Do popołudnia sprzedaż w żadnym ze sklepów nie drgnęła i Meredith próbowała nie przesiadywać ciągle przy komputerze w swoim biurze. W każdej chwili spodziewała się powrotu Marka Bradena, a już od rana oczekiwała zjawienia się ojca. Wiadomość od Phyllis, że dzwoni Parker, stanowiła przyjemne oderwanie się od jej obecnych trosk. Dzwonił już wcześniej, żeby podnieść ją na duchu, i sądziła, że był to kolejny telefon tego typu. Sięgając po słuchawkę, uświadomiła sobie nie po raz pierwszy, że uczucia, jakie żywiła dla Parkera, musiały nie być tak głębokie, jak sądziła, skoro z taką łatwością przeszła od bycia jego narzeczoną do bycia przyjaciółką. Fakt, że Parker adaptował się do tej zmiany równie łatwo, kazał jej się zastanowić, dlaczego na Boga w ogóle brali pod uwagę małżeństwo. Wielokrotne docinki Lisy, że w stosunkach Meredith i Parkera brakowało ognia, znajdowały najwyraźniej potwierdzenie w faktach. Teraz jednak Meredith miała powody, żeby wątpić, czy obiekcje Lisy co do ich zaręczyn nie miały pobudek osobistych. Świadomość takiej ewentualności bolała trochę. Gdyby nie spadło na nią tyle problemów, na pewno zadzwoniłaby do Lisy i próbowałaby porozmawiać z nią o tym. Z drugiej jednak strony wydawało jej się, że to Lisa powinna zainicjować taką rozmowę i powinna była to zrobić już dużo wcześniej. Meredith odsunęła od siebie na razie ten problem i podniosła słuchawkę telefonu.
– Witaj, piękna kobieto – powiedział Parker z uśmiechem w głosie. – Czy dla odmiany zniesiesz niewielką dobrą wiadomość?
– Nie jestem pewna, czy będę umiała sobie z tym poradzić, ale spróbujmy – odparła Meredith, też się uśmiechając.
– Mam pożyczkodawcę na zakup ziemi w Houston i to takiego, który sfinansuje całą budowę, kiedy będziesz już na to gotowa. Dzisiaj rano zjawili się u mnie w biurze jak aniołowie zesłani z niebios, rozglądający się za pożyczkami, które mogliby od nas przejąć.
– To cudowna wiadomość – odpowiedziała Meredith, ale jej entuzjazm wyciszała obawa o to, jak za sześć miesięcy sprosta spłatom trzech pożyczek związanych z ekspansją firmy, jeśli interesy będą w dalszym ciągu iść tak kiepsko.
– Nie tryskasz radością.
– Martwię się spadkiem sprzedaży w naszych sklepach – przyznała. – Nie powinnam tego mówić bankierowi Bancroft i S – ka, ale jeśli on jest też przyjacielem…
– Od jutra rana – powiedział z lekkim wahaniem Parker – będę tylko twoim przyjacielem.
Meredith zesztywniała.
– Co przez to rozumiesz?
– Potrzebujemy gotówki – powiedział, wzdychając. – Odsprzedajemy waszą pożyczkę temu samemu inwestorowi, który pożycza ci pieniądze na projekt houstoński. Od teraz będziesz regulować płatności na rzecz Collier Trust.
Meredith zmarszczyła nos zagubiona w myślach.
– Na rzecz kogo?
– Zrzeszenie o nazwie Collier Trust. Ich bankiem jest Criterion Bank, mają siedzibę tuż za rogiem, obok ciebie, i Criterion ręczy za nich. Prawdę mówiąc, to ludzie z Criterionu wstąpili do mnie w tej sprawie w ich imieniu. Collier Trust jest prywatnym zrzeszeniem. Mają duże ilości wolnego kapitału na ewentualne pożyczki i rozglądali się za wykupem dobrych pożyczek. Dla pewności sprawdziłem ich, używając swoich własnych źródeł. Są solidni i całkowicie czyści.
Poczuła się trochę nieswojo. Jeszcze kilka miesięcy temu wszystko wydawało się takie pewne i dające się przewidzieć: chociażby więzy Reynolds Mercantile z Bancroft i S – ka, albo jej osobiste sprawy. Teraz wszystko to było poddawane nagłym i całkowitym zmianom. Podziękowała Parkerowi za znalezienie finansowania dla Houston, ale kiedy już odłożyła słuchawkę, w dalszym ciągu niepokoiło ją coś związanego z Collier Trust.
Nigdy wcześniej nie słyszała nazwy tej firmy, a jednak brzmiała jej ona znajomo.
W chwilę później do jej biura wszedł nie ogolony, smętny Mark Braden i przygotowała się na podjęcie bardziej pilnego problemu podkładanych bomb.
– Jadę prosto z lotniska, tak jak chciałaś – wyjaśnił, przepraszając za swój wygląd.
Zdjął płaszcz i rzucił go na krzesło, kiedy z sekretariatu dobiegły odgłosy pełnych zaskoczenia powitań: „Witamy, panie Bancroft” i „Dzień dobry, panie Bancroft!”. Meredith wstała, zbierając siły do konfrontacji z ojcem, przed którą tak się wzdragała.
– No dobrze, chcę to wszystko usłyszeć! – zaczął Philip, z hukiem zatrzaskując za sobą drzwi gabinetu. – Gdyby nie techniczne kłopoty tego cholernego samolotu, byłbym tu już kilka godzin temu. – Przejmując sprawy w swoje ręce we właściwym sobie stylu, zrzucił z siebie płaszcz i rozkazał Markowi Bradenowi: – A więc? Czego się dowiedziałeś o tych wypadkach? Kto za tym stoi? Dlaczego nie jesteś w Nowym Orleanie, wydaje się, że tamten sklep jest głównym celem.
– Właśnie wróciłem stamtąd, a wszystko, co teraz mamy, to tylko teorie – zaczął cierpliwie Mark, po czym przerwał, widząc, że Philip rusza w stronę monitorów komputerów stojących na blacie za biurkiem i wystukuje na klawiaturze komendy wywołujące dane dotyczące całkowitej sprzedaży za ten dzień we wszystkich sklepach. Kiedy porównał te dane z tymi sprzed roku wyświetlanymi na sąsiednim monitorze, jego twarz pod świeżą opalenizną nabrała alarmującego odcienia szarości.
– Dobry Boże! – szepnął. – Jest gorzej, niż się spodziewałem.
– To się wkrótce poprawi – powiedziała Meredith, starając się, żeby zabrzmiało to kojąco. Philip, dopiero teraz, nie myśląc o tym, co robi, automatycznie pocałował ją w policzek. Gdyby nie napięta sytuacja, na pewno rozśmieszyłby ją jego wygląd. Zawsze nieskazitelnie ubrany, jej ojciec miał teraz na sobie garnitur wymięty po długim locie, był nie ogolony, a włosy sprawiały wrażenie, jakby czesał je palcami. – Na razie ludzie trzymają się z daleka od naszych sklepów – dodała – ale wrócą do nas za kilka dni, kiedy ucichnie szum wokół tych bomb. – Zaczęła wychodzić zza biurka, żeby mógł zająć miejsce w swoim fotelu, ale zaskoczył ją, wskazując z roztargnieniem, żeby nie robiła tego. Podszedł do jednego z foteli dla gości i usiadł w nim. Zorientowała się, że był bardziej zmęczony i spięty, niż to okazywał.
– Rozpocznij od dnia, kiedy wyjechałem – powiedział do niej. – Siadaj, Mark. Zanim wysłucham twoich teorii, chcę najpierw usłyszeć garść faktów od Meredith. Czy sfinalizowałaś już zakup ziemi w Houston?
Zamarła, słysząc wzmiankę o tym właśnie projekcie. Zerknęła na Marka.
– Nie miałbyś nic przeciwko temu, Mark, żeby zaczekać na zewnątrz, aż przedyskutuję to z ojcem…
– Nie bądź śmieszna, Meredith – powiedział Philip. – Bradenowi można ufać i powinnaś o tym wiedzieć.
– Wiem o tym – powiedziała, zniecierpliwiona jego tonem, ale pozostała nieugięta. – Mark, daj nam, proszę, pięć minut.
Odczekała, aż wyszedł, po czym wyszła zza biurka.
– Jeśli mamy mówić o projekcie houstońskim, to będziemy musieli porozmawiać o Matcie. Jesteś na tyle spokojny, że możesz mnie wysłuchać, nie denerwując się?
– Dobrze, że porozmawiamy o Farrellu, ale najpierw chcę spróbować ratować moje interesy…
Instynktownie wyczuła, że to był właściwy moment, żeby powiedzieć mu o wszystkim, łącznie z jej związkiem z Mattem. Właśnie teraz, kiedy był zajęty problemami służbowymi, kiedy na zewnątrz czekał Braden, żeby przekazać im to, czego się dowiedział. Przynajmniej ojciec nie będzie miał czasu, żeby perorować i roztrząsać każdą kwestię.
– Chcesz usłyszeć wszystko, co zaszło, i mam zamiar to ci powiedzieć. Postaram się mówić zwięźle i w porządku chronologicznym, tak żeby zajęło nam to tylko kilka minut, ale musisz zrozumieć, że Matt brał udział w części tych zdarzeń.
– Przejdź do rzeczy – rozkazał, krzywiąc się.
– W porządku – powiedziała i sięgnęła po zapiski, które zgodnie z jego instrukcją prowadziła od chwili, kiedy wyruszył w rejs. Mówiła dalej przerzucając strony: – Próbowaliśmy kupić ziemię w Houston, ale w trakcie negocjacji kupił ją kto inny. – Spojrzała na niego i powiedziała spokojnie. – To Intercorp ją kupił…
Aż uniósł się w swoim fotelu. Oczy błyszczały mu wściekle, był zszokowany.
– Usiądź i uspokój się – zażądała cicho. – Intercorp kupił ją za dwadzieścia milionów i podbił cenę do trzydziestu. Matt zrobił to – podkreśliła – w odwecie za zablokowanie przez ciebie jego sprawy w Southville. Planował też pozwać do sądu ciebie, senatora Davisa i komisję ziemską w Southville. – Zbladł, słysząc to, więc szybko dodała: – To wszystko jest już załatwione. Nie będzie pozwów, a Matt odsprzedaje nam ziemię za pierwotne dwadzieścia milionów.
Obserwowała go, z nadzieją wyczekując jakichś oznak jego złagodnienia, ale był spięty i z wysiłkiem opanowywał nienawiść i złość. Wróciła do swoich zapisków, przerzuciła kolejne kartki. Zadowolona, że następne nie dotyczą Matta, powiedziała:
– Sam Green twierdzi, że jest duże zainteresowanie naszymi akcjami na rynku. Ich cena rosła aż do tego tygodnia, kiedy to zaczęły spadać z powodu zamachów bombowych. W tych dniach powinniśmy wiedzieć, kim są nowi akcjonariusze i jak duże pakiety posiadają…
– Czy może przypadkiem Sam użył słowa „przejęcie” – zapytał agresywnie, spiętym głosem.
– Tak – powiedziała niechętnie, po czym przerzuciła kolejną kartkę – ale wszyscy zgodziliśmy się, że jest to prawdopodobnie wyimaginowana obawa, ponieważ teraz bylibyśmy kiepskim obiektem przejęcia. Jak już wiesz, mieliśmy, jak się okazało, fałszywy alarm o podłożeniu bomby w sklepie w Nowym Orleanie. To na kilka dni zwolniło tempo sprzedaży; potem te cyfry wróciły do normy… – Przez następnych kilka minut brnęła przez kolejne strony, aż zapoznała go ze wszystkim, łącznie z porannym telefonem Parkera na temat nowego pożyczkodawcy. – W ten sposób mamy omówione wszystko, co dotyczy interesów – powiedziała, wypatrując w nim oznak zbyt wielkiego napięcia dla jego serca. Wyglądał w tym fotelu jak kamienny posąg, ale odcień twarzy wrócił już do normy. – Teraz przejdźmy do spraw osobistych, a dokładnie do Matta Farrella. – Celowo sformułowała to zdanie jak wyzwanie i dodała: – Jesteś teraz w stanie rozmawiać na jego temat?
– Tak – rzucił.
Łagodniejszym już tonem powiedziała:
– Kiedy zorientowałam się, że to on kupił ziemię w Houston, pojechałam do jego mieszkania, żeby zmusić go do wyjaśnienia całej sprawy. Zamiast Matta zastałam tam jego ojca, który kazał mi się trzymać od Matta z daleka i oskarżył mnie o zrujnowanie życia jego synowi przez celowe usunięcie ciąży jedenaście lat temu. – Zacisnął szczęki, a Meredith ciągnęła dalej. – W czasie tego weekendu pojechałam na farmę, żeby zobaczyć się z Mattem. Wspólnie uzmysłowiliśmy sobie, co zrobiłeś. Łącznie z tym, że nie dopuściłeś, by zobaczył się ze mną w szpitalu. Kiedy mogłam się już nad tym dłużej zastanowić – powiedziała ze smutnym uśmiechem – zorientowałam się, że najwyraźniej myślałeś, że chronisz mnie przed… przed człowiekiem, którego uważałeś za pnącego się za wszelką cenę po drabinie społecznej łowcę posagów, jak go zresztą rzeczywiście wtedy nazwałeś. – Nie powinieneś był się wtrącać – dodała smętnie. – Kochałam go i świadomość, że porzucił i mnie, i dziecko, nigdy tak naprawdę nie przestała mnie boleć. W efekcie wyrządziłeś mi więcej krzywdy, niż on kiedykolwiek mógł wyrządzić. Rozumiem jednak, że nie zrobiłeś tego celowo – dodała, przypatrując się jego spiętej twarzy.
Kiedy nie zareagował w żaden sposób, kontynuowała:
– W tydzień po moim spotkaniu z Mattem na farmie aresztowano fałszywego adwokata. Zaczął podawać nazwiska swoich „klientów”, co spowodowało szum w prasie o Matcie, Parkerze i o mnie. Matt zapłacił kaucję za tego człowieka, wyciągnął go z więzienia i zajął się nim. Wtedy wszyscy troje wystąpiliśmy na wspólnej konferencji prasowej. Staraliśmy się potraktować sprawę tak lekko, jak to tylko było możliwe, i daliśmy pokaz wzajemnej solidarności. Nieszczęśliwie się złożyło, że w ubiegłym tygodniu poszliśmy we czwórkę na kolację, żeby uczcić moje urodziny. Parker wypił zbyt dużo… i cóż, wywiązała się bójka i z tego powodu trafiliśmy do gazet. Mogę jeszcze dodać – desperacko próbowała żartować – że przez kilka dni po konferencji interes szedł wyjątkowo dobrze, najpewniej dzięki całemu temu szumowi.
Ojciec nie uśmiechnął się. Kiedy się w końcu odezwał, jego głos drżał ze złości i niedowierzania.
– Zerwałaś zaręczyny z Parkerem, zgadza się? – Tak.
– Z powodu Farrella.
– Tak – powiedziała miękko, ale z całkowitym przekonaniem. – Kocham go.
– W takim razie jesteś idiotką!
– A on kocha mnie.
Słysząc to, poderwał się z krzesła i wykrzywił pogardliwie usta.
– Ten potwór ani nie chce ciebie, ani cię nie kocha: chce jedynie zemścić się na mnie!
Ton jego głosu ranił tak samo jak słowa, ale Meredith nie zawahała się.
– Matt rozumie, że jeszcze przez kilka tygodni nie mogę mieszkać z nim, nie po tym, kiedy stanęłam w audytorium na dole i publicznie oświadczyłam, że ledwie się znamy i że nie istnieje możliwość, żebyśmy znowu byli razem. A teraz – skonkludowała stanowczo – faktem jest, że wy dwaj musicie nauczyć się akceptować się nawzajem. Nie będę udawać, że Matt nie jest w dalszym ciągu zły na ciebie za to, co zrobiłeś, ale on mnie kocha, a ponieważ tak jest, w końcu przebaczy ci przeszłość, a może nawet spróbuje zaprzyjaźnić, się z tobą…
– On sam naprawdę ci to powiedział? – zapytał agresywnie, z kłującą pogardą.
– Nie – przyznała – ale…
– W takim razie pozwól – wybuchnął, opierając pięści o biurko – żebym powiedział ci, co on mnie powiedział jedenaście lat temu. Ten drań ostrzegł mnie, groził mi w moim własnym domu, że jeśli stanę między nim a tobą, wykupi mnie, a potem wykończy. Nie miał wtedy grosza przy duszy. To była pusta groźba, ale teraz, na Boga, nie jest!
– Co wtedy zrobiłeś, że sprowokowałeś go do powiedzenia ci czegoś takiego? – chciała usłyszeć, chociaż już domyślała się odpowiedzi.
– Nie będę ukrywał. Próbowałem go przekupić, żeby sobie poszedł, a kiedy odmówił wzięcia pieniędzy, zamierzyłem się na niego!
– Oddał to uderzenie? – zapytała, wiedząc, że nie mógł tego zrobić.
– Taki głupi to on nie był! Byliśmy w moim domu i wezwałbym policję. Poza tym, nie ośmieliłby się narazić się tobie takim atakiem. Wiedział, że odziedziczysz miliony po dziadku, i zamierzał położyć łapę na tym wszystkim. Groził mi, że mnie zrujnuje, jeśli wejdę mu w drogę, a teraz ma zamiar to zrealizować!
– To była groźba bez pokrycia – powiedziała powoli Meredith. Próbowała postawić się w miejscu Matta, zorientować się, co wtedy czuł. – Czego po nim oczekiwałeś, że będzie tam stał i pozwoli ci się upokarzać i ranić, a potem jeszcze ci za to podziękuje? Jest tak samo dumny jak ty i tak samo jak ty uparty. To dlatego tak się nie znosicie.
Był zdziwiony jej naiwnością. Wpatrywał się w nią bez słowa. Złość ulatywała z niego.
– Meredith – powiedział niemal łagodnie – jesteś bardzo inteligentną młodą kobietą, a mimo wszystko, tam gdzie Farrell wchodzi w grę, jesteś łatwowiernym głuptasem! Siedzisz tu i zaznajamiasz mnie z serią dramatycznych wydarzeń, które druzgocąco wpływają na nasze interesy, i mimo wszystko nie przychodzi ci do głowy, że one wszystkie, łącznie z podłożeniem bomb, są dziwnie zbieżne w czasie z ponownym pojawieniem się Farrella w naszym życiu!
– Nie bądź śmieszny! – powiedziała zszokowana, śmiejąc się.
– Zobaczymy, kto z nas okaże się śmieszny – przestrzegł ją, mocno akcentując te słowa, po czym sięgnął poprzez biurko do intercomu, podniósł słuchawkę i powiedział: – Przyślij tutaj Bradena. I powiedz Samowi Greenowi i Allenowi Stanleyowi, że chcę, żeby natychmiast do nas dołączyli.
W kilka minut później przybyli prawnik i księgowy firmy i Philip ruszył do działania.
– To będzie bardzo ważne spotkanie – zapowiedział im. – Mam zamiar odkryć wszystkie moje karty, ale nic, co zostanie tutaj powiedziane, nie może wyjść poza ściany tego pokoju. Czy to jasne?
Trzej mężczyźni natychmiast potwierdzająco skinęli głowami, a Philip zwrócił się do Bradena:
– Przedstaw nam swoją teorię na temat tych bomb.
– Policja uważa, a ja się z nimi zgadzam – wyjaśniał Mark – że bomby tak naprawdę nie miały wyrządzić szkody sklepom. Wręcz przeciwnie, zostały pieczołowicie umiejscowione tam, gdzie mogły być łatwo odnalezione, a gdyby wybuchły, spowodowałyby minimum szkód. W każdym wypadku ostrzeżenia zostały przekazane policji na długo przed zaprogramowanym czasem wybuchu. A nawet tutaj, w Chicago, gdzie zlokalizowanie bomby zabrało najwięcej czasu, ktoś zadzwonił tuż przed jej odnalezieniem, żeby naprowadzić policję na jej ślad. Wygląda na to, że ten, kto stoi za tym wszystkim, bezsprzecznie zadbał o to, żeby w sklepach nie zostały wyrządzone poważne szkody. To bardzo dziwne – powiedział wprost.
– Ja tak nie sądzę – ironizował Philip. – Dla mnie to wszystko jest bardzo jasne.
– Dlaczego? – zapytał Braden zdziwiony.
– To proste. Jeśli przygotowujesz się do przejęcia sieci domów towarowych i jesteś na tyle przewrotny, żeby podkładać tam bomby, licząc na to, że ich akcje spadną i wykupisz je taniej, to zadbasz o to, żeby te bomby tak naprawdę nie wyrządziły szkód w sklepach, których właścicielem masz zamiar się stać!
W ogłuszającej ciszy zwrócił się do Sama Greena:
– Chcę mieć spis wszystkich osób, firm, czy instytucji, które w ciągu ostatnich dwóch miesięcy kupiły więcej niż tysiąc udziałów w naszych akcjach.
– Mogę to mieć na jutro – powiedział Sam Green. – Kończę przygotowywanie tego zestawienia na polecenie Meredith.
– Chcę to dostać zaraz rano! – rozkazał Philip, po czym zwrócił się do Bradena; – Chcę, żebyś dokładnie sprawdził Matthew Farrella i zdobył każdy skrawek informacji, wszystko, czego uda ci się dowiedzieć o nim.
– Miałbym ułatwione zadanie, gdybym wiedział, jakiego rodzaju informacji poszukujesz – powiedział Mark.
– Na początek chciałbym mieć nazwy wszystkich firm, w jakich posiada znaczące udziały, i każde nazwisko, jakim się posługuje w interesach. Chcę wiedzieć wszystko, co uda ci się znaleźć na temat jego osobistego statusu finansowego: gdzie lokuje pieniądze i pod jakimi nazwiskami. Potrzebne mi są nazwiska. Utworzył na pewno różnorodne fundusze i inne zabezpieczenia finansowe… zdobądź nazwiska.
Meredith już wiedziała, co zamierzał zrobić z tymi nazwiskami… miał zamiar szukać tych nazw i nazwisk na liście nowych akcjonariuszy, którą przygotowywał Sam.
– Allen – powiedział Philip do księgowego: – Będziesz pracował nad tym razem z Samem i Markiem. Nie chcę, żeby jeszcze ktoś był zaangażowany w to polowanie na informacje.
Nie życzę sobie, żeby każdy cholerny urzędnik w tej firmie zorientował się, że szukamy informacji o tym samym cholernym draniu, za którego wyszła moja córka…
– Po raz ostatni powiedziałeś o nim coś takiego, chyba że będziesz miał na to dowody – powiedziała z wściekłością Meredith.
– Zgoda – odparł bez wahania, przekonany o tym, że ma rację. Kiedy pozostali wyszli, Meredith ze złością obserwowała, jak ojciec podnosi przycisk do papieru i obraca go w dłoni, jakby naraz zabrakło mu odwagi, żeby spojrzeć na nią wprost. To, co powiedział, zwaliło ją niemal z nóg. – Różniliśmy się wielokrotnie, ty i ja – zaczął z wahaniem. – Zbyt często mieliśmy sprzeczne zamiary i wiele z tego było spowodowane moimi błędami. W czasie mojego zesłania na tym statku wiele myślałem o tym, co powiedziałaś, kiedy dałem ci do zrozumienia, że nie chcę, żebyś przejęła prezydenturę. Oskarżyłaś mnie – przerwał, żeby odkaszlnąć – że cię nie kocham, ale myliłaś się. – Zerknął na nią niepewnie, potem wpatrując się w przycisk, przyznał: – W czasie, kiedy byłem we Włoszech, spędziłem kilka godzin u twojej matki.
– U mojej matki? – powtórzyła bezbarwnie, jakby ta osoba była dla niej bardziej mitem niż rzeczywistością.
– Nie pogodziliśmy się, to nie było nic takiego – dodał szybko, jakby broniąc się. – Prawdę mówiąc, sprzeczaliśmy się. Oskarżyła mnie o niesłuszne przypisywanie jej niewierności… – Zawiesił głos na chwilę, a z pełnego zastanowienia wyrazu jego twarzy Meredith wywnioskowała, że najwyraźniej uważał, że może to być prawda. Zanim zdążyła zareagować na tę szokującą wiadomość, ciągnął dalej: – Twoja matka powiedziała coś jeszcze, coś, o czym myślałem w samolocie, lecąc tutaj.
Zaczerpnął powietrza, jakby zbierając siły i spojrzał na Meredith.
– Oskarżyła mnie o to, że boję się, że jestem zazdrosnym człowiekiem i że próbuję kontrolować ludzi, których kocham. Powiedziała mi, że boję się, że ich stracę, i ze strachu narzucam im nieżyciowe ograniczenia. Być może tak postępowałem w przeszłości wobec ciebie.
Poczuła nagły, aż bolesny skurcz gardła, ale jego następne słowa były znowu pozbawione taktu i zimne.
– Mój stosunek do Farrella w tej chwili nie ma jednak nic wspólnego z zazdrością o ciebie. On próbuje zniszczyć wszystko, co stworzyłem, wszystko, co mam, a przecież to pewnego dnia będzie należeć do ciebie. Nie pozwolę mu na to. Zrobię wszystko, co możliwe, żeby go powstrzymać. Mówię serio.
Już chciała stanąć w obronie Matta, ale powstrzymał ją ruchem ręki.
– Kiedy zorientujesz się, że mam rację, będziesz musiała wybrać: on albo ja i wierzę, że pomimo twojego zauroczenia tym człowiekiem dokonasz właściwego wyboru.
– Nie będę musiała dokonywać takiego wyboru, ponieważ Matt nie robi tego, o co go podejrzewasz!
– Zawsze byłaś ślepa na wszystko, co jego dotyczyło. Tym razem jednak nie pozwolę ci przymknąć oczu i udawać, że nic się nie dzieje. W dalszym ciągu będziesz działać jako prezydent tej korporacji w czasie, kiedy będziemy go sprawdzać. Bancroft i S – ka jest twoim prawnym dziedzictwem i nie miałem racji, próbując powstrzymać cię od przejęcia nad nim kontroli. Z tego, co słyszałem od Sama i Allena Stanleya, wynika, że działałaś rozumnie i energicznie. Jedynym twoim błędem było to, co można zrozumieć: odsunęłaś od siebie myśl o ewentualnej próbie przejęcia nas, ponieważ nie dostrzegłaś logicznego, handlowego powodu, dla którego ktoś mógłby nas zdobyć. To nie był umotywowany logicznie powód i nie istniały tu przesłanki handlowe. Powodem była chęć odwetu i to naturalne, że przeoczyłaś to. Kiedy będziemy już dysponować faktami – ostrzegł – będziesz musiała zająć w tej sprawie oficjalne stanowisko. Będziesz musiała zdecydować, czy stanąć po stronie naszego wroga, czy walczyć o swoje dziedzictwo.
I będziesz musiała poinformować zarząd o swoim wyborze.
– Boże, tak się mylisz, jeśli chodzi o Matta!
– Mam nadzieję, że nie mylę się co do ciebie – przerwał jej – bo liczę na to, że nie zaalarmujesz go, że próbujemy się do niego dobrać, i że nie pozaciera śladów. – Sięgnął po swój płaszcz. Wyglądał na człowieka zmęczonego i starego. – Jestem wykończony. Jadę do domu, żeby odpocząć. Wrócę tu jutro, ale na razie zajmę salę konferencyjną. Zadzwoń do mnie, jeśli Braden dowie się czegoś nowego.
– Dobrze, ale chcę, żebyś mi coś obiecał – powiedziała spokojnie i jednocześnie wyzywająco.
Odwrócił się, trzymając już dłoń na klamce.
– Co takiego?
– Chcę, żebyś obiecał, że jeśli Matt okaże się niewinny, to nie tylko przeprosisz go za to, co zrobiłeś, ale naprawdę szczerze spróbujesz się z nim zaprzyjaźnić! Co więcej, chcę, żebyś obiecał, że powiadomisz Marka, Sama i wszystkich innych, przed którymi go oczerniałeś, że absolutnie się myliłeś…
Tak mało prawdopodobną wersję zdarzeń próbował skwitować wzruszeniem ramion, ale Meredith postanowiła zawrzeć z nim układ.
– Tak czy nie?
– Tak – wyrzucił z siebie.
Po jego wyjściu Meredith opadła na krzesło. Nawet przez chwilę nie pomyślała, że istniało coś, o czym powinna ostrzec Matta, a jednak koniecznością zachowania milczenia poczuła się w jakiś sposób wmanipulowana w zajęcie pozycji przeciwko niemu. Była jednocześnie poruszona zawoalowanymi stwierdzeniami ojca, że ją kocha i aprobuje jej działania w czasie, kiedy go zastępowała. Przede wszystkim jednak miała nadzieję, że kiedy zostaną ujawnione wszystkie fakty i ojciec przeprosi Matta, to Matt okaże się na tyle wspaniałomyślny, że te przeprosiny przyjmie. Ewentualność, że dwaj mężczyźni, których kochała, staną się przyjaciółmi albo chociaż przestaną być wrogami, była naprawdę oszałamiająca.
Pomimo optymizmu i pewności siebie gdzieś w zakamarkach jej umysłu ciągle krążyło coś, co powiedział jej ojciec. Tego wieczoru jadła kolację z Mattem, w nastrojowo oświetlonym zakątku pobliskiej restauracji. Kiedy zapytał ją o spotkanie z ojcem, opowiedziała mu niemal wszystko, poza absurdalnym przekonaniem jej ojca, że to on stał za zamachami bombowymi i nieistniejącą próbą przejęcia ich firmy. Była skłonna to przemilczeć w zamian za przeproszenie Matta, co ojciec obiecał zrobić, jeśli okaże się, że był w błędzie. Jednak z premedytacją wyczekała aż do późnego wieczoru, kiedy wrócili już do jej mieszkania i kochali się, żeby zapytać go dopiero wtedy o tę jedną wypowiedź ojca, która ją nurtowała. Czekała tak długo, ponieważ nie chciała, żeby zabrzmiało to jak oskarżenie lub próba konfrontacji.
Matt leżał obok niej, oparty na łokciu i leniwie wodził palcem wzdłuż zakola jej policzka.
– Chodź ze mną do domu – szeptał – obiecałem ci raj na ziemi, ale nie mogę ci go dać, kiedy mieszkamy w dwóch różnych miejscach i udajemy, że tylko częściowo jesteśmy małżeństwem.
Rozkojarzona, uśmiechnęła się tylko i to wystarczyło, żeby zrozumiał, że myśli ma zaprzątnięte czymś innym.
Ujął w dłoń jej podbródek i odwrócił ku sobie jej twarz.
– Co się stało? – zapytał cicho.
Spojrzała na niego. Starała się, żeby jej głos brzmiał bezstronnie.
– Chodzi o coś, co powiedział mój ojciec – przyznała. Na wzmiankę o ojcu rysy jego twarzy stwardniały.
– Co powiedział?
– Powiedział, że przed laty zagroziłeś, że go wykupisz, a potem wykończysz, jeśli będzie próbował stanąć między nami. Naprawdę tak powiedziałeś?
– Tak – odparł zwięźle i już spokojniej dodał: – Powiedziałem to, kiedy próbował mnie przekupić, a potem wystraszyć mnie na tyle, żebym dał ci spokój. W rewanżu ja też wypowiedziałem swoje groźby, na wypadek gdyby chciał stanąć między nami.
– Ale nie mówiłeś tego serio, tak naprawdę? – zapytała, przyglądając mu się badawczo.
– Wtedy mówiłem serio. Zawsze mówię serio – szepnął, całując ją długo i mocno. – Ale – dodał – muskając ustami jej policzek – czasami zmieniam zdanie…
– A mówiąc, że go wykończysz – nalegała – miałeś naprawdę na myśli zabicie go?
– Ta część groźby była przenośnią, chociaż wtedy z przyjemnością dołożyłbym mu.
Poczuła się uspokojona, ale nie w pełni usatysfakcjonowana. Palcami dotknęła jego ust, zapobiegając kolejnemu pocałunkowi, który by ją rozproszył.
– Dlaczego powiedziałeś mu, że masz zamiar go wykupić? Uniósł głowę. Nie był zadowolony, słysząc niewiarę brzmiącą w jej głosie. Zmarszczył brwi.
– Właśnie odrzuciłem pieniądze, którymi chciał mnie przekupić, i wysłuchałem oskarżeń, że zależy mi tylko na twoich pieniądzach, a nie na tobie. Powiedziałem mu, że nie potrzebuję twoich pieniędzy i że sam zamierzam kiedyś mieć ich tyle, żeby go wykupić i sprzedać. Wydaje mi się, że dokładnie użyłem takich słów. Myślę, że mówiąc o wykończeniu go, miałem na myśli to samo: możliwość wykupienia i sprzedania go.
Odprężyła się i przyciągnęła do siebie jego głowę. Palcami gładziła pieszczotliwie jego policzek.
– Teraz mogę dostać ten pocałunek? – szepnęła, uśmiechając się.