ROZDZIAŁ TRZYNASTY

Bill przyjechał po Adrianę dokładnie o jedenastej. Czekała na niego przed drzwiami, ubrana w dżinsy, obszerną koszulę, słomkowy kapelusz i tenisówki. Ze sobą miała plażową torbę załadowaną po brzegi ręcznikami, kremami, książkami i grami. Na jej widok Bill się roześmiał.

– Wyglądasz na czternaście lat.

Koszula należała do Stevena, lecz Adriana zawsze bardzo ją lubiła, poza tym dzięki niej mogła ukryć, że spodnie są trochę za ciasne. Bill w jej stroju nie dostrzegł nic podejrzanego.

– To komplement czy wymówka? – zapytała wesoło, ruszając za nim przez osiedle. Nie czuła w jego towarzystwie najmniejszego skrępowania.

– Komplement, zdecydowanie. – Bill przystanął, jakby coś sobie nagle przypomniał. – Masz może w domu wodę sodową? Moje zapasy się wyczerpały. Była niedziela, nie mogli więc liczyć na sklepy.

– Jasne, mam.

– W takim razie lepiej weźmy parę butelek.

Zawrócili, a kiedy znaleźli się przed drzwiami jej mieszkania, Adriana zatrzymała się i spojrzała za siebie.

– Zaraz wrócę, a ty może popilnuj naszych rzeczy, dobrze?- Zachowywała się tak, jakby sądziła, że ktoś ucieknie z jej torbą.

– Pójdę ci pomóc.

– Nie trzeba. Mam w domu okropny bałagan. Nie zdążyłam posprzątać po… po wyjeździe Stevena do Nowego Jorku.

Gdzie on w końcu jest: w Nowym Jorku czy Chicago?, zadał sobie pytanie Bill, nic jednak nie powiedział. Nie ulegało wątpliwości, że Adriana nie chce, żeby z nią wchodził.

– Poczekam – rzekł, czując się trochę głupio. Przed sobą miał zamknięte drzwi, nie mógł więc zajrzeć do wnętrza. Można by pomyśleć, że Adriana ukrywa coś w mieszkaniu. Po kilku sekundach usłyszał straszliwy hałas i bez namysłu wpadł do środka. Na podłodze w kuchni zobaczył kałużę wody i rozbite butelki.

– Zraniłaś się? – zapytał szybko, przyglądając się jej z niepokojem.

Zaprzeczyła ruchem głowy. Bill złapał ręcznik i pomógł jej sprzątać.

– To moja wina – odezwała się. – Musiałam chyba nimi potrząsnąć, a potem wypadły mi z ręki.

Uporali się z bałaganem w dwie minuty. Bill dość długo nie widział wokół siebie nic niezwykłego, dopiero gdy Adriana wyjęła następne butelki, dotarło do niego, że w kuchni prócz lodówki i taboretu koło telefonu nie ma żadnych sprzętów. Przygnębiające wrażenie opuszczenia pogłębiał salon, który minęli idąc do wyjścia. Tu także nie stał żaden mebel, a ślady na ogołoconych ścianach wskazywały, gdzie przedtem wisiały obrazy. Bill przypomniał sobie, że jakiś czas temu widział Stevena ładującego rzeczy na ciężarówkę. Adriana powiedziała wtedy, że zamierzają wymienić całe umeblowanie i sprzedają stare sprzęty. Tymczasem jednak puste mieszkanie wyglądało okropnie. Bill ani słowem nie skomentował tego widoku, natomiast Adriana pośpieszyła z wyjaśnieniami:

– Zamówiliśmy sporo nowych rzeczy, ale sam wiesz, jak to jest. Dostawa trwa dziesięć do dwunastu tygodni. Najwcześniej w sierpniu to miejsce zacznie przypominać normalne mieszkanie. – W rzeczywistości niczego nie zamówiła, bo wciąż liczyła, że Steven wróci do domu z tym, co zabrał.

– Jasne, wiem, jak to jest.

W jej słowach wyczuł nieszczerość, choć nie był pewien, o co chodzi. Może byli za biedni, żeby kupić meble, a może im je odebrano, bo nie płacili rat? W Hollywood to się zdarza wielu ludziom. Bill widywał już puste mieszkania u swoich przyjaciół. A jasne było, że Adriana z jakiegoś powodu jest zakłopotana.

– Mieszkanie tak czysto i przyjemnie wygląda – zażartował. – I łatwo utrzymać porządek. – Na jej twarzy znowu pojawiło się zażenowanie, dodał więc łagodnie: – To i tak nieważne. Będzie wyglądało wspaniale, jak dostaniesz wreszcie nowe meble.

Zaraz po wyjściu zapomnieli o całym zdarzeniu. W doskonałych nastrojach spędzili przyjemny dzień na plaży. Rozmawiali o teatrze, książkach, Nowym Jorku, Bostonie i Europie, wymienili uwagi o dzieciach, polityce i różnych zadaniach, jakie mają do spełnienia mydlane opery i wiadomości telewizyjne. Potem przyszła kolej na utwory, które lubił pisać Bill, i opowiadania tworzone przez Adrianę na studiach. Rozmawiali o wszystkim. Wciąż nie brakowało im tematów, gdy po piątej wsiedli do samochodu, by wrócić do domu, ponieważ na plaży zaczęło robić się chłodno.

– Muszę powiedzieć, że szalenie podoba mi się twój samochód – rzekł Bill, który z podziwem patrzył na jej MG, ilekroć widział je na parkingu.

Adriana z zadowoleniem przyjęła jego słowa.

– Mnie też. Od lat wszyscy próbują mnie zmusić, żebym się go pozbyła, ale nie mogę. Za bardzo go kocham. Stał się częścią mnie.

– To tak jak mój chevrolet. – Bill cały się rozpromienił.

Ta kobieta rozumiała, czym jest miłość do samochodu. Ta kobieta rozumiała wiele istotnych spraw, jak zaangażowanie i strata, miłość i szacunek, w dodatku podzielała jego zamiłowanie do starych filmów. Jedyną jej wadą, poza pochłanianiem ilości jedzenia wystarczającej dla dwóch rodzin, był mąż. Postanowił to jednak ignorować i więcej się tym nie gryźć, tylko po prostu cieszyć się z jej przyjaźni. Rzadko się zdarzało, by mężczyznę i kobietę łączyła przyjaźń pozbawiona aspektów seksualnych. Gdyby z Adrianą byli do tego zdolni, uważałby się za szczęściarza.

– Może po drodze wpadniemy na kolację? W Santa Monica Canyon jest doskonała restauracja – zaproponował. Traktował ją jak starego kumpla, kogoś, kogo od lat zna i kocha. – Albo wiesz co? Zostało mi parę steków. Jedźmy do mnie, to usmażę je na kolację.

– Możemy usmażyć u mnie – powiedziała Adriana, choć zamierzała wbrew sobie oświadczyć, że chyba wróci do domu, mimo że przecież nic jej do tego nie zmuszało. Czekałby ją samotny niedzielny wieczór, a za dobrze bawiła się w towarzystwie Billa, by szybko z niego rezygnować. Nic nie stało na przeszkodzie wspólnej kolacji.

– Szczerze mówiąc, jedzenie steków z podłogi nie jest szczytem moich marzeń – zażartował Bill. – Chyba że masz jakieś meble, których jeszcze nie widziałem.

Tylko łóżko, pomyślała, głośno zaś rzekła, czując się znów jak nastolatka:

– Co za snob. W porządku, chodźmy do ciebie.

Od ślubu ze Stevenem nie mówiła tak do mężczyzny i oto po trzech latach przerwy miała z człowiekiem nie będącym jej mężem zjeść kolację w jego mieszkaniu. Musiała jednak sama przed sobą przyznać, że ta perspektywa bardzo jej odpowiada. Bill Thigpen był wspaniały. Inteligentny, interesujący, miły i taki opiekuńczy. Troszczył się, czy nie jest głodna albo spragniona, pytał, czy ma ochotę na lody, czy potrzebuje kapelusz, dbał, żeby było jej dostatecznie ciepło, wygodnie i przyjemnie, równocześnie przez cały czas bawiąc ją historyjkami o swoim serialu, znajomych i synach.

Kiedy weszła do mieszkania, zobaczyła następne wcielenie Billa. Ściany zdobiły oryginalne współczesne obrazy, tu i ówdzie stały interesujące rzeźby, które przywiózł ze swych rozlicznych podróży. Obite skórą kanapy były wygodne i nienowe, ogromne fotele miękkie i zapraszające. W jadalni królował piękny stół, pochodzący z jakiegoś klasztoru we Włoszech, na podłodze zaś leżał dywan kupiony w Pakistanie. Wszędzie wisiały zdjęcia jego dzieci. Mieszkanie przypominało bardziej dom niż lokal w bloku i panowała w nim atmosfera ciepła i serdeczności sprawiająca, że miało się ochotę wszystko dokładnie obejrzeć: biblioteczki pełne książek, ceglany kominek, doskonale zaprojektowaną obszerną kuchnię w stylu rustykalnym. W przytulnym gabinecie, w którym Bill pracował, stała wiekowa maszyna do pisania, niemal tak stara jak jego ukochany royal, a także regały z książkami i odziedziczony po ojcu wielki skórzany fotel, dobrze już zużyty. Obity beżową wełną pokój gościnny, sprawiający wrażenie, jakby nikt nigdy w nim nie mieszkał, wypełniało współczesne łóżko z baldachimem, podłogę zaś zakrywała owcza skóra. W wielkim kolorowym pokoju dziecinnym uwagę zwracało piętrowe jaskrawoczerwone łóżko w kształcie lokomotywy. Sypialnia Billa położona była na końcu holu. Dominowały w niej kolory ziemi i miękkie materie, a ogromne okna wychodziły na ogród, o którego istnieniu na osiedlu Adriana nie miała pojęcia. Mieszkanie było doskonałe. Przypominało swego gospodarza: pociągające, pełne ciepła i miłości. Niektóre sprzęty nosiły ślady częstego dotyku wielu przyjaznych rąk. W takim miejscu człowiek chciałby zostać na długo, żeby dokładnie je poznać. Stanowiło ostry kontrast z kosztowną sterylnością, którą Adriana dzieliła ze Stevenem do chwili, gdy od niej odszedł, nic jej nie zostawiając prócz łóżka i dywanu.

– Bill, masz cudowne mieszkanie – odezwała się, nie ukrywając zachwytu.

– Mnie też bardzo się podoba – przyznał. – Widziałaś piętrowe łóżko? Zrobił je facet z Newport Beach. Zwykle robi dwa na rok. Mogłem wybrać piętrowy autobus, który w końcu kupił jakiś Anglik, ale zdecydowałem się na lokomotywę. Mam słabość do pociągów. Są wspaniałe, staromodne i wygodne.

Adriana słuchała go z uśmiechem. Miała wrażenie, że Bill opisuje siebie. Nic dziwnego, że śmiał się z jej pustego mieszkania – jego posiadało charakter i duszę. Stanowiło znakomite miejsce do pracy i odpoczynku.

– Od lat próbuję się przekonać do kupna domu, ale nienawidzę przeprowadzek, a tu jest tak wygodnie. Poza tym chłopcom się podoba.

– Rozumiem ich.

Oddał im największy pokój, choć tak rzadko tu bywają, dla niego jednak byli tego warci.

– Mam nadzieję, że będą spędzać ze mną więcej czasu, jak dorosną.

– Jestem tego pewna – z przekonaniem rzekła Adriana. Bo kto by nie chciał z takim ojcem i w takim domu? Mieszkanie nie było luksusowe ani obszerne, lecz nie o to przecież chodziło. Ważny był panujący w nim nastrój, który otulał gościa niczym przyjazne ramiona. Wrażenie to nie opuszczało Adriany ani gdy siedziała na kanapie, ani gdy poszła do kuchni, niemal w całości wykonanej przez Billa, by pomóc przy kolacji. Gospodarz z wielką wprawą przygotowywał jedzenie.

– Czego nie potrafisz robić? – zapytała.

– Jestem do niczego w sporcie. Mówiłem ci, nie umiem grać w tenisa. Nie rozpalę ogniska, nawet gdyby chodziło o życie. W czasie naszych wypraw Adam musi to robić. I strasznie boję się samolotów.

Była to krótka lista w porównaniu z rejestrem jego umiejętności.

– Dobre i to – odetchnęła z ulgą Adriana. – Miło wiedzieć, że jesteś człowiekiem, a nie supermenem.

– A ty, Adriano? W czym ty nie jesteś dobra? – zapytał, siekając świeżą bazylię na surówkę. Zawsze chętnie słuchał, co ludzie mają do powiedzenia o sobie.

– Och, w wielu rzeczach. Jazda na nartach. Tenis jeszcze ujdzie, za to w brydża jestem okropna. Nie nadaję się do gier, nigdy nie pamiętam zasad, a poza tym i tak nie zależy mi na wygranej. Nienawidzę komputerów. – Przez chwilę poważnie się zastanowiła, po czym dodała: – I kompromisów. Nie potrafię zdobyć się na kompromis w sprawach, w które wierzę.

– To raczej zaleta niż wada, nie uważasz?

– Tak – przyznała z namysłem. – Tylko że czasami taka postawa może wiele kosztować – dodała myśląc o Stevenie. Zapłaciła wysoką cenę za swoje przekonania.

– Ale czy nie warto? – zapytał łagodnie. – Nie lepiej trzymać się swoich zasad, nawet jeśli trzeba za to zapłacić? Moim zdaniem tak – oświadczył, świadom, że przez to właśnie został sam, choć w gruncie rzeczy już mu to nie przeszkadzało.

– Owszem, ale czasem trudno stwierdzić, co jest właściwe.

– Rób to, na co cię stać, skarbie. Wybieraj najlepsze wyjście z nadzieją, że się uda. A jeśli ludziom się to nie podoba – wzruszył filozoficznie ramionami – trudno, ich sprawa.

Łatwo powiedzieć! Adriana wciąż nie potrafiła uwierzyć w rezultaty, jakie przyniosła jej taka postawa, chociaż w tym wypadku nie dokonywała wyboru – po prostu nie mogła zrobić inaczej. Kochała to dziecko, ich dziecko, i nie potrafiła usunąć ciąży tylko dlatego, że Steven się przestraszył. Skutek był taki, że straciła męża.

– Powiedz, Bill, nigdy nie rezygnujesz ze swoich przekonań? Bez względu na odczucia innych ludzi? – zapytała, gdy usiedli do wielkich soczystych steków, które Bill przyrządził. Udział Adriany w przygotowaniach ograniczył się do nakrycia stołu i doprawienia sałaty. Jedzenie wyglądało wspaniale: steki, sałata, chleb czosnkowy, a na deser truskawki oblewane czekoladą. – Czy bez względu na okoliczności zawsze obstajesz przy swoim?

– To zależy – odparł Bill. – Chodzi ci o sytuację, kiedy dzieje się to kosztem innych?

– Na przykład.

Bill przez chwilę się zastanawiał. Adriana w tym czasie nałożyła sobie sałaty.

– W takim razie decydujące znaczenie ma to, do jakiego stopnia jestem przekonany o swojej racji. Jeżeli uważam, że stawką jest moja uczciwość albo jasność sytuacji, to chyba tak. Czasem nieistotne jest, że decyzje nie przysparzają nam sympatii, ważniejsza jest wierność swoim przekonaniom. Podobno im człowiek starszy, tym bardziej staje się elastyczny, widzę to po sobie. Teraz, mając trzydzieści dziewięć lat, na pewno jestem bardziej tolerancyjny niż w młodości, ale mimo to wciąż wierzę, że należy walczyć o swoje przekonania. Przez to nie stałem się ulubieńcem tłumów, za to przyjaciele wiedzą, że mogą na mnie liczyć. A to bardzo ważne.

– Zgadzam się – rzekła łagodnie Adriana.

– A co Steven sądzi na ten temat? – Bill coraz bardziej ciekaw był męża Adriany. Rzadko o nim wspominała i zastanawiał się, czy są udaną parą i jak wiele ich łączy. Sądząc tylko z wyglądu, uważał, że bardzo się różnią.

– Dla Stevena też ważne są jego przekonania. Nie zawsze potrafi zrozumieć stanowisko innych – wyjaśniła, a jej słowa były klasycznym przykładem niedopowiedzenia.

– A jak mu wychodzi dostosowanie się do ciebie? – indagował Bill. Chciał poznać ich oboje, ponieważ nie mógł mieć Adriany tylko dla siebie, mimo że bardzo tego pragnął.

– To zależy. Stevenowi udaje się… – urwała, szukając odpowiednich słów. – Udaje mu się prowadzić życie równoległe, to chyba najlepsze określenie. Robi to, co chce, i innym też na to pozwala. – Pozwala dopóty, dodała w myślach, dopóki uważa, że to służy ich karierze. Jak praca w wiadomościach.

– I to się sprawdza?

Sprawdzało, póki jej nie porzucił, bo nie spodobał mu się system wartości żony. Adriana głęboko odetchnęła, starając się wytłumaczyć swoje poglądy Billowi.

– Według mnie, żeby małżeństwo naprawdę było udane, konieczne jest większe zaangażowanie, wspólne przeżywanie różnych spraw, przeplatanie się dwóch osobowości. Nie wystarczy wzajemnie pozwolić sobie po prostu być, trzeba w pewnym sensie stać się jednością.

Bill przytaknął. On również tak uważał, kiedy był mężem Leslie.

– Niestety, dopiero całkiem niedawno do tego doszłam.

– A to cały sekret. Większość ludzi wychodzi z założenia, że nie należy wzajemnie wchodzić sobie w drogę, i tylko naprawdę garstka chciałaby robić to co partner. Ja przynajmniej nikogo takiego nie spotkałem. Choć muszę przyznać, że w ciągu ostatnich kilku lat zanadto się nie starałem. Nie miałem czasu ani ochoty.

– Dlaczego? – zapytała Adriana. Ją także intrygował Bill, któremu najwyraźniej bardzo odpowiadał status mężczyzny żonatego.

– Chyba się bałem. Bardzo cierpiałem, kiedy Leslie odeszła zabierając chłopców, i postanowiłem, że drugi raz czegoś takiego nie przeżyję. Nie chciałem się angażować, żeby nie zaznać znowu takiego bólu, nie chciałem też, by znowu odbierano mi dzieci. To zawsze wydawało mi się nie w porządku. Mam tracić dzieci tylko dlatego, że kobieta, z którą jestem, przestała mnie kochać? Dlatego byłem ostrożny. – I leniwy, dopowiedział w duchu. Świadomie przez długi czas nie szukał poważnego związku, mówiąc sobie, że nie jest jeszcze gotowy.

– Myślisz, że Leslie odda ci kiedyś synów na stałe czy tylko będzie im pozwalała na krótkie wizyty?

– To drugie. Uważa, że ma do nich prawo, że należą tylko do niej i że robi mi łaskę w ogóle ich do mnie przysyłając. Prawda natomiast jest taka, że ja mam takie samo prawo być z nimi jak ona. Tak się nieszczęśliwie złożyło, że mieszkam w Kalifornii. Mogłem wrócić do Nowego Jorku, żeby częściej ich widywać, ale doszedłem do wniosku, że wtedy byłoby mi jeszcze trudniej. Nie chcę mieszkać dziesięć domów dalej i co wieczór zastanawiać się, co chłopcy robią. Chcę widzieć, jak rozmawiają przez telefon, odrabiają lekcje, bawią się z kolegami. Chcę stać nad ich łóżkami i ze łzami w oczach patrzeć, jak zasypiają. Chcę być przy nich, kiedy są chorzy, wymiotują i mają katar. Chcę być z nimi naprawdę, nie tylko przez kilka letnich tygodni spędzonych w Disneylandzie i nad Tahoe. – Bill wzruszył ramionami. Otworzył się przed Adrianą, dał jej poznać, co dla niego w życiu jest ważne, i to ją poruszyło. – Ale na nic więcej chyba nie mogę liczyć, więc się staram jak najlepiej wykorzystać to, co mam. Właściwie już się pogodziłem z tą sytuacją i nie zadręczam się niepotrzebnie. Dawniej myślałem, że kiedyś znowu będę miał dzieci i wtedy na pewno uniknę dawnych błędów, ale teraz zmieniłem zdanie. Nie mam ochoty ponownie przechodzić przez tę mękę, gdyby ktoś doszedł do wniosku, że w sumie mnie nie lubi.

– Może następnym razem będziesz mógł zatrzymać dzieci – uśmiechnęła się ze smutkiem Adriana. Bill pokręcił głową. Wiedział lepiej.

– Może następnym razem mądrzej będzie nie żenić się i nie mieć dzieci. – Mimo że od lat tak właśnie postępował, w głębi ducha wiedział, że to także nie jest wyjście. – A ty? Sądzisz, że ty i Steven będziecie mieli dzieci? – Pytanie było dość obcesowe, lecz Bill tak dobrze czuł się w jej towarzystwie, że odważył się je zadać.

Adriana długo się wahała, niepewna, co odpowiedzieć. Na moment ogarnęła ją pokusa, by zwierzyć mu się ze wszystkiego, lecz odepchnęła ją od siebie.

– Może, choć nie teraz. Steven… dzieci trochę go niepokoją.

– Dlaczego? – spytał zaciekawiony Bill. Uważał, że dzieci są najwspanialszym elementem małżeństwa, swoje zdanie wszakże opierał na własnym doświadczeniu.

– Miał trudne dzieciństwo. Jego rodzice byli bardzo biedni, więc dość wcześnie doszedł do wniosku, że dzieci są źródłem wszelkiego zła.

– O Boże! Więc to tak… A co ty o tym sądzisz?

Westchnęła i spojrzała mu w oczy.

– Nie zawsze jest mi łatwo. Mam nadzieję, że w końcu zmieni zdanie. – Najlepiej, gdyby do tego doszło gdzieś na początku stycznia, pomyślała.

– Nie czekaj za długo, Adriano, bo będziesz tego żałowała. Dzieci to największa radość. Nie pozbawiaj się jej, jeśli nie musisz.

– Powtórzę to Stevenowi.

Bill uśmiechem odpowiedział na jej uśmiech, w głębi duszy pragnąc, by Steven zniknął z powierzchni ziemi. Jakże wspaniale by było, gdyby Adriana była wolna! Łagodnie dotknął jej dłoni.

– Spędziłem cudowny dzień, Adriano. Mam nadzieję, że o tym wiesz.

– Ja też świetnie się bawiłam – odparła, zjadając ostatnie kawałki steka. Bill kończył sałatę.

– Jak na tak szczupłą dziewczynę dużo jesz – stwierdził żartobliwie, choć szczerze. Oboje się roześmiali.

– Przepraszam. Świeże powietrze chyba tak na mnie podziałało.

Adriana dobrze wiedziała, skąd bierze się jej apetyt, nie zamierzała jednak o tym mówić.

– Masz szczęście. Możesz sobie na to pozwolić – zauważył, jej figurze bowiem nic nie można było zarzucić. Billa ucieszyło, że Adrianie smakuje jego kuchnia.

Rozmawiali aż do dziesiątej, potem razem posprzątali po kolacji. Bill odprowadził ją do domu, niosąc plażową torbę. Wieczór był równie piękny jak poprzedni. Wysoko na niebie świeciły gwiazdy, a w powietrzu niemal nie wyczuwało się smogu. Adriana z niechęcią myślała, że nazajutrz musi iść do pracy. Wprawdzie poniedziałek był dniem wolnym, kończył bowiem długi trzydniowy weekend, lecz zgodziła się pracować, ponieważ poza wyczekiwaniem na telefon od Stevena nie miała nic do roboty. A mimo świąt wiadomości musiały zostać nadane. Podobnie zresztą jak serial Billa.

– Może byś jutro do nas wpadła? – zapytał. – Będę w biurze koło jedenastej.

– Z przyjemnością.

– Wchodzimy na antenę o pierwszej. Przyjdź, jeśli znajdziesz wolną chwilę. Będziesz mogła zobaczyć odcinek, a jutrzejszy zapowiada się całkiem nieźle.

Jego propozycja bardzo przypadła Adrianie do gustu. Tym razem bez żadnych oporów otworzyła drzwi, skoro Bill widział już puste mieszkanie. Nie musiała niczego przed nim ukrywać poza tym, że spodziewała się dziecka, a Steven dwa miesiące wcześniej ją opuścił.

– Może wejdziesz i napijemy się kawy?

Już miał odmówić, lecz postanowił, że przedłuży wspólny wieczór. Siedząc na taborecie obserwował, jak Adriana przyrządza kawę. Gdy skończyła, zabrali filiżanki do salonu i usadowili się na podłodze. Pustka w jej mieszkaniu podkreślała tylko wygodę i przytulność, którymi odznaczał się dom Billa.

Bill stwierdził, że w pokoju nie ma telewizora ani radia. Po chwili dostrzegł miejsca, w których bez wątpienia znajdowały się wcześniej głośniki wieży stereo. Nagle uświadomił sobie, że tych urządzeń Adriana na pewno nie sprzedała. W jej mieszkaniu pozostały tylko kontakty, klamki, dywan w salonie i stojąca na podłodze obok telefonu automatyczna sekretarka. Nawet stolik pod telefon zniknął. Te pomieszczenia wyglądały, jakby ktoś je opróżnił, ponieważ się wyprowadził. Bill pomyślał, że chyba wie, co tu się zdarzyło. Zerknął na Adrianę wzrokiem pełnym niepokoju i tak wymownie, że niemal zdradzał jego podejrzenia, lecz nie odważył się o nic jej pytać.

– Opowiedz o tych nowych meblach – odezwał się, usiłując zachować obojętność. Wstał i rozejrzał się wokoło. – Co zamówiłaś?

– Och, typowy zestaw – odpowiedziała ogólnikowo. W nadziei, że oderwie jego uwagę od tematu umeblowania, w dalszym ciągu rozprawiała o stylu pracy w wiadomościach.

– Rozkład twojego mieszkania jest zupełnie inny niż mojego. W ogóle nie są podobne.

– Wiem. To zabawne, prawda? Ja też to zauważyłam – odparła z uśmiechem Adriana. Spędziła wspaniały dzień i czuła się zupełnie odprężona, choć równocześnie trochę zmęczona.

– Co jest na piętrze?

– Sypialnia i łazienka – wyjaśniła. – Na dole jest jeszcze jedna sypialnia, ale nigdy jej nie używamy.

– Mogę obejrzeć?

Ponieważ Bill pozwolił jej zwiedzić swoje mieszkanie, nieuprzejmością byłoby odmówić jego prośbie, z wahaniem więc skinęła głową. Bill idąc na piętro, poprosił o następną kawę. Gdy Adriana zniknęła w kuchni, dokładnie obejrzał sypialnię. Zgodnie z jego oczekiwaniami była pusta. Błyskawicznie otworzył obie szafy, sprawdził szafki w łazience, zaglądnął do pudeł, w których leżały ubrania, i stwierdził, że jest tak, jak się domyślał… Chyba że osobiste rzeczy Stevena znajdują się na dole. Zapragnął poznać prawdę, jednakże nie miał odwagi pytać wprost. Szósty zmysł podpowiadał mu, że nie bez powodu Steven Townsend załadował cały dobytek na ciężarówkę i że wcale nie chodziło o zmianę wystroju mieszkania. Nawet ślubna fotografia w srebrnej ramie stała na podłodze obok jedynej w tym pomieszczeniu lampy, ponieważ Steven zabrał komodę i wszystkie stoliki.

– Podoba mi się rozkład – rzekł Bill, wróciwszy na dół ze swej inspekcji, po czym zapytał, czy może skorzystać z łazienki na dole, i umyślnie otworzył drzwi, które jak podejrzewał, prowadziły do garderoby. W środku zobaczył tylko kilka pustych wieszaków. Gdy znalazł się w łazience, jak najciszej pozaglądał do wszystkich szafek, a następnie spuścił wodę w toalecie i odkręcił kurek przy umywalce.

Siedząc znów na podłodze naprzeciw Adriany, szukał w jej oczach odpowiedzi na pytania, które mu się nasuwały. Bez powodzenia. Adriana milczała. Od tygodni sama przed sobą udawała, że Steven wyjechał w interesach, że za kilka dni wróci do domu, że wszystko jest w porządku, choć w czasie kolacji przyznała, że nie zawsze jest jej łatwo. Była piękną kobietą, mężatką, o czym Bill doskonale wiedział. Na jej palcu lśniła obrączka, lecz Bill, zajrzawszy do każdej szafy w jej mieszkaniu, wiedział jeszcze o czymś. Bez względu na powód, dla którego Adriana fakt ten ukrywała, Steven Townsend nie mieszkał już ze swoją żoną. Wyjeżdżając, zabrał ze sobą wszystko.

Niedługo potem Bill zaczął zbierać się do wyjścia. Jeszcze raz podziękował Adrianie za wspólnie spędzony czas i obiecał, że następnego dnia odwiedzi ją w pracy. Wracając do siebie, ciągle o niej myślał. Nie potrafił zrozumieć powodów jej postępowania. O co jej chodzi? Dlaczego udaje, że nic się nie dzieje? Dlaczego nie powiedziała, że mieszka sama? Co ukrywa? I w jakim celu? Mimo tylu znaków zapytania na wspomnienie pustych szaf w mieszkaniu Adriany Billa znów ogarnęła radość.

Загрузка...