23

Penelope wiele razy była w Hastings House, zarówno na balach, jak i z wizytą, ale nigdy jeszcze to stare, dostojne gmaszysko nie wyglądało tak ładnie – i tak magicznie – jak dzisiaj.

Cztery panie Bridgerton przybyły jako jedne z pierwszych. Lady Bridgerton zawsze powiadała, że to nieelegancko, kiedy członkowie rodziny się spóźniają, nawet jeśli to akurat modne. Zresztą wcześniejsze przybycie miało też swoje zalety – Penelope mogła swobodnie przyjrzeć się dekoracjom, bez przeciskania się wśród tłumów gości.

Daphne nie zdecydowała się na żaden motyw przewodni, nie zależało jej na przyćmieniu egipskiego balu z zeszłego tygodnia czy greckiego sprzed dwóch tygodni. Udekorowała dom z tą samą skromną elegancją, z jaką żyła na co dzień. Ściany i stoły ozdobione były setkami świec, których płomienie migotały i odbijały się od ogromnych kandelabrów zwisających ze sklepienia. Okna otulono lśniącą, lekko migoczącą tkaniną. Wróżki mogłyby nosić takie sukienki. Penelope wiedziała, że służba Hastingsów nosiła błękitno-złotą liberię, lecz dziś u wszystkich złoto zastąpiono srebrem.

Można się było poczuć jak w samym środku baśni.

– Ciekawe, ile to wszystko kosztowało – wyszeptała Hyacinth z wytrzeszczonymi oczami.

– Hyacinth! – wykrzyknęła wicehrabina, delikatnie uderzając córkę w ramię. – Wiesz, że to nieelegancko pytać o takie rzeczy.

– Nie pytałam – oburzyła się Hyacinth. – Zastanawiałam się. A poza tym to tylko Daphne.

– Twoja siostra jest księżną Hastings – zwróciła jej uwagę matka. – Jako taka ma pewne obowiązki związane z pozycją. Mogłabyś o tym pamiętać.

– Ale czy nie zgodzisz się ze mną – ripostowała Hyacinth, biorąc matkę pod ramię i lekko ściskając jej dłoń – że najważniejsze to pamiętać, że jest moją siostrą?

– I tu cię ma – zaśmiała się Eloise.

Lady Violet westchnęła.

– Hyacinth, kiedyś przez ciebie umrę.

– Nieprawda – odparowała córka. – Umrzesz przez Gregoryego.

Penelope z trudem pohamowała śmiech.

– Nie widzę nigdzie Colina – powiedziała Eloise, wyciągając szyję.

– Nie? – Penelope rozejrzała się uważnie po sali. – Dziwne.

– Nie powiedział ci, że przyjedzie przed tobą?

– Nie. Ale sądziłam, że będzie tutaj.

Teściowa poklepała ją po ramieniu.

– Jestem pewna, że się wkrótce zjawi. A wtedy wszyscy się dowiemy, co to za wielki sekret ukrywa przed nami i dlaczego nakazał nam nie opuszczać cię ani na chwilę. Co nie znaczy – dodała pospiesznie, szeroko otwierając zaniepokojone oczy – że uważamy to za przykry obowiązek. Uwielbiamy twoje towarzystwo.

Penelope uśmiechnęła się ciepło.

– Wiem. Wzajemnie.

W kolejce do gospodarzy stało już tylko kilkoro gości i wkrótce panie mogły przywitać się z Daphne i Simonem.

– Co się dzieje z Colinem? – zapytała księżna bez wstępów, skoro tylko pozostali goście usunęli się poza zasięg głosu.

Ponieważ pytanie wydawało się skierowane głównie do niej, Penelope udzieliła odpowiedzi.

– Nie wiem.

– Czy tobie też wysłał list? – zapytała Eloise. Dapłme skinęła głową.

– Tak, mamy ją mieć na oku, jak to określił.

– Mogło być gorzej – wtrąciła Hyacinth. – My mamy trzymać się jej jak mucha lepu. – Pochyliła się do przodu. – Podkreślił słowo "lep".

– A ja myślałam, że nie jestem przykrym obowiązkiem do wypełnienia – zaśmiała się Penelope.

– Ależ nie jesteś – lekko odparła Hyacinth. – Ale w słowie "mucha" jest coś bardzo specyficznego. Ulatuje z języka po prostu. Muchhhhhhaaa…

– Czy to ze mną coś jest nie tak, czy z nią? – zapytała Eloise.

Hyacinth skwitowała komentarz siostry wzruszeniem ramion.

– Nie mówiąc już o tym, jakie to dramatyczne. Czuję się jak w samym środku spisku.

– Spisek – jęknęła. – Niech nas niebiosa mają w opiece.

Daphne pochyliła się ku siostrze z dramatycznym wyrazem twarzy.

– A nam powiedział…

– To nie zawody, żono – upomniał ją Simon.

Księżna rzuciła mu pełne irytacji spojrzenie i zwróciła się do matki i sióstr:

– Polecił nam pilnować, aby trzymała się z dala od lady Danbury.

– Lady Danbury! – wykrzyknęły wszystkie panie Bridgerton.

Z wyjątkiem Penelope, która doskonale wiedziała, co się kryje pod tym dziwnym zakazem. Widocznie Colin wymyślił coś lepszego od jej planu, by przekonać lady Danbury do kłamstwa. Chyba chodziło o podwójny szantaż. O cóż bowiem innego? Widocznie Colin odkrył jakiś straszliwy sekret Cressidy. Penelope szalała z radości.

– Myślałam, że przyjaźnicie się z lady Danbury – zauważyła wicehrabina.

– Ja tak – odparta Penelope, udając zdziwienie.

– To bardzo dziwna sprawa – rzekła Hyacinth, stukając się palcem w policzek. – Naprawdę to ciekawe.

– Eloise, jesteś dzisiaj wyjątkowo milcząca – zauważyła nagle Daphne.

– Raz tylko powiedziałaś, że coś jest ze mną nie tak – zauważyła Hyacinth.

– Hmm? – Eloise wpatrywała się w przestrzeń – a może w coś za plecami siostry i szwagra – i nie słuchała, co się do niej mówi. – No cóż, nie mam chyba nic do powiedzenia.

– Ty? – zdumiała się Daphne.

– Wyjęłaś mi to z ust – dodała Hyacinth.

Penelope zgadzała się z Hyacinth, ale postanowiła to zachować dla siebie. Eloise rzeczywiście zachowywała się nieco inaczej niż zwykle, zwłaszcza dzisiaj, kiedy wieczór z każdą chwilą nabierał coraz bardziej tajemniczych i niezwykłych barw.

– Wszystkie tak dokładnie wyrażacie moje myśli – rzekła wreszcie – że nie mam nic więcej do dodania.

To wyznanie wydało się Penelope cokolwiek zaskakujące. Taki delikatny sarkazm pasował do jej przyjaciółki, ale nie zdarzyło się jeszcze, żeby podczas konwersacji nie miała nic do powiedzenia.

Eloise wzruszyła ramionami.

– Powinnyśmy przejść dalej – zauważyła lady Violet. – Blokujemy drogę innym gościom.

– Zobaczymy się później – obiecała Daphne. – I… Och! – Wszyscy zwrócili się ku niej. – Pewnie będziecie chciały wiedzieć – szepnęła – że lady Danbury jeszcze nie przybyła.

– To mi upraszcza zadanie – odparł Simon, wyraźnie znudzony intrygą.

– A mnie nie – wtrąciła Hyacinth. – Muszę się jej trzymać…

– Jak mucha lepu – dokończyli wszyscy chórem – z Penelope włącznie.

– No to ja zaczynam – stwierdziła Hyacinth.

– A skoro mowa o muchach… – zaczęła Eloise, kiedy oddaliły się już od gospodarzy. – Czy nie wydaje ci się, Penelope, że wystarczą ci na razie dwie? Muszę wyjść na chwilę.

– Pójdę z tobą – zawołała Hyacinth.

– Nie możecie iść obie – zaprotestowała lady Violet. – Jestem pewna, że Colin nie chciał, aby Penelope została tylko ze mną.

– A mogę wyjść, kiedy ona wróci? – skrzywiła się Hyacinth. – Nie mogę niestety tego uniknąć.

Wicehrabina spojrzała wyczekująco na córkę.

– Co takiego? – zapytała Eloise.

– Czekałam, aż powiesz to samo.

– Jestem zbyt dystyngowana. – Eloise siąknęła nosem.

– Och, proszę – wymamrotała Hyacinth.

Lady Violet jęknęła.

– Jesteś pewna, Penelope, że masz ochotę na nasze towarzystwo?

– Chyba nie mam wyboru – odparła Penelope, rozbawiona dyskusją. – Idź – rzuciła do Eloise. – Tylko wracaj zaraz.

Panna Bridgerton skinęła głową i ku zdumieniu wszystkich szybko uściskała bratową.

– A to za co? – zapytała Penelope z serdecznym uśmiechem.

– Bez powodu – odparła Eloise, odpowiadając jej uśmiechem podobnym do uśmiechu Colina. – Myślę, że to będzie dla ciebie bardzo ważny wieczór.

– Tak sądzisz? – ostrożnie spytała Penelope, niepewna, czego przyjaciółka może się domyślać.

– Widać przecież, że coś się dzieje – rzuciła Eloise. – Colin rzadko działa w takiej tajemnicy. A ja chciałam tylko pomóc.

– Wrócisz za kilka minut – zauważyła Penelope. – Cokolwiek ma się zdarzyć, na pewno tego nie przegapisz.

Eloise wzruszyła ramionami.

– To był impuls. Impuls zrodzony z dwunastu lat przyjaźni.

– Eloise Bridgerton, czyżbyś przeze mnie stała się sentymentalna?

– Teraz? – zdziwiła się Eloise z udaną urazą. – Raczej nie.

– Pójdziesz wreszcie? – burknęła ze zniecierpliwieniem

Hyacinth. – Nie mogę czekać przez całą noc.

W odpowiedzi siostra machnęła jej ręką i odbiegła. Przez następną godzinę Penelope, Violet i Hyacinth niczym jedna osoba spacerowały w tłumie, rozmawiając z gośćmi.

– Trzy głowy i sześć nóg – zauważyła Penelope, podchodząc do okna. Obie panie Bridgerton natychmiast stanęły obok niej.

– Słucham? – zapytała lady Violet.

– Czy naprawdę chciałaś wyjrzeć przez okno, czy tylko nas sprawdzasz? – zapytała Hyacinth. – I gdzie jest Eloise?

– Sprawdzałam, ale tylko ciebie – przyznała Penelope. – Jestem pewna, że Eloise zatrzymał któryś z gości. Wiesz, że jest tu sporo ludzi, z których szponów dość trudno się wyrwać.

– Hmm – mruknęła Hyacinth. – Ktoś chyba musi sprawdzić, czy ona pamięta zależność między lepem a muchą.

– Jeśli musisz odejść na chwilkę, proszę, nie krępuj się. Nic mi nie będzie. – Penelope spojrzała na teściową. – Ty, mamo, także. Jeśli musisz, odejdź, obiecuję, że zostanę tu jak przykuta do ściany aż do waszego powrotu.

Wicehrabina spojrzała na nią ze zgrozą.

– I złamać słowo dane Colinowi?

– Dałaś mu słowo? – zdumiała się Penelope.

– Nie, ale tego się właśnie domagał, jak mi się zdaje. Och, patrzcie! – zawołała nagle. – Jest już!

Penelope próbowała dyskretnie zwrócić uwagę męża, ale wszelkie jej próby spełzły na niczym, gdy Hyacinth zaczęła gwałtownie wymachiwać rękami i wołać:

– Colinie!

Lady Bridgerton jęknęła.

– Wiem, wiem – rzekła Hyacinth bez cienia skruchy. – Muszę się zachowywać jak dama.

– Skoro o tym wiesz – odrzekła lady Violet tonem wzorowej matki dzieciom – dlaczego to robisz?

– Dobry wieczór, moje panie – przywitał się Colin i ucałował dłoń matki, po czym zajął miejsce obok żony, obejmując ją w talii.

– No i co? – zapytała Hyacinth. Jej brat uniósł brew. – Nie powiesz nam?

– Wszystko w swoim czasie, droga siostro.

– Jesteś wstrętny, po prostu wstrętny – burknęła Hyacinth.

– Chwileczkę – mruknął Colin, rozglądając się wokoło. – A gdzie jest Eloise?

– Bardzo dobre pytanie – wymamrotała Hyacinth, ale jej głos utonął w słowach Penelope.

– Jestem pewna, że wkrótce wróci.

Colin skinął głową, nie okazując zbytniego zainteresowania.

– Mamo – zwrócił twarz ku wicehrabinie – jak się dziś miewasz?

– Rozsyłasz po całym mieście tajemnicze liściki – odparła Violet – a pytasz mnie, jak się miewam?

– Tak. – Colin uśmiechnął się.

Lady Violet już podniosła palec, żeby mu pogrozić, ale zmitygowała się natychmiast. Sama zabraniała dzieciom robić to publicznie.

– O, nie, nie, nie, Colinie Bridgerton. Nie wywiniesz się bez tłumaczenia. Jestem twoją matką, twoją matką!

– Wiem, że łączą nas więzy krwi – mruknął.

– Nie będziesz mi tu tańczył wokół tematu i zwodził mnie zręcznymi słówkami i czarującym uśmiechem!

– Uważasz, że mam czarujący uśmiech?

– Colinie!

– Ale masz rację – zgodził się. – Absolutną rację.

Wicehrabina zamrugała oczami.

– Tak?

– Tak. Na temat tańca. – Lekko przechylił głowę na bok. – Zdaje się, że orkiestra właśnie zaczyna grać.

– Nic nie słyszę – odparła Hyacinth.

– Nie? Szkoda. – Colin chwycił Penelope za rękę. – Chodź, małżonko. To chyba nasz taniec.

– Ale przecież nikt nie tańczy – syknęła Hyacinth.

Brat rzucił jej uśmiech pełen satysfakcji.

– Ale będą tańczyć. – I zanim ktokolwiek zdołał mu odpowiedzieć, pociągnął Penelope za sobą w największe tłumy.

– Chyba chciałeś tańczyć? – wydyszała, kiedy minęli niewielkie podium dla orkiestry. Muzycy wydawali się mieć dłuższą przerwę.

– Nie, tylko uciec – wyjaśnił, przemykając przez boczne drzwi i pociągając ją za sobą.

W chwilę później znaleźli się na wąskich schodach, którymi dotarli do maleńkiego salonu, oświetlonego jedynie blaskiem pochodni wpadającym przez okna.

– Gdzie jesteśmy? – spytała Penelope, rozglądając się wokoło siebie.

Colin wzruszył ramionami.

– Nie wiem. Miejsce dobre jak każde inne.

– Powiesz mi wreszcie, co się dzieje?

– Nie, najpierw cię pocałuję.

Zanim miała możliwość zareagować (choć daleka była od protestów!), nakrył ustami jej usta w czułym, a jednocześnie łapczywym i niecierpliwym pocałunku.

– Colinie! – jęknęła w ułamku sekundy, którego potrzebował, by zaczerpnąć tchu.

– Nie teraz – odrzekł, całując ją jeszcze raz.

– Ale… – Nie dokończyła, bo jego wargi znów stłumiły protest.

Penelope poczuła, że kręci się jej w głowie. Zęby Colina delikatnie podgryzały jej język, dłonie błądziły po plecach. Był to pocałunek, od którego nogi jej miękły, a ciało ogarniało słodkie zniewolenie. Pozwoliłaby się teraz położyć na sofie i zrobić ze sobą wszystko, a im bardziej perwersyjne, tym lepiej, choć byli zaledwie o kilka jardów od pięciuset gości z towarzystwa, ale…

– Colinie! – wykrzyknęła, jakimś cudem odrywając się od męża.

– Pssst!

– Musisz przestać!

Spojrzał na nią jak zbity pies.

– Muszę?

– Tak, musisz.

– Chodzi ci o tych wszystkich ludzi za drzwiami, co?

– Nie, choć to całkiem niezły powód, żeby pomyśleć nad opanowaniem się.

– Pomyśleć i zrezygnować? – zapytał z nadzieją.

– Nie! Colinie. – Wysunęła się z jego ramion i odeszła nieco, żeby nie prowokować go samą bliskością. – Colinie, musisz mi powiedzieć, co się dzieje…

– No cóż – rzekł powoli – całowałem cię i…

– Nie o to mi chodziło i dobrze o tym wiesz.

– Doskonale. – Odszedł w drugą stronę. Jego ciężkie kroki głośno rozbrzmiewały w ciszy pokoju. Po chwili zawrócił i w jego głosie nie było już wesołości. – Zdecydowałem, co zrobić w sprawie Cressidy.

– Tak? Co? Powiedz.

Uśmiechnął się z nieco zbolałym wyrazem twarzy.

– Właściwie wolałbym, żebyś o niczym nie wiedziała, dopóki nie zacznę realizować mojego planu.

Penelope popatrzyła na męża z niedowierzaniem.

– Nie mówisz poważnie.

– No cóż… – Spojrzał tęsknie w kierunku drzwi, wyraźnie marząc o ucieczce.

– Powiedz – nalegała.

– Doskonale – westchnął. Po chwili westchnął jeszcze raz.

– Colinie!

– Zamierzam coś ogłosić – rzekł, jakby to wszystko wyjaśniało.

Z początku Penelope milczała, sądząc, że jeśli tylko odczeka chwilę i dobrze się zastanowi, zrozumie. Niestety myliła się. Powoli, starannie dobierając słowa, zadała więc pytanie:

– Co zamierzasz ogłosić?

Jej mąż przybrał zdecydowany wyraz twarzy.

– Zamierzam powiedzieć prawdę.

Jęknęła.

– O mnie?

Skinął głową.

– Nie możesz!

– Uważam, że to najlepsze wyjście.

Penelope poczuła, jak ogarnia ją panika. Zabrakło jej tchu.

– Nie, Colinie, nie możesz! Nie możesz tego zrobić! To nie twoja tajemnica!

– Chcesz płacić Cressidzie do końca życia?

– Nie, oczywiście, że nie, ale mogę poprosić lady Danbury…

– Nie poprosisz lady Danbury o to, żeby za ciebie kłamała! – warknął. – To niepodobne do ciebie i sama dobrze o tym wiesz.

Gniewny ton męża sprawił, że Penelope aż jęknęła. W głębi ducha wiedziała jednak, że Colin ma rację.

– Jeśli tak chętnie oddajesz swoją tożsamość innej osobie – rzekł – równie dobrze mogłaś pozwolić, aby to była Cressida.

– Nie mogłam – szepnęła. – Tylko nie ona.

– Dobrze. Więc najwyższy czas spojrzeć w twarz tłumom.

– Colinie, będę skompromitowana!

Wzruszył ramionami.

– Przeniesiemy się na wieś.

Penelope pokręciła głową, desperacko próbując znaleźć właściwe słowa.

Colin ujął lekko jej dłonie.

– Czy to naprawdę ma takie znaczenie? – zapytał cicho. – Penelope, kocham cię. Jak długo jesteśmy razem, będziemy szczęśliwi.

– Nie o to chodzi – odrzekła, bezskutecznie usiłując uwolnić dłoń, żeby otrzeć łzy.

– Więc o co chodzi? – zapytał.

– Colinie, ty też będziesz zrujnowany – szepnęła.

– Nie szkodzi.

Spojrzała na niego z niedowierzaniem. Wydawał się taki swobodny, taki pewny siebie, kiedy mówił o czymś, co oznaczało nieodwracalne zmiany w ich życiu, zmiany, jakich sobie chyba nawet nie potrafił wyobrazić.

– Penelope – odezwał się tak spokojnym i rozsądnym tonem, że ledwie mogła to znieść – to jedyne rozwiązanie – albo my powiemy światu, albo zrobi to Cressida.

– Zapłacimy jej – odparła.

– Naprawdę tego chcesz? – zapytał. – Dać jej te wszystkie pieniądze, zarobione z tak wielkim trudem? Równie dobrze mogłabyś pozwolić, aby powiedziała światu, że to ona jest lady Whistledown.

– Nie mogę ci na to pozwolić – odrzekła. – Nie wiem, czy rozumiesz, co to znaczy być wyrzutkiem społeczeństwa.

– A ty wiesz? – odparował.

– Lepiej od ciebie!

– Penelope…

– Usiłujesz udawać, że to nieistotne, a ja wiem, że to nieprawda. Byłeś na mnie taki wściekły, kiedy opublikowałam ostatnią gazetkę, bo uważałeś, że nie powinnam tak ryzykować.

– I okazało się, że mam rację – odparł.

– Widzisz? – zawołała. – Wciąż jeszcze jesteś na mnie o to wściekły.

Colin odetchnął głęboko. Rozmowa nie toczyła się w pożądanym przez niego kierunku. To, że wcześniej nalegał na zachowanie wszystkiego w tajemnicy, nie miało już znaczenia.

– To prawda. Gdybyś nie wydała tej ostatniej gazetki, nie mielibyśmy teraz problemu – przyznał – ale wydaje mi się, że w tej chwili to daremne rozważania.

– Colinie – wyszeptała Penełope – jeśli wyznamy światu, że to ja jestem lady Whistledown, a świat zareaguje tak, jak sądzimy, to twoje dzienniki nigdy nie ujrzą światła dziennego.

Serce mu zamarło. Dopiero teraz naprawdę zrozumiał, o co jej chodzi.

Wcześniej już mówiła mu, że go kocha, okazywała mu swoją miłość na wszystkie sposoby, jakich się od niego nauczyła. Ale nigdy do tej pory nie widział tego tak jasno i wyraźnie. Przez cały czas, kiedy go błagała, aby nie wygłaszał oświadczenia, robiła to tylko dla niego. Przełknął ślinę, usiłując zwalczyć dławiący ucisk w gardle. Z trudem oddychał.

Penelope wyciągnęła rękę i dotknęła jego dłoni. Wzrok miała błagalny, na policzkach ślady łez.

– Nie wybaczyłabym sobie – rzekła. – Nie zniszczę twoich marzeń.

– Nigdy nie były moimi marzeniami, dopóki ciebie nie spotkałem – wyszeptał.

– Nie chcesz wydać swoich dzienników? – zapytała, mrugając powiekami w zmieszaniu. – Chciałeś to zrobić tylko dla mnie?

– Nie – odrzekł, ponieważ uznał, że winien jest Penelope całkowitą szczerość. – Chcę tego. To naprawdę moje marzenie. Ale to ty mi je podarowałaś.

– To nie znaczy, że mogę je teraz zabrać.

– Nie zabierasz go.

– Tak…

– Nie – rzekł z naciskiem. – Nie zabierasz. A wydanie mojego dzieła… no cóż, przestaje mieć większe znaczenie, kiedy pomyślę o moim prawdziwym celu: być z tobą na zawsze.

– O to możesz być spokojny – odparła łagodnie.

– Wiem. – Colin uśmiechnął się, a po chwili zaśmiał się łobuzersko. – Co zatem mamy do stracenia?

– Może więcej, niż sobie wyobrażasz.

– A może mniej – przypomniał jej. – Nie zapominaj, że jestem Bridgertonem. I ty też. Mamy w tym mieście pewną władzę.

Penełope wytrzeszczyła oczy.

– O czym mówisz?

Colin lekko wzruszył ramionami.

– Anthony gotów jest poprzeć cię na całej linii.

– Powiedziałeś Anthony'emu? – jęknęła.

– Musiałem. Jest głową rodziny. Niewielu jest ludzi na tej ziemi, którzy mieliby odwagę go zdenerwować.

– Och! – Penełope przygryzła wargę, rozważając to, co usłyszała. A potem spytała, ponieważ musiała to wiedzieć: – I co powiedział?

– Był zaskoczony.

– Spodziewałam się tego.

– I raczej zadowolony.

Rozpromieniła się.

– Naprawdę?

– I rozbawiony. Wyznał, że podziwia kogoś, kto potrafił dochować tajemnicy przez tyle lat. Stwierdził, że nie może się doczekać, kiedy powie Kate.

Penelope skinęła głową.

– Wobec tego musisz to ogłosić. Już po sekrecie.

– Anthony nic nie powie, jeśli mu nie pozwolę – zapewnił Colin. – Nie dlatego chcę wszystkim powiedzieć prawdę.

Penelope spojrzała na męża wyczekująco.

– Prawda jest taka – przyciągnął ją do siebie – że jestem z ciebie bardzo dumny.

Uśmiechnęła się mimo woli, choć kilka chwil temu nie wierzyła, że jeszcze kiedykolwiek to zrobi.

Colin pochylił się, aż ich nosy zetknęły się czubkami.

– Chcę, żeby wszyscy wiedzieli, jaki jestem z ciebie dumny. Zanim skończę mówić, nie będzie w Londynie ani jednej osoby, która by nie uważała cię za najmądrzejszą i najsprytniejszą w mieście.

– I tak mnie znienawidzą.

– Może – zgodził się. – Ale to ich problem, nie nasz.

– Och, Colinie – westchnęła. – Kocham cię. To naprawdę wspaniałe.

– Wiem – zaśmiał się.

– Nie, naprawdę. Przedtem też mi się wydawało, że cię kocham, jestem pewna, że tak było, ale to nic w porównaniu z uczuciem, jakie żywię do ciebie teraz.

– Dobrze – odparł, obejmując ją tkliwym spojrzeniem. – To mi się podoba. A teraz idziemy.

– Dokąd?

– Tam – rzekł i pchnął drzwi.

Ku swemu zdumieniu Penelope znalazła się na niewielkim balkonie, z którego roztaczał się widok na salę balową.

– O Boże – jęknęła, usiłując wciągnąć męża z powrotem do ciemnego pokoju. Jeszcze nikt ich nie zauważył, wciąż mieli szansę na ucieczkę.

– Tsss, tsss! Odwagi, kochanie.

– Nie mógłbyś przesłać tego pocztą? – szepnęła niecierpliwie. – Albo po prostu rozpuścić plotkę, która rozejdzie się sama?

– Nie ma nic lepszego niż wielki gest, aby udowodnić swoje racje.

Penelope konwulsyjnie przełknęła ślinę. To będzie naprawdę widowiskowy gest.

– Nie potrafię być w centrum uwagi – rzekła, usiłując przywrócić oddechowi normalny rytm.

Mąż ścisnął ją za rękę.

– Nie martw się, ja to umiem za nas dwoje.

Powiódł wzrokiem po zebranych, aż napotkał spojrzenie gospodarza, swego szwagra, diuka Hastingsa. Na skinienie głowy Colina diuk ruszył w kierunku orkiestry.

– Simon też wie? – jęknęła Penelope.

– Powiedziałem mu, kiedy przyjechałem – mruknął Colin lekko nieobecnym tonem. – Jak inaczej znalazłbym ten pokój z wyjściem na balkon?

W tym momencie wydarzyło się coś naprawdę niezwykłego. Jak spod ziemi wyłoniła się nagle cala rzeka lokajów z tacami pełnymi kieliszków szampana i rozlała się pośród gości.

– A tu są nasze – rzekł Colin, biorąc dwa kieliszki stojące na balustradzie. – Tak jak prosiłem.

Penelope wzięła kieliszek bez słowa, wciąż nie rozumiejąc ciągu wydarzeń, który rozwijał się przed jej oczami.

– Pewnie jest już bez bąbelków – szepnął jej mąż konspiracyjnie. Widziała, że chce jej dodać otuchy. – Ale w tych okolicznościach trudno wymagać czegoś więcej.

Penelope chwyciła Colina za rękę i uścisnęła z przerażeniem. Bezradnie obserwowała Simona, który uciszył orkiestrę i poprosił gości, aby zwrócili uwagę na jego brata i siostrę, stojących na balkonie.

Brat i siostra. Bridgertonów naprawdę łączyły silne więzy rodzinne. Penelope nie sądziła, że dożyje dnia, gdy diuk nazwie ją siostrą.

– Panie i panowie! – zawołał Colin. Jego silny, dźwięczny głos niósł się echem po sali. – Pragnę wznieść toast za najbardziej niezwykłą kobietę na świecie.

Tłum zafalował, rozległ się szmer szeptów. Penelope zamarła, czekając na to, co za chwilę miało nastąpić.

– Jestem świeżo upieczonym żonkosiem – ciągnął Colin, obdarzając gości swym czarującym uśmiechem – więc musicie mi wybaczyć, że wciąż jeszcze nie mogę się nacieszyć miłością.

Tłum zaśmiał się przyjaźnie.

– Wiem, że wielu z was było zaskoczonych, kiedy poprosiłem Penelope Featherington, aby została moją żoną. Ja też.

Dało się słyszeć kilka złośliwych chichotów. Penelope stała wyprostowana, nieruchoma, dumna. Colin powie to, co trzeba. Wiedziała, że tak się stanie. Colin zawsze mówił to, co trzeba.

– Nie byłem zaskoczony, że się w niej zakochałem – podkreślił, obrzucając tłum wyzywającym spojrzeniem – ale że zajęło mi to tyle czasu. Znałem ją od tak wielu lat – ciągnął już łagodniejszym tonem – a jakoś nigdy nie przystanąłem, żeby dostrzec w niej tę piękną, inteligentną, błyskotliwą kobietę, jaką się stała.

Penelope poczuła, że łzy spływają jej po policzkach, ale nie mogła wykonać najmniejszego ruchu. Ledwie miała odwagę odetchnąć. Spodziewała się, że wyjawi jej sekret, a tymczasem on ofiarowywał jej najpiękniejszy dar: poruszające do głębi wyznanie miłości.

– Zatem biorę was wszystkich na świadków – kontynuował – i mówię: Penelope… – Zwrócił się ku niej, ujął ją za rękę. -…kocham cię. Uwielbiam cię. Czczę ziemię, po której stąpasz. – Znów zwrócił się do tłumu, unosząc kielich. – Za moją żonę!

– Za twoją żonę! – wykrzyknęli wszyscy, porwani magią tej wspaniałej chwili.

Colin wypił, Penelope też, choć wciąż zastanawiała się, kiedy jej małżonek ujawni prawdziwy powód tej przemowy.

– Odstaw kieliszek, skarbie – mruknął. Wyjął kruche szkło z jej palców i odstawił na bok.

– Ale…

– Za dużo mi przerywasz – zganił ją i chwycił w ramiona, na oczach całej śmietanki londyńskiego towarzystwa zamykając jej usta namiętnym pocałunkiem.

– Colinie! – jęknęła, kiedy pozwolił jej odetchnąć.

Zaśmiał się zuchwale. Goście wiwatowali, zachwyceni sceną.

– Ach, jeszcze jedno! – krzyknął do nich.

Tłum zaczął tupać, ale słuchał uważnie każdego słowa.

– Opuszczam przyjęcie nieco wcześniej. Właściwie teraz. – Spojrzał z ukosa na żonę i uśmiechnął się. – Mam nadzieję, że rozumiecie.

Mężczyźni zaczęli pohukiwać i wrzeszczeć. Penelope zalała się pąsowym rumieńcem.

– Zanim jednak wyjdziemy, mam do powiedzenia jeszcze słówko. Malutkie, ostatnie słóweczko, na wypadek gdybyście nie wierzyli, że moja żona naprawdę jest najmądrzejszą, najsprytniejszą, najbardziej czarującą kobietą w Londynie.

– Nieeeeeeeeeee! – rozległ się głos z głębi sali i Penelope wiedziała, że to Cressida.

Jednak nawet ona nie była w stanie pokonać tłumu, który nie chciał ani jej przepuścić, ani słuchać jej okrzyków rozpaczy.

– Można powiedzieć, że moja żona ma dwa nazwiska panieńskie – rzekł Colin w zadumie. – Oczywiście, wszyscy znacie ją jako Penelope Featherington, tak samo jak ja. Ale nie wiedzieliście, a nawet ja nie byłem dość sprytny, aby się tego domyślić, dopóki nie powiedziała mi tego sama…

Zawiesił głos, czekając, aż sala się uciszy.

– …że jest również błyskotliwą, inteligentną, zachwycająco wspaniałą… O, wiecie wszyscy, o kim mówię – rzekł, gestem ogarniając tłum. – Oto moja żona! – zawołał głosem przepełnionym miłością i dumą. – Lady Whistledown!

Przez chwilę panowała cisza. Wydawało się, że ludzie boją się odetchnąć.

A potem rozległy się pojedyncze oklaski. Klap, klap, klap. Powolne, lecz tak pełne siły i determinacji, że wszyscy musieli się obejrzeć i sprawdzić, kto ma odwagę przerwać to pełne zgrozy milczenie.

Lady Danbury.

Wcisnęła laskę w czyjeś ręce i podniosła wysoko ramiona, klaszcząc głośno i odważnie. Promieniała zachwytem i dumą.

Ktoś jeszcze przyłączył się do oklasków. Penelope obejrzała się szybko.

Anthony Bridgerton.

A potem Simon Basset, diuk Hastings.

A potem panie Bridgerton, Featherington, potem kolejni i kolejni goście, aż wreszcie cała sala rozbrzmiała wiwatami.

Penelope nie wierzyła własnym oczom.

Jutro może sobie przypomną, że powinni być na nią wściekli, zagniewani, że drażniła się z nimi przez tyle lat, ale dzisiaj… Dziś tylko ją podziwiali i wiwatowali na jej cześć.

Dla kobiety, która ukrywała swoją tajemnicę przez tyle lat, było to spełnienie marzeń.

Prawie.

Jej największe marzenie stało obok, z ramieniem wokół jej talii. A kiedy podniosła wzrok na ukochaną twarz, Colin uśmiechnął się do niej z taką miłością i dumą, że zabrakło jej tchu ze wzruszenia.

– Gratuluję, lady Whistledown – szepnął.

– Wolę panią Bridgerton – odparła.

Zaśmiał się.

– Doskonały wybór.

– Możemy już pójść? – zapytała.

– Teraz?

Skinęła głową.

– O, tak – odparł z entuzjazmem.

I nikt ich nie ujrzał przez najbliższe kilka dni.

Загрузка...