Colin nie mógł sobie przypomnieć, kiedy wchodził do sali balowej z taką tremą.
Ostatnich kilka dni nie należało do najlepszych. Był w kiepskim humorze, a sprawę pogarszała jeszcze jego sława wesołego kompana, przez co każdy uważał za stosowne skomentować jego podły nastrój.
Nie ma nic gorszego na zły humor niż nieustanne pytania: "Czemu masz taki zły humor?"
Rodzina przestała pytać, gdy warknął – warknął! – na Hyacinth, kiedy ta poprosiła go, żeby towarzyszył jej w teatrze w przyszłym tygodniu.
Colin nawet nie wiedział, że umie warczeć.
Będzie musiał przeprosić Hyacinth, co oznaczało ciężką przeprawę, ponieważ siostra niełatwo przyjmowała przeprosiny – a przynajmniej nie od innych Bridgertonów.
Jednak Hyacinth była najmniejszym z jego problemów. Colin aż stęknął. Siostra nie była jedyną, której należały się przeprosiny.
Dlatego właśnie w tej chwili, w progu sali balowej Macclesfieldów jego serce biło nerwowym i nieprawdopodobnie szybkim rytmem. Penelope będzie tutaj. Wiedział to na pewno, ponieważ zawsze bywała na wielkich balach, nawet jeśli wyłącznie w roli przyzwoitki siostry.
W tym podenerwowaniu było coś upokarzającego. Penelope… to była Penelope. Wydawało się, że jest zawsze na swoim miejscu, pod ścianą sali, grzecznie uśmiechnięta. W pewien sposób przywykł do niej. Niektóre rzeczy nie ulegają zmianie, Penelope była jedną z nich.
Ale ona się zmieniła.
Colin nie był pewien, co się właściwie stało, ani tego, czy zauważył to ktoś inny, lecz Penelope Featherington nie była już tą samą kobietą, którą znał.
A może to on się zmienił?
W tym momencie poczuł się jeszcze gorzej, jeśli bowiem w istocie tak było, oznaczało to, że Penelope była interesująca, śliczna i godna pocałunków od wielu lat, tylko on był zbyt niedojrzały, żeby to zauważyć.
Nie, lepiej jednak uważać, że to panna Featherington się zmieniła. Colin nigdy nie przepadał za obwinianiem się.
W każdym razie musiał przeprosić i to szybko. Musiał przeprosić za ten pocałunek, ponieważ ona była damą, a on (przez większość czasu przynajmniej) dżentelmenem. I musiał przeprosić za swoje późniejsze zachowanie kompletnego idioty, ponieważ właśnie tak należało postąpić.
Bóg jeden wie, co teraz sobie myślała Penelope…
Nietrudno było ją odnaleźć, skoro już wszedł do sali. Nie szukał jej pośród tańczących par (trochę go to rozgniewało – dlaczego właściwie mężczyźni nie prosili jej do tańca?), lecz skupił uwagę na ścianach i oczywiście znalazł ją. Siedziała na długiej ławce obok… o Boże!… obok lady Danbury.
No cóż, nie pozostało mu nic innego, jak tylko podejść. Penelope i ta stara plotkara tak się ściskały za rączki, że nie mógł się spodziewać rychłego zniknięcia tej ostatniej.
Kiedy dotarł do obu pań, spojrzał najpierw na hrabinę i skłonił się elegancko.
– Lady Danbury – rzekł, po czym przeniósł wzrok na Penelope. – Panno Featherington.
– Panie Bridgerton – odezwała się lady Danbury dziwnie łagodnym głosem. – Jak miło pana widzieć.
Skinął głową, po czym spojrzał na Penelope, zastanawiając się, o czym myśli i czy będzie mógł zobaczyć jej oczy.
Cokolwiek jednak myślała – czy czuła – skrywało się to pod silnym zdenerwowaniem. A może jedynym uczuciem, jakiego doznawała, był właśnie niepokój. Nie mógł jej właściwie winić. Wypadł z jej salonu bez słowa wyjaśnienia… musiała czuć się zmieszana. A z doświadczenia wiedział, że zmieszanie nieuchronnie budziło obawę.
– Panie Bridgerton – wymamrotała wreszcie, zachowując przesadną niemal uprzejmość.
Odchrząknął. Jak ją wyrwać ze szponów lady Danbury? Nie zmusi się do przeprosin w obecności wścibskiej starej hrabiny.
– Miałem nadzieję… – zaczął, zamierzając powiedzieć, że miał nadzieję na kilka chwil rozmowy na osobności. Lady Danbury oczywiście będzie straszliwie ciekawa, ale nie było innego sposobu. Zresztą nic jej nie będzie, jeśli choć raz nie dowie się, co się święci.
Zaledwie jednak zdołał otworzyć usta, aby sformułować swą prośbę, stwierdził, że w sali balowej Macclesfieldów dzieje się coś dziwnego. Goście szeptali i wskazywali palcami w kierunku małego podwyższenia, gdzie siedzieli muzycy. Poza tym ani Penelope, ani lady Danbury nie zwracały na niego najmniejszej uwagi.
– Na co wszyscy patrzą? – zapytał.
Lady Danbury nawet nie zaszczyciła go spojrzeniem, gdy odpowiedziała:
– Cressida Twombley ma coś do powiedzenia.
Nigdy nie lubił Cressidy. Była złośliwa i przykra, kiedy jeszcze nazywała się Cowper, a stała się jeszcze bardziej złośliwa i przykra, gdy przybrała nazwisko Twombley. Była jednak piękna i inteligentna na swoisty, okrutny sposób, dlatego też w dalszym ciągu uważana była za królową salonów.
– Nie sądzę, aby miała do powiedzenia cokolwiek, co mogłoby mnie zainteresować – mruknął.
Zauważył, że Penelope stłumiła śmiech, i spojrzał na nią z miną "Mam cię!". Tym razem jednak "Mam cię" znaczyło również "I całkiem się z tobą zgadzam".
– Dobry wieczór – rozległ się donośny głos earla of Macclesfield.
– Dobry wieczór, przyjacielu! – odpowiedział mu jakiś pijany głupek.
Bridgerton obejrzał się, żeby sprawdzić kto to, ale tłum był zbyt gęsty.
Earl mówił coś jeszcze, potem odezwała się Cressida, ale Colin przestał na nią zwracać uwagę. Cokolwiek miała do powiedzenia, nie pomoże mu to rozwiązać głównego problemu: jak właściwie powinien przeprosić Penelope. Próbował w myśli dobrać właściwe słowa, ale jakoś nie znajdował tych odpowiednich. Mógł mieć tylko nadzieję, że jego słynny giętki język poprowadzi go we właściwym kierunku, kiedy już nadejdzie czas. Na pewno zrozumie…
– …Whistledown!
Colin usłyszał tylko ostatnie słowo monologu Cressidy, ale nie mógł przeoczyć potężnego westchnienia zdumienia, jakie wydarło się z tłumu.
Zaraz potem rozległ się głośny szmer pospiesznych szeptów, takich, jakie słyszy się najczęściej wówczas, kiedy ktoś zostanie przyłapany w niezwykle kompromitującej sytuacji.
– Co? – wykrzyknął, zwracając się do Penelope, która pobladła jak płótno. – Co ona powiedziała?
Penelope jednak odebrało mowę.
Spojrzał na lady Danbury, lecz i starsza pani nakryła dłonią usta i wyglądała, jakby miała za chwilę zemdleć.
Było to nieco przerażające. Założyłby się bowiem o największą sumę, że w całym swoim ponad siedemdziesięcioletnim życiu hrabina nie zemdlała ani razu.
– Co? – zapytał znowu, w nadziei, że wyrwie którąś z nich z odrętwienia.
– To nie może być prawda – wyszeptała wreszcie lady Danbury pobladłymi ustami. – Ja w to nie wierzę.
– W co?
Drżącym w świetle świec palcem wskazała na Cressidę.
– Ta kobieta nie jest lady Whistledown.
Colin kręcił głową, patrząc to w tę, to w drugą stronę. Na Cressidę. Na lady Danbury. Na Penelope.
– Ona jest lady Whistledown? – wypalił wreszcie.
– Tak twierdzi – odparła hrabina z wyraźnym powątpiewaniem na twarzy.
Colin zgodził się z nią. Cressida Twombley była ostatnią osobą, którą podejrzewałby o bycie lady Whistledown. Była inteligentna i co do tego nie było najmniejszych wątpliwości. Ale nie była sprytna ani szczególnie dowcipna, jeśli nie wydrwiwała innych. Lady Whistledown miała specyficzne poczucie humoru, lecz z wyjątkiem słynnych komentarzy na temat strojów raczej nie dokuczała mniej popularnym członkom towarzystwa.
Musiał przyznać, że lady Whistledown miała dość dobry gust, jeśli chodziło o ludzi.
– Nie mogę uwierzyć – powiedziała lady Danbury z głośnym, pełnym urazy siąknięciem. – Gdybym przypuszczała, że stanie się coś takiego, nigdy w życiu nie rzuciłabym tego idiotycznego wyzwania.
– To potworne – jęknęła Penelope.
Głos drżał jej lekko, a to zwiększało jeszcze skrępowanie Colina.
– Nic ci nie jest? – zapytał.
Potrząsnęła głową.
– Nie, chyba nic. Choć muszę przyznać, że czuję się dość rozbita.
– Chcesz wyjść?
Pokręciła głową.
– Wolę tu pozostać, jeśli nie masz nic przeciwko temu.
– Oczywiście – rzekł, obserwując ją zatroskanym wzrokiem. Wciąż była bardzo blada.
– Och, na litość… – mruknęła lady Danbury, by po chwili rzucić głośne przekleństwo. Równie dobrze mogła zatrząść posadami ziemi.
– Lady Danbury?! – jęknął Bridgerton, wytrzeszczając oczy.
– Idzie tutaj – wymamrotała, wskazując głową na prawo. – Powinnam była wiedzieć, że nie zdołam uciec.
Colin spojrzał w ślad za jej wzrokiem. Cressida próbowała przecisnąć się przez tłum, prawdopodobnie po to, aby stanąć przed lady Danbury i odebrać nagrodę. Na każdym kroku zatrzymywali ją zaciekawieni goście, a ona zdawała się zachwycona tymi dowodami uwagi. Nic w tym dziwnego. Cressida zawsze lubiła skupiać na sobie uwagę… lecz równie mocno pragnęła teraz dotrzeć do hrabiny.
– Obawiam się, że nie ma przed nią ucieczki – zauważył Colin.
– Wiem – burknęła lady Danbury. – Próbowałam unikać jej przez wiele lat, nigdy mi się to nie udało. Myślałam, że jestem taka sprytna. – Spojrzała na Bridgertona, kręcąc głową z obrzydzeniem. – Myślałam, że wyśledzenie lady Whistledown będzie wspaniałą zabawą.
– Eee… no cóż, było zabawne – mruknął Colin, ale bez przekonania.
Starsza dama dźgnęła go w nogę laską.
– To wcale nie jest śmieszne, głupi chłopcze! Patrz, co zaraz będę musiała zrobić. – Zamachała laską w kierunku Cressidy, która zbliżała się z każdą chwilą. – Nigdy nie przypuszczałam, że będę miała do czynienia z kimś takim.
– Lady Danbury – zawołała Cressida, wyhamowując przed nią z szelestem sukien. – Jak miło panią widzieć.
Lady Danbury nigdy nie była znana ze swej uprzejmości, ale tym razem przeszła samą siebie, omijając wszelkie powitalne formułki.
– Zdaje się, że przyszłaś tu po pieniądze.
Cressida wdzięcznie przechyliła głowę w wypraktykowany sposób.
– Powiedziała pani, że wypłaci tysiąc funtów każdemu, kto zdemaskuje lady Whistledown. – Wzruszyła ramionami, unosząc w górę dłonie i obracając nimi w geście fałszywej pokory. – Nigdy pani nie twierdziła, że nie mogę zdemaskować się sama.
Starsza dama wstała, zmrużyła oczy i z mocą oświadczyła:
– Nie wierzę, że to ty.
Colin uważał się za spokojnego i niewzruszonego, jednak nawet on westchnął ze zgrozą.
Niebieskie oczy Cressidy zalśniły furią, ale szybko odzyskała panowanie nad sobą.
– Byłabym zaskoczona, gdyby nie odniosła się pani z pewną dozą sceptycyzmu. W końcu nie jest pani znana z ufności i łagodności.
Lady Danbury uśmiechnęła się. A przynajmniej jej usta drgnęły lekko.
– Przyjmuję to jako komplement – rzekła – i pozwalam ci powiedzieć, że rzeczywiście komplement miałaś na myśli.
Bridgerton obserwował starcie z rosnącym zainteresowaniem, dopóki hrabina nie zwróciła się nagle z zapytaniem do Penelope.
– Co o tym sądzisz, panno Featherington? Penelope zerwała się na nogi i wyjąkała:
– Co…? Słucham?
– Co ty o tym myślisz? – powtórzyła lady Danbury. – Czy lady Twombley jest lady Whistledown?
– Jestem… jestem pewna, że nie wiem.
– Daj spokój, droga panno Featherington. – Starsza dama wsparła dłonie na biodrach i spojrzała na Penelope z wyrazem twarzy bliskim rozpaczy. – Z pewnością masz jakieś zdanie na ten temat.
Colin odruchowo wystąpił naprzód. Hrabina nie miała prawa mówić w ten sposób. I nie podobał mu się wyraz twarzy Penelope. Wyglądała jak zwierzę w pułapce, patrzyła błędnym wzrokiem z takim wyrazem paniki na twarzy, że sam się przeraził.
Widywał już Penełope zmieszaną, cierpiącą, ale nigdy w takim stanie. I nagle przyszło mu do głowy, że ona nie chce być w centrum uwagi. Może i śmiała się ze swojego statusu pnącej rośliny i starej panny, pewnie chciała, aby ludzie częściej ją dostrzegali, ale nie tak… że wszyscy się na nią gapią i czekają na każde słowo, jakie padnie z jej ust.
Była śmiertelnie przerażona.
– Panno Featherington – odezwał się łagodnie – wygląda pani na znużoną. Czy chciałaby pani wyjść?
– Tak – odparła i wtedy stało się coś bardzo dziwnego.
Zmieniła się. Nie wiedział, jak to nazwać. Po prostu się zmieniła. W tej właśnie chwili, w sali balowej Macclesfieldów, u jego boku, Penełope Featherington stała się całkiem inną osobą.
Wyprostowała się, Colin przysiągłby, że ciepło emanujące z jej ciała przybrało na sile.
– Nie – powiedziała. – Nie. Mam coś do powiedzenia.
Lady Danbury uśmiechnęła się.
Penełope spojrzała wprost na nią i rzekła:
– Nie sądzę, aby ona była lady Whistledown. Myślę, że ona kłamie.
Colin instynktownie przyciągnął Penełope bliżej siebie. Cressida wyglądała tak, jakby chciała rzucić się jej do gardła.
– Zawsze lubiłam lady Whistledown – oznajmiła Penelope, unosząc podbródek w niemal królewskim geście. Spojrzała Cressidzie prosto w oczy i dodała: – Serce by mi pękło, gdyby okazała się kimś takim, jak lady Twombley.
Colin chwycił ją za rękę i uścisnął. Nie mógł się powstrzymać.
– Dobrze powiedziane, panno Featherington! – zawołała hrabina, z zachwytem klaszcząc w dłonie. – Właśnie tak sobie myślałam, tylko nie umiałam tego wyrazić. – Spojrzała z uśmiechem na Bridgertona. – Wiesz, synku, ona jest bardzo mądra.
– Wiem – odparł z dziwną dumą, która w nim nagle wezbrała.
– Wielu ludzi nie zdaje sobie z tego sprawy – ciągnęła lady Danbury, obracając się tak, aby jej słowa dotarły wyłącznie do niego.
– Wiem – szepnął. – Ja o tym wiem.
Uśmiechnął się na widok zachowania hrabiny, które z pewnością miało zirytować Cressidę. Lady Twombley nie lubiła być ignorowana.
– Nie pozwolę się obrażać przez takie… takie nic! – wykrzyknęła. Miażdżącym wzrokiem spojrzała na pannę Featherington i syknęła: – Żądam przeprosin!
Penelope powoli skinęła głową i odparła:
– Ma pani prawo. – I zamilkła.
Colin musiał użyć całej siły woli, aby powstrzymać uśmiech.
Lady Twombley wyraźnie chciała powiedzieć coś więcej (a może przy okazji dokonać aktu przemocy), ale powstrzymała się, prawdopodobnie dlatego, że Penełope znajdowała się wśród przyjaciół. Zawsze znana była ze swego opanowania, toteż Colin nie zdziwił się, kiedy stłumiła złość, odwróciła się do lady Danbury i spytała:
– Co pani zamierza zrobić z tym tysiącem funtów?
Hrabina przyglądała się jej przez najdłuższą sekundę w życiu Colina, po czym zwróciła się ku niemu – Boże, za żadne skarby nie chciał znaleźć się w oku tego cyklonu – i zapytała:
– A pan co o tym sądzi, panie Bridgerton? Czy nasza lady Twombley mówi prawdę?
Colin obdarzył ją sztucznym uśmiechem.
– Chyba pani oszalała, jeśli pani sądzi, że wyrażę swoją opinię.
– Jest pan zaskakująco mądrym człowiekiem, panie Bridgerton – odparła z aprobatą.
Skromnie skinął głową, ale zrujnował cały efekt, mówiąc:
– Szczycę się tym. – Ale, do diabła… nie co dzień lady Danbury nazywa kogoś mądrym.
Większość używanych przez nią przymiotników miała zdecydowanie negatywny wydźwięk.
Cressida nawet nie mrugnęła; jak Colin już wcześniej zauważył, nie była głupia, tylko podła, a po dwunastu latach spędzonych na salonach doskonale się orientowała, że on jej nie lubi i z pewnością nie padnie ofiarą jej uroku. Spojrzała wprost w oczy lady Danbury.
– I co teraz zrobimy, droga pani? – zapytała spokojnym, łagodnie modulowanym tonem.
Starsza dama zacisnęła usta tak mocno, że przez chwilę wyglądała, jakby ich w ogóle nie miała, po czym wycedziła:
– Potrzebuję dowodu. Cressida zamrugała.
– Słucham?
– Dowodu! – Laska hrabiny uderzyła w podłogę ze zdumiewającą siłą. – Której litery nie zrozumiałaś? Nie oddam królewskiej nagrody bez dowodu!
– Tysiąc funtów to nie całkiem królewska nagroda – skrzywiła się Cressida.
Lady Danbury zmrużyła oczy.
– Więc dlaczego robisz wszystko, żeby ją zdobyć?
Lady Twombley przez chwilę milczała, ale z całej jej postaci emanowało napięcie. Wszyscy wiedzieli, że mąż pozostawił ją w ciężkiej sytuacji finansowej, ale po raz pierwszy ktoś wytknął jej to prosto w twarz.
– Daj mi dowód – rzekła hrabina – a dostaniesz pieniądze.
– Czy pani twierdzi – spytała Cressida (a Colin, choć nią gardził, musiał schylić czoło przed jej doskonałym opanowaniem) – że moje słowo nie wystarczy?
– Właśnie tak twierdzę – warknęła lady Danbury. – Dobry Boże, dziewczyno, jak dożyjesz mojego wieku, też będziesz mogła obrażać, kogo zechcesz.
Colinowi zdawało się, że Penelope się zakrztusiła, ale kiedy spojrzał na nią ukradkiem, w skupieniu obserwowała wymianę zdań. Jej brązowe oczy były wielkie i świetliste, odzyskała też częściowo rumieńce, które straciła, kiedy lady Twombley ogłosiła swoją nowinę. W tej chwili wydawała się jedynie zaintrygowana rozwojem wydarzeń.
– Doskonale – odparła Cressida cichym i zabójczym głosem. – Przyniosę pani dowód za dwa tygodnie.
– Jaki dowód? – zapytał Bridgerton i poniewczasie ugryzł się w język. Naprawdę nie miał zamiaru unurzać się w tym bagnie, ale ciekawość zwyciężyła.
Cressida spojrzała na niego z kamienną twarzą pomimo obrazy, jakiej doznała w obecności dziesiątków świadków.
– Dowie się pan, kiedy go dostarczę – odrzekła wyniośle i wyciągnęła ramię, czekając, aż jeden z jej poddanych wyprowadzi ją z sali.
Najdziwniejsze było jednak to, że prawie w tej samej chwili u jej boku, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, zmaterializował się młody człowiek (prawdopodobnie jakiś zadurzony głupek) i w chwilę później już ich nie było.
– Doskonale – odezwała się lady Danbury po prawie minucie zadumy – a może zdumionego milczenia. – To nie było miłe.
– Nigdy jej nie lubiłem – wyznał Bridgerton, nie zwracając się do nikogo konkretnego. Wokół nich zebrał się niewielki tłumek, więc jego słowa słyszane były nie tylko przez Penelope i lady Danbury, lecz nie bardzo go to obeszło.
– Colinie!
Obejrzał się. Hyacinth przeciskała się przez tłum w jego kierunku, ciągnąc za sobą Felicity Featherington.
– Co ona mówiła? – zapytała bez tchu. – Próbowałyśmy się dostać tu wcześniej, ale był straszny tłok.
– Powiedziała dokładnie to, czego należało się po niej spodziewać – odparł.
Hyacinth skrzywiła się.
– Mężczyźni nie umieją plotkować. Chcę wiedzieć, co dokładnie powiedziała.
– To bardzo interesujące – wtrąciła Penelope.
Coś w tonie jej głosu sprawiło, że otaczający ich tłum ucichł nagle.
– Mów – rozkazała lady Danbury. – Wszyscy słuchamy.
Colin sądził, że to żądanie wprawi Penelope w zakłopotanie, ale przypływ pewności siebie najwyraźniej jeszcze nie minął, ponieważ podniosła dumnie głowę i spytała:
– Dlaczego ktoś chciałby ujawnić się jako lady Whistledown?
– Oczywiście dla pieniędzy – odparła Hyacinth.
Penelope pokręciła głową.
– Tak, ale można by sądzić, że do tej pory lady Whistledown zdążyła się już wzbogacić. Przecież wszyscy przez całe lata płaciliśmy za jej gazetkę.
– Na Boga, ona ma rację! – wykrzyknęła lady Danbury.
– Może Cressida chciała po prostu zwrócić na siebie uwagę – podsunął Colin. Nie była to bardzo niewiarygodna hipoteza; Cressida większość swojego życia spędziła na wysiłkach, aby pozostać w centrum uwagi.
– Myślałam o tym – przyznała Penelope. – Ale czy ona naprawdę chciałaby takiego zainteresowania? W ciągu tych lat lady Whistledown obraziła bardzo wiele osób.
– Nikogo, kto dla mnie cokolwiek znaczy – zażartował Bridgerton, a kiedy dostrzegł, że jego towarzyszki oczekują dalszych wyjaśnień, dodał: – Czy nie zauważyłyście, że lady Whistledown obraża tylko tych ludzi, którzy na to zasługują?
Penelope odchrząknęła dyskretnie.
– Mnie przyrównała do przejrzałego cytrusa.
Skwitował jej uwagę machnięciem ręki.
– Oczywiście, nie mówię tu o docinkach dotyczących strojów.
Penelope uznała, że nie ma sensu drążyć tematu. Obdarzyła Colina przeciągłym, znaczącym spojrzeniem, po czym zwróciła się do lady Danbury:
– Lady Whistledown nie miała powodu, aby się ujawniać. Widocznie Cressida miała.
Hrabina rozpromieniła się, ale natychmiast skrzywiła się lekko.
– Chyba będę musiała dać jej te dwa tygodnie, aż znajdzie "dowód". Fair play i te rzeczy.
– Jeśli o mnie chodzi, bardzo jestem ciekawa, co takiego wymyśli – wyznała Hyacinth. Spojrzała na Penelope i dodała: – Jesteś bardzo mądra, wiesz?
Ta zarumieniła się skromnie i rzekła do siostry:
– Musimy jechać.
– Tak szybko? – zapytała Felicity. A Colin ku swemu przerażeniu stwierdził, że te same słowa wymknęły się również z jego ust.
– Mama życzyła sobie, abyśmy wróciły wcześniej do domu – odparła Penelope.
Młodsza panna Featherington wydawała się bardzo zmartwiona.
– Naprawdę?
– Naprawdę – z naciskiem odparła jej siostra. – A poza tym źle się czuję.
Felicity ponuro skinęła głową.
– Powiem lokajowi, aby przyprowadzono nasz powóz.
– Nie, zostań – powstrzymała ją Penelope, kładąc jej dłoń na ramieniu. – Ja się tym zajmę.
– Nie, ja się tym zajmę – oznajmił Colin. Doprawdy, po co być dżentelmenem, kiedy damy chcą wszystko robić same?
A potem, zanim się zorientował, co właściwie robi, ułatwił Penelope szybki wyjazd. Panna Featherington opuściła bal, a on nawet jej nie przeprosił.
Uznał, że tylko z tego powodu powinien uważać wieczór za stracony, ale jakoś nie mógł się na to zdobyć.
W końcu przez prawie pięć minut trzymał ją za rękę.