– Wiesz co? – odezwała się Eloise w trzy dni po niespodziewanym ogłoszeniu zaręczyn Penelope i Colina. – Szkoda wielka, że lady Whistledown odeszła, bo byłoby to wydarzenie dziesięciolecia.
– Z punktu widzenia lady Whistledown zapewne tak – zgodziła się Penelope, unosząc filiżankę do ust i nie odrywając wzroku od zegara ściennego w saloniku lady Bridgerton. Lepiej było teraz nie patrzeć wprost na Eloise, która zawsze potrafiła wyczytać tajemnicę z oczu rozmówcy.
Zabawne. Przez tyle lat Penelope nie obawiała się, że przyjaciółka odkryje, kto jest lady Whistledown. A przynajmniej nie bardzo. Teraz jednak, odkąd Colin wiedział, wydawało jej się, że tajemnica unosi się w powietrzu i tylko czeka, aż zostanie odkryta.
– Co chcesz przez to powiedzieć? – spytała ze zdziwieniem Eloise, przerywając nerwowy tok myśli przyjaciółki.
– Jeśli dobrze pamiętam – ostrożnie zaczęła Penelope – kiedyś napisała, że wycofa się, jeśli wyjdę za mąż za Bridgertona.
– Naprawdę? – Eloise wytrzeszczyła oczy.
– Albo coś w tym rodzaju – dokończyła Penelope.
– Żartujesz – prychnęła Eloise i lekceważąco machnęła ręką. – Nie byłaby aż tak okrutna.
Penelope zakrztusiła się. Nie wierzyła, że zdoła w ten sposób zmienić niewygodny temat, ale mimo wszystko postanowiła spróbować.
– Nie, ale co ona naprawdę powiedziała? – nalegała Eloise.
– Nie pamiętam słowo w słowo.
– Przypomnij sobie.
Penelope próbowała zyskać na czasie, odstawiając filiżan kę i sięgając po kolejnego herbatnika. Siedziały przy herbacie tylko we dwie, co było dość nietypowe, lecz lady Bridgerton wyciągnęła Colina na zakupy w związku ze zbliżającym się ślubem. Towarzyszyły im Hyacinth i Felicity, która wcześniej z wielkiej radości zarzuciła siostrze ramiona na szyję i piszczała tak długo, że przyszła panna młoda prawie ogłuchła.
– No cóż – mruknęła Penelope, odgryzając kawałek ciastka. – Napisała chyba, że jeśli wyjdę za Bridgertona, będzie to koniec znanego jej świata, a ponieważ w tym odmienionym ona nie będzie umiała się odnaleźć, zmuszona będzie się wycofać.
Panna Bridgerton przez chwilę przyglądała się przyjaciółce ze zdumieniem.
– To nie jest słowo w słowo?
– Takich rzeczy łatwo się nie zapomina – odparła Penelope.
– Hmm. – Eloise zmarszczyła nos. – Rzeczywiście, to nie było miłe z jej strony. Ale i tak chciałabym, żeby znów zaczęła pisać, musiałaby odszczekać wszystkie te bzdury, które do tej pory nadrukowała.
– Myślisz, że umie szczekać?
– Nie wiem – lekko odparła Eloise. – Ale powinna.
– Jesteś bardzo dobrą przyjaciółką – cicho szepnęła Penelope.
– Tak – odparła panna Bridgerton z afektowanym westchnieniem. – Wiem. Najlepszą.
Penelope uśmiechnęła się. Eloise wydawała się w dobrym humorze. Doskonale. Na wszystko jest czas. Penelope powiedziała to, co chciała powiedzieć, wiedziała też, że Eloise odwzajemnia jej przyjaźń, choć w tej chwili akurat wolała się drażnić i żartować.
– Muszę jednak przyznać – rzekła Eloise, sięgając po ciasteczko – że ty i Colin zaskoczyliście mnie.
– Mnie też – dodała Penelope ponuro.
– Nie, to nie znaczy, że nie jestem zachwycona – pospiesznie wyjaśniła Eloise. – Jesteś najlepszą siostrą, jaką mogłabym sobie wymarzyć. Oczywiście oprócz tych, które już mam. Lecz gdybym choć podejrzewała, że macie się ku sobie, swatałabym was bez litości.
– Wiem – odparła panna Featherington z lekkim uśmieszkiem.
– No cóż – Eloise lekceważąco machnęła ręką – nie jestem znana z tego, że pilnuję własnego nosa.
– A co masz na palcach? – zaciekawiła się Penelope, pochylając się, żeby się lepiej przyjrzeć.
– Co? A, to? To nic… – Przyjaciółka szybko splotła dłonie na podołku.
– To nie jest nic – odrzekła Penelope. – Popatrzmy… wygląda jak atrament.
– No jasne, że tak! Bo to jest atrament.
– Więc dlaczego nie odpowiedziałaś, jak spytałam?
– Ponieważ – zadziornie odparła Eloise – to nie twoja sprawa.
Penelope cofnęła się zdumiona ostrym tonem głosu przyjaciółki.
– Przepraszam bardzo – powiedziała chłodno. – Nie miałam pojęcia, że to taki drażliwy temat.
– O, nic podobnego – szybko zaprzeczyła Eloise. – Nie bądź niemądra. Chodzi o to, że jestem bardzo niezdarna i nie umiem pisać tak, by nie wymazać się atramentem. Mogłabym kłaść rękawiczki, ale wtedy to one będą poplamione, a ja nieustannie będę je wymieniać. Zapewniam cię, że nie mam najmniejszej ochoty wydawać swego skromnego kieszonkowego na rękawiczki…
W trakcie całej tej przemowy Penelope uważnie przyglądała się Eloise.
– Co pisałaś? – zapytała.
– Nic – rzuciła lekceważąco Eloise. – Listy.
Z oschłego tonu przyjaciółki Penelope mogła wywnioskować, że nie ma ona ochoty zgłębiać tematu, ale ta jej niezwykła oszczędność w słowach sprawiła, że nie mogła się oprzeć.
– Do kogo piszesz?
– Listy?
– Tak – rzekła Penelope, choć wydawało jej się, że dość jasno się wyraziła.
– O, do nikogo.
– No cóż, jeśli to nie pamiętnik, listy zawsze pisze się do kogoś – zauważyła Penelope z lekkim zniecierpliwieniem.
Panna Bridgerton obrzuciła ją nieco zirytowanym spojrzeniem.
– Bardzo jesteś dzisiaj wścibska.
– Tylko dlatego, że odpowiadasz wymijająco.
– Listy są do Franceski – odparła Eloise z lekkim prychnięciem.
– No to dlaczego od razu nie powiedziałaś?
Przyjaciółka skrzyżowała ramiona na piersi.
– Może mi się nie spodobało twoje wypytywanie?
Penelope szeroko otwarła usta. Nie przypominała sobie, aby miały z Eloise kiedykolwiek jakąś sprzeczkę.
– Eloise? Co się dzieje?
– Nic się nie dzieje.
– Wiem, że to nieprawda.
Eloise zasznurowała usta i spojrzała w kierunku okna, wyraźnie dając do zrozumienia, że chce zakończyć tę rozmowę.
– Gniewasz się na mnie? – spytała Penelope.
– A dlaczego miałabym się gniewać?
– Nie wiem, ale to widzę.
Eloise westchnęła lekko.
– Nie, nie gniewam się.
– Ale coś ci jest.
– Jestem tylko… jestem… – Pokręciła głową. – Nie wiem, co mi jest. Chyba mnie nosi. Coś w tym rodzaju.
Penelope zamilkła, przetrawiając tę informację, po czym spytała cicho:
– Mogę ci jakoś pomóc?
– Nie – smutno odparła Eloise. – Gdybyś mogła, już bym cię o to poprosiła.
Penelope poczuła, że ogarnia ją wesołość. Taki komentarz był wyjątkowo podobny do Eloise.
– Sądzę, że to przez… – zaczęła Eloise, unosząc w zadumie podbródek. – Nie, nieważne.
– Nie – zaoponowała Penelope, sięgając do ręki przyjaciółki – Powiedz mi.
Eloise uwolniła dłoń i odwróciła wzrok.
– Pomyślisz, że jestem głupia.
– Może – zgodziła się Penelope. – Jednak nadal pozostaniesz moją najbliższą przyjaciółką.
– Och, Penelope, ale nie jestem tego warta – ze smutkiem odparła Eloise.
– Nie mów takich rzeczy. Bez ciebie nigdy nie byłabym w stanie odnaleźć się w Londynie i w towarzystwie.
Eloise uśmiechnęła się.
– Wesoło było, prawda?
– No cóż, naturalnie, kiedy byłam z tobą – przyznała Penelope. – Bo przez resztę czasu byłam cholernie nieszczęśliwa.
– Penelope! Nigdy do tej pory nie słyszałam, żebyś przeklinała.
Panna Featherington uśmiechnęła się z zażenowaniem.
– Wypsnęło mi się. A poza tym nie potrafię znaleźć lepszego przymiotnika na określenie życia palmy ozdobnej pośród towarzystwa.
Eloise zachichotała nieoczekiwanie.
– O, chciałabym przeczytać taką powieść "Palma Ozdobna w Towarzystwie".
– Jeśli lubisz dramaty…
– O, daj spokój, to nie może być dramat. Z pewnością to romans. W końcu masz szczęśliwe zakończenie, prawda?
Penelope uśmiechnęła się. Może to dziwne, ale istotnie miała swoje szczęśliwe zakończenie. Od trzech dni, to znaczy odkąd trwał ich związek, Colin był czułym i troskliwym narzeczonym. A nie było im łatwo – przyglądano im się uważniej, niż mogłaby przypuszczać.
Nie była jednak zaskoczona. Kiedy jeszcze jako lady Whistledown napisała, że znany jej świat skończyłby się, gdyby Featheringtonówna wyszła za Bridgertona, sądziła, że wyraża przekonanie ogółu.
Istotnie, reakcja "towarzystwa" na zaręczyny była co najmniej gwałtowna.
Pomimo przyjemności, jaką sprawiało jej rozważanie uroków stanu małżeńskiego, Penelope była zanadto zaniepokojona dziwnym zachowaniem przyjaciółki, by pozwolić jej uciec od tematu.
– Eloise – rzekła poważnie – chcę wiedzieć, co cię tak zirytowało.
Panna Bridgerton westchnęła.
– Myślałam, że zapomnisz.
– Uporu uczyłam się od mistrzyni – zauważyła Penelope.
Eloise uśmiechnęła się przelotnie.
– Czuję się bardzo nielojalna – szepnęła.
– Co zrobiłaś?
– Och, nic. – Położyła dłoń na piersi. – To wszystko tkwi w środku. Ja… – Urwała, wbijając wzrok w ozdobiony frędzlami róg dywanu. – Jestem taka szczęśliwa z twojego powodu – wyrzuciła z siebie. – Uczciwie mogę powiedzieć, że naprawdę, naprawdę nie jestem zazdrosna. Ale jednocześnie…
Penelope czekała, aż przyjaciółka zbierze myśli. Albo raczej odwagę.
– Ale jednocześnie – wyszeptała tak cicho, że ledwie było ją słychać – zawsze sądziłam, że obie będziemy starymi pannami. Wybrałam sobie takie życie. Mogłam wyjść za mąż.
– Wiem – wtrąciła cicho Penelope.
– Ale nie wyszłam, ponieważ nigdy nie trafiłam na nikogo właściwego, a nie chciałam związać się z kimś gorszym niż moi bracia i siostry. A teraz również i Colin…
Penelope nie wspomniała, że Colin nigdy nie mówił jej o miłości. Moment nie wydawał się odpowiedni, a zresztą nie było czym się chwalić. Poza tym, nawet jeśli jej nie kochał, wiedziała, że mu na niej zależy, i to jej wystarczało.
– Nie chciałam, żebyś nie wyszła za mąż – tłumaczyła dalej Eloise. – Po prostu nie sądziłam, że tak się stanie. – Przymknęła oczy, wyraźnie przerażona. – Wszystko mówię nie tak. Strasznie cię obraziłam.
– Nie, nieprawda – zaprzeczyła Penelope. – Ja też nie przypuszczałam, że wyjdę za mąż.
Eloise smutno pokiwała głową.
– I to było jakoś… tak jak trzeba. Miałam prawie dwadzieścia osiem lat i byłam panną, a ty ponad dwadzieścia osiem i też byłaś panną. Ale miałyśmy siebie nawzajem. A teraz ty masz Colina.
– I ciebie też. Przynajmniej mam nadzieję, że tak jest.
– Oczywiście – zapewniła Eloise. – Ale to już nie to samo. Musisz stać u boku swego męża. A przynajmniej tak mówią – dodała ze złośliwym błyskiem w oku. – Colin zawsze będzie ważniejszy, tak zresztą powinno być. A szczerze mówiąc – przybrała przekorną minę – zabiłabym cię, gdyby było inaczej. To mój ukochany brat. Nie chciałabym, żeby miał nielojalną żonę.
Penelope zaśmiała się serdecznie.
– Bardzo mnie nienawidzisz? – zapytała Eloise.
– Nie – odrzekła Penelope cicho. – Raczej kocham cię jeszcze bardziej, bo wiem, jak trudno było ci zdobyć się na to wyznanie.
– Cieszę się, że to powiedziałaś – rzekła Eloise z dramatycznym westchnieniem. – Obawiałam się, że zaraz każesz mi także poszukać sobie męża.
– Oczywiście, że nie – zaprzeczyła Penelope gwałtownie, choć podobna myśl przemknęła jej przez głowę.
– To dobrze. Matka i tak wciąż mi to powtarza.
– Zdziwiłabym się, gdyby było inaczej – posępnie mruknęła Penelope.
– Witam moje panie!
Obie przyjaciółki podniosły wzrok na Colina, który właśnie wszedł do salonu. Serce Penelope podskoczyło leciutko, z lekka zatamowało jej też oddech. Drgnienia serca na jego widok towarzyszyły jej od lat, lecz teraz wydawały się inne, silniejsze.
Może dlatego, że już wiedziała, jak to jest być z nim, czuć jego pożądanie.
Wiedziała po prostu, że to jej przyszły mąż. Serce podskoczyło jeszcze raz.
– Zjadłyście wszystko? – Colin jęknął głośno.
– Był tylko jeden mały talerzyk ciasteczek – zaprotestowała Eloise.
– A mnie powiedziano co innego – burknął jej brat.
Penelope i Eloise wymieniły spojrzenia i parsknęły śmiechem.
– Co? – zapytał Colin i pochylił się, żeby musnąć ustami policzek narzeczonej.
– Miałeś taką groźną minę – wyjaśniła Eloise. – A przecież chodzi tylko o jedzenie.
– Nigdy nie chodzi tylko o jedzenie – odparł, opadając na fotel.
Penelope tymczasem zastanawiała się, kiedy skóra na policzku przestanie ją piec.
– Doskonale – rzekł Colin, podkradając z talerza siostry nadgryzione ciasteczko. – O czym rozmawiałyście?
– O lady Whistledown – szybko odpowiedziała Eloise.
Penelope zakrztusiła się herbatą.
– Naprawdę? – cicho zapytał Colin; w jego głosie dało się wyczuć nutę gniewu.
– Tak – odparła Eloise. – Mówiłam właśnie Penelope, jak to źle, że się wycofała. Wasze zaręczyny byłyby prawdziwą sensacją i najlepszym tematem do plotek, jaki mieliśmy od lat.
– Ciekawe, jak to się dzieje – mruknął Colin.
– Mhm – zgodziła się Eloise. – Z całą pewnością poświęciłaby całą szpaltę na opis samego balu zaręczynowego.
Penelope na wszelki wypadek nie odrywała filiżanki od ust.
– Chcesz jeszcze herbaty?
Skinęła głową, podsuwając filiżankę, choć bardzo brakowa¬ło jej osłony. Domyślała się, że Eloise dlatego wspomniała o lady Whistledown, ponieważ nie chciała, aby brat dowiedział się, o czym rozmawiały, żałowała jednak, że przyjaciółka nie wymyśliła czegoś innego.
– Czemu nie zadzwonisz po jedzenie? – zapytała Eloise Colina.
– Zrobiłem to już – odparł. – Wickham spotkał mnie na schodach i spytał, czy nie jestem głodny. – Wsunął do ust ostatni kawałek skradzionego ciastka. – Mądry z niego człowiek.
– Gdzie dzisiaj byłeś? – zapytała Penelope, pragnąc zmienić temat rozmowy.
Colin potrząsnął głową.
– Nie mam zielonego pojęcia. Mama ciągnęła mnie od sklepu do sklepu.
– Czy nie skończyłeś trzydziestu trzech lat? – zapytała słodko Eloise.
Brat odpowiedział jej grymasem.
– No cóż, myślałam, że jesteś już po prostu za stary na to, żeby dać się ciągać mamie – zauważyła niewinnie.
– Mama będzie nas prowadzała, nawet jeśli będziemy zgrzybiałymi staruszkami, wiesz o tym – odrzekł. – Poza tym tak się cieszy z mojego ślubu, że doprawdy nie potrafię jej odmówić tej przyjemności.
Penelope westchnęła. Dlatego właśnie go kochała. Ponadto ktoś, kto tak dobrze traktuje matkę, z pewnością będzie doskonałym mężem.
– Jak posuwają się przygotowania do ślubu? – zwrócił się do niej Colin.
Nie chciała się skrzywić, ale nie zdołała się powstrzymać.
– W życiu nie byłam tak wykończona – przyznała.
Colin wyciągnął rękę i porwał z jej talerzyka duży okruch.
– Powinniśmy zwiać.
– O, naprawdę sądzisz, że moglibyśmy? – zapytała Penelope z niezrozumiałym nawet dla niej pośpiechem.
Bridgerton zamrugał oczami.
– Właściwie żartowałem, ale w istocie to wspaniały pomysł.
– To ja się zajmę drabiną. – Eloise zaklaskała w dłonie. – Będziesz mógł wspiąć się do jej pokoju i dokonać porwania.
– Jest drzewo – wtrąciła Penelope. – Poradzi sobie bez trudu.
– Boże! – zawołał Colin. – Chyba nie mówicie poważnie?
– Nie. – Westchnęła. – Ale mogłabym się nad tym zastanowić, gdybyś ty pomyślał o tym poważnie.
– Nie mogę. Wiesz, jak mama by to przeżyła? – Wzniósł oczy do sufitu. – O twojej już nie wspomnę.
– Wiem – jęknęła Penelope.
– Wytropiłaby mnie i zabiła – dodał.
– Moja czy twoja?
– Obie. Połączyłyby siły. – Obejrzał się na drzwi. – No, gdzie to jedzenie?
– Ledwo wszedłeś – przypomniała mu Eloise, – Daj im czas.
– A ja myślałem, że Wickham to czarodziej i wyczaruje mi posiłek z rękawa – burknął.
– Ależ proszę uprzejmie, sir! – rozległ się głos lokaja, który właśnie wkroczył do pokoju z ogromną tacą wyładowaną jedzeniem
– Widzisz? – rzekł Colin, unosząc brew. – Mówiłem.
– Dlaczego wydaje mi się, że te słowa usłyszę od ciebie w przyszłości jeszcze wiele, wiele razy? – zapytała Penelope.
– Pewnie dlatego, że tak istotnie będzie – odparł. – Wkrótce się przekonasz – rzucił jej wyjątkowo bezczelny uśmiech – że ja prawie zawsze mam rację.
– Błagam… – stęknęła Eloise.
– Tym razem muszę się przyłączyć do Eloise – rzekła Penelope.
– Przeciwko własnemu mężowi? – Położył dłoń na sercu (drugą jednocześnie sięgając po kanapkę). – Zraniłaś mnie!
– Jeszcze nie jesteś moim mężem.
Colin spojrzał na siostrę.
– Ta koteczka ma pazurki.
Eloise uniosła brew.
– Nie wiedziałeś o tym, zanim się oświadczyłeś?
– Wiedziałem – odparł, przeżuwając kęs kanapki. – Nie sądziłem tylko, że użyje ich przeciwko mnie. – Obrzucił przy tym Penelope tak gorącym, namiętnym spojrzeniem, że zabrakło jej tchu.
– No cóż. – Eloise nagle zerwała się z miejsca. – Chyba zostawię narzeczonych przez chwilkę sam na sam.
– Jakaś ty rozsądna i przewidująca – mruknął Colin.
– Wszystko dla ciebie, mój braciszku. – Spojrzała na niego nieco złośliwie. – A raczej – dodała dość wyniośle – wszystko dla Penelope.
Colin obejrzał się na narzeczoną.
– Zdaje się, że moja popularność spada – mruknął.
Penelope uśmiechnęła się znad filiżanki.
– Nigdy nie wtrącam się do kłótni Bridgertonów.
– O, ho, ho – zachichotała Eloise. – Już niedługo, kochana przyszła pani Bridgerton. Poza tym – dodała ze złośliwym uśmiechem – jeśli sądzisz, że to jest kłótnia, powinnaś nas zobaczyć w pełni formy.
– Chcesz powiedzieć, że jeszcze nie widziałam?
Rodzeństwo jednocześnie potrząsnęło głowami w sposób, który uznała za przerażający.
O, nie.
– Czy może jest coś, co powinnam wiedzieć? – zapytała.
– Za późno. – Colin uśmiechnął się drapieżnie.
Penelope rzuciła przyjaciółce bezradne spojrzenie, ale ta tylko zaśmiała się i wybiegła, starannie zamykając za sobą drzwi.
– To bardzo miłe z jej strony – mruknął Colin.
– Co? – niewinnie spytała Penelope.
Oczy mu zalśniły.
– Drzwi.
– Drzwi? Och! – krzyknęła. – Drzwi!
Colin uśmiechnął się i usiadł obok niej na sofie. W to deszczowe popołudnie Penelope miała w sobie coś uroczego. Od dnia zaręczyn prawie się nie widywali – przygotowania weselne często rozdzielały parę – ale ani na chwilę nie przestawał o niej myśleć, nawet we śnie.
Dziwne. Przez wiele lat prawie o niej nie myślał, o ile nie stała przed nim, a teraz pojawiała się we wszystkich jego myślach. Wszystkich pragnieniach. Jak to się mogło stać? Kiedy to się mogło stać? I czy to miało jakiekolwiek znaczenie? Może ważne było tylko to, że jej pragnął, a ona należała – a przynajmniej wkrótce będzie – do niego. Kiedy włoży jej obrączkę na palec, wszystkie jak, dlaczego i kiedy przestaną się liczyć, jeśli to szaleństwo, które w tej chwili odczuwa, nie zniknie.
Dotknął palcem podbródka narzeczonej, unosząc jej twarz ku światłu. Oczy błyszczały jej radością, a usta… Boże, jak to możliwe, że żaden mężczyzna w Londynie dotąd nie zauważył, jakie są doskonałe?
Colin uśmiechnął się. To szaleństwo miało wszelkie pozory trwałości. Bardzo się z tego cieszył.
Nigdy nic nie miał przeciwko małżeństwu. Nie chciał tylko nudnego związku. Nie był wybredny, chciał jedynie miłości i przyjaźni, nieco intelektualnych rozmów i dobrych żartów od czasu do czasu. Żony, od której nie chciałby uciekać. Ze zdumieniem stwierdził, że wszystko to znalazł w Penelope.
Teraz musiał się tylko upewnić, że jej Wielka Tajemnica nie wyjdzie na jaw. Chyba nie zniósłby widoku cierpienia w jej oczach, gdyby towarzystwo wyrzuciło ją poza margines.
– Colinie? – szepnęła, a jej drżący oddech owiał mu twarz, sprawiając, że zapragnął ją pocałować.
Pochylił się.
– Hmm?
– Nic nie mówisz.
– Myślę.
– O czym?
Uśmiechnął się pobłażliwie.
– Naprawdę zbyt dużo czasu spędzasz z moją siostrą.
– A co to oznacza? – zapytała. Usta drżały jej lekko, wiedział, że nie ma ochoty na żarty. Ta kobieta umiała trzymać go w ryzach.
– Wydajesz się wykazywać pewne skłonności do uporu – wyjaśnił.
– Nieustępliwość?
– To też.
– Ale w tym nie ma nic złego.
Ich usta wciąż oddalone były o kilka cali od siebie, lecz on nie mógł oprzeć się pokusie, by kontynuować tę przekorną rozmowę.
– Jeśli uporczywie zachowujesz posłuszeństwo wobec męża – mruknął – to nawet bardzo dobrze.
– Och, doprawdy?
– A kiedy nieustępliwie wpijasz się w moje ramiona, gdy cię całuję, to także bardzo dobrze.
Ciemne oczy Penelope rozszerzyły się z lekka.
– Mam rację?
W tym momencie zaskoczyła go.
– Tak? – zapytała, kładąc mu dłonie na ramionach. W jej głosie brzmiało wyzwanie, oczy lśniły zalotnie.
– Na początek – rzekł. – Musiałabyś – przykrył dłonią jej rękę i delikatnie przycisnął palce – trzymać mnie nieco bardziej nieustępliwie.
– Rozumiem – odparła. – Chcesz powiedzieć, że nigdy nie powinnam puścić?
Zadumał się na chwilę.
– Tak – odparł, wyczuwając w jej słowach głębszy sens, choć nie wiedział, czy zawarła go tam świadomie. – Właśnie to chciałem powiedzieć.
Nagle słowa przestały wystarczać. Colin opuścił głowę i zaczął Penelope całować, początkowo łagodnie, potem coraz namiętniej, z pasją, o którą nawet sam siebie nie podejrzewał. Nie chodziło o pożądanie… a przynajmniej nie tylko.
Potrzeba.
To dziwne uczucie, palące go od środka, zmuszające go, aby naznaczył ją jako swoją własność. Pragnął jej desperacko, nie wiedział, jak zdoła przetrwać miesiąc, jaki dzielił ich od ślubu.
– Colinie? – wyszeptała, kiedy układał ją na sofie.
Muskał ustami jej podbródek, szyję. Usta miał zbyt zajęte, by odpowiadać.
– Mhm?
– Jesteśmy… och!
Uśmiechnął się, delikatnie chwytając zębami płatek jej ucha. Gdyby mogła dokończyć zdanie, oznaczałoby to, że nie pieści jej tak, jak powinien.
– Mówiłaś coś? – mruknął, po czym znów ją pocałował. Oderwał wargi, uwalniając ją na krótką chwilę, ale zaledwie zdążyła wyszeptać "ja tylko…", zamknął jej usta kolejnym po¬całunkiem. Ogarnęła go radość, kiedy usłyszał jej cichy jęk.
– Przepraszam – rzekł, wsuwając dłonie pod rąbek jej sukni i wyczyniając różne nieprzyzwoite rzeczy z jej łydkami. – Mówiłaś coś?
– Taaak… – odparła. Oczy miała przymglone.
Przesunął dłonie wyżej, aż dotknął wewnętrznej strony jej kolan.
– Coś chciałaś powiedzieć – rzekł, tuląc ją do siebie z całej siły; miał wrażenie, że za chwilę spłonie. – Myślę – szepnął, przesuwając dłonią po gładkiej skórze jej uda – że chciałaś powiedzieć, abym dotknął cię tutaj…
Jęknęła, ale zdołała wykrztusić:
– Nie jestem pewna, że właśnie o to mi chodziło.
Zaśmiał się i wtulił usta w jej szyję.
– Jesteś pewna?
Skinęła głową.
– Więc mam przestać?
Zaprzeczyła. Zdecydowanie.
Zrozumiał, że w tej chwili mógł z nią zrobić wszystko. Mógł kochać się z nią tu i teraz, w salonie swojej matki, a ona nie tylko by mu na to pozwoliła, lecz jeszcze dzieliłaby z nim każdą chwilę rozkoszy. To nie byłby podbój, nawet nie uwiedzenie. Byłoby to coś znacznie więcej. Może nawet… Miłość. Znieruchomiał.
– Colinie? – wyszeptała, otwierając oczy.
Miłość? To niemożliwe.
– Colinie?
A może jednak.
– Co się stało?
Nie obawiał się miłości, wierzył w jej istnienie. Po prostu… nie spodziewał się jej.
Zawsze myślał, że miłość uderza w człowieka jak grom, ot bawisz się na przyjęciu, znudzony do łez, a tu nagle widzisz kobietę i wiesz, że od tej chwili twoje życie zmieniło się na zawsze. Tak stało się z jego bratem. Bóg wie, jacy Benedict i Sophie są teraz szczęśliwi na tej swojej wsi.
Tymczasem jego uczucie podeszło ukradkiem, powolne, wręcz letargiczne; a jeśli to miłość… Gdyby to była miłość, chyba wiedziałby o tym?
Uważnie przyjrzał się narzeczonej, Ucząc, że może znajdzie odpowiedź w jej oczach, pochyleniu głowy, nieco przekrzywionym gorsecie sukni… Może gdyby przypatrywał się jej dostatecznie długo, wiedziałby.
– Colinie? – wyszeptała z lekkim niepokojem.
Pocałował ją znowu, tym razem z pełną żaru determinacją. Czy miłość nie powinna się objawić właśnie poprzez pocałunki?
Jeśli jednak jego ciało i umysł działały niezależnie, pocałunek z całą pewnością należał do ciała, ponieważ zamieszanie w jego umyśle nie znikło, natomiast potrzeby cielesne przybrały na sile.
Teraz cierpiał naprawdę, lecz w salonie swej matki nie mógł nic na to poradzić, nawet gdyby Penelope się zgodziła. Odsunął się.
– Nie możemy zrobić tego tutaj.
– Wiem – odparła z takim smutkiem, że znieruchomiał z palcami na jej kolanie. Omal nie zmienił zdania.
Myślał teraz szybko i gorączkowo.
– Kiedy jest ślub? – warknął.
– Za miesiąc.
– Co zrobić, żeby odbył się dwa tygodnie wcześniej?
Zamyśliła się.
– Przekupstwo lub szantaż. Albo i jedno, i drugie. Matki nie dadzą się łatwo zwieść z raz obranej drogi.
Jęknął, znów na długą, rozkoszną chwilę przytulił Penelope, po czym wstał. Nie mógł jej teraz posiąść. Wkrótce będzie jego żoną i wtedy przyjdzie czas na igraszki w środku dnia na cudzych sofach. Pierwszy raz jednak powinien kochać się z nią w łożu. Był jej to winien.
– Colinie? – zapytała, obciągając suknię i poprawiając fryzurę, choć widać było, że bez lustra, szczotki, a może nawet pokojówki nie zdoła nic zrobić. – Coś nie w porządku?
– Pragnę cię – wyszeptał.
Podniosła na niego zdumione spojrzenie.
– Chciałem tylko, żebyś wiedziała – rzekł. – Nie chcę, abyś sądziła, że przerwałem, ponieważ mi się nie podobasz.
– Och! – Wydawało się, że chciała coś powiedzieć, widać było, że jego słowa ją uszczęśliwiły. – Dziękuję, że to powiedziałeś.
Uścisnął jej dłoń.
– Chyba wyglądam jak potwór – mruknęła.
Skinął głową.
– Ale jesteś moim potworem – wyszeptał. I bardzo się z tego cieszył.