8

Colin Bridgerton i Penelope Featherington widziani byli, jak oddawali się rozmowie na wieczorku muzycznym u Smythe-Smithów, choć prawdopodobnie nikt nie wie, o czym dyskutowali Autorka przypuszcza, że konwersacja ta toczyła się wokół jej tożsamości, ponieważ wydaje się, iż wszyscy przed, po i w trakcie występu (co było skromnym zdaniem Autorki raczej nieuprzejme) rozmawiali wyłącznie na ten temat

Z innych wieści – skrzypce Honorii Smythe-Smith uległy uszkodzeniu, kiedy lady Danbury niechcący zrzuciła je ze stołu, wymachując laską.

Hrabina oświadczyła, iż odkupi instrument, ale potem stwierdziła, że skoro kupuje wyłącznie to, co najlepsze, Honoria otrzyma skrzypce Ruggieriego, importowane wprost z Cremony w Italii.

Autorka dorozumiewa się, iż biorąc pod uwagę czas produkcji i dostarczenia skrzypiec oraz długą listę oczekujących, minie sześć miesięcy, zanim skrzypce Ruggieriego dotrą do naszego wybrzeża.

Kroniki Towarzyskie Lady Whistledown, 16 kwietnia 1824.


W życiu kobiety są takie chwile, kiedy jej serce zamiera w piersi, świat wydaje się nagle niezwyczajnie różowy i doskonały, a dźwięk dzwonka u drzwi rozbrzmiewa niczym symfonia.

Penelope Featherington doznała takich uczuć w dwa dni po wieczorku u Smythe-Smithów.

Wystarczyło stukanie do drzwi sypialni i głos kamerdynera.

– Przyszedł do panienki pan Colin Bridgerton.

Na te słowa spadla z łóżka.

Briarly, który był w rodzinie Featheringtonów kamerdynerem wystarczająco długo, aby nawet nie mrugnąć na niezręczność Penelope, wymamrotał:

– Czy mam powiedzieć, że panienki nie ma w domu?

– Nie! – Penelope prawie wrzasnęła, zbierając się z podłogi. – To znaczy, nie – dodała już spokojniej. – Ale potrzebuję kilku minut, żeby się przygotować. – Spojrzała w lustro i skrzywiła się na widok swojego odbicia. – Piętnaście.

– Jak panienka sobie życzy.

– Och, i koniecznie przygotuj tacę z jedzeniem. Pan Bridgerton z pewnością będzie głodny. On zawsze jest głodny.

Kamerdyner znów skinął głową.

Penelope stała nieruchomo, dopóki Briarly nie znikł za drzwiami, po czym zaczęła przeskakiwać z nogi na nogę, wydając dziwne, piskliwe dźwięki, jakie nigdy jeszcze do tej pory – tak jej się przynajmniej zdawało – nie wyszły z jej ust.

Ale też nie mogła sobie przypomnieć, kiedy po raz ostatni zjawił się u niej z wizytą jakiś dżentelmen, a zwłaszcza taki, w którym beznadziejnie kochała się przez prawie pół życia.

– Uspokój się – rozkazała sobie, rozpościerając palce i wyciągając je przed siebie, jakby próbowała uspokoić niewielki, ale nieposłuszny tłum. – Musisz być spokojna. Spokojna – powtarzała, jakby to mogło odnieść jakiś skutek. – Spokojna.

Lecz jej serce tańczyło.

Odetchnęła głęboko kilka razy, podeszła do toaletki i wzięła szczotkę do włosów. Uczesanie włosów powinno zająć jej klika minut; z pewnością Colin nie ucieknie, nawet jeśli każe mu czekać przez jakiś czas. Powinien się spodziewać, że przygotowanie się do wizyty może chwilę potrwać, nieprawdaż?

Mimo to upięła włosy w rekordowym tempie i w chwili gdy stanęła w drzwiach salonu, od wyjścia kamerdynera upłynęło zaledwie pięć minut.

– Szybko się uwinęłaś – zauważył jej gość z uśmiechem. Stał przy oknie i wyglądał na Mount Street.

– Doprawdy? – Miała nadzieję, że rumieniec nie zdradzi fali gorąca, jaka ją ogarnęła. Kobieta powinna kazać czekać dżentelmenowi, choć niezbyt długo. Trudno jednak było zachowywać ten niemądry obyczaj przy Colinie. On i tak nigdy nie zainteresuje się nią jako kobietą, poza tym są przyjaciółmi.

Przyjaciółmi. Cóż za dziwny pomysł, a jednak to prawda. Zawsze byli bliskimi znajomymi, lecz od powrotu Colina z Cypru stali się prawdziwymi przyjaciółmi.

I to było magiczne.

Nawet gdyby nigdy jej nie pokochał – a istniała szansa, że nie pokocha – ich relacje i tak zmieniły się na lepsze.

– Czemu zawdzięczam tę przyjemność? – zapytała, zajmując miejsce na lekko wypłowiałej, adamaszkowej sofie matki.

Bridgerton usiadł naprzeciwko niej na dość niewygodnym krześle z wysokim oparciem. Pochylił się w przód, opierając dłonie na kolanach. Wydawał się przy tym nieco roztargniony, a zarazem spięty. Penelope natychmiast zorientowała się, że coś jest nie w porządku. Żaden dżentelmen nie przyjmował takiej pozycji w trakcie towarzyskiej wizyty.

– To poważna sprawa – rzekł z ponurą miną.

Omal nie zerwała się z miejsca.

– Co się stało? Czy ktoś zachorował?

– Nie, nic z tych rzeczy. – Odetchnął głęboko, przeczesał dłonią i tak rozczochrane włosy. – Chodzi o Eloise.

– Co z nią?

– Nie wiem, jak to powiedzieć. Nie… masz coś do jedzenia?

Penelope miała ochotę skręcić mu kark.

– Na litość boską!

– Wybacz – wymamrotał. – Od rana nic nie jadłem.

– Od razu poprosiłam Briarly’go, żeby przyszykował tacę – uspokoiła go. – A teraz, czy możesz mi powiedzieć, co się dzieje, czy zamierzasz czekać, aż umrę z niecierpliwości?

– Myślę, że ona jest lady Whistledown – wypalił.

Penelope otwarła usta ze zdumienia. Nie wiedziała, czego miała się spodziewać, ale z pewnością nie tego.

– Penelope, słyszałaś?

– Eloise? – zapytała, choć dokładnie wiedziała, o czym mowa. Skinął głową. – To niemożliwe.

Colin wstał i zaczął krążyć po pokoju, najwyraźniej zbyt zdenerwowany, żeby usiedzieć w miejscu.

– Dlaczego nie?

– Bo… bo… – No właśnie: dlaczego? – Bo nie mogłaby tego robić przez dziesięć lat bez mojej wiedzy.

Wyraz niepokoju na twarzy Bridgertona momentalnie ustąpił miejsca wzgardzie.

– Wątpię, abyś wiedziała o wszystkim, co robi Eloise.

– Oczywiście, że nie wiem – odparła, obrzucając go spojrzeniem pełnym irytacji. – Mogę cię jednak zapewnić, że nie ma możliwości, aby Eloise utrzymała przede mną taki sekret przez tyle lat. Po prostu nie byłaby w stanie tego ukryć.

– Ona jest najbardziej wścibską osobą, jaką znam.

– No cóż, to akurat prawda – zgodziła się Penelope. – Naturalnie, jeśli nie liczyć mojej matki. Ale to nie wystarczy, aby ją oskarżać.

Colin zatrzymał się w pół kroku i wsparł dłonie na biodrach.

– Zawsze wszystko zapisuje.

– Dlaczego tak sądzisz?

Podniósł dłoń, energicznie pocierając kciuk o końce palców.

– Plamy z atramentu. Nieustannie.

– Wielu ludzi używa atramentu i pióra – zauważyła Penelope i wskazała na niego. – Sam piszesz dzienniki i jestem pewna, że nosisz na palcach sporo atramentu.

– A, tak, ale ja nie znikam, kiedy piszę moje dzienniki.

Panna Featherington poczuła, że jej puls przyspiesza.

– Co chcesz przez to powiedzieć? – zapytała prawie bez tchu.

– Chcę powiedzieć, że Eloise zamyka się w swoim pokoju na całe godziny, a kiedy wychodzi, jej palce pokryte są plamami z atramentu.

Penelope nie odzywała się przez dłuższy czas. "Dowód" Colina był mocny, zwłaszcza jeśli połączyć go ze słynnym i doskonale udokumentowanym wścibstwem jego siostry. Ale Eloise nie była lady Whistledown. Nie mogła być. Penelope dałaby głowę, że to niemożliwe. Skrzyżowała zatem ramiona na piersi i tonem, który prawdopodobnie doskonale pasowałby do matki karcącej krnąbrnego sześciolatka, stwierdziła:

– To nie ona. Na pewno nie.

Jej rozmówca usiadł z miną pokonanego.

– Chciałbym podzielać twoją pewność.

– Colinie, musisz.

– Gdzie, u diabła, jest to jedzenie? – warknął.

Powinna być zszokowana, lecz jego brak dobrych manier raczej ją rozbawił.

– Jestem pewna, że Briarly wkrótce się tu zjawi.

– Jestem głodny.

– Tak – rzekła Penelope, a jej usta zadrżały od tłumionego śmiechu. – Też tak sądzę.

Colin westchnął, dziwnie zniechęcony i zasmucony.

– Gdyby to ona była lady Whistledown, to byłaby katastrofa. Kompletna, straszliwa katastrofa.

– Przecież nie może być aż tak źle – Penelope próbowała go uspokoić. – Nie chodzi o to, że sądzę, iż ona jest lady Whistledown, ponieważ to nieprawda. Lecz gdyby nawet nią była, czy to aż takie okropne? Sama raczej lubię lady Whistledown.

– To byłoby straszne – odparł Colin dość gwałtownie. – Byłaby zrujnowana.

– Nie podejrzewam, aby była zrujnowana…

– Ależ oczywiście, że tak. Czy masz pojęcie, ile osób w ciągu jedenastu lat ta kobieta obraziła?

– Nie miałam pojęcia, że tak bardzo nienawidzisz lady Whistledown – wyznała.

– Nie, wcale nie – syknął niecierpliwie. – To nie ma znaczenia, czy ją lubię, czy nie. Wszyscy inni jej nienawidzą.

– Nie sądzę, aby to była prawda. Wszyscy kupują jej gazetkę.

– Oczywiście, że tak! Wszyscy kupują tę cholerną gazetkę!

– Colinie!

– Przepraszam – wymamrotał, ale bez przekonania.

Penelope skinęła głową na znak, że przyjmuje przeprosiny.

– Kimkolwiek jest ta lady Whistledown… – Colin wygrażał palcem z takim zapałem, że Penelope odchyliła się na oparcie sofy. -…gdy zostanie zdemaskowana, nie będzie dla niej miejsca w Londynie.

Panna Featherington delikatnie odchrząknęła.

– Nie wiedziałam, że tak się liczysz z opinią społeczeństwa.

– Ja nie – odparował. – A przynajmniej nie bardzo. Natomiast wszyscy inni, którzy ci tak mówią, to kłamcy albo hipokryci.

Penelope podzielała jego zdanie, ale była zdumiona, że je wyraził wprost. Zawsze wydawało jej się, że mężczyźni lekceważą sobie opinię otoczenia.

Bridgerton pochylił się w przód. Oczy mu płonęły.

– Nie chodzi o mnie. Chodzi o Eloise. Jeśli zostanie wykluczona z towarzystwa, będzie po niej. – Wyprostował się, ale znać było po nim napięcie. – Wolę nie myśleć, co wtedy stanie się z moją matką.

Penelope odetchnęła głęboko.

– Sądzę, że niepotrzebnie się denerwujesz – rzekła.

– Mam nadzieję, że masz rację – odparł, przymykając oczy.

Nie był pewien, kiedy zaczął podejrzewać, że jego siostra może być lady Whistledown. Prawdopodobnie wtedy, kiedy lady Danbury rzuciła swoje słynne wyzwanie. W przeciwieństwie do większości londyńskiego towarzystwa Colin nigdy nie był szczególnie zainteresowany, kim jest lady Whistledown. Gazetka była ciekawa, czytał ją chętnie, podobnie jak wszystko inne, ale w jego umyśle lady Whistledown była po prostu… lady Whistledown. I tylko tym musiała być.

Wyzwanie lady Danbury sprawiło, że zaczął się zastanawiać, a podobnie jak pozostali Bridgertonowie, kiedy już uczepił się jakiejś myśli, tracił zdolność do obiektywizmu. Przyszło mu do głowy, że Eloise posiada odpowiedni temperament, aby redagować taką gazetkę, i zanim zdołał sam siebie przekonać, że to bzdura, ujrzał na palcach siostry plamy z atramentu. Od tamtej pory niemal oszalał, nie był zdolny już myśleć o niczym innym, tylko o ewentualnym drugim życiu Eloise.

Nie wiedział, co go bardziej bulwersuje – to, że siostra mogłaby być lady Whistledown, czy to, że udało jej się ukrywać to przed nim przez ponad dziesięć lat.

Jakież to irytujące zostać wystrychniętym na dudka przez własną siostrę?! Myślał o sobie, że jest sprytniejszy.

Teraz jednak musiał się skoncentrować na rzeczywistości. Jeśli jego podejrzenia były słuszne, jak sobie poradzą ze skandalem, kiedy wszystko wyjdzie na jaw?

A przecież na pewno wyjdzie. Cały Londyn pożąda tysiąc-funtowej nagrody. Lady Whistledown nie ma szans na ucieczkę.

– Colinie! Colinie!

Otwarł oczy, zastanawiając się, jak długo Penelope wzywa go po imieniu.

– Naprawdę powinieneś przestać martwić się o Eloise – rzekła. – W Londynie są przecież setki ludzi. Lady Whistledown może być każdym z nich. Bogowie, nawet ty, z twoją spostrzegawczością… – pomachała mu palcami przed nosem dla przypomnienia plam z atramentu – nawet ty mógłbyś być lady Whistledown!

Spojrzał na nią z niejakim politowaniem.

– Istotnie, ale ja przebywam poza krajem przez większość roku.

Penelope zignorowała jego sarkazm.

– Jednak jesteś doskonałym pisarzem i z pewnością dałbyś radę.

Colin zamierzał rzucić jakiś niezbyt uprzejmy żart, aby uciąć tę jałową dyskusję, lecz w głębi ducha tak się ucieszył tym "doskonałym pisarzem", że zdołał jedynie przywołać na twarz blady uśmiech.

– Nic ci nie jest? – zapytała Penelope.

– Nic a nic – odparł, budząc się z marzeń i przybierając nieco poważniejszą minę. – Myślę tylko o skandalu.

– O jakim skandalu?

– O tym, który wybuchnie, kiedy się okaże, że to ona jest lady Whistledown.

– Ona nie jest lady Whistledown – powtórzyła z mocą Penelope.

Colin nagle usiadł prosto, a oczy rozbłysły mu nowym pomysłem.

– Wiesz co? Myślę, że to nie ma znaczenia, czy ona jest, czy nie jest lady Whistledown.

Penelope przyglądała mu się tępo przez pełne trzy sekundy, po czym rozejrzała się po pokoju i mruknęła:

– Co z tym jedzeniem? Chyba zaczyna mi się kręcić w głowie. Czy przez ostatnie dziesięć minut nie wmawiałeś mi czegoś wręcz przeciwnego?

W tej samej chwili w drzwiach pojawił się Briarly wraz z obficie zastawioną tacą. Penelope i Colin w milczeniu obserwowali kamerdynera, jak nakrywał do stołu.

– Czy mam państwu nałożyć? – zapytał.

– Nie, dziękuję – odparła Penelope. – Obsłużymy się sami.

Skinąwszy głową, Briarly rozłożył zastawę, napełnił szklanki lemoniadą, po czym opuścił pokój.

– Słuchaj… – Colin wstał i szybko zamknął drzwi, ale tak, żeby lekko tylko opierały się o framugę. W ten sposób technicznie pozostawały one otwarte, gdyby ktoś miał zastrzeżenia co do przyzwoitości.

– Nie chcesz czegoś zjeść? – zapytała Penelope, podając mu talerz wypełniony po brzegi przekąskami.

Chwycił kawałek sera, pochłonął go w dwóch kęsach i rzekł:

– Nawet jeśli Eloise nie jest lady Whistledown… a pamiętaj, wciąż uważam, że jest… to nie ma znaczenia. Jeśli bowiem ja mogę podejrzewać ją o to, może to uczynić każdy.

– Co chcesz przez to powiedzieć?

Colin stwierdził, że ma ochotę chwycić Penelope za ramiona i mocno nią potrząsnąć. Z trudem się powstrzymał.

– To nie ma znaczenia. Nie widzisz? Jeśli ktoś pokaże ją palcem, zostanie zrujnowana.

– Ale nie wtedy – zauważyła Penelope – jeśli ona naprawdę jest lady Whistledown.

– Jak to udowodni? – odparował Bridgerton, zrywając się na nogi. – Kiedy plotka się pojawi, będzie po wszystkim. Zacznie żyć własnym życiem.

– Colinie, przestałeś mówić sensownie jakieś pięć minut temu.

– Nie, wysłuchaj mnie. – Obrócił się, żeby spojrzeć jej w twarz. Nagle ogarnęło go tak przemożne pożądanie, że nie oderwałby oczu od jej twarzy nawet wówczas, gdyby wokół nich dom się walił. – A jeśli powiem wszystkim, że cię uwiodłem?

Penelope znieruchomiała.

– Będziesz skompromitowana na zawsze – ciągnął, przykucając obok sofy. – Nieważne, że nigdy się nawet nie pocałowaliśmy. To właśnie, moja droga, jest siła słowa.

Penelope wydawała się dziwnie sztywna. Jej twarz pałała rumieńcem.

– Nnn… nie wiem, co powiedzieć – wyjąkała.

I wtedy zdarzyło się coś zdumiewającego. Colin stwierdził, że on też nie wie, co powiedzieć. Zapomniał nagle o plotkach i sile słowa, i o całej tej zgniliźnie, myślał jedynie o całowaniu i…

I…

I…

Boże Święty w niebiosach, miał ochotę pocałować Penelope Featherington!

Penelope Featherington!!!

Równie dobrze mógłby chcieć pocałować własną siostrę.

Tyle, że ona… spojrzał na nią dyskretnie – wyglądała niezwykle kusząco i sam się sobie dziwił, że nie zauważył tego wcześniej -…ona nie była jego siostrą.

Zdecydowanie nie była jego siostrą.

– Colinie? – Jego imię w jej ustach zabrzmiało jak szept wiatru.

Cudowne, trzepoczące rzęsy nad zamglonymi oczami… jak do tej chwili mógł nie zauważyć ich niezwykłego odcienia brązu? Wokół źrenicy niemal złociste. Nigdy wcześniej takich nie widział, a przecież nie raz się im przyglądał…

Wstał nagle, aż zachwiał się jak pijany. Lepiej niech nie będą na tym samym poziomie. Z góry nie będzie tak dobrze widział jej oczu.

Ona także wstała.

Cholera!

– Colinie? – wyrzekła ledwie słyszalnym głosem. – Czy mogę cię o coś poprosić?

Może to była męska intuicja, przeczucie, obojętne co, lecz jakiś donośny głos w jego głowie uporczywie powtarzał mu, że jej prośba to bardzo, bardzo zły pomysł.

Ale on był idiotą.

Musiał być, bo poczuł, jak jego usta się otwierają, a potem usłyszał głos, który brzmiał bardzo podobnie do jego głosu.

– Oczywiście.

Penelope rozchyliła usta. Przez chwilę sądził, że będzie próbowała go pocałować, ale nagle zrozumiał, że chce coś powiedzieć.

– Mógłbyś…

Słowo. Nic więcej, po prostu słowo z głoską "u". Tyle że wtedy usta układają się jak do pocałunku.

– Mógłbyś mnie pocałować?

Загрузка...