Biura kierownictwa zajmowały czternaste piętro. Były usytuowane po obydwu stronach długiego, szerokiego, pokrytego dywanem korytarza, prowadzącego do owalnej recepcji. Na ścianach wisiały oprawione w pozłacane ozdobne ramy portrety wszystkich prezydentów firmy z rodziny Bancroftów. Pod nimi stały przeznaczone dla gości kanapa i fotele w stylu królowej Anny. Na lewo od recepcji mieściło się biuro i prywatna sala konferencyjna, które zgodnie z tradycją zawsze należały do prezydenta Bancrofta. Na prawo rozmieszczone były biura dyrektorów. Stanowiska ich sekretarek znajdowały się przed ich gabinetami, oddzielone od siebie funkcjonalnymi, estetycznymi ściankami z rzeźbionego mahoniu.
Meredith wysiadła z windy i spojrzała na już dwukrotnie przenoszony portret swojego pradziadka Jamesa Bancrofta, założyciela Bancroft i S – ka.
– Dzień dobry, pradziadku – powiedziała cicho.
Witała go tak codziennie prawie od zawsze. Wiedziała, że to głupie, ale w tym człowieku w sztywnym kołnierzyku, z gęstymi jasnymi włosami i okazałą brodą było coś, co ją poruszało. Fascynowały ją jego oczy. Pomimo kwintesencji godności, jaka biła od niego, w jego jasnoniebieskich oczach była odwaga i coś łobuzerskiego.
Pradziadek był odważny. Odważny i nowatorski. W 1891 r. James Bancroft zdecydował się zerwać z tradycją i zaoferować wszystkim klientom takie same ceny. Do tego momentu lokalni klienci kupowali taniej niż obcy ludzie. Było tak i w sklepach z żywnością, i w takich jak Bancroft i S – ka. Aktem odwagi ze strony Jamesa Bancrofta było dyskretne umieszczenie w oknie sklepu tabliczki: „Jedna cena dla wszystkich”. W jakiś czas później inny właściciel sklepu w Wyoming, James Cash Penney, przyjął tę zasadę jako własną i to jemu w kolejnych dziesięcioleciach przypisywano tę zasługę. Meredith znała jednak prawdę, ponieważ znalazła w starym dzienniku zapisek mówiący o tym, że decyzja Jamesa Bancrofta o ustaleniu jednej ceny dla wszystkich była wcześniejsza niż ta J.C. Penneya.
Portrety innych przodków Meredith wisiały wzdłuż ścian w identycznych ramach, ale na nie ledwie rzuciła okiem. Myślami była już przy cotygodniowym zebraniu kierownictwa firmy.
Kiedy Meredith weszła do sali konferencyjnej, było w niej niezwykle cicho. Panowała tu napięta atmosfera. Wszyscy tak samo jak ona mieli nadzieję, że Philip Bancroft zasygnalizuje chociażby, kto miałby być jego tymczasowym zastępcą. Meredith, zajmując miejsce przy końcu długiego stołu, skinęła głową na powitanie dziewięciu mężczyznom i jednej kobiecie, którzy wszyscy tak jak ona byli wiceprezydentami i stanowili trzon kierowniczy „Bancrofta”. Zasady hierarchii w „Bancrofcie” były proste i sprawdzały się w działaniu. Główny księgowy stał na czele działu finansowego, a działem prawnym kierował główny radca prawny. Pięciu wiceprezydentów jednocześnie pełniło funkcje dyrektorów handlowych. Grupa tych pięciu ludzi była odpowiedzialna za zaopatrzenie dla tego olbrzymiego domu towarowego i jego filii w innych miastach. Oddzielnie każdy z nich był odpowiedzialny za z góry ustaloną grupę towarów. To na ich barkach leżała odpowiedzialność za sukces lub porażkę w zakresie tych grup, chociaż każdy z nich miał podległych sobie kierowników, pracowników dokonujących zakupów i urzędników, którzy z kolei podlegali kierownikom.
Ponadto przy stole konferencyjnym zasiadało jeszcze dwóch wiceprezydentów zajmujących się wszelką działalnością pomagającą w sprzedaży towarów. Byli to: wiceprezydent reklamy i promocji, którego zespół planował kampanie promujące sprzedaże sklepowe, kupował czas antenowy w radiu i telewizji i przestrzeń w gazetach, żeby je reklamować, oraz wiceprezydent do spraw prezentacji wizualnej, dla którego pracowała Lisa. Była ona odpowiedzialna, razem z innymi podległymi mu pracownikami, za zaprezentowanie klientom na terenie sklepu wszystkich towarów.
Meredith zajmowała stanowisko starszego wiceprezydenta do spraw operacyjnych, co czyniło ją odpowiedzialną za całą pozostałą działalność dotyczącą prowadzenia sklepu, począwszy od problemów ochrony sklepu, spraw kadrowych po ekspansję na rynku i planowanie. To właśnie ta ostatnia dziedzina najbardziej zajmowała Meredith. Pod jej kierownictwem powstało pięć nowych filii sklepu i wyznaczono już tereny pod pięć kolejnych. Na dwóch z nich były już prowadzone prace budowlane. Jedyną poza Meredith kobietą zasiadającą przy stole konferencyjnym była specjalistka zajmująca się kreowaniem ekspansji towarowej firmy. To jej zadaniem było przewidywanie nastających trendów mody po to, żeby zgodnie z nimi ukierunkowywać działalność dyrektorów handlowych. Piastująca to stanowisko Theresa Bishop siedziała naprzeciwko Meredith i rozmawiała cicho z księgowym.
– Dzień dobry. – Do sali konferencyjnej wszedł Philip Bancroft. Jego głos zabrzmiał mocno i energicznie. Zajął miejsce u szczytu stołu. Jego następne słowa zelektryzowały wszystkich: – Jeśli zastanawiacie się, czy zostały podjęte decyzje co do wyboru osoby mającej mnie zastąpić, to odpowiedź brzmi nie. Zostaniecie o tym powiadomieni, kiedy zapadnie decyzja. Teraz możemy chyba porzucić tę kwestię i przejść do spraw bieżących firmy. Ted – skupił przenikliwy wzrok na Tedzie Rothmanie, wiceprezydencie, który zaopatrywał sklep w kosmetyki, bieliznę osobistą, buty i płaszcze. – Zgodnie z raportami z wczorajszego wieczoru ze wszystkich naszych sklepów, sprzedaż płaszczy jest o jedenaście procent niższa w porównaniu z danymi z tego samego tygodnia ubiegłego roku. Co masz do powiedzenia na ten temat?
– Tylko tyle – odparł Rothman z uśmiechem – że jest bardzo ciepło jak na tę porę roku i klienci nie koncentrują się aż tak bardzo na zakupie okryć wierzchnich, jak to robili zwykle w tym czasie. Tego należało oczekiwać. – Mówiąc to, wstał i podszedł do jednego z monitorów wbudowanych w ścianę. Nacisnął szybko serię klawiszy. Unowocześnienie systemu komputerowego sklepu zostało przeforsowane przez Meredith, z niemałymi nakładami, już dawno temu. Teraz w każdej chwili można było uzyskać dane dotyczące sprzedaży w każdym dziale każdego sklepu firmy. Można je było też porównać z danymi dotyczącymi tego samego działu sprzed tygodnia, miesiąca lub sprzed roku. – Podniosła się sprzedaż płaszczy w Bostonie, gdzie temperatura w czasie tego weekendu spadła do wysokości bardziej normalnej dla tej pory roku… – przerwał, obserwując ekran. – Podskoczyła o dziesięć procent w stosunku do ubiegłego tygodnia.
– Nie interesuje mnie ubiegły tydzień. Chcę wiedzieć, dlaczego nasza sprzedaż płaszczy jest niższa od ubiegłorocznej.
Meredith poprzedniego dnia rozmawiała przez telefon ze znajomą z pisma „Moda”. Patrząc na rzucającego rozzłoszczone spojrzenia ojca, wtrąciła:
– Według „Mody” sprzedaż płaszczy spadła wszędzie. W następnym numerze zamieszczą artykuł na ten temat.
– Nie chcę usprawiedliwień, chcę wytłumaczenia – odparował jej ojciec.
Meredith drgnęła, ale tylko nieznacznie. Od dnia, kiedy zmusiła go do uznania jej przydatności jako dyrektora „Bancrofta”, ojciec wychodził z siebie, żeby udowadniać jej i wszystkim innym, że jego córka nie jest przez niego faworyzowana. Prawdę mówiąc, działo się wręcz przeciwnie.
– Wytłumaczeniem są kurtki – powiedziała spokojnie. – Sprzedaż kurtek zimowych wzrosła w skali kraju o dwanaście procent. To jest przyczyna zmniejszenia sprzedaży płaszczy.
Philip wysłuchał jej, ale poza krótkim skinieniem głową nie wykonał żadnego, chociażby kurtuazyjnego gestu doceniającego jej wysiłki. Zamiast tego zaatakował Rothmana:
– Co mamy teraz zrobić z tymi wszystkimi płaszczami?
– Wstrzymaliśmy nasze zamówienia na płaszcze – wyjaśnił cierpliwie Rothman. – Nie spodziewamy się wielkiej nadwyżki.
Nie dodał w tym momencie, że to Theresa Bishop doradziła mu zamówienie dużych ilości kurtek i wstrzymanie zamówień płaszczy. To niedociągnięcie skorygował natychmiast Gordon Mitchell, wiceprezydent odpowiedzialny za suknie, dodatki do nich i ubranka dziecięce:
– O ile sobie dobrze przypominam – wtrącił – kurtki zostały zakupione zamiast płaszczy zgodnie z sugestią Theresy, że moda na krótsze spódnice spowoduje, że kobiety będą w tym roku preferować raczej kurtki niż płaszcze.
Meredith wiedziała, iż Mitchell powiedział to nie dlatego, że zależało mu chociaż trochę na tym, aby Theresa została doceniona, ale dlatego, że nie chciał, by to Rothman zebrał laury. Mitchell nigdy nie przegapił możliwości wykazania, iż inni wiceprezydenci do spraw zakupów są mniej kompetentni niż on. Był niesympatycznym, złośliwym człowiekiem; mimo że był przystojnym mężczyzną, budził w Meredith odrazę.
– Jestem przekonany, że wszyscy jesteśmy świadomi i wdzięczni za jasnowidztwo Theresy w zakresie mody – powiedział Philip z drwiną w głosie. Nie lubił kobiet w zarządzie i wszyscy o tym wiedzieli. Theresa wzniosła oczy ku górze, ale nie spojrzała w poszukiwaniu zrozumienia ku Meredith; mogłoby to wskazywać na ich słabość, a obie wiedziały, że nie należy okazywać tego uczucia ich wspaniałemu prezydentowi, – Co z nowymi perfumami, które ma promować ta gwiazda rocka… – zapytał ostro Philip, zerkając w notatki, a potem na Rothmana.
– Nazywają się „Charyzma” – podpowiedział Rothman – ma je promować Cheryl Aderly, gwiazda rocka i symbol seksu, która…
– Wiem, kim ona jest! – uciął Philip. – Czy „Bancroft” będzie miał tę promocję; czy nie?
– Jeszcze nie wiemy – odpowiedział niepewnie Rothman. Perfumy były najbardziej dochodowym towarem w domu handlowym, a uzyskanie wyłączności na wprowadzenie w mieście nowego, liczącego się gatunku byłoby mistrzowskim posunięciem. Oznaczało to bezpłatną reklamę dla sklepu ze strony produkującej je firmy i rozgłos, kiedy przyjedzie gwiazda, żeby je promować, i oczywiście wielki napływ klientek, które będą oblegały stoiska, żeby wypróbować nowy zapach.
– Co to znaczy, że nie wiesz jeszcze? – rzucił gniewnie Philip. – Mówiłeś, że to niemal pewne.
– Aderly jest bardzo ostrożna – przyznał Rothman. – Wydaje się, że chciałaby porzucić rocka na rzecz kariery w filmie, ale…
Philip z niesmakiem rzucił pióro na biurko.
– Na litość boską. Nic mnie nie obchodzą jej plany na przyszłość. Chcę tylko wiedzieć, czy „Bancroft” dostanie wprowadzenie jej perfum na rynek, a jeśli nie, to dlaczego!
– Staram się, Philipie, odpowiedzieć ci na to pytanie – odparł ostrożnie Rothman pozbawionym emocji głosem. – Aderly chce wprowadzić swoje perfumy w sklepie z dużą klasą, który użyczyłby swojego blasku jej nowemu image.
– Co może mieć większą klasę niż „Bancroft”? _ skrzywił się z dezaprobatą Philip i nie czekając na odpowiedź na to retoryczne pytanie, zapytał: – Dowiedziałeś się, kogo jeszcze bierze pod uwagę?
– Marshall Field.
– To niedorzeczność! „Field” nawet nie próbuje nam dorównać i oni nie zrobią dla niej tyle, ile my możemy zrobić!
– W tym wypadku właśnie nasza „klasa” wydaje się problemem. – Ted Rothman uniósł dłoń, widząc, jak twarz Philipa czerwienieje ze złości. – Wygląda to tak: kiedy rozpoczynaliśmy negocjacje, Aderly chciała image wysokiej klasy. Teraz jednak jej agent i doradcy niemal przekonali ją, że to błąd pozbywać się aury gwiazdy rocka i seksu, która przysporzyła jej tylu nastoletnich wielbicieli. To z tego powodu rozmawiają z „Fieldem”. Oni mieliby być dla niej rodzajem kompromisu godzącego te dwie sprawy.
– Ted, chcę tej inauguracji – stwierdził Philip sucho. – Mówię poważnie. Jeśli trzeba, zaproponuj im większą część zysku albo powiedz, że pokryjemy część kosztów reklamy w mieście. Nie oferuj więcej, niżbyśmy zyskali, ale załatw to.
– Zrobię, co będę mógł.
– Czy nie robisz właśnie tego cały czas? – rzucił mu wyzwanie Philip.
Nie czekając na odpowiedź, zwrócił się do wiceprezydenta siedzącego obok Rothmana, a potem poddawał takiemu samemu krzyżowemu ogniowi pytań wszystkich pozostałych siedzących wokół stołu. Wyniki sprzedaży były świetne, a każdy wiceprezydent był więcej niż kompetentny. Philip wiedział o tym, ale w miarę jak pogarszało się jego zdrowie, pogarszało się też jego usposobienie. Jako ostatni ostrzałowi poddany został Gordon Mitchell.
– Suknie Dominicka Avanti są okropne, wyglądają jak resztki z ubiegłego roku i nie sprzedają się.
– Jednym z powodów, dla których się nie sprzedają, jest to – obwieścił Mitchell z gorzkim, oskarżycielskim spojrzeniem skierowanym na szefa Lisy – że twoi ludzie robią, co tylko mogą, żeby rzeczy Avantiego wyglądały śmiesznie! Co to był za pomysł, żeby przystroić manekiny kapeluszami i rękawiczkami całymi w cekinach?
Neil Nordstrom, szef Lisy, przyjął wypowiedź rozzłoszczonego kolegi z niezmąconym spokojem.
– Przynajmniej – skomentował – Lisie Pontini i jej zespołowi udało się sprawić, że wyglądały interesująco, chociaż takie nie były.
– Dosyć tego, panowie – rzucił Philip ze znużeniem. – Sam – powiedział, odwracając się w kierunku Sama Greena, szefa prawników, który siedział tuż przy nim, po lewej stronie – co z procesem, który wytoczyła nam kobieta, ta która twierdzi, że potknęła się w dziale meblowym i potłukła plecy?
– To oszustka – odparł Sam Green. – Ludzie z naszego ubezpieczenia odkryli, że z tego samego powodu wytoczyła cztery podobne procesy innym sklepom. Tamci nie będą się starał dojść z nią do porozumienia. Najpierw sprawa musiałaby trafić na wokandę, a gdyby tak się stało, przegrałaby.
Philip skinął głową i spojrzał chłodno na Meredith. – Co z kontraktami na zakup terenów w Houston, która chcesz zdobyć z taką determinacją?
– Rozpracowujemy z Samem końcowe szczegóły. Sprzedający zgodził się podzielić posiadłość, a my jesteśmy gotowi do pracy nad kontraktem.
Kolejnym, krótkim skinieniem przyjął do wiadomości jej wypowiedź i odwrócił się na krześle do siedzącego po prawej stronie księgowego.
– Allen, a co ty masz do przekazania?
Księgowy zerknął na leżący przed nim żółty notatnik. Allen Stanley był odpowiedzialny, jako główny specjalista do spraw finansowych korporacji „Bancrofta”, za wszystko, co dotyczyło finansów, łącznie z departamentem kredytowym sklepu. Zdaniem Meredith, przez stresujące boje z Philipem Bancroftem stracił większość włosów i nie wyglądał na swoje pięćdziesiąt pięć lat, ale raczej na sześćdziesiąt pięć. Księgowi i podlegli im pracownicy nie przynosili dochodów sklepowi. Dział prawny i dział personalny też nie. Philip traktował te trzy działy jako zło konieczne, a odnosił się do nich zaledwie trochę lepiej niż do bezproduktywnych obiboków. Gardził nimi także dlatego, że ich szefowie zwykle przedstawiali mu powody, dla których nie mógł przeprowadzić swoich planów, zamiast mówić mu, co zrobić, żeby je zrealizować. Allen Stanley miał jeszcze pięć lat do wcześniejszej emerytury i Meredith czasami zastanawiała się, jak on to wytrzyma. Głos Allena, kiedy się odezwał, brzmiał rzeczowo, ale wyczuwało się w nim wahanie.
– W ubiegłym miesiącu mieliśmy rekordową ilość podań o karty kredytowe, prawie osiem tysięcy.
– Ile z nich załatwiłeś pozytywnie?
– Z grubsza sześćdziesiąt pięć procent.
– Jak, do diabła – Philip krzyknął z furią, stukając końcem pióra o blat stołu dla podkreślenia każdego słowa – jak usprawiedliwisz odrzucenie trzech tysięcy z ośmiu tysięcy podań? Staramy się przyciągnąć klientów z kartami kredytowymi, a ty, ot tak sobie, odrzucasz ich! Nie muszę ci chyba tłumaczyć, jakie zyski w naszej działalności mamy z tych kart. Nawet nie liczę strat, jakie poniesiemy z powodu braku zakupów, jakich te trzy tysiące osób nie zrobią w „Bancrofcie”, dlatego że nie mogą tu kupować na kredyt!
Meredith zauważyła, że ojciec nagle jakby przypomniał sobie o swoim słabym sercu i starał się uspokoić.
– Podania, które odrzuciliśmy, pochodziły od niepewnych kredytobiorców – stwierdził Allen zdecydowanym, rzeczowym tonem. – Tacy ludzie, jak wiesz, nie płacą za to, co kupują. Nie płacą odsetek od swoich rachunków. Możesz pomyśleć, że odrzucając te podania, ponieśliśmy straty, ale ja uważam, że moi pracownicy zaoszczędzili „Bancroftowi” fortunę, unikając niemożliwych do ściągnięcia wierzytelności. Ustaliłem podstawowe warunki, jakim musi sprostać każdy, komu zostanie przyznana karta kredytowa „Bancrofta”. Faktem jest, że trzy tysiące osób nie sprostało tym wymaganiom.
– Stało się tak dlatego, że te wymogi są cholernie wysokie wtrącił gładko Gordon Mitchell.
– Dlaczego tak sądzisz? – zapytał żarliwie Philip, zawsze chętny do znalezienia uchybienia w działaniu księgowego.
– Dlatego – odpowiedział Mitchell z pełnym satysfakcji, złośliwym uśmiechem – że moja siostrzenica powiedziała mi, że „Bancroft” właśnie odrzucił jej podanie o kartę kredytową.
– Widocznie nie była pewnym kredytobiorcą – odparował księgowy.
– Doprawdy? – wycedził Mitchell. – To dlaczego „Field” i „Macy” właśnie wydali jej nowe karty? Zgodnie z tym, co powiedziała mi siostrzenica, list zawierający odmowę przyznania jej naszej karty mówił, że ma ona nieodpowiednią przeszłość kredytową. Ona jest na pierwszym roku studiów i sądzę, że ta odmowa oznaczała, że nie mogłeś dowiedzieć się o niej niczego, ani dobrego, ani złego.
Księgowy skinął głową, jego blada, poprzecinana zmarszczkami twarz przybrała dziwny wyraz.
– Najwyraźniej tak było, skoro nasz list tak to formułował.
– Jak wytłumaczysz postępowanie „Fielda” i „Macy'ego”? – zapytał ostro Philip, pochylając się do przodu. – Najwyraźniej oni mieli dostęp do większej ilości informacji niż ty i twoi ludzie.
– Nie mieli lepszych informacji. Wszyscy używamy tego samego Kredytowego Biura Informacyjnego. Najprawdopodobniej ich wymagania stawiane przy udzielaniu kredytów są łagodniejsze niż moje.
– To nie są twoje wymagania, to nie jest twój sklep…
Meredith postanowiła interweniować. Wiedziała, że księgowy będzie z żelazną konsekwencją bronił swojego zdania i swojego personelu, ale rzadko zdobywa się na wytknięcie Philipowi jego błędów. Ten problem był wynikiem błędu Philipa. Meredith, kierując się pozbawioną egoizmu chęcią obrony Allena Stanleya i niewątpliwie egoistyczną chęcią uniknięcia kolejnego długiego starcia, którego wszyscy dyrektorzy łącznie z nią musieliby wysłuchać, przerwała tyradę ojca:
– Kiedy ostatnio poruszane było to zagadnienie – powiedziała, starając się zachować respekt i obiektywizm w głosie – uważałeś, że doświadczenie nauczyło nas, że studenci są grupą o dużym stopniu ryzyka kredytowego. Poleciłeś Allenowi odmawiać kart kredytowych wszystkim studentom, poza wyjątkowymi przypadkami.
W sali konferencyjnej zapanowała cisza. Dziwna, pełna oczekiwania cisza, która często pojawiała się, kiedy Meredith sprzeciwiała się ojcu. Dzisiaj jednak była ona cięższa niż zwykle. Wszyscy z napięciem oczekiwali jakiegoś znaku wskazującego na złagodzenie nieprzejednanego stosunku Philipa do córki, co mogłoby sugerować, że to jej powierzy zastępstwo. Prawdę mówiąc, jej ojciec nie był bardziej wymagający niż jego odpowiednicy w „Saksie” czy „Macym” lub każdej innej dużej firmie handlowej. Meredith wiedziała o tym i przeciwstawiała się nie żądaniom, jakie stawiał, ale jego bezceremonialnemu, autokratycznemu stylowi bycia. Dyrektorzy zebrani wokół stołu konferencyjnego związali swe kariery zawodowe z handlem, wiedząc dobrze, że była to pełna nieoczekiwanych emocji, stawiająca wysokie wymagania dziedzina interesów. Sześćdziesięciogodzinny tydzień pracy był tu normą, a nie wyjątkiem, dla każdego, kto chciał się wspiąć na sam szczyt… i utrzymać się tam. Meredith, tak jak pozostali, wiedziała o tym. Wiedziała też, że w jej wypadku będzie musiała pracować ciężej, dłużej i bardziej efektywnie niż inni, jeśli będzie chciała zdobyć prezydenturę firmy, która przecież przypadłaby jej niejako automatycznie, gdyby dane jej było urodzić się chłopcem.
Wkroczyła w dyskutowany temat, wiedząc bardzo dobrze, że być może zyska sobie szacunek ojca, ale jednocześnie ściągnie na siebie nieproporcjonalnie wielką porcję jego oburzenia i urazy. Posłał w jej stronę pogardliwe spojrzenie.
– Co zasugerowałabyś, Meredith? – zapytał, ani nie potwierdzając, ani nie zaprzeczając, że była to ustalona przez niego reguła.
– To samo, co proponowałam wtedy: żeby studentom, którzy nie mieli dotąd problemów kredytowych, przyznawać karty kredytowe, ale do ograniczonej wysokości, powiedzmy do pięciuset dolarów. Przez pierwszy rok. Jeśli pod koniec tego okresu ludzie Allena upewnią się co do ich wypłacalności, limit mógłby być podwyższony.
Przez chwilę patrzył po prostu na nią, potem odwrócił się, tak jakby nie słyszał tego, co powiedziała, i kontynuował zebranie. Godzinę później zamknął swoją teczkę z jeleniej skóry, w której miał notatki dotyczące zebrania. Spojrzał na zgromadzonych przy stole konferencyjnym dyrektorów.
– Mam dzisiaj niezwykle napięty program spotkań, panowie… i panie… – dodał protekcjonalnym tonem, który powodował, że zawsze miała ochotę w takim momencie zrobić do niego jakąś głupią minę. – Musimy pominąć omówienie najlepszych sprzedaży tygodnia. Dziękuję państwu. Kończymy zebranie. Allen – rzucił mimochodem – zaoferuj studentom karty z limitem do pięciuset dolarów, o ile nie mieli wcześniej problemów kredytowych.
To było typowe. Publicznie nie docenił propozycji Meredith ani w żaden inny sposób nie okazał jej uznania. Zachował się tak, jak to robił zwykle, kiedy jego utalentowana córka wykazywała się świetną oceną sytuacji. Niechętnie przyjmował jej sugestię, nie podkreślając wartości jej koncepcji ani też wartości jej samej dla firmy. Była jednak liczącą się osobą dla sklepu i wszyscy o tym wiedzieli. Philip Bancroft też.
Meredith zebrała swoje notatki i ramię w ramię z Gordonem Mitchellem wyszła z sali konferencyjnej. To właśnie Meredith i Mitchell mieli największe szanse ze wszystkich kandydatów na zdobycie czasowej prezydentury. Obydwoje wiedzieli o tym. On, jako trzydziestosiedmiolatek, miał więcej lat przepracowanych w handlu niż Meredith, co dawało mu lekką przewagę nad nią. Jego minusem było to, że w „Bancrofcie” pracował dopiero od trzech lat. Meredith pracowała w firmie ojca już od lat siedmiu, a co najważniejsze, to jej należało przypisać sukces i spowodowanie ekspansji „Bancrofta” do innych stanów; to ona toczyła spory, argumentowała i perswadowała ojcu, a potem bankierom firmy, żeby finansowali tę ekspansję. Ona sama wybierała nowe sklepy i to ona była najbardziej zaangażowana w nie kończące się problemy budowy, a potem uruchomienia tych sklepów. Meredith jako jedyna miała do zaoferowania zarządowi coś wyjątkowego, czego żaden inny kandydat do prezydentury, łącznie z Gordonem Mitchellem, nie posiadał. Była to wszechstronność. Jej atutami były ta właśnie wszechstronność i szeroki zakres rozumienia działalności sklepu, wynikający z jej wcześniejszych doświadczeń z pracy w innych działach firmy. Meredith zerknęła z ukosa na Gordona Mitchella. W jego wzroku, kiedy spojrzał na nią, zobaczyła wszechobecną u niego kalkulację.
– Philip powiedział mi, że zgodnie z zaleceniami lekarza, wybierze się w rejs w czasie urlopu – zaczął, kiedy szli pokrytym dywanem korytarzem, mijając stanowiska sekretarek umiejscowione przed gabinetami wiceprezydentów. – Kiedy planuje… – urwał, słysząc wypowiedziane lekko podniesionym głosem słowa swojej sekretarki:
– Panie Mitchell, na pana prywatną linię dzwoni pan Bender. Jego sekretarka mówi, że to raczej pilne.
– Mówiłem ci, Debbie, żebyś nie odbierała telefonów na mojej prywatnej linii – rzucił ostro. Przepraszając Meredith, przeleciał jak burza koło stanowiska swojej sekretarki i wpadł do biura, zamykając za sobą drzwi.
Na zewnątrz Debbie Novotny przygryzła wargę, patrząc w ślad za odchodzącą Meredith. Zawsze, kiedy dzwoniła „sekretarka pana Bendera”, Gordon stawał się spięty i podenerwowany i zamykał drzwi, kiedy rozmawiali. Przez prawie rok Mitchell obiecywał, że rozwiedzie się z żoną i poślubi Debbie. Teraz nagle Debbie zaczęła się bać, że powodem jego ociągania się jest „sekretarka pana Bendera”, czyli nowa kochanka ukrywana pod tym hasłem. Nie dotrzymywał też innych obietnic, takich jak awans Debbie na handlowca i podwyżka pensji. Z walącym mocno sercem podniosła słuchawkę swojego aparatu. Głos Gordona był cichy i słychać w nim było zdenerwowanie:
– Mówiłem ci, żebyś przestał dzwonić do biura!
– Uspokój się, nie zajmę ci dużo czasu – powiedział Bender. – Ciągle mam cholerną stertę tych niebieskich jedwabnych bluzek, które kupiłeś, i górę tej sztucznej biżuterii. Dam ci podwójną działkę, jeśli zabierzesz to ode mnie. – To był męski głos i Debbie poczuła taką ulgę, że już miała zamiar odłożyć słuchawkę, kiedy uderzyło ją, że to, co mówił Bender, brzmiało jak przekupstwo.
– Nie mogę – warknął Gordon. – Widziałem ostatnią porcję bluzek i biżuterii od ciebie. To towar pośledniego gatunku! Do tej pory to wszystko udawało się nam tylko dlatego, że rzeczy, które dostarczałeś, były niezłej jakości. Jeśli ktoś tutaj przypatrzy się dobrze tej ostatniej dostawie, to będą chcieli wiedzieć, kto i dlaczego to kupił. Jeśli tak się stanie, moi kierownicy handlowi bez wahania wskażą na mnie i powiedzą, że to ja kazałem im kupować od ciebie.
– Jeśli się tego boisz, to zwolnij ich obydwu i nie będą już mogli wskazać na ciebie.
– Chyba będę musiał to zrobić, ale to niczego nie zmieni. Słuchaj, Bender – powiedział Gordon stanowczo – ten układ przynosił zyski nam obydwu, ale skończmy z tym. To za duże ryzyko. Poza tym, myślę, że zaproponują mi tu czasową prezydenturę. Jeśli tak się stanie, nie będę miał kompletnie nic wspólnego ze sprawami zaopatrzeniowymi.
W głosie Bendera zabrzmiała groźba:
– Słuchaj mnie uważnie, śmieciu, bo wyłożę ci to tylko jeden raz. Ty i ja robiliśmy niezłe interesy, a twoje ambicje nic mnie nie obchodzą. Zapłaciłem ci w ubiegłym roku sto tysięcy dolarów…
– Powiedziałem ci: kończymy z tym.
– Nie kończymy, o ile ja tego nie powiem, a do tego jeszcze daleko. Zrób mi numer, a dzwonię do starego Bancrofta…
– I co mu powiesz? – wykrzyknął Gordon z kpiną. – Że nie dałem ci się przekupić?
– Nie, opowiem mu, jakim to ja jestem uczciwym biznesmenem i jak to ty nastajesz na mnie, żebym ci odpalał dolę, zanim pozwolisz swoim ludziom kupić mój wspaniały towar. To nie jest przekupstwo, to jest wymuszenie. – Przerwał na chwilę, żeby znaczenie tych słów dotarło do Mitchella, po czym dodał: – I zawsze jest jeszcze wewnętrzna służba podatkowa, którą też trzeba brać pod uwagę, prawda? Założę się, że jeśli dostaną anonimowy telefon i zaczną cię sprawdzać, to doszukają się twoich nie zadeklarowanych stu tysięcy. Niepłacenie podatków, kochasiu, jest oszustwem. Wymuszenie i oszustwo.
W narastającej panice Gordon usłyszał w słuchawce dziwny, przytłumiony odgłos zamykania szuflady z aktami.
– Zaczekaj chwilę! – powiedział szybko. – Muszę wyjąć coś z teczki. – Ignorując teczkę, która leżała na biurku, tam gdzie ją położył, odłożył słuchawkę, podszedł do drzwi, cicho nacisnął klamkę i otworzył je bezgłośnie. Jego sekretarka siedziała przy biurku ze słuchawką przyciśniętą do ucha. Dłonią zakrywała mikrofon, a na jej aparacie zapalone było tylko jedno światełko sygnalizujące rozmowę. Pobladły ze strachu i wściekłości zamknął drzwi i wrócił do swojego biurka. – Będziemy musieli dokończyć rozmowę wieczorem – rzucił. – Zadzwoń do mnie do domu.
– Ostrzegam cię…
– W porządku, w porządku! Zadzwoń do domu, coś wymyślimy.
Bender, trochę uspokojony, powiedział:
– Mówisz bardziej do rzeczy. Potrafię to zrozumieć. Podniosę ci działkę, skoro będziesz musiał odrzucić propozycję Bancrofta.
Gordon odłożył słuchawkę i gwałtownie nacisnął przycisk intercomu.
– Debbie, czy możesz tu przyjść? – powiedział, po czym zwolnił przycisk i dodał: – Głupia, wścibska suka!
W chwilę później Debbie otworzyła drzwi. Była wystraszona. Straciła wszelkie iluzje wobec niego. Bała się, że jej twarz zdradzi to, czego się dowiedziała.
– Zaniknij drzwi na klucz – powiedział Gordon, starając się nadać swojemu głosowi intymne brzmienie. Wyszedł zza biurka i podszedł do kanapy. – Podejdź tutaj.
Debbie podeszła do niego niepewna, zbita z tropu zmysłową nutką w jego głosie i kontrastującym z nią chłodem w oczach. Krzyknęła zaskoczona, kiedy objął ją gwałtownie.
– Wiem, że podsłuchiwałaś moją rozmowę – powiedział, opanowując chęć zaciśnięcia dłoni wokół jej gardła. – Robię to dla nas, Debbie. Będę spłukany po rozwodzie. Potrzebuję pieniędzy dla nas. Chcę móc ci dać to wszystko, na co zasługujesz. Rozumiesz to, kochanie, prawda?
Debbie spojrzała mu w twarz i zobaczyła błagalną prośbę w jego oczach. Zrozumiała wszystko, uwierzyła mu. Już rozpinał jej sukienkę, ściągał ją z niej. Kiedy jego ręce wślizgnęły się w jej stanik, figi, przywarła do niego, ofiarowując mu swoje ciało, miłość i milczenie.
Meredith właśnie podnosiła słuchawkę telefonu, kiedy w drzwiach gabinetu pojawiła się jej sekretarka.
– Byłam przy fotokopiarce – wyjaśniła Phyllis wchodząc. Phyllis Tilsher miała dwadzieścia siedem lat, była inteligentna, miała intuicję i była bardzo sensowną osobą we wszystkich dziedzinach poza jedną: czuła nieprzeparty pociąg do nieodpowiedzialnych mężczyzn, na których w dodatku nie można było polegać. Była to słabość, którą wielokrotnie, ze śmiechem omawiały w czasie wspólnie przepracowanych lat. – Kiedy cię nie było, dzwonił Jerry Keaton z personalnego – ciągnęła i ze zwykłą sobie pełną pogody biegłością zaczęła zdawać relację ze wszystkich telefonów, jakie były do Meredith. – Powiedział, że być może jeden z naszych urzędników zaskarży nas o dyskryminację.
– Rozmawiał z działem prawnym?
– Tak, ale chciał też porozmawiać z tobą.
– Muszę wrócić do biura architekta, żeby zakończyć przeglądanie planów sklepu w Houston – rzuciła Meredith. – Powiedz Jerry'emu, że zobaczę się z nim w poniedziałek rano.
– Dobrze. Dzwonił też pan Savage. – Przerwała, bo we framugę drzwi zapukał Sam Green..
– Przepraszam – powiedział do nich obydwu – czy miałabyś dla mnie kilka minut, Meredith?
Skinęła głową.
– Co się dzieje?
– Miałem właśnie telefon od Ivana Thorpa – powiedział, marszcząc brwi. Podszedł do jej biurka. – Możemy mieć problem z zakupem ziemi w Houston.
Meredith spędziła ponad miesiąc w Houston, szukając odpowiedniej lokalizacji, gdzie „Bancroft” mógłby wybudować nie tylko sklep, ale i całe centrum handlowe. Znalazła w końcu idealne miejsce w pobliżu znanej Gallerii. Właścicielem terenu była firma Thorp Development i od miesięcy negocjowali z nimi warunki sprzedaży.
– Jakiego rodzaju problem?
– Kiedy powiedziałem mu, że jesteśmy gotowi do sporządzenia umowy, stwierdził, że być może mają już kupca na wszystkie swoje tereny, łącznie z tym nas interesującym.
Thorp Development była firmą holdingową, która posiadała w Houston kilka biurowców, kilka centrów handlowych, a także tereny przeznaczone pod zabudowę. Wszyscy wiedzieli o tym, że bracia Thorp chcą sprzedać całą firmę; pisano o tym nawet w „Wall Street Journal”.
– Wierzysz, że naprawdę mają kupca? A może on tylko próbuje zmusić nas do zaproponowania wyższej ceny wyjściowej w negocjacjach?
– To bardzo prawdopodobne, ale chcę, żebyś zdawała sobie sprawę z tego, że możemy mieć nieoczekiwanie konkurencję.
– W takim razie musimy z tym coś zrobić, Sam. Chcę wybudować naszą nową filię właśnie na tym kawałku ziemi. Nigdzie indziej nie chciałam wybudować sklepu w jakimś konkretnym miejscu tak bardzo jak tutaj. Ta lokalizacja jest idealna. Houston zaczyna wychodzić z kryzysu, ale ceny w budownictwie są jeszcze dość niskie. Kiedy będziemy gotowi do otwarcia sklepu, będą w pełni rozkwitu gospodarczego.
Meredith zerknęła na zegarek i wstała. Była trzecia, i był to piątek. Oznaczało to, że już zaczynały się korki na drogach.
– Muszę już uciekać – uśmiechnęła się przepraszająco. – Zorientuj się, czy twój znajomy z Houston może dowiedzieć się, czy Thorp rzeczywiście ma innego kupca.
– Już do niego dzwoniłem. Sprawdza to.