16

Colin lubił spacerować i często właśnie tak spędzał czas. Nie było w tym więc nic dziwnego, że przez większą część następnego dnia przemierzał Bloomsbury i Fritzovię, i Mary-lebone, i pozostałe sąsiadujące dzielnice, aż rozejrzał się i stwierdził, że stoi pośrodku Mayfair, na Grosvenor Square, przed Hastings House, który był miejską rezydencją księcia Hastingsa. Ostatni z książąt miał zaszczyt być mężem jego siostry Daphne.

Dawno już ze sobą nie rozmawiali, jeśli nie liczyć krótkich, rodzinnych pogawędek. Z całego rodzeństwa Daphne była mu najbliższa i zawsze łączyła ich szczególna więź, choć ostatnio nie widywali się często, głównie z powodu absorbującego życia rodzinnego księżnej oraz podróży Colina.

Hastings House był jednym z tych ogromnych gmaszysk, porozrzucanych po Mayfair i St. James. Wielki, kwadratowy, wybudowany z eleganckiego wapienia portlandzkiego, lśnił książęcym przepychem.

Colin pomyślał z melancholijnym uśmiechem, że nic dalszego od prawdy. Jego siostra nie miała w sobie nic z wyniosłości. W czasach kiedy była jeszcze panną na wydaniu, miała wręcz trudności ze znalezieniem partnera z powodu bezpośredniego i miłego sposobu bycia. Dżentelmeni uważali ją za przyjaciółkę, a nie potencjalną kandydatkę na narzeczoną.

Wszystko to jednak uległo zmianie, kiedy Daphne spotkała Simona Bassetta, księcia Hastingsa, i stała się szacowną matroną z towarzystwa, matką czwórki dzieci w wieku dziesięciu, dziewięciu, ośmiu i siedmiu lat. Colin z trudem oswajał się z macierzyństwem siostry, zwłaszcza że sam wciąż wiódł beztroski żywot kawalera. Przy zaledwie roku różnicy wieku wspólnie przechodzili kolejne etapy życia. Nawet po ślubie tryb życia jego siostry nie zmienił się aż tak bardzo – nadal wraz z Simonem uczestniczyła w tych samych przyjęciach, co Colin, nadal oddawała się swoim zainteresowaniom.

Potem jednak na świat zaczęły przychodzić dzieci, a choć Colin z radością przyjmował pojawienie się kolejnego nowego siostrzeńca lub siostrzenicy, każde narodziny przypominały mu o tym, że Daphne poszła nieznaną mu drogą.

Ale to się wkrótce zmieni, pomyślał z uśmiechem, a przed oczami przemknęła mu twarz Penelope.

Dzieci. Całkiem przyjemna myśl.

Nie zamierzał składać Daphne wizyty, ale skoro już tu się znalazł, uznał, że właściwie może zastukać do jej drzwi. Jeffries, kamerdyner, otworzył je prawie natychmiast.

– Pan Bridgerton – rzekł. – Siostra nie oczekiwała pana.

– Nie, chciałem jej zrobić niespodziankę. Czy jest w domu?

– Sprawdzę – odparł kamerdyner, choć obaj wiedzieli doskonale, że księżna nigdy nie odprawiłaby od drzwi członka rodziny.

Colin czekał w salonie, aż Jefferies poinformuje swą panią o jego obecności. Zbyt niespokojny, by usiąść czy nawet przystanąć, krążył po pokoju. Po kilku minutach w drzwiach pojawiła się Daphne, z lekka rozczochrana, ale jak zawsze uśmiechnięta.

Zawsze chciała być żoną i matką, rzeczywistość jednak przeszła jej najśmielsze marzenia.

– Witaj, siostrzyczko – rzekł Colin z uśmiechem i podszedł, żeby ją uściskać. – Masz…

Księżna spojrzała na ramię i zauważyła na różowej materii sukni dużą szarą smugę.

– Węgiel – wyjaśniła. – Usiłowałam nauczyć Caroline rysunku.

– Ty? – wyraził swe powątpiewanie Bridgerton.

– Wiem, wiem. Nie ma gorszego nauczyciela, ale Caroline wczoraj stwierdziła, że kocha sztukę, a tylko ja byłam w zasięgu ręki.

– Powinnaś ją wysłać do Benedicta – poradził. – Z pewnością chętnie udzieliłby jej paru lekcji.

– Przyszło mi to do głowy, ale jestem pewna, że zanim zdążyłabym poczynić przygotowania, ona zmieniłaby już upodobania. – Wskazała bratu sofę. – Siadaj. Miotasz się jak tygrys w klatce.

Usiadł, choć w dalszym ciągu odczuwał niepokój. – I zanim cokolwiek powiesz – dodała – poprosiłam Jeffnesa, żeby przyniósł coś do jedzenia. Czy sandwicze wystarczą?

– Czyżbyś z drugiego końca pokoju słyszała moje burczenie w brzuchu?

– Obawiam się, że nawet z drugiego końca miasta – odparła ze śmiechem. – Wiesz, że ilekroć grzmi, David mówi, że to twój żołądek?

– Dobry Boże – mruknął Cołin, ale zachichotał. Jego siostrzeniec był naprawdę sprytnym chłopczykiem.

Daphne uśmiechnęła się szeroko i rozsiadła na poduszkach sofy, splatając dłonie na kolanach.

– Co cię tu sprowadza, Colinie? Nie, oczywiście, nie potrzebujesz powodu, zawsze chętnie cię widzę.

Wzruszył ramionami.

– Przechodziłem.

– Odwiedziłeś Anthony'ego i Katy? – zapytała. Bridgerton House, gdzie mieszkał ich najstarszy brat wraz z rodziną, znajdował się po drugiej stronie placu. – Benedict i Sophie razem z dziećmi już tam są, żeby pomóc w przygotowaniu przyjęcia zaręczynowego.

Colin pokręcił głową.

– Nie, ciebie obrałem sobie na ofiarę.

Księżna uśmiechnęła się, a na jej twarzy pojawiło się zaciekawienie.

– Coś nie w porządku?

– Nie, skądże – zaprzeczył Colin szybko. – Dlaczego pytasz?

– Nie wiem. Wydajesz mi się dziwny, to wszystko.

– Po prostu zmęczony.

Pokiwała głową.

– Wesele, co?

– Tak – odrzekł, czepiając się tej wymówki, choć nie był nawet pewien, co właściwie stara się przed siostrą ukryć.

– Cóż, pamiętaj, że wszystko, przez co przechodzisz, jest dla Penelope tysiąc razy gorsze – powiedziała księżna z nieco złośliwym uśmiechem. – Kobiety zawsze mają gorzej, wierz mi.

– Jeśli chodzi o ślub czy o wszystko inne? – zapytał łagodnie.

– Wszystko inne też – odparła szybko. – Wiem, że mężczyźni są przekonani, iż to oni właśnie rządzą, ale…

– Nawet mi się nie śniło pomyśleć, że rządzimy – oświadczył Colin, nie całkiem sarkastycznie.

Daphne skrzywiła się z irytacją.

– Kobiety mają o wiele więcej do roboty niż mężczyźni. Zwłaszcza przy ślubach. Biedna Penelope, po tych wszystkich przymiarkach musi się czuć jak poduszeczka na szpilki.

– Zaproponowałem, że ją porwę, a ona chyba miała nadzieję, że mówię serio. Jego siostra zachichotała.

– Cieszę się, że się z nią żenisz.

Colin skinął głową.

– Daff… – Nie miał zamiaru nic mówić, ale jej imię wyrwało mu się, zanim zdążył się pohamować.

– Tak?

Otwarł usta.

– Nieważne.

– O, nie, nie ma mowy – zaprotestowała. – Dopiero teraz mnie zaintrygowałeś.

Bridgerton zaczął bębnić palcami po poduszkach sofy.

– Sądzisz, że przyniosą zaraz coś do jedzenia?

– Czy ty zawsze jesteś głodny, czy próbujesz zmienić temat?

– Jestem zawsze głodny.

Księżna milczała przez dłuższą chwilę.

– Colinie – odezwała się łagodnie – co chciałeś mi powiedzieć?

Poderwał się na nogi, nie będąc w stanie usiedzieć w miejscu. Zatrzymał się i popatrzył na zatroskaną twarz siostry.

– To nic… – zaczął. – Skąd człowiek wie? – wypalił nagle, nieświadom nawet, że nie dokończył zdania, dopóki Daphne go nie spytała:

– Skąd człowiek wie… co?

Zatrzymał się obok okna. Wyglądało na to, że zaraz zacznie padać. Będzie musiał pożyczyć książęcy powóz albo zmoknie w drodze do domu. Nie wiedział, czemu właściwie obchodzi go deszcz, skoro dręczyło go coś zupełnie innego.

– Skąd człowiek wie co, Colinie? – powtórzyła Daphne.

Obejrzał się i już nie próbował pohamować słów.

– Skąd człowiek wie, że to miłość?

Przez chwilę księżna przyglądała mu się bez słowa, wytrzeszczając ze zdumienia brązowe oczy. Otwarła lekko usta, ale nic nie powiedziała.

– Zapomnij o tym pytaniu – zaproponował.

– Nie! – wykrzyknęła, zrywając się na nogi. – Cieszę się, że zapytałeś. Bardzo się cieszę. Jestem tylko… zaskoczona, prawdę mówiąc.

Bridgerton przymknął oczy. Czul do siebie wstręt.

– Nie wierzę, że cię o to zapytałem.

– Colinie, nie bądź niemądry. To w sumie… słodkie, że zapytałeś. A ja nawet nie potrafię wyrazić, jak mi to pochlebia, że przyszedłeś z tym do mnie…

– Daphne… – odezwał się ostrzegawczo. Jego siostra potrafiła krążyć wokół tematu, a on nie czuł się dziś na siłach, by podążać za jej myślami.

Impulsywnie objęła go i uściskała, a potem, nie zdejmując dłoni z jego ramion, powiedziała:

– Nie wiem.

– Słucham?

Pokręciła lekko głową.

– Nie wiem, skąd człowiek wie, że to miłość. Myślę, że każdy reaguje inaczej.

– Skąd ty wiedziałaś?

Księżna zagryzła wargę i milczała przez chwilę.

– Nie wiem – rzekła wreszcie.

– Co?

Bezradnie wzruszyła ramionami.

– Nie pamiętam. To było tak dawno. Ja po prostu… wiedziałam.

– Twierdzisz zatem – rzekł, opierając się o framugę okna i krzyżując ramiona na piersi – że jeśli człowiek nie wie, że jest zakochany, to prawdopodobnie nie jest.

– Tak – odparła stanowczo. – Nie! Nie to chciałam powiedzieć!

– A co chciałaś powiedzieć?

– Nie wiem – odparła słabym głosem.

Bridgerton wytrzeszczył oczy.

– Od jak dawna jesteś mężatką?

– Colinie, nie żartuj sobie. Próbuję pomóc.

– Doceniam dobre chęci, ale doprawdy, Daphne…

– Wiem, wiem – przerwała.-Jestem do niczego. Ale słuchaj, lubisz Penelope? – Nagle jęknęła z przerażeniem. – Mówimy o Penelope, prawda?

– Oczywiście – warknął.

Odetchnęła z ulgą.

– Dobrze, bo w przeciwnym przypadku nic bym ci nie poradziła.

– Pójdę już – rzekł nagle.

– Nie, nie pójdziesz – zaoponowała, kładąc mu dłoń na ramieniu. – Zostań, Colinie, proszę.

Spojrzał na nią i westchnął, pokonany.

– Posłuchaj… – Podprowadziła go do sofy i popchnęła, aż usiadł. – Miłość rośnie i zmienia się z każdym dniem. I nie przypomina gromu z jasnego nieba, który zmienia cię w innego człowieka. Wiem, że Benedict twierdzi, iż z nim było inaczej, to prześliczne, ale wierz mi, on nie jest normalnym człowiekiem.

Colin bardzo chciał chwycić tę przynętę, ale nie potrafił się zmusić.

– Ze mną było inaczej – rzekła Daphne. – Nie sądzę też, aby Simon przeżył coś takiego. Przyznam jednak, że nigdy nie pytałam.

– A powinnaś.

Daphne urwała, ale je usta już miały coś wyrzec, przez co wyglądała jak zaskoczony ptaszek.

– Czemu?

Colin wzruszył ramionami.

– Żebyś mogła mi powiedzieć.

– Myślisz, że u mężczyzn to wygląda inaczej?

– Podobnie jak wszystko inne.

Księżna skrzywiła się.

– Zaczynam współczuć Penelope.

– O z całą pewnością powinnaś – odparł Colin. – Będzie ze mnie bardzo kiepski mąż, bądź tego pewna.

– Na pewno nie! – zaprzeczyła, lekko uderzając go w ramię. – Dlaczego w ogóle tak mówisz? Przecież nigdy jej nie zdradzisz.

– Nie – zgodził się. Przez chwilę milczał, a kiedy znów się odezwał, jego głos był cichy i zmęczony. – Ale mogę jej nie kochać tak, jak na to zasługuje.

– Ale możesz też ją kochać! – Daphne uniosła ramiona w geście zniecierpliwienia. – Na litość boską, Colinie, sam fakt, że siedzisz tu teraz i pytasz własną siostrę o miłość, oznacza, że już jesteś przynajmniej w połowie drogi do celu.

– Tak sądzisz?

– Gdybym tak nie sądziła, nie mówiłabym tego. – Westchnęła. – Przestań tak dużo myśleć. Sam się przekonasz, że małżeństwo staje się łatwiejsze, jeśli pozwolisz mu się po prostu rozwijać.

Colin spojrzał na siostrę podejrzliwie.

– Odkąd to jesteś tak filozoficznie nastawiona do życia?

– Odkąd przyszedłeś do mnie i mnie do tego zmusiłeś – odparła szybko. – Żenisz się z właściwą osobą, przestań się zamartwiać.

– Nie zamartwiam się – odparł automatycznie, ale oczywiście mijał się z prawdą, toteż nie zdziwił się, kiedy Daphne rzuciła mu ironiczne spojrzenie. Nie martwiło go jednak to, czy żeni się z właściwą osobą. Tego akurat był pewien. Nie zastanawiał się również, czy ich małżeństwo będzie dobre. Tego także był pewien.

Nie, martwił się głupimi drobiazgami. Na przykład tym, czy ją kochał. Nie dlatego, że gdyby tak było, świat by się zawalił (albo zawaliłby się, gdyby tak nie było), ale dlatego, że nie cierpiał nie wiedzieć, co właściwie czuje.

– Colinie?

Spojrzał na siostrę, która przyglądała mu się w zadumie. Wstał, pochylił się i ucałował ją w policzek, zamierzając wyjść, zanim się ostatecznie skompromituje.

– Dziękuję – rzekł.

Daphne zmrużyła oczy.

– Nie wiem, czy mówisz poważnie, czy mi dokuczasz, że ci nie pomogłam.

– Rzeczywiście, kompletnie mi nie pomogłaś – odparł. – Ale podziękowania są szczere.

– Punkty za wysiłek?

– Coś w tym rodzaju.

– Wybierasz się do Bridgerton House? – zapytała.

– Po co, żebym skompromitował się teraz przed Anthonym?

– Albo Benedictem – dodała.

Największym problemem w przypadku dużych rodzin jest znaczne prawdopodobieństwo kompromitacji przed rodzeństwem.

– Nie – rzekł ze smutnym uśmiechem. – Chyba pójdę pieszo do domu.

– Pieszo? – powtórzyła księżna zaskoczona.

Skinął głową w kierunku okna.

– Myślisz, że będzie padać?

– Weź mój powóz – zaproponowała. – I proszę, poczekaj na sandwicze. Na pewno będzie ich cała góra. Jeśli wyjdziesz, zanim się zjawią, zjem połowę i będę się nienawidzić przez resztę dnia.

Bridgerton skinął głową i usiadł.

Pożegnał siostrę bardzo zadowolony. Zawsze lubił wędzonego łososia. Jeden talerz z kanapkami zabrał nawet do powozu. Jadł i wpatrywał się w ściekający po szybach deszcz.


Kiedy Bridgertonowie wydawali przyjęcie, robili to z wielką pompą.

A kiedy wydawali bal zaręczynowy… no cóż, gdyby lady Whistledown wciąż jeszcze pisała, relacja z tego wydarzenia zajęłaby co najmniej trzy szpalty.

Mimo że przygotowany właściwie naprędce (głównie dlatego, że ani lady Bridgerton, ani lady Featherington nie zamierzały dać swoim dzieciom okazji do rozmyślenia się w czasie długiego narzeczeństwa), śmiało mógł kandydować do miana najlepszego balu sezonu.

Penelope ze smutkiem stwierdziła, że wielka popularność balu nie miała wiele wspólnego z jego organizacją, wszystko zawdzięczała nieustającym spekulacjom, czemu Colin Bridgerton poślubia takie nic, jak Penelope Featherington. Tak źle nie było nawet wówczas, kiedy Anthony Bridgerton zaręczył się z Kate Sheffield, która również nie była uważana za brylant czystej wody. Kate jednak przynajmniej nie była stara. W ciągu ostatnich dni Penelope nie jeden raz słyszała określenie "stara panna" wypowiadane za jej plecami scenicznym szeptem.

Chociaż plotki były nieco męczące, nie przejmowała się nimi zanadto, ponieważ wciąż unosiła się na obłoku własnego szczęścia. Kobieta nie może przez całe życie być zakochana w jednym mężczyźnie, a potem nie oszaleć z radości, kiedy ten poprosi ją o rękę.

Nawet jeśli nie do końca rozumiała, jak to się mogło stać.

Ale się stało. To najważniejsze.

A Colin był wymarzonym narzeczonym. Przez cały wieczór tkwił u jej boku jak przyklejony, ani przez chwilę nie sprawiając wrażenia, że chroni ją przed złymi językami. Właściwie wydawał się całkiem nieświadom tego, że wokół nich aż wrze od plotek.

Było prawie tak, jakby… Penelope uśmiechnęła,się, rozmarzona. Prawie tak, jakby pozostawał u jej boku, ponieważ tego pragnął.

– Widziałaś Cressidę Twombley? – syknęła jej Eloise do ucha, kiedy Colin poszedł zatańczyć z matką. – Jest zielona z zazdrości.

– To tylko ta sukienka – odparła Penelope z absolutnie poważną miną.

Eloise zaśmiała się.

– Szkoda, że lady Whistledown już nie pisze. Zmiażdżyłaby ją.

– A ja myślałam, że lady Whistledown to ona – ostrożnie powiedziała Penelope.

– Och, bzdury. Ani przez chwilę nie sądziłam, że ona jest lady Whistledown, nie mogę też uwierzyć, żebyś ty tak myślała.

– Bo pewnie nie jest – zgodziła się Penelope. Wiedziała, że jej tajemnica będzie lepiej strzeżona, jeśli stwierdzi, że wierzy Cressidzie, ale każdy, kto ją znał, natychmiast zorientowałby się, że to zupełnie do niej nie pasuje, a to byłoby już doprawdy bardzo podejrzane.

– Cressida chciała położyć rękę na pieniądzach – ciągnęła z pogardą panna Bridgerton. – A może marzyła jej się popularność, albo i jedno, i drugie

Penelope obserwowała swoją nemesis, która brylowała po przeciwnej stronie sali. Otaczała ją zwykła grupa wielbicieli, ale teraz dołączyli do niej nowi ludzie, którzy zapewne również byli ciekawi plotek o lady Whistledown.

– Tak, jeśli chodzi o popularność, to dopięła celu.

– Nie mogę pojąć, po co ją zaproszono. Z pewnością nie łączy was nawet cień przyjaźni, nikt z nas też jej nie lubi.

– Colin nalegał.

Eloise szeroko otwarła usta.

– Dlaczego?

Penelope podejrzewała, że główną przyczyną było niedawne oświadczenie Cressidy, że jest lady Whistledown. Większość towarzystwa skłonna była wprawdzie podejrzewać ją, że skłamała, ale nikt nie ośmieliłby się nie zaprosić jej na bał, ot tak na wszelki wypadek, gdyby jednak mówiła prawdę.

A Colin i Penelope nie mieli prawa wiedzieć, że jest inaczej.

Penelope nie mogła jednak wyjawić tego przyjaciółce, zapoznała ją więc z oficjalną wersją wydarzeń.

– Twoja matka nie chciała dawać powodów do płotek. Colin też mówił, że… – Zarumieniła się. To doprawdy było miłe.

– Że co? – spytała Eloise.

– Chciał, żeby Cressida musiała obserwować mój triumf.

– O! Nie. Słowo daję. – Panna Bridgerton wyglądała, jakby potrzebowała krzesła. – Mój brat jest zakochany.

Rumieniec panny Featherington przybrał szkarłatną barwę.

– Jest! – zawołała Eloise. – Musi być. Och, musisz mi to opowiedzieć. Wyznał ci wszystko?

W słowach Eloise było coś cudownego, a jednocześnie przerażającego. Z jednej strony, zawsze miło dzielić najpiękniejsze chwile życia z drogą sercu przyjaciółką, zwłaszcza że jej radość i podniecenie były doprawdy zaraźliwe.

Z drugiej wszakże strony, nie były one całkiem uzasadnione, ponieważ Colin Penelope nie kochał. A przynajmniej nie powiedział jej tego.

Zachowywał się jednak jak zakochany. Uczepiła się więc tej myśli i starała się nie zastanawiać nad tym, czego jej nigdy nie wyznał.

Czyny mówią więcej niż słowa, prawda?

A jego czyny sprawiały, że czuła się jak księżniczka,

– Panno Featherington! Panno Featherington!

Penelope obejrzała się i uśmiechnęła. Ten głos mógł należeć tylko do lady Danbury. Rozpędzając tłum laską, starsza dama dotarła w końcu do miejsca, w którym stały z Eloise.

– Lady Danbury, jak miło panią widzieć…

– He, he, he! – Uśmiech sprawił, że pomarszczona twarz hrabiny odmłodniała o kilkadziesiąt lat. – Zawsze miło jest mnie widzieć, nieważne, co mówią inni. I ciebie też, mała diablico. Patrz, co narobiłaś.

– Czy to nie genialne? – zapytała Eloise.

Penelope spojrzała na przyjaciółkę. Mimo trudności z akceptacją jej zamążpójścia Eloise naprawdę szczerze cieszyła się z jej szczęścia. Nagle przestało mieć znaczenie to, że stoją pośrodku zatłoczonej sali balowej, gdzie wszyscy patrzą na nią, jak na jakiś egzotyczny okaz. Obróciła się i gorąco uściskała Eloise, szepcząc jej do ucha:

– Naprawdę cię kocham.

– Wiem – odrzekła równie cicho Eloise.

Lady Danbury głośno zastukała laską w podłogę. – Ja tu wciąż jestem, moje panie!

– Och, przepraszam – odparła Penelope z zakłopotaną miną.

– Nie szkodzi – odparła lady Danbury z niezwykłą u niej pobłażliwością. – To milo widzieć, jak dwie dziewczyny się obejmują, zamiast szczypać, jeśli chcecie wiedzieć.

– Dziękuję, że pani przyszła – rzekła z uśmiechem Penelope.

– Za skarby świata nie opuściłabym tej okazji – prychnęła staruszka. – He, he, he! Ci wszyscy głupcy, którzy się zastanawiają, jak go zmusiłaś do oświadczyn. A wystarczyło być jedynie sobą.

Panna Featherington otwarła usta, a oczy napełniły jej się łzami.

– Ależ, lady Danbury, to chyba najmilsze…

– Nie, nie – głośno przerwała jej hrabina. – Nic z tych rzeczy. Nie mam czasu i ochoty na sentymenty. – Przy czym dyskretnie wyjęła chusteczkę i musnęła nią oczy.

– Ach, lady Danbury – zawołał Colin, podchodząc i otaczając ramieniem talię Penelope. – Miło panią widzieć.

– Przyszłam pogratulować pańskiej narzeczonej – nieco oschłe odparła starsza dama.

– Ach, ale to ja jestem osobą, której należy gratulować.

– Hmm… Prawda, święta prawda. – Pokiwała głową. – Chyba masz pan rację. Jest lepszym kąskiem, niż ktokolwiek sądzi.

– Ja o tym wiem – oświadczył Colin głosem tak przejmującym, że Penelope przeszedł dreszcz. – A teraz pani wybaczy, muszę przedstawić narzeczoną bratu – dokończył łagodnie.

– Przecież znam twojego brata – zaprotestowała Penelope.

– Nazwij to tradycją – rzekł. – Musimy cię oficjalnie powitać na łonie rodziny.

– Och! – Na myśl o tym, że zostanie panią Bridgerton, poczuła, jak oblewa ją fala gorąca. – Jak uroczo.

– Anthony pragnąłby wznieść toast – ciągnął Colin – a potem ja poprowadzę Penelope do walca.

– Bardzo romantycznie – zgodziła się lady Danbury.

– Tak, ja jestem z tych romantycznych – lekko odparł Colin.

Eloise prychnęła głośno. Brat spiorunował ją wzrokiem.

– Jestem.

– Mam nadzieję – syknęła. – Dla Penelope.

– Czy oni zawsze tak się kłócą? – lady Danbury zwróciła się do Penelope.

– Zazwyczaj.

– To dobrze. Moje dzieci prawie się do siebie nie odzywają. Oczywiście, nie ze złej woli. Po prostu nie mają wspólnych tematów. Smutne to.

Colin zacisnął dłoń na ramieniu narzeczonej.

– Musimy już iść.

– Oczywiście – odrzekła, ale kiedy ruszyli w stronę Anthony'ego, który stał po drugiej stronie sali, obok podium dla orkiestry, nagle od strony drzwi dobiegły ich dziwne i niepokojące odgłosy.

– Uwaga! Uwaga!

Penelope pobladła jak ściana.

– O, nie… – wyszeptała mimo woli. To się nie miało stać. Nie dzisiaj.

– Uwaga!

Poniedziałek! – wykrzyknęła w duchu. Powiedziała drukarzowi: w poniedziałek, na balu o Mottramów.

– Co się dzieje? – spytała lady Danbury.

Do sali wbiegło dziesięciu młodocianych uliczników. W dłoniach mieli stosy papierów, które rozrzucali niczym ogromne płatki konfetti.

– Ostatni artykuł lady Whistledown! – krzyczeli chórem. – Czytajcie! Poznajcie prawdę!

Загрузка...