– Źle spałaś? – zapytała Phyllis następnego poranka, kiedy Meredith przeszła koło jej biurka, machinalnie kiwając głową.
– Nie najlepiej. Co mam w planie na dzisiaj?
– O dziesiątej masz spotkanie z działem reklamy w sprawie uroczystości otwarcia sklepu w Nowym Orleanie. Jerry Keaton z personalnego prosił o spotkanie. Chodzi o jakieś podwyżki wymagające twojego zatwierdzenia. Powiedziałam, że możesz go przyjąć o jedenastej. Może być?
– W porządku.
– O wpół do dwunastej Ellen Parkvale musi przedyskutować z tobą sprawę wniesioną przeciwko nam do sądu. Skarży nas kobieta, która twierdzi, że w naszej kawiarence złamała sobie ząb.
Meredith, zdegustowana, wzniosła oczy do góry.
– Skarży nas, bo złamała ząb, jedząc u nas?
– Niezupełnie. Skarży nas, ponieważ złamała go na skorupce orzecha, która była w jej daniu.
– Ach tak – powiedziała Meredith, otwierając biurko. Akceptowała już ewentualną konieczność pójścia na ugodę. – To zmienia postać rzeczy.
– Rzeczywiście, wpół do dwunastej to dobra pora?
– Dobra – odpowiedziała i w tej samej chwili telefon na jej biurku zaczął dzwonić.
– Odbiorę – powiedziała Phyllis i dzień potoczył się ze zwykłym sobie stresującym pośpiechem wydarzeń sklepowych, które czasami męczyły Meredith, ale które zawsze uważała za podniecające. Od czasu do czasu miała chwilę dla siebie i wtedy spoglądała na telefon z nadzieją, że zadzwoni Parker i powie, że jej rozwód jest absolutnie w porządku.
Była niemalże piąta, kiedy Phyllis w końcu powiedziała, że dzwoni Parker. Meredith, nagle cała spięta, chwyciła za słuchawkę.
– Czego się dowiedziałeś? – zapytała.
– Nic definitywnego, jak na razie – odpowiedział, ale wyczuwała w jego głosie nowe, nieobecne dotąd napięcie. – Spyzhalski nie jest członkiem Zrzeszenia Prawników. Czekam na telefon od kogoś z sądu Cook County. Zadzwoni do mnie z informacjami, o które prosiłem, jak tylko je zdobędzie. Najdalej za kilka godzin będę wiedział, na czym stoimy. Będziesz w domu wieczorem?
– Nie – westchnęła. – Będę u ojca. Urządza małe przyjęcie dla senatora Davisa. Dzwoń tam.
– Dobrze.
– Zaraz jak tylko dostaniesz odpowiedź?
– Obiecuję.
– Przyjęcie nie będzie długie, bo senator musi o północy lecieć do Waszyngtonu. Jeśliby mnie już tam nie było, zadzwoń do domu.
– Nie martw się, znajdę cię.