Nazajutrz pojechali do San Francisco. Po drodze zatrzymali się w Carmelu, malowniczo położonym miasteczku pełnym straganów i sklepików, w których śmiejąc się i żartując wybierali dla chłopców różne drobiazgi. Za wszystko płaciła Adriana. Bill nie podzielał ich ożywienia. Prawie się nie odzywał, pogrążony w myślach, wspominając poprzednią noc i zadając sobie pytanie, czym Adriana tak bardzo się martwi i dlaczego jest tak pewna, że nie będzie chciał z nią być. Wiedział, że ma to związek z jej małżeństwem lub rozwodem, i zastanawiał się, co przed nim ukrywa.
Kiedy dotarli do San Francisco, poczuł się lepiej. Poszli do Fisherman’s Wharf, przejechali się kolejką, odwiedzili Ghirardelli Square i przystawali przy każdej turystycznej atrakcji. Spędzone tam dwa dni były dość męczące, toteż Adriana wyglądała blado, gdy wreszcie ruszyli do doliny Napa.
– Dobrze się czujesz? – zapytał łagodnie Bill, odrywając wzrok od szosy.
Wyjeżdżali właśnie z miasta. Adriana zaproponowała, że go zmieni przy kierownicy, lecz odmówił, wolał bowiem, aby odpoczywała i w spokoju podziwiała widoki Sonomy. Mijali łąki pełne dzikich kwiatów i winnice, pastwiska ze stadami krów, owiec i koni, piękne wysokie drzewa rosnące wzdłuż pobocza, a kiedy droga zakręciła, w oddali pojawiły się wzniesienia.
– Wyglądasz na zmęczoną.
Martwił się o nią, bo szybko się męczyła i bywała blada, chociaż rzadko narzekała. Poza tym jednak sprawiała wrażenie zdrowej, dużo jadła i zawsze była w doskonałym nastroju. Po rozmowie, którą odbyli drugiego wieczora, Bill uważał, by się zanadto do niej nie zbliżać ani nie poruszać poważnych tematów. Adriana znała już jego uczucia i odnosił wrażenie, że je odwzajemnia, lecz coś ją hamowało. Postanowił dać jej czas, aby mogła rozwiązać swoje problemy. Jednego tylko był pewien: że nie chce jej stracić.
Do Adama i Tommy’ego odnosiła się nadzwyczaj ciepło. Chłopcy jeszcze z żadną przyjaciółką Billa nie czuli się tak dobrze. Droczyli się z nią bez litości, a Tommy uwielbiał ją łaskotać, bawić się jej włosami i wdrapywać na kolana w dowód swej wielkiej sympatii. Billowi przyszło na myśl, że wyglądają jak zwyczajna rodzina.
W Napie czekał na nich przytulny wiktoriański zajazd.
Najpierw odwiedzili kilka winiarni, a po południu, kiedy panował upał i pięknie świeciło słońce, wybrali się do Calistogi, by przelecieć się szybowcem. Adriana nie poleciała z nimi, nie dała się też namówić na rundkę balonem, który Bill wynajął, żeby pokazać synom dolinę o zachodzie słońca – zdecydowanym tonem oświadczyła, że boi się wysokości, i nikt jej nie zdołał przekonać do zmiany zdania. Bill wyczuwał, że strach niewiele ma tu do rzeczy, o nic jednak nie pytał. Chłopców rozczarowała jej decyzja, Adriana więc, pragnąc ich udobruchać, stroiła sobie żarty z własnych lęków. Nazajutrz incydent poszedł w niepamięć, oni zaś ruszyli na północ.
Prowadzili na zmianę, co kilka godzin zatrzymując się na postój, ponieważ Adriana oświadczyła, że cała sztywnieje, jeśli długo nie może rozprostować nóg. Pierwszy przystanek zrobili w Nut Tree, gdzie dla chłopców wielkim przeżyciem okazała się przejażdżka pociągiem, następny w Placerville.
Nad Tahoe dotarli w piątkowe popołudnie. Górskie powietrze było chłodne i czyste, ponad szczytami gór po lazurowym niebie goniły maleńkie białe obłoki. Widoczność była doskonała.
Bez kłopotów znaleźli zarezerwowane dla siebie miejsce na kempingu. Bill rozstawił namioty. Większy przeznaczony był dla niego i chłopców, mniejszy, kupiony specjalnie na tę wyprawę, dla Adriany. Tommy natychmiast oświadczył, że chce spać razem z nią, bardzo jej tym pochlebiając. Wszyscy trzej wspaniale się do niej odnosili, aż czasem się wstydziła, zdawało jej się bowiem, że na to nie zasługuje. Popadała niemal w obłęd ważąc wszystkie za i przeciw, myśląc, jak wiele Bill i jego synowie dla niej znaczą, i wiedząc, że w pewnej chwili będzie musiała się wycofać, bo jeśli chce mieć dziecko, nie może się angażować w związek z Billem. Mimo to nie potrafiła się z nim rozstać. Pragnęła z nim rozmawiać, cieszyć się jego towarzystwem i czuć blisko siebie jego ciepło. Łapała się na tym, że przystaje obok niego, że niby przypadkiem ociera dłoń o jego rękę, że marzy, by raz jeszcze poczuć jego dłonie na twarzy i usta na swoich wargach. A mogła tylko patrzeć na niego i myśleć, jak dobrze by było, gdyby wszystko potoczyło się inaczej. Żałowała, że ojcem dziecka, które nosi, nie jest Bill, że życie tak się z nimi obeszło i że w ogóle wyszła za Stevena.
– O czym myślisz?
Stała bez ruchu, zapatrzona w lasy. Bill bacznie ją obserwował. Martwił go smutek malujący się na jej twarzy, podobnie jak pojawiająca się czasami bladość.
– O niczym – odparła, nie chcąc zdradzić mu swych myśli. – Tak sobie marzyłam.
– Nieprawda, o czymś myślałaś. Taka byłaś smutna… – rzekł i przelotnie musnął jej dłoń. Musiał ciągle się pilnować, rozumiał, że nie powinien jej dotykać, a to nie było łatwe. Pragnął jej znowu powiedzieć, jak bardzo ją kocha, lecz zdawał sobie sprawę, że musi poczekać, aż będzie gotowa, by to usłyszeć.
Wrócił do rozstawiania namiotów, w czym dzielnie pomagał mu Adam. Kiedy skończyli, Tommy z ojcem zajęli się dalszym „rozbijaniem obozu”, Adam zaś z Adrianą poszli po sprawunki. Kupili steki, które Bill miał usmażyć, hot dogi, słodycze i mnóstwo smakołyków na śniadanie. Adriana z przerażeniem zaczynała sobie uzmysławiać, że właściwie oddają się głównie obżarstwu. Jej talia dość znacznie się poszerzyła. W ciągu tego tygodnia niemal wszystkie ubrania, które zabrała, zrobiły się za ciasne. Nie przytyła aż tak bardzo, tyle że radykalnie zmieniła się jej figura. Już w pierwszy wieczór nad jeziorem musiała pożyczyć od Billa obszerny sweter. Nie miał nic przeciwko temu, najwyraźniej nie zauważywszy przyczyny, za co Adriana dziękowała Bogu. Wciąż nie chciała, aby się dowiedział o ciąży, i bez ustanku się głowiła, w jaki sposób zerwie ich znajomość po powrocie do domu. Nie mogła przecież krzywdzić Billa podtrzymując tę znajomość, skoro spodziewała się dziecka. To by nie było uczciwe. Później, gdy dziecko się urodzi, pewnie będą się widywać, ale pod warunkiem, że ich kontakty ograniczą się do czysto przyjacielskich. A może gdyby wiedział o jej stanie, przeszedłby nad tym do porządku?… Adriana nie potrafiła przestać o tym myśleć, Bill zaś widział, że coś ją gryzie.
– Znowu to robisz – szepnął, gdy wieczorem po doskonałej kolacji siedzieli przy ognisku. Chłopcy śpiewali, aż zmorzył ich sen. Obaj ułożyli się do snu w namiocie Billa, choć Tommy przysiągł, że następnej nocy przeniesie się do Adriany.
– Co robię? – zapytała, siedząc obok niego i patrząc w zamyśleniu w ogień. Wieczór był naprawdę uroczy.
– Myślisz o czymś, co cię bardzo trapi. Co jakiś czas masz smutne oczy. Szkoda, że nie chcesz mi powiedzieć, o co chodzi… – Było mu przykro, że chwilami się przed nim zamyka, choć poza tym byli przecież tak blisko jak nigdy dotąd.
– Niczym się nie martwię – odparła mało przekonywająco.
– Chciałbym ci wierzyć – rzekł z powątpiewaniem w głosie.
– W życiu nie byłam taka szczęśliwa.
Spojrzała mu prosto w oczy. Wiedział, że mówi prawdę, lecz równocześnie zdawał sobie sprawę, że jakiś problem ciągle zaprząta jej głowę. Adriana tymczasem myślała o przyszłości. Martwiła się, czy poradzi sobie z opieką nad dzieckiem, i jak to będzie, gdy podczas porodu zostanie zupełnie sama, bez nikogo, kto by ją wspierał. Wraz z rozwojem ciąży jej niepokój przybierał na sile, jednocześnie nie chciała stracić Billa, choć wiedziała, że to nastąpi, kiedy mu powie o dziecku. Na myśl o tym w jej oczach pojawiły się łzy. Bill dostrzegł je i bez słowa przytulił ją mocno.
– Jestem przy tobie, Adriano… Tak długo, jak długo będziesz mnie potrzebować.
– Dlaczego jesteś dla mnie taki dobry? – rzekła przez łzy. – Nie zasługuję na to.
– Nie mów tak.
Czuła się wobec niego winna. Wiedziała, że źle robi, zatajając przed nim prawdę, lecz nie mogła postąpić inaczej. Co miała mu powiedzieć? Że zaczyna go kochać, chociaż jest w ciąży ze Stevenem? Jakżeby mogła?! Nieoczekiwanie wybuchnęła śmiechem, tak absurdalna i dziwaczna wydała jej się ta sytuacja.
– Gdzie byłeś kilka lat temu? – zapytała wesoło.
– Jak zwykle robiłem z siebie głupca. Ale lepiej późno niż wcale.
Problem polegał na tym, że było już za późno. Adriana pokiwała głową. Długo jeszcze siedzieli przy ognisku, trzymając się za ręce i patrząc w ogień. Tym razem Bill jej nie pocałował. Bardzo tego pragnął, ale nie chciał jej denerwować.
W końcu zaproponował, by poszli już spać. Odprowadziwszy ją do namiotu, wsunął się do swojego śpiwora. Po minucie dobiegły go jakieś szmery i w wejściu do namiotu ujrzał wystraszoną twarz Adriany.
– Co się stało? – spytał zaniepokojony.
– Nie wiem – szepnęła nerwowo. – Usłyszałam jakiś hałas w moim namiocie. Ty też go słyszałeś?
Potrząsnął głową. Już prawie spał, gdy się zjawiła.
– Nie ma się czego bać. To chyba kojoty.
– A może niedźwiedź?
Uśmiechnął się rozbrojony. Już chciał powiedzieć, że to nie jeden niedźwiedź, a dziesięć, lepiej więc niech wejdzie do jego śpiwora, bo tu będzie bezpieczna, ale się powstrzymał.
– Nie sądzę. Poza tym niedźwiedzie w tej okolicy są całkiem oswojone. – Z wyjątkiem sporadycznych wypadków, gdy atakują, ale to najczęściej zdarza się wówczas, gdy ktoś je prowokuje. Adriana zaś prowokowała wyłącznie Billa, stojąc nad nim w swoich dżinsach i jego swetrze.
– Chcesz spać z nami? Będzie trochę ciasno, ale chłopcy na pewno bardzo się ucieszą.
Skinęła głową, wyglądając jak mała dziewczynka. Bill z uśmiechem patrzył, jak mości się obok niego w swoim śpiworze. Zasnęła, trzymając go mocno za rękę, on zaś długo leżał i patrzył na nią.