O wpół do drugiej następnego popołudnia Meredith wyszła z działu reklamy i skierowała się do swojego biura. Przez cały dzień, gdziekolwiek poszła, ludzie odwracali się i patrzyli na nią. Nie miała wątpliwości, dlaczego tak się działo. Z nadmierną energią wcisnęła przycisk windy, myśląc o zamieszczonej w porannej „Tribune”, doprowadzającej ją do szału notatce Sally Mansfield.
Przyjaciele Meredith Bancroft, którzy byli zaskoczeni, widząc, jak dwa tygodnie temu w operze ostro potraktowała Matthew Farrella, najbardziej pożądanego w Chicago kawalera, przeżyli kolejny szok. Para ta jadła razem lunch przy jednym z najbardziej przytulnych i ustronnych stolików w Landry's, Nasz świeżo pozyskany kawaler jest z pewnością bardzo zajętym człowiekiem: tego samego wieczoru towarzyszył wspaniałej Alicji Avery na premierze „Okiełznania Amazonki” w Małym Teatrze. Już w biurze Meredith wyszarpnęła ze złością szufladę swojego biurka, zastanawiając się po raz kolejny nad wypływającą z niskich pobudek mściwością dziennikarki, która była bliską przyjaciółką byłej żony Parkera. Wzmianka o jej lunchu z Mattem była niczym innym jak tylko zawoalowaną sugestią, sprawiającą, że Parker wyszedł na głupca, któremu grozi porzucenie przez narzeczoną.
– Meredith – powiedziała Phyllis pełnym napięcia głosem. – Dzwoniła właśnie sekretarka pana Bancrofta. Powiedziała, że on wzywa cię do siebie, natychmiast.
Nagłe wezwania Meredith przez ojca były czymś wyjątkowo rzadkim; preferował on nadzorowanie pracy swoich dyrektorów poprzez regularnie zaplanowane, cotygodniowe spotkania.
Wszystkie dodatkowe sprawy zwykł załatwiać telefonicznie. W chwili ciszy, jaka zapadła, Meredith i jej sekretarka spojrzały na siebie. Podejrzewały, że powód tego spotkania może być związany z wyznaczeniem tymczasowego prezydenta.
Ten wniosek zdawał – się znajdować potwierdzenie, kiedy Meredith dotarła do rejonu recepcyjnego przed biurem ojca i zobaczyła, że inni wiceprezydenci zostali także wezwani, włącznie nawet z Allenem Stanleyem, który w ubiegłym tygodniu był na urlopie.
– Panno Bancroft – powiedziała sekretarka jej ojca z zapraszającym gestem skierowanym do niej – pan Bancroft prosi panią od razu do siebie. – Serce Meredith zabiło mocniej, kiedy podchodziła do drzwi gabinetu. Skoro ona pierwsza miała dowiedzieć się o wyborze rady, to logiczne było, że to ją wybrali. Meredith Bancroft miało zostać przyznane należne jej z racji urodzenia prawo, tak jak jej ojcu, ojcu jej ojca i wszystkim innym Bancroftom przed nimi. A raczej miano dać jej szanse wykazania się przez następnych sześć miesięcy i udowodnienia własnej wartości.
Meredith zapukała i weszła do biura ojca, niemądrze bliska sentymentalnych łez. Zawsze tylko Bancroft zajmował to biuro i siedział za tym biurkiem; jak mogła przypuszczać, że ojciec zignoruje tak wspaniałą tradycję.
Stał przy oknie z rękoma splecionymi z tyłu.
– Dzień dobry! – krzyknęła radośnie do jego pleców.
– Dzień dobry, Meredith – odpowiedział, odwracając się. Jego głos i wyraz twarzy były niezwykle przyjazne. Usiadł za biurkiem, patrząc, jak podchodzi bliżej Mimo. że w odległym, kącie gabinetu stała kanapa i mały stolik, ojciec nigdy tam nie siadał ani nie proponował tego nikomu innemu. Jego zwyczajem było zasiadanie w stojącym za jego biurkiem obrotowym fotelu z wysokim oparciem i rozmawianie z ludźmi ceremonialnie, poprzez znaczącą barierę potężnego, antycznego mebla. Meredith nie była pewna, czy robił to bezwiednie czy celowo, z zamiarem onieśmielenia ludzi. W każdym razie było to trochę denerwujące dla każdego, włączając Meredith, kiedy należało przemierzyć szeroką przestrzeń, żeby dotrzeć do tego biurka, podczas gdy on siedział i obserwował.
Odnotowała, że czekał tym razem bardzo cierpliwie, chociaż nie wstał. Dobre wychowanie i zwyczaj nakazywały, żeby wstawał, kiedy kobieta podchodzi do niego. Działoby się tak w każdym innym przypadku, jeśli jednak ta kobieta pracowała w kadrze kierowniczej „Bancrofta” lub w jego dyrekcji, zawsze pozostawał na swoim miejscu, nawet jeśli wszyscy inni mężczyźni podnosili się. Meredith wiedziała, że była to metoda nie wypowiedzianej krytyki obecności kobiet w kierownictwie. Kiedy natomiast była z nim poza sklepem, był dżentelmenem w każdym calu. Przez lata pracy w firmie nauczyła się akceptować te dwie różne osobowości ojca. Ciągle jeszcze zdarzały się momenty, kiedy denerwowało ją to, że całowała go na dobranoc, a następnego ranka w pracy mijał ją z ledwie zauważalnym skinieniem głowy.
– Podoba mi się twoja sukienka – powiedział, przyglądając się jej szarej, kaszmirowej sukni.
– Dziękuję – odpowiedziała, szczerze zaskoczona.
– Nie cierpię, kiedy nosisz te kostiumy w stylu „kobieta pracująca”. Prawdziwe kobiety powinny chodzić w sukienkach. – Nie dając jej szansy na odpowiedź, wskazał jej ruchem głowy jedno z krzeseł stojących przed jego biurkiem. Meredith usiadła, próbując nie okazywać zdenerwowania. – Wezwałem całą dyrekcję, ponieważ mam coś do ogłoszenia. Najpierw chciałem jednak porozmawiać z tobą. Zarząd podjął już decyzję co do obsadzenia stanowiska tymczasowego prezydenta. – Zrobił pauzę i Meredith aż się pochyliła do przodu w pełnym napięcia oczekiwaniu. – Wybrali Allena Stanleya.
– Co takiego? – wyszeptała, łapiąc powietrze. Czuła zamęt, mieszaninę szoku, złości i niedowierzania.
– Powiedziałem, że wybrali Allena Stanleya. Nie będę kłamał… zrobili to, bo go rekomendowałem.
– Allen Stanley – przerwała mu Meredith, zaskoczona i wściekła wstała gwałtownie – od śmierci żony jest na skraju załamania nerwowego. Co więcej, nie ma kwalifikacji i doświadczenia, żeby kierować działalnością handlową…
– Od dwudziestu lat jest księgowym w „Bancrofcie” – rzucił ostro Philip, ale Meredith nie dała się zastraszyć, nie skończyła jeszcze.
Była oburzona nie tylko tym, że została niesłusznie pozbawiona szansy, która powinna być jej dana. Oburzała ją czysta głupota wyboru zastępcy. Oparła dłonie o jego biurko.
– Allen Stanley jest w tym momencie gloryfikowanym, zwykłym księgowym. Nie mogłeś dokonać gorszego wyboru, i dobrze o tym wiesz! Każdy z pozostałych, każdy z nich byłby lepszy… – Wtedy dopiero dotarła do niej prawda. Zbiła ją niemal z nóg. – To właśnie dlatego rekomendowałeś Stanleya, prawda? Dlatego, że on nie mógłby prowadzić „Bancrofta” tak dobrze lub lepiej, niż ty to robiłeś. Celowo narażasz firmę na ryzyko, ponieważ twoje ego…
– Nie będę tolerował tego, żebyś zwracała się do mnie w ten sposób!
– Nie waż się wypróbowywać teraz na mnie twojego autorytetu rodzicielskiego! – ostrzegła go rozwścieczona. – Tysiące razy mówiłeś mi, że na terenie tego sklepu nasze powiązania rodzinne nie istnieją. Nie jestem dzieckiem i nie mówię w tej chwili jako twoja córka. Jestem wiceprezydentem i jednym z większych akcjonariuszy tej firmy.
– Jeśli którykolwiek inny wiceprezydent ośmieliłby się mówić do mnie w ten sposób, zwolniłbym go natychmiast.
– Zwolnij mnie w takim razie! – odparowała. – Nie, nie dam ci aż takiej satysfakcji! Sama złożę rezygnację. Ze skutkiem natychmiastowym. Będziesz ją miał na piśmie na swoim biurku za piętnaście minut.
Zanim zdążyła zrobić krok w kierunku drzwi, opadł na swój fotel.
– Siadaj! Skoro zdecydowałaś, żebyśmy w tym niekorzystnym momencie powiedzieli sobie wszystko, wyłóżmy karty na stół.
– Będzie to miła odmiana – odpowiedziała, siadając.
– Prawda jest taka – powiedział z kąśliwym sarkazmem – że nie jesteś zła, dlatego że wybrałem Allena Stanleya, ale dlatego, że nie wybrałem ciebie.
– Jestem zła z tych obydwu powodów.
– W każdym razie, miałem poważne powody, dla których to nie ty zostałaś wybrana. Po pierwsze, jesteś za młoda i niedostatecznie doświadczona, żeby kierować tą firmą.
– Doprawdy? – zapytała zgryźliwie. – Jak doszedłeś do takiego wniosku? Ty byłeś o niecały rok starszy niż ja, kiedy dziadek przekazał ci wszystko.
– To była inna sytuacja.
– Rzeczywiście, sytuacja była inna – przyznała drżącym ze złości głosem. – Kiedy obejmowałeś tu kierownictwo, twoje dokonania w tym sklepie były o wiele mniej imponujące niż moje! A prawdę mówiąc, jedyną rzeczą, jakiej rzeczywiście dokonywałeś, było niespóźnianie się do pracy! – Zobaczyła, że ojciec przykłada dłoń do piersi, jakby poczuł tam ból. To tylko zwiększyło jej wściekłość. – Nie waż się udawać, że masz atak serca, bo to nie powstrzyma mnie od powiedzenia tego, co powinnam powiedzieć już lata temu. – Opuścił rękę i pobladły patrzył, jak mówiła: – Jesteś antyfeministą i prawdziwym powodem, dla którego nie dasz mi szansy, jest fakt, że jestem kobietą.
– Nie jesteś daleka od prawdy – wyrzucił z siebie szorstko, z prawie dorównującą jej złością. – Na zewnątrz w recepcji czeka pięciu mężczyzn, którzy zainwestowali w ten sklep dziesiątki lat. Nie kilka lat, ale dziesiątki!
– Naprawdę? – odpowiedziała z sarkazmem. – A ilu z nich zainwestowało w niego cztery miliony dolarów z ich własnych pieniędzy? Co więcej, ty nie tylko Wetujesz, ty kłamiesz. Dwaj z tych mężczyzn rozpoczęli tu pracę w tym samym roku, co ja i to, dodam, za wyższą pensję niż moja.
Zacisnął w pięści leżące na biurku dłonie.
– Ta dyskusja jest bezcelowa.
– Zgadza się – przyznała gorzko, wstając. – Podtrzymuję swoją rezygnację.
– A właściwie to myślisz, że dokąd stąd odejdziesz? – powiedział głosem sugerującym, że nigdy nie uda jej się znaleźć równie dobrej pracy.
– Do którejś z wielkich firm handlowych! – skontrowała, zbyt wściekła, żeby wziąć pod uwagę stres, z jakim wiązałby się dla niej taki akt nielojalności. „Bancroft” był jej życiem. – Marshall Field zatrudniłby mnie w ciągu kilku minut, tak samo May Company czy Neiman.
– Teraz to ty blefujesz – warknął.
– Jeszcze zobaczymy! – ostrzegła, ale już na samą myśl o pracy dla konkurentów „Bancrofta” robiło jej się niedobrze. Była wykończona szarpiącymi nią emocjami. – Czy chociaż raz mógłbyś być ze mną zupełnie szczery?
W kompletnej ciszy czekał na jej pytanie.
– Nigdy nie miałeś zamiaru przekazać mi prowadzenia sklepu, prawda? Ani teraz, ani w przyszłości, bez względu na to, jak długo i jak ciężko bym tu pracowała?
– Nie.
W głębi serca wiedziała o tym zawsze, ale mimo to aż zakręciło jej się w głowie, kiedy usłyszała, jak on to mówi.
– To dlatego, że jestem kobietą – stwierdziła.
– To jeden z powodów. Mężczyźni czekający tam nie będą pracowali dla kobiety.
– To bzdura – odpowiedziała bezbarwnie Meredith. – I jest to niezgodne z prawem. Nie jest to też prawda, ale o tym już wiesz. Dziesiątki mężczyzn podlegają mi bezpośrednio lub pośrednio w działach, którymi kieruję. To twoja własna egoistyczna bigoteria powoduje, że wierzysz, że ja nie potrafiłabym kierować firmą.
– Może częściowo tak jest – odparował – a może też dzieje się tak dlatego, że odmawiam wspierania cię i podtrzymywania twojej nie zważającej na nic ślepej determinacji, z jaką budujesz swoje życie wokół tej firmy. Prawdę mówiąc, zrobię co tylko w mojej mocy, żeby cię przed tym uchronić. Bez względu na to, z którym wielkim domem handlowym będziesz chciała wiązać swoją karierę! To są motywy, jakimi się kierowałem, uniemożliwiając ci odziedziczenie tego gabinetu. I bez względu na to, czy akceptujesz te motywy, ja zdaję sobie z nich sprawę. Ty natomiast nawet nie wiesz, dlaczego jesteś tak zdeterminowana, żeby zrobić z siebie kolejnego prezydenta „Bancrofta”.
– Co takiego? – wyrzuciła z siebie gniewnie, zbita z tropu. – Może w takim razie ty mi powiesz, dlaczego to robię?
– Zrobię to. Jedenaście lat temu poślubiłaś drania, który chciał twoich pieniędzy i który wpakował cię w ciążę; straciłaś to dziecko i okazało się, że nie możesz już mieć dzieci. I nagle – dokończył z gorzkim triumfem – zapałałaś nieprzepartą miłością do Bancroft i S – ka i rozwinęłaś w sobie intensywną ambicję matkowania firmie.
Wpatrywała się w niego. Wszystkie niedoskonałości jego rozumowania eksplodowały gniewnie w jej myślach. Pełna emocji czuła w gardle bolesny, nie dający się przełknąć kłąb. Ze wszystkich sił starała się, żeby głos jej nie zadrżał i powiedziała:
– Kochałam to miejsce, odkąd byłam małą dziewczynką; kochałam je, zanim spotkałam Matta Farrella i kochałam je po tym, jak zniknął z mojego życia. Prawdę mówiąc, mogę ci dokładnie powiedzieć, kiedy zdecydowałam, że będę tutaj pracować i że zostanę kiedyś prezydentem. Miałam wtedy sześć lat. Przyprowadziłeś mnie do tego pokoju, żebym poczekała, aż skończysz spotkanie z zarządem. Powiedziałeś mi – ciągnęła rozzłoszczona – że mogę, czekając na ciebie, siedzieć w twoim fotelu. Tak zrobiłam. Siedziałam, dotykałam twoich wiecznych piór i przywołałam intercomem twoją sekretarkę, a ona pozwoliła mi podyktować list. To był list do ciebie – powiedziała, a sądząc po tym, jak zbladł, zorientowała się, że nagle przypomniał sobie ten list. – Napisałam w nim – zrobiła pauzę i odetchnęła z drżeniem, uparcie powstrzymując łzy – ”Drogi ojcze, będę uczyć się i pracować z całych sił, żebyś kiedyś był ze mnie dumny i pozwolił mi pracować tutaj, tak jak ty i dziadek. Jeśli tak się stanie, pozwolisz mi znowu usiąść w twoim fotelu?”
Podniosła głowę i dodała:
– Myślałam, że mnie kochałeś. Wiem, że marzyłeś o tym, żebym była chłopcem, ale nie zdawałam sobie sprawy z tego, że nic cię nie obchodziłam, tylko dlatego, że byłam dziewczynką. Przez całe moje życie kazałeś mi gardzić moją matką za to, że nas opuściła. Teraz zaczynam się zastanawiać, czy ona odeszła, czy to ty ją odepchnąłeś od siebie, dokładnie tak jak właśnie teraz odpychasz mnie. Moja rezygnacja znajdzie się jutro na twoim biurku. – Zauważyła, że ta zwłoka wywołała na jego twarzy pełen satysfakcji, domyślny uśmiech. Jeszcze wyżej uniosła głowę. – Mam zaplanowane spotkania i nie będę mogła zabrać się do tego wcześniej.
– Jeśli nie będzie cię tutaj, kiedy ogłoszę wszystkim wybór – ostrzegł, widząc, że kieruje się ku bocznym drzwiom, prowadzącym poprzez salę konferencyjną na korytarz, pomyślą, że wybiegłaś stąd cała we łzach, dlatego że to nie ty zostałaś wybrana.
Meredith zatrzymała się i spojrzała na niego lekceważąco.
– Nie oszukuj się, ojcze. Mimo że traktujesz mnie jak zawalidrogę, żaden z nich nie wierzy tak naprawdę, że nie masz dla mnie żadnych uczuć i jestem ci aż tak obojętna. Pomyślą, że własnej córce już dawno powiedziałeś, kto zostanie wybrany.
– Zmienią zdanie, jeśli złożysz rezygnację – ostrzegł i przez ułamek sekundy słychać było w jego głosie nutkę niepokoju.
– Będą zbyt zajęci pomaganiem Allenowi Stanleyowi w kierowaniu tą firmą, żeby myśleć o tym.
– To ja będę kierował Allenem Stanleyem. Zatrzymała się z dłonią już na klamce i spojrzała na niego przez ramię. Czuła się wewnętrznie odrętwiała, ale jakimś cudem zdobyła się na śmiech.
– Wiem o tym. Czy sądzisz, że byłam aż tak arogancka, żeby myśleć, że mogłabym sama sobie poradzić z „Bancroftem” w czasie twojego urlopu, bez wskazówek od ciebie? Czy też może bałeś się, że spróbuję tego?
Nie czekając na odpowiedź, otworzyła drzwi wiodące do sali konferencyjnej i wyszła, zostawiając go stojącego bez ruchu.
Była rozczarowana, że nie dana jej była szansa sprawdzenia się jako tymczasowy prezydent „Bancrofta”, ale zdała sobie sprawę z tego, jak niewiele znaczyła dla ojca, i to przyćmiewało rozczarowanie. Przez całe lata wmawiała sobie, że on ją kocha, ale nie umie tego okazać. Teraz, czekając na windę, czuła, jakby ktoś wywrócił jej świat do góry nogami. Drzwi windy otworzyły się i weszła do środka. Patrzyła na podwójny rząd podświetlonych cyfr, nie wiedząc, który przycisk nacisnąć. Nie wiedziała, dokąd zmierza. Nie wiedziała, kim tak naprawdę była. Przez całe swoje życie istniała jako córka Philipa Bancrofta. To była jej przeszłość. Jej przyszłość zawsze wiązała się z tym miejscem, ze sklepem. Teraz jej przeszłość okazała się kłamstwem, a przyszłość była… pustką. Z głębi korytarza słychać było zbliżające się męskie głosy. Wyciągnęła rękę i nacisnęła przycisk niższego balkonu, modląc się, żeby drzwi zamknęły się, zanim ktokolwiek ją zobaczy.
Balkon ten znajdował się ponad pierwszym piętrem sklepu i biegł przez całą jego długość. Dopiero kiedy podeszła do błyszczącej, mosiężnej balustrady i spojrzała w dół, zdała sobie sprawę, że zupełnie odruchowo przyszła tutaj, w swoje ulubione miejsce. Uchwyciła dłońmi tę chłodną, gładką balustradę. Stała, patrząc w dół na gwarny zamęt panujący między stoiskami. Czuła się wyizolowana i całkowicie samotna w tłocznym domu handlowym przepełnionym ludźmi robiącymi świąteczne zakupy. Z systemu nagłaśniającego płynęły dźwięki kolędy. Na prawo od niej kobiety przebierały w halkach i koszulkach leżących na ladach działu bieliźnianego.
Pani Hollings, kierowniczka tego działu i była szefowa Meredith, sprawowała pieczę nad główną ladą z tym samym surowym niezmąconym spokojem, z jakim robiła to przez całe ćwierćwiecze lat swojej pracy w „Bancrofcie”. Zobaczyła Meredith i uśmiechnęła się lekko do niej, ale Meredith odwróciła wzrok, udając, że nie dostrzegła tego cichego powitania. Odwróciła się, bo nie miała siły, żeby chociaż udać uśmiech.
Klienci przeszukiwali wieszaki pełne jedwabnych peniuarów. Na balkonie, naprzeciwko miejsca, w którym stała, z powodzeniem handlowano szlafrokami. Słyszała głosy, muzykę i ciągły odgłos pracy kas wydających paragony. Nie poruszało jej to wcale. Ponad jej głową rozległy się dźwięki sklepowego systemu przywoławczego: dwa krótkie dzwonki, pauza i jeszcze jeden, to był jej kod wywoławczy. Nie zareagowała. Udało jej się wyrwać z odrętwienia dopiero wtedy, kiedy ktoś przemówił bezpośrednio do niej.
– Czy pani tu pracuje? – zapytała zniecierpliwiona klientka. Czy ona tu pracuje? Meredith z wysiłkiem skoncentrowała się.
– Myślałam – kontynuowała kobieta, wciskając Meredith peniuar – że skoro pani jest bez płaszcza, to pracuje pani tutaj.
– Pracuję – odpowiedziała Meredith. Dzisiaj jeszcze tu pracowała.
– W takim razie proszę mi powiedzieć, gdzie znajdę peniuary po obniżonej cenie, te które reklamowaliście w prasie? Ten kosztuje czterysta dwadzieścia pięć dolarów, a w niedzielnej „Tribune” reklamowaliście je za niecałe dziewięćdziesiąt.
– Znajdzie je pani na piątym piętrze – wyjaśniła Meredith. Jej kod wywoławczy zabrzmiał znowu, a ona ciągle stała niepewna, czy żegnała się właśnie ze sklepem, ze swoimi marzeniami, czy tylko zadawała sobie ból.
Kiedy jej sygnał zabrzmiał po raz trzeci, podeszła niechętnie do kontuaru w pobliżu stoiska ze szlafroczkami i połączyła się z głównym operatorem sklepu.
– Mówi Meredith Bancroft – powiedziała. – Wywoływaliście mnie?
– Tak, panno Bancroft. Pani sekretarka prosi, żeby pilnie skontaktowała się pani z biurem.
Meredith odłożyła słuchawkę i spojrzała na zegarek. Na to popołudnie miała zaplanowane jeszcze dwa spotkania, zakładając, że uda jej się przez nie przebrnąć, tak jakby nic się nie zmieniło. A nawet jeśli mogłaby to zrobić, jaki byłby sens zmuszania się do tego? Z ociąganiem wykręciła wewnętrzny numer Phyllis.
– To ja – powiedziała. – Kazałaś mnie wywołać?
– Tak, przepraszam, że cię niepokoję – zaczęła i Meredith zorientowała się, słysząc jej smutny, niepewny głos, że spotkanie, które zwołał ojciec, zakończyło się i wszyscy znali już nowinę. – Chodzi o pana Reynoldsa – ciągnęła Phyllis. – Dzwonił dwa razy w ciągu ostatniej półgodziny. Chce rozmawiać z tobą. Zdaje się, że jest bardzo zmartwiony.
Meredith uświadomiła sobie, że Parker też musiał usłyszeć już tę wiadomość.
– Jeśli zadzwoni znowu, powiedz mu, proszę, że skontaktuję się z nim później.
Gdyby usłyszała teraz jego pocieszenia, rozkleiłaby się zupełnie. A jeśli próbowałby ją przekonywać, że może to właściwie i lepiej, że tak się stało, tego też by nie zniosła.
– Dobrze – powiedziała Phyllis. – Za pół godziny masz spotkanie z szefem reklamy. Chcesz, żebym je odwołała?
Zawahała się. Obrzuciła wzrokiem pełnym miłości szaleńczy ruch wszędzie wokół niej. Nie umiałaby ot tak po prostu zostawić tego wszystkiego i odejść. Nie w chwili kiedy sprawa Houston ciągle nie jest załatwiona, a kilka innych projektów wymaga jej zaangażowania. Jeśli zmobilizuje się, upora się z większością pracy w ciągu najbliższych dwóch tygodni i będzie mogła przygotować wszystko dla swojego następcy. Zostawienie nie załatwionych spraw, niedopatrzenie niektórych projektów nie byłoby najlepsze dla jej sklepu. Jej sklepu. Działać na szkodę „Bancrofta” to byłoby tak, jak działać na własną szkodę. Bez względu na to, dokąd pójdzie lub co będzie robić, to miejsce zawsze będzie jej częścią, a ona będzie zawsze jego częścią.
– Nie, nie odwołuj niczego. Niedługo będę w biurze.
– Meredith? – powiedziała z wahaniem Phyllis. – Jeśli to może być dla ciebie jakimś pocieszeniem, zdaniem nas wszystkich, to ty powinnaś była dostać tę pracę.
Meredith zaśmiała się krótko.
– Dzięki – odparła i odłożyła słuchawkę. Te słowa pocieszenia były miłe, ale w tej chwili nie podnosiły jej na duchu.