ROZDZIAŁ 44

Zgodnie z sugestią Matta Meredith zaprosiła na konferencję prasową wszystkich dyrektorów i kierowników sklepu wyższej rangi, aby wyeliminować spekulacje wśród pracowników, udostępniając im fakty poprzez ich szefów. Żeby zyskać przychylność dziennikarzy, dział delikatesów „Bancrofta” został na polecenie Meredith udostępniony i brutalnie najechany przez wszystkich stu pięćdziesięciu dziennikarzy, którzy teraz zasiedli w audytorium po skonsumowaniu niebagatelnej ilości wyszukanego jedzenia i drogich win.

Meredith czekała w kulisach za sceną razem z dwoma mężczyznami, którzy pospieszyli jej z pomocą i czuła nie tylko wdzięczność, ale także dziwne zadowolenie. W zapomnienie poszedł układ, jaki wymógł na niej Matt, i umowa, jaką zawarła poprzedniego wieczoru z Parkerem. Jedyną liczącą się w tej chwili rzeczą było to, że obydwaj mężczyźni chcieli pomóc wtedy, kiedy ich potrzebowała. Spojrzała na Matta, starając się zachować spokój. Stał zaledwie kilka kroków od Parkera i przeglądał oświadczenie, które wypracowali wspólnie, ale które to on głównie zapisał. Parker robił dokładnie to samo i Meredith wiedziała dlaczego: obydwaj mężczyźni z premedytacją unikali rozmawiania ze sobą czy chociażby patrzenia na siebie. W jej biurze, kiedy uzgadniali sformułowania oświadczenia, które za chwilę miał odczytać szef public relations, traktowali się z chłodną grzecznością. To, że się nie lubili, rzucało się w oczy. Obydwaj przystali na to, że z chwilą, kiedy wyjdą na scenę, zaprezentują się jako przyjazny zespół, ale nie była pewna, czy będą w stanie zachować przekonujące pozory, skoro tak wyraźnie nie mogli się nawzajem znieść.

Teraz, kiedy ich obserwowała, ta instynktowna animozja wydawała się zabawna, ponieważ nagle zdała sobie sprawę, jak bardzo byli do siebie podobni pod pewnymi względami. Obydwaj byli niezwykle wysocy i niezaprzeczalnie przystojni: Parker w nienagannie skrojonym trzyczęściowym, niebieskim garniturze z odznaką Phi Betą Kappa wpiętą dyskretnie w kieszonkę kamizelki i Matt w pięknym czarnym garniturze w delikatne szare prążki, które sprawiały, że jego ramiona prezentowały się nawet bardziej okazale. Parker, z jasnoblond włosami i niebieskimi oczami, przypominał jej dzisiaj bardziej niż kiedykolwiek.Roberta Rediorda. Zerknęła dla porównania na Matta i studiowała Ostre linie jego podbródka i policzków, surowo uformowane usta i gęste, ciemnoblond, wspaniale ostrzyżone włosy. Zastanowiła się ponownie i stwierdziła, że jednak obydwaj mężczyźni wcale nie byli do siebie podobni. Parker stanowił Wzorzec kulturalnego, wykształconego mężczyzny o świetnych manierach, podczas gdy Matt… nie był taki. Nawet teraz była w Matcie gwałtowna, impulsywna siła, której nie potrafiło zatuszować jedenaście lat obycia towarzyskiego. Jego twarz była w rzeczywistości zbyt szorstka, zbyt twarda, żeby można ją było uznać za przystojną w zwykłym tego słowa znaczeniu… z wyjątkiem rzęs, pomyślała Meredith, uśmiechając się w myślach. Miał absurdalnie długie, gęste rzęsy.

Nagle gwar w audytorium przycichł, światła pojaśniały, mikrofony zatrzeszczały. Puls Meredith zaczął mocno walić, eliminując wszystkie inne myśli poza tymi o najbliższych kilku minutach.

– Panie i panowie – zaczął dyrektor public relations „Bancrofta”. – Zanim panna Bancroft, pan Reynolds i pan Farrell zjawią się tutaj, żeby odpowiedzieć na wszelkie dodatkowe pytania, jakie możecie państwo mieć do nich, prosili mnie o odczytanie oświadczenia. Przedstawia ono znane im fakty dotyczące incydentu, który spowodował, że zebraliście się państwo tutaj. Brzmi ono następująco: „Przed trzema tygodniami pan Reynolds spostrzegł po raz pierwszy nieprawidłowości w orzeczeniu rozwodowym wystawionym przez niejakiego Stanislausa Spyzhalskiego. natychmiast potem panna Bancroft i pan Farrell spotkali się, żeby przedyskutować tę sprawę…”

Kiedy oświadczenie miało się już ku końcowi, Parker i Matt odłożyli swoje kopie tego tekstu i podeszli do Meredith.

– Gotowa? – zapytał Parker.

Skinęła potwierdzająco i nerwowo wygładziła dekolt różowej wełnianej garsonki.

– Wyglądasz prześlicznie – zapewnił ją, a Matt z niepokojem zmarszczył brwi, widząc jej spiętą twarz.

– Zrelaksuj się – przestrzegł ją. – Jesteśmy ofiarami, a nie winnymi. Nie wychodź tam wyglądając sztywno, jakbyś miała coś do ukrycia, bo zaczną drążyć, doszukując się czegoś, czego nie mówimy. Bądź naturalna i uśmiechaj się do nich. Meredith – powiedział nagląco, obserwując, jak bierze oddech. – Nie poradzę sobie z tym sam! Potrzebuję twojej pomocy!

Ta uwaga wydawała się tak niesamowita w ustach człowieka, który bezpardonowo pokonywał wszelkie trudności, jakie ostatnio starała się piętrzyć przed nim, że uśmiechnęła się, mimo że zaledwie przed chwilą zżerała ją panika na myśl o publicznym dyskutowaniu jej osobistych spraw.

– Moja dziewczynka – powiedział z pełnym aprobaty uśmiechem.

– Cholernie „twoja”! – warknął Parker. W tym samym momencie dyrektor skończył odczytywać oświadczenie i wymienił ich nazwiska, co było sygnałem, żeby weszli na scenę.

W chwili kiedy się tam znaleźli, eksplodowały oślepiająco flesze, a światła reflektorów, niczym jaśniejące źrenice, poprowadziły całą trójkę do mikrofonów czekających na podium. Tak jak to zostało uzgodnione, Matt miał powiedzieć kilka słów wstępu, zanim padną pytania, i Meredith była zaskoczona, słysząc żartobliwy ton, jakiego użył, żeby to zrobić.

– To miło z państwa strony, że zaszczyciliście nasz zaimprowizowany występ – powiedział. – Gdybyśmy wczoraj wiedzieli, że będziecie tutaj dzisiaj, postaralibyśmy się o więcej atrakcji, żeby uświetnić tę okazję. – Zrobił pauzę, czekając, aż ucichnie śmiech, i potem powiedział: – Będziemy tutaj tylko przez pięć minut, prosimy więc, żebyście państwo zadawali zwięzłe, nie odbiegające od tematu pytania. Ja mógłbym tu być z wami całymi godzinami – zażartował, przeczekując kolejny wybuch śmiechu – ale Meredith ma cały dom towarowy do prowadzenia, a Parker ma już zaplanowane spotkania na to popołudnie.

Celowo użył w sposób przyjacielski imion Parkera i Meredith, co spowodowało nagłą, pełną zaskoczenia ciszę. Dające, się łatwo przewidzieć pandemonium wybuchło niemal natychmiast. Pytania wykrzykiwano ze wszystkich stron. Najgłośniejsze pochodziły od siedzącego w pierwszym rzędzie reportera CBS.

– Dlaczego pana małżeństwo z panną Bancroft było utrzymywane w tajemnicy?

– Jeśli pan pyta o to, dlaczego pan wtedy o tym nie wiedział – gładko odpowiedział Matt – to odpowiedź brzmi: jedenaście lat temu nikt nie interesował się specjalnie ani Meredith, ani mną.

– Panie Reynolds – wykrzyknął dziennikarz „Chicago Sun – Times”. – Czy termin pana małżeństwa z panną Bancroft zostanie przesunięty?

Uśmiech Parkera był chłodny i zdawkowy.

– Zgodnie z treścią odczytanego oświadczenia, Meredith i F… i Matt – poprawił się, próbując uśmiechnąć się mile do Matta – muszą przejść całą procedurę rozwodową. Nasze małżeństwo musi oczywiście zostać przesunięte do czasu, aż rozwód będzie prawomocny. Gdybyśmy postąpili inaczej, Meredith popełniłaby bigamię.

Użycie słowa „bigamia” było błędem i Meredith, w tej samej chwili, w której Parker je wypowiedział, wyczuła jego złość na samego siebie. Odebrała też zmianę nastroju wśród zgromadzonych dziennikarzy. Swobodną, luźną atmosferę, jaką próbował wprowadzić Matt, zastąpił pełen napięcia profesjonalizm. Nawet ton zadawanych pytań uległ zmianie.

– Panie Farrell, czy pan i panna Bancroft wystąpiliście już o rozwód? – agresywnie zapytał jeden z dziennikarzy. – Jeśli tak, to jakie powody rozwodu podajecie i gdzie składacie pozew?

– Jeszcze tego nie zrobiliśmy – Matt gładko włączył się do rozmowy.

– Dlaczego nie? – zażądała odpowiedzi kobieta z WBBM. Matt posłał jej spojrzenie pełne żartobliwego zażenowania:

– Moje zaufanie do prawników jest teraz raczej niewielkie. Może pani by mi kogoś poleciła?

Meredith wiedziała, jak bardzo Matt stara się utrzymać lekki nastrój, i kiedy w jej stronę padło pytanie, postanowiła sobie, że mu pomoże.

– Panno Bancroft – wykrzykiwał mężczyzna z „USA – Today”. – Co pani myśli o tym wszystkim?

Zobaczyła, jak Matt pochyla się lekko do przodu gotów odeprzeć to pytanie, i ubiegła go.

– Prawdę mówiąc – powiedziała ze zniewalającym uśmiechem – ostatnio czułam się tak „boleśnie” na cenzurowanym, kiedy w szóstej klasie szkoły podstawowej musiałam wejść na scenę przebrana za śliwkę.

Ta zaskakująca odpowiedź wywołała wybuch śmiechu wśród zgromadzonych. Jednak prawdziwą eksplozję fleszy i większe poruszenie wywołała spontaniczna reakcja Matta na to, co powiedziała. Odwrócił w jej stronę głowę i przesłał jej pełen zaskoczenia, promienny uśmiech.

Jako następne pojawiło się pytanie, którego Meredith obawiała się najbardziej.

– Panie Farrell, jaki powód rozwodu podawaliście państwo jedenaście lat temu?

– Tego nie jesteśmy pewni – powiedział żartobliwie Matt, zwracając się do dziennikarki z rozbrajającym uśmiechem. – Odkryliśmy, że dokumenty, jakie obydwoje dostaliśmy od Spyzhalskiego, nie są identyczne.

– Panno Bancroft – powiedziała dziennikarka „Tribune”. – Czy pani mogłaby powiedzieć, dlaczego rozpadło się pani małżeństwo?

Meredith wiedziała, że było to pytanie, na które Matt nie mógł za nią odpowiedzieć. Zdesperowana improwizowała. Z żalem i głosem, który, miała nadzieję, brzmiał żartobliwie, powiedziała:

– Wtedy myślałam, że życie u boku pana Farrella może być… nudne. – Ciągle jeszcze się śmiali, kiedy dodała serio: – Byłam dziewczyną z miasta, miałam niewiele lat, a Matt zaledwie w kilka tygodni po naszym ślubie wyruszył w dzikie stepy Ameryki Południowej. Losy poprowadziły nas w różne strony.

– Czy jest jakaś szansa na pojednanie między wami? – zapytał reporter MBC.

– Oczywiście nie – odruchowo odpowiedziała Meredith.

– To byłoby śmieszne, po tylu latach – dodał Parker.

– Panie Farrell? – nalegał ten sam dziennikarz. – Czy pan zechciałby odpowiedzieć na to pytanie?

– Nie – odparł niewzruszenie.

– Czy to jest pana odpowiedź, czy odmowa odpowiedzi?

– Proszę wybrać wersję, która się bardziej panu podoba – odpowiedział Matt z uśmiechem, który nie odbijał się w jego spojrzeniu, po czym skinął w stronę reportera chcącego zadać kolejne pytanie.

Posypały się one teraz szybko i gwałtownie, ale ponieważ najtrudniejsze już padły, Meredith poddała się hałasowi przetaczającemu się wokół niej i ogarnął ją dziwny spokój. Kilka minut później Matt rozejrzał się po zgromadzonych i powiedział:

– Nasz czas niemal dobiega końca. Mam nadzieję, że usłyszeliście państwo odpowiedzi na wszystkie pytania. Parker – zwrócił się do Reynoldsa z godną podziwu imitacją serdeczności – czy chciałbyś coś dodać?

Parker zdobył się na taki sam uśmiech.

– Myślę, Matt, że wszystko już zostało powiedziane. A skoro tak, to chodźmy stąd i pozwólmy, żeby Meredith powróciła do zarządzania tym miejscem.

– Zanim państwo wyjdziecie – zawołała rozkazująco jedna z kobiet, ignorując ich próbę zakończenia konferencji – chciałabym powiedzieć, że wszyscy państwo… wszyscy troje, przyjmujecie całą tę sytuację z nadzwyczajną gracją. Zwłaszcza pan, panie Reynolds. Pan, który znalazł się w centrum czegoś, nad czym ani wtedy, ani teraz nie ma pan absolutnej kontroli. Wielu oczekiwałoby z pana strony pokaźnej porcji antagonizmu w stosunku do pana Farrella, chociażby za spowodowanie zwłoki w pana małżeństwie z panną Bancroft.

– Nie ma tutaj powodów do antagonizmów – powiedział Parker, uśmiechając się zabójczo. – Matt Farrell i ja jesteśmy ludźmi cywilizowanymi i podchodzimy do tej sprawy spokojnie. Wszyscy troje znaleźliśmy się w niezwykłej sytuacji, która być może zostanie bez trudu rozwikłana. Prawdę mówiąc, cały ten problem niewiele różni się od problemu, jaki przedstawia sobą od początku nieprawidłowo wprowadzana w życie umowa handlowa, którą teraz należy skorygować.

Lisa czekała w kulisach, żeby uścisnąć Meredith.

– Chodź z nami na górę – szepnęła Meredith, mając nadzieję, że jej obecność sprawi, że Matt i Parker będą się zachowywać w stosunku do siebie bardziej poprawnie.

Wjeżdżali na górę windą zatłoczoną klientami sklepu. Jedna z kobiet w tyle windy nachyliła się do sąsiadki:

– To jest Meredith Bancroft z mężem i narzeczonym – obwieściła donośnym szeptem. – Obydwaj naraz, jeden i drugi, nieźle, co? A to jest Matthew Farrell, mąż. Umawia się z gwiazdami filmowymi!

Już przy pierwszym zdaniu Meredith dostała wypieków, ale nikt nie powiedział na ten temat ani słowa, dopóki nie znaleźli się w zaciszu biura Meredith. Milczenie przerwała Lisa, całując znowu Meredith i patrząc na nią ze śmiechem:

– Byłaś wspaniała, Mer! Cudowna!

– Nie użyłabym aż tak wielkich słów – powiedziała słabo Meredith.

– Ależ byłaś wspaniała! Własnym uszom nie wierzyłam, kiedy powiedziałaś o przebraniu za śliwkę w szóstej klasie. To wcale niepodobne do ciebie, zawsze tak poprawnej – odwracając się do Matta dodała: – Masz na nią dobry wpływ.

– Nie masz do zrobienia jakiejś pracy, za którą ci płacą? – warknął Parker.

Lisa, która pracowała zwykle niesamowitą ilość godzin, często po zamknięciu sklepu, wzruszyła ramionami.

– Jeśli chodzi o ścisłość, to odpracowuję tu więcej godzin niż te, za które mi płacą.

– Ja natomiast mam rzeczy, do których powinnam się wziąć – powiedziała Meredith, krzywiąc się lekko.

Parker wysunął się do przodu i pocałował ją w policzek. Patrząc z uśmiechem w jej oczy powiedział:

– Do zobaczenia w sobotę wieczorem.

Matt dał Meredith dwie sekundy na odmówienie, a kiedy zobaczył, że się waha, spojrzał na Parkera i obwieścił beznamiętnie:

– Nie sądzę, aby to było możliwe.

– Chwileczkę, Farrell! Przez następnych jedenaście tygodni soboty mają należeć do ciebie, ale ta jedna jest moja. Tak się składa, że są to trzydzieste urodziny Meredith i zaplanowaliśmy je dawno temu. Idziemy do „Antonia”.

Matt zwrócił się ku Lisie i zapytał krótko:

– Czy masz już jakieś plany na sobotę?

– Prawdę mówiąc, to nic takiego, czego nie mogłabym zmienić – odparła zaskoczona.

– Świetnie, w takim razie będzie nas czworo – zarządził. – Ale nie u „Antonia”. To zbyt uczęszczane miejsce i zbyt dużo tam światła. Rozpoznaliby nas w ciągu kilku sekund. Wybiorę jakiś lokal. – Był irracjonalnie poirytowany tym, że Meredith nie odmówiła Parkerowi. Skinął głową i wyszedł.

Parker poszedł w jego ślady i tylko Lisa zwlekała z odejściem. Na jej twarzy malowało się oszołomienie. Ciężko przysiadła na poręczy fotela.

– Boże mój, Mer – powiedziała śmiejąc się. – Już się nie dziwię, że zgodziłaś się na jego warunki. To najbardziej zadziwiający mężczyzna, jakiego kiedykolwiek poznałam…

– Nie ma nic zabawnego w tym wszystkim – odpowiedziała Meredith, nie chcąc komentować walorów osobowości Matta. – Mój ojciec ma w czasie całego rejsu czytać i oglądać rzeczy absolutnie rozrywkowe. Jeśli zdecyduje się złamać zakaz lekarza i obejrzy wiadomości, to będę miała szczęście, jeśli nie skończy się to wysłaniem po niego helikoptera pogotowia.

– Na twoim miejscu – powiedziała z niesmakiem Lisa – wysłałabym myśliwce, żeby go dopaść po tym, co zrobił jedenaście lat temu.

– Nie każ mi teraz o tym myśleć, bo oszaleję. Zajmę się tym, kiedy wróci do domu. Wyciągnę wtedy wszystko. Rozmyślałam o tym przez ostatnie dni i obiektywnie rzecz biorąc, on najpewniej był przekonany, że chronił mnie przed goniącym za pieniędzmi chłopakiem, który w końcu złamałby mi serce.

– I w takim razie postanowił, że to on sam ci je złamie! Meredith zawahała się, po czym przyznała spokojnie:

– Coś w tym rodzaju. – Zmusiła się, żeby na razie przestać myśleć o swoich osobistych problemach, bo tylko tak mogła funkcjonować dalej. – Do zobaczenia w sobotę – powiedziała do Lisy.

Загрузка...