokajów. Ellie nie wierzyła, że dwóm kobietom udałoby się bez ich pomocy wsadzić lorda do powozu.
Powrotna podróż do domu minęła bez dalszych przygód, ponieważ Charles zasnął. Ellie bardzo się z tego cieszyła, bo dzięki temu miała bodaj chwilę upragnionego wytchnienia. Musiała jednak obudzić męża po dotarciu do Wycombe Abbey i zanim przy pomocy lokajów udało się doprowadzić go do jego pokoju, była bliska krzyku. Na schodach Charles próbował ją pocałować czternaście razy, co wcale tak bardzo by jej nie przeszkadzało, gdyby nie był pijany, gdyby nie to, że nie był świadom obecności służących, i gdyby nie niebezpieczeństwo, że wykrwawi się na śmierć, gdyby upadł, a szwy puściły.
W duchu tłumaczyła sobie, że prawdopodobnie śmierć mu nie groziła, w końcu jednak zupełnie straciła cierpliwość i krzyknęła:
– Charles, jeśli natychmiast nie przestaniesz, pozwolę, żebyś padł tu, w tym miejscu, i umarł z wykrwawienia.
Zamrugał zdziwiony.
– Co mam przestać?
– Próbować mnie pocałować – wydusiła z siebie, nieszczęśliwa, że musiała wymówić te słowa przy służbie,
– A to dlaczego? – Pochylił się do przodu, wysuwając usta.
– Bo jesteśmy na schodach.
Przekrzywił głowę, przyglądając jej się z wyraźnym zdziwieniem.
– Jakie to śmieszne, że mówisz z zamkniętymi ustami.
Ellie próbowała rozluźnić szczęki, lecz nie w pełni jej się to udało.
– Bardzo cię proszę, idź dalej po schodach na górę do swojego pokoju.
– I tam będę mógł cię pocałować?
– Tak, dobrze.
– No to świetnie – sapnął uszczęśliwiony.
Ellie tylko westchnęła, starając się nie zwracać uwagi na ukradkowe uśmieszki lokajów.
Mniej więcej minutę później prawie już im się udało wprowadzić Charlesa do pokoju, kiedy nagle on znów zatrzymał się i oświadczył:
– Czy ty wiesz, na czym polega twój problem, droga Ellie?
Ellie dalej pchała go przez korytarz.
– Jaki problem?
– Jesteś za dobra we wszystkim.
Ellie zastanawiała się, dlaczego to nie zabrzmiało jak komplement.
– Chodzi mi o to…
Mocno machnął ręką, przez co znów niebezpiecznie się zachwiał. Ellie i służący musieli go łapać, żeby ponownie się nie przewrócił.
– Charles, wydaje mi się, że to nie jest właściwy czas na takie rozmowy – powiedziała.
– Bo widzisz – mówił dalej, nie zwracając na nią uwagi. – Wydawało mi się, że pragnę żony, którą będę mógł ignorować.
– Wiem. – Ellie z rozpaczą spojrzała na służących, którzy popychali Charlesa na łóżko. – Wydaje mi się, że teraz już sama będę mogła się nim zająć.
– Jest pani pewna, milady?
– Tak – szepnęła. – Przy odrobinie szczęścia hrabia niedługo zaśnie.
Służący popatrzyli na siebie z powątpiewaniem, ale wyszli, już nie protestując.
– Zamknijcie za sobą drzwi! – krzyknął Charles, Ellie obróciła się z rękami założonymi na piersiach.
– Doprawdy, nie jest pan atrakcyjnym pijakiem, milordzie!
– Czyżby? Kiedyś mówiłaś, że najbardziej podobam ci się pijany.
– Zmieniłam zdanie.
– Ach, te kobiety! – westchnął.
– Świat bez nas byłby o wiele mniej cywilizowanym miejscem – oświadczyła Ellie z dumą.
– Zgadzam się z tym całym sercem. – Czknął. – O czym to ja mówiłem? Ach, tak, pragnąłem mieć żonę, którą mógłbym ignorować.
– Jesteś doskonałym przykładem szlachetnej rycerskości starej Anglii – mruknęła Ellie pod nosem.
– Co mówiłaś? Nie usłyszałem. Ach, to i tak bez znaczenia. Wszystko jedno, bo oto co mi się przydarzyło.
Ellie przyglądała mu się z ironią w spojrzeniu.
– Stanęło na tym, że mam żonę, która ignoruje mnie. – Uderzył się w pierś i powtórzył jeszcze głośniej. – Mnie!
Ellie zamrugała zdezorientowana.
– Przepraszam?
– Potrafisz robić wszystko, potrafisz zszyć mi rękę, potrafisz zbić majątek. Co prawda o mały włos nie wysadziłaś w powietrze mojej kuchni.
– Przestań!
– I rzeczywiście narobiłaś okropnego bałaganu w oranżerii ale w istocie dostałem liścik od Barnesa, który nazywa cię najinteligentniejszą kobietą, z jaką miał w życiu do czynienia. No a dzierżawcy lubią cię bardziej, niż kiedykolwiek lubili mnie.
– Do czego zmierzasz? – spytała groźnie Ellie,
– No cóż – wzruszył ramionami. – Na pewno do jakiejś puenty. Ale dotarcie do niej najwyraźniej sprawia mi kłopoty.
– Nigdy bym tego nie zauważyła.
– Cały problem polega na tym, że ja do niczego nie jestem ci potrzebny.
– No, to nie jest do końca prawda…
– Nie jest? – Charles w jednej chwili zaczął sprawiać wrażenie bardziej trzeźwego niż jeszcze przed momentem. – Przecież masz swoje pieniądze, masz nowych przyjaciół, po co ci, u diabła, mąż? Doskonale można mnie zignorować.
– Nie jestem pewna, czy tak bym powiedziała…
– Przypuszczam, że mógłbym doprowadzić do tego, byś mnie potrzebowała.
– A dlaczego miałbyś tego chcieć? Przecież mnie nie kochasz.
Charles przez moment się zastanawiał, a w końcu stwierdził:
– Nie wiem. Ale tak jest.
– Kochasz mnie? – spytała z niedowierzaniem.
– Nie, ale chcę, żebyś mnie potrzebowała.
Ellie starała się nie zwracać uwagi na to, jak serce kuli jej się w piersi, gdy usłyszała przeczącą odpowiedź.
– Dlaczego? – spytała jeszcze raz. Charles wzruszył ramionami.
– Nie wiem. Po prostu chcę. A teraz chodź do łóżka.
– Z całą pewnością tego nie zrobię.
– Wydaje ci się, że nie pamiętam, co robiliśmy na łące?
Ellie zaczerwieniła się, lecz nie potrafiłaby uczciwie odpowiedzieć, czy to z zażenowania, czy z gniewu. Charles usiadł i łypnął na nią okiem.
– Chcę dokończyć to, co zaczęliśmy, żono.
– Nie teraz, kiedy alkohol uderzył ci do głowy – odparła zdecydowanie, cofając się poza zasięg jego rąk. – Z całą pewnością w pewnej chwili zapomnisz, co robisz.
Charles aż jęknął, najwyraźniej ciężko obrażony.
– Nigdy, powtarzam, nigdy nie zapomnę, co robię, jestem doskonałym kochankiem, milady. Wyśmienitym.
– Czy tak ci powtarzały wszystkie twoje przyjaciółki? – Ellie nie zdołała wstrzymać się od zadania tego pytania.
– Tak. Nie! To nie jest rzecz, o której chce się rozmawiać z własną żoną – mruknął.
– No właśnie. Właśnie dlatego zamierzam wyjść.
– Na pewno nie. – Z szybkością, na jaką nie powinno stać nikogo po wypiciu butelki brandy, Charles wyskoczył z łóżka, przemknął przez pokój i złapał Ellie w pasie. Zanim zdążyła odetchnąć, już leżała na łóżku, a Charles na niej.
– Witaj, żono – powiedział, patrząc na nią jak wilk.
– Pijany wilk – mruknęła, krztusząc się od oparów alkoholu. Charles uniósł brew.
– Powiedziałaś, że będę mógł cię pocałować.
– Kiedy? – spytała podejrzliwie.
– Na schodach. Nalegałem tak długo, aż w końcu powiedziałaś: „Dobrze".
Ellie z irytacją wypuściła powietrze. Najwyraźniej pamięć Charlesa wciąż działała jak należy. Uśmiechnął się triumfalnie.
– Bardzo miłe w tobie, Ellie, jest to, że całkowicie nie potrafisz się wyprzeć własnych słów.
Ellie nie zamierzała go zachęcać do pocałunku, nie mogła też zaprzeczyć ostatniemu zdaniu, w którym mimo wszystko kryło się coś w rodzaju komplementu. Nie powiedziała więc nic.
Ten plan jednak nie wypalił, gdyż Charles zaraz stwierdził:
– Jesteś bardzo dzielna, moja kochana, że nie zaczynasz nic gadać. Aż trudno przez to znaleźć twoje usta.
W następnej chwili już ją całował, Ellie zaś odkryła, że brandy ma o wiele lepszy smak niż zapach. O tyle lepszy wręcz, że kiedy przesunął się i zaczął całować jej szyję, zdumiona własną śmiałością przyciągnęła jego głowę z powrotem do ust.
Dało to Charlesowi powód do śmiechu, lecz pocałował ją znów, tym razem namiętniej. Po chwili, która zdawała się wiecznością, zmysłowych tortur, uniósł głowę, dotknął nosem jej nosa i wymówił jej imię.
Upłynęła chwila, zanim Ellie zdolna była odpowiedzieć: „Słucham".
– Nie jestem wcale tak wstawiony, jak ci się wydaje.
– Nie?
Charles pokręcił głową.
– Ale przecież chwiałeś się na nogach, czkałeś i bełkotałeś.
Uśmiechnął się, widząc jej zdumienie.
– Ale już teraz nie.
– Ach! – Ellie z rozchylonymi ustami usiłowała przetrawić tę informację i stwierdzić, co ona oznacza. Mogła to być zapowiedź tego, że ich małżeństwo zostanie skonsumowane tego wieczoru, a być może nawet jeszcze tej godziny. Czuła się jednak dziwnie oszołomiona i jej umysł najwyraźniej nie działał na najwyższych obrotach.
Charles obserwował ją jeszcze przez kilka minut, aż w końcu znów pochylił się, żeby ją pocałować. Dotykał ustami wszystkich miejsc na jej twarzy, policzków, oczu, uszu, z wyjątkiem ust. Ręce zanurzył w jej włosach, rozpościerając je na poduszce. Potem przesunął dłonie w dół jej ciała, pogładził łuki bioder, pieścił długie nogi, a wszędzie, gdzie jej dotknął, pozostawiał ślady ognia.
Ellie miała wrażenie, jakby w jej ciele tkwiły dwie kobiety. Jedna jej część pragnęła leżeć tutaj i pozwalać Charlesowi na tę magię, przyjmować jego pieszczoty jako cenny dar. Druga jej część pragnęła aktywnie w tym uczestniczyć. Zastanawiała się, co by poczuła, gdyby to ona go dotknęła, gdyby uniosła głowę i obsypała pocałunkami jego szyję.
W końcu nie mogła dłużej poskromić swoich pragnień. Zawsze lubiła działać i bierność nie leżała w jej naturze. Nawet gdy chodziło o jej uwiedzenie. Objęła go rękami i mocno przycisnęła do siebie. Jej palce zmieniły się w namiętne szpony i…
– Aaa! – powietrze rozdarł wrzask Charlesa, co całkowicie zgasiło namiętność Ellie- Jęknęła zdziwiona i skuliła się pod nim, próbując przyciągnąć ręce do siebie.
– Aaaaa! – Tym razem krzyk był jeszcze bardziej przeraźliwy.
– Co, u diabła? – spytała wreszcie, obracając się na bok, kiedy Charles stoczył się z niej z twarzą udręczoną bólem.
– Zabijesz mnie. – wydusił z siebie -Umrę zanim ten rok się skończy.
– O czym ty, u diabła, mówisz?
Charles usiadł i popatrzył na swoje ramię, które znów zaczęło krwawić.
– Ja to zrobiłam? Kiwnął głową.
– To był ten drugi krzyk.
– A pierwszy?
– Siniaki na plecach.
– Nie wiedziałam, że masz posiniaczone plecy.
– Ja też – odparł cierpko.
Ellie poczuła, że wybiera w niej będący zupełnie nie na miejscu śmiech. Przygryzła wargę.
– Bardzo cię przepraszam.
Charles tylko pokręcił głową.
– Przyjdzie taki dzień, kiedy wreszcie skonsumuję to cholerne małżeństwo!
– Mógłbyś spróbować dostrzec w tym jaśniejsze strony.
– A są jakieś?
– No, muszą być. – Sama jednak nie potrafiła ich znaleźć, Charles westchnął i wyciągnął rękę.
– Zeszyjesz mnie jeszcze raz?
– Masz ochotę na więcej brandy?
– To prawdopodobnie położy kres moim miłosnym zapędom na dzisiejszy wieczór, ale tak, bez tego się nie obejdzie. -Westchnął. – Wiesz, Ellie, chyba pojąłem, dlaczego mężczyźni biorą sobie żony.
– Nie rozumiem.
– Wszędzie mnie boli. Wszędzie. Miło jest mieć kogoś, komu można to powiedzieć.
– A wcześniej nie mówiłeś?
Pokręcił głową. Ellie dotknęła jego ręki.
– Wobec tego cieszę się, że możesz powiedzieć o tym mnie.
Potem znalazła szpulkę nici i butelkę brandy i zabrała się do pracy.