ROZDZIAŁ 21

Ruch uliczny był zablokowany na kilku przecznicach w pobliżu skrzyżowania, przy którym mieścił się „Bancroft”. Tłumy robiących zakupy ludzi otulonych szczelnie płaszczami wchodziły na pasy przy czerwonym świetle. Pochylali głowy, chroniąc się przed smagającym ich wiatrem, który nabierał rozpędu nad jeziorem Michigan i szalał po śródmieściu Chicago. Klaksony aut trąbiły, a kierowcy przeklinali pieszych, z powodu których nie zdążali przejechać przy zielonym świetle. Meredith obserwowała ze swojego czarnego BMW, jak grupy klientów zatrzymywały się przy oknach wystawowych „Bancrofta” i potem wchodziły do środka. Na dworze oziębiło się bardzo, a to zawsze sprowadzało do sklepu tych, którzy chcieli unikać tłoku przed świętami. Tego dnia jednak nie myślała o liczbie klientów wchodzących do sklepu.

Za dwadzieścia minut miała formalnie zaprezentować zarządowi sprawę sklepu w Houston. Pomimo że już uzyskała wstępną akceptację projektu, nie mogła jednak podejmować dalszych kroków bez formalnej zgody, jaką mieli wyrazić tego poranka.

Kiedy Meredith wysiadła na czternastym piętrze, biurko jej sekretarki otaczały cztery inne dziewczyny. Zatrzymała się tam i zerknęła im przez ramię, oczekując, że zobaczy kolejne wydanie „Playgirl”, takie jak to, nad którym debatowały w ubiegłym miesiącu.

– Co się dzieje? – zapytała. – Następny męski adonis?

– Nie, to nie to – powiedziała Phyllis. Pozostałe sekretarki rozpierzchły się, a Phyllis podążyła za Meredith do jej gabinetu. Z rozbawieniem wznosząc oczy do góry, wyjaśniła: – Pam zamówiła kolejny wydruk swojego horoskopu na następny miesiąc. Ten przepowiada, że czeka ją prawdziwa miłość, fortuna i sława.

Meredith, równie rozbawiona, uniosła brwi.

– Myślałam, że to było w poprzednim.

– Było. Powiedziałam jej, że za piętnaście dolarów sama przygotuję jej następny. – Obydwie kobiety zaśmiały się zgodnie, po czym zajęły się sprawami służbowymi. – Za dwie minuty rozpoczyna się spotkanie zarządu – przypomniała jej Phyllis.

Meredith skinęła głową i wzięła notatnik ze swoimi zapiskami.

– Czy makieta sklepu jest w sali?

– Tak. Przygotowałam też projektor do slajdów.

– Jesteś niezastąpiona – powiedziała Meredith i naprawdę tak myślała. Z notatnikiem w ręku ruszyła w stronę drzwi, ale odwróciła się jeszcze i powiedziała: – Zadzwoń do Sama Greena i powiedz mu, żeby był gotowy na spotkanie ze mną, jak tylko skończę z zarządem. Chciałabym, żebyśmy przejrzeli razem wstępny projekt kontraktu na zakup ziemi w Houston. Najlepiej by było, gdyby Thorp Development dostał go pod koniec tygodnia. Przy odrobinie szczęścia będę miała dzisiaj do południa aprobatę zarządu.

Phyllis podniosła słuchawkę aparatu Meredith, żeby zadzwonić do radcy prawnego firmy i unosząc kciuk ku górze w podtrzymującym na duchu geście, dodała:

– Rozłóż ich na obie łopatki.

Sala konferencyjna zarządu wyglądała niemal tak samo jak przed pięćdziesięciu laty; teraz jednak w dobie szkła, mosiądzu i chromu w tym potężnym wnętrzu czuło się nostalgiczny przepych. Wrażenie robiły orientalne dywany, misterne rzeźbienia na wyłożonych ciemną boazerią ścianach i angielskie krajobrazy, oprawione w barokowe ramy. Przez środek wielkiego pokoju ciągnął się masywy, rzeźbiony stół. Był długi na dziesięć metrów. Dookoła niego stało ustawionych w równych odstępach dwadzieścia ozdobnie rzeźbionych, wyściełanych amarantowym aksamitem krzeseł. Środek stołu zajmowała duża, zabytkowa srebrna waza wypełniona czerwonymi i białymi różami. Obok stały serwisy do kawy i herbaty. Filiżanki do kawy były porcelanowe, ręcznie malowane w drobne różyczki i winogrona ze złotymi obwódkami. Srebrne pucharki, oszronione od nalanej do nich wody z lodem, były ustawione też w równych odległościach wzdłuż stołu.

Pokój ten z powodu swojej wielkości i ciężkich, rzeźbionych mebli sprawiał wrażenie sali tronowej, co jak Meredith podejrzewała, było dokładnie zamiarem jej dziadka, kiedy przed półwiekiem zlecał ich zrobienie. Czasami nie mogła zdecydować, czy to pomieszczenie było ładne czy brzydkie. Zawsze kiedy tu wchodziła, czuła się częścią historii. Tego poranka jednak jej myśli koncentrowały się raczej na tworzeniu historii przez otwarcie kolejnego sklepu niż na rozpamiętywaniu przeszłości.

– Dzień dobry, panowie – powiedziała z szerokim, profesjonalnym uśmiechem do dwunastu konserwatywnie ubranych, siedzących wokół stołu mężczyzn. Mieli oni moc zaakceptowania bądź też odrzucenia jej houstońskiego projektu.

Z wyjątkiem Parkera, którego uśmiech był ciepły, i starego Cyrusa Fortella, który uśmiechał się lubieżnie, w grzecznym, chóralnym „dzień dobry” odpowiadającym na jej powitanie brzmiała wyraźna rezerwa. Wiedziała, że częściowo była spowodowana świadomością mocy, jaką posiadali, część zaś miała źródło w prostym fakcie, że już kilkakrotnie przeforsowywała i przekonywała ich do inwestowania zysków „Bancrofta” raczej w dalszy rozwój firmy niż do wypłacania wysokich dywidend akcjonariuszom, czyli im samym. Przede wszystkim jednak zachowywali rezerwę i mieli się na baczności, ponieważ była dla nich zagadką. Nie wiedzieli, jak z nią postępować. Pomimo że była wiceprezydentem, nie była jednak członkiem zarządu, przewyższali ją więc w hierarchii. Z drugiej jednak strony była Bancroftem, bezpośrednią następczynią fundatora firmy. Należał jej się z tego powodu respekt. Jej własny ojciec, który był i Bancroftem, i członkiem zarządu, ledwo ją tolerował, nic poza tym. Wszyscy wiedzieli, że nigdy nie chciał, żeby pracowała dla Bancroft i S – ka; zdawali też sobie sprawę z tego, że sprawdzała się pod każdym względem i że jej wkład w działalność firmy był olbrzymi. W efekcie tego wszystkiego członkowie zarządu znaleźli się w sytuacji, która z ludzi odnoszących sukcesy, pewnych siebie przekształciła ich w osoby zbyt pobudliwe i gwałtowne – niepewne swoich posunięć. Ponieważ to Meredith w pewnym sensie była przyczyną ich nieprzyjemnych odczuć, często bez żadnego konkretnego powodu reagowali na nią negatywnie.

Rozumiała to wszystko i nie pozwoliła, żeby ich mało zachęcające miny zmąciły jej pewność siebie. Zajęła swoje miejsce przy końcu stołu i czekała na pozwolenie ojca, żeby rozpocząć prezentację.

– Skoro Meredith już tu jest – powiedział tonem dającym do zrozumienia, że się spóźniła i że musieli na nią czekać – sądzę, że możemy rozpocząć zebranie.

Meredith czekała, aż zostanie odczytane sprawozdanie z ostatniego zebrania zarządu, ale uwagę jej przyciągała makieta sklepu w Houston, którą Phyllis wcześniej zainstalowała w sali. Patrzyła na wspaniałe centrum handlowe w stylu hiszpańskim. Zostało zaprojektowane przez architekta tak, żeby w obrębie tego samego dziedzińca znalazło się miejsce i dla innych sklepów. Czuła, jak jej determinacja umacnia się, a pewność siebie rośnie. Houston było idealnym miejscem dla tego nowego członka rozrastającej się rodziny sklepów „Bancrofta”. Bliskość tego miejsca do houstońskiej Gallerii zapewniała sukces „Bancrofta” z chwilą otwarcia jego podwojów. Kiedy sprawozdanie zostało przyjęte, Nolan Wilder jako przewodniczący zarządu formalnie zapowiedział, że Meredith chciałaby przedstawić do ich akceptacji ostateczne dane i plany dotyczące sklepu w Houston.

Meredith wstała i podeszła do projektora. W tym momencie w jej stronę zwróciło się dwanaście męskich głów.

– Panowie – zaczęła – rozumiem, że mieliście już okazję zapoznać się z modelem architektonicznym?

Dziesięciu z nich skinęło głową, jej ojciec spojrzał w kierunku makiety, a Parker posłał jej po części dumny i jednocześnie zabarwiony zdziwieniem uśmiech, jakim ją zwykle obdarzał, widząc, jak wykonuje swoją pracę. Wyglądało to tak, jakby nie w pełni zdawał sobie sprawę z tego, dlaczego upiera się, żeby to robić, ale był zadowolony, że tak dobrze sobie radzi. Zasiadał w zarządzie jako bankier firmy, ale Meredith wiedziała, że nie zawsze może liczyć na jego poparcie. Był panem siebie; rozumiała to od samego początku i szanowała go za to.

– Na poprzednich zebraniach przedyskutowaliśmy większość danych związanych z kosztami – zaczęła, sięgając do tyłu i przyciemniając światła – postaram się więc pokazywać panom te slajdy tak szybko, jak to możliwe. – Nacisnęła przycisk na pilocie projektora i pierwszy slajd przedstawiający oczekiwane koszty budowy sklepu wskoczył na swoje miejsce. – Zgodnie z tym, co uzgodniliśmy wcześniej, sklep w Houston będzie miał dziewięćdziesiąt tysięcy metrów kwadratowych powierzchni. Nasze projektowane koszty budowy to trzydzieści dwa miliony dolarów. Na tę kwotę składają się koszty naszego sklepu, koszty stałe, koszty budowy parkingu, oświetlenia, wszystkiego. Ziemia, którą mamy kupić od Thorp Development, to będzie dodatkowe dwadzieścia do dwudziestu trzech milionów dolarów w zależności od naszych ostatecznych negocjacji z nimi. Kolejnych dwudziestu milionów będziemy potrzebowali na zaopatrzenie.

– To maksymalnie siedemdziesiąt pięć milionów – przerwał jeden z dyrektorów – a prosisz nas o zaakceptowanie wydania siedemdziesięciu siedmiu milionów.

– Te dwa miliony przewidziane są na pokrycie kosztów poprzedzających otwarcie sklepu – wyjaśniła. – Jeśli spojrzycie panowie na czwartą linijkę na ekranie, zobaczycie, że ta suma pokrywa koszty uroczystego otwarcia sklepu, reklamę itp.

Nacisnęła przycisk i kolejny slajd znalazł się we właściwym miejscu. Przedstawiał o wiele wyższe koszty projektu.

– Ten slajd – wyjaśniła – obrazuje ewentualne koszty budowy całego centrum handlowego, gdybyśmy nie odkładali tego na później, a zdecydowali się na taką inwestycję przy okazji budowy naszego sklepu. Wiecie już, że jestem absolutnie przekonana, że powinniśmy budować całość. Dodatkowe koszty wynoszą pięćdziesiąt dwa miliony, ale zwróciłyby się nam z wynajmu powierzchni sklepowej.

– To by się nam zwróciło, tak – stwierdził z irytacją jej ojciec – ale nie natychmiast, jak to sugerujesz.

– Czy ja to sugerowałam? – zapytała uprzejmie Meredith. Uśmiechnęła się do niego i pozwoliła, żeby chwila ciszy stała się reprymendą za jego niesprawiedliwość i niecierpliwość. Przekonała się już, że kiedy zachowywał się irracjonalnie, był to przynoszący najlepsze efekty sposób radzenia sobie z nim. Jednak mimo wszystko w jego głosie brzmiało napięcie. Od czasu ataku serca zdarzało mu się to często. Poczuła ostry skurcz strachu i musiała go opanować.

– Czekamy na ciąg dalszy – ponaglił ją. Tonem spokojnej argumentacji kontynuowała:

– Niektórzy z was uważają, że powinniśmy poczekać z budową całego centrum. Moim zdaniem są trzy bardzo ważne powody, żeby budować to wszystko jednocześnie.

– Tak dla porządku, co to za powody? – zapytał inny członek zarządu, nalewając sobie wody z lodem.

– Po pierwsze, bez względu na to, czy będziemy budować całe centrum czy nie, musimy wykupić cały ten teren. Jeśli ruszymy z budową centrum w tym samym czasie, kiedy będziemy budować nasz sklep, zaoszczędzimy kilka milionów dolarów na kosztach konstrukcyjnych. Jak wszyscy wiemy, jeśli budujemy wszystko razem, płacimy za metr kwadratowy mniej, niż gdybyśmy dobudowywali później. Po drugie, ceny w budownictwie muszą wzrosnąć razem ze wzrostem gospodarczym Houston. Po trzecie, jeśli będziemy mieli w naszym centrum innych, pieczołowicie dobranych najemców, pomogą oni sprowadzić więcej klientów do naszego sklepu. Czy są jeszcze jakieś pytania? – zapytała, a ponieważ nikt się nie odezwał, przeszła do pozostałych slajdów. – Jak widzicie, panowie, nasza regionalna grupa badawcza dogłębnie przeanalizowała lokalizację, którą wybrałam dla sklepu w Houston. Uzyskała ona z ich strony najwyższą z możliwych ocen. Prognozy demograficzne dla tego rejonu są idealne, nie ma barier terenowych…

Te wyjaśnienia przerwał Cyrus Forteli, osiemdziesięcioletni rozpustnik, który w zarządzie „Bancrofta” zasiadał już od pięćdziesięciu lat. Jego spojrzenie na świat było równie niedzisiejsze, jak brokatowa kamizelka i laska z rękojeścią z kości słoniowej, którą zawsze nosił ze sobą.

– Dla mnie, pannico, to tylko jeden wielki bełkot – oznajmił piskliwym, pełnym irytacji głosem. – „Prognozy demograficzne”, „bariery terenowe”, „regionalna grupa badawcza”. Co to tak naprawdę znaczy, to chcę wiedzieć!

Meredith znała Cyrusa od dzieciństwa i czuła w tej chwili w stosunku do niego mieszaninę rozdrażnienia i sentymentu. Pozostali członkowie zarządu uważali, że zaczyna tracić rozum, i planowali przeniesienie go na emeryturę.

– To znaczy, Cyrusie, że grupa ludzi specjalizujących się w wybieraniu najlepszych miejsc na otwarcie sklepów pojechała do Houston i przeanalizowała zalety i wady miejsca, które wybrałam. Uważają, że prognozy demograficzne…

– Demo – co? – zadrwił. – Kiedy ja otwierałem drogerie wszerz i wzdłuż kraju, nie istniało nawet takie słowo! Co to znaczy?

– Używam teraz tego słowa jako określenia charakterystyki ludzkiej populacji w rejonie tego sklepu; w jakim są wieku, ile zarabiają…

– W dawnych czasach w ogóle nie zwracałem na to uwagi – upierał się poirytowany, spoglądając na zniecierpliwione twarze zgromadzonych przy stole ludzi. – Po prostu nie robiłem nic takiego. Kiedy chciałem otworzyć sklep, wysyłałem ludzi, żeby go zbudowali i wypełnili towarem, i już interes się kręcił.

– W dzisiejszych czasach wygląda to trochę inaczej, Cyrusie – powiedział Ben Houghton. – Teraz tylko słuchaj, żebyś mógł głosować nad tym, co mówi Meredith.

– Nie mogę głosować nad czymś, czego nie rozumiem, prawda? – zaprotestował, nastawiając głośniej schowany w kieszeni aparat słuchowy podłączony do słuchawki tkwiącej w uchu. Spojrzał na Meredith. – Kontynuuj, moja droga. Rozumiem już teraz, że wysłałaś do Houston bandę ekspertów, którzy odkryli, że w okolicy mieszkają ludzie na tyle dorośli, żeby mogli dotrzeć do twojego sklepu na piechotę albo pojazdami silnikowymi i którzy mają w kieszeniach wystarczającą ilość pieniędzy, żeby podzielić się ich częścią z „Bancroftem”. Tak to mniej więcej wygląda?

Meredith stłumiła uśmiech, co też zrobili i inni.

– Zgadza się, mniej więcej tak to wygląda – przyznała.

– Dlaczego więc nie powiedziałaś tego? Denerwuje mnie, kiedy młodzi ludzie komplikują każdą najmniejszą rzecz przez używanie tych mądrych słów. Robicie to chyba tylko po 10, żeby nas zbijać z tropu. Teraz powiedz, co to są bariery terenowe?

– No cóż – powiedziała Meredith – bariery terenowe to wszystko to, czego potencjalny klient może nie chcieć napotkać, jadąc do naszego sklepu. Na przykład, jeśli musieliby jechać przez rejon przemysłowy albo przez niepewną okolicę, żeby dostać się do naszego sklepu, to byłyby właśnie bariery terenowe.

– Czy w pobliżu tego miejsca w Houston jest coś takiego?

– Nie, nie ma.

– W takim razie, głosuję „za” – obwieścił i Meredith ukryła uśmiech.

– Meredith – zdecydowany głos jej ojca uniemożliwił Cyrusowi jakiekolwiek dalsze komentarze… – czy masz coś jeszcze do dodania, zanim zarząd rozpocznie głosowanie?

Spojrzała na nieprzeniknione twarze siedzących przy stole mężczyzn i potrząsnęła przecząco głową.

– Na poprzednich posiedzeniach zarządu przedyskutowaliśmy ten projekt dogłębnie i szczegółowo. Nie mam nic więcej do dodania. Chciałabym jednak podkreślić raz jeszcze, że „Bancroft” może pomyślnie konkurować z innymi domami handlowymi tego typu jedynie poprzez rozwój. – Była ciągle niepewna, czy będą głosować za projektem czy nie, i dlatego spróbowała jeszcze jedną uwagą zyskać ich poparcie. – Jestem pewna, że nie muszę przypominać członkom zarządu, że każdy z naszych pięciu nowo otwartych sklepów wykazuje dochody dorównujące albo przewyższające nasze przewidywania. Wierzę, że te sukcesy zawdzięczamy pieczołowitości, z jaką dobieraliśmy ich lokalizację.

– Pieczołowitości, z jaką ty dobierałaś ich lokalizację – poprawił ją ojciec.

Spojrzał przy tym na nią tak chłodno i surowo, że dopiero po chwili dotarło do niej, że właściwie był to komplement. Nie po raz pierwszy obdarzył ją tak wstrzemięźliwą pochwałą. To, że powiedział to teraz i wobec całego zarządu, uznała za wysoce podbudowujący znak. Może znaczyło to, że miał zamiar nie tylko poprzeć projekt houstoński, ale też prosić zarząd o zaakceptowanie jej jako swojej zastępczyni w czasie urlopu.

– Dziękuję – powiedziała z prostotą i usiadła.

Philip sprawiając wrażenie, jakby nie bardzo wiedział, za co mu dziękuje, zwrócił się do Parkera:

– Rozumiem, że twój bank w dalszym ciągu jest gotów pożyczyć fundusze na sfinansowanie tego projektu, o ile oczywiście zarząd go zaaprobuje?

– Zamierzamy, Philipie, ale tylko na warunkach, jakie przedyskutowaliśmy na poprzednim posiedzeniu.

Meredith od tygodni znała te warunki, ale mimo to przygryzła wargę, żeby ukryć panikę, jaką poczuła na wzmiankę na ich temat. Bank Parkera, a ściśle mówiąc, jego własny zarząd, dokonał formalnego przeglądu potężnych sum pieniędzy, jakie pożyczyli „Bancroftowi” w ciągu ostatnich kilku lat. Zaczęli odczuwać podenerwowanie astronomicznymi cyframi, do jakich te pożyczki urosły. W zamian za przyznanie kolejnych pożyczek na sklep w Phoenix, a teraz w Houston, zarząd banku nalegał na wprowadzenie pewnych nowych warunków. Dokładnie rzecz biorąc, ona i jej ojciec mieli osobiście gwarantować te pożyczki. Mieli utworzyć dodatkowe ich zabezpieczenie własnymi akcjami „Bancrofta”. Meredith ryzykowała swoje własne pieniądze i świadomość tego trochę ją przerażała. Poza akcjami „Bancrofta” i pensją, jedynymi pieniędzmi, jakie miała, był spadek po dziadku. To właśnie ten spadek miał stanowić dodatkowe zabezpieczenie pożyczki na sklep w Houston.

Kiedy jej ojciec zabrał głos, stało się jasne, że w dalszym ciągu był zły na swojego bankiera, którego wymagania uznawał za oburzające.

– Wiesz, co myślę o twoich specjalnych warunkach, Parker. Biorąc pod uwagę fakt, że Reynolds Mercantile jest jedynym bankiem, z którego „Bancroft” korzysta od ponad osiemdziesięciu lat, uważam to nagłe żądanie wprowadzenia osobistych gwarancji i dodatkowego zabezpieczenia nie tylko za niesłychane, ale za obrażające.

– Rozumiem, co czujesz – powiedział spokojnie Parker. – Nawet zgadzam się z tobą, i wiesz o tym. Miałem dziś rano kolejne spotkanie ze swoim zarządem. Próbowałem wpłynąć na nich, żeby albo zrezygnowali z żądania wprowadzenia tych obostrzeń, albo chociaż je złagodzili. Nie udało mi się to. Jednak – ciągnął, patrząc na mężczyzn zgromadzonych wokół stołu dla podkreślenia, że i do nich kieruje te słowa – ich nalegania na wprowadzenie dodatkowych zabezpieczeń i osobistych gwarancji nie są odzwierciedleniem ich opinii co do wartości Bancroft i S – ka jako pożyczkobiorcy.

– Dla mnie to brzmi właśnie dokładnie tak – obwieścił leciwy Cyrus. – To brzmi tak, jakby twój bank uważał Bancroft i S – ka za potencjalnie niewypłacalną firmę!

– Tak nie jest. To fakt, że w czasie ostatniego roku ekonomiczny klimat wokół sieci domów handlowych stał się mniej niż dobry. Dwa z nich musiały się uciec do zastosowania specjalnych procedur, żeby przy próbie reorganizacji uniknąć zamknięcia przez kredytodawców. Jest to jeden z czynników, jaki wpłynął na. naszą decyzję. Równie ważne jest to, że od czasu kryzysu banki padają nieporównanie częściej niż kiedykolwiek. W efekcie większość banków stała się bardzo ostrożna, jeśli chodzi o pożyczanie zbyt wielkich sum jakiemukolwiek jednostkowemu pożyczkobiorcy. Tak więc, my także musimy się starać zadowolić kontrolerów bankowych, którzy dokłada niej niż zwykle sprawdzają wszystkie pożyczki, jakich udzielamy. Wymagania pożyczkowe są teraz bardzo zaostrzone.

– Wygląda na to, że powinniśmy poszukać sobie innego banku – zasugerował Cyrus, patrząc raźno po wszystkich twarzach, – Oto, co bym zrobił! Powiedziałbym naszemu Parkerowi, żeby poszedł do diabła, a my zdobędziemy pieniądze gdzie indziej!

– Moglibyśmy próbować znaleźć inne źródła finansowania – powiedziała Meredith do Cyrusa. Desperacko próbowała oddzielić swoje uczucia do Parkera od tej dyskusji. Bank Parkera daje nam jednak bardzo korzystne oprocentowanie. Trudno by nam było uzyskać takie gdzie indziej. On naturalnie…

– Nie ma w tym nic naturalnego – przerwał jej Cyrus. Obrzucił ją aprobującym spojrzeniem, które balansowało na granicy lubieżności, po czym zwrócił się oskarżycielsko do Parkera: – Jeśli ja miałbym poślubić tę młodą, wspaniałą kobietę, naturalne byłoby to, że chciałbym jej dać wszystko, czego tylko zapragnie, a nie zabierać jej wszystko, co posiada!

– Cyrusie – upomniała go Meredith, zastanawiając się, dlaczego niektórzy starzy ludzie zarzucają dobre maniery i zachowują się jak wchodzące w wiek dojrzewania nastolatki – rozpatrujemy tu sprawy zawodowe.

– Kobiety nie powinny zajmować się interesami, o ile nie są brzydkie i nie mają kłopotu ze znalezieniem mężczyzny, który by o nie dbał. Za moich czasów taka piękna dziewczyna jak ty siedziałaby w domu, robiąc rzeczy tak naturalne jak rodzenie dzieci i…

– To nie są twoje czasy, Cyrusie – warknął Parker. – Kontynuuj, Meredith. Co miałaś zamiar powiedzieć?

– Chciałam powiedzieć – dodała Meredith, czując, że policzki ma gorące ze wstydu na widok znaczących uśmieszków, jakie wymienili między sobą mężczyźni – że specjalne warunki zaproponowane przez bank nie są tak groźne, ponieważ Bancroft i S – ka będzie regularnie spłacać pożyczkę.

– To prawda – potwierdził jej ojciec z rezygnacją i zniecierpliwieniem. – Sądzę, że o ile nikt nie chce nic dodać do tej dyskusji, możemy zamknąć temat Houston i głosować nad nim pod koniec tego posiedzenia.

Meredith zebrała swoje materiały, formalnie podziękowała zarządowi za rozpatrzenie projektu houstońskiego i opuściła salę konferencyjną.

– I co? – zapytała Phyllis, idąc za Meredith do jej gabinetu. – Jak poszło? Będziemy mieć filie „Bancrofta” w Houston czy nie?

– Właśnie nad tym głosują – powiedziała Meredith, przerzucając poranną pocztę, którą Phyllis zostawiła na jej biurku.

– Trzymam kciuki.

Meredith uśmiechnęła się, słysząc tę sympatyczną reakcję.

– Zaakceptują ten sklep – zawyrokowała. Ojciec, co prawda niechętnie, ale był za. Wynik głosowania wydawał jej się przesądzony. Nie mogła tylko zorientować się na podstawie uwag robionych przez niego w ciągu ubiegłego tygodnia, czy był za czy przeciw budowie całego centrum. – Jedyne, czego nie jestem pewna, to czy zaakceptują budowę całego kompleksu, czy tylko naszego sklepu. Mogłabyś zadzwonić do Sama Greena i poprosić, żeby przyniósł kontrakty „Thorpa”?

Kiedy w kilka minut później odkładała słuchawkę, Sam Green stał w drzwiach jej gabinetu. Miał tylko metr sześćdziesiąt pięć wzrostu, włosy koloru i struktury stalowej wełny, ale otaczała go aura kompetencji i autorytetu. Szczególnie odczuwali to jego przeciwnicy w każdym prawnym zagadnieniu, jakie prowadził. Jego oczy za drucianymi oprawkami okularów błyszczały inteligencją. Spoglądał wyczekująco na Meredith.

– Phyllis powiedziała mi, że jesteś gotowa do finalizacji kontraktu na ziemię w Houston – powiedział, wchodząc do środka. – Czy to znaczy, że mamy akceptację zarządu?

– Myślę, że będziemy ją mieli za kilka minut. Ile powinniśmy zaoferować „Thorpowi” na początek?

– Chcą trzydzieści milionów – odpowiedział, siadając na jednym z krzeseł stojących przed biurkiem. – Co sądzisz o tym, żeby zaproponować im osiemnaście milionów i zgodzić się powiedzmy na dwadzieścia?

– Myślisz, że to realne?

– Prawdopodobnie nie – powiedział z uśmiechem.

– Jeśli będziemy musieli, zgodzimy się na dwadzieścia pięć. Jest warta najwyżej trzydzieści, ale nie uda im się sprzedać za taką sumę…

Telefon na jej biurku zadzwonił w tej chwili i nie kończąc zdania, podniosła słuchawkę. Głos jej ojca brzmiał ostatecznie.

– Wprowadzamy w życie projekt w Houston, ale odkładamy budowę całego centrum, do czasu, aż będziemy mieli jakieś zyski z tego sklepu.

– Uważam, że popełniasz błąd – powiedziała, pokrywając rozczarowanie energicznym, profesjonalnym tonem.

– To była decyzja zarządu.

– Mogłeś na nich wpłynąć – powiedziała bez emocji.

– Dobrze, w takim razie to była moja decyzja.

– I była ona błędna.

– Kiedy to ty będziesz kierowała tą firmą, będziesz mogła podejmować decyzje…

Serce zabiło jej żywiej.

– A czy tak się stanie?

– Na razie to ja je podejmuję – powiedział, robiąc unik. – Na dzisiaj mam już dosyć, jadę do domu. Nie czuję się dobrze. Prawdę mówiąc, przełożyłbym to dzisiejsze posiedzenie, gdybyś się tak nie upierała, że musisz już finalizować ten zakup.

Meredith westchnęła, niepewna, czy naprawdę źle się czuł, czy używał tego argumentu jako wybiegu, by uniknąć dyskusji.

– Uważaj na siebie. Spotkamy się na kolacji w czwartek wieczorem.

Po odłożeniu słuchawki pozwoliła sobie na chwilę żalu, że całe centrum nie będzie budowane od razu. Potem zrobiła to, co nauczyła się robić dawno temu, po klęsce swojego małżeństwa. Stawiła czoło rzeczywistości i znalazła w niej coś optymistycznego, dla czego warto pracować. Uśmiechnęła się do Sama Greena i nadała swojemu głosowi ton zadowolenia i triumfu:

– Mamy zgodę na wdrożenie projektu houstońskiego.

– Całego centrum czy tylko sklepu?

– Tylko sklepu.

– Uważam, że to błąd.

Było jasne, że tyle usłyszał z tego, co mówiła do ojca. Nie skomentowała jego uwagi. Przyjęła zasadę, że swoje komentarze i myśli na temat postępowania ojca zachowuje, jeśli to tylko możliwe, dla siebie.

– Jak szybko możesz przygotować kontrakt i dostarczyć go do „Thorpa”? – zapytała.

– Mogę je mieć gotowe do jutrzejszego wieczoru. Jeśli jednak chcesz, żebym negocjował tę transakcję osobiście, to nie byłbym w stanie pojechać do Houston wcześniej niż za dwa tygodnie. Ciągle przygotowujemy ten proces przeciwko Wilson Toys.

– Wolałabym, żebyś to ty się tym zajął – powiedziała, zdając sobie sprawę z tego, że on wynegocjowałby lepsze warunki niż ktokolwiek inny. Jednocześnie pomyślała, że korzystniej by było, gdyby pojechał tam wcześniej. – Myślę, że dwa tygodnie to może poczekać. Może będziemy już mieli do tego czasu pisemne zobowiązanie od Reynolds Mercantile i nie będziemy potrzebowali kontraktowego uwarunkowania finansowania.

– Ta ziemia jest wystawiona na sprzedaż od lat – powiedział, uśmiechając się. – Będzie osiągalna i za dwa tygodnie. Poza tym, im dłużej poczekamy, tym pewniejsze będzie, że przyjmą naszą ofertę. – Widząc, że Meredith w dalszym ciągu wygląda na zaniepokojoną, dodał: – Spróbuję przyśpieszyć prace moich ludzi nad procesem Wilsona. Wyjadę do Houston, kiedy tylko to zakończę.

Było po szóstej, kiedy Meredith spojrzała znad czytanych właśnie kontraktów i zobaczyła Phyllis wchodzącą do jej gabinetu już w płaszczu i z wieczorną gazetą w ręku.

– Przykro mi z powodu Houston – powiedziała Phyllis. – To znaczy, przykro mi, że nie zatwierdzili budowy całego centrum.

Meredith odchyliła się w fotelu i zmęczona uśmiechnęła się.

– Dziękuję.

– Za to, że jest mi przykro?

– Nie – sięgnęła po gazetę – za to, że cię to obchodzi. Ogólnie rzecz biorąc, powiedziałabym, że był to całkiem udany dzień.

Phyllis ruchem głowy wskazała gazetę, którą podała Meredith już otwartą na drugiej stronie.

– Mam nadzieję, że nie zmienisz zdania po tym. Zaintrygowana, otworzyła gazetę. Spoglądało z niej zdjęcie Matta Farrella. U jego boku była jakaś wschodząca gwiazdka filmowa, która najwyraźniej przyleciała do Chicago jego prywatnym samolotem, żeby towarzyszyć mu na wczorajszym przyjęciu u przyjaciół. Fragmenty artykułu o świeżo przybyłym do miasta magnacie i najbardziej rozrywanym w mieście kawalerze zrobiły na niej wrażenie, ale kiedy spojrzała znad gazety na Phyllis, jej twarz nie zdradzała niczego.

– Czy to miało mnie zaniepokoić?

– Przejrzyj dział handlowy, zanim zdecydujesz – poradziła jej Phyllis.

Przez chwilę miała ochotę, żeby zwrócić uwagę Phyllis, że posuwa się za daleko, ale szybko zarzuciła tę myśl. Phyllis była jej pierwszą sekretarką, a ona sama była jej pierwszą szefową. W czasie sześciu ostatnich lat przepracowały razem setki nocy i wiele weekendów. Przy biurku Meredith przegryzały kanapki, pracując bez wytchnienia, żeby skończyć projekty w wyznaczonych terminach. Były zgranym duetem, lubiły się i szanowały nawzajem.

Na pierwszej stronie działu handlowego było kolejne zdjęcie Matta i błyskotliwy artykuł o jego przewodnictwie w Intercorpie, powodach przeprowadzki do Chicago, imponującej fabryce, jaką miał zamiar wybudować w Southville. Była też wzmianka o wspaniałym apartamencie, który kupił w Berkeley Towers. Obok jego zdjęcia trochę poniżej było zdjęcie Meredith, któremu towarzyszył artykuł przytaczający jej wypowiedzi na temat przynoszącej sukcesy ekspansji „Bancrofta” na ogólnokrajowy rynek handlowy.

– Reklamują go niesamowicie – zauważyła Phyllis, przysiadając na brzegu biurka Meredith, patrząc, jak czyta artykuł. – Jest tu mniej niż dwa tygodnie, a gazety są pełne opowieści o nim.

– Gazety są też pełne opowieści o rabusiach i gwałcicielach – wytknęła Meredith, zdegustowana gloryfikacją jego zdolności kierowniczych i wściekła na siebie za to, że z jakiegoś powodu widok jego zdjęcia sprawiał, że drżały jej dłonie. Taka reakcja była na pewno efektem świadomości, że on był teraz w Chicago zamiast tysiące mil stąd.

– W rzeczywistości jest tak samo przystojny jak na zdjęciach?

– Przystojny? – powiedziała chłodnym, wystudiowanym głosem. Podeszła do szafy, żeby wziąć płaszcz. – Nie dla mnie.

– To drań, tak? – zapytała Phyllis, nie mogąc ukryć uśmiechu.

W odpowiedzi Meredith uśmiechnęła się i podeszła, żeby zamknąć swoje biurko.

– Skąd ci to przyszło do głowy?

– Czytałam rubrykę Sally Mansfield – odpowiedziała Phyllis. – Kiedy przeczytałam, że wobec wszystkich „zmieszałaś go z błotem”, zrozumiałam, że on musi być draniem pierwszej wody. Widziałam przecież, jak sobie radzisz z mężczyznami, których nie znosisz, i zawsze udawało ci się uśmiechać i być dla nich uprzejma.

– Prawdę mówiąc, Sally Mansfield źle zrozumiała całą tę sytuację. Ledwo znam tego człowieka. – Z ulgą zmieniając temat, powiedziała: – Jeśli twój samochód w dalszym ciągu jest w warsztacie, mogę cię podwieźć.

– Dziękuję, jadę do siostry na kolację, a ona mieszka w przeciwnym kierunku.

– Podwiozłabym cię do niej, ale jest późno, a to środa…

– A twój narzeczony zawsze we środy jada u ciebie kolacje. Zgadza się?

– Zgadza się.

– Masz szczęście, że lubisz rutynę. Ja oszalałabym chyba, gdybym wiedziała, że mężczyzna mojego życia zawsze robi coś konkretnego w konkretne dni, dzień za dniem, rok za rokiem… dekada za…

Meredith wybuchnęła śmiechem.

– Przestań. Wpędzasz mnie w depresję. Lubię rutynę, porządek i to, że mogę na kimś polegać.

– Ja lubię spontaniczność.

– To dlatego faceci, z którymi się umawiasz, rzadko pojawiają się ustalonego dnia, że o godzinie nie wspomnę – droczyła się Meredith.

– Racja.

Загрузка...