Jadąc do domu Adriana Townsend myślała tylko o czekającym na nią Stevenie. Nie widziała go od czterech dni, gdyż cały ten czas spędził w St. Louis na spotkaniach i naradach z klientami. Steven Townsend był jasno świecącą gwiazdą agencji reklamowej i Adriana wiedziała, że jej mąż któregoś dnia, jeśli zechce, zostanie szefem biura w Los Angeles. Mając trzydzieści cztery lata, daleko za sobą zostawił ubogie dzieciństwo na Środkowym Zachodzie. Sukces wiele dla niego znaczył. Prawdę powiedziawszy, był najważniejszą sprawą w jego życiu. Nienawidził ubóstwa, którego zaznał jako dziecko, nie lubił rodzinnych stron. Według niego przed szesnastu laty uratowało go stypendium na uniwersytecie w Berkeley. Pracę dyplomową pisał na temat środków masowego przekazu. Adriana także wybrała tę dziedzinę, gdy trzy lata później kończyła studia w Stanfordzie. Jej pasją była telewizja, miłością Stevena od początku stała się reklama. Zaraz po studiach rozpoczął pracę w agencji reklamowej w San Francisco.
Kiedy przyjechał do południowej Kalifornii, miał za sobą wieczorowe studia z zarządzania. Nikt nie wątpił, że Steven Townsend zrobi karierę bez względu na koszty, jakie będzie musiał ponieść. Należał do tych ludzi, którzy w najdrobniejszych szczegółach planują drogę do wyznaczonego celu. W jego życiu nie było przypadków, pomyłek, klęsk. Potrafił godzinami opowiadać o kliencie, którego zamierzał zdobyć, czy kampanii reklamowej, jaką chciał prowadzić. Adriana podziwiała jego zdecydowanie, odwagę, zacięcie.
Nie miał łatwego startu. Jego ojciec był robotnikiem pracującym na linii montażowej w fabryce samochodów w Detroit. Steven był najmłodszym z pięciorga rodzeństwa. Miał trzy siostry i brata, który zginął w Wietnamie. Dziewczyny zostały w domu, nie okazując żadnej chęci do nauki. Dwie młodsze wyszły za mąż jako nastolatki, oczywiście dlatego, że były w ciąży, najstarsza zaś założyła rodzinę w wieku dwudziestu jeden lat i w ciągu czterech kolejnych lat urodziła czworo dzieci. Jej mąż, podobnie jak ojciec, pracował w fabryce samochodów. Kiedy wybuchł strajk, wszyscy żyli z zasiłku.
Steven często miewał związane z tym koszmarne sny. Rzadko mówił o swoim dzieciństwie. Tylko Adriana wiedziała, jak bardzo nienawidził tego okresu w swoim życiu i do jakiego stopnia znienawidził swoją rodzinę. Nigdy nie wrócił do Detroit, a do rodziców odezwał się po raz ostatni przed ponad pięcioma laty. Kiedyś, po przyjęciu, na którym wypił odrobinę za dużo, zwierzył się jej, że po prostu nie potrafi już z nimi rozmawiać. Ich ubóstwo i brak nadziei na poprawę losu budziły w nim odrazę, przede wszystkim zaś nie mógł znieść smutku wiecznie goszczącego w oczach matki, która swym dzieciom nic nie mogła dać. Lecz przecież musiała was kochać, próbowała tłumaczyć Adriana, domyślała się bowiem miłości w sercu tej kobiety, zgadywała też, co zapewne czuła nie będąc w stanie zaspokoić potrzeb dzieci, a w szczególności najmłodszego syna, ambitnego i niespokojnego Stevena.
– Chyba nikogo nie kochała – z goryczą odpowiedział wtedy Steven. – Wszystko się w niej wypaliło, zostało tylko uczucie do niego… Wiesz, tuż przed moim wyjazdem na studia zaszła w ciążę, a musiała już mieć koło pięćdziesiątki. Dzięki Bogu, straciła to dziecko.
Adriana współczuła jego matce, od dawna jednak nie broniła jej przed Stevenem. Nic go z rodziną nie łączyło i nawet rozmowa na jej temat była dla niego bolesna. Zastanawiał się czasem, co by powiedzieli jego krewni, gdyby zobaczyli go teraz. Był przystojny, wysportowany, wykształcony, inteligentny i niekiedy nawet trochę zarozumiały. Zawsze podziwiała w nim ambicję, zapał, ogień i energię, z jaką podchodził do swej pracy, myślała tylko, że dobrze by było, gdyby jego charakter nieco się utemperował. Może trzeba na to czasu, a może miłość sprawi, że złagodnieje? Mawiała żartem, że Steven przypomina kaktus: nie pozwala, by ludzie zbyt blisko podchodzili, by dotykali jego serca, chyba że sam tak zdecyduje.
Byli małżeństwem od prawie trzech lat i związek ten na oboje dobrze wpływał. Steven nie przestawał piąć się coraz wyżej w agencji, w której pracował od dwóch i pół roku. W ciągu dwunastu lat od skończenia college’u pracował w trzech różnych agencjach i znany był w branży jako człowiek inteligentny, zdolny i nierzadko bezwzględny. Zabierał klientów swoim przyjaciołom, podkradał zamówienia innym agencjom w okolicznościach często balansujących na granicy przyzwoitości, choć ani Steven, ani jego firma nigdy nie tracili na tych manewrach. Wręcz przeciwnie, zyski rosły z dnia na dzień, a z nimi umocniła się pozycja Stevena.
Adriana wiedziała, że oboje bardzo się od siebie różnią, mimo to szanowała męża, przede wszystkim za pochodzenie. Z jego skąpych napomknień domyślała się, że we wczesnym dzieciństwie musiał zaznać brutalności.
Jej doświadczenia były krańcowo różne. Pochodziła z rodziny należącej do wyższej klasy średniej, zawsze chodziła do dobrych szkół i miała tylko jedną starszą siostrę, której zresztą ostatnio nie widywała. Adriana także oddaliła się od swych bliskich, choć rodzice co kilka lat przyjeżdżali do niej z Connecticut. Problem polegał na tym, że jej styl życia różnił się znacznie od ich wygodnej egzystencji, a podczas ostatniej wizyty nie potrafili znaleźć wspólnego języka ze Stevenem. Adriana musiała przyznać, że mąż nie zachował się najlepiej. Nie krył swego krytycznego stosunku do teścia i jego pańskich przyzwyczajeń. Jej ojciec nigdy nie miał ambicji zrobienia wielkiej kariery. Był adwokatem, wcześnie odszedł na emeryturę i od lat wykładał na uniwersytecie. Adriana z zakłopotaniem patrzyła, jak Steven niemal go miażdży. Próbowała wytłumaczyć rodzicom, że mąż zwykle tak się zachowuje i nie ma wcale złych zamiarów, jednakże zaraz po ich powrocie do domu zadzwoniła Connie, jej siostra. Miała wielkie pretensje o to, jak Steven potraktował rodziców. Zapytała Adrianę, jak „mogła pozwolić, by im to zrobił”.
– Co zrobił? – spytała Adriana.
– Przez niego tata poczuł się zupełnie nieważny. Mama powiedziała, że Steven go poniżył. Tata przysiągł, że nigdy więcej nie pojedzie do Kalifornii.
– Connie… na litość boską…
Adriana z przykrością uświadomiła sobie, jak bardzo dotknięty musiał czuć się ojciec. Trzeba przyznać, że Steven trochę… no cóż, trochę przesadził, lecz taki już ma styl. Na próżno usiłowała wytłumaczyć to siostrze. Nigdy nie były sobie bliskie. O pięć lat starsza Connie w pewnym sensie nigdy nie aprobowała Adriany, jakby ta nie dorastała do jej wymagań. Był to jeden z powodów, dla których Adriana po studiach została w Kalifornii. Drugim była chęć otrzymania pracy w dziale produkcyjnym telewizji.
Adriana pojechała do Los Angeles, by na tamtejszym uniwersytecie zrobić dyplom z filmu. Poszło jej świetnie. Miała już za sobą kilka interesujących prac, gdy spotkała Stevena, który uznał, że dobrze by było, gdyby zmieniła pracę, ponieważ według niego środowisko filmowe, zarówno kinowe, jak i telewizyjne, składa się z samych lekkoduchów. Nie przestawał powtarzać, że powinna zająć się czymś poważniejszym, bardziej konkretnym. Mieszkali już ze sobą od dwu lat, gdy Adriana otrzymała propozycję pracy w wiadomościach telewizyjnych, co oczywiście oznaczało więcej pieniędzy, niż zarabiała dotąd, choć różniło się bardzo od zajęć, o jakich marzyła. Wiele kosztowało ją podjęcie decyzji, czy przyjąć tę ofertę, uważała bowiem, że nie jest to praca dla niej. W końcu Steven przekonał ją, by się zdecydowała, i miał słuszność.
Adriana pokochała swoją pracę, a pół roku później pojechali ze Stevenem na weekend do Reno, skąd wrócili jako małżeństwo. Steven nie znosił hucznych przyjęć i zgromadzeń rodzinnych, Adriana zatem nie sprzeciwiła się, zmartwiło to natomiast jej rodziców, którzy młodszej córce pragnęli wyprawić wesele w domu. Kiedy nowożeńcy złożyli im wizytę, matka się rozpłakała, a ojciec na nich nakrzyczał, w rezultacie więc oboje czuli się jak dzieci, które coś zbroiły. Stevena postawa jej rodziców naprawdę zirytowała, Adriana zaś jak zwykle pokłóciła się z siostrą. Connie była wówczas w ciąży z trzecim dzieckiem i zgodnie ze swym zwyczajem potraktowała Adrianę z góry.
– Słuchaj, my naprawdę nie chcieliśmy wielkiego wesela. Czy to zbrodnia? Huczne ceremonie denerwują Stevena. O co tu w końcu chodzi? Mam dwadzieścia dziewięć lat i chyba, do cholery, mogę wyjść za mąż w taki sposób, jaki uznam za stosowny.
– Dlaczego musisz ranić mamę i tatusia? Czy choć raz w życiu nie mogłaś się zdobyć na wysiłek? Mieszkasz trzy tysiące mil stąd i robisz, co ci się podoba. Nie ma cię tutaj, żeby im pomóc czy cokolwiek dla nich zrobić…
Głos Connie przycichł oskarżycielsko. Adriana pomyślała, że narasta między nimi gorycz, utrudniając porozumienie. W ostatnich latach stosunki z siostrą naprawdę ją smuciły.
– Mają sześćdziesiąt dwa i sześćdziesiąt pięć lat. W czym tak bardzo potrzebują pomocy? – spytała.
– W wielu sprawach – odparła z ożywieniem siostra. – Charles odgarnia śnieg z samochodu tatusia za każdym razem, gdy pada. Czy ty kiedykolwiek o tym pomyślałaś? – W oczach Connie pojawiły się łzy. Adrianę ogarnęła nieprzeparta chęć wymierzenia jej klapsa.
– Może powinni się przeprowadzić na Florydę, żeby ułatwić nam życie – powiedziała spokojnie. Connie wybuchnęła płaczem.
– Tylko tyle potrafisz, tak? Uciec, ukryć się na drugim końcu kraju.
– Connie, ja się nie ukrywam. Mam tam swoje życie.
– I co robisz? Jesteś chłopcem na posyłki w ekipie realizacyjnej. To są bzdury, i sama o tym dobrze wiesz. Dorośnij wreszcie, Adriano. Zachowuj się jak wszyscy ludzie, bądź żoną, miej dzieci, a jeśli chcesz pracować, rób coś, czemu warto poświęcać czas. A przynajmniej wreszcie znormalniej!
– Czyli mam być taka jak ty, prawda? Ty jesteś „normalna”, bo byłaś pielęgniarką, zanim urodziłaś dzieci, a ze mną nie wszystko w porządku, bo mam pracę, której nie rozumiesz, tak? Skąd wiesz, czybyś jej nie polubiła? Jestem kierownikiem produkcji. Może to w końcu zrozumiesz?
Wrogość, która wkradła się w jej stosunki z siostrą, gorycz i zazdrość sprawiały Adrianie przykrość. Nigdy nie były ze sobą blisko, lecz przed laty łączyła je przyjaźń lub przynajmniej jej pozory. Teraz pozostał tylko gniew Connie, że Adriana wyjechała i wolna od wszelkich zobowiązań, robi w Kalifornii to, co chce.
Adriana nie powiedziała rodzicom, że oboje ze Stevenem postanowili nie mieć dzieci. Dla niego, obarczonego strasznymi wspomnieniami z dzieciństwa, była to niezwykle ważna decyzja. I choć Adriana nie podzielała jego opinii, wiedziała dobrze, że jego zdaniem rodzice żyli w ubóstwie, ponieważ mieli dzieci. Już na początku ich znajomości oświadczył, że potomstwo go nie interesuje, chciał bowiem zyskać pewność, że Adriana w pełni się z nim zgadza. Nieraz mówił o sterylizacji, oboje jednak obawiali się, że zabieg może przynieść negatywne następstwa. Próbował skłonić ją, by podwiązała sobie jajniki, ale wzbraniała się przed tak ostatecznym rozwiązaniem, w końcu więc wybrali inne metody antykoncepcji. Adriana czasami ze smutkiem myślała, że nigdy nie będzie mieć własnego dziecka, mimo to była gotowa swoje pragnienia poświęcić dla Stevena. Zdawała sobie sprawę, jak bardzo jest to dla niego istotne. Steven zamierzał bez żadnych obciążeń wspinać się po szczeblach kariery i tego samego pragnął dla żony. Bardzo pomagał jej w pracy, którą lubiła, choć niekiedy ogarniała ją tęsknota za filmami i serialami telewizyjnymi. Zastanawiała się wtedy, czy nie postarać się o takie zajęcie.
– A co będzie, jeśli zrezygnują z serialu? – zawsze odpowiadał jej Steven. – Wtedy co? Znajdziesz się na zasiłku i będziesz musiała zaczynać od nowa. Zostań przy wiadomościach, kochanie, z nich nigdy nie zrezygnują.
Steven rozpaczliwie bał się utraty pracy. Panikę budziła w nim myśl, że nie wykorzysta szans i nie osiągnie szczytu. Zawsze miał na uwadze przede wszystkim swój cel, a nie zamierzał poprzestać na małym. Oboje wiedzieli, że mu się uda.
W ciągu dwu i pół roku ich małżeństwa ciężko pracowali, co w wypadku Stevena oznaczało także częste podróże, odnieśli sukces i zdobyli przyjaciół. Przed rokiem kupili urocze mieszkanie w modnym osiedlu. Składało się z używanego jako gabinet małego pokoiku, położonej na piętrze wielkiej sypialni, salonu, jadalni i dużej kuchni. Adriana lubiła spędzać wolny czas w ogródku, poza tym mogła korzystać z osiedlowego basenu i kortu tenisowego. Ich własnością był garaż, mieszczący jej MG i nowego czarnego porsche’a Stevena, który bez skutku próbował przekonać żonę, by sprzedała swój samochód.
Kupiła go przed trzynastoma laty, gdy wyjechała na studia do Stanfordu, i wciąż lubiła. Zawsze przywiązywała się do starych rzeczy, natomiast Steven szukał nowości. Mimo to stanowili zgraną parę. On dodawał jej energii i zapału, na które sama może nie mogłaby się zdobyć, ona zaś łagodziła rysy jego charakteru, choć w sposób nie dla wszystkich zadowalający.
Connie i Charles, jej mąż, nienawidzili Stevena, rodzice nigdy go nie polubili. Wpłynęło to na stosunki Adriany z nimi. Czasem z bólem uświadamiała sobie, jak daleko odeszła od rodziny. Kochała ich, uważała jednak, że teraz najważniejszy jest mąż. Z nim dzieliła łóżko, jego życie pomagała budować. I bez względu na to, jakimi uczuciami darzyła bliskich, należeli do jej przeszłości. Steven zaś był teraźniejszością i przyszłością. Rodzice także to zrozumieli. Nie pytali już, kiedy Adriana i Steven przyjadą ich odwiedzić. Od roku nie napomykali też o dzieciach. Adriana w końcu powiedziała Connie, że oboje ze Stevenem nie zamierzają mieć potomstwa, a siostra z pewnością powtórzyła jej słowa rodzicom, którym związek Adriany i Stevena wydawał się nienaturalny. W ich oczach byli parą młodych egocentrycznych hedonistów, prowadzących beztroskie i wygodne życie w Kalifornii. Nie było sensu przekonywać ich o swoich racjach, łatwiejsze okazało się ograniczenie kontaktów. Zresztą rodzice Adriany także nie kwapili się do odwiedzin.
Skręcając teraz późną nocą z Santa Monica Freeway w aleję Fairfaxa Adriana nie myślała o rodzicach. Całą jej uwagę zaprzątał Steven. Wiedziała, że będzie bardzo zmęczony, kupiła jednak dla niego butelkę wina, ser i gotowy omlet. Z uśmiechem wjeżdżała do garażu, by ustawić swój samochód obok jego porsche’a. Już wrócił. Było jej przykro, że nie pojechała po niego na lotnisko, lecz musiała przygotować ostatnie wydanie wiadomości, pełniła bowiem funkcję pierwszego zastępcy producenta. Praca była niezwykle ciekawa, choć czasami bardzo męcząca.
Klucz z łatwością obrócił się w zamku. Mimo że w mieszkaniu paliły się wszystkie światła i głośno grała muzyka, Adriana z początku nie mogła się zorientować, gdzie jest Steven.
– Halo… jest tu ktoś? – zawołała.
W holu stała walizka, lecz nie było neseseru. Wreszcie Adriana znalazła męża w kuchni. Rozmawiał przez telefon, pochylając czarną jak sadza, nieco rozwichrzoną czuprynę nad notatnikiem, w którym coś pisał, domyśliła się więc, że rozmawia ze swoim szefem. Zauważył ją dopiero w chwili, gdy go objęła i pocałowała. Spojrzał na nią z uśmiechem i oddał pocałunek, nie tracąc z przemowy szefa ani przecinka. Potem łagodnie odsunął żonę i rzekł do słuchawki:
– Racja… dokładnie to im powiedziałem. Mają do nas przyjechać w przyszłym tygodniu, ale uważam, że jak ich przyciśniemy, przyjadą wcześniej. Dobrze… dobrze… też tak myślę… w porządku… do zobaczenia rano.
I nagle jego ramiona oplotły ją mocno, przywracając światu normalny ład. Zawsze ogarniało ją szczęście, gdy była blisko Stevena. W takich chwilach nie miała wątpliwości, że jest dokładnie tam, gdzie pragnie być.
Steven całował ją długo i mocno, a gdy przestał, nie mogła złapać tchu.
– No, no… miło mieć pana znowu w domu, panie Townsend.
– Nie powiem, żeby twój widok mnie nie cieszył. – Uśmiechnął się przekornie, trzymając dłonie na jej pośladkach. – Gdzie byłaś?
– W pracy. Próbowałam znaleźć zastępstwo na ostatnią zmianę, ale nikt nie miał czasu. Po drodze kupiłam trochę jedzenia. Jesteś głodny?
– Tak – uśmiechnął się Steven, nie mając na myśli produktów, które Adriana przyniosła w brązowych papierowych torbach. – Prawdę mówiąc, jestem bardzo głodny.
Przy tych słowach zgasił światło. Adriana wybuchnęła śmiechem.
– Niezupełnie o to mi chodziło. Kupiłam wino i…
Nie skończyła, bo Steven znowu pocałował ją w usta
– Później, Adriano, później…
Bez słowa poprowadził ją na górę. W holu pozostały jego bagaże, w kuchni jej torby z zakupami. Steven głodnym wzrokiem patrzył, jak Adriana zdejmuje z siebie ubranie. Puścił głośniej muzykę i pociągnął ją ku sobie na łóżko.