W godzinę po wyjściu Billa Adrianę obudziły pielęgniarki, które przyszły sprawdzić jej samopoczucie. Dziecko wciąż spało, jej zaś poza lekkimi skurczami nic nie dolegało. Stwierdziwszy, że wszystko w porządku, pielęgniarki zostawiły ją samą. Adriana długo leżała, zastanawiając się, co powinna teraz zrobić. Musiała zadzwonić w dwa miejsca, a pora wydawała jej się równie dobra jak każda inna. Przypatrując się śpiącemu synkowi, miała wrażenie, że jest naładowana elektrycznością. To był najbardziej podniecający i najszczęśliwszy dzień w jej życiu. Chciała się nim podzielić z innymi ludźmi.
Najpierw zatelefonowała do Connecticut. Rozmowa była trudna, choć dobra nowina trochę ją ułatwiła.
– Dlaczegoś mi nie powiedziała? – zapytała matka, poruszona wieścią o przyjściu na świat kolejnego wnuka. – A może coś z nim nie tak?
Tylko taki powód milczenia córki przyszedł jej do głowy. Trudno się jednak dziwić, skoro od ślubu ze Stevenem raczej chłodne stosunki panowały między Adrianą a jej rodzicami, którzy nie ukrywali, że nie lubią zięcia. Być może słusznie źle go oceniali, lecz ich nastawienie trwale wpłynęło na rozluźnienie kontaktów z córką.
– Wybacz, mamo, ale moje sprawy trochę się skomplikowały. Steven odszedł ode mnie w czerwcu, tyle że… no cóż, myślałam, że wróci, i wcześniej nie chciałam mówić wam o dziecku… Teraz widzę, że to chyba nie było zbyt mądre.
– I mnie się tak wydaje. – Na długą chwilę zapadła cisza. – Płaci ci alimenty?
Adrianie wydało się dziwne, że matka tylko o to pyta.
– Nie, nie chciałam.
– Będzie się ubiegał o opiekę nad dzieckiem?
– Nie – odparła Adriana krótko, postanowiła bowiem oszczędzić rodzicom szczegółów. Zdecydowała także, że nie powie nic o Billu, bo matka mogłaby pomyśleć, że Steven odszedł, ponieważ ona miała romans. Na to wszystko będzie czas później. Teraz chciała tylko powiedzieć jej o dziecku.
– Jak długo zostaniesz w szpitalu? – Matkę interesowały wyłącznie fakty.
Adriana czuła, że dzieli je dystans nie do przebycia, którego nie potrafi zmniejszyć nawet to, że teraz obie doświadczyły już macierzyństwa.
– Chyba do jutra. Albo dłużej… Jeszcze nie wiem.
– Zadzwonię do ciebie, jak wrócisz do domu. Numer masz ten sam? – zapytała, co było o tyle niecodzienne, że rzadko, bo rzadko, ale zazwyczaj Adriana dzwoniła do matki, a nie na odwrót.
– Tak. – Po sprzedaży mieszkania przeniosła swój numer do Billa, co było znacznie prostsze od wyjaśniania wszystkim sytuacji. – Zadzwonię do ciebie, mamo.
– Dobrze… I gratuluję… – Jej ton wskazywał, że nadal nie wie, co o tym wszystkim sądzić.
Po telefonie do rodziców Adriana posmutniała, pocieszała się tylko, że przynajmniej spełniła swój obowiązek.
Następna rozmowa była jeszcze trudniejsza. Jakiś czas temu z trudem udało jej się wyciągnąć numer telefonu Stevena od adwokata, który poradził, by raczej z niego nie korzystała. Wyjęła teraz z torebki kalendarzyk, odszukała numer i wykręciła go, lewą ręką tuląc do siebie synka. Spojrzała na niego. Sam był taki śliczny, słodki i spokojny! Spełniał dokładnie jej marzenia, a nawet je przerastał. Pojawił się na świecie przed zaledwie czterema godzinami, a już miała wrażenie, że jest z nią od zawsze.
– Halo? – rozległ się w słuchawce znajomy głos, Adriana jednak nie słyszała go od miesięcy, toteż nagle poczuła się niezręcznie.
– Halo… Cześć, Steven, mówi… mówi Adriana. Przepraszam, że dzwonię – zamilkła, Steven także nic nie mówił. Nie rozumiał, dlaczego Adriana nagle chce z nim rozmawiać, nie pojmował też, w jaki sposób zdobyła jego zastrzeżony numer.
– Po co dzwonisz? – zapytał po długiej chwili, dając jej wyraźnie do zrozumienia, że nawet do tego nie ma prawa. Adriana poczuła, że zaczynają drżeć jej ręce.
– Wydawało mi się, że powinieneś wiedzieć… Urodziłam dzisiaj chłopczyka. Waży osiem funtów i czternaście uncji. – Kiedy i tym razem odpowiedziała jej cisza, poczuła się jeszcze bardziej głupio. – Przepraszam, chyba nie powinnam była dzwonić… Myślałam tylko…
– Jest zdrowy? – odezwał się w końcu Steven. To samo chciała wiedzieć jej matka, Adrianie zaś pytanie owo wydawało się obraźliwe.
– Tak, jest zdrowy – odparła spokojnie. – Naprawdę jest prześliczny.
– A ty dobrze się czujesz? – zapytał z wahaniem. – Bardzo ciężko było?
Wreszcie przypominał mężczyznę, którego kiedyś znała.
– Nie, nie bardzo. – Nie zamierzała mu tłumaczyć, jak było naprawdę.
Poród okazał się trudniejszy, niż przypuszczała, mimo to teraz, gdy było już po wszystkim, a w jej ramionach leżał Sam, wcale nie wydawał się taki straszny.
– Warto było – rzekła, po czym niepewnie dodała: – Dzwonię, bo… myślałam… Wiem, że podpisałeś te dokumenty, ale jeśli chcesz, możesz go zobaczyć. Postanowiłam nie odbierać ci tej szansy. – Na taką wielkoduszność wiele kobiet nie potrafiłoby się zdobyć, lecz Adriana do nich nigdy nie należała. – Oczywiście nie oczekuję, żebyś… Myślałam tylko, że dam ci znać, na wypadek gdybyś… – Jej głos zamarł.
– Chciałbym go zobaczyć – zabrzmiało ostro w jej uszach.
Zaskoczył ją. Nigdy tak naprawdę nie oczekiwała, że Steven skorzysta z jej oferty.
– Gdzie jesteś?
– W szpitalu Cedars-Sinai.
– Wpadnę przed południem – zapowiedział, po czym dziwnie smutnym tonem zapytał: – Wybrałaś już imię?
Po policzkach Adriany potoczyły się łzy. Tego się nie spodziewała. Zachowanie Stevena wytrąciło ją z równowagi. Od tak dawna nie wykazywał najmniejszego zainteresowania jej osobą, a teraz nagle chce zobaczyć syna!
– Na imię ma Sam – szepnęła.
– Ucałuj go ode mnie. Zobaczymy się później.
Jego słowa jeszcze bardziej ją rozstroiły. Steven mówił teraz inaczej, miękko i ze smutkiem. Nagle ogarnęła ją obawa przed jego wizytą. Całe przedpołudnie o tym myślała, tuląc smacznie śpiącego synka, który nawet się nie poruszył. Dochodziła już pora lunchu, kiedy usłyszała, że ktoś otwiera drzwi. Podniosła głowę i zobaczyła Stevena, opalonego i przystojniejszego niż kiedykolwiek. Włosy miał dłuższe niż dawniej, ubrany był w szare spodnie, niebieską koszulę i marynarkę. W ręku trzymał ogromny bukiet herbacianych róż.
– Witaj, Adriano. Mogę wejść? – zapytał, stojąc niepewnie w progu.
Adriana skinęła głową, usiłując powstrzymać się od płaczu, lecz jej wysiłki okazały się daremne. Łzy spłynęły jej po twarzy, gdy wolnym krokiem zbliżał się ku niej. Przypomniała sobie, jak bardzo kiedyś go kochała, jak wielkie nadzieje żywiła przekonana, że ich małżeństwo trwać będzie wiecznie, i jak bardzo czuła się samotna i opuszczona, kiedy odszedł.
Steven z początku widział tylko ją i dopiero stanąwszy przy łóżku, zauważył dziecko zawinięte w błękitny kocyk. Różowa twarzyczka Sama wyglądała jak drogocenny pączek róży należący tylko do Adriany.
– O Boże… – Steven nie odrywał wzroku od syna. – Czy to on?
Adriana potaknęła, śmiejąc się przez łzy z tego niemądrego pytania.
– Prawda, że jest śliczny?
Steven kiwnął głową, ze łzami w oczach patrząc na swoje dziecko i kobietę, która je urodziła.
– Jakim ja byłem głupcem…
Dokładnie takie słowa słyszała Adriana w marzeniach, nigdy się jednak nie spodziewała, że usłyszy je naprawdę. Już nie starała się ukrywać, że płacze. Żałowała, że Steven dopiero teraz zrozumiał swój błąd, ale przecież nikt nie był w stanie wyperswadować mu tej decyzji. Nawet jego adwokat nic nie osiągnął.
– Chyba po prostu się przestraszyłeś.
– To prawda. Nie mogłem sobie wyobrazić, że poświęcam się dla dzieci. I dalej nie mogę – odparł szczerze, choć widok Sama zrobił na nim duże wrażenie. Jego syn. Jego dziecko. – Jest prześliczny… – powiedział cicho, wpatrując się w dziecko. W końcu spojrzał Adrianie w oczy, lecz w jego wzroku nie było czułości. – Ostatnie miesiące musiały być dla ciebie bardzo trudne. – Adriana kiwnęła głową. Nie zamierzała mówić mu o Billu. To nie była jego sprawa. – Gdzie mieszkasz?
Dziwne było, że pytał o to po tak długim czasie. Dotąd go nie obchodziło, co się z nią dzieje. A czy teraz jego zainteresowanie było szczere czy udawane?
– Na drugim końcu osiedla – odrzekła wymijająco.
Steven pomyślał, że kupiła coś skromniejszego za pieniądze ze sprzedaży ich mieszkania.
– To dobrze. – Popatrzył na syna i lekko dotknął jego rączki. – Jest taki mały…
– Waży prawie dziewięć funtów.
Steven nie zareagował na tę gwałtowną obronę, z zachwytem wpatrzony w śpiące niemowlę. Sam wydawał mu się podobny do Adriany, choć równocześnie widać było, że ten człowieczek będzie inny. Adriana z wahaniem spojrzała na Stevena. Ręce wciąż jej drżały ze zdenerwowania, jakie przeżyła na jego widok.
– Chciałbyś go potrzymać?
Na twarzy Stevena pojawił się przestrach, zaraz jednak skinął głową i wyciągnął ręce, zaskakując tym siebie i ją. Adriana podała mu dziecko. W końcu był to jego syn i dlatego do niego zadzwoniła. Chciała się ostatecznie przekonać, jakie żywi do niej uczucia, chciała dać mu ostatnią szansę pokochania dziecka, które odrzucił. Położyła zawiniątko w jego ramionach i tłumiąc szloch patrzyła, jak Steven w niemym podziwie przygląda się śpiącemu Samowi. Usiadł sztywno na krześle przy łóżku, lekko przestraszony, jakby się spodziewał, że dziecko rzuci się nań, aby go pogryźć.
Kiedy tak w milczeniu siedzieli, naraz otworzyły się drzwi i do pokoju wszedł Bill z ogromnym bukietem kwiatów, pękiem balonów i wielkim błękitnym misiem, którego niezgrabnie ustawił w progu. W tym momencie Steven wstał i pochylił się nad łóżkiem, by oddać Adrianie dziecko. Bill ze swego miejsca zobaczył wzruszającą scenę połączenia skłóconej rodziny. Adriana podniosła na niego przestraszony wzrok. U jej boku stał Steven, jakby nigdy jej nie porzucił. Po raz pierwszy rozległ się głośny płacz dziecka, jakby Sam wyczuł, że stało się coś okropnego.
– Och… przepraszam… Widzę, że to nie jest najlepsza pora na wizytę – rzucił w przestrzeń Bill. Nie patrzył Adrianie w oczy z obawy przed tym, co może w nich zobaczyć.
– Nie, nie, wejdź – zaprosiła go niepewnie Adriana. – To jest Steven Townsend, mój… – słowa uwięzły jej w gardle. Już miała powiedzieć „mój mąż”.
Twarz Billa pobladła. Adriana pragnęła błagać go, by został, bo Steven i tak zaraz idzie, lecz nie potrafiła. Steven zaś wrogo wpatrywał się w Billa, który ruszył do wyjścia nie czekając na wyjaśnienie.
– Wpadnę później.
– Nie… Bill…
Jednakże Bill biegł już korytarzem z gardłem ściśniętym w żelaznym uścisku. Tak samo czuł się przed laty, gdy Leslie oświadczyła, że nie przeprowadzi się do Kalifornii. Jego los zatoczył koło. Znowu przeżywał ten sam ból, stratę, smutek, samotność… Tym razem wszakże nie zamierzał poddać się bez walki.
Steven bacznie przyglądał się znękanej Adrianie.
– Kto to był? – spytał zirytowany, że im przeszkodzono.
– Przyjaciel – odparła cicho Adriana. Spostrzegła, że Steven nagle się rozgniewał, choć oboje wiedzieli, że nie miał do tego prawa. Na jego twarzy pojawił się wyraz powagi. Od jej telefonu i od chwili gdy zobaczył dziecko, wiele zdążył przemyśleć.
– Jestem ci winien przeprosiny – powiedział.
Adriana z bólem myślała, co musi czuć Bill. Sytuacja wymknęła jej się spod kontroli. Już dawno zaplanowała sobie, że po porodzie stanie twarzą w twarz ze Stevenem. Kiedy zaproponował, że przyjdzie natychmiast, bardzo się ucieszyła. Chciała jak najszybciej mieć to za sobą, pragnęła zakończyć wreszcie ten stan zawieszenia, w jakim oboje z Billem trwali, lecz raptem wszystko stanęło na głowie. Nie wiedziała, jak uspokoić płaczące dziecko, wezwała więc pielęgniarkę, która je zabrała. Gdy zostali sami, spojrzała z gniewem na Stevena.
– Przepraszam, jeśli cię skrzywdziłem, Adriano.
Nagle przed oczyma stanął jej tamten wieczór w Le Chardonnay, kiedy była w szóstym miesiącu ciąży, a Steven ją zignorował.
– Ostatnie pół roku musiało być dla ciebie bardzo trudne – ciągnął.
Słowa te nawet w części nie odzwierciedlały tego, co przeżyła. Nie wiedziała, jak by sobie poradziła, gdyby nie Bill.
– Ale mnie też nie było łatwo – poskarżył się naraz Steven.
Adriana ledwo własnym uszom wierzyła. Przecież to on wystąpił o rozwód! On nie chciał dziecka!… Uświadomiła sobie, że to, co Steven uczynił, wciąż budzi w niej gniew. Zranił ją i nie wiedziała, czy kiedykolwiek zdoła mu wybaczyć.
– Zachowałaś się wobec mnie parszywie. W pewnym sensie była to jawna zdrada – kontynuował Steven swój wywód, Adriana zaś nie mogła oderwać od niego wzroku. Był takim samym egoistą jak zawsze. – Ale… dla dobra mojego syna… naszego dziecka… chyba będę gotów ci to wybaczyć.
Słuchała go z niedowierzaniem. Gotów był jej wybaczyć!…
– Bardzo to uprzejme z twojej strony i doceniam twoją wielkoduszność – odezwała się cicho, z trudnością wymawiając słowa. – Tyle że nie tylko ty czujesz się skrzywdzony. Przykro mi, jeśli zajście w ciążę odebrałeś jako zdradę, ale pamiętaj, że to ty mnie porzuciłeś, jak nosiłam Sama. Zerwałeś ze mną kontakty, zabrałeś wszystkie nasze meble, wyrzuciłeś mnie z naszego domu, rozwiodłeś się ze mną i zrzekłeś się praw do naszego dziecka. Nawet nie chciałeś ze mną rozmawiać, kiedy do ciebie dzwoniłam – wyliczała Adriana, stwierdzając w duchu, że czyny Stevena składają się na całkiem imponującą listę.
– Mimo to – rzekł Steven, ignorując wszystko, co powiedziała – uważam, że dla dobra dziecka powinniśmy znowu być razem.
– Mówisz poważnie?
Przyglądała mu się z przerażeniem. Inaczej to sobie wyobrażała, niezależnie od tego, jak bardzo chciała być wobec niego uczciwa. Steven okazywał jeszcze większy brak wrażliwości niż kiedykolwiek. Jak wszystko inne w życiu, także dziecko chciał wykorzystać do zaspokojenia własnej próżności. Teraz, kiedy je zobaczył i stwierdził, że jest ładne i zdrowe, że to w dodatku syn, gotów był ewentualnie wrócić do Adriany, która co prawda taką właśnie szansę pragnęła mu dać, oczekiwała wszakże z jego strony szczerego uczucia do dziecka. Nie spodziewała się, że będzie ją kochał, oczekiwała raczej czułości i dobroci, może żalu, wyrzutów sumienia, odrobiny uczciwości i opieki. Nagle zdała sobie sprawę, że to, czego szukała w Stevenie, znalazła w Billu.
– Steven, ty chyba nic nie rozumiesz – ciągnęła. – Odszedłeś, bo nie obchodziłam cię ani ja, ani dziecko. Porzuciłeś nas, pamiętasz? Zadzwoniłam dzisiaj do ciebie tylko dlatego, że chciałam mieć czyste sumienie, bo mógłbyś kiedyś żałować, że nawet nie widziałeś własnego dziecka. Dałam ci tę szansę, ale tobie to jest obojętne, ty o nikogo nie dbasz! Cokolwiek robisz, robisz bezdusznie. Masz czelność mówić, że cię zdradziłam, bo tak naprawdę zajęty jesteś wyłącznie sobą. Nawet nie wiem, czy dziecko obudziło w tobie jakieś uczucia i czy kiedykolwiek obudzi. W gruncie rzeczy oboje wcale się dla ciebie nie liczymy. Dowiedziałeś się po prostu, że urodził się twój syn, i to wywarło na tobie wrażenie, ot co! Ale kim on jest dla ciebie?… Jak wiele znaczy?… Co jesteś gotów mu dać?…
– Dom, jedzenie, wykształcenie, zabawki… – odparł zirytowany tym przesłuchaniem Steven. Nic więcej nie przychodziło mu na myśl.
Adriana potrząsnęła głową. Nie zdał egzaminu i nigdy mu się to nie uda. Właśnie o tym musiała się przekonać. Była zadowolona, że do niego zadzwoniła.
– Zapomniałeś o czymś bardzo ważnym.
Steven zastanawiał się chwilę, patrząc to na nią, to na dziecko, lecz bez rezultatu. Jego przyciągająca uwagę powierzchowność kryła wewnętrzną pustkę.
– Zapomniałeś o miłości. Jest ważniejsza od domu, jedzenia, wykształcenia czy czego tam jeszcze. Znaczy więcej niż komputery, rakiety do tenisa, meble, stereo, luksusowe mieszkania, atrakcyjne zawody. Miłość! O tym jednym zapomniałeś w naszym małżeństwie. Gdybyś mnie kochał, nie porzuciłbyś mnie i dziecka.
– Kochałem cię… To ty mnie nie kochałaś. Złamałaś obietnicę, że nigdy nie będziesz mieć dzieci. – Steven mówił poważnie. Naprawdę tak myślał.
– Nic na to nie mogłam poradzić – chłodno rzekła Adriana. – I nie jest mi przykro.
– Powinno ci być – powiedział ze smutkiem – bo przez ciebie cierpiałem.
– Ty cierpiałeś przeze mnie? – zdumiała się Adriana.
Steven chodził po pokoju, zerkając na ogromnego misia, którego Bill zostawił tuż za progiem.
– No przecież mnie zdradziłaś, może nie? Powinnaś być mi wdzięczna, że dla dobra dziecka jestem gotów ci przebaczyć.
Adriana patrzyła na niego oczyma szeroko otwartymi ze zdumienia.
– Cóż, nie jestem ci wdzięczna – odparła ostro, po czym zadała mu najważniejsze z wszystkich pytań: – Steven, czy ty kochasz naszego syna? Czy naprawdę go kochasz?… Czy pragniesz go bardziej niż czegokolwiek innego?… Czy potrafisz do końca życia robić wszystko, żeby jego życie było lepsze?
Długą chwilę patrzył na nią w milczeniu.
– Na pewno się tego nauczę – oświadczył wreszcie.
Adriana jednak wiedziała, że to tylko puste słowa, bo już dawno, jeszcze przed ich poznaniem, coś w Stevenie umarło.
– A jeśli znowu ci się wyda, że ci zagrażamy, co wtedy?… Odejdziesz? Sprzedasz mieszkanie?… A może po prostu wystąpisz o rozwód?
– Nie mogę składać obietnic na przyszłość. Mogę tylko powiedzieć, że spróbuję. Uważam, że jesteś mi to winna. Powinnaś wrócić i spróbować.
Jest mu to winna! Powinna wrócić, bo w jego mniemaniu to ona od niego odeszła!… Jakże miło! Jak czule!
– To znaczy co? Prosisz mnie, żebym znowu za ciebie wyszła? – drążyła Adriana, pragnąc raz na zawsze wszystko wyjaśnić. Od dawna marzyła o takiej konfrontacji.
– Nie. Myślę… myślę, że powinniśmy spróbować. Wrócisz na pół roku albo na rok, a ja się przekonam…
– Czy odpowiada ci rola ojca, tak? A jeśli nie?
– Żadna krzywda się nie stanie. Dokumenty już mamy, więc uściśniemy sobie dłonie z życzeniami wszystkiego najlepszego.
Mówił tak, jakby chodziło o transakcję handlową.
– A co z Samem? – zatroszczyła się Adriana o syna, najdroższą jej teraz osobę.
– Zostanie oczywiście z tobą.
– Nie do wiary! – zakpiła Adriana. – I co mu później powiem? Że próbowałeś go polubić i nie zdołałeś?… Nie, Steven, ojcem nie można zostać na okres próbny. Albo się nim jest, albo nie. Tak samo jest z małżeństwem, miłością, prawdziwym życiem… To nie jest jedna z twoich partii tenisa, kiedy spośród kilku partnerów wybierasz najgorszego, żeby zadowolić swoje „ja”.
Steven się wściekł, aczkolwiek w głębi ducha musiał przyznać Adrianie rację.
– W takim razie o co właściwie ci chodzi? – spytał obcesowo. – Przecież tego właśnie ode mnie chciałaś! A może próbujesz ustalić najlepszą ofertę? – dodał złośliwie, jego uwagi bowiem nie uszedł nowy brylantowy pierścionek na jej palcu ani Bill ze swymi pozostawionymi w progu podarunkami.
– Nie muszę. Chciałam tylko, żebyś zobaczył syna, zanim na zawsze z niego zrezygnujesz. Myślałam, że mimo wszystko żałujesz tego, co zrobiłeś, i że pokochasz go, jak przyjdzie na świat. Ale tak się nie stało. Ty tylko chcesz go wypróbować, jak samochód. I mimo że to ty ode mnie odszedłeś, żądasz, żebym ja wróciła, bo wspaniałomyślnie gotów jesteś wybaczyć mi moją „zdradę”, jak to nazywasz. Tylko że nie ja popełniłam zdradę, ale ty. A dziecko jest moje, ty nie masz do niego prawa.
Słowa Adriany nie zrobiły na Stevenie większego wrażenia. Nie wyglądał na zrozpaczonego. Zaczęła się zastanawiać, czy nawet nie poczuł ulgi. Nie zmienił się zatem. Teraz była już o tym przekonana.
– Możesz mu kiedyś powiedzieć, że zaproponowałem ci powrót, a ty odmówiłaś, bo bardziej cię obchodziło, co mu powiesz, jeśli się jednak rozstaniemy.
– Proponowałeś powrót na próbę, Steven. To nic nie znaczy. – Uświadomiła sobie, że podniosła głos, ale nie przejęła się tym ani trochę. Przeciwnie, rada była, że wreszcie może się wykrzyczeć. – Chcę nasze dziecko kochać bez żadnych warunków, na dobre i na złe, w zdrowiu i w chorobie, niezależnie od nastroju, niezależnie od jego wyglądu, każdą cząsteczką miłości, którą mogę mu ofiarować. – W jej oczach lśniły łzy. Kończąc zrozumiała, że mówi także o Billu, że pragnie na zawsze oddać mu całą siebie.
– Miłością bez żadnych warunków darzą tylko głupcy – odparł cynicznie.
– W takim razie jestem głupia – zakonkludowała. Kiedyś jemu także ofiarowywała taką miłość, ale ją odrzucił.
– Wobec tego życzę szczęścia. – Długą chwilę wpatrywał się w nią bez słowa. Uczucia, które kiedyś do siebie żywili, już dawno wygasły. A może nigdy ich nie było? – Przykro mi, że nam się nie udało, Adriano – powiedział głosem łagodniejszym niż dotąd, lecz tak naprawdę wcale nie żałował, że wyrzekł się swego dziecka. Przez krótką chwilę fascynowało go i intrygowało, ta chwila jednak należała już do przeszłości. Kiedy pielęgniarka zabrała Sama z pokoju, Steven o nim zapomniał.
– Mnie też jest przykro. – Adriana patrzyła nań zastanawiając się, jaki w rzeczywistości był przez cały ten czas, kiedy jej się zdawało, że go zna. – Współczuję ci – dodała cicho.
– Nie musisz.
W końcu uwolniła się od niego na zawsze. Ogarnęła ją wielka radość, że do niego zadzwoniła. Był z nią szczery i teraz z czystym sumieniem mogła układać życie swoje i Sama nie bacząc na niego.
– Nie byłem na to przygotowany, Adriano. Chyba nigdy nie będę.
Taki był, jest i będzie, pomyślała Adriana. Widok ich nowo narodzonego dziecka niczego nie zmienił. Uświadomiła sobie, że nie kocha Stevena. Nie kochała go od dawna, odkąd poznała Billa… A może nawet od dnia, kiedy się dowiedziała, że jest w ciąży, choć wtedy nie zdawała sobie z tego sprawy?
– Wiem. – Pokiwała wolno głową, potem opadła na poduszki. Było to wyczerpujące przedpołudnie. – Dzięki, że przyszedłeś.
Steven dotknął jej dłoni, po czym odwrócił się i bez słowa opuścił pokój. Adriana wiedziała, że tym razem odszedł na zawsze. Czuła smutek, choć równocześnie miała pewność, że nigdy nie będzie za nim tęsknić. Leżała w łóżku, myśląc o Billu. Martwiła się o niego. Niewątpliwie widok Stevena przy jej łóżku musiał nim mocno wstrząsnąć. Pragnęła tylko, by przyszedł i pozwolił jej wszystko wyjaśnić.
W tym czasie Steven długim sprężystym krokiem podążał korytarzem. Na chwilę przystanął przed salą z dziećmi, by popatrzeć na syna. W łóżeczku ze sztucznego tworzywa zobaczył błękitne zawiniątko podparte poduszką, żeby pielęgniarki mogły lepiej je widzieć, i przyczepioną do siatki błękitną kartkę z napisem: „Thompson, syn, 8 funtów I4 uncji, 5.I5.” Zgodnie z wyrażonym w sądzie życzeniem Stevena dziecko nosiło panieńskie nazwisko matki. Patrząc na nie czekał, czy dozna uczucia, jakiego nigdy przedtem nie doznał, lecz nadaremno. Chłopczyk był śliczny, niewiarygodnie maleńki i bezbronny. Na jego widok chciało się wyciągnąć rękę i dotknąć go. Steven wiedział, że nigdy nie zapomni, jak trzymał go w ramionach, ale zarazem czuł ulgę, że teraz Sam jest tylko dzieckiem Adriany, nie jego. Świadomość, że należy do kogoś innego, sprawiła mu przyjemność. Wcześniej miał ochotę spróbować, jak to jest, gdy się jest ojcem, a może chodziło mu o to, by Adriana do niego wróciła, teraz jednak z ulgą myślał, że nie musi tego robić. Zdawał sobie sprawę, że jego związek z Adrianą dobiegł końca. Chciała zbyt wiele, chciała to, czego nie mógł jej dać. Wymagała od niego za wiele.
– Pański chłopak? – zapytał łysy staruszek z cygarem, uśmiechając się szeroko. Steven popatrzył nań z ciekawością i potrząsnął głową. Nie, to nie jego chłopak.
Wyszedł ze szpitala swym długim sprężystym krokiem, czując, że powrócił mu spokój. Dla Stevena cierpienie i bolesne rozterki już się skończyły.