W chwili kiedy Penelope skinęła głową – a właściwie nawet na ułamek sekundy wcześniej – wiedziała już, że zgadza się na coś więcej niż pocałunek. Nie była pewna, co sprawiło, że Colin zmienił zdanie – czemu w jednej chwili był tak wściekły, a w drugiej taki zakochany. Nie była pewna, lecz szczerze mówiąc, niewiele ją to obchodziło.
Wiedziała tylko, że nie całowałby jej tak gorąco, aby ją ukarać. Niektórzy mężczyźni mogliby wykorzystać pożądanie jako broń, pokusę lub zemstę, lecz Colin do nich nie należał.
Pomimo niesfornego, zawadiackiego zachowania, skłonności do złośliwych żartów i przekomarzań oraz ciętego języka był godnym i szlachetnym człowiekiem. Będzie również godnym i szlachetnym małżonkiem.
Była o tym przekonana, mogła za to ręczyć jak za siebie.
A jeśli całował ją namiętnie, układając ją na łożu, pochylając się nad nią, to tylko dlatego, że jej pragnął i troszczył się o nią na tyle, aby pohamować swój gniew.
Troszczył się o nią.
Penelope ochoczo oddawała pocałunki, wkładając w nie całą swą duszę. Ośmielała ją miłość, którą od lat darzyła tego mężczyznę, i jeśli nawet nie dostawało jej umiejętności, nadrabiała to żarliwością. Wsunęła palce we włosy ukochanego i tuliła się do niego, zapominając o jakimkolwiek wstydzie.
Nie byli w powozie ani w salonie jej matki. Nie musieli się obawiać odkrycia ani pamiętać, by w ciągu kilku minut doprowadzić się do porządku.
Tej nocy będzie mogła okazać mu wszystko, co do niego czuła. Odpowie pragnieniem na pragnienie, złoży milczące śluby poświęcenia, wierności i miłości.
A kiedy noc dobiegnie końca, Colin dowie się o jej miłości. Może nie usłyszy słów – może ona nie zdoła ich nawet wyszeptać – lecz będzie wiedział.
A może już wie. Zabawne, tak łatwo było zataić jej sekretne życie jako lady Whistledown, a tak niewiarygodnie trudno ukryć wyzierającą z jej oczu miłość.
– Kiedy zacząłem cię tak bardzo pragnąć? – wyszeptał, lekko unosząc głowę nad jej twarzą. Musnął nosem jej policzek, jego oczy, ciemne i przepastne w świetle świec, a w jej pamięci tak zielone, wpatrywały się w nią intensywnie. Gorący oddech, gorące spojrzenia sprawiły, że również Penelope zapłonęła miłosnym żarem.
Colin przesunął dłonie na jej plecy i z wprawą począł rozpinać guziki sukni. Po chwili Penelope poczuła, jak miękki materiał zsuwa się z jej ramion, gorsu, by ostatecznie opaść aż do talii.
– Boże – wyszeptał Colin niemal bezgłośnie – jakaś ty piękna.
Po raz pierwszy w życiu uwierzyła, że to może być prawda.
Było coś niepokojącego i drażniącego w takim obnażeniu się przed drugą ludzką istotą, lecz Penelope nie czuła wstydu. Colin spoglądał na nią tak czule, dotykał jej z takim szacunkiem, że nie miała wątpliwości, iż zdąża ku nieuniknionemu przeznaczeniu.
Jego palce prześliznęły się po wrażliwej skórze jej ramienia, delikatnie drażniąc ją paznokciami. Błąkały się przez chwilę, jakby szukając drogi, i znów spoczęły na jej szyi.
Penelope nie umiałaby powiedzieć, co było tego przyczyną, czy sposób, w jaki Colin na nią patrzył, czy może jego dotyk, lecz jedno wiedziała – nie była już sobą.
Czuła się obco, dziwnie.
Cudownie.
Colin klęczał obok niej na łóżku, wciąż całkiem ubrany, obejmując ją spojrzeniem pełnym dumy, uwielbienia i pożądania…
– Nie marzyłem, że będziesz tak wyglądać – wyszeptał, opuszkami palców muskając jej pierś. – Nie przypuszczałem, że będę cię pragnął w taki sposób.
Penelope zadrżała. Coś niepokojącego było w tym wyznaniu i ta rozterka musiała odbić się w jej oczach.
– Co się dzieje? – spytał Colin.
"Nic" – chciała powiedzieć, ałe się powstrzymała. Małżeństwo powinno opierać się na uczciwości, ukrywanie prawdy i tak nikomu nie pomoże.
– A jak miałam wyglądać? – zapytała cichutko.
Wytrzeszczył oczy, wyraźnie nie rozumiejąc pytania.
– Powiedziałeś, że nigdy nie marzyłeś, że będę tak wyglądać – wyjaśniła. – Więc jeśli nie tak, to jak?
– Nie wiem – przyznał. – Do niedawna chyba nie myślałem o tym w ogóle.
– A potem? – nalegała, niezupełnie pewna, czego oczekiwać.
W jednej chwili Colin znalazł się nad nią, pochylony tak nisko, że guziki jego kamizelki ocierały się o skórę jej brzucha i piersi, nos dotykał jej nosa, a gorący oddech rozpływał się po jej skórze.
– Potem – mruknął – myślałem o tej chwili tysiące razy, wyobrażałem sobie setki różnych ciał, wszystkie piękne, godne pożądania, domagające się mojej uwagi, ale nic, wierz mi, i powtórzę to jeszcze raz, gdybyś nie usłyszała, nic nie dorówna rzeczywistości.
– Och! – wyszeptała, niezdolna powiedzieć nic więcej.
Zdjął surdut i kamizelkę, pozostając jedynie w cieniutkiej koszuli i spodniach, i z przewrotnym uśmieszkiem błąkającym się w kącikach ust przyglądał się jej drżącemu z lęku i podniecenia ciału.
Powoli wyciągnął dłonie i nakrył nimi jej piersi. Westchnął głęboko, urywanie.
– Chciałbym, żebyś usiadła – szepnął. – Chcę cię oglądać, taką piękną, cudowną, rozkoszną… a potem stanąć za tobą i objąć cię ramionami. – Pochylił się do jej ucha i dodał: – I chciałbym to zrobić przed lustrem.
– Teraz? – wyjąkała.
Przez chwilę się zastanawiał, po czym pokręcił głową.
– Nie, nie teraz – odrzekł i dodał dość zdecydowanie: – Później.
Otwarła usta, zamierzając o coś zapytać – sama nie wiedziała o co – ale zanim wykrztusiła bodaj słowo, Colin mruknął: "Wszystko po kolei" i pochylił się nad jej piersią, drażniąc jej koniuszek najpierw delikatnym dmuchnięciem, a następnie obejmując go ustami. Kiedy Penelope krzyknęła zaskoczona i poderwała się na łóżku, jedynie zaśmiał się cicho i kontynuował słodką torturę.
Przesunąwszy się ku drugiej piersi, uwolnił jedną rękę, a ta nagle zdała się być wszędzie – drażniąc, kusząc, łaskocząc, by na koniec zapuścić się pod fałdy spódnicy.
– Colinie – jęknęła Penelope, drżąc pod jego ciężarem, kiedy głaskał wrażliwą skórę pod jej kolanem.
– Próbujesz uciec czy się zbliżyć? – zapytał, nie odrywając ust od jej piersi.
– Nie wiem.
Podniósł głowę i uśmiechnął się triumfalnie.
– Znakomicie.
Zsunął się na bok i zdjął z siebie resztę ubrania – najpierw lnianą koszulę, potem buty i spodnie. Ani na chwilę nie odrywał od Penelope oczu. Potem lekko uniósł jej biodra i pociągnął w dół suknię, już wcześniej okrywającą zaledwie talię.
Leżała teraz przed nim naga, jeśli nie liczyć przejrzystych, jedwabnych pończoch. Znieruchomiał, uśmiechnął się, niezdolny zrezygnować z podziwiania jej ciała, a potem powoli zsunął delikatną materię z jej nóg.
Drżała w chłodnym, nocnym powietrzu, więc położył się obok i przytulił całym ciałem, dzieląc się z nią własnym ciepłem i rozkoszując jedwabistą miękkością jej skóry.
Pragnął jej. Wstydził się przyznać sam przed sobą, jak bardzo jej pragnął.
Był tak owładnięty pożądaniem, że ledwie zachowywał rozsądek. Jego ciało wielkim głosem domagało się spełnienia, a jednocześnie czuł dziwny spokój. W jakiejś chwili on sam przestał się liczyć, a zaczęła się liczyć ona… nie, oni, to cudowne połączenie i nieoczekiwana miłość, którą właśnie uczył się doceniać.
Pragnął jej… wielki Boże, tak bardzo jej pragnął, ale chciał, aby drżała pod nim, krzyczała z pożądania, rzucała głową na boki, kiedy będzie ją wiódł ku wyżynom…
Chciał, żeby to pokochała, żeby pokochała jego; chciał mieć pewność, że kiedy już spoceni i znużeni będą odpoczywać w swych objęciach, Penelope będzie należała do niego.
Wiedział już bowiem, że on należy do niej.
– Powiedz mi, jeśli zrobię coś, co ci się nie spodoba – poprosił, zaskoczony drżeniem własnego głosu.
– Nie mógłbyś – odparła, muskając palcami jego policzek.
Nie rozumiała. Prawie uśmiechnął się na tę myśl, uśmiechnąłby się, gdyby tak bardzo nie zależało mu, aby to pierwsze doświadczenie stało się dla niej cudowne. Słowa: "nie mógłbyś" świadczyły, że Penelope nie ma pojęcia, co to znaczy kochać się z mężczyzną.
– Penelope – rzekł cicho, nakrywając jej dłoń swoją. – Muszę ci coś wyjaśnić. Mogę sprawić ci ból. Nie chciałbym tego, ale to możliwe i…
Pokręciła głową.
– Nie, nie możesz – zaprzeczyła znów. – Znam cię. Nieraz wydaje mi się, że ciebie znam lepiej niż siebie. A ty nigdy nie zrobiłbyś czegoś, co mogłoby sprawić mi ból.
Zacisnął zęby, usiłując nie jęknąć.
– Nie umyślnie – rzekł z lekkim zniecierpliwieniem – ale mógłbym, a wtedy…
– Pozwól to mnie osądzić – odrzekła, ujmując go za rękę i składając na niej serdeczny pocałunek. – A co do tamtego…
– Jakiego tamtego?
Uśmiechnęła się i Colin musiał doznać chwilowego zaćmienia, bo wydawało mu się, że jego troska ją bawi.
– Chodzi o to, że mam ci powiedzieć, jeśli zrobisz coś, co mi się nie spodoba – wyjaśniła.
Przyglądał jej się z bardzo bliska, nagle zahipnotyzowany widokiem jej ust.
– Obiecuję ci – szepnęła – będzie mi się podobać wszystko.
Wypełniła go ogromna radość. Nie wiedział, jaki to dobrotliwy bóg powierzył Penelope jego pieczy, uznał jednak, że następnym razem w kościele będzie musiał bardziej uważać na to, co się dzieje.
– Będzie mi się podobać wszystko – ciągnęła – bo jestem z tobą.
Colin ujął jej twarz w dłonie i wpatrywał się w nią z takim zachwytem, jakby była najcudowniejszą istotą na świecie.
– Kocham cię – szepnęła. – Kochałam cię od lat.
– Wiem – odrzekł, zaskoczony własnymi wyznaniem. Wiedział, podejrzewał, ale wygnał tę pewność ze swego umysłu, bo go krępowała. Trudno było zaakceptować, że jest się kochanym przez kogoś szlachetnego i dobrego, kiedy się tej miłości nie odwzajemniało. Nie mógł Penelope odepchnąć, za bardzo ją lubił i nigdy by sobie tego nie wybaczył, gdyby zdeptał jej uczucia. Ale flirtować też z nią nie mógł, z tego samego zresztą powodu.
Wmówił więc sobie, że jej uczucie nie jest prawdziwą miłością. Łatwiej było siebie przekonać, że z jej strony to tylko zadurzenie, że taka kobieta nie może wiedzieć, co to jest prawdziwa miłość (jakby on to wiedział!), i że wkrótce znajdzie sobie kogoś, z kim będzie wieść pełne zadowolenia życie.
A teraz sama myśl o tym, że mogłaby poślubić innego, wręcz go paraliżowała.
Leżeli obok siebie, Penelope wznosiła ku niemu przepełnione miłością oczy, a jej twarz jaśniała szczęściem, jakby po tym wyznaniu wreszcie poczuła się wolna. Colin ze zdumieniem stwierdził, że w jej spojrzeniu nie było śladu wyczekiwania. Nie powiedziała mu, że go kocha, aby usłyszeć to samo od niego. Nie czekała na odpowiedź.
– Ja też cię kocham – szepnął i mocno pocałował ją w usta. Dopiero po tym podniósł głowę, ciekawy jej reakcji.
Przyglądała mu się przez dłuższą chwilę, zanim odpowiedziała. Wreszcie przełknęła i szepnęła:
– Nie musisz tego mówić tylko dlatego, że usłyszałeś to ode mnie.
– Wiem – odparł z uśmiechem.
Podniosła na niego wzrok, a jej oczy stawały się coraz większe.
– I to także wiesz – rzekł cicho. – Powiedziałaś, że znasz mnie lepiej niż ja sam. Wiem, że nigdy nie mówisz tego, co nie jest prawdą.
I nagle Penelope zrozumiała, że on ma rację. Zrozumiała to, leżąc naga w jego łóżku, w jego objęciach. Colin nie kłamał. Nigdy nie kłamał w ważnych sprawach, a ona nie potrafiła sobie wyobrazić nic ważniejszego niż ta chwila. Kochał ją. Nie spodziewała się tego, nie śmiała nawet mieć na to nadziei, a jednak zdarzył się cud.
– Jesteś pewien? – zapytała.
Skinął głową, przyciągając ją bliżej,
– Zrozumiałem to dopiero dzisiaj. Kiedy poprosiłem, żebyś została.
– Jak… – Nie dokończyła pytania. Nie była nawet pewna, jak miałoby ono brzmieć. Jak się zorientował, że ją kocha? Jak to się stało? Jak się z tym teraz czuł?
Colin zdawał się czytać w jej myślach.
– Nie wiem. Nie wiem kiedy, nie wiem jak, a szczerze mówiąc, niewiele mnie to też obchodzi. Wiem tylko, że kocham cię i nienawidzę siebie za to, że przez tyle lat nie dostrzegałem prawdy.
– Colinie, daj spokój. Nie obwiniaj się. Nie żałuj. Nie dzisiaj.
Uśmiechnął się i położył palec na jej ustach.
– Nie sądzę, abyś to ty się zmieniła – szepnął. – A przynajmniej niewiele. Pewnego dnia po prostu dotarło do mnie, że gdy patrzę na ciebie, widzę kogoś innego. – Wzruszył ramionami. – Może się zmieniłem? Może dorosłem?
Położyła mu palec na wargach, uciszając go tak samo, jak on ją wcześniej.
– Może ja też dorosłam?
– Kocham cię – rzekł, pochylając się w przód, by ją pocałować. Tym razem nie mogła odpowiedzieć, ponieważ jego usta nie pozwoliły jej mówić – głodne, władcze, bardzo, bardzo uwodzicielskie.
Wydawał się dokładnie wiedzieć, co chce osiągnąć. Każde poruszenie jego języka, każde delikatne ukąszenie przyprawiało ją o drżenie. Penelope oddała się niezmąconej rozkoszy tej chwili, pozwoliła, by wszędobylskie dłonie ukochanego roznieciły w niej ogień pożądania.
Colin przyciągnął ją, przekręcił się na plecy i ułożył ją na sobie. Aż jęknęła, zdumiona tak intymną bliskością, lecz ten jęk stłumiły jego usta, wciąż całujące ją z wielką żarliwością.
I znów leżała na łóżku, a Colin pochylał się nad nią, wciskając swym ciężarem w materac, wytłaczając jej powietrze z płuc. Ustami dotknął jej ucha, potem szyi. Penelope wygięła się w łuk, usiłując dokonać niemożliwego i znaleźć się jeszcze bliżej niego.
Nie wiedziała, co powinna robić, ale wiedziała, że musi się poruszyć. Matka wzięła ją już na "rozmowę" – jak to delikatnie ujęła, podczas której pouczyła ją, że kobieta winna leżeć spokojnie pod mężem i czekać, aż ten się zaspokoi.
Lecz ona w żaden sposób nie mogła pozostać nieruchoma, nie mogła powstrzymać falowania swoich bioder ani zaciskania się nóg wokół ukochanego. Nie chciała też czekać, aż Colin się zaspokoi – chciała w tym uczestniczyć, wpaść wraz z nim w ten wir.
To, co w niej narastało – napięcie, pożądanie – wymagało zaspokojenia, i Penelope była pewna, że chwila, w której to nastąpi, będzie najpiękniejszą chwilą jej życia.
– Mów, co mam robić – wyszeptała chrapliwym głosem.
– Pozwól, że ja się tym zajmę – wydyszał, pieszcząc wewnętrzną stronę jej jedwabistych ud.
Chwyciła go za biodra i przyciągnęła ku sobie.
– Nie – nalegała – musisz mi powiedzieć.
Znieruchomiał na ułamek sekundy, obrzucając ją zdumionym spojrzeniem.
– Dotykaj mnie – rzekł wreszcie.
– Gdzie?
– Wszędzie.
Zwolniła kurczowy uchwyt.
– Dotykam cię przecież.
– Poruszaj – jęknął – poruszaj dłońmi.
Delikatnie zataczając koła, powoli przesuwała palce w kierunku pokrytych miękkimi, sprężystymi włoskami ud.
– Tak?
Skinął głową niepewnie.
Przesunęła dłonie nieco dalej, na brzuch, a potem zaczęła schodzić niżej…
– Tak?
Chwycił ją za rękę.
– Nie teraz – wyszeptał chrapliwie.
Spojrzała na niego zdezorientowana.
– Później zrozumiesz – jęknął i cofnął się lekko, by wsunąć dłoń pomiędzy ich ciała i dotknąć jej najintymniej szego miejsca.
– Colinie! – krzyknęła.
Zaśmiał się szatańsko.
– Myślałaś, że tak cię nie będę dotykał?
I jakby na potwierdzenie tych słów jego palce zatańczyły na jej delikatnej skórze. Ciało Penelope wygięło się w łuk, unosząc ich oboje, by za chwilę opaść z powrotem, dygocząc z pożądania.
Colin musnął ustami jej ucho.
– To nie wszystko – wyszeptał.
Wolała nie pytać, co dalej. I tak już dowiedziała się wiele, o wiele więcej niż od matki.
Colin zaczął gładzić ją delikatnie, aż krzyknęła (a on zaśmiał się radośnie).
– Jesteś prawie gotowa na przyjęcie mnie – oznajmił, oddychając spazmatycznie. – Gotowa…
– Colinie, co ty…
Poruszył palcami, skutecznie odbierając jej zdolność myślenia.
Pokochała to uczucie od pierwszej chwili. Musiała być w duchu nierządnicą, skoro teraz pragnęła jedynie poczuć go w sobie. Pozwoliłaby mu w tej chwili na wszystko, zgodziłaby się na każdą, najśmielszą nawet pieszczotę.
Byłe tylko nie przestawał.
– Nie mogę już dłużej -wyszeptał.
– Nie czekaj.
– Pragnę cię.
Wyciągnęła ręce i zbliżyła jego twarz ku swojej.
– Ja także cię pragnę.
Colin cofnął dłoń, a Penelope zdało się, że nagle zabrakło jej całego świata. Po chwili jednak przeszył ją całkiem inny dreszcz.
– To może boleć – uprzedził Colin, zaciskając zęby, jakby sam oczekiwał bólu.
– Nie szkodzi.
Musiał sprawić, aby była szczęśliwa. Musiał.
– Będę delikatny – obiecał, choć jego podniecenie sięgało zenitu i nie miał pojęcia, jak długo jeszcze zdoła się powstrzymywać.
– Pragnę cię – odrzekła. – Pragnę ciebie i potrzebuję czegoś… sama nie wiem czego… – Nagle zamilkła. Ciszę przerywał tylko odgłos oddechu, spazmatycznie wydobywającego się z jej ust.
– Och, Penelope – jęknął Colin, unosząc się na ramionach, by nie zmiażdżyć jej swym ciężarem. – Proszę, powiedz, że dobrze się czujesz, proszę…
Wiedział, że w obecnym stanie wycofanie się może kosztować go życie. Skinęła głową.
– Potrzebuję chwili – wyszeptała.
Przełknął ślinę, oddychając płytko i szybko. Tylko tak mógł się powstrzymać. Wiedział, czuł, że Penelope nigdy wcześniej nie była z mężczyzną…
Nie mógł już czekać.
– O Boże – jęknął, kiedy rozluźniła się nieco w jego objęciach. Jej niewinność była niezaprzeczalna. – To będzie bolało…
– Skąd wiesz? – zapytała.
Zamknął oczy. Tylko ona w takim momencie mogła zadać takie pytanie.
– Wierz mi – odparł, unikając odpowiedzi, po czym jednym ruchem posiadł ją. Penelope jęknęła, szeroko otwierając oczy.
– Jak się czujesz?
– Chyba… dobrze – wyszeptała.
– Wszystko w porządku? – upewnił się, cofając się nieco.
Kiwnęła głową, ale widać było, że wciąż jest zdumiona i oszołomiona.
Colin nagle stracił kontrolę nad sobą. Penelope była doskonałą kochanką, ciepłą i miękką, a kiedy się zorientował, że jej jęki i westchnienia nie są oznaką bólu, lecz podniecenia, pofolgował własnym pragnieniom.
Czuł pod sobą jej falujące ciało i pragnął tylko jednego – aby i ona doznała pełni rozkoszy. Jej oddech był szybki, parzył mu twarz, palce wbijały się w ramiona bez litości. Ogarnęło go szaleństwo.
I wtedy stało się. Z jej ust wydobył się jęk, piękniejszy dla jego uszu niż najdoskonalsza muzyka. Penelope wykrzyknęła jego imię, a jej ciało wyprężyło się w ekstazie. Colin pomyślał, że przyjdzie taki dzień, w którym będzie mógł obserwować jej twarz w takiej właśnie chwili.
Ale nie dziś. Dziś i on właśnie wspinał się na najwyższe szczyty. Przymknął oczy, w ostatnim, niekontrolowanym spazmie wyszeptał imię Penelope i opadł na nią, całkiem pozbawiony sił.
Przez ponad minutę panowało zupełne milczenie, przerywane jedynie odgłosem ich ciężkich oddechów. Czekali, aż ich ciała uspokoją się i odprężą w łagodnym cieple, jakiego doznaje się jedynie w ramionach ukochanej osoby.
A przynajmniej tak uważał Colin. Miał w życiu wiele kobiet, ale teraz już wiedział, że żadnej z nich nie kochał. Po raz pierwszy poznał miłość w ramionach Penelope, od pierwszego pocałunku, jaki rozpoczął ich intymny taniec.
Nigdy wcześniej tak się nie czuł.
To była miłość.
A on zamierzał trzymać się jej obu rękami.