Ruch uliczny na Lake Shore Drive przypominał raczej czołganie się i Meredith zaczęła się denerwować, czy okropna pogoda nie prognozowała mających nastąpić równie okropnych wydarzeń. Kiedy wyjeżdżała z garażu, zaczynał padać deszcz ze śniegiem. Wiatr zawodził jak potępiona dusza, uderzając raz za razem w jej samochód. Daleko przed nią ciągnęło się nieprzebrane morze błyszczących czerwienią tylnych świateł samochodów; na wschodzie jezioro Michigan niewątpliwie aż wrzało targane wichurą.
W przytulnym cieple swojego samochodu Meredith próbowała skoncentrować się na tym, co powie Mattowi, kiedy stanie z nim oko w oko. Musi to być coś, co ułagodzi jego wściekłość i przekona go, że nie powinien jej wyrzucać. Coś dyplomatycznego. Bardzo dyplomatycznego. Jej poczucie humoru, które nie miało ostatnio powodu, żeby się objawiać, wybrało ten mało fortunny moment i zaprezentowało jej niespodziewanie wizję siebie, pukającej do drzwi jego mieszkania i machającej na jego widok białą chusteczką z prośbą o pokój.
Obrazek ten był tak absurdalny, że uśmiechnęła się. Jednak jej następna myśl spowodowała, że jęknęła ze zwątpieniem: zanim dotrze do jego drzwi, będzie niewątpliwie musiała pokonać stanowisko ochrony i strażnika, co ze względów bezpieczeństwa mieszkańców jest zwykłą procedurą obowiązującą w luksusowych budynkach. Jeśli jej nazwisko nie będzie figurowało na liście oczekiwanych gości, nigdy nie przepuszczą jej do windy.
Zacisnęła dłonie na kierownicy; zaczęła ją ogarniać panika i frustracja. Zmusiła się, żeby wziąć długi, uspokajający oddech. Samochody ruszyły i udało jej się przyśpieszyć. Jakimś cudem musi pokonać ochronę. Nie będzie to łatwe, jeśli system obowiązujący w Berkeley Towers jest chociaż trochę podobny do tego, jaki stosowano w innych luksusowych domach. Odźwierny najpewniej wpuści ją do hallu, gdzie strażnik zapyta ją o nazwisko, przejrzy listę osób spodziewanych przez poszczególnych lokatorów i kiedy nie znajdzie na niej jej nazwiska, zaproponuje, żeby zadzwoniła na górę do Matta. I to był problem. Nie znała numeru telefonu Matta, a nawet gdyby go znała, była przekonana, że nie chciałby jej widzieć. Musi przejść przez stanowisko ochrony, używając wybiegu i dostać się na górę, nie alarmując Matta o swojej obecności.
W dwadzieścia minut później, kiedy zatrzymała samochód przy krawężniku przed budynkiem Matta, nie była w dalszym ciągu pewna, jak uda jej się tego dokonać, ale wiedziała, od czego zacznie.
Odźwierny podszedł do niej z parasolem, żeby osłonić ją przed deszczem. Wręczyła mu kluczyki do swojego samochodu, sięgnęła do teczki i wyjęła z niej dużą kopertę, zawierającą korespondencję jej ojca.
Od chwili, kiedy weszła do eleganckiego hallu, wszystko potoczyło się tak, jak się tego obawiała. Umundurowany strażnik zapytał o jej nazwisko, potem sprawdził listę leżącą na jego biurku, a nie znajdując na niej jej nazwiska, wskazał kremowożółty telefon stojący obok.
– Wydaje się, że pani nazwiska nie ma na dzisiejszej liście, panno Bancroft. Jeśli zechciałaby pani skorzystać z telefonu, może pani zadzwonić do pana Farrella. Muszę mieć jego zgodę na wpuszczenie pani na górę. Przepraszam za tę niedogodność.
Odnotowała z ulgą, że miał tylko dwadzieścia trzy, może dwadzieścia cztery lata; było bardziej prawdopodobne, że nabierze się na jej gierkę łatwiej niż starszy, bardziej doświadczony strażnik. Posłała mu uśmiech, który skruszyłby skałę.
– Proszę się nie usprawiedliwiać – zerknęła na tabliczkę z nazwiskiem na jego piersi. – Rozumiem to całkowicie, Craig, mam numer w notesie.
Czuła na sobie jego pełen podziwu wzrok, kiedy przetrząsała elegancką torebkę w poszukiwaniu notesu. Z kolejnym, usprawiedliwiającym uśmiechem jeszcze raz przerzuciła jej zawartość, po czym sprawdziła z kolei zawartość kieszeni płaszcza i w końcu zajrzała do trzymanej w dłoni koperty.
– O nie! – wybuchnęła, wyglądając na zrozpaczoną. – Mój notes. Nie mam go przy sobie, Craig. Pan Farrell czeka na te dokumenty. – Potrząsnęła dużą kopertą. – Musisz pozwolić mi wejść na górę.
– Wiem – wymamrotał, błądząc oczyma po jej pięknej, pełnej napięcia twarzy, po czym przywołał się do porządku. – Ale nie mogę tego zrobić. To wbrew przepisom.
– Naprawdę muszę tam wejść – prosiła i w końcu, zdesperowana, zrobiła coś, czego normalnie nigdy nie robiła Meredith Bancroft, ceniąca swoją prywatność i nienawidząca ludzi mimochodem rzucających swoje nazwisko dla zrobienia wrażenia, spojrzała młodemu człowiekowi prosto w oczy, uśmiechnęła się i powiedziała: – Czy ja już pana gdzieś nie spotkałam? Musiałam pana już gdzieś widzieć… tak, oczywiście… w sklepie!
– Co takiego… w jakim sklepie?
– Bancroft S – ka! Jestem Meredith Bancroft – obwieściła, aż skręcając się wewnętrznie, słysząc przyduszony, entuzjastyczny dźwięk swojego głosu. Pompatyczny. Obrzydliwie pompatyczny.
Craig strzelił palcami.
– Wiedziałem. Rozpoznałem panią. Widziałem panią w telewizji i w gazetach. Jestem pani wielkim fanem, panno Bancroft.
Skrzywiła usta, widząc ten naiwny podziw, sprawiający, że zachowywał się tak, jakby była gwiazdą filmową.
– No cóż, skoro wiesz już, że nie jestem jakimś przestępcą, może zrobiłbyś dla mnie wyjątek. Ten jeden raz?
– Nie! – Już chciała protestować, kiedy wyjaśnił jej: – Tak czy inaczej to nie załatwiałoby pani problemu. Nie mogłaby pani wysiąść z windy na ostatnim piętrze, ponieważ ona nie otworzy się tam, jeśli nie ma pani klucza.
– Ach tak – straciła serce dla całej sprawy, była przygnębiona, ale jego następna propozycja spowodowała, że omal nie zemdlała z wrażenia.
– Powiem pani, co zrobię – powiedział, podnosząc słuchawkę i naciskając serię przycisków: – Pan Farrell co prawda nie kazał dzwonić do siebie w sprawie nie wymienionych na liście gości, ale zrobię wyjątek, zadzwonię tam i powiem, że pani tu jest.
– Nie! – wybuchnęła, wiedząc, co najpewniej usłyszy od Matta. – To… to znaczy, regulamin to regulamin i nie powinieneś go łamać.
– Dla pani zrobię to – dodał z uśmiechem i powiedział do mikrofonu słuchawki: – Panie Farrell, mówi strażnik z hallu głównego. Jest tu panna Bancroft. Wie pan, tak jak dom handlowy „Bancroft”.
Nie chciała widzieć jego twarzy, kiedy Matt każe mu ją wyrzucić. Zamknęła torebkę i zamierzała, upokorzona, wycofać się.
– Tak jest, proszę pana – powiedział Craig. – Tak jest, proszę pana, zrobię to. Panno Bancroft – powiedział, kiedy już zaczęła odwracać się w kierunku wyjścia. – Pan Farrell prosił, żeby pani powiedzieć…
Przełknęła nerwowo.
– Mogę sobie wyobrazić, co kazał panu powiedzieć. Craig wyciągnął z kieszeni kluczyki do windy i skinął głową.
– Powiedział, żeby pani wjechała na górę.
Drzwi otworzył Meredith ochroniarz i zarazem kierowca Matta. Miał na sobie pogniecione czarne spodnie i białą koszulę z rękawami podwiniętymi do łokci.
– Proszę tędy, panienko – powiedział ponurym głosem z akcentem z Bronksu, jakby wyjętym z gangsterskiego filmu z lat trzydziestych. Drżąc z napięcia, zdeterminowana podążyła za nim przez hall, mijając dwa grube białe filary, dalej schodząc z dwóch stopni i przemierzając połowę potężnego salonu aż do trzech jasnozielonych kanap ustawionych w kształcie litery „U” wokół dużego, szklanego stolika.
Wzrok Meredith przeskakiwał nerwowo z planszy do gry w warcaby i pionków leżących na stoliku do siedzącego na jednej z kanap mężczyzny o białych włosach i znowu do kierowcy, który jak sądziła, grał w warcaby z tamtym. Potwierdziło się to, kiedy kierowca obszedł dookoła stolik i usiadł na jednej z kanap. Rozłożył ramiona na jej oparciu i zerkał na nią z rozbawieniem i fascynacją. Spojrzała na kierowcę i na białowłosego mężczyznę, który obserwował ją w mrożącej krew w żyłach ciszy.
– Ja… chciałam się widzieć z panem Farrellem – wyjaśniła…
– W takim razie, otwórz szeroko oczy, dziewczyno! – rzucił wstając. – Jestem tuż przed tobą.
Spoglądała na niego zbita z tropu. Był szczupły i zadbany, miał grube, falujące siwe włosy, wypielęgnowane wąsy i przenikliwe, jasnoniebieskie oczy.
– To musi być jakaś pomyłka. Chciałam się widzieć z panem Farrellem…
– To pewne, że masz kłopoty z nazwiskami, dziewczyno – przerwał jej ojciec Matta z raniącą pogardą. – Ja nazywam się Farrell, a ty, z tego, co słyszę, nie nazywasz się Bancroft, ale w dalszym ciągu Farrell.
Nagle Meredith zorientowała się, kim był ten człowiek, i jej serce zamarło na chwilę na widok nienawiści emanującej od niego.
– Ja… ja nie poznałam pana, panie Farrell – wyjąkała. – Przyszłam, żeby zobaczyć się z Mattem – nalegała, nie mogąc uwierzyć, że ten pełen życia, rozzłoszczony mężczyzna może być tym samym przybitym wrakiem człowieka, którego poznała na farmie.
– Matta tu nie ma.
Przeszła już tyle tego popołudnia, że nie miała zamiaru pozwolić, żeby ktoś pokrzyżował jej plany lub zastraszył ją.
– W takim razie – odparła – poczekam tu na niego.
– To długo poczekasz – rzucił z sarkazmem Patrick. – On jest w Indianie, na farmie.
Wiedziała, że to było kłamstwo.
– Jego sekretarka powiedziała, że jest w domu.
– To właśnie jest jego dom! – odparł, zyskując przewagę. – Nie pamiętasz tego, dziewczyno? A powinnaś… za nic miałaś to miejsce.
Nagle Meredith przestraszyła się gwałtowności, jaka narastała poza jego napiętymi rysami twarzy. Cofnęła się, widząc, że ruszył w jej kierunku.
– Rozmyśliłam się… Ja… ja porozmawiam z Mattem innym razem. Odwróciła się na pięcie, zamierzając wyjść i aż sapnęła z przestrachu, kiedy Patrick Farrell chwycił jej ramię i obrócił ją ku sobie. Jego ogarnięta emocjami twarz była tylko o centymetry od jej twarzy.
– Trzymaj się z daleka od Matta, słyszysz! Niemal zabiłaś go wtedy i nie wedrzesz się teraz znowu w jego życie i nie rozszarpiesz go znowu na strzępy!
Próbowała uwolnić swoje ramię z jego uścisku, a kiedy nie udało jej się to, jej wściekłość wzięła górę nad strachem.
– Nie chcę pańskiego syna – poinformowała go pogardliwie. – Chcę się z nim rozwieść, a on robi trudności.
– Nie mam pojęcia, dlaczego w ogóle chciał się z tobą ożenić, a już tym bardziej trudno jest mi sobie wyobrazić, dlaczego teraz miałby chcieć być twoim mężem! – wyrzucił z siebie, odtrącając jej ramię. – Wolałaś zamordować jego dziecko, niż nosić plebejskiego Farrella w tym twoim nieskalanym łonie!
Ból i wściekłość zawrzały w Meredith, dźgając ją niczym tysiące noży.
– Jak pan śmie mówić mi coś takiego! Ja poroniłam!
– Usunęłaś ciążę! – krzyknął. – Usunęłaś dziecko w szóstym miesiącu ciąży, a potem wysłałaś Mattowi telegram. Cholerny telegram, po tym jak to wszystko się już stało!
Meredith zacisnęła zęby, starając się opanować ból, jaki powstrzymywała w sobie przez tak wiele lat. Ani chwili dłużej nie udało jej się go ukrywać. Eksplodował, wymierzony w ojca człowieka, który całe to jej cierpienie spowodował.
– Wysłałam mu telegram, zgadza się… telegram mówiący o tym, że poroniłam, a pana szlachetny syn nie zdobył się nawet na telefon do mnie! – Ku swojemu przerażeniu, ze złością, poczuła łzy napływające do oczu.
– Ostrzegam cię, dziewczyno – zaczął złym głosem. – Nie igraj ze mną. Wiem, że Matt przyleciał, żeby się z tobą spotkać, i wiem, co było w tym telegramie, ponieważ widziałem się z nim wtedy i widziałem ten telegram!
Nie od razu dotarło do niej to, co powiedział o telegramie.
– On… on przyjechał do mnie?
Nagle poczuła w sercu coś bardzo dziwnego i słodkiego, co równie gwałtownie, jak się pojawiło, zamarło.
– To kłamstwo – powiedziała bezbarwnie. – Nie wiem, dlaczego wrócił, ale na pewno nie po to, żeby się ze mną zobaczyć, bo nie pojawił się u mnie.
– Nie, nie widział się z tobą – wykrzyknął wściekle Patrick. – I ty wiesz dlaczego! Leżałaś na oddziale szpitala, nazwanym nazwiskiem twojej rodziny i zakazałaś Mattowi wstępu na jego teren. – Sprawiał wrażenie, jakby wreszcie wyrzucił z siebie większość swojej złości. Jego ramiona przygarbiły się i spojrzał na nią z bezsilną wściekłością, pogardliwie. – Klnę się na Boga, że nie rozumiem, jak mogłaś zrobić coś takiego! Kiedy zamordowałaś to dziecko, był oszalały z żalu, ale to, że nie chciałaś się z nim zobaczyć, zabiło go niemal. Pojechał na farmę i został tam. Powiedział, że nie wróci do Ameryki Południowej. Przez całe tygodnie oglądałem, jak topił smutki w butelce. Widziałem, co sobie robił… to samo, co ja robiłem sobie przez całe lata. Wyciągnąłem go z tego. Potem wysłałem go z powrotem do Ameryki Południowej, żeby zapomniał o tobie.
Meredith ledwo słyszała jego ostatnie słowa. Ostrzegawcze dzwonki eksplodowały w jej umyśle, dźwięczały jej w uszach. Skrzydło Bancrofta, tego szpitala było nazwane tak na cześć jej ojca; lekarz prowadzący był przyjacielem jej ojca. Każdy, z kim rozmawiała albo kogo widziała w szpitalu, był w jakiś sposób uzależniony od jej ojca, a jej ojciec gardził Mattem. Tak więc on być może… on mógł… Gwałtowna radość ogarnęła ją całą niszcząc lodową otoczkę, okalającą jej serce przez długich jedenaście lat. Bała się uwierzyć ojcu Matta i bała się, że mu nie uwierzy. Uniosła ku jego nieprzejednanej twarzy błyszczące od łez oczy.
– Panie Farrell – szepnęła z drżeniem. – Czy Matt naprawdę wrócił, żeby się ze mną zobaczyć?
– Dobrze wiesz, że tak! – powiedział Patrick, ale kiedy spojrzał w jej spiętą twarz, zobaczył zmieszanie, nie przebiegłość. Ogarnęło go obezwładniające przeczucie, że ona nie wiedziała o tym wszystkim.
– I pan widział ten… ten telegram, który ja miałam mu wysłać… o tym, że usunęłam ciążę? Co w nim było dokładnie?
Patrick zawahał się, patrząc jej w oczy, rozdarty pomiędzy wątpliwościami a poczuciem winy.
– Pisałaś, że usunęłaś ciążę i że rozwodzisz się z nim. Meredith zbladła. Pokój zaczął wirować jej przed oczami.
Uchwyciła się oparcia kanapy, wpijając w nią palce. Próbowała zachować równowagę. Pulsowała w niej wściekłość na ojca, była zszokowana, czuła też żal. Ten żal zbił ją niemal z nóg. Żałowała tych pełnych cierpienia, samotnych miesięcy po poronieniu i lat skrywanego bólu po porzuceniu jej przez Matta. Ale to, co czuła przede wszystkim, to był smutek; głęboki, ciągle świeży, zadający ból smutek i żal po swoim zmarłym dziecku. Te uczucia szarpały nią, łamiąc jej serce, wyciskając gorące łzy spływające po jej policzkach.
– Nie usunęłam ciąży i nie wysłałam tego telegramu… – Głos jej się załamał, kiedy patrzyła na Patricka przez potoki łez. – Przysięgam!
– Kto w takim razie go wysłał?
– Mój ojciec! – wykrzyknęła. – To musiał zrobić mój ojciec! – Opuściła głowę, a jej ramionami wstrząsnęły ciche łkania. – To na pewno zrobił mój ojciec.
Patrick spoglądał na szlochającą dziewczynę, którą kiedyś jego syn kochał do szaleństwa. Cierpienie było wyryte w każdej linii jej ciała. Cierpienie, złość i smutek. Zawahał się, poruszony tym, co widział, po czym, przeklinając gwałtownie, przyciągnął do siebie swoją synową.
– Może jestem głupcem, że ci wierzę – powiedział cicho – ale to prawda.
Właściwie oczekiwał, że dumnie odrzuci ten gest, ale zamiast tego oplotła dłońmi jego szyję i przywarła do niego. Dobywające się gdzieś z głębi szlochanie wstrząsało jej smukłym ciałem.
– Tak mi przykro – szlochała rozpaczliwie. – Jest mi tak przykro…
– No już, już – szeptał Patrick, obejmując ją mocno, bezradnie poklepując po plecach. Poprzez wilgotniejące oczy zobaczył, jak Joe O'Hara wstaje i idzie do kuchni. Wzmocnił jeszcze uścisk. – Wypłacz się – szepnął, starając się opanować wściekłość na jej ojca. – Wypłacz to wszystko. – Obejmując płaczącą dziewczynę, patrzył niewidzącymi oczami ponad jej głową i próbował myśleć. Kiedy się uspokoiła, wiedział już, co chce zrobić. Nie był tylko pewien, jak wprowadzić to w czyn. – Teraz lepiej się czujesz? – zapytał, schylając głowę, żeby spojrzeć na nią. Skinęła potwierdzająco i trochę nieśmiało przyjęła jego chusteczkę. – To dobrze – powiedział. – Wytrzyj oczy, a ja dam ci coś do picia. Potem porozmawiamy o tym, co powinnaś teraz zrobić.
– Wiem dobrze, co teraz zrobię – powiedziała agresywnie Meredith, wycierając oczy i nos. – Zamorduję mojego ojca.
– O ile ja nie zrobię tego pierwszy – bezceremonialnie powiedział Patrick. Posadził ją na kanapie i poszedł do kuchni. Po kilku minutach pojawił się z filiżanką parującej czekolady.
Ten gest wzruszył ją i uśmiechnęła się do niego, kiedy podał ją jej i usiadł obok na kanapie.
– A teraz – powiedział, kiedy wypiła czekoladę – porozmawiajmy o tym, co powiesz Mattowi.
– Mam zamiar powiedzieć mu prawdę.
Skinął głową próbując, bez powodzenia, ukryć zadowolenie.
– To właśnie powinnaś zrobić. Ciągle przecież jesteś jego żoną, ma prawo wiedzieć, co się stało. A ponieważ on jest twoim mężem, ma obowiązek wysłuchać cię i uwierzyć ci. Obydwoje macie też inne zobowiązania: do przebaczenia, do zapomnienia, do pocieszenia się i do podtrzymywania się na duchu. Do przestrzegania waszych przyrzeczeń małżeńskich…
W tej chwili zorientowała się, do czego zmierza, i filiżanka, którą właśnie miała odstawić, zastygła w jej dłoni. Patrick Farrell był synem irlandzkich emigrantów. Najwyraźniej głęboko poważał więzy łączące ludzi na całe życie. Teraz, kiedy znał prawdę o tym, co się stało z jego wnukiem, nalegał bardzo.
– Panie Farrell, ja…
– Mów do mnie tato. – Ciepło zniknęło z jego oczu, kiedy zobaczył, że się zawahała. – Zapomnij o tym, nie powinienem oczekiwać, żeby ktoś taki jak ty chciał…
– To nie tak – powiedziała Meredith i aż zaczerwieniła się ze wstydu, przypominając sobie, jaką pogardę czuła do niego wcześniej. – Tylko po prostu nie powinien pan spodziewać się zbyt wiele, jeśli chodzi o Matta i o mnie.
Chciała, żeby zrozumiał, że było już o wiele za późno, żeby uratować ich małżeństwo. Ale po tym, na co go właśnie naraziła, nie mogła znieść myśli, że zrani go jeszcze bardziej, mówiąc otwarcie, że nie kocha jego syna. Na pewno chciała mieć szansę wytłumaczenia Mattowi sprawy poronienia, chciała prosić go o zrozumienie i przebaczenie. Sama też chciała go zrozumieć i przebaczyć mu.
– Panie Farrell… tato… – poprawiła się zażenowana, widząc, że się skrzywił. – Wiem, co próbujesz osiągnąć, i wiem, że to się nie uda. To się nie może udać. Znaliśmy się z Mattem tylko przez kilka krótkich dni, zanim się rozstaliśmy, a to nie wystarczy, żeby… żeby…
– Żeby przekonać się, że się kogoś kocha? – dokończył Patrick, kiedy Meredith urwała bezradnie i zamilkła. Uniósł żartobliwie białe krzaczaste brwi: – W chwili kiedy po raz pierwszy zobaczyłem moją żonę, wiedziałem od razu, że to jedyna kobieta dla mnie.
– No cóż, ja nie jestem aż tak impulsywna – powiedziała i chciała zapaść się pod ziemię, widząc, jak w jego oczach pojawiło się rozbawienie, poparte znanymi mu faktami.
– Jedenaście lat temu musiałaś być całkiem impulsywną osobą – przypomniał jej znaczącym głosem. – Matt był z tobą w Chicago tylko przez jedną noc, a zaszłaś w ciążę. Sam mi powiedział, że nie miałaś z nikim przed nim intymnych kontaktów. Wygląda na to, że musiałaś bardzo gwałtownie zdecydować, że to on jest tym kimś dla ciebie.
– Proszę, nie wracaj do tego – szepnęła z drżeniem, unosząc dłoń, żeby go powstrzymać. – Nie wiem, co czuję… co czułam do Matta przez cały ten czas. Ostatnio coś zaszło między Mattem a mną. To wszystko jest takie skomplikowane…
Patrick spojrzał na nią z niesmakiem.
– Nie ma w tym nic skomplikowanego. To jest bardzo proste. Kochałaś mojego syna. On kochał ciebie. Spłodziliście razem dziecko, jesteście małżeństwem. Potrzebujecie trochę spędzonego wspólnie czasu, żeby odnaleźć uczucia, którymi się darzyliście, i odnajdziecie je. To jest tak proste.
Zaśmiała się, słysząc, jak on zupełnie nie rozumie całej sytuacji. Uniósł w zdziwieniu brwi, widząc, że jego uwagi wydają się jej humorystyczne.
– Lepiej szybko zdecyduj, co chcesz zrobić – powiedział, próbując bezwstydnie wywrzeć na niej presję, sugerując, że Matt brał pod uwagę kolejne małżeństwo – bo pewna dziewczyna bardzo go kocha, a on może właśnie zdecydować się na ożenienie się z nią.
Sądziła, że mówił o dziewczynie, której zdjęcie stało na biurku Matta, i jej serce zadrżało przez chwilę dziwnie. Wstała, zamierzając wyjść.
– 2 tą z Indiany?
Zawahał się, po czym skinął głową. Wzięła torebkę i uśmiechnęła się mało entuzjastycznie.
– Matt nie odbiera telefonów ode mnie. Teraz bardziej niż kiedykolwiek muszę z nim porozmawiać – powiedziała z prośbą w głosie.
– Farma jest idealnym miejscem, żeby to zrobić – obwieścił Patrick, wstając. Uśmiechnął się. – Będziesz miała dosyć czasu, jadąc tam, żeby wymyślić najlepszy sposób powiedzenia mu o wszystkim, a on będzie musiał cię wysłuchać. Dojedziesz tam w kilka godzin.
– Co takiego? – zamrugała gwałtownie powiekami. – Nie, to absolutnie niemożliwe. Spotkanie z Mattem sam na sam, na farmie. To wcale nie jest dobry pomysł.
– Uważasz, że potrzebujesz przyzwoitki? – zapytał ze sceptycyzmem.
– Nie – odparła poważnie. – Myślę, że potrzebujemy kogoś bezstronnego. Miałam nadzieję, że ty zgodzisz się pośredniczyć między nami i że spotkamy się tutaj we troje po jego powrocie.
Patrick położył ręce na jej ramionach i rzekł ponaglająco:
– Jedź na farmę, Meredith. Tam będziesz mogła powiedzieć mu wszystko, co chcesz. Nigdy nie znajdziesz lepszej okazji – przekonywał, kiedy się wahała. – Farma jest już sprzedana. To dlatego Matt jest tam teraz; pakuje nasze rzeczy. Telefon jest odłączony, tak że nikt ci nie przeszkodzi. Matt nie może wsiąść do samochodu i odjechać. Samochód zepsuł mu się w drodze i jest odholowany do warsztatu. Joe ma pojechać po Matta dopiero w poniedziałek rano.
Zauważył, że Meredith zaczyna się wahać.
– Między wami jest jedenaście długich lat nienawiści i urazy. Właśnie dzisiejszego wieczoru możesz położyć temu kres! Dzisiaj wieczorem! Czy to nie tego chcesz tak naprawdę? Wiem, jak musiałaś się czuć, kiedy myślałaś, że Mattowi nie zależy ani na tobie, ani na dziecku. Pomyśl jednak, jak on musiał się czuć przez te wszystkie lata. Dzisiaj wieczorem, do dziewiątej, możecie mieć za sobą to cierpienie. Możecie stać się przyjaciółmi, jakimi zawsze byliście.
Wyglądała, jakby była gotowa skapitulować, ale ciągle jeszcze wahała się. Patrick odgadł, co było tego przyczyną, i dodał przebiegle:
– Jak już się rozmówicie, będziesz mogła pojechać do motelu w Edmunton i przenocować tam.
Im bardziej rozważała te argumenty, tym bardziej utwierdzała się w przekonaniu, że miał rację. Bez telefonu na farmie Matt nie mógł zadzwonić po policję, żeby ją aresztowali za bezprawne wejście na jego teren; bez samochodu nie mógł odjechać i zostawić jej. Będzie musiał jej wysłuchać. Pomyślała o tym, jak Matt musiał się czuć i jak ciągle jeszcze musi się czuć po telegramie, który wtedy dostał. Nagle, gwałtownie zapragnęła zrobić to, co sugerował Patrick: natychmiast położyć kres całej tej sytuacji między nimi. Spowodować, żeby stali się przyjaciółmi.
– Muszę wstąpić do siebie i spakować kilka drobiazgów – powiedziała.
Uśmiechnął się do niej z taką czułością i taką aprobatą, że coś ścisnęło ją w gardle.
– Meredith, jestem z ciebie dumny – szepnął i zorientowała się w tej chwili, że on wiedział, że stawienie czoła rozeźlonemu Mattowi nie będzie wcale takie proste, jak to jej przedstawiał.
– Lepiej będzie, jeśli już pójdę – zdecydowała, po czym wspięła się na palce i impulsywnie pocałowała jego szorstki policzek. Objął ją mocnym, niedźwiedzim uściskiem i ten serdeczny gest niemal ją rozbroił. Nie pamiętała, kiedy ostatnio jej własny ojciec tak ją przytulił.
– Joe odwiezie cię – głos Patricka był pełen emocji. – Zaczął padać śnieg i drogi mogą być niebezpieczne.
Meredith odsunęła się i potrząsnęła przecząco głową. – Wolę jechać swoim samochodem. Jestem przyzwyczajona do jazdy w śniegu.
– Byłbym spokojniejszy, gdyby to Joe cię odwiózł – nalegał.
– Nic mi się nie stanie – odpowiedziała. Już chciała wychodzić, kiedy przypomniała sobie, że tego wieczoru miała zjeść kolację z Lisa i obejrzeć w galerii pokaz najnowszych prac jej chłopaka. – Mogłabym zadzwonić? – zapytała Patricka.
Lisa była bardzo rozczarowana odwołaniem spotkania. Była zła i żądała wyjaśnień. Kiedy Meredith powiedziała jej, gdzie, po co i dlaczego jedzie, Lisę ogarnęła wściekłość na Philipa Bancrofta.
– Boże, Meredith, przez wszystkie te lata obydwoje sądziliście, że drugie… i wszystko to przez tego drania, twojego ojca… – przerwała swoją niespójną tyradę i powiedziała opanowując się: – Będę dzisiaj wieczorem trzymać za ciebie kciuki.
Patrick po wyjściu Meredith milczał przez długą chwilę, potem zerknął przez ramię na Joego który podsłuchiwał, stojąc w drzwiach kuchennych.
– No i cóż – uśmiechnął się szeroko. – Co sądzisz o mojej synowej?
Joe oderwał się od framugi drzwi i powoli wszedł do pokoju.
– Myślę, że byłoby lepiej, gdybym to ja zawiózł ją na farmę. Wtedy ona też nie mogłaby stamtąd wyjechać, bo nie miałaby samochodu.
Patrick zachichotał.
– Sama się tego domyśliła. To dlatego nie pozwoliła, żebyś to ty ją tam zawiózł.
– Matt nie ucieszy się na jej widok – ostrzegł Joe. – Jest na nią wściekły jak diabli. Nie, jest bardziej niż wściekły. Nigdy nie widziałem go w takim stanie. Wspomniałem o niej wczoraj w rozmowie, a on spojrzał na mnie tak, że krew we mnie zamarła. Z kilku rozmów, jakie słyszałem w samochodzie, domyślam się, że on ma zamiar ruszyć na ten jej dom handlowy i przejąć go. Nigdy nie widziałem, żeby ktoś zalazł mu za skórę tak jak ona.
– Wiem o tym – przyznał łagodnie Patrick, uśmiechając się jeszcze bardziej. – Wiem też, że ona jest jedyną osobą, która kiedykolwiek to zrobiła.
Joe ze zmarszczonymi brwiami przypatrywał się zadowolonemu wyrazowi twarzy Patricka.
– Masz nadzieję, że Matt nie pozwoli jej odjechać z farmy, kiedy już się uspokoi po tym, jak ona powie mu, co zrobił jej ojciec, prawda?
– Liczę na to.
– Pięć dolarów na to, że się mylisz. Patrickowi zrzedła mina.
– Obstawiasz przeciwko temu?
– No cóż, zwykle postawiłbym dziesięć dolarów, nie pięć, na to, że Matt spojrzy na jej śliczną buzię, zobaczy, jak wyglądają jej oczy, kiedy płacze, i od razu weźmie ją do łóżka, żeby to naprawić.
– Dlaczego sądzisz, że teraz tego nie zrobi?
– Dlatego, że jest chory, ot co.
Patrick odprężył się i uśmiechnął się zadowolony.
– Na pewno nie jest aż tak chory.
– Jest cholernie chory – upierał się Joe. – Przez cały tydzień miał grypę, a mimo to pojechał do Nowego Jorku. Kiedy odbierałem go wczoraj z lotniska, kaszlał tak, że aż mną rzucało.
– Masz ochotę na podwyższenie zakładu do dziesięciu dolarów?
– Wchodzę w to.
Zasiedli, żeby kontynuować grę w warcaby, ale Joe zawahał się.
– Patrick, odwołuję zakład. To niesprawiedliwe, zabierać ci dziesięć dolarów. Właściwie, cały ten tydzień nie widziałeś Matta. Gwarantuję, że będzie zbyt chory i zbyt wściekły, żeby ją tam zatrzymać.
– Może być aż tak wściekły, ale nie będzie aż tak chory.
– Dlaczego jesteś tego taki pewny?
– Wiem tylko – powiedział Patrick, udając zaabsorbowanie swoim następnym ruchem na planszy – że przed wyjazdem Matt dostał lekarstwo od doktora i zabrał je ze sobą do Indiany. Dzwonił do mnie z samochodu już z drogi i powiedział, że czuje się lepiej.
– Blefujesz… drgnęła ci powieka!
– Masz ochotę podwyższyć nakład?