Keshia wybrała się wreszcie na zakupy. Doszła do wniosku, że jeśli nadal będzie siedzieć w domu czekając bez końca na Luke’a, niechybnie oszaleje. Skrupulatnie obejrzała wszystkie działy Bendela, potem przez godzinę włóczyła się po butikach przy Madison Avenue. Pierwszą rzeczą, jaką zobaczyła po powrocie, była walizka Luke’a, której zawartość bezładnie wylewała się na podłogę holu: pomięte koszule, grzebień, maszynka do golenia, dwa złamane cygara wplątane w pasek od spodni. Od razu było widać, że jej macho jest w domu.
Rozmawiał przez telefon, pomachał jej więc tylko ręką. Na twarzy miał szeroki uśmiech, toteż Keshia natychmiast się rozpromieniła. Podeszła i objęła go za ramiona. Już to sprawiło jej wielką ulgę. Był taki potężny, taki urodziwy! Jego włosy, miękkie jak jedwabna przędza, pachniały szamponem i rozsypywały się w palcach przy dotknięciu.
Luke odłożył słuchawkę, obrócił się w fotelu i ujął w dłonie jej twarz.
– Jakaś ty piękna, kochanie – w jego oczach płonęło gorączkowe napięcie, a ruchy dłoni były niemal gwałtowne.
– Ależ się za tobą stęskniłam!
– Ja też, skarbie. Ja też. Przykro mi z powodu świąt – wtulił twarz w jej piersi, szukając wargami sutek.
– Nie przejmuj się. W sumie spędziłam je całkiem miło. Alejandro dbał o mnie jak rodzony brat.
– To dobry człowiek.
– O, tak – potwierdziła machinalnie Keshia, daleka w tej chwili od myśli o Alejandrze Vidalu. Ona należała do Lucasa Johnsa i było to najwspanialsze uczucie, jakiego w życiu zaznała.
Nagle Luke bez pardonu złapał ją na ręce i stanowczym krokiem pomaszerował wprost do sypialni, depcząc po swoich rzeczach, którymi usiany był także dywan w salonie. Kopniakiem zamknął za sobą drzwi i dołożył wszelkich starań, aby – w razie gdyby Keshia miała jeszcze jakiekolwiek wątpliwości – dowodnie jej okazać, że wrócił.
Przywiózł jej turkusową indiańską bransoletę wyjątkowej urody. Upominki, które dla niego przygotowała, ubawiły go do rozpuku. Spoważniał dopiero wtedy, gdy wziął do rąk cenną książkę należącą niegdyś do jej ojca. Oczy mu zwilgotniały; nachylił się nad Keshia z powagą, a sposób, w jaki zetknęły się ich wargi, przypomniał im to, o czym wiedzieli od dawna: jak bardzo się kochają.
Po godzinie Luke zasiadł przy telefonie ze szklanką bourbona. Rozmawiał przez następne pół godziny, po czym oświadczył, że musi wyjść. Wrócił dopiero o dziesiątej i znów usiadł przy telefonie. Kiedy się wreszcie położył, Keshia dawno już spała. Rano wyszedł, ledwie otwarła oczy. Dzień za dniem upływał w gorączkowym napięciu. W dodatku na każdym kroku towarzyszył Luke’owi tajniak. Nawet Keshia już ich rozpoznawała.
– Mam wrażenie, że przez cały wczorajszy dzień nie zamieniliśmy ze sobą nawet słowa – zauważyła kiedyś. – Już wychodzisz?
– Dziś wrócę wcześniej. Mam huk roboty, a za trzy dni musimy być w San Francisco.
Trzy dni… Jakże mogła w ogóle sobie roić, że będą mieli czas na spacery, rozmowy, kolacje przy świecach i szepty pod kołdrą? Ten cudowny okres w ich życiu dobiegł końca, do rozprawy pozostał niecały tydzień, a do tego Luke uparcie zabraniał jej wychodzić z domu. Nie chciał dodatkowo obawiać się o jej bezpieczeństwo.
Oczywiście nie dotrzymał słowa. Wrócił późnym wieczorem, podenerwowany, zmęczony, śmierdzący cygarami i bourbonem.
– Czy naprawdę nie możesz odpocząć choćby przez pół dnia? – zapytała z wyrzutem. – Zajedziesz się na śmierć!
Luke rzucił płaszcz na oparcie krzesła.
– Do jasnej cholery, przestań zrzędzić! – wybuchnął. – I tak mam za mało czasu!
Tak rozwiał się jej idylliczny sen. Luke wpadał do domu jak po ogień, wyglądał coraz gorzej i przeważnie czuć było od niego alkohol. Wieczorami dosłownie walił się z nóg, a we śnie dręczyły go koszmary. Między nim a Keshia rozwarła się przepaść, której Luke nie pozwalał jej przekroczyć.
Ostatniego wieczoru przed wyjazdem siedziała właśnie przy biurku, gdy posłyszała zgrzyt obracającego się w zamku klucza. Tym razem był sam, trzeźwy i wyglądał jak widmo.
– Zmęczony?
– O, tak – uśmiechnął się niewesoło, opadając na fotel. W ciągu ostatnich dni wyraźnie się postarzał. Wpadnięte oczy otaczała teraz dostrzegalna siatka zmarszczek.
– Masz ochotę na drinka?
Potrząsnął przecząco głową. W jego wzroku błysnęło jednak dawne światło i Keshia nareszcie upewniła się, że ma przed sobą tego samego mężczyznę, na którego czekała przez tyle długich dni. Podeszła do niego i zarzuciła mu ramiona na szyję.
– Przepraszam cię – rzekł. – Ostatnio zachowywałem się jak kawał sukinsyna.
– Wcale nie. Poza tym wiesz, że cię kocham – spojrzała na niego z uśmiechem.
– Od pewnych rzeczy człowiek nie ucieknie, choćby nie wiadomo jak się starał – rzekł w zadumie. – Cóż, i tak sporo udało mi się zrobić. To pocieszające.
Po raz pierwszy dał jej do zrozumienia, że on także się boi. Keshia miała uczucie, że są przywiązani do torów kolejowych, po których pędzi ku nim z hukiem pośpieszny pociąg.
– Keshia?…
– Słucham, kochanie?
– Chodźmy do łóżka.
Choinka wciąż jeszcze stała w kącie salonu, sypiąc igły na dywan. Przyschnięte gałęzie pochyliły się pod ciężarem świecidełek.
– Przez cały dzień zbierałem się, żeby ją uprzątnąć – bąknął ze skruchą.
– Zrobimy to po powrocie.
Skinął głową, lecz nagle zatrzymał się w drzwiach sypialni i ujął ją za rękę. Przez dłuższą chwilę wpatrywał się w jakiś punkt ponad jej głową.
– Keshia, muszę ci coś powiedzieć… Niewykluczone, że zabiorą mnie wprost z sali sądowej. Chcę, żebyś była na to przygotowana.
– Zniosę to – powiedziała cicho i niezbyt pewnie.
– Noblesse oblige?
Wymówił to tak zabawnie, że musiała się roześmiać. Słowa te towarzyszyły jej przez całe życie, stanowiły nakaz, by trzymać wysoko głowę, choćby odrąbano jej obydwie nogi, by z uśmiechem serwować herbatę na ruinach wszystkich dążeń i nadziei. Noblesse oblige.
– Nie tylko to – powiedziała. Jej głos był teraz mocniejszy i bardziej zdecydowany. – Zniosę wszystko również dlatego, że bardzo cię kocham. Nie zrobię ci wstydu.
W głębi duszy jednak w ogóle nie dopuszczała, iż coś takiego mogłoby się wydarzyć. Mieli przecież szansę…
– Jesteś wspaniałą kobietą. – Luke objął ją ramieniem i jeszcze długo stali tak razem nieruchomo, oparci o futrynę drzwi.