ROZDZIAŁ 42

Przepraszam bardzo, ale pan nie może tutaj parkować – powiedział odźwierny do Matta wysiadającego z samochodu przed domem Meredith.

Myśli Matta zaprzątało mające za chwilę nastąpić pierwsze spotkanie z jego żoną i nie zwalniając kroku włożył w obciągniętą rękawiczką dłoń odźwiernego studolarowy banknot.

– Dopilnuję pańskiego samochodu, sir – zawołał za jego plecami odźwierny.

Ten zbyt duży napiwek był również zapłatą za ewentualne przyszłe przysługi, ale Matt nie zatrzymał się, żeby to powiedzieć. Nie byłoby to nawet konieczne. Odźwierni na całym świecie są mistrzami dyplomacji i ekonomii też… Rozumieją, że tak niesamowicie wysokie napiwki są zapłatą z góry za drobne przyszłe usługi, nie tylko te obecne. W tej chwili Matt nie był pewien, jakich przysług w przyszłości mógłby potrzebować, ale zjednanie sobie odźwiernego Meredith wydawało się rozsądnym posunięciem.

Strażnik w recepcji sprawdził listę oczekiwanych gości, znalazł na niej nazwisko Matta i skinął uprzejmie głową.

– Panna Bancrof t, apartament pięćset pięć – powiedział. – Zadzwonię i poinformuję, że jest pan w drodze na górę. Windy są tutaj.

Meredith była tak spięta, że dłonie jej drżały, kiedy przeczesywała włosy po bokach palcami, nadając im zwykły, naturalny wygląd. Opadały jej na ramiona niczym rozwiane lekkim wietrzykiem. Odsunęła się od lustra i spojrzała na intensywnie zieloną, jedwabną bluzkę i spódniczkę z wełnianej krepy w tym samym kolorze, które włożyła na dzisiejszy wieczór. Zapięła w pasie wąski, nabijany złotem pasek i założyła parę dużych, kwadratowych złotych klipsów. Na przegub dłoni wsunęła złotą bransoletkę. Dodała więcej różu na policzki, ponieważ twarz miała nienaturalnie bladą. Już miała dodać kolejną warstwę szminki na usta, kiedy rozległ się dwukrotnie ostry dźwięk domofonu. Pomadka wyślizgnęła się jej z drżących palców, zostawiając czerwony ślad na wypolerowanym drewnianym blacie toaletki. Ignorując fakt, że Matt prawdopodobnie był w drodze na górę, wzięła pomadkę i zamierzała jej użyć, po czym zmieniła zdanie, zamknęła ją i wrzuciła do torebki. Nie musiała wyglądać ładnie dla Matthew Farrella, który nawet nie był na tyle uprzejmy, żeby poinformować ją, dokąd pójdą, żeby mogła się ubrać odpowiednio do tego. Prawdę mówiąc, jeśli miał zamiar ją uwodzić, to im gorzej wyglądała, tym lepiej!

Ignorując drżenie kolan, ruszyła w stronę drzwi. Otworzyła je energicznie i nie podnosząc oczu wyżej niż na poziom jego piersi, powiedziała szczerze:

– Miałam nadzieję, że się spóźnisz.

Matt spodziewał się tak mało uprzejmego powitania, ale ona wyglądała tak cholernie pięknie w tej mocnej zieleni, z jasnymi włosami, w artystycznym nieładzie opadającymi swobodnie do ramion, że musiał powstrzymać chęć zaśmiania się i przyciągnięcia jej w ramiona.

– Chciałabyś, żebym jak bardzo się spóźnił?

– Prawdę mówiąc, to tak o około trzech miesięcy.

Wtedy już nie wytrzymał i zaśmiał się głębokim, gardłowym śmiechem, który sprawił, że jej wzrok przesunął się kilka centymetrów wyżej, ale jeszcze nie mogła tak naprawdę spojrzeć mu w twarz.

– Czy już zacząłeś się dobrze bawić? – zapytała i utkwiła wzrok w parze bardzo szerokich ramion w jasnobrązowym kaszmirowym płaszczu. Widać było spod niego rozpiętą pod szyją kremową koszulę, która kontrastowała z jego mocno opaloną szyją.

– Wyglądasz ślicznie – powiedział spokojnie, ignorując jej docinek.

W dalszym ciągu nie patrząc na niego, podeszła do szafy, żeby wziąć płaszcz.

– Ponieważ nie byłeś uprzejmy powiadomić mnie, dokąd idziemy – powiedziała do wnętrza szafy – nie miałam pojęcia, jak powinnam się ubrać.

Matt milczał. Wiedział, że zbuntuje się, kiedy się dowie, więc po prostu nie mówił jej nic.

– Jesteś ubrana idealnie – powiedział.

– Dziękuję, to zawiera niezwykłą dozę informacji – odpowiedziała. Wyjęła płaszcz z szafy, odwróciła się i zderzyła się z jego klatką piersiową. – Mógłbyś się przesunąć?

– Pomogę ci włożyć płaszcz.

– Nie pomagaj mi! – powiedziała, omijając go i naciągając płaszcz. – W niczym mi nie pomagaj! Nigdy więcej mi nie pomagaj!

Jego dłoń zacisnęła się na jej ramieniu, łagodnie, ale zdecydowanie obrócił ją do siebie.

– Tak będzie przez cały wieczór? – zapytał spokojnie.

– Nie – powiedziała gorzko. – To ta przyjemniejsza jego część.

– Wiem, jaka jesteś zła… Przestała bać się patrzeć na niego.

– Nie, nie wiesz tego! – powiedziała głosem drżącym ze zdenerwowania. – Myślisz, że wiesz, ale ty sobie tego nawet nie zaczynasz wyobrażać! – Zarzuciła postanowienie, żeby być wyniosła, spokojna i zanudzić go na śmierć. – Prosiłeś, w twoim biurze, żebym ci zaufała, potem użyłeś przeciwko mnie wszystkiego, co powiedziałam ci o wydarzeniach sprzed jedenastu lat! Naprawdę myślisz, że możesz we wtorek zniszczyć mi zupełnie życie, a w środę wejść tutaj i wszystko będzie słodkie i piękne, ty… ty bezduszny hipokryto!

Spojrzał w jej rozgniewane oczy. Na serio rozważał powiedzenie jej: „kocham cię”. Jednak po tym, co się stało wczoraj, na pewno by w to nie uwierzyła. Jeśli jakimś cudem sprawiłby, że uwierzyłaby mu, wykorzystałaby to przeciwko niemu i zerwała umowę, a tego nie pozwoli jej zrobić. Wczoraj powiedziała mu, że łączy ich tylko przeraźliwa przeszłość. Desperacko potrzebował czasu, który pozwoli mu przerwać jej obronę i udowodnić jej, że ich przyjaźń w przyszłości nie spowoduje powrotu tamtego bólu. Biorąc to pod uwagę, nie próbował tłumaczyć i spierać się z nią, tylko przystąpił do realizacji pierwszej fazy psychologicznej kampanii, którą wykreślił sobie w myślach. Tą fazą było przerwanie jej nawyku oskarżania go całkowicie o to, co działo się w przeszłości. Wziął płaszcz, żeby pomóc go jej włożyć.

– Wiem, że wydaję ci się teraz bezdusznym hipokrytą. Nie mam pretensji, że tak myślisz. Oddaj mi jednak sprawiedliwość i przyznaj, że jedenaście lat temu nie byłem łajdakiem. – Wsunęła ręce w rękawy płaszcza i bez słowa zaczęła się odsuwać, ale on położył dłonie na jej ramionach, obrócił ją dookoła i czekał, aż spojrzy na niego pełnym rozdrażnienia wzrokiem. – Nienawidź mnie za to, co robię teraz – powiedział z pełną spokoju mocą – mogę to zaakceptować, ale nie nienawidź mnie za przeszłość. Tak samo jak ty, byłem ofiarą knowań twojego ojca!

– Nawet wtedy byłeś człowiekiem bez serca! – powiedziała. Uwolniła się z jego uchwytu i wzięła swoją torebkę. – Nawet nie wysiliłeś się, żeby napisać do mnie.

– Napisałem do ciebie kilkanaście listów – powiedział, otwierając przed nią drzwi. – Nawet połowę z nich wysłałem. A ty nie możesz mnie krytykować w tym względzie – dodał, kiedy szli pokrytym dywanem korytarzem. – Ty sama przez sześć miesięcy napisałaś do mnie zaledwie sześć razy!

Meredith patrzyła, jak Matt unosi rękę i naciska przycisk windy. Mówiła sobie, że kłamie o tych listach, że chce się oczyścić w jej oczach, ale coś w zakamarkach jej umysłu niepokoiło ją, coś, co mówił jej, kiedy dzwonił z Wenezueli, a co wtedy wzięła za krytykę jej stylu pisania listów: „Nie jesteś zbyt wprawna w pisaniu listów, prawda?…”

Do momentu, kiedy lekarz ograniczył jej aktywność, miała zwyczaj sama wrzucać listy do Matta do skrzynki pocztowej na końcu alejki dojazdowej. Każdy mógł je jednak potem stamtąd wyjąć, ojciec czy ktoś ze służby. Jedyne pięć listów, jakie dostała, to były te, które nadeszły, kiedy kręciła się przy skrzynce i odbierała sama pocztę z rąk listonosza. Być może, jedynymi listami, jakie Matt od niej dostał, były te, które osobiście dała listonoszowi.

Okropne podejrzenie narastało w niej. Spojrzała niechętnie na Matta, zwalczając impuls, żeby poruszyć jeszcze ten temat. Drzwi windy otworzyły się i poprowadził ją przez hall i dalej na zewnątrz, gdzie przy krawężniku, błyszcząc w świetle latarni ulicznych niczym wypolerowany klejnot, stał bordowy rolls – royce.

Meredith wślizgnęła się do obitego perłową skórą wnętrza i utkwiła wzrok w bocznym okienku, podczas gdy Matt włączył silnik i ruszył. Rolls był piękny, ale prędzej by umarła, niż wypowiedziała pod adresem jego samochodu coś, co brzmiałoby pochlebnie. Poza tym jej myśli zaprzątała ciągle sprawa listów.

Najwyraźniej to samo działo się z Mattem, bo kiedy zatrzymali się na światłach, zapytał:

– Tak naprawdę, to ile listów ode mnie dostałaś?

Nie chciała mu odpowiedzieć. Próbowała go zignorować, ale była osobą, która w otwartej konfrontacji potrafiła obstawać przy swoim, ale nie leżało w jej naturze dąsanie się w ciszy.

– Pięć – powiedziała bezbarwnie, wpatrując się w swoje obciągnięte rękawiczkami dłonie.

– A ile ty napisałaś?

Zawahała się, a potem wzruszyła ramionami.

– Na początku pisałam do ciebie co najmniej dwa razy w tygodniu. Potem, kiedy nie dostawałam od ciebie odpowiedzi, ograniczyłam się do jednego tygodniowo.

– Napisałem do ciebie kilkanaście listów – powtórzył znacząco. – Założę się, że twój ojciec blokował naszą korespondencję. Najwyraźniej nie udało mu się przechwycić tych pięciu, które dotarły do ciebie!

– Teraz to nie ma żadnego znaczenia.

– Nie ma? – powiedział z kłującą ironią. – Boże, jak ja pomyślę o tym, jak czekałem na te listy i jak się czułem, kiedy nie nadchodziły!

Napięcie w jego głosie zaskoczyło ją niemal tak samo jak słowa, które wypowiedział. Spojrzała na niego zszokowana. Wtedy, w tamtych dniach, nie dał jej żadnych powodów, żeby mogła myśleć, że cokolwiek dla niego znaczyła. W łóżku tak, ale nie poza nim. Przyćmione światła konsoli rzucały cienie na ostre, mocne kontury jego twarzy. Uwydatniały posągowe usta i arogancki podbródek. Nagle poczuła się jakby przeniesiona w czasie. Siedziała w porsche, tuż obok niego, obserwowała, jak wiatr mierzwi jego gęste, ciemne włosy. Jego zmysłowość fascynowała ją i odpychała jednocześnie. Teraz był bardziej przystojny niż kiedykolwiek. Jego niezłomna ambicja została ukierunkowana i była realizowana; teraz była to siła: niekwestionowana, bezwzględna i ciągle zawierająca niesamowity potencjał na przyszłość. I ona doświadczała tej siły. Po kilku kolejnych minutach zapytała w końcu:

– Zbyt wiele oczekiwałabym, gdybym liczyła na informacje, dokąd mnie wieziesz?

Zobaczyła, że się uśmiecha, słysząc, że w końcu przerwała milczenie.

– Właśnie tutaj – powiedział, skręcając w bok i wprowadzając rollsa do podziemnego garażu pod budynkiem, w którym mieszkał.

– Powinnam wiedzieć, że będziesz tego próbował – wybuchnęła. Była zdecydowana wysiąść natychmiast, jak tylko zatrzyma samochód i jeśli trzeba, dotrzeć do domu nawet pieszo.

– Mój ojciec chce się z tobą zobaczyć – powiedział spokojnie Matt.

Zaparkował dokładnie naprzeciw windy, pomiędzy limuzyną z kalifornijską rejestracją a ciemnogranatowym jaguarem kabrioletem tak nowym, że miał tylko tymczasową tablicę rejestracyjną. Meredith wysiadła z samochodu, godząc się niechętnie iść na górę, skoro jego ojciec tam był.

Drzwi otworzył potężny szofer Matta. Z głębi domu, po schodach prowadzących do przedpokoju nadchodził już Patrick Farrell. Uśmiechnął się.

– Oto ona – powiedział Matt do ojca ze smętną żartobliwością. – Dostarczona tak, jak ci obiecywałem: cała, zdrowa i wściekła na mnie jak diabli.

Patrick wyciągnął ku niej ramiona. Promieniał cały. Nie patrząc na Matta, poddała się jego uściskowi.

Objął ją ramieniem i obrócił w stronę kierowcy.

– Meredith – powiedział. – To Joe O'Hara. Myślę, że nie byliście sobie jeszcze formalnie przedstawieni.

Meredith uśmiechnęła się słabo, z zażenowaniem przypominając sobie dwie pełne wzburzenia sceny, których świadkiem był ten człowiek.

– Dzień dobry, panie O'Hara.

– To prawdziwa przyjemność poznać panią, pani Farrell.

– Nazywam się Bancroft – powiedziała krótko Meredith.

– Racja – odpowiedział, – rzucając Mattowi wyzywający uśmiech. – Pat – rzekł, ruszając w stronę drzwi. – Będę czekał na ciebie przed wejściem.

Meredith była zbyt zestresowana, kiedy była tu po raz ostatni, żeby dostrzec ekstrawagancki luksus tego mieszkania. Teraz była zbyt spięta, żeby patrzeć na kogoś z obecnych, i rozejrzała się dookoła. Niechętnie przyznała, że mieszkanie robiło wrażenie. Zajmowało całe ostatnie piętro budynku, wszystkie zewnętrzne ściany były ze szkła, a za nimi rozciągała się niezwykła panorama nocnych świateł miasta. Trzy płaskie stopnie prowadziły z wyłożonego marmurem foyer do różnych jego części. Nie były one oddzielone od siebie ścianami, te funkcje pełniły pary marmurowych kolumn. Na wprost niej znajdował się pokój dzienny, na tyle duży, że mieścił kilka kanap, wiele krzeseł i stolików. Na prawo od tego pokoju była jadalnia. Umieszczona była tak samo jak foyer na wyższym poziomie, a wyżej, tuż za nią był przytulny pokój wypoczynkowy wyposażony w kunsztownie rzeźbiony angielski bar. Był to apartament zaprojektowany i urządzony z myślą o podejmowaniu w nim gości; robił wrażenie wielopoziomowością i marmurowymi podłogami; stanowił też przeciwieństwo mieszkania Meredith, ale mimo to podobał jej się niezmiernie.

– A więc – powiedział Patrick Farrell, uśmiechając się. – Jak ci się podoba mieszkanie Matta?

– Jest bardzo ładne – przyznała. Dotarło do niej w tej chwili, że obecność Patricka może być dla niej wybawieniem. Ani przez chwilę nie myślała, że on w pełni zdaje sobie sprawę z prawdziwych zamiarów, jakie Matt chciał realizować wobec niej, stosując swoją brutalną taktykę. Postanowiła, że o ile to będzie możliwe, porozmawia na osobności z Patrickiem i poprosi go o interwencję.

– Matt lubi marmur, ale ja nie czuję się swobodny w takim otoczeniu – zażartował, uśmiechając się. – Mam wrażenie, jakbym umarł i został pogrzebany.

– Mogę więc sobie wyobrazić, jak musi pan się czuć w jego marmurowych czarnych wannach – powiedziała z lekkim uśmiechem.

– Jak pogrzebany w wannie – natychmiast zgodził się Patrick, idąc obok niej przez jadalnię, pokonując trzy stopnie w górę do pokoju wypoczynkowego.

Patrick stal w dalszym ciągu, kiedy ona już usiadła, a Matt podszedł do barku.

– Czego się napijecie?

– Dla mnie napój imbirowy – powiedział Patrick.

– Dla mnie to samo – dodała Meredith.

– Ty napijesz się sherry – arbitralnie skontrował Matt.

– Ma rację – powiedział Patrick. – Ani trochę nie przeszkadza mi widok pijących łudzi. Więc – dodał – wiesz wszystko o marmurowych wannach Matta?

W tym momencie Meredith życzyła sobie z całych sił, żeby ta uwaga nigdy się jej nie wymknęła.

– Ja… ja widziałam kilka zdjęć tego mieszkania w jakiejś niedzielnej gazecie.

– Wiedziałem! – obwieścił Patrick, robiąc do niej oko. – Przez wszystkie te lata, kiedy tylko zdjęcie Matta pojawiało się w takim piśmie, mówiłem sobie: mam nadzieję, że Meredith Bancroft to widzi! Śledziłaś jego poczynania, prawda?

– Nie! – broniła się. – Z całą pewnością nie robiłam tego! Dziwne, ale to Matt wyratował ją z tej żenującej dyskusji.

Zerknął na nią sponad barku i powiedział:

– Skoro jesteśmy przy problemach związanych z rozgłosem, to chciałbym, żebyś mi powiedziała, jak masz zamiar utrzymać w tajemnicy nasze spotkania? Twój adwokat powiedział mi, że chcesz tego.

– W tajemnicy? – powtórzył Patrick. – Dlaczego miałabyś tego chcieć?

Przemknęło jej przez myśl co najmniej kilkanaście różnych powodów, ale nie nadawały się one raczej do przytoczenia jego ojcu. Matt załagodził jednak sprawę.

– To dlatego, że Meredith jest w dalszym ciągu z kimś zaręczona – wyjaśnił ojcu, po czym spojrzał na nią. – Od lat jesteś tutaj ciągle wymieniana, we wszystkich wiadomościach. Ludzie cię rozpoznają, gdziekolwiek pójdziemy.

– Pójdę zobaczyć, kiedy kolacja będzie gotowa.

Patrick ruszył w stronę jadalni. Meredith miała wrażenie, że albo był bardzo głodny, albo też po prostu znalazł pretekst, żeby się usunąć.

Odczekała, aż znalazł się poza zasięgiem ich głosów, a potem powiedziała z pełną złości satysfakcją:

– To nie ja zostałabym rozpoznana, ale ty. To ty jesteś amerykańskim symbolem seksu, to twoim mottem jest: „Jeśli coś się rusza, to należy się z tym przespać”. To ty sypiasz z gwiazdami rocka, a potem uwodzisz ich służące… Czy ty się śmiejesz? – zaczerpnęła powietrza, wpatrując się w jego drżące ramiona.

Spojrzał na nią z ukosa, otwierając butelkę z napojem imbirowym. Uśmiechnął się.

– Skąd bierzesz te rewelacje o służących?

– Kilka sekretarek w „Bancrofcie” to twoje wielbicielki – odparowała z gorzką pogardą. – Czytają o tobie w „Tattlerze”.

– W tym „Tattlerze”? – powiedział Matt, pokrywając uśmiech pełnym zastanowienia zmarszczeniem brwi. – Czy to jest to pismo, które podało, że zostałem zabrany na statek kosmitów i że ci obdarzyli mnie umiejętnością czytania przyszłości, powiedzieli mi, jakie decyzje w interesach mam podjąć?

– Nie, to był „World Star”! – odpowiedziała coraz bardziej sfrustrowana tym, jak lekko traktował całą sprawę. – Widziałam to w sklepie spożywczym.

Jego rozbawienie zniknęło i usłyszała w jego głosie lekkie podenerwowanie.

– Przypominam sobie, że czytałem gdzieś, że ty miałaś romans z jakimś pisarzem.

– To było w „Chicago Tribune” i nie napisali, że miałam romans z Joshuą Hamiltonem, tylko że często się spotykamy!

Wziął szklanki i zaniósł je do niej.

– A miałaś z nim romans?

Meredith wstała i wzięła szklaneczkę z jego dłoni.

– To byłoby trudne. Tak się składa, że Joshua Hamilton jest zakochany w moim przyrodnim bracie Joelu.

W końcu udało jej się zobaczyć Matthew Farrella kompletnie zagubionego.

– Jest zakochany w kim?

– Joel jest synem mojej przyrodniej babki, ale ponieważ jest niemal w moim wieku, już dawno temu ustaliliśmy, że będziemy dla siebie przyrodnim rodzeństwem. Jej drugi syn ma na imię Jason.

Matt skrzywił się.

– Rozumiem, że Joel jest gejem?

Pełen satysfakcji uśmiech Meredith zniknął. Zmarszczyła brwi, słysząc jego ton.

– Tak, ale nie waż się powiedzieć o Joelu złego słowa! On jest najmilszym i najserdeczniejszym człowiekiem, jakiego kiedykolwiek znałam! Jason jest heteroseksualny, ale to skończony łotr.

Złagodniał, słysząc tę agresywną obronę jednego z braci. Wyciągnął w jej kierunku dłoń, nie mogąc się oprzeć chęci dotknięcia jej.

– Kto by pomyślał – powiedział, z uśmiechem patrząc w jej zagniewane oczy i wierzchem zamkniętej dłoni musnął jej ramię – że ta grzeczna, układna panienka, którą poznałem tak dawno temu, ma tyle ofiar na swoim koncie?

Meredith wyrwała mu ramię nieświadoma obecności Patricka Farrella, który zamarł na najniższym stopniu schodków, przysłuchując się z fascynacją ich dyspucie.

– Ja przynajmniej nie spałam z nimi wszystkimi – odparowała zawzięcie – i nikt z nich nie miał różowych włosów!

– Kto ma różowe włosy? – zapytał Patrick przyduszonym, roześmianym głosem, ujawniając w końcu swoją obecność.

Matt uniósł wzrok rozkojarzony i zobaczył, że gosposia stawia tacę z kolacją na stole w jadalni.

– Jeszcze za wcześnie na kolację – powiedział, marszcząc brwi.

– To moja wina – odezwał Patrick. – Myślałem, że mój samolot odlatuje o północy, ale kiedy już pojechałeś po Meredith, zorientowałem się, że odlot jest o jedenastej. Poprosiłem panią Wilson o przyspieszenie kolacji o godzinę.

Meredith chciała, żeby ten wieczór skończył się jak najszybciej, i była zadowolona z wczesnej kolacji. Natychmiast zdecydowała, że poprosi Patricka, żeby jadąc na lotnisko, podrzucił ją do domu. Podniesiona na duchu tą perspektywą przebrnęła przez cały posiłek, zachowując względny spokój, tym bardziej że Patrick ułatwił jej to, podtrzymując bezosobową konwersację, w której brała udział tylko wtedy, kiedy Matt milczał. Chociaż Matt siedział u szczytu stołu, a ona na prawo, tuż obok niego, udało jej się, aż do uprzątnięcia talerzyków po deserze, nie tylko nie rozmawiać z nim, ale też i nie patrzeć na niego. Wydawało się, że koniec posiłku nadał całemu wieczorowi zupełnie nowy bieg.

Przedtem była przekonana, że Patrick nie zdawał sobie sprawy, jak wyjątkowo nieetyczne było zachowanie się jego syna w stosunku do niej, ale kiedy wstawał od stołu, zorientowała się, że jego neutralność okazała się iluzją.

– Meredith – zaczął tonem pełnym krytyki – od chwili, kiedy zasiedliśmy przy tym stole, nie odezwałaś się do Matta ani słowem. Milczenie nie jest rozwiązaniem. To, czego potrzebujecie, to jedna duża porządna kłótnia, w czasie której wykrzyczycie sobie wszystko i oczyścicie atmosferę. – Uśmiechnął się do Matta znacząco. – Możecie zacząć, jak tylko ucałuję Meredith na do widzenia. Joe czeka na mnie na dole.

Meredith wstała szybko.

– Nie będziemy się kłócić. Prawdę mówiąc, muszę już iść. Czy mógłby pan podrzucić mnie do domu?

Ton głosu Patricka był tym razem tak samo stanowczy, jak przedtem ojcowski i miły.

– Nie bądź niemądra, Meredith, zostaniesz tutaj z Mattem i to on odwiezie cię potem do domu.

– Nie jestem niemądra, panie Farrell…

– Tato.

– Przepraszam… tato – poprawiła się i potem, ponieważ zorientowała się, że będzie to jedyna szansa uzyskania poparcia z jego strony, powiedziała: – Nie wiem, czy orientujesz się, dlaczego jestem teraz tutaj? Jestem tutaj, ponieważ twój syn zaszantażował mnie i wmanewrował w spotykanie się z nim przez jedenaście tygodni.

Spodziewała się, że będzie zaskoczony, że zażąda od Matta wyjaśnień. Nie oczekiwała, że odpowie jej niewzruszonym spojrzeniem i stanie po stronie syna:

– On chce tylko powstrzymać cię przed zrobieniem czegoś, czego obydwoje moglibyście żałować przez całe życie.

Odsunęła się do tyłu, jakby ją spoliczkował. Odpowiedziała spokojnie, mocno akcentując słowa:

– Żadnemu z was nie powinnam była mówić prawdy o tym, co się wtedy stało. Dzisiaj przez cały wieczór myślałam, że nie zdajesz sobie sprawy, dlaczego tu jestem… – Głos jej się załamał, potrząsnęła z niedowierzaniem głową, zorientowała się, jak była naiwna. – Chciałam ci wszystko wyjaśnić i prosić cię, żebyś interweniował.

Patrick uniósł dłoń w bezradnym geście, szukając u niej zrozumienia, po czym zmartwiony spojrzał na Matta, który stał nieporuszony tą małą sceną.

– Muszę już iść – powiedział i dodał lakonicznie: – Chcesz, żebym przekazał coś od ciebie Julie?

– Możesz jej wyrazić moje współczucie – powiedziała cicho, odwracając się i rozglądając się za płaszczem i torebką – z powodu dorastania w rodzinie pozbawionych serca mężczyzn.

Ominął ją widok spiętej twarzy Matta, a na ramieniu poczuła dłoń Patricka. Zatrzymała się, ale nie odwróciła się do niego. Opuścił dłoń i wyszedł.

Z chwilą kiedy zamknęły się za nim drzwi, w mieszkaniu zaległa cisza… ciężka, pełna oczekiwania i napięcia. Meredith zrobiła krok do przodu, namierzając zabrać swoje rzeczy, ale Matt chwycił jej ramię i przyciągnął ją z powrotem.

– Biorę mój płaszcz, torebkę i wychodzę – powiedziała.

– Musimy porozmawiać, Meredith – powiedział chłodnym, oficjalnym tonem, jakiego szczególnie nie cierpiała u niego.

– Będziesz musiał użyć siły, żeby mnie zmusić do zostania tutaj – ostrzegła – a jeśli tego spróbujesz, to przyrzekam na Boga, że zaraz rano spowoduję, żeby cię aresztowali!

Matt sfrustrowany i rozbawiony przypomniał jej:

– Mówiłaś, że chcesz, żeby nasze spotkania były dyskretne.

– Powiedziałam: zachowane w tajemnicy!

Matt zorientował się, że niczego nie wskóra. Jej niechęć rosła z każdą chwilą. Zrobił więc coś, na co nie miał najmniejszej ochoty; zagroził jej.

– Mamy umowę! Czy może już cię nie obchodzi, co się stanie z twoim ojcem? – spojrzenie, jakie mu rzuciła, było tak pełne pogardy, że po raz pierwszy zawahał się, czy rzeczywiście jest niezdolna do nienawiści. – Porozmawiajmy dzisiaj wieczorem – powiedział łagodniejszym już tonem – zrobimy to tutaj lub u ciebie. Decyduj gdzie.

– U mnie – powiedziała gorzko. Piętnastominutową drogę odbyli w kompletnej ciszy.

W chwili, kiedy otwierała drzwi do swojego mieszkania, powietrze zdawało się wibrować napięciem.

Meredith zapaliła lampę, po czym podeszła do kominka, tylko dlatego, że stojąc tam była najdalej od niego.

– Powiedziałeś, że chcesz porozmawiać – przypomniała mu nieuprzejmie.

Oparła się o gzyms kominka, krzyżując ręce na piersiach i czekała, aż zacznie znęcać się nad nią i wymuszać kolejne obietnice. Była pewna, że to właśnie będzie robił. Dlatego też była lekko zdezorientowana, kiedy nie wykazał żadnej inicjatywy, żeby wprowadzić jej przewidywania w czyn. Włożył ręce do kieszeni i stał na środku salonu, rozglądając się po przytulnym wnętrzu. Wyglądał tak, jakby był zafascynowany każdym meblem i każdym bibelotem.

Patrzyła zakłopotana, jak wyjął jedną rękę z kieszeni i podniósł ze stolika znajdującego się na wysokości jego biodra fotografię Parkera oprawioną w ozdobną, zabytkową ramkę. Odstawił zdjęcie na miejsce i przeniósł wzrok z antycznego sekretarzyka, którego używała jako biurka, na stół w jadalni z jego srebrnymi świecznikami, a potem na pokryte kretonem, stojące przed kominkiem krzesełka w stylu królowej Anny.

– Co robisz? – zapytała ostrożnie.

Odwrócił się wtedy ku niej. Spokojne rozbawienie, jakie dostrzegła w jego oczach, było niemal tak samo zaskakujące, jak to, co powiedział:

– Zaspokajam całe lata ciekawości.

– Dotyczącej czego?

– Ciebie – odparł i gdyby nie wiedziała, jaki jest naprawdę, uwierzyłaby, że na jego twarzy malowała się czułość. – Tego, jak mieszkasz.

Poczuła się niepewnie, mając za sobą ścianę. Czułaby się lepiej, gdyby stała w otwartej przestrzeni. Patrzyła, jak szedł w jej stronę, jak zatrzymał się przed nią. Ręce miał znowu w kieszeniach.

– Lubisz kreton – zauważył z chłopięcym półuśmiechem. – Jakoś nigdy nie kojarzyłem sobie ciebie z kretonem. Dobrze ci z tym. Antyki i żywe wzory kwiatowe. To takie ciepłe i pociągające, bardzo mi się to podoba.

– Świetnie, to już mogę umrzeć szczęśliwa – powiedziała coraz bardziej świadoma ciepła czającego się w jego oczach i uśmiechu.

– Tak dla porządku. Chciałbym wiedzieć, dlaczego dzisiaj jesteś nawet bardziej zła niż wczoraj.

– Powiem ci dlaczego – odparła drżącym głosem. – Wczoraj poddałam się twojemu szantażowi i zgodziłam się spotykać z tobą przez jedenaście tygodni, ale nie będę, powtarzam: nie będę brać udziału w farsie, którą najwyraźniej chcesz grać!

– W jakiej farsie?

– Myślę o tym, jak udajesz, że chcesz zgody między nami. Tak było we wtorek, kiedy obecni byli twoi prawnicy, i dzisiaj przy twoim ojcu! A tak naprawdę chcesz tylko zemsty i znalazłeś bardziej subtelny i tańszy sposób, żeby dopiąć celu, niż skarżenie mojego ojca!

– Po pierwsze – wytknął jej – za pięć milionów, które ci daję, jeśli to się nie uda, mogłem urządzić twojemu ojcu pikantną publiczną masakrę na sali sądowej. Meredith – zaakcentował mocno – nie chodzi mi o zemstę. Powiedziałem ci w czasie spotkania dokładnie, dlaczego proszę o ten czas spędzony z tobą. Między nami jest coś… zawsze to coś było… i nawet jedenaście lat tego nie wymaże! Chcę dać temu czemuś szansę.

Meredith zapatrzyła się w niego z niedowierzaniem, rozdarta między złością na jego bezczelne kłamstwo i rozweseleniem, że on rzeczywiście sądził, że ona w nie uwierzy.

– Czy oczekujesz, że pomyślę… – musiała przerwać, żeby powstrzymać zabarwiony złością histeryczny śmiech – że przez wszystkie te lata zachowałeś jakiegoś rodzaju słabość do mnie?

– Uwierzyłabyś, gdybym powiedział, że to prawda?

– Musiałabym być chyba niespełna rozumu! Powiedziałam ci dzisiaj, że wiem o setkach twoich romansów, tak samo jak każdy, kto prenumeruje pisma i czyta gazety!

– Takie twierdzenie to ohydne wyolbrzymianie, i dobrze o tym wiesz!

Milcząc, sceptycznie uniosła brwi.

– Do diabła! – przeklął Matt, ze złością przeczesując włosy palcami. – Nie spodziewałem się tego. Wszystkiego, tylko nie tego. Odszedł kilka kroków od niej, po czym odwrócił się na pięcie. Jego głos przepełniony był gorzką ironią: – Czy jeśli przyznałbym, że myśli o tobie prześladowały mnie przez całe lata po naszym rozwodzie, pomogłoby cię to przekonać? No cóż, tak było! Chciałabyś wiedzieć, dlaczego zapracowywałem się na śmierć i podejmowałem szalone ryzyko, próbując podwoić i potroić każdy zarobiony cent? Chciałabyś wiedzieć, co zrobiłem tego dnia, kiedy osiągnąłem na czysto milion dolarów?

Patrzyła na niego zadziwiona, pełna sceptycyzmu. Siłą rzeczy była pod wrażeniem tego, co słyszała, i nie mając wcale takiego zamiaru, lekko skinęła głową.

– Tak, zrobiłem to – warknął – kierując się jakąś obsesyjną, szaloną chęcią udowodnienia ci, że potrafię tego dokonać! Tego wieczoru, kiedy moje inwestycje przyniosły zysk i przekroczyłem punkt oznaczający milion, otworzyłem butelkę szampana i wzniosłem toast na twoją cześć. To był przyjacielski toast, ale dla mnie był on bardzo wymowny. Powiedziałem: twoje zdrowie, moja interesowna żono, obyś długo żałowała dnia, w którym odwróciłaś się do mnie plecami. Mam ci powiedzieć – ciągnął gorzko – jak się czułem, gdy w końcu uświadomiłem sobie, że każda kobieta, którą brałem do łóżka, była blondynką, tak jak ty, miała niebieskie oczy jak twoje i że nieświadomie za każdym razem to z tobą się kochałem?

– To niesmaczne – szepnęła Meredith. Była zaskoczona.

– Dokładnie tak się czułem! – Wrócił i stanął przed nią. Jego głos zabrzmiał łagodniej, ale tylko trochę. – Skoro urządzamy tutaj spowiedź, teraz twoja kolej.

– Co przez to rozumiesz? – powiedziała. Ciągle nie mogła uwierzyć we wszystko, co powiedział, chociaż właściwie była przekonana, że mówił jej to, co jego zdaniem było prawdą…

– Zacznijmy od twojej, pełnej sceptycyzmu reakcji, kiedy powiedziałem, że uważam, że przez cały ten czas coś było między nami.

– Niczego między nami nie ma!

– Nie wydaje ci się dziwne, że żadne z nas przez te lata nie poślubiło nikogo innego?

– Nie.

– A na farmie, kiedy prosiłaś mnie o zawieszenie broni, nic do mnie nie czułaś?

– Nie – powiedziała, ale kłamała i zdawała sobie z tego sprawę.

– Albo w moim biurze – naciskał, zasypując ją pytaniami niczym inkwizytor – kiedy to ja prosiłem cię o zawieszenie broni?

– W żadnym z tych momentów nie czułam nic więcej poza… poza normalnym uczuciem przyjaźni – powiedziała trochę desperacko.

– I kochasz Reynoldsa? – Tak.

– To co robiłaś u diabła ze mną w łóżku w czasie ubiegłego weekendu?

Odetchnęła trochę niepewnie.

– No cóż, to było coś, co się po prostu stało. To nie miało żadnego znaczenia. Próbowaliśmy pocieszyć się nawzajem i to wszystko. To było… nawet przyjemne, ale tylko przyjemne, nic ponadto.

– Nie kłam! W tym łóżku nie mogliśmy się sobą nasycić i doskonale o tym wiesz!

Kiedy w dalszym ciągu milczała uparcie, nacisnął ją mocniej:

– I absolutnie nie masz ochoty kochać się ze mną jeszcze kiedykolwiek, tak?

– Oczywiście, że nie!

– Co powiesz na to, żebyś mi dała pięć minut na udowodnienie ci, że się mylisz?

– Nie zrobię tego – odskoczyła do tyłu.

– Naprawdę sądzisz – powiedział już spokojniej – że jestem na tyle naiwny, żeby nie wiedzieć, że wtedy w łóżku pragnęłaś mnie tak samo mocno, jak ja pragnąłem ciebie?

– Jestem przekonana, że masz wystarczające doświadczenie, żeby w ułamku sekundy zorientować się w uczuciach kobiety! – odkrzyknęła, zbyt zła, żeby zauważyć, że mówiąc to, potwierdziła jego słowa. – Powiem ci dokładnie, jak się czułam tego dnia. Czułam się tak, jak czułam się zawsze w łóżku z tobą: jak naiwna, niezręczna i niedoświadczona!

Wyglądał, jakby za chwilę miał wybuchnąć.

– Jak się czułaś?

– Słyszałeś, co powiedziałam – odparła, ale niedługo cieszyła się uczuciem satysfakcji z jego zaskoczenia.

Zamiast złościć się dlatego, że przeliczył się co do jej uczuć w stosunku do niego, oparł się o gzyms kominka i zaczął się śmiać. Śmiał się tak długo, aż Meredith rozzłościła się na tyle, że chciała się odsunąć. Wtedy nagle spoważniał.

– Przepraszam – powiedział usprawiedliwiająco, patrząc dziwnie czule. Był zdziwiony i bezwstydnie zadowolony, że pomimo wrodzonego temperamentu najwyraźniej nie sypiała z aż tyloma partnerami. Jeśliby to robiła, wiedziałaby na pewno, że nie miała powodu czuć się niezręcznie i jak osoba niedoświadczona w łóżku z nim, bo najmniejszym dotknięciem rozżarzała całe jego ciało. – Boże, jesteś urocza – szepnął. – I w środku, i na zewnątrz.

Pochylił głowę, zamierzając ją pocałować, ale odwróciła twarz i pocałował jej ucho.

– Jeśli teraz ty mnie pocałujesz – szepnął szorstko, muskając wargami zarys jej podbródka, podwyższam stawkę do sześciu milionów. Jeśli dzisiaj wieczorem pójdziesz ze mną do łóżka - ciągnął dalej, zatracając się w zapachu jej perfum i delikatności jej skóry – rzucę ci do stóp cały świat. Ale jeśli zamieszkasz ze mną – mówił dalej, przesuwając usta poprzez jej policzek aż do kącika warg – zrobię o wiele więcej.

Nie mogła dalej odwrócić twarzy, bo na przeszkodzie stało jej jego ramię, nie mogła też cała się odsunąć, bo jego ciało też było przeszkodą. Spróbowała nadać swojemu głosowi ton pogardliwy, a jednocześnie starała się ignorować podniecający dotyk jego języka na uchu.

– Sześć milionów dolarów i świat u stóp! – powiedziała lekko drżącym głosem. – Co jeszcze mógłbyś dać, gdybym z tobą zamieszkała?

– Raj – uniósł głowę, ujął jej podbródek między kciuk a palec wskazujący i zmusił ją, żeby spojrzała mu w oczy. Poruszającym, pełnym powagi głosem powiedział: – Dam ci raj na ziemi. Wszystko, czego tylko zapragniesz. Włącznie ze mną oczywiście. To transakcja wiązana. – Meredith przełknęła głośno, oczarowana obezwładniającym spojrzeniem jego srebrzystych oczu, głębokim tembrem jego głosu. – Będziemy rodziną – ciągnął, snując wizje raju, który jej oferował, jednocześnie pochylał znowu ku niej głowę. – Będziemy mieli dzieci… chciałbym mieć sześcioro – droczył się z nią. Ustami dotykał jej czoła. – Ale zadowolę się jednym. Nie musisz decydować teraz. – Usłyszał jej rwący się oddech i uznał, że posunął sprawy tak daleko, jak to było możliwe jednego wieczoru. Wyprostował się gwałtownie i pogłaskał jej podbródek. – Pomyśl o tym – zasugerował z uśmiechem.

Patrzyła z niedowierzaniem, jak odwrócił się i bez żadnego już słowa ruszył w stronę drzwi. Zamknęły się za nim, a ona wpatrywała się w nie jak skamieniała, próbując zrozumieć wszystko, co powiedział. Sięgnęła na oślep do oparcia krzesła, obeszła je dookoła i usiadła na nim ciężko. Nie była pewna, czy ma się śmiać, czy płakać. On musiał kłamać. Jest szalony. To tłumaczyłoby wyznaczenie sobie tak niemądrego celu, jaki najwyraźniej postawił przed sobą jedenaście lat temu… Udowodnienie, że był na tyle dobry, żeby nadawać się na jej męża, na męża kogoś z rodziny Bancroftów. Czytała artykuły o jego zatargach z konkurencyjnymi firmami lub tymi, które chciał przejąć. Ludzie uwikłani w te spory sugerowali, że był niemal nieludzko twardy i bardzo niezależny.

Meredith zaśmiała się histerycznie, sama do siebie. Najwyraźniej, pomyślała w panice, rzeczywiście była najnowszym „celem do przejęcia” w rozkładzie zajęć Matthew Farrella. Nie powinna, nie pozwoli sobie uwierzyć, że przez te lata po ich rozstaniu był ciągle w jakiś sposób z nią związany. Mój Boże! Kiedy byli małżeństwem, on nawet nigdy nie powiedział, że ją kocha. Nie zdarzyło się to ani w chwilach największej namiętności, ani też w innych nastrojowych momentach.

Była skłonna uwierzyć w niektóre rzeczy, o których powiedział jej tego wieczoru. Być może spędził te pierwsze lata na zapracowywaniu się na śmierć, żeby udowodnić jej i niewątpliwie jej ojcu też, że może zbić fortunę. Z krzywym uśmieszkiem pomyślała, że to było podobne do Matta, tak samo zresztą jak ten toast szampanem za jej zdrowie, wypity w dniu, kiedy zdobył pierwszy milion dolarów. Pełen chęci odegrania się aż do końca, zdecydowała z rozbawieniem. Nic dziwnego, że w świecie biznesu stał się potęgą, z którą należało się liczyć! Zdała sobie sprawę, że jej myśli, zważywszy na sytuację, stają się zbyt łagodne. Niechętnie spojrzała prawdzie w oczy. Matt powiedział jeszcze jedną prawdziwą rzecz: zawsze było coś między nimi. Już tamtego pierwszego wieczoru, kiedy się spotkali, nastąpiło między nimi natychmiastowe, niewytłumaczalne porozumienie, jakaś więź, która bez trudu przyciągała ich do siebie w czasie tamtych, dawno minionych dni spędzonych na farmie. Ona wtedy to czuła, ale odkrycie, że Matt też był tego świadom, było szokiem. Ta sama niewytłumaczalna więź zaczęła pojawiać się między nimi, kiedy spotkali się na tamtym pechowym lunchu. Wtedy, kiedy droczył się z nią, że nie wie, czego chce się napić. Ponownie to „coś” rozkwitło w całej pełni na farmie, kiedy jej dłoń znalazła się w jego dłoni i kiedy prosiła go o zawieszenie broni. Ta więź wzmacniała się i była bardziej wyczuwalna, kiedy siedzieli razem tamtego wieczoru w salonie i rozmawiali o interesach. W pewnym sensie było tak, jakby byli przyjaciółmi od zawsze. Nie umiałaby nienawidzić Matta.

Czuła się zestresowana. Wstała, zgasiła lampę i poszła do sypialni. Stała koło łóżka i rozpinała bluzkę, kiedy do jej umysłu przedarła się reszta słów, które powiedział, te, których uparcie starała się nie pamiętać. Jej dłonie zastygły na guzikach bluzki. „Chodź ze mną do łóżka dziś wieczorem, a rzucę ci świat do stóp. Zamieszkaj ze mną, a dam ci raj na ziemi. Wszystko, czegokolwiek zapragniesz. Włącznie ze mną oczywiście. To transakcja wiązana”.

Stała bez ruchu zahipnotyzowana wspomnieniem, po czym otrząsnęła się i skończyła rozpinanie bluzki. Ten człowiek był śmiertelnie niebezpieczny. Nic dziwnego, że kobiety traciły dla niego głowę. Ręce zaczęły jej drżeć na samo tylko wspomnienie jego głosu szepczącego jej do ucha tamte słowa. Naprawdę, zdecydowała, próbując ukryć pozbawiony entuzjazmu uśmiech: jeśli mógłby butelkować cały ten swój sex appeal, to nie musiałby pracować, żeby mieć pieniądze. Przestała się uśmiechać, kiedy zadała sobie pytanie, ilu jeszcze kobietom oferował ten swój raj? Uświadomiła sobie, że odpowiedź musiała brzmieć: żadnej. We wszystkich, pełnych emocji doniesieniach prasowych, dotyczących jego życia osobistego, nigdy nie widziała nawet pojedynczej wzmianki sugerującej, że nie mieszka samotnie. Mając świadomość tego, poczuła się o wiele lepiej. Była zbyt wykończona emocjonalnymi przejściami poprzednich dni, żeby zastanowić się, czy taka jej reakcja nie była odrobinę dziwna.

Kiedy leżała już w łóżku, pomyślała o Parkerze i straciła dobry nastrój. Przez cały dzień miała wrażenie, że on zadzwoni. W głębi duszy wiedziała, że mimo sposobu, w jaki się rozstali, żadne z nich nie chciało zerwać zaręczyn. Zaczęła ją dręczyć myśl, że może czeka na jej telefon. Jutro, zdecydowała, jutro zadzwoni i spróbuje mu jeszcze raz wszystko wytłumaczyć.

Загрузка...