ROZDZIAŁ 43

– Dzień dobry, Matt – powiedział Joe, kiedy Matt kwadrans po ósmej następnego poranka usiadł na tylnym siedzeniu limuzyny. Niepewnie spojrzał na zwiniętą gazetę, którą Matt trzymał w dłoni, i dodał: – Czy… czy wszystko w porządku? To jest, mam na myśli ciebie i twoją żonę?

– Niezupełnie – odpowiedział sucho Matt. Ignorował „Chicago Tribune”, którą zwykle każdego poranka czytał w samochodzie. Tym razem wyciągnął przed siebie nogi i spoglądał przez boczne okienko. Na jego twarzy pojawił się lekki uśmiech, kiedy limuzyna wtopiła się w uliczny ruch, a jego myśli powędrowały ku Meredith. Kilka minut upłynęło, zanim się zorientował, że tego ranka wyjątkowo jego samochód nie atakuje ryzykownie współużytkowników drogi. Zaskoczony podniósł wzrok i zobaczył, że Joe obserwuje go we wstecznym lusterku. – Jakiś problem? – zapytał go Matt.

– Nie, dlaczego?

– Właśnie przepuściłeś okazję wyprzedzenia tej furgonetki.

Joe przestał patrzeć we wsteczne lusterko, a Matt ponownie, z przyjemnością, skoncentrował swoje myśli na Meredith. Pozwolił im krążyć wokół niej aż do chwili, kiedy podjechali do budynku „Haskella” i wjechali do podziemnego garażu. Wysiadł z samochodu i zmusił się, żeby zacząć myśleć o czekającym go pełnym zajęć dniu.

– Dzień dobry Eleanor – powiedział z uśmiechem, przechodząc przez sekretariat i otwierając drzwi do swojego gabinetu – świetnie dzisiaj wyglądasz.

– Dzień dobry – zdołała odpowiedzieć dziwnie zszokowanym głosem.

Zgodnie z ich codziennym rytuałem podążyła do gabinetu i stanęła koło jego biurka. W jednej dłoni miała notatnik, a w drugiej pocztę i notatki z telefonów, jakie były do niego. Czekała, gotowa do zanotowania instrukcji dotyczących załatwienia każdej z tych spraw. Matt zauważył, że obrzuciła spojrzeniem gazetę, którą odłożył na biurko, ale uwagę jego przykuł pokaźny plik trzymanych przez nią informacji telefonicznych.

– To z redakcji gazet – powiedziała z niesmakiem przerzucając je. – Z „Tribune” dzwonili cztery razy, a z „Sun Times” trzy. „UPI” czeka właśnie na linii, a ludzie z „Associated Press” są na dole w hallu głównym. Razem z nimi czekają reporterzy z telewizji lokalnych i stacji radiowych. Były telefony ze wszystkich czterech głównych sieci telewizyjnych, łącznie z CNN. „People” chce zrobić z panem wywiad, ale „National Tattler” chce rozmawiać ze mną, powiedzieli, że chcą poznać pikantne szczegóły z punktu widzenia sekretarki. Odłożyłam słuchawkę. Miał pan też dwa anonimowe telefony. Obaj osobnicy donosili, że musi pan być homoseksualistą. Dzwoniła też panna Avery. Powiedziała, żeby panu przekazać, że jest pan kłamliwym draniem. Tom Anderson dzwonił, żeby zapytać, czy może w jakiś sposób pomóc, a strażnik z hallu prosił o przysłanie posiłków, żeby móc powstrzymać prasę od wtargnięcia tutaj. – Zrobiła pauzę i zerknęła na niego. – Tym ostatnim już się zajęłam.

Matt zmarszczył brwi i przebiegł w myślach działalność różnych firm Intercorpu, próbując dociec, co mogło spowodować takie podniecenie mediów.

– Czy stało się coś, o czym nie wiem?

Ze smętnym uśmiechem skinęła głową w stronę leżącej na biurku Matta zwiniętej gazety.

– Przeglądał pan już tę gazetę?

– Nie – powiedział, sięgając z irytacją po „Tribune” – ale jeśli wczoraj wieczorem wydarzyło się coś, co mogło wywołać taką burzę w prasie, to Anderson powinien był zadzwonić do mnie do do… Zerknął na pierwszą stronę gazety i zamarł zszokowany. Zdjęcia Meredith, jego własne i Parkera patrzyły na niego spod krzyczącego nagłówka:

FAŁSZYWY PRAWNIK PRZYZNAJE SIĘ DO OSZUKANIA SŁAWNYCH KLIENTÓW Chwycił gazetę, czytając tekst towarzyszący nagłówkowi. Rysy jego twarzy stężały.

Ubiegłego wieczoru policja z Belleville, Illinois, aresztowała Stanislausa Spyzhalskiego, lat 45, pod zarzutem oszustwa i prowadzenia praktyki prawniczej bez wymaganych uprawnień. Zgodnie z doniesieniami policji z Belleville, Spyzhalski przyznał się do oszukania setek klientów w czasie ostatnich 15 lat. Fałszował podpisy sędziowskie na dokumentach, które nigdy nie znalazły się w sądzie. Jednym z takich dokumentów było orzeczenie rozwodowe na rzecz spadkobierczyni sieci domów towarowych Meredith Bancroft i jej domniemanego małżonka, przemysłowca Matthew Farrella. Spyzhalski twierdzi, że 10 lat temu zosta! wynajęty dla przeprowadzenia tego rozwodu. Meredith Bancroft, której mające nastąpić małżeństwo z finansistą Parkerem Reynoldsem, zostało zapowiedziane w tym miesiącu… Rzucając niecenzuralny komentarz, Matt podniósł wzrok znad gazety, szacując ewentualne konsekwencje treści artykułu. Spojrzał na sekretarkę i gwałtownie zaczął wyrzucać z siebie instrukcje:

– Łącz mnie z Pearsonem i Levinsonem, a potem odszukaj mojego pilota. Zadzwoń do samochodu do Joego O'Hary, każ mu czekać w gotowości na dalsze instrukcje i połącz mnie z moją żoną.

Skinęła głową i wyszła, a Matt skończył czytanie artykułu. Urzędnicy zwrócili uwagę na osobę Spyzhalskiego po zaalarmowaniu ich przez człowieka z Belleville, który próbował uzyskać z sądu St. Clair kopie swojego rozwodu. Policja z Belleville odzyskała już niektóre akta będące w posiadaniu Spyzhalskiego, ale podejrzany odmówił przekazania reszty dokumentacji przed jutrzejszą rozprawą, na której zamierza sam się bronić. Ani Farrell, ani panna Bancroft, ani też Reynolds, nie byli osiągalni wieczorem… Szczegóły sprawy rozwodowej Bancroft – Farrell pozostają nieznane, ale policja z Belleville, jak zapewnia jej rzecznik, jest przekonana, że mało skromny i nie okazujący skruchy Spyzhalski ujawni wszystko… Serce Matta zamarło na myśl o ujawnieniu szczegółów rozwodu. Meredith rozwiodła się z nim z powodu porzucenia i znęcania się psychicznego. Już samo to wystarczyłoby, żeby prasa zrobiła z jego dumnej młodej żony osobę godną pożałowania i bezradną. Każda z tych ewentualności była druzgocąca dla tymczasowego prezydenta ogólnokrajowej korporacji, mającego nadzieję na stałe objęcie tej funkcji po przejściu ojca na emeryturę.

Ciąg dalszy historii był na stronie trzeciej i Matt, zirytowany, odszukał go. Zacisnął zęby na widok tego, co zobaczył. Pod bezczelnym nagłówkiem: „Menage à Trois?” było zdjęcie Meredith, uśmiechającej się do Parkera w tańcu na jakimś balu charytatywnym w Chicago i podobne zdjęcie Matta, tańczącego z rudowłosą dziewczyną na balu charytatywnym w Nowym Jorku. Tekst zamieszczony pod tymi zdjęciami opowiadał o tym, jak to Meredith kilka tygodni wcześniej w operze pogardliwie potraktowała Matta, potem zaś zajęto się szczegółami ich życia osobistego i upodobań w doborze partnerów. Matt wcisnął przycisk intercomu właśnie w chwili, gdy Eleanor weszła pospiesznie do jego gabinetu.

– Co u diabła dzieje się z tymi połączeniami? – zapytał agresywnie.

– Pearson i Levinson będą u siebie dopiero o dziewiątej – wyrecytowała. – Twój pilot odbywa właśnie lot próbny, testuje nowy silnik. Zostawiłam mu wiadomość, żeby zadzwonił, jak tylko wyląduje, co powinno nastąpić za dwadzieścia minut. Joe O'Hara już tutaj jedzie. Kazałam mu czekać w podziemnym garażu, żeby uniknąć reporterów w hallu…

– Co z moją żoną? – przerwał jej Matt, nieświadomy, że zupełnie odruchowo, drugi raz w ciągu pięciu minut, powiedział o Meredith w ten sposób.

Nawet Eleanor wyglądała na spiętą.

– Jej sekretarka powiedziała, że nie ma jej jeszcze w biurze, a nawet gdyby była, to zgodnie z instrukcjami panny Bancroft, zobowiązana jest do powiadomienia pana, że macie się państwo komunikować za pośrednictwem prawników.

– To już nieaktualne – powiedział krótko Matt. Uniósł rękę i przesunął nią po karku, nieświadomie masując napięte mięśnie. Chciał dotrzeć do Meredith, zanim spróbuje sama stawić czoło prasie. – Czy jej sekretarka, kiedy z nią rozmawiałaś, sprawiała wrażenie, jakby tam u nich wszystko było w porządku?

– Sprawiała wrażenie osoby oblężonej.

– To znaczy, że odbiera takie same telefony jak ty. – Matt wyszedł zza biurka, chwycił płaszcz i ruszył w stronę drzwi. – Niech prawnicy i pilot dzwonią do mnie pod jej numer – polecił. – I zadzwoń do naszego działu public relations. Powiedz jego szefowi, żeby obchodzili się z prasą łagodnie i nie antagonizowali ich. Prawdę mówiąc, niech traktują ich bardzo uprzejmie i obiecaj wydanie oświadczenia na… pierwszą po południu. Zadzwonię z biura Meredith i przekażę, gdzie mają zgromadzić dziennikarzy. W międzyczasie dajcie im drugie śniadanie czy coś w tym rodzaju, żeby im uprzyjemnić czekanie.

– Mówi pan poważnie o tym poczęstunku? – zapytała, wiedząc, że zwykle gdy prasa ingerowała w jego życie osobiste, albo unikał dziennikarzy, albo mówił im, w niewiele bardziej oględnych słowach, żeby poszli do diabła.

– Poważnie – powiedział przez zaciśnięte zęby. W drzwiach zatrzymał się, żeby wydać jeszcze jedno polecenie: – Dotrzyj do Parkera Reynoldsa. On też będzie oblegany przez prasę. Powiedz mu, żeby dzwonił do mnie do biura Meredith, a na razie przekaż mu, że musi powiedzieć prasie dokładnie to samo, co my im tutaj mówimy.

O ósmej trzydzieści pięć Meredith wysiadła z windy i ruszyła do swojego biura, zadowolona, że będzie mogła popracować i pozbyć się tym samym myśli o Matcie, z powodu których długo nie mogła zasnąć, a rano zaspała. Tutaj nareszcie będzie zmuszona do odsunięcia na bok swoich osobistych problemów i skoncentrowania się na interesach.

– Dzień dobry, Kathy – powiedziała do recepcjonistki i rozejrzała się po niemal wyludnionym pomieszczeniu. Dyrektorzy, pracujący często po godzinach, rzadko zjawiali się przed dziewiątą rano, ale urzędnicy byli obecni i gotowi do pracy dużo wcześniej, punktualnie o ósmej trzydzieści. – Gdzie się wszyscy podziali? Co się dzieje?

Kathy przełknęła nerwowo, wpatrując się w nią.

– Phyllis zeszła na dół, żeby porozmawiać z ochroną. Kazała centrali wstrzymać telefony do pani. Myślę, że niemal wszyscy pozostali są w pokoju śniadaniowym.

Meredith zmarszczyła brwi, słuchając rozbrzmiewających wzdłuż całego korytarza dzwonków nie odbieranych telefonów.

– Czy to czyjeś urodziny? – spytała. Było rytuałem, że urzędnicy z obydwu pięter administracyjnych wędrowali w jakimś momencie dnia do pokoju śniadaniowego na kawę i tort serwowane z okazji urodzin któregoś z pracowników. Nigdy nie powodowało to jednak tak niezwykłej i nie dającej się zaakceptować absencji niezbędnego personelu. Uświadomiła sobie, że jej własne urodziny były już za dwa dni, w sobotę, i przez chwilę pomyślała, że być może w tajemnicy zorganizowano wcześniejsze przyjęcie, żeby zrobić jej niespodziankę.

– Nie sądzę, żeby to było jakieś przyjęcie – niezręcznie odparła Kathy.

– Ach tak – westchnęła Meredith zaskoczona tak bezprecedensowym zaniedbaniem obowiązków przez zwykle sumiennych urzędników.

Zatrzymała się na moment w swoim biurze, żeby zostawić płaszcz i teczkę, i udała się wprost do pokoju śniadaniowego. Z chwilą, kiedy podeszła do dzbanka z kawą, poczuła na sobie spojrzenie dwóch tuzinów par oczu.

– Panie, panowie, to dzwonienie tam na zewnątrz przywodzi na myśl alarm przeciwpożarowy – powiedziała z krytycznym uśmiechem, zaskoczona pełną napięcia ciszą i wpatrującymi się w nią spojrzeniami personelu.

Wydawało się, że niemal każdy z nich trzymał w ręku gazetę.

– Co powiecie na odebranie chociaż kilku z nich? – dodała, właściwie już niepotrzebnie, bo wszyscy już tłoczyli się przy wyjściu, mamrocząc „dzień dobry” i „przepraszam”.

Meredith właśnie zdążyła usiąść przy biurku i wypić łyk kawy, kiedy do jej gabinetu wpadła Lisa, ściskając w objęciach potężną porcję gazet.

– Mer, tak mi przykro! – wybuchnęła. – Wykupiłam cały nakład z kiosku przed wejściem, żeby nie mogli tego sprzedawać. To jedyne, co mi przyszło do głowy, żeby ci pomóc.

– Pomóc mi? – zapytała Meredith zdziwiona.

Lisa otworzyła usta i wpatrywała się w nią, jednocześnie przyciskając mocniej do siebie gazety.

– To znaczy, że nie widziałaś jeszcze dzisiejszych gazet, prawda?

Niepokój Meredith osiągnął wyraźnie wyższy poziom.

– Zgadza się. Zaspałam i nie miałam na to czasu. Dlaczego pytasz? Co się stało?

Lisa, z wyraźną niechęcią, powoli położyła stertę gazet na biurku. Meredith oderwała wzrok od bladej twarzy przyjaciółki, spojrzała na gazetę i aż się uniosła z krzesła.

– O mój Boże! – szepnęła. Oszołomionym wzrokiem przebiegała po zadrukowanej stronie. Odstawiła filiżankę z kawą, wstała i zmusiła się do wolniejszego czytania. Potem, na stronie trzeciej, przeczytała część artykułu najbardziej sensacyjną i dotyczącą rzeczy najbardziej osobistych. Kiedy skończyła, spojrzała w panice na Lisę. – O mój Boże!

Obydwie podskoczyły, kiedy Phyllis z rozmachem otworzyła drzwi i wpadła do gabinetu.

– Byłam u ochroniarzy – powiedziała. Jej krótkie włosy były potargane, zupełnie jakby bezwiednie przeczesywała je palcami. – Reporterzy szturmowali główne wejście, czekając na otwarcie. Kiedy zaczęli wchodzić wejściem dla pracowników, Mark Braden wpuścił ich wszystkich i skierował do audytorium. Telefony dzwonią bez przerwy. Dzwonią głównie dziennikarze, ale miałaś też telefony od członków zarządu. Chcą z tobą natychmiast rozmawiać. Pan Reynolds dzwonił trzy razy, a pan Farrell raz. Mark Braden prosi o dalsze instrukcje. Tak samo zresztą jak i ja.

Meredith próbowała się skoncentrować, ale cała drżała wewnętrznie z czystego strachu. W końcu reporterzy dokopią się do powodów jej małżeństwa z Mattem. Ktoś zacznie mówić: służąca, salowa ze szpitala i cały świat dowie się, że była głupią, niechcianą przez męża nastoletnią panną młodą. Jej duma i prywatność miały zostać rozszarpane na strzępy. Pomyślała gorzko, że inni popełniają błędy, łamią wszelkie zasady i uchodzi im to na sucho. Ale nie jej, ona musi za nie płacić bez końca.

Nagle dotarło do niej, co wszyscy pomyślą, kiedy ten niby – adwokat ujawni szczegóły jej rozwodu. Pokój zawirował jej przed oczami. Ojciec, zabierając się do rozwiedzenia jej, nie zadowolił się czymś miłym i przyzwoitym, w rodzaju nie dającej się przezwyciężyć różnicy charakterów, i dlatego objawi się ona teraz nie tylko jako niemoralna nastolatka, która nie była na tyle mądra, żeby używać środków antykoncepcyjnych, ale będzie też porzuconą i maltretowaną psychicznie ofiarą.

A Parker… dobry Boże, Parker był cieszącym się szacunkiem bankierem, a prasa wciągnie go w to bagno.

Pomyślała nagle o Matcie i o tym, co to wszystko będzie znaczyło dla niego. Poczuła, że robi jej się słabo. Kiedy ludzie dowiedzą się, że maltretował psychicznie swoją smutną, drobną, ciężarną żonę, a potem jeszcze ją porzucił… jego reputacja będzie doszczętnie zrujnowana…

– Meredith, proszę, powiedz, co mam robić – naglący głos Phyllis dobiegał gdzieś z oddali. – Mój telefon właśnie dzwoni.

Lisa uniosła dłoń.

– Daj jej zebrać myśli. Kiedy weszłaś, ona dopiero przeczytała gazetę.

Meredith opadła ciężko na fotel. Potrząsnęła głową, żeby dojść do siebie. Wiedziała, że musi coś zrobić… cokolwiek. Nie mogąc wymyślić nic innego, powiedziała powoli:

– Postąpimy zgodnie z procedurą, jaką stosujemy, kiedy mamy w firmie jakieś wydarzenie wzbudzające powszechne zainteresowanie. Powiadomimy centralę, żeby wstrzymała łączenie wszelkich rozmów telefonicznych, a te od dziennikarzy żeby przełączali do działu public relations. – Przełknęła z trudem. – Powiedz Markowi Bradenowi, żeby w dalszym ciągu kierował zjawiających się dziennikarzy do audytorium.

– Dobrze, ale co ludzie z public relations mają mówić dziennikarzom?

Meredith spojrzała na Phyllis, westchnęła z drżeniem i przyznała:

– Jeszcze nie wiem. Powiedz im po prostu, żeby poczekali… – Przerwała, słysząc pukanie do drzwi.

Wszystkie trzy odwróciły się w ich stronę. Do gabinetu zajrzała recepcjonistka i powiedziała z przejęciem:

– Przepraszam bardzo, panno Bancroft, ale jest tutaj pan Farrell i on… on bardzo nalega, żeby zobaczyć się z panią. Wydaje mi się, że nie zgodzi się na odejście z niczym. Czy mogę wezwać ochronę z pani telefonu?

– To nie będzie konieczne – powiedziała Meredith, przygotowując się na odparcie uzasadnionej furii Matta. – Phyllis, bądź tak miła i przyprowadź go tutaj.

Matt obserwował uważnie, do którego gabinetu poszła recepcjonistka, i czekał niecierpliwie przy jej biurku. Ignorował fascynację, jaką jego obecność wywołała wśród sekretarek, urzędników i wysiadających z windy dyrektorów. Zobaczył, że recepcjonistka wychodzi z biura Meredith razem z inną kobietą. Zrobił krok do przodu w pełni przygotowany na pokonanie ich obu, gdyby Meredith była na tyle niemądra, żeby odmówić zobaczenia się z nim.

– Panie Farrell – powiedziała atrakcyjna brunetka około trzydziestki. Udało jej się zachować profesjonalizm pomimo uśmiechu pełnego niezdecydowania. – Nazywam się Phyllis Tilsher, jestem sekretarką panny Bancroft. Przykro mi, że pan czekał. Bardzo proszę za mną.

Pozwolił, żeby poprowadziła go do biura Meredith, zmuszając się, żeby jej nie wyprzedzić. Otworzyła drzwi i stanęła z boku. W każdym innym momencie niesamowity widok, jaki roztoczył się przed nim, spowodowałby, że poczułby przypływ dumy. Meredith Bancroft siedziała za wspaniałym biurkiem w bogato urządzonym gabinecie, którego wystrój aż krzyczał dyskretnym dobrobytem i spokojną dystynkcją. Złote włosy miała upięte w połyskliwy kok i wyglądała jak młoda królowa, która powinna zasiadać na tronie, a nie na obitym krześle z wysokim oparciem. W tym momencie wyglądała też jak bardzo blada i zaniepokojona królowa. Odrywając od niej wzrok, zerknął na sekretarkę i nieświadomie zaczął przejmować inicjatywę.

– Spodziewam się tutaj dwóch telefonów – powiedział szybko. – Proszę mnie o nich natychmiast powiadomić. Wszystkim innym dzwoniącym proszę mówić, że mamy naradę budżetową, której nie można przerywać, i proszę nikomu nie pozwolić przekroczyć progu tego pokoju!

Phyllis skinęła głową i wyszła pospiesznie, zamykając za sobą drzwi. Matt ruszył w stronę Meredith, która powoli wstała i wyszła zza biurka. Energicznym ruchem głowy wskazał rudowłosą dziewczynę stojącą przy oknie, która przypatrywała mu się z nieukrywaną fascynacją.

– Kto to taki?

– Lisa Pontini – powiedziała Meredith nieobecnym głosem. – To moja przyjaciółka. Ona może zostać. Dlaczego – dodała skonsternowana – mamy tu mieć akurat naradę budżetową?

Matt pamiętał sprzed lat nazwisko Lisy Pontini. Musiał powstrzymać chęć przyciągnięcia Meredith w ramiona i pocieszenia jej. Wiedział, że sprzeciwiłaby się i jednemu, i drugiemu, dlatego uśmiechnął się uspokajająco i spróbował nadać głosowi żartobliwe brzmienie.

– Chociaż na chwilę zmylimy dziennikarzy, bo pomyślą, że zajmujemy się tutaj najnudniejszymi i najzwyklejszymi sprawami. Możesz sobie wyobrazić coś bardziej nudnego niż budżet?

Próbowała się uśmiechnąć, słysząc ten logiczny wywód i dowcip, ale nie mogła. Matt, widząc to, powiedział spokojnie i dobitnie:

– Przy odrobinie szczęścia uda nam się przebrnąć przez to wszystko bez większych uszczerbków. A teraz możesz mi zaufać i zrobić to, o co poproszę?

Meredith patrzyła na niego i powoli docierało do niej, że on, zamiast oskarżać ją i jej ojca za ten kataklizm, chce się włączyć i pomóc. Powoli wyprostowała się, czując nagły przypływ siły i wigoru. Skinęła głową.

– Tak, co mam zrobić?

Matt uśmiechnął się do niej w odpowiedzi, myśląc, jak szybko i z jaką odwagą przychodziła do siebie.

– Świetnie – powiedział miękko. – Dyrektorzy naczelni nigdy nie tracą ducha.

– Zwykle blefują – skonkludowala, próbując się uśmiechnąć.

– Racja – przyznał. Chciał jeszcze coś dodać, ale rozległ się dźwięk intercomu. Meredith podniosła słuchawkę, słuchała przez chwilę, po czym przekazała słuchawkę Mattowi. – David Levinson jest na pierwszej linii, a na drugiej dzwoni do ciebie ktoś o nazwisku Steve Salinger.

Nie wziął od niej słuchawki, ale zapytał:

– Czy ten aparat można nastawić tak, żebyśmy wszyscy słyszeli rozmowę? – Meredith nachyliła się i nacisnęła przycisk uruchamiający te funkcje telefonu. Kiedy to zrobiła, Matt nacisnął świecący się przycisk drugiej linii. – Steve – powiedział – czy lear jest gotowy do startu?

– Jasne, Matt, właśnie zrobiłem próbny lot i zachowuje się śpiewająco.

– Dobrze, poczekaj chwilę. – Matt zablokował na moment rozmowę i włączył linię pierwszą. Bez wstępów powiedział do Levinsona: – Czytałeś gazety?

– Widziałem je i Bill Pearson też. To bagno, Matt, a będzie jeszcze gorzej. Jest coś, co możemy zrobić?

– Tak. Pojedź do Belleville i przedstaw się swojemu nowemu „klientowi”, a potem wpłać kaucję i wyciągnij go z więzienia.

– Co takiego?

– Słyszałeś. Wykup go z więzienia i przekonaj, żeby przekazał ci, jako swojemu adwokatowi całą dokumentację. Kiedy będziesz ją już miał, zrobisz co trzeba, żeby nasze orzeczenie rozwodowe nie dostało się w ręce dziennikarzy… o ile ten sukinsyn ma jeszcze jego kopię. Jeśli jej nie ma, przekonaj go, żeby zapomniał wszystkie szczegóły.

– Co to za szczegóły? Jakich powodów użył w pozwie?

– Kiedy dostałem odpis tego cholernego dokumentu, nie myślałem zbyt racjonalnie, ale o ile sobie przypominam, to było porzucenie i psychiczne maltretowanie. Meredith jest tutaj. Zapytam ją. – Spojrzał na Meredith i powiedział łagodniejszym tonem: – Pamiętasz jeszcze jakieś szczegóły… cokolwiek, co mogłoby być żenujące dla ciebie albo dla mnie?

– Czek na dziesięć tysięcy dolarów, który mój ojciec dał ci, żeby cię spłacić.

– Jaki czek? Nic o tym nie wiem. W dokumentach, które mam, nie ma o tym żadnej wzmianki.

– W moim odpisie orzeczenia jest coś takiego i jest jeszcze powiedziane, że potwierdzasz ich odbiór.

Levinson słyszał to wszystko. W jego głosie zabrzmiała ironia:

– To już zupełnie wspaniale! Prasa będzie miała używanie, snując domysły na temat powodów, dla których ty, nie mający wtedy ani centa przy duszy, nie mogłeś strawić swojej żony nawet z jej pieniędzmi. Będą się zastanawiać, co z nią było aż tak nie w porządku.

– Nie bądź głupcem! – przerwał mu Matt z wściekłością, zanim tamten zdążył dodać coś jeszcze bardziej denerwującego dla Meredith. – Oni przedstawią mnie jako uganiające się za pieniędzmi indywiduum, które w dodatku porzuca żonę. Może wszystkie te przypuszczenia okażą się bezprzedmiotowe, o ile pojedziesz do Belleville i usadzisz Spyzhalskiego, zanim spaprze wszystko jutro.

– To może się okazać nie takie proste. Zgodnie z tym, co podali w wiadomościach, jest zdecydowany bronić się sam. Najwyraźniej to taki typ, który liczy na to, że odegra wielkie przedstawienie przed sądem i dziennikarzami.

– Spowoduj, żeby przestał mieć na to ochotę – warknął Matt. – Załatw przesunięcie tego przesłuchania i wywieź go z miasta, tak żeby dziennikarze nie mogli do niego dotrzeć. Potem sam zajmę się tym draniem.

– Jeśli on ma dokumentację, to kiedyś trzeba będzie ją przekazać jako materia! dowodowy. No i inni, którzy padli jego ofiarą, będą musieli być powiadomieni.

– Tym będziesz mógł się zająć później, razem z prokuratorem okręgowym. Mój samolot czeka na ciebie na Midway. Zadzwoń do mnie, kiedy już wszystko załatwisz.

– Jasne – powiedział Levinson.

Matt zakończył rozmowę, nie kłopocząc się powiedzeniem do widzenia i przełączył się na linię, na której czekał jego pilot.

– Przygotuj się do wystartowania w ciągu najbliższej godziny do Belleville, Illinois. Będziesz miał dwóch pasażerów, a w drodze powrotnej trzech. Jednego z nich wysadzisz gdzieś po drodze, powiedzą ci gdzie.

– W porządku.

Meredith zerknęła na niego, kiedy się rozłączył. Była trochę oszołomiona jego metodami i tempem działania.

– Jak zamierzasz – zapytała, tłumiąc uśmiech – zająć się Spyzhalskim?

– Zostaw to mnie. Zadzwoń do Parkera Reynoldsa. Jeszcze się z tego nie wyplątaliśmy.

Meredith posłusznie połączyła się z Parkerem. W chwili, kiedy się odezwał, stało się jasne, że uważa sytuację za beznadziejną.

– Meredith, przez cały poranek próbowałem się z tobą skontaktować, ale centrala nie łączyła rozmów do ciebie.

– Przykro mi z powodu tego wszystkiego – powiedziała, zbyt zaniepokojona, żeby sobie uświadomić, że odbywanie tej rozmowy na włączonej fonii mogło być nierozsądne. – Nawet nie umiem wyrazić, jak bardzo mi przykro.

– To nie twoja wina – westchnął ciężko. – Teraz musimy zdecydować, co robić. Jestem bombardowany ostrzeżeniami i radami. Ten arogancki sukinsyn, za którego wyszłaś, kazał dzisiaj rano swojej sekretarce zadzwonić do mnie, żeby przekazać mi instrukcje, jak mam się zachować. Sekretarce! Potem mój zarząd zdecydował, że powinienem złożyć publiczne oświadczenie, że nie wiedziałem nic o tym wszystkim…

– Nie! – przerwał mu z wściekłością Matt.

– Kto u diabła powiedział nie? – zdenerwował się Parker.

– Ja to powiedziałem, i to ja jestem tym sukinsynem, za którego ona wyszła – warknął Matt, marszcząc brwi na widok Lisy Pontini osuwającej się w konwulsjach śmiechu po ścianie. Ręką zasłaniała usta. – Jeśli złoży pan takie oświadczenie, będzie to wyglądać dla wszystkich tak, jakby rzucał pan Meredith na pożarcie wilkom.

– Nie mam zamiaru robić niczego w tym rodzaju! – skontrował ze złością Parker. – Jesteśmy zaręczeni!

Meredith, słysząc to, poczuła ogarniającą ją czułość i wdzięczność. Pomyślała, że chciał przecież zerwać ich zaręczyny, ale teraz, kiedy sprawy przyjęły tak niekorzystny obrót, stał u jej boku. Nieświadoma tego, co robi, uśmiechnęła się miękko w stronę telefonu.

Matt zauważył ten uśmiech i rysy jego twarzy stężały. Postarał się jednak skoncentrować na głównym problemie.

– O pierwszej po południu – poinformował Parkera i Meredith – pan, Meredith i ja będziemy mieli wspólną konferencję prasową. Jeśli treść naszego orzeczenia rozwodowego zostanie podana do publicznej wiadomości, Meredith będzie przedstawiana jako ofiara porzucenia maltretowana psychicznie.

– Zdaję sobie z tego sprawę – wycedził Parker.

– To dobrze – odparował z sarkazmem Matt. – Jeśli tak, to powinien pan być w stanie sprostać temu. Otóż w czasie tej konferencji mamy dać pokaz przykładnej solidarności. Zakładamy, że szczegóły naszego rozwodu zostaną ujawnione, i musimy je od razu zneutralizować.

– W jaki sposób?

– Stanąć przed wszystkimi i zachowywać się jak mała zżyta ze sobą rodzinka, w której wszyscy są oddani sobie całym sercem, ze szczególnym uwzględnieniem Meredith. Chcę, żeby każdy dziennikarz obecny tam tego popołudnia napatrzył się i nasłuchał tyle, żeby mieć dość na co najmniej kilka tygodni. Żeby mogli wynieść się z naszego życia i trzymać się od nas z daleka. Chcę, żeby opuścili tę salę konferencyjną przepełnieni sympatią do nas i przekonani, że nie ma między nami żadnych negatywnych uczuć. – Matt zrobił pauzę i spojrzał na Meredith. – Gdzie możemy zgromadzić wszystkich dziennikarzy? Sala konferencyjna w Intercorpie nie jest zbyt duża…

– Nasze audytorium na pewno wystarczy – powiedziała szybko Meredith. – Jest już udekorowane z okazji corocznego spotkania świątecznego. Jest więc czyste i przygotowane.

– Słyszał pan to? – Matt zapytał ostro Parkera. – Tak!

– W takim razie, niech pan tu przyjeżdża, najszybciej, jak to możliwe, żebyśmy mogli przygotować oświadczenie – zarządził Matt, rozłączając się natychmiast. Zerknął na Meredith. Jej spojrzenie nie mogło wymazać zazdrości, jaka go zżerała od chwili, kiedy dostrzegł, jak uśmiechała się, słysząc słowa Parkera; w jej oczach malował się teraz podziw, wdzięczność, lekkie zadziwienie. I wiele obawy.

Już miał powiedzieć coś uspokajającego, kiedy Lisa Pontini oderwała się od ściany. Usta jej drżały z rozbawienia.

– Zastanawiałam się czasami, jak pan zdołał spowodować, że Meredith, na nic nie zważając, poszła z panem do łóżka, zaszła w ciążę, wyszła za pana, niemal pojechała z panem do Ameryki Południowej… i wszystko to w zaledwie kilka dni. Teraz już wiem, jak się to stało. Parł nie idzie przez życie jak burza, ale jak tajfun! Czy może przypadkiem – zapytała – głosował pan kiedyś na Demokratów?

– Tak – sucho odpowiedział Matt, – Dlaczego pani pyta?

– Byłam po prostu ciekawa – skłamała, odnotowując pełne dezaprobaty skrzywienie Meredith.

Poważniejąc, Lisa wyciągnęła do niego rękę i powiedziała spokojnie:

– Jest mi bardzo miło, że w końcu poznałam męża Meredith.

Matt uśmiechnął się do niej i odwzajemnił uścisk dłoni. Zdecydował, że niezmiernie lubi Lisę Pontini.

Загрузка...