W niedzielę Steven na zmianę przygotowywał się do wyjazdu i grał w tenisa. Adriana nawet nie tknęła testu ukrytego głęboko w torbie. Prawie się nie odzywając, zrobiła mężowi pranie oraz przygotowała lunch dla niego i trzech przyjaciół, z którymi grał. Jej milczenie nie zwróciło uwagi Stevena. Wieczorem poszli do kina na szwedzki film. W drodze Adriana nie brała udziału w rozmowie, a w ciemności sali kinowej nie mogła się skupić na napisach, zajęta bez reszty pytaniem, czy jest w ciąży. To był obłęd. W ciągu dwóch ostatnich dni ta myśl stała się jej obsesją, a przecież opóźnienie okresu nie było jeszcze tak duże. Z jakiegoś jednak powodu dręczyło ją dziwne przeczucie, choć nie miała nudności i w jej ciele nie zaszły żadne zmiany poza tymi, które normalnie występowały przed miesiączką. Jej piersi trochę się powiększyły, ciało lekko nabrzmiało i musiała chodzić do łazienki częściej niż zwykle, lecz żaden z tych objawów niczego jednoznacznie nie dowodził. Mimo to miała tylko jedno pragnienie: żeby Steven już wyjechał, znalazł się daleko od domu i pozwolił jej w spokoju poznać prawdę. Była przekonana, że jeśli zrobi test w czasie jego obecności, on w jakiś sposób o tym się dowie. Nie odważyła się nawet wtedy, gdy w poniedziałek Steven wyruszył już na lotnisko. A jeśli wróci, bo czegoś zapomniał, i zastanie ją w łazience z naczyniem pełnym błękitnej wody świadczącej o ciąży?
Adriana wciąż nie potrafiła uwierzyć, że mogło jej się to przydarzyć. Tak bardzo przecież uważali! Z wyjątkiem tego jednego razu przed trzema tygodniami… Trzy tygodnie…
W pracy przez cały dzień tylko to zaprzątało jej uwagę. Po wiadomościach o szóstej szybko pojechała do domu i przeskakując po dwa stopnie, wbiegła do łazienki. Zrobiła wszystko zgodnie z zaleceniami dołączonej do testu instrukcji, po czym nerwowo jęła obliczać czas na budziku w sypialni. Nie ufała swojemu zegarkowi. Jeśli woda w naczyniu zabarwi się na niebiesko… Należało poczekać dziesięć minut. Po trzech zabawa się skończyła.
Nie musiała snuć rozważań, w jakim stopniu kolor cieczy uległ zmianie. Odcień był tak zdecydowany, tak wyraźny, że odpowiedź nie pozostawiała żadnych wątpliwości. Adriana stała bez ruchu, nie odrywając oczu od probówki. Po chwili usiadła na desce klozetowej. Bez względu na to, czego chce lub nie chce Steven, bez względu na to, jak ostrożni oboje byli, bez względu na to, co sobie postanowili, nie było cienia wątpliwości. Pod powiekami Adriany wolno wzbierały łzy. Była w ciąży.
W jej myślach kołatało pytanie: Co powie Steven? Była pewna, że będzie się sprzeciwiał, lecz jak bardzo? I czy naprawdę będzie tak myślał? Czy w końcu zmieni zdanie, przyzwyczai się do myśli, że zostanie ojcem? Chyba nie będzie aż tak nieprzejednany?… Przecież jedno dziecko nie może wiele zmienić. Adriana wiedziała o ciąży od pięciu minut, może nawet krócej, lecz to wystarczało. Nosiła w sobie żywą istotę i już teraz zaczęła walczyć o jej życie. Modliła się, by Steven pozwolił jej donosić ciążę. W końcu nie może jej zmusić, by ją usunęła. Dlaczego zresztą miałby to zrobić? Jest rozsądnym człowiekiem, a to jego dziecko. Adriana zamknęła oczy. Po jej policzkach płynęły łzy. Co teraz pocznie? Smutna i szczęśliwa równocześnie, z obawą zastanawiała się nad reakcją męża. Zawsze żartował, że jeśli kiedykolwiek Adriana zajdzie w ciążę i zdecyduje się urodzić dziecko, opuści ją. Ale przecież nie mówił tego poważnie… A jeśli tak? Co ona wtedy pocznie? Nie chciała stracić męża, lecz jak mogła zrezygnować z dziecka?
Przeżyła straszny tydzień. Do rozpaczy doprowadzało ją powracające ciągle pytanie, jak zachowa się Steven. Ilekroć dzwonił z coraz bardziej podniecającymi wieściami na temat spotkań z IMFAC, Adriana sprawiała wrażenie coraz bardziej zagubionej, roztargnionej, obojętnej, aż wreszcie w czwartek wieczorem zwróciło to jego uwagę. Odpowiadała nie na temat i nie miał wątpliwości, że w ogóle go nie słuchała.
– Czujesz się dobrze, Adriano? – zapytał.
– Dlaczego pytasz? – Świat na moment przestał się kręcić. O co mu chodzi? Czyżby wiedział? Lecz skąd?
– Nie wiem. Zrobiłaś się jakaś dziwna. Nic ci nie jest?
– Nie… Chociaż prawdę mówiąc, mam okropne bóle głowy. To chyba stres… i praca.
Kilka razy zrobiło jej się słabo, sądziła jednak, że to tylko sprawa jej wyobraźni – w przeciwieństwie do ciąży, której była teraz pewna, ponieważ powtórzyła test. Słuchając Stevena czuła, jak pod powiekami wzbierają jej łzy. Żałowała, że nie ma go w domu, że nie może mu natychmiast o wszystkim powiedzieć. Chciała mieć to za sobą, pragnęła usłyszeć, że wszystko jest w porządku, nie musi się więcej martwić i może urodzić dziecko… Dziecko… W ciągu kilku dni w jej życiu dokonał się diametralny zwrot. Teraz wszystkie jej myśli dotyczyły wyłącznie dziecka. Niegdyś uważała, że dla Stevena może zrezygnować z macierzyństwa, a teraz nagle dla tej malutkiej istoty gotowa była na wszystko. Godziła się na zmianę mieszkania, stylu życia, pracy, jeśli będzie trzeba, na poświęcenie spokojnych nocy, niezależności i swobody, chociaż ta myśl trochę ją przerażała. Wyobrażała sobie, jak to będzie, gdy zostanie matką, pełna obaw, że może nie podołać tej roli, mimo to gotowa spróbować.
W piątek wieczorem chciała pojechać po Stevena na lotnisko, lecz okazało się, że musi pracować, zobaczyła go więc dopiero w nocy. Rozpakowywał walizki nucąc pod nosem, w kuchni głośno grało stereo. Całe mieszkanie ożyło po jego powrocie. Na widok Adriany uśmiechnął się.
– Cześć. Gdzie byłaś?
– W pracy, jak zwykle.
Adriana z nerwowym uśmiechem wolno podeszła do męża. Gdy ją objął, przylgnęła do niego kurczowo, jakby w obawie, że utonie, jeśli choć na sekundę oderwie się od niego.
– Kochanie, co się dzieje?
Przez cały tydzień Steven podejrzewał, że coś jest nie w porządku, lecz nie wiedział, o co chodzi. Adriana wyglądała dobrze. Nagle ze strachem pomyślał, czy przypadkiem nie wyrzucono jej z pracy i nie wie, jak mu o tym powiedzieć. Może się boi, szczególnie że jego sprawy zawodowe tak świetnie się układają. Miała doskonałą posadę i bardzo by jej współczuł, gdyby ją straciła.
– Czy chodzi o pracę? Czy…
Przerwał, widząc wyraz jej oczu. Nie ulegało wątpliwości, że sprawa jest poważna. Pociągnął Adrianę za sobą na łóżko i mocno do siebie przytulił, by wiedziała, że może na niego liczyć. Teraz było go na to stać. Jego kariera wspaniale się rozwijała, a Mike już mu powiedział, że dostanie awans, jeśli IMFAC zostanie klientem agencji.
– O co chodzi?
Adriana spojrzała na męża oczyma pełnymi łez. Przez chwilę nie była w stanie wydusić z siebie słowa. To powinien być najszczęśliwszy moment w ich małżeńskim życiu, a poglądy Stevena zamieniły go w koszmar.
– Wyrzucili cię z pracy?
Roześmiała się przez łzy, potrząsając przecząco głową.
– Nie, niestety, nie. Czasem wydaje mi się, że to by było niezłe wyjście.
Nie potraktował jej słów poważnie. Wiedział, jak bardzo lubi swoje zajęcie, i uważał, że trudno o lepsze.
– Jesteś chora?
Adriana zaprzeczyła powolnym ruchem głowy. Spojrzała mu prosto w oczy z niemą desperacją.
– Nie… – Wzięła głęboki oddech i pomodliła się krótko, by zaakcentować to, co ma mu do powiedzenia. – Jestem w ciąży.
W pokoju na długą chwilę zapadła cisza. Adriana słyszała bicie swego serca i oddech Stevena, który nagle wypuścił ją z objęć i wstał. Na jego twarzy malowała się rozpacz.
– Nie mówisz poważnie, prawda?
– Mówię jak najpoważniej. – Wiedziała, że ta wiadomość będzie dla niego szokiem.
– To znaczy, że mnie oszukałaś, tak?
– Nie – zdecydowanie potrząsnęła głową. – Po prostu tak wyszło.
– To niedobrze. – Rysy jego twarzy stwardniały i Adrianę ogarnął strach. – Jesteś pewna?
– Całkowicie.
– To źle – powiedział spokojnie, choć na jego twarzy malowało się rozczarowanie. – Przykro mi, Adriano. To pech.
– Tak bym tego nie określiła. Mieliśmy w tym udział.
Steven przytaknął ruchem głowy, współczując sobie i jej.
– Będziesz musiała się tym zająć w przyszłym tygodniu.
Jego słowa zmroziły Adrianę. Dla niego było to takie proste: „Zająć się tym”. Ona jednak nie podzielała już jego zdania.
– Co to znaczy?
– Wiesz dobrze. Na litość boską, nie możemy mieć dziecka.
– Dlaczego nie? Nic nie wiem o żadnej dziedzicznej chorobie czy czymś takim… A może planujemy podróż na Księżyc? Czy jest jakiś powód, dla którego nie możemy mieć dzieci?
– Tak, i to bardzo poważny.
Steven sprawiał wrażenie nieugiętego. Mierzyli się wzrokiem przez szerokość sypialni.
– Dawno temu zgodziliśmy się, że nie chcemy mieć dzieci. Sądziłem, że oboje mówimy serio.
– Ale dlaczego nie? Nie ma żadnego istotnego powodu – spojrzała na niego błagalnie. – Mamy dobrą pracę, ułożone życie. Z naszych zarobków bez trudności utrzymamy dziecko.
– Czy wiesz, ile to kosztuje? Wykształcenie, ubrania, lekarstwa. Poza tym to nie w porządku dawać życie nie chcianemu dziecku. Nie, Adriano, to nie w porządku.
Steven był przerażony, a jego przerażenie wzrosło, kiedy się zorientował, że jej nie przekonał. Adriana zdawała sobie sprawę, że jego skrajny pogląd na kwestię potomstwa wynika z biedy, której zaznał w dzieciństwie, lecz przecież ich życie było inne.
– Pieniądze to nie wszystko. Mamy czas, miłość, przyjemny dom i siebie. Czego jeszcze trzeba?
– Trzeba pragnąć dzieci – odpowiedział spokojnie – a ja nie chcę dziecka, Adriano. Nigdy nie chciałem i nie będę chciał. Powiedziałem ci o tym, zanim się pobraliśmy, a jeśli teraz zaczniesz się upierać, nie będę spokojnie na to patrzył. Musisz pozbyć się… – zawahał się na ułamek sekundy -…tej ciąży.
Słowo „dziecko” nie przeszło mu przez gardło.
– A jeśli tego nie zrobię?
– To popełnisz głupstwo. Przed tobą wielka kariera, Adriano, jeśli skoncentrujesz się na pracy, a sama wiesz, że twojego zajęcia nie da się pogodzić z dzieckiem.
– Mogę wziąć półroczny urlop macierzyński, a potem wrócić do pracy. Wiele kobiet tak robi.
– Tak, tylko że potem rezygnują z kariery zawodowej, rodzą kolejne dzieci, zamieniają się w kury domowe. Efekt jest taki, że w końcu zaczynają nienawidzić siebie i dzieci.
Steven ubrał w słowa najgorsze obawy Adriany, mimo to uważała, że warto zaryzykować. Nie chciała rezygnować z dziecka tylko dlatego, że łatwiej go nie mieć. Co z tego, że nie byli milionerami? Dlaczego wszystko musi być tak cholernie doskonałe? I dlaczego mąż nie potrafi zrozumieć jej odczuć?
– Chyba powinniśmy się zastanowić, zanim podejmiemy decyzję, bo potem możemy jej żałować. – Adriana miała przyjaciółki, które po przerwaniu ciąży czuły do siebie wstręt, choć znała też kobiety, na których psychice zabieg nie pozostawił żadnego śladu.
– Uwierz mi, Adriano – odezwał się łagodnym tonem Steven, robiąc krok w jej kierunku – nie będziesz żałować. Kiedy później się zastanowisz, odczujesz ulgę. Ta sprawa może poważnie zagrozić naszemu małżeństwu.
Ta „sprawa” to było ich dziecko. Dziecko, o którego istnieniu Adriana wiedziała dopiero od czterech dni, a już zdążyła je pokochać.
– Przecież tak wcale nie musi być. To zależy tylko od nas. – Jej oczy zalśniły od łez. Przylgnęła mocno do męża. – Steven, proszę, nie każ mi tego robić… proszę…
– Do niczego cię nie zmuszam – odpowiedział gniewnie, chodząc po pokoju niczym zwierzę po klatce. – Mówię tylko, że mamy cholernego pecha. Zastanawiać się, czy dziecko powinno się urodzić, to czyste szaleństwo. Chodzi o nasze życie. Na litość boską, zrób z tym, co trzeba.
– Dlaczego tak się sprzeciwiasz? Dlaczego dziecko uważasz za takie zagrożenie?
– Nie masz pojęcia, co dzieci mogą zrobić z życiem dorosłych. Ja wiem, bo tego doświadczyłem. Moi rodzice nie mieli nic. Matka przez całe moje dzieciństwo chodziła w jednej parze butów. Co mogła, szyła sama. Nosiliśmy te ubrania, dopóki się nie rozpadły. Nie mieliśmy książek ani zabawek. Nie mieliśmy nic oprócz biedy i siebie.
Adriana słuchała, ogarnięta współczuciem. Musiał mieć straszne dzieciństwo, lecz nie chciał zrozumieć, że przecież nie miało nic wspólnego z ich życiem.
– To smutne, co mówisz, ale naszych dzieci taki los nie spotka. Oboje dobrze zarabiamy. Wystarczy dla nas i dziecka na więcej niż wygodne życie.
– Tak ci się wydaje. A co ze szkołą? Ze studiami? Czy wiesz, ile teraz wynosi czesne w Stanfordzie? – Po chwili, niczym zawiedzione dziecko, zapytał: – A co z naszą podróżą do Europy? Nie będziemy mogli sobie na takie rzeczy pozwalać. Przyjdzie nam ze wszystkiego rezygnować, zobaczysz. Czy rzeczywiście jesteś na to przygotowana?
– Nie rozumiem, dlaczego tak pesymistycznie na to patrzysz. A jeśli nawet będziemy musieli z czegoś zrezygnować, Stevenie, to czy dziecko nie będzie tego warte? – Choć milczał, jego oczy powiedziały jej wszystko. Dla niego na pewno nie będzie warte żadnych poświęceń. – Poza tym nie rozmawiamy o planach na przyszłość, tylko o dziecku, które jest, a to zasadnicza różnica. – Przynajmniej dla niej. Nie ulegało wątpliwości, że Steven myśli inaczej.
– Nie rozmawiamy o dziecku, ale o niczym, o kropelce spermy, która połączyła się z jajkiem wielkości mikroskopijnej kropki. Ta kropka to zaledwie możliwość, znak zapytania, szansa. My tej możliwości nie chcemy. Wystarczy, że pójdziesz do lekarza i mu to powiesz. Nic więcej nie musisz robić.
– Naprawdę? – Adriana czuła, jak wzbiera w niej gniew. – Rzeczywiście tylko tyle, Stevenie? Lekarz powie: „Doskonale, Adriano, nie chcesz dziecka” i postawi haczyk w rubryce „Nie”, tak? Ale przecież to nie wszystko. Potem wyciągnie dziecko pompą ssącą i wyskrobie moją macicę. Zabije nasze dziecko! To właśnie oznacza „powiedz mu, że nie chcesz”. A rzecz w tym, że ja chcę mieć dziecko, i to także musisz wziąć pod uwagę. Jest nie tylko twoje, ale i moje, jest nasze, czy ci się, podoba, czy nie. Nie zamierzam się go pozbyć dlatego, że ty tak mówisz.
W trakcie swej przemowy zaczęła szlochać, lecz na Stevenie jej płacz nie zrobił żadnego wrażenia. Przerażony, odrętwiały ze zgrozy, zachowywał się tak, jakby jej nie słuchał.
– Rozumiem – rzekł zimno. – Chcesz powiedzieć, że nie usuniesz ciąży, tak?
– Na razie nie mówię ani tak, ani nie, proszę tylko, żebyś sprawę przemyślał. Ja bym chciała dziecko urodzić.
Sama siebie zaskoczyła tym wyznaniem. A potem przyszło jej do głowy, że musi prosić męża, jakby nie chodziło o ich dziecko, lecz o psa lub kota. To ją przeraziło.
Steven żałośnie kiwał głową. Kiedy wziął żonę za rękę i pociągnął na łóżko, nie zdołała dłużej nad sobą zapanować i znalazłszy się w jego objęciach, wybuchnęła płaczem. Szok, strach, napięcie i zdenerwowanie, które w niej od tygodnia wzbierały, nagle znalazły ujście. Nie mogła się uspokoić.
– Przykro mi, kochanie… Przykro mi, że nam się to przydarzyło… Wszystko będzie dobrze, przepraszam…
Nie była pewna, czy Steven naprawdę to mówi, wystarczało, że ją do siebie tuli. Może zmieni zdanie, kiedy wszystko przemyśli. Adriana liczyła na to, tymczasem jednak walka z nim odbierała jej siły.
– Mnie też jest przykro – odezwała się w końcu. Steven gładził ją po włosach i scałowywał łzy z rzęs i policzków. Powoli rozpiął jej bluzkę, po czym zsunął do kostek szorty i bieliznę, patrząc z podziwem na jej nagie piękne ciało, które ciąża i poród, jak uważał, na zawsze by zdeformowały.
– Kocham cię, Adriano – powiedział miękko. Darzył ją zbyt wielkim uczuciem, żeby spokojnie patrzeć, jak robi głupstwo. Kochał też siebie i życie, jakie prowadzili, to wszystko, do czego dążyli i co osiągnęli. Nie zamierzał pozwolić, by ktokolwiek temu zagroził, a już z pewnością nie dziecko.
Długo całował Adrianę, która oddawała mu pocałunki, myśląc z nadzieją, że w końcu zaakceptował jej decyzję. Kochali się spokojnie i łagodnie. Nadeszła pora na czułość, odłożyli więc na bok kłótnie, każde licząc na zrozumienie drugiej strony. Leżeli potem w swoich objęciach, czując taką bliskość jak nigdy przedtem.
Kiedy obudzili się następnego dnia, minęło już południe. Steven zaproponował, by po śniadaniu i prysznicu poszli popływać. Adriana milczała, gdy pogrążeni w myślach wyszli z domu, trzymając się za ręce. Dostępny dla wszystkich mieszkańców osiedla basen tego dnia świecił pustkami. Było słoneczne majowe popołudnie, ludzie więc pojechali na plażę, z wizytą do przyjaciół lub niewidoczni dla innych nago opalali się na swoich balkonach.
Steven wykonywał okrążenie za okrążeniem, Adriana zaś po niedługim czasie spędzonym w wodzie położyła się na słońcu i zapadła w drzemkę. Nie chciała rozmawiać o dziecku, przynajmniej nie teraz. Miała nadzieję, że Steven w końcu ochłonie i przywyknie do nowej sytuacji. Ona też musiała przywyknąć, wiedziała jednak, że jego będzie to więcej kosztować.
– Gotowa do powrotu? – zapytał Steven. Minęła już piąta. Tego popołudnia prawie ze sobą nie rozmawiali ani na temat dziecka, ani na żaden inny.
W domu Adriana wzięła prysznic i zajęła się obiadem, a Steven włączył płytę. Pragnęła spędzić z mężem spokojny wieczór. Mieli wiele do przemyślenia.
– Czujesz się dobrze? – zapytał, gdy przygotowywała makaron i zieloną sałatę.
– Tak, jestem tylko trochę zmęczona – odpowiedziała łagodnie.
Steven pokiwał głową.
– W przyszłym tygodniu, jak sprawa zostanie załatwiona, poczujesz się lepiej.
Adriana nie mogła uwierzyć własnym uszom. Wstrząśnięta wpatrywała się w Stevena.
– Jak możesz tak mówić? – Z przerażeniem uświadomiła sobie, że mąż nad niczym się nie zastanawiał. Był tak samo nieugięty jak przedtem.
– Adriano, w tej chwili to tylko problem fizjologiczny. Powoduje, że czujesz się źle, więc trzeba mu zaradzić, ot co. Powinnaś na to patrzeć w tych kategoriach.
– Jak możesz tak mówić! Jak możesz być taki bezduszny!… – Nie zamierzała wspominać o dziecku tego wieczora, teraz jednak, gdy sam zaczął, podjęła rękawicę. – Na Boga, to jest nasze dziecko! – zawołała i do oczu napłynęły jej łzy. Była z tego powodu zła na siebie. Rzadko płakała, lecz teraz nie mogła znieść obojętności i nieczułości Stevena.
– Nie zrobię tego – oświadczyła niespodziewanie, zostawiła obiad na stole w kuchni i pobiegła do sypialni. Minęła godzina, zanim Steven przyszedł, by kontynuować rozmowę. Usiadł obok niej na łóżku i odezwał się łagodnie:
– Adriano, musisz iść na zabieg, jeśli nasze małżeństwo coś dla ciebie znaczy. W przeciwnym razie zniszczysz wszystko.
Pomyślała, że bez względu na to, jak postąpi, rezultat będzie taki sam: jeśli nie urodzi tego dziecka, do końca życia nie opuści jej poczucie straty, jeśli urodzi, Steven być może nigdy jej nie wybaczy.
– Chyba nie jestem w stanie… – odparła i ukryła twarz w poduszce.
– Czemu chcesz tak głupio zrobić? Dziecko zrujnuje nasze małżeństwo. I zobaczysz, że stracisz pracę.
– Nie dbam o pracę – oświadczyła porywczo, istotnie bowiem na pracy zależało jej o wiele mniej niż na dziecku. Sama się dziwiła, że tak szybko zaczęło tyle dla niej znaczyć.
– Opowiadasz bzdury – obruszył się Steven, któremu się zdawało, że w ciągu nocy żona stała się inną osobą.
– Mówię prawdę… Ale nie chcę zniszczyć naszego małżeństwa – powiedziała ze smutkiem, odwracając się do niego.
– Adriano, jednego jestem pewien: nie chcę mieć dziecka.
– Możesz zmienić zdanie. To się ludziom zdarza – rzekła z nadzieją, lecz on tylko potrząsnął głową.
– Nie. Nie chcę mieć dzieci. Nigdy nie chciałem ani nie będę chciał, a ty przedtem też uważałaś, że to w porządku, prawda?
Po chwili wahania Adriana zdecydowała, że powie mu, co w głębi duszy zawsze myślała.
– Sądziłam, że może w końcu… to znaczy… gdybym nie zaszła w ciążę, nadal bym tak uważała, ale w tej sytuacji… Myślałam, że może… Nie wiem, Stevenie. Nie prosiłam o to, ale skoro przytrafiło się nam dziecko, jak możesz jednym ruchem wymieść je z naszego życia i nawet się nie zastanowić? – Dla niej było to straszne.
– Ponieważ dzięki temu nasze życie będzie lepsze. Ty znaczysz dla mnie więcej niż dziecko.
– Przecież mógłbyś kochać nas oboje – błagała, jej słowa wszakże trafiały w próżnię.
– Nie, w moim życiu nie ma miejsca dla dziecka, jest wyłącznie dla ciebie. Nie mam ochoty konkurować z dzieckiem o twoją uwagę. Moi rodzice w ciągu dwudziestu lat nie powiedzieli do siebie więcej niż dwa słowa. Nigdy nie mieli czasu, energii ani uczuć. Wszystko się w nich wypaliło. Kiedy dorośliśmy, nic z nich nie pozostało. Byli jak dwoje starych, zużytych, skończonych, martwych ludzi. Czy tego pragniesz?
– Jedno dziecko tego nie spowoduje – rzekła spokojnie, po raz kolejny ponawiając swą prośbę, lecz bez skutku.
– Nie zamierzam ryzykować – odparł drżącym głosem, patrząc jej w oczy. – Pozbądź się tego.
Odpowiedziawszy, zszedł na dół, by uciec od niej i groźby, którą w sobie nosił.
Adriana długo o tym myślała, czekając na jego powrót. Wiedziała, że jeśli zrezygnuje z dziecka, na zawsze straci istotną część swojego „ja”.