ROZDZIAŁ 40

Matt stał w centrum potężnej sali konferencyjnej przylegającej do jego gabinetu. Oparł ręce na biodrach i marszcząc brwi, obrzucał wszystko wokół krytycznym wzrokiem. Meredith będzie tu za pół godziny, a on miał zamiar zrobić na niej wrażenie wszelkimi zewnętrznymi oznakami swojego sukcesu. Wezwał sekretarkę i recepcjonistkę, której imienia nie znał, bo nigdy nie zadał sobie trudu, żeby je poznać. Chciał usłyszeć ich zdanie na temat ostatecznego efektu. Zadzwonił też do biura Vanderwilda i zostawił mu wiadomość, żeby natychmiast, pilnie pojawił się w jego gabinecie. Vanderwild był niemal w tym samym wieku co Meredith i miał dobry gust, nie zaszkodzi znać jego opinię.

– Co o tym sądzisz, Joanno? – zapytał sekretarkę, trzymając dłoń na przełączniku przyciemniającym niewielkie reflektorki wysoko na suficie. – Za mało czy za dużo światła?

– Ja… myślę, że jest akurat, panie Farrell – odpowiedziała gorliwie Joanna, starając się ukryć szok wywołany odkryciem, że ich wspaniały szef stał się obiektem tak ludzkiej słabości, jaką jest zwątpienie, i że, co więcej, zadał sobie w końcu trud i nauczył się ich imion. Fakt, że miał zbijający z nóg uśmiech, nie był już aż taką niespodzianką. Widziały, jak się uśmiechał na spotkaniach dyrekcji, widziały jego uśmiech w magazynach i gazetach, ale żadna z kobiet w Haskell Electronics nie widziała tego uśmiechu skoncentrowanego na sobie. Obydwie, i Joanna, i Valerie próbowały wyglądać na mniej przejęte i mile poruszone, niż w istocie były.

Valerie odsunęła się, oceniając efekt, jaki robiła dekoracja na środku stołu konferencyjnego.

– Myślę, że świeże kwiaty na stole konferencyjnym to bardzo miły element – zapewniła. – Czy mam ustalić z kwiaciarnią, żeby przysyłali taki bukiet w każdy wtorek?

– Nie ma takiej potrzeby. – Był tak zaabsorbowany sprawą oświetlenia, że zapomniał, iż zasugerował obu kobietom, że jego zainteresowanie wyglądem gabinetu sali konferencyjnej było wyłącznie sprawą jego poczucia estetyki, a nie wiązało się to w żaden sposób z dzisiejszymi gośćmi. – To się ładnie prezentuje – dodał, patrząc, jak Joanna ustawia na różanym stole wart dwa tysiące dolarów kryształowy dzbanek do wody ze szklaneczkami w tym samym stylu. Kiedy wyprostowała się i cofnęła do tyłu, Matt obrzucił wielki pokój powolnym, krytycznym spojrzeniem, jego srebrne dywany, skórzane sofy i krzesła w kolorze burgunda. Gabinet i sala konferencyjna zajmowały cały bok przeszklonego wieżowca, a co za tym idzie, oferowały zapierający dech widok Chicago. Matt zdecydował jednak, że zaciągnie grube zasłony, dzięki czemu pokój będzie mniej oświetlony, a reflektorki z sufitu podkreślą satynowy połysk ośmiometrowego, różanego stołu i wydobędą blask ze stojących na nim, głęboko ciętych kryształów. Tak samo jak stół konferencyjny, ściany były wyłożone różanym drewnem, a w jedną z nich wbudowany był półokrągły barek. Jego drzwiczki były teraz otwarte, a światło połyskiwało w tysiącach nacięć na stojących na półkach, obramowanych złotem szklaneczkach i karafkach.

Mimo wszystko Matt w dalszym ciągu rozmyślał o wyglądzie pokoju. Czy prezentował się bardziej przytulnie i bogato z zasłoniętymi kotarami? Czy też sprawiał wrażenie drogiej restauracji? Nie był już niczego pewien.

– Powinny być zasłonięte czy odsłonięte? – zapytał obie kobiety, po czym nacisnął przycisk, który rozsunął płynnie ponad dwadzieścia metrów bieżących zasłon, odsłaniając szklaną ścianę z panoramicznym widokiem miasta. Chciał, żeby pomogły mu zdecydować.

– Odsłonięte – powiedziała Joanna.

– Odsłonięte – zawtórowała jej Valerie.

Matt popatrywał na mglisty krajobraz pełen chmur. Spotkanie z Meredith potrwa przynajmniej godzinę. Do tej pory zrobi się ciemno i widok będzie wspaniały.

– Zasłonięte – powiedział, naciskając przycisk i obserwując, jak draperie suną wzdłuż szklanych ścian. – Odsłonię je, kiedy się ściemni – rozmyślał głośno.

Odchylił do tylu poły marynarki i myślał o czekającym go spotkaniu. Wiedział, że jego obsesyjne zajmowanie się mało istotnymi detalami nie było mądre. Nawet jeśli warte tysiące dolarów kryształy i inne elementy dekoracji jego małego królestwa zrobiłyby na niej należyte wrażenie, nawet jeśli wchodząc tu, byłaby nastawiona do niego serdecznie, zrelaksowana i uprzejma, to na pewno już w chwilę po rozpoczęciu spotkania otoczenie, jak i gospodarz, przestaną się jej podobać. Było to diablo pewne.

Westchnął, trochę zniecierpliwiony, a trochę niechętny rozpoczęciu tego starcia, po czym nieobecny duchem przypomniał sobie o dwóch, czekających na dalsze dyspozycje kobietach.

– Dziękuję wam. Bardzo mi pomogłyście – powiedział, wracając myślami do wyglądu pokoju. Rzucił obydwu kobietom gorący uśmiech, dzięki któremu poczuły się zauważone, docenione, a w końcu i podziwiane, po czym zepsuł to wszystko całkowicie, pytając sekretarkę: – Czy gdyby była pani kobietą, podobałby się pani ten pokój?

– Podoba mi się – odparła sztywno Joanna – nawet jeśli jestem tylko bezdusznym robotem, panie Farrell.

Dopiero po chwili dotarła do niego ta mrożąca riposta, ale kiedy spojrzał przez ramię, obydwie kobiety były już poza podwójnymi drzwiami i mijały Eleanor Stern.

– Czegóż ona się tak nasrożyła? – zapytał swoją sekretarkę, której głównym zainteresowaniem, jak i jego własnym było jedynie wykonanie koniecznych prac w biurze, a nie prowadzenie życia towarzyskiego i flirtowanie.

Panna Stern poprawiła energicznie swój surowo skrojony szary kostium i wy jęła ołówek zatknięty za uchem.

– Podejrzewam – powiedziała z nieukrywaną pogardą dla tamtej – że miała nadzieję, że będzie pan świadom tego, że ona jest kobietą. Liczyła na to od chwili, kiedy pan się tu pojawił.

– Traci czas – zauważył Matt. – Poza wszystkim innym jest moim pracownikiem. Tylko idiota zabawia się ze swoją podwładną.

– Być może powinien pan się ożenić – odpowiedziała sensownie panna Stern, przeglądając strony w swoim notesie, szukając danych, które chciała z nim przedyskutować. – Za moich czasów położyłoby to kres wszelkim damskim aspiracjom.

Leniwy uśmiech pojawił się na twarzy Matta. Oparł się o stół konferencyjny i nagle zapragnął powiedzieć komuś o nowo odkrytej prawdzie.

– Ja jestem żonaty – powiedział, wypatrując zaskoczenia na jej twarzy.

Panna Stern, nie podnosząc wzroku, przerzuciła kolejną kartkę i powiedziała:

– Najserdeczniejsze gratulacje dla obojga państwa.

– Mówię poważnie – powiedział Matt, marszcząc brwi.

– Czy mam tę wiadomość udostępnić pannie Avery? – zapytała, patrząc obojętnie. – Dzwoniła dzisiaj już dwukrotnie.

– Panno Stern – powiedział zwięźle i po raz pierwszy w ich niczym nie zmąconej sterylnej współpracy naprawdę żałował, że nie nawiązał z nią nigdy bardziej przyjaznych stosunków. – Poślubiłem Meredith Bancroft jedenaście lat temu. Ona przychodzi tu dzisiaj po południu.

Spojrzała na niego sponad stalowych oprawek okularów.

– Ma pan na dzisiaj wieczorem zarezerwowany stolik w Renaldo. Czy panna Bancroft przyłączy się do pana i panny Avery? Jeśli tak, to czy mam zmienić rezerwację na trzyosobową?

– Odwołam spotkanie z… – zaczął Matt, ale otworzył usta i uśmiechnął się lekko. – Czy dobrze odczytuję nutkę reprymendy w pani głosie?

– Z pewnością nie, panie Farrell. Na początku naszej współpracy dał mi pan wyraźnie do zrozumienia, że ocenianie pana działań nie należy do moich obowiązków. O ile sobie przypominam, podkreślił pan, że nie życzy pan sobie moich osobistych osądów, a także tortu na pana urodziny; chciał pan wyłącznie moich umiejętności i mojego czasu. Czy mam robić notatki w czasie tego spotkania?

Matt powstrzymał pełen zaskoczenia uśmiech. Najwyraźniej ta, tak dawno zrobiona uwaga, irytowała ją przez wszystkie te lata.

– Myślę, że to dobry pomysł, żeby robiła pani notatki. Proszę zwrócić szczególną uwagę na wszystko, na co zgodzą się panna Bancroft lub jej prawnik; mam zamiar wyegzekwować dotrzymanie wszelkich obietnic.

– Oczywiście – powiedziała, zamierzając wyjść.

Głos Matta dobiegający zza jej pleców zatrzymał ją w pół kroku.

– Panno Stern? – Odwróciła się, stała wyprostowana, ołówek miała gotowy do notowania. Matt zapytał żartobliwie: – Czy ma pani jakieś imię?

– Jak najbardziej – odparła, marszcząc brwi.

– Czy mógłbym go używać?

– Oczywiście. Chociaż nie sądzę, żeby Eleanor było tak pasującym do pana imieniem jak Matthew.

Zaskoczony jej niewzruszonym spokojem stłumił gwałtowny wybuch śmiechu, niepewny, czy żartowała, czy mówiła serio.

– Czy sądzi pani – powiedział śmiertelnie poważnie – że pani i ja moglibyśmy zachowywać się w stosunku do siebie… trochę mniej oficjalnie?

– Podejrzewam, że sugeruje pan mniej formalny sposób bycia, bardziej typowy dla sekretarki i jej pracodawcy?

– Tak, prawdę mówiąc, to właśnie proponuję.

Uniosła lekko brwi, ale tym razem Matt dostrzegł w jej szarych oczach porozumiewawczy uśmiech.

– Czy to znaczy, że będę musiała obdarowywać pana tortem w dniu urodzin?

– Niewykluczone – powiedział z nieśmiałym uśmiechem.

– Zanotuję to – odparła i kiedy rzeczywiście to zrobiła, nie wytrzymał i wybuchną? śmiechem. – Czy coś jeszcze? - zapytała i po raz pierwszy od tylu lat Eleanor Stern uśmiechnęła się do niego. Ten uśmiech rozpromienił całą jej twarz.

– Tak, mam jeszcze jedno pytanie… – zawahał się… – To bardzo dla mnie ważne i chciałbym, żeby pani się skoncentrowała.

Spoważniała natychmiast.

– Słucham pana.

– Czy pani zdaniem ta sala konferencyjna robi zdecydowanie dobre wrażenie, czy jest ostentacyjna?

– Jestem całkowicie przekonana – odpowiedziała, zachowując kamienną twarz – że panna Bancroft będzie pełna podziwu.

Mart patrzył zaskoczony, jak obróciła się na pięcie i nie pytając, czy ma jeszcze jakieś prośby, wybiegła z pokoju. Był prawie pewien, że ramiona podejrzanie jej drżały.

Peter Vanderwild krążył nerwowo po sekretariacie panny Stern, czekając, aż się pojawi zza drzwi gabinetu Farrella i zezwoli mu na wejście do środka. Wyszła, w niezwykłym dla niej pośpiechu, a Peter przygotował się do roli występnego uczniaka stającego oko w oko ze srogim pedagogiem.

– Pan Farrell chce mnie widzieć – powiedział, starając się ukryć podniecenie wywołane tym pilnym wezwaniem. – Powiedział, że to bardzo pilne, ale nie powiedział, czego to dotyczy, i ja… ja nie wiedziałem, jakie dokumenty przynieść.

– Sądzę – powiedziała dziwnym, przyduszonym głosem – że nie będzie pan potrzebował żadnych dokumentów. Może pan wejść.

Peter spojrzał na nią z zaciekawieniem i szybko wszedł do gabinetu. Dwie minuty później już wycofywał się z biura Matta, tak zdziwiony i pełen obaw, że niechcący wpadł na róg biurka panny Stern.

Spojrzała na niego.

– Był pan w stanie odpowiedzieć na pytania pana Farrella bez swoich dokumentów?

Chciał rozwiać swoje wątpliwości i dlatego podjął wyzwanie, chociaż wiedział, że to ona będzie w tej potyczce wygraną stroną.

– Tak, panno Stern, ale… nie jestem pewien, czy odpowiedziałem prawidłowo – zaczął szczerze. – Czy, pani zdaniem, sala konferencyjna prezentuje się bardzo dobrze czy jest tylko ostentacyjna?

– Prezentuje się bardzo dobrze – zapewniła. Peter wyraźnie się odprężył.

– To właśnie powiedziałem.

– To dał pan prawidłową odpowiedź.

Patrzył na nią zdziwiony. Był przekonany, że w jej spojrzeniu dostrzega sympatię i rozbawienie. Odkrycie, że pod tą lodowatą powłoką czaiło się trochę ciepła, było szokujące. Zastanawiał się, czy jej tak poprzednio niemiłe nastawienie do niego było spowodowane jego własną sztywnością. Zdecydował, że kupi jej na gwiazdkę pudełko czekoladek.

Kiedy Meredith weszła do hallu budynku Intercorpu, Stuart z teczką w dłoni już na nią czekał.

– Wyglądasz cudownie – powiedział, ujmując jej dłoń. - Doskonale. Spokojna i pewna siebie.

Po godzinnych deliberacjach tego poranka, Meredith zdecydowała, że włoży żółtą wełnianą suknię, a do tego, dla kontrastu, granatowy płaszcz też z żółtymi wykończeniami. Wybrała ten zestaw tylko dlatego, że wyczytała gdzieś, że mężczyźni odbierają osobę noszącą żółty jako kogoś gotowego na wszystko, pewnego siebie, ale nie wrogiego. Żeby wzmocnić jeszcze to wrażenie, nie rozpuściła włosów, ale upięła je w kok.

– Farrell tylko spojrzy na ciebie i da nam wszystko, o co poprosimy – prorokował, kiedy szli do wind. – Jak mógłby ci się oprzeć?

To właśnie fakt, że nic nie miała na sobie, kiedy Matt patrzył na nią ostatnio, powodował, że perspektywa konfrontacji z nim teraz była dla niej wręcz torturą i sprawiała, że czuła się bardzo nieswojo.

– Nie mam dobrych przeczuć, jeśli o to chodzi – powiedziała niepewnie i weszła do windy.

Niewidzącymi oczami patrzyła na błyszczące drzwi i próbowała skoncentrować się na wspomnieniu śmiechu i spokojnych rozmów, jakie były ich udziałem na farmie. Powtarzała sobie, że nie należało myśleć o nim teraz jako o przeciwniku. Opłakiwała w jego ramionach stratę ich dziecka, a on przytulał ją i próbował pocieszać. To o tym powinna pamiętać, żeby nie być tak niemądrze zdenerwowana. Matt nie był jej przeciwnikiem.

Recepcjonistka na sześćdziesiątym piętrze wstała natychmiast w chwili, kiedy Stuart podał ich nazwiska.

– Bardzo proszę, tędy. Pan Farrell czeka na państwa. Pozostali już przybyli.

Po wejściu do biura Matta wewnętrzny spokój, jaki starała się za wszelką cenę zachować, doznał lekkiego uszczerbku: kompletne nie rozpoznawała tego wnętrza. Ściana w lewym jego krańcu została rozsunięta, tak że gabinet przechodził w salę konferencyjną o wymiarach krytego kortu tenisowego. Przy stole konferencyjnym siedziało dwóch mężczyzn, prowadząc z Mattem luźną rozmowę. Ten ostatni uniósł głowę, zobaczył ją i natychmiast wstał, kierując się ku niej długim, pewnym krokiem. Jego twarz była zrelaksowana i pełna ciepła. Miał na sobie doskonale skrojony granatowy garnitur, lśniąco białą koszulę i bordowo – niebieski jedwabny krawat. Z jakiegoś powodu jego elegancki, formalny wygląd spotęgował jeszcze jej uczucie niezręczności.

– Pozwól, że pomogę ci zdjąć płaszcz – powiedział, ignorując Stuarta, który zajął się zdejmowaniem swojego.

Zdenerwowana, starała się omijać spojrzeniem wzrok Matta i automatycznie dostosowała się do jego sugestii, obracając się lekko, próbując powstrzymać mrowienie, jakie przebiegło jej ciało, kiedy zdejmując płaszcz, musnął palcami jej ramiona. W obawie, że zauważył jej reakcję, opuściła głowę, koncentrując się na zdejmowaniu niebieskich rękawiczek i pieczołowitym przełożeniu ich do jednej ręki razem z niebieską torebką. Ponieważ Stuart przeszedł już do stołu konferencyjnego, żeby przywitać się z prawnikami gospodarza, Meredith ruszyła w ich stronę. Kiedy Stuart już miał ją przedstawić, Matt pojawił się przy niej, ujął ją pod łokieć i zaczął zachowywać się absurdalnie, jakby było to kameralne, organizowane przez niego na jej cześć zebranie towarzyskie.

– Meredith – powiedział, patrząc na nią z uśmiechem. – Chciałbym ci przedstawić Billa Pearsona i Dave'a Levinsona.

Oderwała pełne zaskoczenia spojrzenie od jego twarzy. Była świadoma subtelnej, władczej i opiekuńczej postawy, jaka emanowała od niego, kiedy był w pobliżu niej. Spojrzała na przedstawianych sobie mężczyzn i wyciągnęła dłoń do każdego z nich. Obydwaj mieli ponad metr osiemdziesiąt wzrostu. Byli nieskazitelnie ubrani w szyte na miarę, trzyczęściowe garnitury. Otaczała ich aura elegancji i pewności siebie. Stojący naprzeciw nich Stuart wyglądał, w porównaniu z ich posturami i pełnym dystynkcji wyglądem, na niskiego i niepozornego. To wrażenie pogłębiały jeszcze jego przerzedzone włosy i okulary w rogowej oprawce. Prawdę mówiąc, pomyślała Meredith, Stuart wyglądał na pokonanego liczebnie, osaczonego i zdeklasowanego.

Matt, zupełnie, jakby wyczuwał jej myśli, powiedział:

– Bill i Dave są tutaj, żeby bronić twoich interesów tak, jak i moich własnych.

Ta uwaga spowodowała, że Stuart zamarł, siadając i rzucił Meredith spojrzenie pełne bezwstydnej kpiny, mające ją ostrzec, żeby nie wierzyła temu ani przez chwilę. Odebrała to i poczuła się podbudowana. Być może Stuart był niższy i młodszy od tych dwóch, ale nie był ani wyprowadzony przez nich w pole, ani osaczony.

Matt też dostrzegł to spojrzenie, ale zignorował je. Odwracając się ku Meredith, która już miała usiąść, powstrzymał ją, biorąc ją pod łokieć. Zaczynał wprowadzać w życie swój plan.

– Właśnie zamierzaliśmy napić się czegoś, kiedy przyszliście – skłamał, kiedy już stała zdezorientowana. Zerknął znacząco na swoich prawników. – Co dla panów?

– Szkocka z wodą – odparł natychmiast Levinson. Zrozumiał w lot, że właśnie mu powiedziano, żeby napił się czegoś, czy tego chce, czy nie. Posłusznie odsunął na bok teczkę, którą już miał zamiar otwierać.

– To samo – odezwał się niczym echo Pearson, wyczuwając sytuację. Przyjął pełną relaksu pozycję, jakby czas zupełnie się nie liczył.

Zwracając się do Stuarta, Matt zapytał:

– Czego pan się napije?

– Perrier – rzucił zwięźle – z cytryną, jeśli macie.

– Mamy.

Matt spojrzał na Meredith, ale ona potrząsnęła przecząco głową i powiedziała:

– Na nic nie mam ochoty.

– W takim razie, czy pomożesz mi przynieść te drinki? – skontrował, zdecydowany zaaranżować coś, co stworzy okazję do porozmawiania z nią na osobności. – Ci trzej panowie, jak mi powiedziano, spotykali się już wcześniej przy konferencyjnym stole, jestem pewien, że znajdą tematy do rozmów, kiedy my będziemy przygotowywać drinki.

Poinstruowawszy w ten sposób Levinsona i Pearsona, żeby zajęli rozmową Stuarta, ujął ją pod łokieć. Za jego plecami Levinson już zagłębiał się w pełną wigoru rozmowę na temat kontrowersyjnego procesu relacjonowanego przez gazety. Pearson też dodawał swoje uwagi, a zachowywali się przy tym na tyle głośno, żeby zapewnić Mattowi prywatność, jakiej, jak zrozumieli, oczekiwał, by porozmawiać z Meredith.

Barek miał kształt półkola wykonanego z pionowych tafli luster, a ponieważ był wbudowany w ścianę, Matt, kiedy znalazł się za kontuarem, zniknął z pola widzenia pozostałych. Meredith jednak uparcie pozostawała po przeciwnej stronie barku, wpatrując się jak zahipnotyzowana w przycięte tafle luster i tańczące w nich kolorowe światła odbite od kryształowych szklanek. Matt zdjął nakrycie pojemnika z lodem i włożył kostki do pięciu szklanek, potem otworzył karafki i nalał do trzech szklanek szkockiej, a do pozostałej wódkę. Zerknął na lodówkę stojącą pod kontuarem i powiedział lekko:

– Czy mogłabyś mi podać Perriera?

Skinęła głową. – Obserwował, jak z wyraźną niechęcią przeszła na jego stronę barku. Unikając skrupulatnie jego wzroku, wyjęła na ladę butelkę Perriera i cytrynę. Zaczęła się odwracać.

– Meredith – powiedział spokojnie Matt i położył na jej ramieniu dłoń, unieruchamiając ją tym samym. – Dlaczego nie możesz na mnie spojrzeć?

Podskoczyła, czując jego dotyk. Puścił jej ramię, ale ona już spojrzała mu w oczy, napięcie prawie zniknęło z jej twarzy. Udało jej się nawet uśmiechnąć z żalem.

– Nie wiem, dlaczego, ale cała ta procedura wydaje mi się po prostu torturą.

– Należy ci się to – droczył się żartobliwie, chcąc, żeby się rozluźniła. – Nikt ci nigdy nie powiedział, że to nieładnie zostawiać mężczyznę w łóżku bez pożegnania i z zaledwie krótkim liścikiem w zamian? Po czymś takim on zaczyna się zastanawiać, czy go jeszcze choć trochę poważasz!

Zdusiła śmiech, słysząc tę uwagę, a on uśmiechnął się w odpowiedzi.

– To rzeczywiście nie było mądre – przyznała i żadne z nich nie zdziwiło się w tym momencie, że bez względu na to, jak długo się nie widzą lub jak bardzo napięta jest sytuacja podczas każdego ich spotkania, zawsze z wielką łatwością nawiązują rozmowę. – Nie umiem wytłumaczyć, dlaczego to zrobiłam. Sama tego nie rozumiem.

– Myślę, że znam wytłumaczenie – powiedział Matt. – Proszę, wypij to. – Podał jej wódkę z wodą, którą przygotował wcześniej. Kiedy próbowała odmówić, potrząsnął przecząco głową: – To pomoże ci trochę łatwiej przebrnąć przez to spotkanie. – Odczekał chwilę, aż wypiła odrobinę, i powiedział to, co było przyczyną całego tego wybiegu. – Chciałbym prosić cię teraz o pewną przysługę.

Usłyszała nagłą powagę w jego głosie i przyjrzała mu się bacznie. – - Jakiego rodzaju przysługę?

– Pamiętasz, tam na farmie… poprosiłaś mnie o zawieszenie broni.

Skinęła głową, przypominając sobie z bolesną wyrazistością, jak stała koło łóżka, patrząc, jak jego dłoń zamyka się na jej dłoni.

– Teraz ja proszę ciebie o coś podobnego: rodzaj zawieszenia broni, wstrzymania ognia od chwili, kiedy moi prawnicy zaczną mówić, aż do chwili, kiedy wyjdziesz z tego pokoju.

W jej umyśle zabrzmiały alarmowe dzwonki, trudne do zdefiniowania, niejasne. Odstawiła powoli szklaneczkę, z obawą wpatrywała się w jego nieodgadniona twarz.

– Nie rozumiem…

– Proszę cię, żebyś wysłuchała warunków mojej oferty i żebyś pamiętała, że bez względu na to, jak… – przerwał, próbując dobrać słowa odpowiednie do jej reakcji, kiedy usłyszy te warunki: „Wyprowadzające z równowagi? Obrażające? Nieprzyzwoite” – Bez względu na to, jak niezwykłe mogą ci się wydać moje warunki, pamiętaj, że wierzę szczerze, iż to będzie najlepsze dla nas obojga. Moi prawnicy przedstawią ci prawną alternatywę na wypadek, jeśli odrzuciłabyś moją ofertę. Możesz wtedy poczuć się w pierwszej chwili przyparta do muru, ale proszę, żebyś natychmiast nie wstała i wyszła stąd albo też powiedziała nam trzem, żebyśmy poszli do diabła. Nie rób tego, bez względu na to, jak bardzo będziesz zła. I ostatnie: proszę cię, żebyś dała mi pięć minut rozmowy w cztery oczy tutaj, po spotkaniu. Spróbuję wtedy przekonać cię, żebyś się zgodziła na to, co proponuję. Jeśli nie zdołam tego zrobić, będziesz mogła posłać mnie do diabła i wyjść stąd. Zgodzisz się na to?

Jej niepokój osiągnął nowy poziom, a przecież prosił tylko, żeby została tutaj i zachowała spokój przez mniej więcej godzinę.

– Ja przystałem na twoje warunki na farmie – przypomniał jej. – Czy to zbyt wiele, prosić, żebyś ty teraz przystała na moje?

Nie mogła zaprzeczyć spokojnej sile jego argumentów i powoli skinęła głową.

– Myślę, że nie. W porządku, zgadzam się. Zawieszenie broni – powiedziała, a potem zobaczyła zaskoczona, jak Matt wyciąga do niej rękę, zupełnie tak samo, jak ona wyciągnęła na farmie rękę do niego, tyle tylko, że on odwrócił swoją dłoń wewnętrzną stroną do góry. Serce jej załomotało niewytłumaczalnie, kiedy położyła rękę w jego dłoni i poczuła wokół niej mocny uścisk jego palców.

– Dziękuję – powiedział.

Uderzyło ją, że ona powiedziała do niego wtedy dokładnie to samo. Była zdziwiona, że tamta chwila na farmie najwyraźniej była dla niego tak samo poruszająca jak dla niej. Odpowiadając, powtórzyła też tamte jego słowa:

– Drobiazg.

Stuart był w pełni świadom wybiegu, jakiego użył Farrell dla odciągnięcia od nich Meredith. Pozwalał jego prawnikom kontynuować kanonadę odwracającej uwagę rozmowy, podczas gdy odliczał w myśli czas potrzebny na przygotowanie pięciu drinków. Kiedy ten czas minął, Stuart bezpardonowo odwrócił się plecami do Levinsona i Pearsona. Nie wysilając się na ukrywanie swoich zamiarów, wyciągnął szyję, żeby zobaczyć, co się dzieje za ladą barku. Oczekiwał, że zobaczy Farrella nagabującego Meredith; oczom jego ukazała się stojąca do niego profilem para w pozie tak autentycznie zaskakującej, że poczuł się zdezorientowany. Farrell był daleki od nagabywania jej. Wyciągał w jej kierunku rękę i patrzył na nią, uśmiechając się lekko, a Stuarta uderzyło to, że ten uśmiech był zdecydowanie… czuły. Meredith natomiast, ona, która była niemal zawsze absolutnie opanowana, kładła rękę w jego dłoni i patrzyła na niego w sposób, jakiego Stuart ni«gdy u niej nie widział; prezentowała sobą kwintesencję bezbronności i niczym nie ukrywanego uczucia.

Gwałtownie odwrócił wzrok od tej pary. Kiedy Meredith i Farrell pojawili się z drinkami przy stole, nie mógł w dalszym ciągu znaleźć zadowalającego wytłumaczenia dla tamtego wyrazu jej twarzy.

Kiedy Farrell pomógł usiąść Meredith, Pearson zapytał:

– Możemy zaczynać, Matt? – Od samego początku sposób rozsadzenia uczestników spotkania przy stole wydał się Stuartowi dziwny; Pearson został celowo posadzony u szczytu stołu, gdzie zwykle siedział Farrell. Meredith siedziała na lewo od Pearsona, sąsiadując ze Stuartem z drugiej strony. Levinson siedział na prawo od Pearsona i miał naprzeciwko siebie Meredith, a teraz Farrell obszedł stół dookoła i zajął miejsce tuż obok Levinsona. Stuart, zawsze świadom drobnych subtelności, zastanawiał się, czy Farrell celowo posadził Pearsona na „gorącym” miejscu, żeby zasugerować Meredith, że to Pearson raczej, a nie on sam jest odpowiedzialny za to, co wkrótce miała usłyszeć. To było to, zdecydował Stuart, widząc, jak Farrell odsunął lekko swoje krzesło i swobodnie obserwował Meredith, nie robiąc tego ostentacyjnie, do czego byłby zmuszony, gdyby siedział u szczytu stołu.

W chwilę potem Pearson zaczął mówić, a to, co powiedział, było tak zaskakujące i tak nie na miejscu, że Stuart zmarszczył brwi niemile zaskoczony.

– Mamy tutaj wiele do rozważenia – powiedział, adresując tę uwagę do Stuarta, chociaż ten natychmiast zorientował się, że miała ona za zadanie zagrać na emocjach Meredith. – Jedenaście łat temu ta oto para podjęła pewne postanowienia, bardzo poważne postanowienia. Wiedzieli wtedy obydwoje, że małżeństwo nie jest związkiem, który można zawierać pochopnie lub…

Stuart trochę zdziwiony i trochę rozbawiony powiedział:

– Bill, możesz sobie oszczędzić cytowania całego tekstu ceremonii ślubnej. Oni to już przerobili jedenaście lat temu. To właśnie dlatego jesteśmy tu teraz. – Odwrócił się w stronę Matta, który bezwiednie obracał w dłoniach złoty długopis: – Moja klientka nie jest zainteresowana oceną sytuacji przez pana prawników. Czego pan chce i co pan oferuje? Przejdźmy do sedna sprawy.

Zamiast zareagować na zamierzoną prowokację Stuarta, Matt zerknął na Pearsona i nieznacznym ruchem głowy dał mu do zrozumienia, żeby zrobił dokładnie to, o co Stuart prosił.

– Dobrze – powiedział Pearson, porzucając rolę łagodnego mediatora. – Oto nasze stanowisko. Nasz klient ma wystarczające powody, by przeprowadzić przeciwko ojcu pana klientki brzydki, mogący przysporzyć wielu szkód proces. W rezultacie pozbawionej skrupułów ingerencji Philipa Bancrofta w życie naszego klienta, został on pozbawiony prawa do uczestniczenia w pogrzebie jego dziecka, został też pozbawiony prawa do wsparcia na duchu swojej żony i.otrzymania takiego samego wsparcia od niej po śmierci tego dziecka. Został też wprowadzony w błąd i uwierzył, że ona chce się z nim rozwieść. Mówiąc krótko, wydarto mu z życia jedenaście lat małżeństwa. Pan Bancroft ingerował też w zawodowe życie pana Farrella, próbując nielegalnymi metodami wpłynąć na komisję ziemską w Southville. To są oczywiście problemy, które mogą być rozstrzygnięte przed sądem…

Stuart zerknął na Farrella, który obserwował Meredith, i na Meredith, która z kolei twardo wpatrywała się w Pearsona. Jej twarz wyraźnie bladła. Stuart, zły, że musiała przechodzić przez coś takiego, spojrzał na Pearsona i powiedział z pogardą:

– Jeśli każdy żonaty mężczyzna, który ma teścia ingerującego w jego sprawy, pozwałby go do sądu, to kolejka spraw na wokandzie miałaby pięćdziesięcioletni poślizg. Wyśmieliby go w sądzie.

Pearson uniósł brwi i podjął wyzwanie:

– Wątpię. Ingerencja Bancrofta była nacechowana wybitnie złą wolą. Sądzę, że sędzia miałby dużą radość, orzekając przeciwko Bancroftowi za to, co moim zdaniem jest nie dającym się usprawiedliwić, amoralnym postępowaniem. A o tym wszystkim można mówić jeszcze, zanim przejdziemy do nielegalnych prób Bancrofta wpłynięcia na decyzje komisji ziemskiej. Jednakże – dodał unosząc dłoń, żeby nie dopuścić Stuarta do głosu – bez względu na to, czy wygramy tę sprawę, czy nie, już samo złożenie takich pozwów wywołałoby burzę nieprzyjemnego rozgłosu, rozgłosu, który wyrządziłby wiele szkody panu Bancroftowi, a zapewne też i firmie Bancroft i S – ka. Powszechnie wiadomo, że pan Bancroft jest poważnie chory i oczywiście taki rozgłos i proces mógłby zagrozić jego zdrowiu.

Meredith czuła, że ogarnia ją strach i panika, jednak dominującym uczuciem w tej chwili było poczucie zdrady. Pojechała na farmę, żeby powiedzieć Mattowi o dziecku i telegramie jej ojca; teraz on próbował użyć tej wiedzy przeciwko niej. Następne słowa Pearsona podniosły ją jednak na duchu:

– Wspomniałem o tym wszystkim, panno Bancroft, nie po to, żeby panią niepokoić czy stresować, ale tylko po to, żeby przypomnieć fakty i zapoznać panią z naszym punktem widzenia tej sprawy. Pan Farrell jest skłonny puścić w niepamięć wszystkie wymienione przeze mnie zagadnienia i zaniechać na zawsze podjęcia prawnych działań przeciwko pani ojcu… w zamian za kilka prostych zapewnień z pani strony. Stuarcie – powiedział, podając mu dwustronicowy dokument i wręczając Meredith jego kopię. – Ogólna oferta, jaką mam zamiar przedłożyć, jest szczegółowo przedstawiona w tym dokumencie, a dla usunięcia wszelkich wątpliwości, jakie możesz mieć co do szczerości intencji pana Farrella, zaproponował on, że podpisze ten dokument już po zakończeniu tego spotkania. Jest jednak jeden warunek. Ta oferta musi zostać zaakceptowana lub odrzucona, zanim twoja klientka wyjdzie stąd dzisiaj. Jeśli zostanie odrzucona, jest automatycznie wycofana, a my przed końcem tego tygodnia rozpoczniemy prawne postępowanie przeciwko Philipowi Bancroftowi. Czy mógłbyś przejrzeć to, zanim krótko podsumuję całość?

Stuart, nie patrząc nawet na dokument, odrzucił go na stół, oparł się wygodnie w swoim krześle i z lodowatą pogardą spojrzał na swojego przeciwnika.

– Wolałbym raczej od ciebie usłyszeć, czego on dotyczy. Nigdy wcześniej nie doceniałem w pełni twoich zdolności aktorskich. Jedynym powodem, dla którego nie opuściłem dotąd tego spotkania, jest to, że nie mogłem sobie odmówić zobaczenia ostatniego aktu. – Stuart nie okazywał tego, ale był nie tylko zły, słysząc ich groźby, ale był też wściekły na Pearsona za to, że z premedytacją próbował zastraszyć Meredith.

Widząc krótkie skinienie Matta, Levinson nagle włączył się pojednawczo do rozmowy.

– Może byłoby lepiej, gdybym to ja streścił ofertę przedstawioną w tym dokumencie.

– Tego to ja już nie wiem – wycedził niegrzecznie Stuart. – Jest pan dublerem czy gwiazdą?

– Gwiazdą – odpowiedział niewzruszenie starszy mężczyzna. – To ja przygotowałem ten dokument. – Skoncentrował uwagę na Meredith, uśmiechnął się i rzekł: – Panno Bancroft, jak już mój wspólnik wyjaśnił, jeśli zgodzi się pani na to, o co prosi panią mąż, zaniecha on przedsiębrania jakichkolwiek prawnych działań przeciwko pani ojcu. W tym dokumencie oferuje on jednak o wiele więcej niż tylko to. Oferuje też pani bardzo hojne zabezpieczenie finansowe, pokaźną sumę wypłat alimentowych, jeśli woli pani ująć to w ten sposób. Chodzi o sumę pięciu milionów dolarów.

To ją dobiło. Niepokój, jaki czuła, splótł się z doznanym szokiem. Spojrzała na Stuarta i powiedziała:

– Mam się zgodzić? Na co? Co się tu dzieje?

– To tylko gra – zapewnił ją Stuart. – Najpierw straszą cię tym, co ci zrobią, jeśli nie włączysz się do zabawy, a teraz mówią ci, co ci dadzą, jeśli przystaniesz do gry.

– Gra? – wykrzyknęła niepewnie. – Co za gra?

– A to jest to, co zachowują na deser.

Nie spuszczając wzroku ze Stuarta, Meredith skinęła głową, zmobilizowała się i spojrzała na Levinsona, wciąż unikając patrzenia na Matta.

– Proszę kontynuować, panie Levinson – powiedziała, unosząc dumnie podbródek i dodając sobie odwagi.

– Poza pięciomilionowym zabezpieczeniem – powiedział Levinson – pani mąż sprzeda firmie Bancroft i S – ka wiadomą działkę w Houston za sumę dwudziestu milionów dolarów.

Pokój zawirował jej przed oczyma. Spojrzała na Matta z mieszaniną dezorientacji, wdzięczności i obawy. Wytrzymał jej spojrzenie bez mrugnięcia okiem, a Levinson dodał:

– I ostatnie. Jeśli zgodzi się pani na to, co proponuje mąż, on zrzeknie się wymaganego przez prawo stanowe dwuletniego okresu separacji przed uzyskaniem rozwodu, którego podstawą miałaby być niezgodność charakterów. To zredukuje czas oczekiwania na rozwód do sześciu miesięcy.

Stuart skwitował te udogodnienia wzruszeniem ramion.

– Nie potrzebujemy zgody Farrella na skrócenie przez sąd oczekiwania na rozwód. Prawo stanowi jasno, że jeżeli małżonkowie nie współżyli ze sobą przez dwa lata i niezgodność charakterów jest w dalszym ciągu aktualna, wtedy okres oczekiwania może być skrócony do sześciu miesięcy. Tych dwoje ludzi nie współżyło ze sobą od jedenastu łat!

Levinson odchylił się w swoim krześle, a Meredith zrobiło się słabo na myśl o tym, co powie za chwilę.

– Oni spędzili razem ostatni weekend – usłyszała.

– I co z tego? – replikował Stuart. Nie był już zły. Był zdziwiony pięciomilionową ofertą Farrella, a jego myśli zaprzątało całkowicie oczekiwanie na to, czego Farrell chciał w zamian. – Nie współżyli ze sobą w dokładnym znaczeniu tego słowa. Żaden sędzia na tym świecie nie pomyśli, że ich małżeństwo da się uratować, i nie będzie obstawał przy dwuletnim terminie oczekiwania, tylko dlatego że udało im się wytrzymać przez dwa dni pod wspólnym dachem. To, co zaszło, nie było z pewnością współżyciem.

Zapadła ogłuszająca cisza.

Levinson uniósł brew i patrzył intensywnie na Stuarta. Stuart, który znowu zaczynał być zły, spojrzał na Farrella.

– Spaliście pod jednym dachem, a nie w jednym łóżku. – Farrell milczał. Stuart przeniósł więc wzrok na Meredith i patrzył na nią znacząco i spokojnie.

Wtedy dotarło do niego. Wiedział już, nawet zanim spojrzał na Meredith i zobaczył niepokój w jej oczach, rumieniec wściekłości i zażenowania zalewający jej blade policzki. Oderwała wzrok od męża i patrzyła na swoje ręce. Mimo wiru nieskoordynowanych myśli Stuart wzruszył ramionami i z przekonywającą lekkością powiedział:

– A więc spali ze sobą. Cholernie wielka rzecz! W dalszym ciągu powtarzam: dlaczego wasz klient miałby nie podpisać zgody na pominięcie tych dwóch lat oczekiwania? Dlaczego odwlekać nieuchronny rozwód?

– Ponieważ – powiedział spokojnie Levinson – pan Farrell nie jest przekonany o nieuchronności rozwodu.

Śmiech Stuarta był szczery.

– To zabawne.

– Pań Farrell tak nie myśli. Prawdę mówiąc, jest skłonny zaoferować wszystkie udogodnienia, jakie tu omówiliśmy: zabezpieczenie alimentowe w wysokości pięciu milionów dolarów, ziemię w Houston, zaniechanie prawnego postępowania przeciwko Philipowi Bancroftowi i zaniechanie dwuletniego oczekiwania na rozwód, wszystko to w zamian za jeden tylko przywilej dla samego siebie.

– Jaki przywilej?

– Chce dostać jeden tydzień za każdy stracony rok małżeństwa. Jedenaście tygodni spędzonych ze swoją żoną, żeby mogli się lepiej poznać…

Meredith aż się uniosła na swoim krześle. Jej oczy rzucały na Matta gromy.

– Czego chcesz?

– Zdefiniuj, w jaki sposób on ma zamiar poznawać ją lepiej – warknął Stuart przekonany, że to sformułowanie niesie ze sobą wyraźny podtekst seksualny.

– Myślę, że sami zdecydują, jak to ma wyglądać. Zostawmy to im – rozpoczął Levinson, ale przerwał mu rozwścieczony głos Meredith.

– Nie zostawicie tego nam! – wstała, a jej oczy były pełne furii, kiedy powiedziała do Matta: – Naraziłeś mnie podczas tego spotkania na wszystko, począwszy od szantażu, na upokorzeniu skończywszy. Nie powstrzymuj się teraz. Podaj konkrety, tak żeby mogli to zapisać z całą resztą twojej oferty. Powiedz im ze szczegółami, jak masz zamiar mnie poznawać bliżej, ty… ty draniu!

Matt spojrzał na prawników.

– Zostawcie nas na chwilę samych.

Meredith. jednak już nie zależało na tym, co kto usłyszy.

– Siadać! – warknęła. Nic się już nie liczyło. Była w pułapce. Rozumiała jego warunki. Nie spodziewała się, że Matt zażąda tak groteskowego sposobu zapłaty. Albo będzie spała z nim przez następnych jedenaście tygodni, albo on będzie ciągnął jej ojca po sądach i, co prawdopodobne, zabije go w ten sposób stresem. Wtedy zwróciła uwagę na coś jeszcze: siwowłosa sekretarka wślizgnęła się do gabinetu, usiadła na kanapie i skrupulatnie notowała to, co zostało powiedziane. Meredith oparła pięści o stół. Czuła się jak osaczone zwierzę i uderzyła tak samo jak ono. Patrzyła na Matta z pogardą i nienawiścią. – Wszyscy zostaną, kiedy będziesz wyszczególniał swoje nieprzyzwoite warunki. Mam możliwość wyboru: albo zabijesz mojego ojca procesem sądowym, albo dopadniesz mnie, tak to ma wyglądać? Teraz zacznij mówić tym swoim prawnikom, jak masz zamiar to zrobić! Powiedz im, jak często i w jaki sposób, niech cię diabli! Ale przygotuj pokwitowanie draniu, bo każę ci je podpisać.

Rzuciła ostre spojrzenie sekretarce.

– Czy pani dobrze się bawi? Zapisała pani wszystko? Ten potwór, dla którego pani pracuje, będzie teraz dyktował, w jaki sposób chce się zabawić, jak często…

Nagle wszyscy się poderwali. Matt zerwał się z krzesła, kierując się ku drugiej stronie stołu, Levinson próbował go powstrzymać i chwycił go za rękaw, ale nie trafił. Stuart odepchnął swoje krzesło i chciał zasłonić sobą Meredith, ale ona uchyliła się.

– Nie zbliżaj się do mnie! – zagroziła Stuartowi, zanim odwróciła się do Matta. Zaciśnięte w pięści dłonie trzymała luźno wzdłuż boków. – Draniu! – wysyczała. – Dyktuj swoje warunki. Jak często ma się to odbywać, jak… – Matt wyciągnął ku niej ręce, a w tym samym momencie ona zamachnęła się i jej pięść wylądowała na jego twarzy z taką siłą, że głowa aż odskoczyła mu na bok.

– Przestań – rozkazał, chwytając ją za ramię. Wzrok jednak koncentrował na Stuarcie, który gotów na wszystko kierował się ku niemu.

– Draniu! – łkała, patrząc na Matta. – Ty draniu, ufałam ci. Matt przygarnął ją do siebie, uwalniając się od Stuarta.

– Posłuchaj mnie! – powiedział przez zaciśnięte zęby i odsunął się z nią na bok. – Nie proszę, żebyś spała ze mną! Rozumiesz mnie? Proszę cię o szansę, do diabła! Tylko o szansę w czasie tych jedenastu tygodni!

Wszyscy obecni zamarli. Stali bez ruchu. Nawet Meredith przestała się wyrywać, ale drżała w dalszym ciągu. Zakryła twarz dłońmi.

Matt, patrząc na całe audytorium, rozkazał ostro:

– Wynoście się stąd, do diabła!

Levinson i Pearson zbierali dokumenty, przygotowując się do wyjścia, ale Stuart nie ruszał się z miejsca, obserwując Meredith, która ani nie akceptowała, ani nie odtrącała uścisku Matta.

– Nigdzie się stąd nie ruszę, dopóki jej nie puścisz albo ona nie powie mi, że chce, żebym wyszedł.

Matt wiedział, że mówi serio, a ponieważ Meredith uspokoiła się już, wypuścił ją z objęć i zaczął szukać w kieszeni chusteczki dla niej.

– Meredith? – powiedział niepewnie Stuart do odwróconej do niego dziewczyny. – Chcesz żebym zaczekał na zewnątrz czy żebym tu został? Powiedz, co mam zrobić?

Czuła się upokorzona do granic możliwości, kiedy sobie uświadomiła, do jak mylnych konkluzji doszła i jaką scenę urządziła. Była wściekła, bo to on sprowokował ją do tego. Bez słowa podziękowania chwyciła chusteczkę Matta.

– Jedyne, czego teraz chce – powiedział Matt do Stuarta, siląc się na ponury dowcip – to uraczyć mnie kolejnym takim ciosem…

– Mogę mówić za siebie! – wycedziła, wycierając lekko oczy i nos i cofając się do tyłu. – Zostań tutaj, Stuart. – Podniosła na Matta błyszczące, pełne złości i niedowierzania oczy i powiedziała: – Chciałeś, żeby wszystko to było potwierdzone prawnie i załatwione formalnie. Powiedz mojemu prawnikowi, co rozumiesz przez „danie szansy”, bo ja najwyraźniej nie rozumiem tego sformułowania.

– Wolałbym porozmawiać o tym z tobą w cztery oczy.

– No cóż – powiedziała, patrząc na niego z pogardą, chociaż błyszczące ciągle na jej rzęsach łzy łagodziły to spojrzenie. – Twoja strata! To ty obstawałeś przy tym, żeby zrobić to tutaj i w obecności twoich prawników! Najwyraźniej nie mogłeś oszczędzić mi tego wszystkiego i przedyskutować tego ze mną na osobności kiedy indziej…

– Dzwoniłem do ciebie wczoraj, żeby tak właśnie zrobić – powiedział. – Poinstruowałaś swoją sekretarkę, żeby mi powiedziała, że mam się z tobą komunikować wyłącznie za pośrednictwem twojego prawnika.

– Mogłeś spróbować jeszcze raz!

– Kiedy? Po twojej nagłej podróży do Reno czy do Meksyku, gdzie załatwiłabyś szybki rozwód?

– I miałam rację, że chciałam to zrobić – powiedziała agresywnie, co Matt skwitował pełnym dumy uśmiechem. Była wspaniała: już dochodziła do siebie, podbródek podniosła dumnie do góry, wyprostowała ramiona. Nie była jeszcze w stanie spojrzeć w twarz prawnikom. Matt zerknął w ich stronę ponad jej głową. Jego prawnicy, z płaszczami przerzuconymi przez ramię, z teczkami w dłoniach, kierowali się ku wyjściu, ale prawnik Meredith uparcie pozostawał na swoim miejscu. Ręce miał skrzyżowane na piersi i obserwował Matta z mieszaniną niechęci, podejrzliwości i nieskrywanej ciekawości.

– Meredith – powiedział Matt. – Czy mogłabyś przynajmniej poprosić swojego prawnika, żeby poczekał w moim gabinecie? Będzie widział wszystko stamtąd, ale nie ma potrzeby, żeby usłyszał więcej, niż to się już stało jego udziałem.

– Nie mam nic więcej do ukrycia – powiedziała ostro. – A teraz skończmy to już wreszcie. Czego dokładnie chcesz ode mnie?

– W porządku – powiedział Matt, decydując, że nic go nie obchodzi, co jeszcze usłyszy Whitmore. Przysiadł na brzegu konferencyjnego stołu i skrzyżował dłonie na piersiach. – Chcę szansy dla nas obojga na lepsze wzajemne poznanie się przez następnych jedenaście tygodni.

– I w jaki to sposób mamy to zrobić, zgodnie z twoim planem? – zapytała ostro.

– Tak jak to zwykle bywa: zjemy razem kolację, pójdziemy do teatru…

– Jak często – przerwała mu, zła jeszcze bardziej niż kiedykolwiek dotąd.

– Nie zastanawiałem się nad tym.

– Zapewne byłeś zbyt zajęty doprowadzaniem do perfekcji swoich metod szantażu i obmyślaniem sposobów rujnowania mi życia!

– Cztery razy w tygodniu – rzucił, odpowiadając na jej pytanie o częstość spotkań. – I nie próbuję rujnować ci życia!

– W jakie dni tygodnia? – skontrowała. Przestał się złościć i powstrzymał kolejny uśmiech.

– Piątek, sobota niedziela i… środa – dodał po chwili zastanowienia.

– Czy przyszło ci na myśl, że mam życie zawodowe i narzeczonego?

– Nie chcę przeszkadzać ci w życiu zawodowym. Twój narzeczony będzie musiał się wycofać na jedenaście tygodni.

To nie w porządku w stosunku do niego… – wykrzyknęła Meredith.

– Trudno!

To ostre sformułowanie, lodowaty ton głosu i niewzruszony wyraz twarzy tak wyraźnie mówiły o jego bezwzględności, że w końcu zrozumiała, że nic, co powie czy zrobi, nie wpłynie na zmianę jego zamierzeń. Stanowiła jego najnowszy obiekt, który miał zamiar bezwzględnie przejąć.

– Te wszystkie okropne rzeczy, które mówią o tobie, to nie są kłamstwa, prawda?

– W większości nie – wycedził, wyglądając, jakby znowu go spoliczkowała.

– Dla ciebie nie liczy się, kogo zranisz i co będziesz musiał zrobić, żeby dostać to, czego chcesz, mam rację?

Spochmurniał.

– Nie w tym wypadku.

Opuściła ramiona, jej odwaga uleciała.

– Dlaczego mi to robisz? Co ci zrobiłam… świadomie… żebyś chciał w ten sposób poszatkować moje życie na drobne kawałki?

Nie znajdował na to pytanie odwiedzi, którą mogłaby zaakceptować teraz bez roześmiania mu się w twarz lub zdenerwowania się.

– Powiedzmy, że uważam, że jest między nami coś… rodzaj wzajemnego przyciągania i chcę sprawdzić, na ile to jest poważne.

– Boże! Nie mogę uwierzyć w to, co słyszę! – wykrzyknęła. – Niczego między nami nie ma! Nic poza przerażającą przeszłością.

– A ostatni weekend? – wytknął jej obcesowo. Meredith pokryła gniewem zażenowanie.

– To był… to był tylko seks!

– Tak myślisz?

– Ty to powinieneś wiedzieć najlepiej! – wykrzyknęła, przypominając sobie coś w związku z nim, co zwróciło ostatnio jej uwagę. – Jeśli chociaż połowa tego, co o tobie czytałam, jest prawdą, to pobiłeś wszelkie światowe rekordy, jeśli chodzi o tanie romanse i nic nie znaczące flirty. Boże, jak mogłeś przespać się z tą różowowłosą gwiazdą rocka?

– Z Mariann Tigobell?

– Tak! Nie próbuj zaprzeczać! To było na pierwszej stronie „National Tattler”.

Matt stłumił uśmiech, obserwował, jak krąży powoli do przodu i do tyłu, uwielbiał sposób, w jaki się poruszała, sposób, w jaki akcentowała słowa, kiedy była zła, sposób, w jaki przywierała do niego, kiedy była bliska orgazmu… jakby nie była pewna, że może jej się to naprawdę zdarzyć. Może nie zawsze mogła liczyć na takie przeżycia z innymi mężczyznami… Była cudowna, z natury namiętna; wiedział, nie miał się co łudzić, że sypiała z innymi. Zadowolił się nadzieją, że wszyscy oni byli egoistami, ludźmi niedoświadczonymi lub nieciekawymi. Najchętniej przypisałby im te wszystkie trzy cechy jednocześnie i dodałby do nich impotencję.

– I cóż? – powiedziała z naciskiem. – Jak mogłeś spać z tą… z tą kobietą?

– Byłem na przyjęciu u niej w domu. Nie spałem z nią.

– I ja mam w to uwierzyć?

– Najwyraźniej nie zanosi się na to.

– To bez znaczenia – rzekła, otrząsając się z tych myśli. – Proszę cię, Matt – próbowała po raz ostatni wpłynąć na niego, żeby zmienił swój szalony plan. – Jestem zakochana w kimś innym.

– Nie było widać tego w niedzielę, kiedy byliśmy razem w łóżku…

– Przestań o tym mówić. Kocham Parkera Reynoldsa. Przysięgam, że tak jest. Kochałam się w nim, od kiedy byłam małą dziewczynką. Kochałam go, zanim poznałam ciebie!

Matt już miał to puścić mimo uszu, jako mało prawdopodobne z tego samego powodu, z jakiego wydawało mu się to teraz wątpliwe, kiedy Meredith dodała:

– Tylko że wtedy on zaręczył się z kimś innym i zrezygnowałam.

To stwierdzenie zraniło go na tyle, że wstał i powiedział szorstko:

– Słyszałaś, Meredith, moją ofertę, decyduj: tak lub nie. Zdała sobie sprawę, że nagle stał się wyniosły i twardy.

Mówił serio. Dyskusja była skończona. Stuart też to wyczuł i już wkładał płaszcz, kierując się do wyjścia. W drzwiach zaczekał na nią. Celowo odwróciła się plecami do Matta, idąc po torebkę. Napawała się przyjemną świadomością pozostawienia go w niepewności. Sprawiała wrażenie, jakby rozważała i oceniała jego propozycję. Jej myśli wirowały w panice. Wzięła torebkę ze stołu konferencyjnego, czując na plecach jego wwiercający się w nią wzrok. Niewzruszona, podeszła do kanapy po płaszcz.

Za jej plecami rozległ się lodowaty, ostrzegawczy głos Matta:

– Czy to jest twoja odpowiedź?

Nie odezwała się, przełknęła nerwowo, próbując w ostatniej chwili wymyślić sposób dotarcia do niego, przemówienia do jego serca. Jedyne, do czego był zdolny, to namiętność: namierność, wybujałe ego i zemsta, to w nim dominowało. Wzięła z kanapy płaszcz, przerzuciła go przez ramię i rzucając Mattowi zaledwie przelotne spojrzenie, skierowała się do wyjścia.

– Chodźmy – powiedziała do Stuarta. Chciała, żeby Matthew Farrell chociaż przez minutę albo dwie myślał, że rzuciła mu jego ultimatum w twarz… miała złudną nadzieję, że zawoła za nią, że to był tylko blef, że nie zrobiłby jej czegoś takiego.

Jednak za jej plecami panowała niczym nie zmącona cisza.

Sekretarka Matta najwyraźniej skończyła już pracę i kiedy Stuart zamknął za nimi drzwi gabinetu, Meredith zatrzymała się i przemówiła po raz pierwszy. Przyduszonym głosem zapytała:

– Czy on naprawdę może zrobić to, czym grozi mojemu ojcu?

Stuart sapnął. Był zły z wielu powodów, a między innymi i dlatego, że Meredith została poddana tej trudnej do zrozumienia presji, z jaką miała podejmować decyzję:

– Nie możemy zapobiec oddaniu przez niego sprawy do sądu albo wytoczeniu procesu twojemu ojcu; myślę, że nie miałby wielkich szans na uzyskanie czegokolwiek poza zemstą, jeśli w ogóle to by mu się udało. Jednak czy wygrałby czy przegrał tego samego dnia, kiedy złoży te pozwy, nazwisko twojego ojca znajdzie się na czołówkach gazet. Jak on się czuje?

– Nie na tyle dobrze, żeby ryzykować poddanie go napięciu, jakie taki rozgłos by spowodował. – Spojrzała na dokument, który Stuart trzymał w dłoni, a potem szczerze w jego oczy. – Widzisz w tym jakieś uchybienia, które moglibyśmy wykorzystać?

– Ani jednego. I żadnej pułapki, jeśli to może być jakimkolwiek pocieszeniem. Jest to sformułowane w sposób prosty i jednoznaczny. Zawiera dokładnie to, co Levinson i Pearson powiedzieli głośno.

Położył papiery na biurku sekretarki, żeby Meredith mogła je przeczytać, ale potrząsnęła przecząco głową. Unikając widoku napisanych tam słów, wzięła z biurka długopis i podpisała dokument.

– Daj mu to i każ, żeby podpisał – powiedziała, wypuszczając z dłoni długopis, jakby parzył. – I każ temu… temu maniakowi wpisać dni tygodnia, które wymienił, i wprowadź pewne zmiany. Niech będzie zaznaczone, że jeśli nie wykorzysta któregoś dnia, to nie będzie go mógł zastąpić innym!

Stuart niemal się uśmiechnął, kiedy to usłyszał, a kiedy podała mu papiery, pokręcił głową.

– Myślę, że nie musisz się na to wszystko narażać, o ile nie chcesz tych pięciu milionów albo ziemi w Houston bardziej, niż chciałaś tego tam w środku. On blefuje, jeśli chodzi o twojego ojca.

Jej twarz rozjaśniła się nadzieją.

– Dlaczego tak myślisz?

– To przeczucie. Bardzo silne przeczucie.

– Bazujące na czym?

Stuart pomyślał o szczerej czułości malującej się w twarzy Farrella, kiedy trzymał dłoń Meredith. Pomyślał o sposobie, w jaki na nią spojrzał, kiedy go spoliczkowała, i zupełnie pozbawionej brutalności reakcji, kiedy uspokajał ją potem. I chociaż Stuart podejrzewał na początku, że Farrell myśli rzeczywiście o jakiegoś rodzaju jedenastotygodniowej orgii, to ten człowiek wydawał się autentycznie zaskoczony tym posądzeniem. Zamiast jednak uraczyć ją tak niekonkretną motywacją, powiedział:

– Jeśli jest na tyle bezwzględny, żeby zrobić to twojemu ojcu, to dlaczego oferuje ci aż tyle? Dlaczego po prostu nie zagrozi ci, żebyś się poddała?

– Podejrzewam, że liczy na to, że będzie miał lepszą zabawę, jeśli będę się mniej opierać. Myślę też, że sprawia mu przyjemność to, że ja i mój ojciec wiemy, że on może rzucać pieniędzmi tego rzędu na prawo i lewo, niemal tego nie zauważając. Kiedy Farrell miał dwadzieścia sześć lat, mój ojciec upokorzył go niesamowicie. Co gorsza, ciągle jeszcze próbuje to robić! Mogę sobie wyobrazić, jak źle Matt może mu życzyć, nawet jeśli tobie trudno to sobie uzmysłowić.

– A ja w dalszym ciągu jestem skłonny założyć się z tobą, że bez względu na to, czy zgodzisz się na te warunki, czy nie, on nie wystąpi na drogę prawną przeciwko twojemu ojcu.

– Chciałabym móc w to uwierzyć – powiedziała już spokojniej. – Motywuj to rozsądnie, a wyjdziemy stąd, wyrzucając te papiery do kosza.

– To może zabrzmi… dziwnie, biorąc pod uwagę to, co Farrell wyczyniał dzisiaj, i reputację, jaką ma, ale nie sądzę, żeby on mógł zrobić cokolwiek, co mogłoby cię zranić.

Zaśmiała się krótko, gorzko.

– Jak wytłumaczysz zastraszanie, upokarzanie, że nie wspomnę już o szantażu? Jak nazwiesz to, na co naraził mnie dzisiaj?

Stuart bezsilnie wzruszył ramionami.

– To nie jest szantaż, to on ci daje pieniądze, a nie ty jemu. Nazwałbym to mobilizacją wszelkich sił i środków, użyciem najdrobniejszych nawet metod, żeby osiągnąć cel, ponieważ jest to dla niego aż tak ważne. Myślę też, że sytuacja nie wymknęła się dziś spod kontroli dzięki żelaznej taktyce Pearsona i jego aktorskim zamiłowaniom. Obserwowałem Farrella przez większość tego spotkania i zawsze, kiedy Pearson zaczynał naciskać cię zbyt mocno, Farrell był niezadowolony. Wybrał nieodpowiedniego adwokata dla przeprowadzenia tak delikatnego przedsięwzięcia jak to. Levinson i Pearson grają tylko w jeden sposób: łapią przeciwnika za gardło i jedynym ich celem jest wygrać.

Meredith straciła nadzieję, słysząc tę pozbawioną mocnych elementów motywację.

– Nie mogę stawiać na szali życia ojca, opierając się na tak mało konkretnych przesłankach. I powiem coś jeszcze – dodała ze smutkiem. – Matt wybrał prawników, którzy myślą dokładnie tak jak on sam. Może i masz rację, że Matt nie chce mnie skrzywdzić, ale mylisz się co do tego, co chce osiągnąć. W chwili, kiedy wychodziliśmy stamtąd, zorientowałam się, co to takiego. – Westchnęła z drżeniem. – To nie mnie Matt chce dopaść. On mnie nawet nie zna. Jedyne, czego chce, to zemścić się na moim ojcu. Zorientował się, że są dwie metody, żeby to osiągnąć. Albo wytoczy mu proces, albo jego zemsta będzie słodsza, bardziej dotkliwa, jeśli wykorzysta do tego mnie. Zmusić mojego ojca do zobaczenia nas razem po tych wszystkich latach, sprawić, żeby bał się, że jest jakaś szansa, że zostaniemy razem, to dla Matta jest realizacja powiedzenia „oko za oko”. Tak to wygląda – powiedziała, kładąc rękę na ramieniu Stuarta. – Zrobiłbyś coś dla mnie, kiedy zaniesiesz to do niego?

Skinął głową, nakrywając ręką jej dłoń.

– Co to ma być?

– Spróbuj namówić Matta, żeby cała ta umowa i nasze małżeństwo pozostały tajemnicą. Prawdopodobnie nie zgodzi się na to, bo pozbawiłoby go to części przyjemności, elementu zemsty, ale mimo to spróbuj.

– Zrobię to.

Kiedy wyszła, Stuart dopisał na drugiej stronie warunki, które miał nadzieję, że Farrell zaakceptuje. Wyprostował się i zamiast grzecznie zapukać do drzwi gabinetu, otworzył je. Kiedy zobaczył, że Farrella tam nie ma, skierował się cicho do sali konferencyjnej. Miał nadzieję, że go zaskoczy, że wychwyci coś, wyraz twarzy może, coś, co da mu jakieś wyobrażenie o prawdziwych odczuciach tego człowieka.

Zasłony w sali konferencyjnej były odsłonięte. Farrell stał przy oknie. W ręku trzymał drinka. Wpatrywał się w horyzont, mięśnie twarzy miał napięte. Stuart nie bez satysfakcji pomyślał, że wygląda jak człowiek, który poniósł przed chwilą niesamowitą porażkę i próbuje się z tym pogodzić. Prawdę mówiąc, kiedy tak stał w tej ogromnej, pustej sali konferencyjnej, otoczony oznakami władzy i dobrobytu, biła od niego nie pasująca do tego wszystkiego samotność. Przechylił głowę, patrząc na trzymaną w dłoni szklaneczkę, uniósł ją do ust i wypił jej zawartość do dna, jakby próbując zmyć smak goryczy. Stuart odezwał się:

– Czy powinienem zapukać?

Farrell odwrócił gwałtownie głowę, ale nawet w tym momencie zaskoczenia Stuart nie był pewny, czy dostrzegł w jego twarzy głęboką ulgę, czy zaledwie ogromną satysfakcję, tak szybko się opanował. Jego reakcje udawało się stosunkowo łatwo odczytywać, kiedy w pobliżu była Meredith, teraz jednak Farrell stał się wyniosły i zagadkowy. Zerknął na dokumenty trzymane przez Stuarta, żeby się upewnić, co to jest, i ruszył w kierunku barku.

– Miałem właśnie sobie zrobić następnego drinka – powiedział, nie okazując zniecierpliwienia, żeby dostać w ręce podpisane papiery. – Miałby pan ochotę napić się czegoś, czy raczej wolałby pan przejść od razu do interesów?

Sprawiał wrażenie, jakby było mu zupełnie obojętne, co Stuart wybierze, ale on dostrzegł możliwość dowiedzenia się czegoś o uczuciach, jakie Farrell żywił w stosunku do Meredith, i postanowił skorzystać z okazji.

– Interesy nie zajmą nam dużo czasu – powiedział, podążając za Mattem do barku. – Wykorzystam pańskie zaproszenie na drinka.

– Kolejny Perrier? – zapyta! Farrell, wchodząc w lustrzany półokrąg.

– Burbon – powiedział lakonicznie Stuart. – Czysty. Wywołało to pytające spojrzenie ze strony Farrella.

– Naprawdę?

– Czy skłamałbym komuś tak sprytnemu i bezwzględnemu jak pan? – odparł sucho Stuart.

Farrell rzucił mu sarkastyczne spojrzenie i sięgnął po karafkę z burbonem.

– Skłamałby pan samemu diabłu, gdyby chodziło o dobro pana klienta.

Stuart był zaskoczony i zdziwiony trafnością tego stwierdzenia. Położył teczkę na ladzie barku i wyjął z niej dokumenty.

– Ma pan rację, jeśli o to chodzi – przyznał. – Jesteśmy przyjaciółmi, ja i Meredith. Prawdę mówiąc – ciągnął, starając się stworzyć atmosferę bardziej rozluźnioną, sprzyjającą zwierzeniom. – Kiedyś potężnie się w niej podkochiwałem.

– Wiem o tym.

Ponownie zaskoczony i właściwie pewny, że Farrell kłamie, Stuart powiedział:

– Jeśli weźmiemy pod uwagę, że jak sądzę, sama Meredith o tym nie wie, to muszę przyznać, że jest pan nadzwyczaj dobrze poinformowany. Co jeszcze pan wie?

– O panu? – zapytał obojętnie Farrell.

Stuart skinął głową, potakując, a Farrell zaczął przygotowywać swojego drinka. Wrzucając do szklanki kostki lodu, rozpoczął zwięzłą, pozbawioną emocji recytację jego danych osobistych, co zdziwiło Stuarta kompletnie i wywołało u niego lekki, nieprzyjemny dreszcz.

– Jest pan najstarszym z pięciu synów – powiedział Farrell. – Pana dziadek i jego dwaj bracia założyli firmę prawniczą, w której pracuje pan teraz, kontynuując rodzinną tradycję, W wieku lat dwudziestu trzech ukończył pan Harwardzką Szkołę Prawniczą, to też rodzinna tradycja. Zdobył pan tam prestiż jako prezydent roku i twórca „Law Review”. Po ukończeniu studiów chciał pan pracować w biurze prokuratora okręgowego, specjalizując się w przypadkach nadużyć właścicieli domów czynszowych. Ugiął się pan jednak pod presją rodziny i podjął pracę w rodzinnej firmie, gdzie prowadzi pan sprawy bogatej klienteli i właścicieli firm wywodzących się głównie z pańskiego kręgu towarzyskiego. Nie cierpi pan prawa korporacyjnego, ale jest pan geniuszem w jego zakresie; jest pan twardym negocjatorem, wspaniałym strategiem i dobrym dyplomatą, o ile pańskie osobiste uczucia nie są zaangażowane, tak jak to miało miejsce dzisiaj. Jest pan osobą prosto zmierzającą do celu i bardzo dokładną, ale niezbyt dobrze radzi pan sobie z sędziami. Chce pan wywrzeć na nich wrażenie suchymi faktami, zamiast wpływać na ich emocje, kierując się zasadami logiki. Żeby osiągnąć ten cel, zwykle przeprowadza pan bardzo dokładne badania przedprocesowe, a potem przekazuje pan już tak opracowaną sprawę współpracownikowi i nadzoruje pan dalej wszystko… – Przerwał na chwilę swoją recytację, żeby podać Stuartowi drinka. – Mam mówić dalej?

– Ależ oczywiście, o ile ma pan coś jeszcze do dodania – odparł trochę sztywno Stuart.

Farrell uniósł do góry swoją szklaneczkę, napił się i kiedy Stuart zrobił to samo, powiedział:

– Ma pan trzydzieści trzy lata, jest pan heteroseksualny. Uwielbia pan szybkie samochody, ale nie ulega pan tej namiętności. Kocha pan żeglowanie i temu się pan oddaje. Kiedy miał pan dwadzieścia dwa lata, zakochał się pan w dziewczynie z Melrose Park. Poznał ją pan na plaży. Ona jednak pochodziła z robotniczej włoskiej rodziny i przepaść kulturowa między wami była nie do przezwyciężenia. Zdecydowaliście obydwoje, żeby to przerwać. Siedem lat później zakochał się pan w Meredith, ale ona nie mogła odwzajemnić pana uczuć i zostaliście przyjaciółmi. Dwa lata temu rodzina próbowała popchnąć pana do małżeństwa z Georginą Gibbons. Jej ojciec jest też adwokatem w pańskich kręgach. Zaręczyliście się, ale pan zerwał te zaręczyny. Pański majątek jest teraz szacowany na osiemnaście milionów, ulokowanych głównie w najwyżej notowanych akcjach. Kiedy pana dziadek umrze, dostanie pan w spadku kolejne piętnaście milionów albo mniej, jeśli on będzie kontynuował swoje wyprawy do Monte Carlo, gdzie prawie zawsze przegrywa.

Przerwał wyliczanie, na które Stuart zareagował czymś w rodzaju zdziwienia pomieszanego ze złością, i robiąc gest w stronę kanapy, zaprosił tam Stuarta. Biorąc dokumenty i swojego drinka, Stuart podążył tam za nim. Kiedy już siedzieli naprzeciwko siebie, Farrell zapytał:

– Pominąłem coś istotnego?

– Tak – odpowiedział Stuart, uśmiechając się ironicznie. Uniósł szklaneczkę w żartobliwym toaście. – Jaki kolor lubię najbardziej?

Farrell spojrzał mu prosto w oczy.

– Czerwony.

Stuart zaśmiał się nerwowo.

– Ma pan rację co do wszystkiego, poza moją dokładnością. Najwyraźniej był pan lepiej przygotowany do tej konfrontacji niż ja. W dalszym ciągu czekam na pański życiorys, a nie będzie on nawet w połowie tak interesujący jak pańskie dane o mnie. Jestem zaskoczony i pełen niechętnego podziwu.

Farrell wzruszył ramionami.

– Zupełnie niepotrzebnie. Intercorp jest właścicielem biura informacji kredytowej i dużej agencji detektywistycznej wykonującej wiele zleceń dla wielonarodowych korporacji.

Stuarta uderzyło to, że powiedział: Intercorp jest właścicielem”, a nie „jestem właścicielem”. Brzmiało to tak, jakby nie miał ochoty, żeby jego nazwisko było utożsamiane z imperium, które stworzył. Zgodnie z doświadczeniami Stuarta, większość potentatów, którzy świeżo zdobyli bogactwo, to zadufani w sobie ludzie, nie kryjący bynajmniej dumy ze swoich osiągnięć, żenująco chętnie przypominający otoczeniu o stanie swojego posiadania. Oczekiwał czegoś podobnego ze strony Farrella, zwłaszcza po tym, jak media przedstawiały go jako ostentacyjnego playboya – potentata o międzynarodowej sławie, wiodącego życie poświęcone głównie przyjemnościom. Ich zdaniem, Farrell wiódł bogate, satysfakcjonujące życie nowoczesnego sułtana.

Stuart miał wrażenie, że prawda była daleka od tego wizerunku; w najlepszym razie Farrell był po prostu wykształconym, pełnym rezerwy człowiekiem, którego trudno jest dobrze poznać. W najgorszym zaś, był wyzbytym z uczuć, wyrachowanym, pozbawionym wrażliwości człowiekiem, bezwzględnym, o żelaznej, przyprawiającej niemal o dreszcze samokontroli. Za kogoś takiego uważali go niewątpliwie jego partnerzy w interesach.

– Skąd pan wiedział, jaki kolor lubię najbardziej? – zapytał w końcu, gotów do podjęcia kolejnej próby lepszego poznania Farrella. – Nie dowiedział się pan tego z wywiadowni kredytowej.

– Zgadywałem – powiedział sucho Farrell. – Ma pan bordową teczkę i taki sam krawat. Poza tym, większość mężczyzn lubi czerwony, kobiety wolą zwykle niebieski. – Po raz pierwszy Farrell pozwolił sobie poświęcić nieco uwagi dokumentom, które Stuart położył na stole. – Mówiąc o kobietach – powiedział mimochodem – rozumiem, że Meredith to podpisała.

– Dodała kilka warunków – odparł Stuart, przyglądając mu się bacznie. Zauważył trudne do wychwycenia stężenie mięśni twarzy swojego rozmówcy. – Chce, żeby pan wymienił w dokumencie dni, o których pan wspomniał, i chce też zapisu, że jeśli nie wykorzysta pan któregoś z nich, nie może pan zastępować go innym.

Wyraz twarzy Farrella złagodniał i nawet w tym przyćmionym świetle Stuart dostrzegł, rozbawienie w jego szarych oczach. Rozbawienie i… dumę? Nie dane mu jednak było upewnienie się co do tego, ponieważ Farrell nagle wstał, podszedł do stołu konferencyjnego i wrócił z wiecznym piórem. Zaczął przerzucać strony, aż doszedł do ostatniej, na której Stuart wpisał dodatkowe warunki.

– Jak pan widzi, Meredith chce – dodał Stuart – żeby pan się zgodził nie ujawniać publicznie ani faktu waszego małżeństwa, ani sprawy jedenastotygodniowego okresu waszych spotkań.

Farrell zmarszczył brwi, ale kiedy Stuart już miał zamiar zacząć go przekonywać o słuszności jej warunków, tamten spojrzał na dokumenty, szybko podpisał wszystkie trzy zdania, po czym złożył podpis pod całością i przesunął papiery w stronę Stuarta.

– Czy zachowanie tajemnicy było pomysłem pana czy Meredith?

– Jej – odpowiedział Stuart, po czym, ponieważ korciło go, żeby przetestować reakcje Farrella, dodał gładko: – Jeśli usłuchałaby mojej rady, to wyrzuciłaby te papiery do kosza.

Farrell odchylił się wygodnie i obserwował Stuarta z denerwującym natężeniem i czymś, co można by uznać za błysk szacunku.

– Jeśliby to zrobiła – skontrował – ryzykowałaby zdrowie ojca i jego dobre imię.

– Niczego by nie ryzykowała – stwierdził Stuart ze spokojem. – Pan blefował. – Jego rozmówca tylko uniósł brwi, nie mówiąc nic, co skłoniło Stuarta do dalszego przyciśnięcia go. – To, co pan robi, jest nieetyczne i bardzo drastyczne. Jest pan albo światowej klasy draniem, albo człowiekiem szalonym, albo też jest pan w niej zakochany. Która ewentualność jest prawdziwa?

– Absolutnie pierwsza – odparł Farrell. – Możliwe też, że druga. Może wszystkie trzy. Niech pan zdecyduje.

– Już to zrobiłem.

– I która to z nich?

– Pierwsza i trzecia – odparł Stuart. Świetnie się bawił, widząc lekki, niechętny uśmiech Farrella w odpowiedzi na tę mało pochlebną konkluzję. – Co pan wie o Meredith? – zapytał Stuart po kolejnym łyku swojego drinka, zdecydowany znaleźć potwierdzenie dla swojej tezy, że Farrell jest w niej zakochany.

– Tylko to, co w czasie ostatnich jedenastu lat wyczytałem w magazynach i gazetach. Całej reszty wołałbym raczej dowiedzieć się na własną rękę.

Stuart pomyślał, że jak na mężczyznę, który właśnie sprawdził na wylot adwokata, bardzo znaczące było, że Farrell, zainteresowany jakoby tylko odwetem, nie zrobił równie bezosobowego wywiadu odnośnie do Meredith.

– W takim razie nie ma pan najmniejszego pojęcia o różnych drobiazgach z jej życiorysu – powiedział Stuart, ciągle przypatrując mu się znad brzegu swojej szklaneczki – jak na przykład o tym, że w lecie po jej pierwszym roku studiów przeżyła jakiegoś rodzaju tragiczny romans i że to dlatego z nikim się nie umawiała. To pan prawdopodobnie był zupełnie niechcący tego przyczyną – przerwał, widząc niezwykłe zainteresowanie i poruszenie Farrella tą informacją. Zbyt późno spróbował je ukryć, unosząc szklankę i popijając drinka. – I oczywiście – ciągnął dalej Stuart – nie wiedział pan też, że na przedostatnim roku na uczelni chłopak, któremu dała kosza, rozpowiadał, że ona albo jest lesbijką, albo jest kompletnie oziębła. Łatka lesbijki nie przylgnęła do niej na dobre tylko dzięki przyjaźni z Lisą Pontini, która chodziła z szefem Stowarzyszenia Studenckiego. Lisa była tak daleka od homoseksualizmu i tak lojalna w stosunku do Meredith, że przy pomocy swojego chłopaka ośmieszyła tamtego dokładnie. Jednak sprawa oziębłości przylgnęła do Meredith. Nazwali ją „Lodowa królowa”. Kiedy po studiach wróciła tutaj, szeptali jeszcze to przezwisko, ale ona była tak cholernie piękna, że to dodawało jej tylko atrakcyjności i dla wielu stanowiło wyzwanie. Poza tym, pokazanie się z Meredith Bancroft, patrzenie w jej twarz poprzez szerokość stolika restauracyjnego było takim zaszczytem dla tego delikwenta, że niewiele znaczyło to, że nie przespała się z nim.

Stuart czekał, mając nadzieję, że Farrell w końcu połknie przynętę i zacznie zadawać pytania, co mogłoby powiedzieć coś o jego prawdziwych uczuciach, tamten jednak albo nie żywił do niej żadnych uczuć, albo był zbyt przebiegły, by zdradzić się przed jej prawnikiem z czymś, co mogłoby spowodować, że ten powiedziałby jej, że jej mąż był zdecydowanie w niej zakochany i że w związku z tym może podrzeć ten dokument, nie ryzykując realizacji jego gróźb. Stuart był irracjonalnie przekonany, że sytuacja tak właśnie się przedstawiała, i powiedział obojętnie:

– Mogę pana o coś zapytać?

– Zapytać pan może – odparł Farrell.

– Co sprawiło, że zdecydował pan wystawić dzisiaj przeciwko niej aż dwóch prawników i to w dodatku znanych z notorycznego stosowania brutalnych metod?

Stuart po raz kolejny pomyślał, że nie uzyska odpowiedzi, ale Farrell przyznał z ironicznym uśmiechem:

– To był błąd taktyczny z mojej strony. Tak bardzo chciałem, żeby ta umowa została przygotowana na czas na to spotkanie, że nie dopilnowałem, żeby Levinson i Pearson zrozumieli, że chcę, żeby Meredith została przekonana do jej podpisania, a nie rozszarpana na strzępy.

Farrell wstał, odstawiając na stół swoją do połowy opróżnioną szklaneczkę. Dał tym do zrozumienia, że ich małe tête – à – tête dobiegło końca.

Stuartowi nie pozostało nic innego, jak tylko zrobić to samo i zebrać papiery. Robiąc to powiedział:

– To było coś więcej niż tylko błąd. To było coś na kształt śmiertelnego pocałunku. Poza tym, że ją pan zranił i postawił w przymusowej sytuacji, to jeszcze zawiódł pan jej zaufanie i poniżył ją, pozwalając Levinsonowi powiedzieć nam, że spała z panem w czasie ostatniego weekendu. Będzie pana nienawidzić za to o wiele dłużej niż przez jedenaście tygodni. Jeśli znałby pan ją lepiej, niż ją pan zna, zdałby pan sobie z tego sprawę.

– Meredith nie jest w stanie chować długo urazy – poinformował go Farrell stanowczym, zabarwionym dumą głosem. Stuart starał się ukryć szok, jaki te słowa w nim wywołały, ponieważ każde z nich niezamierzenie potwierdzało jego podejrzenia. – Jeśliby tak nie było, to ona nienawidziłaby swojego ojca za zmarnowane dzieciństwo i za to, że umniejszał jej sukcesy w pracy. Nienawidziłaby go też teraz za to, co nam zrobił jedenaście lat temu. Ona jednak próbuje go chronić przede mną. Meredith, zamiast nienawidzić, chce znajdować sposoby na usprawiedliwienie tego, co trudno jest wybaczyć ludziom, których kocha, wliczając tu i mnie. W moim wypadku, przekonuje się, że miałem prawo ją porzucić, bo przede wszystkim, kiedyś zostałem zmuszony, żeby się z nią ożenić. – Nieświadom fascynacji i zaskoczenia, jakich doświadczał Stuart, słysząc to, co mówił, Farrell spojrzał na niego poprzez dzielący ich stolik i dodał: – Meredith nie może znieść widoku ranionych ludzi. Posyła nieżyjącym dzieciom karteczki mówiące, że były kochane: płacze w ramionach starego człowieka, ponieważ on przez jedenaście lat wierzył, że unicestwiła jego nie narodzonego wnuka, a potem jedzie godzinami wśród śnieżycy, bo musi natychmiast powiedzieć mi, jak to naprawdę było. Ma miękkie serce i jest aż nadmiernie ostrożna. Jest też inteligentna, bystra i ma intuicję. Te wszystkie przymioty umożliwiły jej osiągnięcie sukcesu w pracy i dzięki nim nie pożarli jej inni, knujący dyrektorzy ani ona nie stała się podobna do nich. – Nachylił się, wziął wieczne pióro i rzucił Stuartowi zimne, wyzywające spojrzenie. – Co jeszcze muszę wiedzieć o niej?

Stuart triumfował:

– Do diabła – powiedział łagodnie, śmiejąc się. – Miałem rację, pan jest w niej zakochany. A ponieważ tak jest, nie zrobiłby pan najmniejszego ruchu, żeby zranić ją, procesując się z jej ojcem.

Farrell odgarnął poły marynarki, wsunął ręce do kieszeni i zepsuł trochę poczucie triumfu Stuarta, nie przejmując się ani trochę jego konkluzją, a całkowicie zepsuł je, dodając:

– Pan tak myśli, ale nie jest pan pewien na tyle, żeby ryzykować sugerowanie Meredith, żeby wystawiła mnie na próbę. Nie jest pan pewien nawet na tyle, żeby ponownie poruszyć z nią ten temat. A gdyby pan był tego pewien, wahałby się pan w dalszym ciągu.

– Doprawdy? – powiedział Stuart, uśmiechając się do siebie samego. Idąc do barku po teczkę, już zastanawiał się, co i w jaki sposób powiedzieć Meredith. – Skąd to przekonanie?

– Stąd – odpowiedział spokojnie Farrell zza jego pleców – że od chwili, kiedy zorientował się pan, że Meredith spała ze mną w ubiegły weekend, nie był pan zupełnie pewien właściwie niczego, szczególnie jej uczuć do mnie. – Mówiąc to, ruszył do gabinetu, eskortując grzecznie swojego gościa do wyjścia.

Stuart nagle przypomniał sobie trudny do opisania wyraz twarzy Meredith, kiedy stała, trzymając dłoń w ręce Farrella. Wzrastającą niepewność pokrył wzruszeniem ramion i powiedział:

– Jestem prawnikiem, moim zadaniem jest powiedzieć jej, co myślę, nawet jeśli to tylko przeczucie.

– Jest pan też jej przyjacielem i był pan kiedyś w niej zakochany. Jest pan zaangażowany osobiście i dlatego będzie pan się wahał i rozważał wszystko, aż w końcu zdecyduje pan zostawić sprawę jej własnemu biegowi. Przecież jeśli nic z tego nie wyjdzie, ona nie straci niczego przez spełnienie moich warunków, a tylko zyska pięć milionów.

Dotarli do biurka i Farrell stanął za nim. Stuart rozglądał się wokół, szukając pretekstu do powiedzenia czegoś, co mogłoby tamtego poruszyć. Jego spojrzenie padło na stojące na biurku Farrella, oprawione w ramki zdjęcie kobiety.

– Ma pan zamiar trzymać tu to zdjęcie, kiedy będzie pan zabiegał o względy swojej żony?

– Jak najbardziej.

Coś w sposobie, w jaki to powiedział, kazało mu się zastanowić nad swoim pierwszym wrażeniem, że kobieta ta była jego dziewczyną lub kochanką.

– Kto to jest? – zapytał bezceremonialnie.

– To moja siostra.

Farrell wpatrywał się w niego z tym samym, denerwującym spokojem i Stuart wzruszył ramionami. Celowo siląc się na agresję, powiedział:

– Ładny uśmiech. Ciało też niezłe.

– Zignoruję tę ostatnią uwagę – powiedział Farrell – i uprzejmie zaproponuję, żebyśmy zjedli we czwórkę kolację, kiedy mnie odwiedzi. Proszę powiedzieć Meredith, że przyjadę po nią jutro wieczorem o siódmej trzydzieści. Może pan zadzwonić rano do mojej sekretarki i podać jej adres.

Stuart skinął głową, otworzył drzwi i zamknął je za sobą. Nie pozostawało mu nic innego, został zwięźle odprawiony i potraktowany odpowiednio do sytuacji. Już poza biurem Farrella zaczął się zastanawiać, czy oddaje Meredith przysługę, nie mówiąc jej, żeby bez względu na to, czy jest w swoim mężu zakochana czy nie, uciekała od umowy, którą podpisała, najdalej i najszybciej jak potrafi. Ten człowiek był jak robot: nieczuły, wyizolowany, nie uznający kompromisów i zupełnie nie poddający się emocjom. Nawet obraźliwa uwaga pod adresem jego siostry nie zdołała drania rozzłościć.

Po przeciwnej stronie zamkniętych drzwi Matthew Farrell usiadł ciężko na swoim krześle, odchylił głowę do tyłu i przymknął oczy.

– Boże – szepnął, oddychając z drżeniem i głęboką ulgą. – Dzięki Ci.

To było coś najbardziej zbliżonego do modlitwy, na co się zdobył po raz pierwszy od ponad jedenastu lat. Był to pierwszy swobodniejszy oddech, jakiego zaczerpnął od dwóch godzin.

Загрузка...