W dwa dni później Steven w końcu zadzwonił do domu, trafiając na moment, gdy Adriana wychodziła do pracy. Rozpaczliwie wręcz pragnęła z nim porozmawiać i na dźwięk jego głosu serce jej podskoczyło, choć zaraz skurczyło się z bólu. Chodziło mu o drugą brzytwę.
– Zabierz ją do pracy, a ja jutro rano po nią wpadnę, bo mi się złamała ta, której używam.
– Przykro mi. – Adriana usiłowała nadać swemu głosowi radosne brzmienie, żeby Steven się nie domyślał, jak bardzo jest przygnębiona. – Jak się czujesz?
– Dobrze – odparł zimno. – A ty?
– W porządku. Brak mi ciebie.
– Najwyraźniej nie tak bardzo. Chyba że zaszło coś, o czym nie wiem?
A więc nie zamierzał pójść na kompromis, nie zmienił zdania, nie okazał skruchy. Nagle Adriana zadała sobie pytanie, czy Zelda się nie myli. A może ich małżeństwo istotnie się rozpadło? Trudno było w to uwierzyć, podobnie jak w to, że Steven odszedł z powodu dziecka.
– Szkoda, że tak jesteś nastawiony. Może byśmy w ten weekend porozmawiali?
– Nie ma o czym rozmawiać, jeżeli nie zmieniłaś zdania – odparł, jak dziecko upierając się przy swoim, bo w przeciwnym razie…
– I co? Będziemy już tak zawsze żyć? Mam ci wysłać zawiadomienie, jak dziecko się urodzi? – zażartowała Adriana.
– To możliwe. Chyba dam ci jeszcze kilka tygodni na zastanowienie. Jeśli… jeśli w tym czasie nie zmienisz zdania, rozejrzę się za mieszkaniem.
– Mówisz poważnie?
– Tak. Myślę, że zdajesz sobie z tego sprawę. Znasz mnie na tyle, by wiedzieć, że nie zamierzam długo się tak bawić. Zdecyduj i daj mi znać, żebyśmy oboje mogli ułożyć sobie życie. Ta sytuacja nie służy ani tobie, ani mnie.
Adriana, wstrząśnięta do głębi, stała bez ruchu. Steven żądał, by jak najszybciej powiadomiła go o swojej decyzji, ponieważ potrzebował jakiejś towarzyszki życia i mieszkania. To po prostu nie mieściło się jej w głowie.
– Oczywiście, że ta sytuacja nam nie służy. Wytłumaczenie jej twojemu synowi czy córce może się okazać całkiem zajmującym zajęciem.
Strzał chybił celu. Stevena najwyraźniej ta kwestia nie interesowała.
– Zostawmy to na razie. Przez dłuższy czas mnie nie będzie, bo w przyszłym tygodniu wyjeżdżam do Nowego Jorku, a stamtąd do Chicago. Wracam w połowie czerwca, masz więc prawie miesiąc na podjęcie ostatecznej decyzji.
Adriana najchętniej by go udusiła własnymi rękami. Nie chciała czekać do czerwca, żeby się dowiedzieć, czy mąż się z nią rozwiedzie.
– Ty naprawdę z powodu kaprysu gotów jesteś przekreślić te dwa i pół roku wspólnego życia?
– Skoro w takich kategoriach to ujmujesz, to niewiele rozumiesz. Tu chodzi o cele, jakie w życiu chcemy osiągnąć. Nie ulega wątpliwości, że w tej kwestii bardzo się różnimy.
– Masz rację, nie zamierzam postępować wbrew sobie dla nowego stereo i podróży do Europy. Nie rozmawiamy o mydlanej operze. To jest nasze życie i nasze dziecko. Ciągle ci to powtarzam, ale ty mnie nie słuchasz.
– Słucham, Adriano, lecz się z tobą nie zgadzam. Pogadamy za kilka tygodni. Zadzwoń, jeśli wcześniej zmienisz zdanie.
– Jak cię znajdę? – spytała, przyszło jej bowiem do głowy, że może go przecież potrzebować. Steven wciąż figurował na wszystkich jej dokumentach jako najbliższa osoba. I ta myśl wywołała w niej nową falę lęku. Adriana czuła się nieodwołalnie porzucona.
– W biurze będą wiedzieli, gdzie jestem.
– Szczęśliwcy – rzekła sarkastycznie.
– Nie zapomnij o brzytwie.
– Nie bój się.
Adriana długo siedziała w kuchni, rozmyślając o tym, co powiedział Steven. Zastanawiała się, czy w ogóle go znała. Zaczynała w to wątpić.
Tego dnia wzięła do biura brzytwę, a nazajutrz rano już jej nie było. Steven odebrał ją wieczorem, nie zostawiając dla żony żadnej wiadomości. Adriana zachowała dla siebie ten incydent, nie zwierzając się nawet Zeldzie. Nikomu także nie wspomniała, że mąż ją opuścił, ponieważ się krępowała. Przecież najdalej za kilka tygodni wszystko się między nimi unormuje, lepiej zatem, żeby nikt o tym nie wiedział prócz Zeldy, która dowiedziawszy się o telefonie, zapewniła Adrianę, że Steven już wkrótce zmieni zdanie.
Tymczasem jednak spędzane samotnie weekendy dłużyły się w nieskończoność. Steven nie dzwonił, Adriana zaś w pewnym momencie uświadomiła sobie, że tak bardzo przywykła do życia z nim, że teraz nie wie, co ze sobą począć. Kiedy wyjechał, trochę się uspokoiła i znalazła nawet odrobinę wytchnienia. Przestała spodziewać się telefonu, nie czekała, że przypadkiem spotka męża, nie leżała w łóżku z nadzieją, że Steven wpadnie do mieszkania po jakieś swoje rzeczy lub znienacka pojawi się w biurze i powie, że bardzo mu przykro, bo zachował się jak głupiec. Wiedziała, że teraz przebywa w Chicago. Od tygodni nie miała od niego wiadomości, liczyła jednak, że po jego powrocie dojdą jakoś do ładu i będą mogli wrócić do normalnego życia.
Nie odstępowało jej wrażenie, że żyje w zawieszeniu. Pracowała, jadła, spała, wolny czas spędzała w domu, nie chodząc nawet do kina. Raz odwiedziła lekarza, który oświadczył, że ciąża przebiega prawidłowo i wszystko jest w porządku. Wszystko oprócz tego, że mąż ją opuścił, pomyślała wtedy Adriana, choć słowa doktora przyjęła z ulgą. Dziecko wiele teraz dla niej znaczyło, tylko ono bowiem jej pozostało – maleńka, jeszcze nie narodzona istota, którą mogła kochać… Kilka razy poczuła się tak osamotniona, że omal nie zadzwoniła do rodziców. Od czasu do czasu jadła w pracy lunch z Zeldą, która przynajmniej orientowała się we wszystkim, toteż mogła z nią rozmawiać o dziecku.
Parę razy spotkała w gmachu telewizji Billa Thigpena. Teraz, gdy już się znali, wpadali na siebie ciągle, w windzie, na parkingu, na osiedlu, a nawet w sklepie nocnym. Bill nie wspomniał, że kilka tygodni wcześniej widział, jak jej mąż wychodzi z domu obładowany bagażami. Domyślał się, że musiał gdzieś wyjechać, lecz nie zadawał pytań. Adriana także nie poruszała tego tematu, gdy spotkała Billa na osiedlowym basenie. Rozmawiali wtedy długo o ulubionych książkach i ukochanych filmach, Bill opowiadał jej też o swoich synach. Nie ulegało wątpliwości, że szaleje na ich punkcie. Adrianę bardzo poruszył ton, jakim o nich mówił.
– Muszą wiele dla pana znaczyć – zauważyła.
– To prawda. To najlepsze, co mnie w życiu spotkało.
Z uśmiechem patrzył, jak Adriana nakłada olejek do opalania. Wyglądała na pogodniejszą i spokojniejszą niż ostatnio, choć wciąż była bardzo cicha. Bill zastanawiał się, czy zawsze taka jest, czy może nieznajomi budzą w niej nieśmiałość.
– Pani nie ma dzieci, prawda? – Upewnił się, ponieważ nic o dziecku nie mówiła i nigdy z żadnym jej nie widział, gdyby zaś było inaczej, z pewnością coś by napomknęła. Mieszkańcy tego osiedla z reguły byli bezdzietni, choć znajdowało się wśród nich kilka par z niemowlętami, zwykle jednak małżeństwa, którym powiększyła się rodzina, wyprowadzały się do większych domów.
– Nie… – Adriana jakby się zawahała – Ja… my… byliśmy zajęci pracą.
Bill przytaknął. Intrygowało go, jak mogłaby wyglądać przyjaźń z nią, choć od dawna z żadną kobietą nie łączył go platoniczny związek. Adriana czasami przypominała mu Leslie. Była w niej ta sama powaga i pasja, przywiązanie do tych samych wartości. Bill nieraz zadawał sobie pytanie, czy polubiłby jej męża. Może wszyscy troje mogliby zostać przyjaciółmi? Musiałby tylko zapomnieć o urodzie Adriany i jej pociągającej figurze.
Z wysiłkiem oderwał od niej oczy i skierował rozmowę na temat pracy w wiadomościach telewizyjnych. Jedynie dzięki temu mógł nie myśleć o tym, jak Adriana wygląda w stroju kąpielowym, i że oddałby wszystko, byle ją pocałować.
– Kiedy pani mąż wraca?
Jego pytanie zaskoczyło Adrianę. Nie zdawała sobie sprawy, że Bill wie o wyjeździe Stevena. Przyszło jej do głowy, że musiała o tym wspomnieć.
– Niedługo – odparła cicho. – Jest teraz w Chicago.
Świadoma, że po jego powrocie spróbują raz na zawsze ułożyć swoje życie, Adriana zarówno ze strachem, jak i z niecierpliwością go oczekiwała. Bardzo pragnęła zobaczyć Stevena, lecz jednocześnie obawiała się powiedzieć mu, że nie zmieniła zdania w sprawie ciąży. Dziecko stanowiło teraz część jej samej i tak miało pozostać do chwili jego narodzin. Steven nie będzie zadowolony, gdy to usłyszy.
Odezwał się w końcu w drugi poniedziałek czerwca. Gdy o dziewiątej rano Adriana weszła do biura, sekretarka powitała ją informacją, że dzwoni mąż. Adriana na tę chwilę czekała prawie od miesiąca. Dźwięk jego głosu sprawił, że w jej oczach pojawiły się łzy szczęścia, lecz Steven nie mówił przyjacielskim tonem. Najpierw zapytał ją o samopoczucie, potem zaś z niejakim naciskiem o zdrowie. Adriana wiedziała, o co mu chodzi, postanowiła odpowiedzieć wprost.
– Steven, jestem w ciąży i chcę ją donosić.
– Tak myślałem. Przykro mi to słyszeć. – Zachował się okrutnie, ale przynajmniej był szczery. – Rozumiem, że nie zmienisz decyzji?
Po policzkach Adriany wolno popłynęły łzy.
– Nie. Bardzo bym chciała spotkać się z tobą.
– To nie najlepszy pomysł. Oboje się tylko zdenerwujemy.
– Co znaczy małe zdenerwowanie wśród przyjaciół? – roześmiała się przez łzy, usiłując zachować lekki ton, choć sprawa była poważna.
– Zabiorę swoje rzeczy, jak sobie znajdę mieszkanie.
– Dlaczego? Dlaczego to robisz? – wybuchnęła Adriana. – Przecież mógłbyś spróbować!… Czemu nie chcesz się przekonać, jak to jest z dzieckiem w domu?
Nigdy nie było między nimi żadnych nieporozumień, nigdy się nie kłócili, od pierwszych dni małżeństwa nie istniał problem wzajemnego dostosowania się. Teraz jedno tylko ich dzieliło – dziecko.
– Nie ma sensu się torturować, Adriano. Ty podjęłaś decyzję, teraz pozostaje nam tylko się pozbierać i żyć dalej.
Steven zachowywał się tak, jakby Adriana go zdradziła, jakby cała wina leżała po jej stronie, podczas gdy jego postępowanie cechowały przyzwoitość i rozsądek. Przez myśl przeszło jej pytanie, czy Steven nie planuje zwrócić się do adwokata.
– Co zrobimy z mieszkaniem? – zapytał.
Adriana się zdumiała, o co mu chodzi? Przecież będzie w nim mieszkała razem z ich dzieckiem.
– Mam zamiar w nim mieszkać. Jesteś temu przeciwny?
– Teraz nie, ale później będę. Oboje powinniśmy odzyskać pieniądze i przeznaczyć je na nowe mieszkania, chyba że chcesz odkupić moją połowę – wyjaśnił, choć wiedział doskonale, że nie stać jej na to.
– Kiedy mam się wyprowadzić? – Wyrzucał ją na ulicę. W dodatku tylko dlatego, że była w ciąży.
– Nie ma pośpiechu. Dam ci znać, jak będę chciał zrobić coś w tej sprawie. Na razie coś sobie wynajmę.
Cóż za wspaniałomyślność! Adrianie zrobiło się niedobrze, gdy tego słuchała. Nie mogła się już dłużej oszukiwać: Steven ją naprawdę opuszczał. Wszystko skończone. Chyba że potem, po urodzeniu dziecka wróci uświadomiwszy sobie, jak bardzo się mylił. Tej myśli Adriana się uczepiła: nie uwierzy w jego odejście, dopóki Steven nie zobaczy dziecka i wtedy nie powie jej, że go nie chce. Była gotowa czekać bez względu na to, jak histerycznie zachowywać się będzie Steven do tego momentu. A nawet jeśli teraz się z nią rozwiedzie, zawsze potem będą mogli powtórnie się pobrać.
– Rób, co chcesz – rzekła spokojnie.
– W weekend wpadnę po rzeczy.
W rezultacie przyjechał dopiero po tygodniu, ponieważ zachorował na grypę. Adriana ze smutkiem patrzyła, jak pakuje wszystkie swoje rzeczy w pudła. Zabrało mu to wiele godzin. Przez cały czas czuła się bardzo zażenowana. Taka była szczęśliwa, gdy go zobaczyła, lecz on zachowywał się chłodno i z dystansem.
Kiedy z kolegą z pracy, którego poprosił o pomoc, ładowali rzeczy na wynajętą ciężarówkę, wybrała się na przejażdżkę. Nie chciała być świadkiem jego wyprowadzki, nie chciała po raz kolejny go żegnać. Nie była w stanie dłużej znosić bólu. I tak Steven najwyraźniej jej unikał.
Wróciła do domu po szóstej. Ciężarówki już nie było. Przekroczywszy próg, wstrzymała oddech. Zapowiadając, że zabierze „wszystko”, Steven mówił dosłownie. Zabrał rzeczy, które do niego należały, wszystko, co posiadał przed ślubem, i wszystko, za co zapłacił w całości lub w części, gdy żyli razem. Wbrew woli Adriana wybuchnęła płaczem. Nie było kanapy ani foteli, stolika, stereo, stołu i krzeseł w kuchni, zniknęły wszystkie przedmioty wiszące na ścianach. W salonie nie pozostał ani jeden sprzęt, a gdy poszła na górę, w sypialni zobaczyła tylko łóżko. Wszystkie jej ubrania, starannie złożone, leżały w pudłach, bo komody, w której do tej pory się znajdowały, już nie było, podobnie jak lamp i wygodnego skórzanego fotela. Steven wziął wszystkie bibeloty, urządzenia i drobiazgi. Adriana przestała być właścicielką telewizora, a gdy poszła do łazienki wytrzeć nos, stwierdziła, że nie ma także jej szczoteczki do zębów. Wtedy wybuchnęła śmiechem. Absurd, szaleństwo tej sytuacji były niezmierzone. Steven zabrał wszystko. Nic jej nie zostawił. Miała tylko łóżko, swoje ubrania, dywan w salonie, kilka drobiazgów, które starannie ustawił na podłodze, i będący jej własnością serwis z chińskiej porcelany, teraz mocno zdekompletowany.
Obyło się bez wielkich dyskusji, kłótni, nawet rozmowy o tym, które z nich jest właścicielem konkretnego przedmiotu lub które go chce. Steven po prostu wszystko zabrał, ponieważ za większość tych rzeczy zapłacił i uważał, że ma do tego prawo. Adriana zeszła na dół. Sięgnąwszy do lodówki po coś do picia, zobaczyła, że zabrał także wszystkie wody sodowe. Znowu wybuchnęła śmiechem, bo tylko to jej pozostało. Wciąż ze zdumieniem rozglądała się po mieszkaniu, gdy zadzwonił telefon.
– Co u ciebie? – usłyszała głos Zeldy.
– Nic specjalnego. – Adriana smutno popatrzyła na pusty pokój. – Prawdę mówiąc, zupełnie nic.
– Co chcesz przez to powiedzieć?
Tym razem Zelda nie miała powodów do zmartwienia, głos Adriany bowiem od dawna nie brzmiał tak dziarsko, dźwięczała w nim nawet jakby nutka szczęścia. Adrianie co prawda daleko było do szczęścia, tyle że wyczerpała się jej zdolność do przeżywania rozpaczy. Teraz mogła się już tylko śmiać.
– Hun Attyla splądrował mi mieszkanie.
– Okradziono cię? – zapytała z przerażeniem Zelda.
– Chyba można tak to nazwać. – Adriana roześmiała się i usiadła na podłodze. Życie stało się bardzo proste. – Dzisiaj Steven zabrał resztę swoich rzeczy. Zostawił tylko dywan i łóżko, poza tym wziął wszystko, nawet moją szczoteczkę do zębów.
– Mój Boże, jak mogłaś mu na to pozwolić?
– A co miałam zrobić? Pobiec za nim z bronią w ręku? Mam kłócić się o każdą ścierkę do naczyń i szpilkę do włosów? Do diabła z tym! Jak chce, niech wszystko bierze.
Jeśli Steven kiedyś wróci, a tej możliwości Adriana nie wykluczała, wtedy tak czy owak wszystko przywiezie z powrotem, chociaż jej wcale na tym nie zależało. Była ponad kłótnie o kanapy i stoliki do kawy.
– Potrzebujesz czegoś? – zapytała Zelda.
– Pewnie – odparła wesoło Adriana. – Jeśli przypadkiem masz pod ręką zbędną ciężarówkę ze stolikami i fotelami, kompletami naczyń, jakąś komodą… o, i nie zapomnij o szczoteczce do zębów.
– Mówię poważnie.
– Ja też. To i tak nie ma znaczenia, Zeldo. On chce sprzedać mieszkanie.
Zelda słuchała z niedowierzaniem. Steven zabrał wszystko, Adrianie więc zostało tylko to, co się dla niej naprawdę liczyło: dziecko.
Pomimo tego, co się zdarzyło, Adriana miała doskonały humor i dopiero następnego dnia wszystko w pełni do niej dotarło. Poszła na basen i długo leżała w słońcu, rozmyślając o Stevenie i o tym, że ich życie tak szybko – zbyt szybko – się rozpadło. Dlaczego tak się stało? Widocznie coś szwankowało od samego początku. W ich związku musiało brakować czegoś bardzo istotnego, może w Stevenie, może nawet w ich wzajemnym stosunku. Przypomniała sobie rodziców i rodzeństwo, których przed laty porzucił, przyjaciela, którego bez żadnych skrupułów zdradził… Może on nie potrafił kochać? W przeciwnym razie nie mogłoby do tego dojść. A skoro tak się stało… Wystarczyło kilka tygodni, by ich małżeństwo się rozpadło!
Adrianę przygnębiały te myśli, nie mogła jednak dłużej udawać przed sobą: Steven odszedł. I choć przerastało to jej wyobraźnię, musiała ułożyć sobie życie. Miała trzydzieści jeden lat, przez prawie trzy lata była zamężna i spodziewała się dziecka. W tej sytuacji trudno było oczekiwać, że ktoś się nią zainteresuje, poza tym i tak nie miała ochoty z nikim się wiązać. Postanowiła nawet przed wszystkimi zataić, że mąż ją opuścił, wyjawienie prawdy bowiem byłoby zanadto bolesne i kłopotliwe. Toteż kiedy na basenie zjawił się Bill Thigpen i zaintrygowany spytał, czy Adriana i jej mąż się wyprowadzają, drgnęła i odparła, że wymieniają umeblowanie. Ton, jakim to powiedziała, nie przekonał nawet jej samej.
– Te meble wyglądały bardzo dobrze – rzekł ostrożnie Bill. W twarzy Stevena było coś, co przypominało mu Leslie, gdy od niego odchodziła, choć Adriana sprawiała wrażenie zadowolonej i spokojnej. Trzymając książkę do góry nogami, z bólem serca myślała o Stevenie.