ROZDZIAŁ DWUDZIESTY

Nazajutrz Bill i chłopcy przyjechali po Adrianę do szpitala. Mieli ze sobą kwiaty, balony i wielki transparent z napisem „dziękujemy”, który Tommy wymalował własnoręcznie. Adriana była wreszcie osłabiona, toteż samochodem, który dzięki tym wszystkim osobom przypominał wóz cyrkowy, pojechali prosto do hotelu, by mogła wypocząć. Bill zaprowadził ją na taras, posadził na kanapie i obłożył ze wszystkich stron poduszkami. Apartament zrobił na Adrianie duże wrażenie. Zwierzyła się Billowi w zaufaniu, że w hotelu bardziej jej się podoba niż na kempingu. W odpowiedzi Bill roześmiał i oświadczył, że niektórzy ludzie gotowi są na wszystko, byle tylko uniknąć noclegu pod namiotem. Z całą pewnością Adriana do nich należała.

Po lunchu, który zjedli w pokoju, Bill z chłopcami poszli na ryby. Złowili trzy sztuki, które zanieśli do hotelowej kuchni i poprosili o przygotowanie ich na kolację. Bardzo to odpowiadało Adrianie.

– Uwielbiam ten rodzaj kempingu – oświadczyła, gdy przyniesiono ryby w delikatnym sosie cytrynowym. Bill i chłopcy byli przekonani, że to te, które złapali, natomiast Adriana w to nie wierzyła.

Po kolacji oglądali stare filmy w telewizji. Tego wieczoru cała czwórka wcześnie poszła spać. Nocą Adrianę budziły co jakiś czas szmery w pokoju. Za każdym razem okazywało się, że to Bill sprawdza, czy wszystko u niej w porządku. Przy śniadaniu podziękowała mu za troskę.

– Nie musisz tak się o mnie martwić. Czuję się dobrze.

– Chciałem się tylko upewnić. Ze szpitala wyszłaś dopiero wczoraj.

Swoją opiekuńczością przypominał kwokę, co Adrianie bardzo się podobało.

– Czuję się doskonale.

Bill zauważył jednak, że brak jej dawnej energii i nie ma ochoty nigdzie wychodzić. Minęły cztery dni, nim zaczęła przypominać siebie sprzed wypadku, lecz wtedy ich wakacje dobiegały już końca. Mimo to wspaniale się bawili, spacerując nad jeziorem. Nawet nie zbliżali się do rzeki i wirów, a chłopcy ani razu nie powtórzyli prośby o popływanie na pontonach. W zamian zwiedzili park w Sugar Pine Point, który ich oczarował, oraz wybrali się do Squaw Valley, gdzie kolejką wjechali na szczyt.

Pod koniec pobytu Adriana była już bardzo zaprzyjaźniona z chłopcami, którzy odnosili się do niej, jakby znali ją od dawna. Parę dni przed wyjazdem zadzwonili do matki, by opowiedzieć jej o wypadku Tommy’ego i dzielności Adriany. Leslie osobiście podziękowała jej za uratowanie syna, płacząc na myśl o tym, co by się mogło stać, gdyby nie ona. Przez telefon wydawała się bardzo miłą osobą.

– Sądząc z głosu, jest sympatyczna – powiedziała później Billowi Adriana. – I odniosłam wrażenie, że cię lubi.

– Chyba tak. Ja też ją lubię, chociaż czasami, kiedy nie zgadzamy się co do chłopców, strasznie działamy sobie na nerwy. Jej mąż jest okropnie zarozumiały i pedantyczny. Według niego Kalifornia to prymitywna pustynia kulturalna. Podobnie zresztą myśli o mnie z powodu serialu. Ale Leslie nie pozwala mu za wiele o tym mówić. Przynajmniej tak twierdzą chłopcy. Nie ulega wątpliwości, że ich dwie córki są bardzo, ale to bardzo dobrze wychowane. Mają cztery i pięć lat i już teraz uczą się grać na fortepianie i skrzypcach. Uważam, że można by z tym kilka lat poczekać. A ty jak sądzisz?

– Zgadzam się z tobą – uśmiechnęła się Adriana. – Ale Leslie i tak wydaje mi się miłą osobą.

– Myślę, że szukała męża całkowicie różnego ode mnie, a raczej ode mnie takiego, jaki wtedy byłem… Chciała męża, który spędza dużo czasu w domu, jest opanowany, nie tak impulsywny, mniej zaangażowany w to, co robi. I chyba takiego znalazła.

– To niedobrze – rzekła bez namysłu Adriana i zaraz się roześmiała. – Chciałam powiedzieć, że ty mi się bardziej podobasz.

– Dziękuję. – Bill pochylił się, by ją pocałować. Kątem oka dostrzegł, że Tommy na ten widok chichocze. Zwrócił się ku Adrianie. Od kilku dni po głowie chodziły mu dręczące go pytania. – Co będzie, jak wrócimy do domu? Co będzie z nami?

– Nie wiem. – Spojrzała mu prosto w oczy. Sama chciałaby znać odpowiedź. – Co chcesz, żeby się stało?

Wydawało jej się, że wie, ale musiała to od niego usłyszeć, musiała się też zastanowić, co zrobi, jeśli Steven kiedyś do niej wróci. Skoro zdecydowana jest mu wybaczyć, ponieważ poczuwa się wobec niego i dziecka do obowiązku, to nie powinna się z nikim wiązać. Z drugiej strony jednak nie może czekać na niego całe życie. Na razie nawet nie chciał z nią rozmawiać, a z jego postępowania jasno wynikało, że nieodwołalnie ją opuścił. Skoro rzeczywiście tak było, to Adriana musi ułożyć sobie życie bez niego.

– Czego chcę? – Bill krótko zastanawiał się nad odpowiedzią. – Chcę szczęśliwego zakończenia poprzedzonego szczęśliwym początkiem. A my dwoje chyba mamy niezły start, co? – Adriana skinęła głową. – Chcę spędzać czas z tobą, być z tobą, chodzić z tobą w różne miejsca i robić różne rzeczy, kiedy oboje nie pracujemy. I chcę dobrze cię poznać. Już trochę cię znam, ale jeszcze za mało. Chcę, żebyśmy byli… no cóż – szukał w myślach odpowiednich słów – zupełnie wyjątkowi. A w styczniu… – głos mu się załamał. – W styczniu dzielić się z tobą dzieckiem. To cud, Adriano, i chciałbym mieć w nim swój udział, jeśli tylko dopisze mi szczęście i jeszcze będziesz mnie potrzebować.

– W takim wypadku nie tobie dopisze szczęście – odparła ze łzami w oczach – tylko mnie… Dlaczego chcesz to wszystko dla mnie zrobić? – Wciąż trochę się bała, wciąż nie rozumiała. Po tym, jak postąpił Steven, trudno było jej uwierzyć, że spotkała mężczyznę, który pragnie z nią być.

– Ponieważ cię kocham – odpowiedział z prostotą. – I chcę, żebyś wiedziała, że w moim życiu to coś nowego. Od lat nie byłem tak poważnie zaangażowany. Chyba od rozwodu. Przysiągłem sobie, że nigdy więcej nie będę miał dzieci… I nie chcę pokochać twojego dziecka, żeby je potem stracić, gdybyś zdecydowała się mnie opuścić. Ale jeżeli jesteś wobec mnie szczera, gotów jestem zaryzykować. Możesz sobie nawet zastrzec prawo powrotu do Stevena, gdyby po urodzeniu dziecka zmienił zdanie. Postanowiłem spróbować. Jaśniej nie potrafię tego wyrazić. Mówię ci, że w każdej sytuacji możesz na mnie liczyć, a ja się podporządkuję każdej twojej decyzji. Tylko nie zapominaj mnie o nich informować, tak jak zapomniałaś powiedzieć o ciąży.

– Nie zapomniałam – zaprotestowała Adriana.

– Tak, wiem – uśmiechnął się. – Po prostu nic nie mówiłaś. Drobne przeoczenie. I co miałaś zamiar mi powiedzieć za kilka miesięcy, kiedy byś wyjadła wszystkie moje zapasy?

– Aż tyle nie jem! – rzuciła w niego z oburzeniem serwetką.

– Jesz, jesz. I dobrze, bo powinnaś. Dziecko tego potrzebuje.

– Nie boisz się? – Adriana spoważniała. – Co będzie, jeśli Steven wróci? Nie mogę mu odmówić prawa do życia z własnym dzieckiem. Dziecku też jestem to winna.

– Nie zgadzam się z tobą. Nic nie jesteś winna mężowi, który tak cię potraktował, ale muszę uszanować twoje zdanie. Chociaż ta ewentualność wydaje mi się mało prawdopodobna. Ktoś, kto posuwa się aż do zrzeczenia się praw rodzicielskich, i to w Kalifornii, gdzie nawet wielokrotnym mordercom tych praw się nie odbiera, na pewno nie planuje powrotu do roli tatusia. Ale oczywiście mogę się mylić. Jak powiedziałem, gotów jestem zaryzykować, bo cię kocham.

W odpowiedzi Adriana podeszła do Billa i pocałowała go. Od dwóch dni czuła się już lepiej. Ich ukradkowe pocałunki wzbierały rosnącym pożądaniem. Zadawała sobie pytanie, co będzie, gdy wrócą do Los Angeles, na razie jednak, przy chłopcach, o niczym nie mogło być mowy.

Ostatni wieczór spędzili na tarasie, rozmawiając, patrząc w gwiazdy i trzymając się za ręce. W pewnej chwili Bill roześmiał się głośno, poczuł się bowiem niewiarygodnie szczęśliwy.

– Co za zwariowana sytuacja! Kocham kobietę w czwartym miesiącu ciąży. Masz pojęcie, co to będzie za zabawa, jak nie zobaczysz własnych stóp? Ech, te współczesne romanse! – Adriana zawtórowała mu śmiechem. – Całkiem jak w filmie: facet spotyka w sklepie dziewczynę i zakochuje się w niej do szaleństwa. Dziewczyna jest mężatką, ale mąż ją opuścił, kiedy się dowiedział, że zaszła z nim w ciążę. Facet ze sklepu znowu staje na jej drodze i tym razem ona zakochuje się w nim. Dziewczyna z wielkim brzuchem i nasz bohater niezgrabnie wirują w tańcach typu Fred Astaire – Ginger Rogers. Pobierają się, dziecko przychodzi na świat i odtąd żyją szczęśliwie. Cudne, prawda? Chyba powinienem wykorzystać to w serialu. Ale niestety to za proste. Żeby coś takiego pokazać w mydlanej operze, ty musiałabyś zabić Stevena, ojcem dziecka okazałby się ktoś zupełnie inny, ja byłbym już żonaty z twoją siostrą albo wyszłoby na jaw, że jestem twoim ojcem. To niezłe rozwiązanie. Muszę nad nim popracować.

Adrianę bardzo rozbawiły jego słowa, aczkolwiek rzeczywiście sytuacja była osobliwa. Nagle Bill przypomniał sobie o poważniejszej kwestii.

– Aha, a kiedy twój rozwód się uprawomocni? Przed czy po porodzie?

– Mniej więcej w tym samym czasie. Nie znam dokładnej daty.

– Dobrze by było dać maleństwu nazwisko inne niż Thompson.

Adrianę wzruszył ton, jakim Bill to powiedział. Proponował jej małżeństwo myśląc w pierwszym rzędzie o dziecku. Wdzięczna za troskę, mocno go pocałowała, po czym powiedziała:

– Wiesz, że nie musisz tego robić…

– Wiem, ale może chcę? Ty też zechcesz, jeśli rozegram wszystko dobrze i będę miał szczęście – mrugnął do niej porozumiewawczo.

Adriana wyciągnęła się na kanapie i zapatrzyła w gwiazdy. Pragnęła znać odpowiedzi na nurtujące ją pytania, lecz wiedziała tylko, że Bill gotów jest zostawić jej zupełną swobodę decydowania. O cóż więcej mogłaby jeszcze prosić? W gruncie rzeczy nawet w marzeniach nie wyobrażała sobie, że coś takiego ją spotka. Myśląc o przyszłości, widziała siebie rozpaczliwie samotną. Nawet do głowy jej nie przyszło, że ta wizja może się okazać się tak daleka od rzeczywistości.

Następnego dnia bez pośpiechu wyruszyli w drogę powrotną. Znowu na jedną noc zatrzymali się w San Francisco, skąd autostradą numer 5 pojechali prosto do Los Angeles. Do domu dotarli wieczorem. Adriana przygotowywała u Billa dla wszystkich grzanki z serem, podczas gdy chłopcy pod nadzorem ojca myli się i przebierali w piżamy, w których zasiedli do kolacji. Adriana zabawiała ich śmiesznymi historyjkami z pracy. Jedna była o świni, która na planie uwolniła się z więzów i szalała po całym studiu, druga zaś o bitwie na jedzenie w bufecie, kiedy to uczestnicy walki tak się zapalili, że dopiero po dwóch tygodniach zdołano zdrapać resztki potraw z sufitu i ścian. Ta ostatnia opowieść szczególnie Adamowi przypadła do gustu, a Bill także wysłuchał jej z uśmiechem. Całej czwórce było przykro, że wrócili już do domu, przede wszystkim zaś Adrianie, która następnego dnia musiała iść do pracy. Bill zamierzał wziąć jeszcze dwa tygodnie urlopu, żeby pobyć z chłopcami.

– Będziemy cię widywać? – zapytał Tommy z niepokojem.

– Obiecuję, że będę do was przychodzić wieczorami.

– A możemy odwiedzić cię w pracy? – zagadnął Adam.

– Jasne, ale to nie będzie zbyt zabawne.

Bill wiedział, że Adriana zwykle jest bardzo zajęta. Zaproponował, by w weekend wszyscy wybrali się do Disneylandu, miała więc jakąś przyjemność w perspektywie. Przygnębiało ją, że nie jest z nimi cały czas. Miała wrażenie, że została wykluczona, wyrzucona na margines. Gdy skończyła czytać chłopcom ich ulubione bajki, ogarnął ją smutek.

– Nie mam ochoty iść do siebie – odezwała się, gdy posprzątali z Billem po kolacji. Jeszcze nawet nie zajrzała do swojego domu.

– Nie musisz. Możesz spać w pokoju gościnnym.

– Chłopcy będą się dziwili. Przecież mam swoje mieszkanie, w dodatku całkiem blisko.

– No to co? Udawaj, że zgubiłaś klucze.

Obojgu ten pomysł bardzo się spodobał i Adriana została. W pół godziny później siedzieli oboje w saloniku, przebrani w nocne stroje. Adriana miała na sobie płaszcz kąpielowy Billa.

– Niezła zabawa – roześmiała się. Przed nimi stała ogromna miska świeżo uprażonej przez Billa kukurydzy. – Czuję się, jakbym znowu była dzieckiem i nocowała u koleżanki.

Bill niewinnie się uśmiechnął.

– Ludzie w moim wieku nazywają to inaczej.

– Poważnie? – dała się podejść Adriana. – Jak?

– Małżeństwem.

Nie odpowiedziała, lecz zajęła się jedzeniem kukurydzy.

– To może być wielkie szczęście. Zwłaszcza jeśli obie strony wiedzą, co robią, i wzajemnie się kochają. Któregoś dnia może nam się przydarzyć. Możemy nawet mieć dziecko. Nasze dziecko. Czego więcej chcieć?…

Pomysł ten nagle wręcz go zachwycił, mimo że przez wiele lat uważał inaczej. I nadal z czułością myślał o dziecku Adriany. Wiadomość o nim przyjął z radością i ciągle jej powtarzał, co będzie musiała robić, gdy dziecko przyjdzie na świat.

– Jak myślisz, co powiedzą chłopcy?

– Na pewno będą bardzo zaskoczeni. – Podał jej garść kukurydzy. – Dzieci nie zastanawiają się nad takimi sprawami. Możesz im powiedzieć o ciąży, jak będziesz w siódmym miesiącu, a i wtedy ich zdziwisz. A dopóki im nie powiesz, będą po prostu myśleć, że jesteś gruba.

– Masz rację. Ja też tak myślałam… Dopóki nie zrobiłam testu.

– Byłaś zaskoczona? – spytał zaciekawiony.

– Mniej więcej. Może mniej niż więcej. Ale wmówiłam sobie, że jestem wstrząśnięta, choć chyba raczej bałam się reakcji Stevena.

– Kiedy mu powiedziałaś?

– Jak wrócił z delegacji. Nie można powiedzieć, żeby był zadowolony – wyjaśniła. Trudno było znaleźć bardziej ogólnikowe określenia.

Tę noc Adriana spędziła w pokoju gościnnym. Rano obudzili ją chłopcy, rzucając się na nią z radością. Jej obecność wcale nimi nie wstrząsnęła, przeciwnie, ogromnie ich uradowała. Zażądali nawet, by w ogóle nie wracała do siebie, musiała jednak, ponieważ nie miała przy sobie strojów nadających się do pracy. Adam i Tommy poszli z nią. Zdziwił ich widok pustych pokojów.

– Dlaczego tak mieszkasz? – zapytał Tommy, rozglądając się wokoło z widocznym brakiem aprobaty. – Nie masz nawet kanapy!

Dla niego kanapa stanowiła niezbędne minimum. Adamowi także było jej żal. Pomyślał, że może jest za biedna, żeby coś sobie kupić, i uznał, że Bill powinien dać jej jakieś sprzęty.

– Mój mąż zabrał wszystko, jak ode mnie odszedł – rozwiała szybko ich wątpliwości Adriana.

– Brzydko zrobił – stwierdził Tommy, Adriana zaś nie mogła się z nim nie zgodzić.

– Dlaczego nic sobie nie kupisz? – spytał Adam.

– Jakoś się nie złożyło. Odszedł nie tak dawno.

– Kiedy? – indagował dociekliwy Tommy.

– Jakieś dwa… nie, trzy miesiące temu.

– Lepiej sobie coś kup – poradził jej zdecydowanie.

– Postaram się. Jak przyjedziecie następnym razem, może mieszkanie będzie wyglądało już porządnie.

Poszła na górę, żeby się przebrać. Kiedy schodziła na dół, powitał ją gwizd Adama. Miała na sobie prostą suknię z czarnego lnu, doskonale uszytą i odsłaniającą jej nogi. Niewiele więcej pozostało teraz z jej figury.

– Wiesz? powinnaś przejść na dietę – oświadczył Adam. – Mamusia tak zrobiła i wspaniale wygląda. Byłabyś bardzo ładna, gdybyś trochę schudła… to znaczy, teraz też jesteś ładna, tylko że… no wiesz, lepiej, jakbyś straciła trochę w pasie.

Adriana wybuchnęła śmiechem, zaraz jednak udała, że bierze jego słowa poważnie.

– Rozwiązaliśmy wszystkie moje problemy – oznajmiła wchodzącemu akurat Billowi. – Potrzebna mi kanapa i muszę się odchudzić.

Zachowanie powagi wiele ją kosztowało. Bill z niesmakiem spojrzał na synów.

– To ty powiedziałeś tak Adrianie? – zapytał Tommy’ego.

– Nie – wtrąciła pośpiesznie Adriana. – Wspólnie doszliśmy do takiego wniosku. Tak się składa, że mają rację.

Oczywiście nie powiedziała chłopcom, że spodziewa się dziecka, a za dwa miesiące mieszkanie zostanie wystawione na sprzedaż.

Czas w pracy bardzo jej się dłużył bez trójki Thigpenów, niecierpliwie zatem wyczekiwała wieczora. Z telewizji pojechała prosto do nich, lecz na noc wróciła do siebie, doszła bowiem do wniosku, że Bill powinien spędzić trochę czasu sam na sam z synami. Poza tym jednak poświęcała im każdą wolną chwilę.

Pobyt w Disneylandzie okazał się świetną zabawą, lecz ostatni wspólny dzień nadszedł za szybko. Bill zabrał ich do Spago na uroczystą kolację, która przebiegła w iście grobowej atmosferze. Wszyscy czworo z wielkim smutkiem myśleli o rozstaniu. Nazajutrz Adriana pojechała z Billem na lotnisko, nie chciała bowiem, żeby wracał do domu sam.

Przy pożegnaniu twarzyczki chłopców były mokre od łez. Obiecali zadzwonić zaraz po powrocie do domu i często potem telefonować. Tommy szeptem raz jeszcze podziękował Adrianie za uratowanie mu życia, obaj mocno ją wycałowali, potem zaś machali rękami, dopóki nie zniknęli w samolocie. Adriana nie potrafiła powstrzymać się od płaczu. Gdy samolot wystartował, miała wrażenie, że ktoś umarł, a żałosny wygląd Billa jeszcze to wrażenie pogłębiał.

– To ponad moje siły – rzekł Bill, gdy szli na parking. Pojechali na lotnisko jego ukochanym chevroletem. – Rozstanie nimi niemal mnie zabija. Zawsze czuję to samo.

W samochodzie objął mocno Adrianę, szukając pociechy, lecz nie było słów, które uleczyłyby jego ranę, nie było sposobu, by chłopcy przyjechali przed Świętem Dziękczynienia.

– Dlatego nie chciałem mieć więcej dzieci. Nie chciałem znowu ich tracić.

Mimo to gotów był przyjąć jej dziecko… i zrezygnować z niego, gdyby chciała wrócić do Stevena. Bill Thigpen był zadziwiającym człowiekiem.

Загрузка...