ROZDZIAŁ 6

Czerwiec 1978

Pokój, który Meredith dzieliła z Lisa przez cztery lata, zastawiony był pudłami i częściowo spakowanymi walizkami. Na drzwiach szafy wisiały niebieskie birety i togi, które nosiły poprzedniego wieczoru podczas uroczystości ukończenia szkoły. Złote ozdobne chwaściki oznaczały, że obydwie zdały z najwyższymi notami. Lisa wyjmowała z szafy i układała w pudle swetry. Za otwartymi drzwiami do ich pokoju korytarz rozbrzmiewał nietypowo odgłosami męskich rozmów. To ojcowie, bracia i chłopcy wyjeżdżających uczennic znosili na dół walizy i pudłu. Philip Bancroft nocował w tutejszym zajeździe i miał się pojawić za godzinę. Meredith straciła poczucie czasu. Z nostalgią przeglądała gruby plik fotografii, które właśnie wyjęła z biurka. Uśmiechała się na myśl o wspomnieniach, jakie każda z nich rozbudzała.

Lata, które razem z Lisa spędziły w Vermont, były wspaniałe dla każdej z nich. Mimo obaw, że będzie uchodziła za wyrzutka w Bensonhurst, Lisa szybko została uznana za prekursorkę nowych trendów. Dziewczęta uważały ją za bardzo śmiałą i nieszablonową. To Lisa właśnie zorganizowała i poprowadziła w ich pierwszym roku, uwieńczony sukcesem wypad do męskiej szkoły w Litchfield. Zrobiły to w odwecie za próbę takiego wypadu chłopców z Litchfield na Bensonhurst. W drugim roku nauki Lisa zaprojektowała scenografię do corocznego przedstawienia teatralnego. Scenografia była tak efektowna, że jej zdjęcia ukazały się w gazetach kilku miast. W prze dostatnim roku nauki to właśnie Lisę zaprosił Bill Fletcher na wiosenną zabawę do Litchfield. Bill Fletcher był kapitanem drużyny piłkarskiej w Litchfield, a poza tym był niesamowicie przystojny i inteligentny. Na dzień przed tą zabawą wywalczył dwa punkty na boisku, a kolejny zdobył tego dnia w pobliskim motelu, gdy Lisa straciła dziewictwo. Po tym doniosłym wydarzeniu Lisa wróciła do pokoju, który dzieliła z Meredith, i natychmiast wyjawiła nowinę czterem dziewczętom, które się tam zebrały. Rzucając się na łóżko, z uśmiechem oznajmiła:

– Już nie jestem dziewicą. Od tej chwili zupełnie swobodnie możecie mnie pytać o wszelkie porady!

Dziewczęta odebrały to jako jeszcze jeden przykład nieustraszonej niezależności Lisy i jej doświadczenia życiowego, były wesołe i dowcipkowały. Meredith jednak była zmartwiona i nawet trochę przerażona. Tego wieczoru, kiedy ich koleżanki wyszły, Meredith i Lisa pokłóciły się naprawdę po raz pierwszy od przyjazdu do Bensonhurst.

– Nie mogę uwierzyć, że to zrobiłaś – wybuchnęła Meredith. – A jeśli zajdziesz w ciążę? A jeśli dziewczyny zaczną opowiadać o tym na prawo i lewo? A jeśli twoi rodzice się o tym dowiedzą?

Lisa zareagowała równie gwałtownie:

– Nie jesteś moją niańką i nie jesteś za mnie odpowiedzialna, więc przestań się zachowywać jak moja matka! Jeśli ty chcesz wyczekiwać na Parkera Reynoldsa lub jakiegoś innego, mitycznego, nieskazitelnego rycerza, który cię porwie w ramiona, a potem do łóżka, to czekaj! Nie myśl tylko, że wszyscy będą robić to samo. Nie przejęłam się tymi bzdurami o moralności i niewinności, którymi raczyły nas siostry w St. Stephen – ciągnęła Lisa, wrzucając swój blezer do szafy. – Jeśli byłaś na tyle głupia, żeby w to uwierzyć, to bądź wieczną dziewicą, ale nie oczekuj, że ja też nią będę! I nie jestem na tyle lekkomyślna, żeby zajść w ciążę; Bill użył prezerwatywy. Poza tym inne dziewczęta nie pisną nawet słówka o tym, co zrobiłam, ponieważ one też już to zrobiły! Dzisiaj wieczorem jedyną zszokowaną dziewicą w naszym pokoju byłaś ty!

– Dosyć tego – przerwała jej z kamienną twarzą Meredith, podchodząc do biurka. Pomimo spokoju w głosie aż skręcała się wewnętrznie z poczucia winy i zażenowania. Czuła się odpowiedzialna za Lisę, bo to właśnie ona sprawiła, że Lisa znalazła się w Bensonhurst. Meredith zdawała sobie sprawę, jak bardzo archaiczne były jej zasady moralne. Wiedziała, że nie ma prawa narzucać Lisie rygorów tylko dlatego, że kiedyś zostały one narzucone jej samej. – Nie miałam zamiaru cię osądzać, Liso. Bałam się tylko o ciebie, to wszystko.

Po chwili pełnej napięcia ciszy Lisa odwróciła się do niej i powiedziała:

– Przepraszam, Mer.

– Zapomnij o tym. To ty miałaś rację.

– Nie miałam – Lisa spojrzała na Meredith prosząco i z desperacją. – Ja po prostu nie jestem taka jak ty, i nie mogę taka być. Nie powiem, żebym nie próbowała od czasu do czasu.

Ta deklaracja wywołała u Meredith ponury uśmiech.

– Dlaczego chciałabyś być podobna do mnie?

– Ponieważ – odparła z krzywym uśmieszkiem, naśladując Humphreya Bogarta – masz klasę, dziecinko. Masz klasę przez duże „K”.

Ta pierwsza konfrontacja zakończyła się zawarciem pokoju przypieczętowanym tego samego wieczoru mlecznym koktajlem w cukierni Pulsona.

Meredith myślała o tym wieczorze, przeglądając zdjęcia. Te wspomnienia zostały jednak gwałtownie przerwane, kiedy Lynn Mc Laughlin zajrzała do ich pokoju, mówiąc:

– Dzisiaj rano na telefon w korytarzu dzwonił Nick Tierney. Powiedziałam, że wasz telefon tutaj jest już wyłączony. Ma wpaść do was za jakiś czas.

– Z którą z nas chciał rozmawiać?

Lynn odpowiedziała, że dzwonił do Meredith. Lisa odwróciła się do Meredith z żartobliwie groźnym spojrzeniem. Położyła ręce na biodrach.

– Wiedziałam! Nie mógł wczoraj oderwać oczu od ciebie, chociaż ja praktycznie stawałam na głowie, żeby zwrócił na mnie uwagę. Nie powinnam była uczyć cię makijażu i sztuki ubierania się.

– Ot cała ty – odkrzyknęła Meredith, śmiejąc się. – Przypisujesz sobie całą zasługę za moją niewielką popularność u kilku chłopców.

Nick Tierney był studentem trzeciego roku Yale. Zjawił się wczoraj, żeby jak to było w zwyczaju, uczestniczyć w uroczystości wręczania dyplomu jego siostrze, i oczarował wszystkie dziewczęta; był przystojny, miał piękną twarz i wspaniałą muskulaturę. W chwili kiedy zobaczył Meredith, to on stał się tym oczarowanym i nie ukrywał tego.

– Niewielka popularność u kilku chłopców? – powtórzyła Lisa. Wyglądała fantastycznie, nawet kiedy rude włosy spięła w bezładny węzeł na czubku głowy. – Jeśli umówiłabyś się z połową proszących cię o to, to pobiłabyś mój własny rekord randek!

Miała zamiar dodać coś jeszcze, kiedy w otwarte drzwi ich pokoju zastukała siostra Nicka Tierneya.

– Meredith – zaczęła, uśmiechając się z rezygnacją – Nick jest na dole z kilkoma kolegami, którzy przyjechali dzisiaj rano z New Haven. Mówi, że jest zdeterminowany, żeby pomóc ci się pakować, zaproponować ci siebie albo małżeństwo, co wolisz.

– Przyślij tu tego biednego, chorego z miłości i jego przyjaciół – powiedziała, śmiejąc się Lisa. Kiedy Trish Tierney wyszła, Lisa i Meredith spojrzały na siebie z rozbawieniem. Były swoimi przeciwieństwami, a jednak rozumiały się bez słów.

W ciągu ostatnich kilku lat nastąpiło w nich wiele zmian, ale to u Meredith były one najbardziej widoczne. Lisa zawsze przykuwała uwagę. Nigdy nie musiała nosić okularów i nigdy nie była pulchna. Dwa lata temu Meredith kupiła za swoje kieszonkowe szkła kontaktowe, co wyeksponowało jej oczy. W miarę upływu czasu uwydatniły się delikatne, jakby rzeźbione rysy, jasnoblond włosy stały się grubsze, jej figura zaokrągliła się i wyszczupliła we wszystkich właściwych miejscach.

Lisa ze swoimi płomiennymi, kręconymi włosami i wyzywającą pozą była jako osiemnastolatka olśniewająca w bardzo konkretny sposób. Meredith, dla kontrastu, była cicha, zrównoważona i anielsko piękna. Pełna życia Lisa przyciągała mężczyzn; pogodna rezerwa Meredith była dla nich wyzwaniem. Gdziekolwiek dziewczęta poszły razem, męskie głowy zawsze odwracały się w ich kierunku. Lisa lubiła skupiać na sobie uwagę; uwielbiała emocje umawiania się i podniecenie, jakie niosły nowe romanse. Meredith odbierała zadziwiająco spokojnie swoją popularność u płci przeciwnej w ostatnich czasach. Lubiła, kiedy chłopcy zabierali ją na narty, tańce i przyjęcia, ale bycie tą, której towarzystwo jest poszukiwane, spowszedniało jej, umawianie się z chłopcami, do których nie czuła nic poza przyjaźnią, stało się miłe, ale nie tak niesamowicie ekscytujące, jak się tego spodziewała. Tak samo było z całowaniem się. Lisa kładła to na karb tego, że Meredith zbyt wyidealizowała Parkera i teraz każdego chłopaka porównywała do niego. To na pewno było przyczyną braku entuzjazmu ze strony Meredith. Główny problem leżał jednak w tym, że Meredith była wychowana wśród samych tylko dorosłych, którzy w dodatku byli zdominowani przez dynamicznego biznesmena. Chłopcy ze szkoły w Litchfield, z którymi się umawiała, byli mili, ale czuła się zawsze dużo doroślejsza niż oni.

Meredith już jako dziecko wiedziała, że chce skończyć studia i zająć kiedyś należne jej miejsce w Bancroft i S – ka. Uczniowie z Litchfield, a nawet ich starsi studiujący bracia, których poznała, nie mieli innych zainteresowań niż seks, sport i alkohol. Dla Meredith myśl o stracie dziewictwa z jednym z chłopców, dla których głównym celem było dodanie jej nazwiska do wiszącej w Litchfield listy dziewic z Bensonhurst zdeflorowanych przez „ich ludzi”, było nie tylko absurdalne, ule także poniżające i wulgarne.

Jeśli miałaby przeżyć z kimś intymne chwile, chciałaby, żeby to był ktoś, kogo podziwia i komu ufa. Chciałaby, żeby to był prawdziwy romans, taki z czułością i zrozumieniem. Wszystkim jej marzeniom towarzyszyła zawsze wizja czegoś więcej niż tylko fizycznego kontaktu. Wyobrażała sobie długie spacery brzegiem morza, trzymanie się za ręce i rozmowy; długie noce spędzone przed kominkiem, wpatrywanie się w płomienie skaczące wśród polan. Po wielu latach nieudanych prób prawdziwego porozumienia i zbliżenia się do ojca Meredith pragnęła, żeby jej przyszły kochanek był kimś, z kim mogłaby porozmawiać i kto dzieliłby z nią swoje myśli. Tym Ideałem, w jej myślach, zawsze był Parker.

W czasie lat nauki w Bensonhurst udawało się Meredith spotykać Parkera całkiem często, głównie podczas spędzanych w domu wakacji. Jej zabiegi w tym kierunku ułatwiał fakt, że obydwie rodziny Bancroftów i Reynoldsów należały do klubu Glenmoor. Członkowie tego klubu tradycyjnie uczestniczyli całymi rodzinami w organizowanych tam tańcach i imprezach sportowych. Dopóki Meredith nie skończyła osiemnastu lat, co stało się w końcu kilka miesięcy temu, nie mogła uczestniczyć w przeznaczonej dla dorosłych działalności klubu. Udawało jej się jednak wykorzystywać inne możliwości, jakie dawał jej Glenmoor. Każdego lata prosiła Parkera, żeby był jej partnerem w rozgrywkach tenisowych dla juniorów i seniorów. Zawsze łaskawie przyjmował tę propozycję; ich mecze były zwykle przerażającymi porażkami, głównie dzięki olbrzymiej mu zdenerwowaniu Meredith z powodu samego faktu grania z nim.

Używała też i innych wybiegów. Przekonywała na przykład ojca, żeby każdego lata organizował przyjęcia. Lista gości uczestniczących w tych przyjęciach zawsze zawierała nazwisko Parkera i jego rodziny. Ponieważ Parkerowie byli właścicielami banku, w którym zostały zdeponowane fundusze firmy Bancrof t i S – ka, a Parker był już pracownikiem banku, czuł się zobligowany, żeby brać udział w tych przyjęciach, jak również być partnerem Meredith podczas kolacji.

W czasie świąt Bożego Narodzenia udało się Meredith dwa razy stanąć pod wiszącą w hallu jemiołą, kiedy Parker z rodziną składali im świąteczną wizytę. Zawsze też towarzyszyła ojcu, kiedy nadchodził czas ich rewizyty u Reynoldsów.

W efekcie triku z jemiołą to Parker był tym, który po raz pierwszy ją pocałował. Działo się to w czasie pierwszego roku jej pobytu w szkole. Aż do następnych świąt żyła wspomnieniem o tym. Rozpamiętywała poczucie jego bliskości, jego zapach i to, jak uśmiechnął się do niej, zanim ją pocałował.

Kiedy był u nich na kolacji, uwielbiała słuchać, jak opowiadał o banku. Zupełnie wspaniałe były spacery, na które wybierali się po takich kolacjach, w czasie gdy ich rodzice sączyli brandy. Właśnie podczas jednego z tych spacerów ostatniego lata dokonała upokarzającego odkrycia, że Parker zawsze wiedział o tym, że ona się w nim podkochuje. Parker zapytał ją, jak udał się jej wyjazd na narty do Vermont. Uraczyła go zabawną historyjką o wyprawie z kapitanem narciarskiej drużyny z Litchfield, który musiał w czasie tej randki gonić po zboczu jej nartę, co zrobił zresztą stylowo i z właściwym sobie wdziękiem. Kiedy Parker przestał się już śmiać, powiedział uroczyście i z uśmiechem:

– Za każdym razem, kiedy cię widzę, jesteś jeszcze piękniejsza. Chyba zawsze zdawałem sobie sprawę z tego, że kiedyś ktoś zajmie w końcu moje miejsce w twoim sercu, ale nie sądziłem, że będzie to jakiś osiłek, który uratuje twoją nartę. Właściwie – zażartował – przyzwyczaiłem się już do tego, że jestem twoim romantycznym bohaterem.

Duma i zdrowy rozsądek powstrzymały ją przed wyrzuceniem z siebie, że źle ją zrozumiał, że nikt nie zajął jego miejsca była zbyt dorosła, żeby udawać, że nigdy takiego miejsca w jej sercu nie miał. Najwyraźniej Parker nie był zdruzgotany jej wyimaginowaną zdradą. Rozpaczliwie próbowała uratować chociaż ich przyjaźń, traktując swoje zadurzenie się w nim jako zabawny, chociaż już miniony epizod jej szczenięcych lat.

– Wiedziałeś, co się ze mną działo? – zapytała, wykrzesując z siebie uśmiech.

– Wiedziałem – uśmiechnął się w odpowiedzi – i zastanawiałem się, czy twój ojciec to zauważy i czy nie zacznie mnie ścigać z pistoletem w dłoni. Jest bardzo opiekuńczy w stosunku do ciebie.

– Też to zauważyłam – zażartowała Meredith, chociaż ten problem wcale nie był śmieszny na co dzień.

Parker zaśmiał się z żartu, a potem, poważniejąc, powiedział:

– Mam nadzieję, że nasze spacery, obiady i rozgrywki tenisowe nie skończą się, mimo że twoje serce należy teraz do narciarza. Zawsze lubiłem nasze spotkania, mówię serio.

Potem rozmawiali o dalszych planach Meredith, o jej studiach i zamiarze pójścia w ślady przodków, aż do fotela prezydenckiego w Bancroft i S – ka włącznie. Wydawało się, że rozumiał, co dla niej znaczy zarządzanie firmą, i szczerze wierzył, że potrafi tego dokonać, jeśli będzie bardzo chciała.

Teraz, stojąc w pokoju internatu, myślała o tym, że po całym roku zobaczy znowu Parkera. Próbowała przygotować się na to, że może pozostanie dla niej tylko przyjacielem. Myśl o tym łamała jej serce. Była jednak pewna jego przyjaźni, a to wiele dla niej znaczyło.

Za plecami Meredith Lisa rzuciła na łóżko obok otwartej walizki ostatnią porcję wyjętych z szafy ubrań.

– Myślisz o Parkerze – zaatakowała ją żartobliwie. – Zawsze wtedy masz rozmarzony wyraz twarzy – urwała, kiedy w drzwiach pojawił się Nick Tierney, a za nim dwaj koledzy.

– Powiedziałem im – oznajmił, ruchem głowy wskazując do tyłu – że za chwilę zobaczą w jednym pokoju więcej piękna, niż go widzieli w całym stanie Connecticut. Skoro wszedłem tu pierwszy, mogę wybierać: miejsce pierwsze zajmuje Meredith.

Robiąc oko do Lisy, przesunął się. – Panowie – powiedział, robiąc ręką półkolisty gest – pozwólcie, że przedstawię wam „miejsce drugie”.

Jego koledzy weszli ze znudzonymi, zarozumiałymi minami. Spojrzeli na Lisę i stanęli jak wryci.

Muskularny blondyn na czele pozbierał się pierwszy.

– Ty musisz być Meredith – powiedział do Lisy. Sądząc z wyrazu jego twarzy, podejrzewał Nicka o zagarnięcie najlepszego. – Jestem Craig Haxford, a to jest Chase Vouthier – skinął w stronę ciemnowłosego dwudziestolatka, który lustrował Lisę jak człowiek, który nareszcie odkrył doskonałość.

Lisa spojrzała na nich z rozbawieniem.

– Nie jestem Meredith.

Jednocześnie odwrócili głowy, patrząc w przeciwległy kąt pokoju, gdzie stała Meredith.

– Boże… – wyszeptał z namaszczeniem Craig Haxford.

– Boże… – wtórował mu Chase Vouthier. Przenosili wzrok z jednej dziewczyny na drugą i z powrotem.

Meredith przygryzła wargę, żeby nie parsknąć śmiechem na widok ich ogłupiałych min. Lisa uniosła brwi i powiedziała oschle:

– Jak tylko zakończycie te modlitwy, proponujemy wam colę w zamian za pomoc w przygotowaniu tych pudeł do wyprowadzki.

Z uśmiechem zabrali się do dzieła, a za ich plecami, o pół godziny wcześniej, niż to było w planie, pojawił się Philip Bancroft. Zatrzymał się na widok trzech młodych mężczyzn, jego twarz pociemniała z oburzenia.

– Co się tu u diabła dzieje?

Cała piątka zamarła. Meredith spróbowała załagodzić sytuację, przedstawiając ma chłopców. Ignorując jej wysiłki, ostrym ruchem głowy wskazał drzwi.

– Wyjść! – rzucił krótko. Gdy opuścili pokój, zwrócił się do dziewcząt: – Myślałem, że przepisy tej szkoły zabraniają wchodzenia do tego budynku innym mężczyznom niż ojcowie.

Nie „myślał” tak, ale był tego pewien. Przed dwoma laty złożył Meredith nie zapowiedzianą wizytę. Pojawił się o czwartej w niedzielne popołudnie. Zobaczył chłopców siedzących na parterze internatu, w pobliżu głównego wejścia. Do tego weekendu było dozwolone przyjmowanie męskich wizyt w hallu głównym w te dwa wolne popołudnia. Od tego dnia mężczyźni mieli całkowity zakaz wstępu do budynku. To Philip spowodował zmianę przepisów, wpadając do administratorki i oskarżając ją o wszystko, począwszy od karygodnego zaniedbania, a na przyczynianiu się do rozwoju przestępczości nieletnich skończywszy. Zagroził następnie, że poinformuje o tych faktach wszystkich rodziców i że cofnie niemałą sumę przekazywaną corocznie przez rodzinę Bancroftów na rzecz Bensonhurst.

Meredith próbowała teraz zwalczyć w sobie wściekłość i upokorzenie jego zachowaniem w stosunku do trzech chłopców, którzy nie zrobili nic, co mogłoby spowodować tak gwałtowny wybuch jego gniewu.

– Po pierwsze – powiedziała – rok szkolny skończył się wczoraj, więc te przepisy już nie obowiązują. Po drugie, oni tylko chcieli pomóc nam ułożyć te pudła do wywiezienia.

– Miałem wrażenie – przerwał jej – że to ja miałem przyjść tutaj dzisiaj rano, żeby zrobić to wszystko. To z tego powodu musiałem wstać o… – przerwał swoją tyradę na dźwięk głosu administratorki.

– Przepraszam, panie Bancroft, ma pan pilny telefon na dole. Kiedy Philip wyszedł, Meredith opadła ciężko na krzesło, a Lisa z impetem odstawiła swoją colę na biurko.

– Nie rozumiem tego człowieka – powiedziała z furią. – Jest niemożliwy. Nie pozwoli ci się umówić z nikim, kogo nie zna od niemowlaka, i odstrasza wszystkich innych, którzy tylko tego spróbują. Daje ci samochód na szesnaste urodziny i… nie pozwala ci nim jeździć. Mam czterech braci, którzy są Włochami, do diabła, a wszyscy oni razem wzięci nie są tak potwornie opiekuńczy, jak twój ojciec! – Usiadła koło Meredith nieświadoma, że tylko powiększa jej zagniewanie i rozdrażnienie. – Mer, musisz coś z tym zrobić, bo tegoroczne lato będzie dla ciebie jeszcze gorsze niż poprzednie. Przez pół wakacji mnie nie będzie, więc nie będziesz mogła spędzać czasu chociażby ze mną. – Stopnie Lisy i jej talent artystyczny zrobiły takie wrażenie w Bensonhurst, że dostała sześciotygodniowe stypendium do Europy. Wyróżnieni nim uczniowie mogli wybrać nawet miasto, w którym pobyt najbardziej przyczyni się do realizacji ich przyszłych zamierzeń. Lisa zdecydowała się na Rzym i zapisała się tam na kursy dekoracji wnętrz.

Meredith z rezygnacją oparła się o ścianę.

– Nie boję się tak bardzo lata, jak myśli o tym, co stanie się za trzy miesiące.

Lisa wiedziała, że Meredith mówi o batalii, jaką toczy z ojcem o to, gdzie ma się uczyć dalej. Kilka uniwersytetów zaoferowało Lisie pełne stypendium, ale ona wybrała Northwestern, bo Meredith chciała tam właśnie pójść. Ojciec jednak nalegał, żeby złożyła papiery do Maryville College, który był czymś tylko trochę lepszym niż ekskluzywną szkołą policealną na przedmieściach Chicago. Meredith poszła na kompromis i złożyła papiery do obu tych szkół i przez obie została zaakceptowana. Nie mogła jednak porozumieć się w tej materii.

– Myślisz, że będziesz w stanie wyperswadować mu posłanie cię do Maryville?

– Ja tam nie pójdę!

. – Ty wiesz o tym i ja wiem o tym, ale to twój ojciec ma płacić czesne.

Meredith z westchnieniem powiedziała:

– On ustąpi. Jest niesamowicie nadopiekuńczy, ale chce dla mnie jak najlepiej, naprawdę, a Szkoła Handlowa Northwestern jest właśnie najlepsza. Dyplom z Maryville nie jest wart papieru, na którym jest napisany.

Gniew Lisy przerodził się w zakłopotanie, kiedy zamyśliła się nad Philipem Bancroftem. Był człowiekiem, którego już trochę poznała, a którego jednocześnie nie potrafiła w pełni zrozumieć.

– Wiem, że on chce dla ciebie wszystkiego co najlepsze – powiedziała. – Przyznaję, że nie jest taki, jak większość rodziców, którzy posyłają tutaj swoje dzieci. Jemu przynajmniej na tobie zależy. Dzwoni do ciebie co tydzień, przyjeżdża na wszystkie ważniejsze uroczystości szkolne. – Lisa była zszokowana, kiedy w pierwszym roku pobytu w Bensonhurst zorientowała się, że większość rodziców pozostałych dziewcząt prowadzi zupełnie odrębne życie. Rodzicielskie wizyty, telefony i listy zastępowały drogie prezenty przesyłane zwykle pocztą. – Może ja powinnam z nim porozmawiać i spróbować go przekonać, żeby pozwolił ci iść do Northwestern.

Meredith uśmiechnęła się z przymusem.

– Myślisz, że coś byś tym osiągnęła?

Lisa nachyliła się, podciągnęła energicznie lewę skarpetkę i zawiązała jeszcze raz but.

– To samo, co osiągnęłam ostatnim razem, jak mu się postawiłam, biorąc twoją stronę: zaczął uważać, że mam zły wpływ na ciebie. – Żeby zapobiec takiemu tokowi myśli Philipa Lisa traktowała go zawsze, z wyjątkiem tej jednej sytuacji, juko ukochanego, darzonego szacunkiem sponsora, który umożliwił jej naukę w Bensonhurst. W stosunku do niego była uosobieniem przykładnej uprzejmości i kobiecych dobrych obyczajów. Była to rola tak przeciwna jej bezpośredniej, wygadanej osobowości, że strasznie ją to irytowało, a Meredith pobudzało do śmiechu.

Philip na początku uważał Lisę za rodzaj podrzutka, którego naukę sponsorował i który zaaklimatyzował się w Bensonhurst zaskakująco dobrze. Z czasem jednak, we właściwy sobie szorstki i powściągliwy sposób, zaczął okazywać, że jest z niej dumny i być może obdarza ją nawet odrobiną jakiegoś cieplejszego uczucia. Rodzice Lisy nie mogli sobie pozwolić na przyjazdy do Bensonhurst na szkolne uroczystości. Philip przejął na siebie te ich obowiązki. Kiedy zabierał Meredith na kolację, Lisa była też zapraszana. Okazywał też zainteresowanie jej postępami w nauce. W czasie pierwszego roku nauki dziewcząt, na wiosnę, posunął się nawet do tego, żeby zlecać sekretarce zadzwonienie do pani Pontini z pytaniem, czy chce przekazać przez niego coś dla Lisy. Miał wtedy lecieć do Vermont na Weekend Rodzicielski. Pani Pontini żarliwie zaakceptowała propozycję i umówiła się z nim na lotnisku. Wręczyła mu tam białe, piekarniane pudełko wypełnione placuszkami cannoli i innymi włoskimi ciasteczkami, dodając jeszcze brązową torbę zawierającą długie, ostro pachnące pęta salami. Opowiadał później Meredith, że był tym niesamowicie zirytowany. Wszedł na pokład samolotu jak niewydarzony włóczęga, wsiadający do autobusu wycieczkowego ze swoim śniadaniem w objęciach. Mimo to Philip dostarczył Lisie te paczki i nadal pełnił w Bensonhurst funkcję jej zastępczego rodzica.

Wczoraj wieczorem z okazji uzyskania dyplomu Meredith dostała od ojca masywny, złoty wisiorek z różowym topazem od Tiffany'ego. Lisie dał o wiele mniej kosztowną, ale bezsprzecznie piękną złotą bransoletkę z wyrytymi pomiędzy ozdobami na jej powierzchni datą i jej inicjałami. To też było kupione u Tiffany'ego.

Na początku Lisa zupełnie nie wiedziała, co myśleć o Philipie Bancrofcie. Był zawsze nieskazitelnie uprzejmy w stosunku do niej, ale jednocześnie był wyniosłym i nie okazującym uczuć człowiekiem. Zresztą w ten sam sposób odnosił się do Meredith. Lisa brała pod uwagę to, co robił, i starała się nie myśleć o zewnętrznej pozie, jaką przyjmował. W efekcie obwieściła Meredith, że zdecydowała, że tak właściwie to Philip jest niedźwiadkiem o miękkim sercu, który tylko udawał groźnego. Ta całkowicie nie trafiona konkluzja spowodowała wstawienie się Lisy za Meredith u jej ojca. Działo się to latem, po ich drugim roku nauki. Wprowadzając w czyn swoje postanowienie, Lisa zwróciła się do Philipa tonem bardzo grzecznym z najsłodszym ze swoich uśmiechów i powiedziała, że ona naprawdę uważa, że Meredith zasłużyła sobie na trochę więcej swobody w czasie wakacji. Reakcja Philipa na, jak to określił, „niewdzięczność” i „wścibstwo” była bardzo gwałtowna. Tylko jej całkowita skrucha i natychmiastowe przeprosiny powstrzymały go od zrealizowania groźby położenia kresu jej znajomości z Meredith i zasugerowania w Bensonhurst, żeby stypendium zostało przyznane innej, bardziej na nie zasługującej osobie.

Ta konfrontacja poruszyła Lisę czymś więcej niż tylko jej niesamowitą gwałtownością. Po tym, co powiedział, Lisa uświadomiła sobie w końcu, że Philip nie tylko zasugerował delikatnie Bensonhurst, żeby to ona dostała stypendium, ale że to stypendium pochodziło z prywatnych datków rodziny Bancroftów dla tej szkoły. To odkrycie sprawiło, że poczuła się jak niewdzięcznica, podczas gdy gwałtowność reakcji Philipa wywołała u niej gniewną frustrację.

Teraz Lisa czuła znowu ten bezsilny gniew i zdziwienie ostrym reżimem, jaki narzucał Meredith.

– Czy tak naprawdę wierzysz w to, że on zachowuje się jak twój dozorca tylko dlatego, że twoja matka go oszukała?

– Ona nie tylko raz go oszukała. Sypiała, już po ich ślubie, ze wszystkimi, począwszy od trenera jeździectwa, a na kierowcach ciężarówek skończywszy. Celowo robiła pośmiewisko z mojego ojca, mając skandalizujące romanse z miernotami. Powiedział mi to w ubiegłym roku Parker, kiedy go zapytałam, co jego rodzice wiedzą o niej. Najwyraźniej wszyscy zdawali sobie sprawę z tego, jaka ona była.

– Mówiłaś mi to już, ale zupełnie nie rozumiem, dlaczego twój ojciec zachowuje się tak, jakby brak zasad moralnych był dziedziczny.

– Zachowuje się tak dlatego – odpowiedziała Meredith – że po części w to wierzy.

Obydwie spojrzały oskarżycielsko na wracającego do pokoju Philipa. Widząc jego zmartwioną twarz, Meredith natychmiast zapomniała o swoich własnych problemach.

– Co się stało?

– Twój dziadek zmarł dzisiaj rano – odparł suchym tonem. To był zawał. Zabiorę swoje rzeczy z motelu. Załatwiłem dla na bilety na samolot, który odlatuje za godzinę. – Odwrócił się do Lisy. – Tobie powierzę odprowadzenie samochodu do domu. – Meredith namówiła go na przyjazd po nią samochodem, a nie lot samolotem, tak żeby Lisa mogła wrócić razem z nimi.

– Oczywiście, panie Bancroft – powiedziała szybko Lisa. – Jest mi bardzo przykro z powodu pana ojca.

Kiedy wyszedł, Lisa spojrzała na zamyśloną Meredith.

– W porządku, Mer?

– Tak – odpowiedziała Meredith nieswoim głosem.

– Czy to ten dziadek ożenił się przed laty ze swoją sekretarką?

Meredith skinęła głową.

– On i mój ojciec nie żyli ze sobą zbyt dobrze. Ostatnio widziałam go, kiedy miałam jedenaście lat. Ale dzwonił do nas. Rozmawiali z ojcem o sprawach sklepu, no i ze mną też. On był… on był… lubiłam go – zakończyła bezradnie. – On mnie też lubił. – Spojrzała na Lisę oczami pełnymi smutku. – Poza ojcem był moim jedynym bliskim krewnym. Teraz pozostało mi tylko kilku bardzo dalekich kuzynów, których nawet nie znam.

Загрузка...