Zdolność Billa do wymyślania dramatycznych i skomplikowanych zwrotów akcji najwyraźniej nie miała granic. W tym odcinku John aresztowany został za zamordowanie swojej szwagierki Vaughn, którą tak przekonywająco grała wspaniała Sylvia, zanim przeprowadziła się do New Jersey, oraz młodego handlarza narkotyków nazwiskiem Tim McCarthy. Wszystkie grzechy Vaughn wyszły na światło dzienne. Jej rodzina i przyjaciele dowiedzieli się, że była narkomanką i dziewczyną na telefon, co spowodowało nieopisane zamieszanie, a związanego z nią polityka, przez którego przed laty poddała się aborcji, już wkrótce czekała kompromitacja, cała sprawa bowiem trafiła do gazet. W dodatku, co dla dalszego rozwoju akcji było znacznie ważniejsze, w tym tygodniu ujawniona miała zostać ciąża Helen. To, że ojcem dziecka nie jest jej mąż, było zarazem skandalem i błogosławieństwem, zważywszy na sytuację. Przez kilka następnych miesięcy we wszystkich kuchniach całych Stanów kobiety będą się zastanawiać, kto jest ojcem dziecka. W końcu Helen rozwiedzie się z mężem, gdy ten wyląduje w więzieniu z dożywotnim wyrokiem za dwa morderstwa, i widzowie poznają tożsamość mężczyzny, z którym zaszła w ciążę, lecz do tego czasu wiele się jeszcze zdarzy. Przed odsłonięciem tej tajemnicy Bill szykował się na sporo doskonałej zabawy.
Jadąc do pracy następnego dnia, myślał o Adrianie. Dlaczego mu nie powiedziała, że Steven odszedł? Cała sprawa przypominała jedną z intryg Billa, choć powody zapewne były mniej skomplikowane. Oczywiście istniała możliwość, że wyciągnął błędne wnioski, lecz to wydawało mu się mało prawdopodobne. W mieszkaniu Adriany nie było ani sztuki męskiej garderoby, żadnych kosmetyków, kremów po goleniu, nawet żyletki, o czym naocznie się przekonał. Co w takim razie Adriana przed nim ukrywa? I dlaczego jest zakłopotana czy też po prostu jeszcze nie dojrzała do wyznania prawdy?
Gdy znalazł się w pracy, jego uwagę bez reszty zaprzątnęły problemy, które musiał jakoś rozwiązać. Jeden z aktorów zachorował, a główni scenarzyści się pokłócili, tak więc dopiero w południe nieco odetchnął. Bardzo chciał wpaść po Adrianę i zabrać ją na plan, żeby zobaczyła emisję na żywo kolejnego odcinka.
Adriana całe przedpołudnie zmagała się z odkryciem, że poprzedniej nocy syn miejscowego senatora został bez żadnego powodu porwany i zamordowany. Rodzina nie mogła dojść do siebie po tym wstrząsającym przeżyciu. Chłopak miał zaledwie dziewiętnaście lat. Ekipa wiadomości pracowała w głębokim szoku, a Adriana, oglądając taśmy, wiedziała, że to odchoruje. Chłopaka porzucono na progu rodzinnego domu z poderżniętym gardłem.
Była zajęta przydzielaniem pracy montażystom i wysyłaniem reporterów na wywiady z bliskimi przyjaciółmi rodziny, gdy sekretarka poinformowała ją, że jest do niej telefon. Rozmówca przedstawił się, lecz jego nazwisko brzmiało obco. Nie miała pojęcia, kim jest Lawrence Allman.
– Słucham? – odezwała się, nie przerywając gorączkowych notatek.
– Pani Townsend?
– Tak.
– Pani mąż prosił, żebym się z panią skontaktował.
Serce Adriany zatrzymało się na moment.
– Miał wypadek? Co mu się stało?
Allmanowi zrobiło się przykro. Wbrew słowom Stevena ta kobieta nie była obojętna względem męża.
– U niego wszystko w porządku. Jestem adwokatem i reprezentuję jego interesy.
Adriana nie rozumiała, dlaczego dzwoni do niej prawnik i z jakiej przyczyny prosił go o to Steven.
– Czy coś się stało?
Przez krótką chwilę Allman zastanawiał się, co odpowiedzieć. Poczuł się podle, gdy sobie uświadomił, że Adriana nie jest przygotowana na wiadomość, którą miał jej przekazać.
– Sądziłem, że mąż panią uprzedził, wygląda jednak na to, że nie. – Albo też Adriana udawała, w co wątpił, nie sprawiała bowiem wrażenia osoby tego typu. – Pani mąż wystąpił o rozwód i chce, żebym z panią omówił szczegóły.
Adrianie opętańczo zawirowało w głowie, po czym naraz wszystko się uspokoiło. Nie potrafiła złapać tchu.
– Przepraszam… nie rozumiem. O co tu chodzi?
– O rozwiązanie małżeństwa, pani Townsend – odparł niezwykle łagodnym tonem adwokat. Był uczciwym człowiekiem i cała ta sprawa mu się nie podobała. Steven nie zachowywał się rozsądnie, gdy ustalali co trzeba. – Mąż chce się z panią rozwieść.
– Rozumiem… Czy to aby trochę nie za szybko?
– Zapytałem go, czy nie chciałby porozumieć się z panią, ale utrzymuje, że istnieją między wami zasadnicze różnice.
– Czy mogę się nie zgodzić?… Chodzi mi o rozwód…
Adriana zamknęła oczy, z całych sił starając się nie płakać. Nie chciała, żeby Allman uważał ją za idiotkę. Musiała zachować spokój, choć powoli traciła panowanie nad sobą. To, co usłyszała, nie mieściło jej się w głowie. Steven chce się rozwieść, a nawet z nią o tym nie porozmawiał. Zlecił obcemu, żeby do niej zadzwonił.
– Nie, nie może pani się nie zgodzić – wyjaśnił adwokat. – W tym punkcie prawo dość dawno się zmieniło. Oboje, i pani, i pan Townsend, możecie wystąpić o rozwiązanie małżeństwa bez zgody współmałżonka.
To było jak koszmarny sen. A najgorsze dopiero miało nadejść.
– Pan Townsend życzy sobie, żeby dowiedziała się pani także o pewnych dodatkowych sprawach.
– Ma pan na myśli sprzedaż mieszkania, prawda? – zapytała ze łzami w oczach. Cały jej świat walił się w gruzy.
– Tak, ale gotów jest dać pani trzy miesiące na znalezienie nowego lokum, chyba że zechce pani odkupić jego udział, oczywiście po cenie rynkowej… – Adriana poczuła, że ogarniają ją nudności. Chciał się rozwieść. I sprzedać mieszkanie. – Ale nie o to mi chodziło. Pan Townsend wyraża wolę polubownego załatwienia kwestii mieszkania. Mówiłem o… – zawahał się. Próbował odwieść Stevena od tego zamiaru, a kiedy mu się nie udało, doszedł do wniosku, że ojcostwo dziecka musi być wątpliwe. – Mój klient prosił o sporządzenie dodatkowych dokumentów. Chciałbym, żeby pani się z nimi zapoznała.
– Czego dotyczą te dokumenty? – Adriana głęboko odetchnęła, starając się zachować panowanie nad sobą. Drżącymi dłońmi starła z policzków łzy.
– Pani… hm… dziecka. Pan Townsend pragnie zrzec się przed jego urodzeniem wszelkich praw rodzicielskich, chociaż wydaje się to trochę przedwczesne. Musi pani wiedzieć, że mu to odradzałem, bo to dość nietypowy sposób postępowania, ale okazał się nieugięty. Przygotowałem projekty tych dokumentów, żeby mogła pani się z nimi zapoznać. Zawierają stwierdzenie, że pan Townsend zrzeka się władzy rodzicielskiej, co z jednej strony oznacza, że z chwilą przybycia dziecka na świat nie będzie miał względem niego żadnych praw, w tym praw do odwiedzin, z drugiej zaś że jego nazwisko nie pojawi się w metryce dziecka. Pani zostanie poproszona o przyjęcie dla siebie i dziecka swego panieńskiego nazwiska. Oczywiście pani i dziecko nie będziecie mogli wysuwać żadnych roszczeń finansowych ani prawnych względem pana Townsenda. Mój klient chciał zaproponować odszkodowanie pieniężne, wyjaśniłem mu jednak, że nie może tego zrobić. Jeśli za zrzeczenie się praw rodzicielskich wypłacone zostanie odszkodowanie, to zgodnie z prawem obowiązującym w Kalifornii zrzeczenie to uznać można za nieważne.
Teraz Adriana płakała już całkiem otwarcie, nie przejmując się, że słyszy ją prawnik.
– Czego pan chce ode mnie? I dlaczego dzwoni pan akurat dzisiaj? – łkała w słuchawkę. – Dzisiaj jest święto, pan nie powinien pracować.
Steven powiedział prawnikowi, że Adriana prawdopodobnie będzie w pracy, gdzie bez kłopotu się z nią skontaktuje, Allman zadzwonił więc z domu. Przekazując jej te ponure wieści, czuł się fatalnie, doszedł jednak do wniosku, że byłoby znacznie gorzej, gdyby dowiedziała się o wszystkim z listu. Steven twierdził, że się nie pokłócili, że Adriana była dobrą żoną, że byli ze sobą szczęśliwi, tylko nie chciał dziecka, a ona odmówiła zgody na zabieg. Dla Stevena takie uzasadnienie brzmiało rozsądnie, Larry Allman wszakże zadawał sobie pytanie, czy w tej kwestii przypadkiem Townsend nie zachowuje się mniej niż rozsądnie. Do jego obowiązków nie należało jednak przekonywanie klienta. Próbował namówić go do ugody i przemyślenia całej sprawy od nowa, odwieść od zrzeczenia się praw do dziecka przed jego urodzeniem, lecz Steven nawet nie chciał słuchać.
– Pani Townsend – rzekł łagodnie – naprawdę bardzo mi przykro. Nie da się w przyjemny sposób informować o tych sprawach. Sądziłem, że rozmowa telefoniczna…
– To nie pana wina – szlochała Adriana. Z całej siły pragnęła zmienić stanowisko Stevena, ale zdawała sobie sprawę, że to niemożliwe. – Jak on się ma? – zapytała ku wielkiemu zdziwieniu Allmana.
– Dobrze. A jak pani się ma? – spytał Allman, ponieważ to wydało mu się znacznie ważniejsze.
– Dziękuję, dobrze – odparła. Po jej policzkach od nowa popłynęły łzy.
Allman uśmiechnął się smutno.
– Przepraszam, że to mówię, ale pani głos o tym nie świadczy.
– Mam parszywy dzień. Najpierw syn senatora, teraz to… – A tak przyjemnie spędziła weekend. – Jak pan sądzi… Czy Steven zmieni zdanie? Nie teraz… później… – Było jej głupio, że o to pyta, chciała się jednak dowiedzieć, czy według Allmana Steven może zmienić zdanie, kiedy zobaczy dziecko. Wciąż jej się wydawało, że ta chwila okaże się przełomowa.
– Niewykluczone. Obecnie pan Townsend podejmuje dość radykalne kroki. W niektórych sprawach jest to nieuzasadnione, ale zdecydował tak postąpić po prostu dla własnego spokoju. Chce wszystko zakończyć, rozwiązać zgodnie z prawem.
– Kiedy rozwód zostanie przeprowadzony? – zapytała, chociaż to i tak nie było ważne. Co za różnica? Może tylko taka, że wolałaby urodzić dziecko jako mężatka.
– Wniosek został złożony dwa tygodnie temu, co oznacza, że postępowanie rozwodowe zakończy się gdzieś w połowie grudnia.
Cudownie. Na dwa tygodnie przed porodem, a na świadectwie urodzenia dziecka nie będzie nazwiska ojca. To rzeczywiście była wspaniała nowina. Adriana bez wątpienia miała powody, żeby cieszyć się z telefonu Allmana.
– Czy to wszystko?
– Tak. Jutro wyślę pani dokumenty.
– Dziękuję. – Znowu wytarła łzy. Ręce nie przestały jej drżeć.
– Przez jakiś czas pozostaniemy w kontakcie w sprawie mieszkania. I oczywiście każde żądanie o alimenty dla pani zostanie przyjęte, jeśli przekaże je pani adwokat.
– Nie mam adwokata i nie chcę alimentów.
– Sądzę, że powinna pani zasięgnąć porady. Zgodnie z prawem stanu Kalifornia może się pani ich domagać. – Zachowa się niemądrze, jeśli tego nie zrobi, pomyślał. Ta sprawa budziła w nim niechęć. Cieszyłby się, gdyby udało się przynajmniej wydostać od Stevena trochę pieniędzy. W końcu coś był jej winny, na litość boską. Allman nie krył swej opinii przed Stevenem.
– Będziemy w kontakcie.
– Dziękuję.
Adriana usłyszała szczęk odkładanej słuchawki. Długo stała, mocno ściskając swoją, jakby się spodziewała, że jakiś głos powie jej, że to pomyłka, że prawnik żartował. Ale to nie były żarty. Steven wystąpił o rozwód i chce oficjalnie zrzec się praw do dziecka. Adriana w życiu nie słyszała nic równie strasznego. Drżąc cała, zastanawiała się, co teraz pocznie. Prawdę mówiąc, nic tak naprawdę się nie zmieniło: ona miała mieszkanie i dziecko, Steven zaś ich meble. A równocześnie wszystko uległo zmianie. Nie pozostała jej już żadna nadzieja oprócz szalonego marzenia, że w końcu Steven wróci i zakocha się bez pamięci w ich dziecku, chociaż doskonale zdawała sobie sprawę, że to mało prawdopodobne. Teraz musiała stawić czoło rzeczywistości. Dziecko będzie wychowywać sama, nie może więc przestać pracować po jego urodzeniu, konieczne jest też znalezienie nowego mieszkania i kupno choćby kanapy. Znacznie trudniej było pogodzić się z faktem, że Steven się z nią rozwodzi i ich dziecko, z prawnego punktu widzenia, nie będzie miało ojca. To był wielki cios.
Ramiona drżały jej od płaczu, gdy wreszcie odłożyła słuchawkę. Stała plecami do drzwi, nie usłyszała więc, że ktoś wchodzi do pokoju. Gdy wolno się odwróciła, poprzez płynące strumieniem łzy zobaczyła Billa Thigpena, który dopiero teraz się zorientował, że Adriana płacze.
– O Boże… przepraszam… nie chciałem… To chyba nie jest odpowiednia pora.
Ujął to niezwykle delikatnie. Adriana szybko sięgnęła na biurko po chusteczkę, usiłując się uśmiechnąć.
– Nie… wszystko w porządku… – wyjąkała, po czym opadła na krzesło i od nowa wybuchnęła płaczem, zakrywając twarz rękoma. – Nie… to straszne. – Nie było sposobu, żeby mu to wytłumaczyć, zresztą wcale nie miała na to ochoty. – To tylko… nie jestem… nie mogę… – mówiła nieskładnie.
Bill podszedł do niej i łagodnie pogładził po plecach.
– Uspokój się, Adriano. Wszystko będzie dobrze. Cokolwiek to jest, wcześniej czy później jakoś się ułoży. – Zastanawiał się, czy wyrzucono ją z pracy czy może ktoś umarł. Była rozdygotana i bardzo blada, wręcz zielonkawa. Przez moment bał się, czy Adriana nie zemdleje. Kazał jej wziąć kilka głębokich oddechów i podał szklankę wody. Po chwili wyglądała już lepiej. – Miałaś chyba rewelacyjne przedpołudnie.
Patrzył na nią ze współczuciem. W odpowiedzi usiłowała się uśmiechnąć, lecz bez większego rezultatu.
– Rzeczywiście dzień mi się udał jak rzadko – Znowu wydmuchała nos i spojrzała na Billa zarazem z zakłopotaniem i uznaniem. – Najpierw ktoś porywa i morduje syna senatora, a my dostajemy pięć tysięcy mil taśmy ze zbliżeniem jego poderżniętego gardła. – Na wspomnienie tego obrazu głęboko westchnęła. – A potem… – zawahała się, niepewna, czy o wszystkim powiedzieć. Tyle że teraz nie miało już sensu robić z tego tajemnicy i nawet jeśli była w tym również jej wina, to przecież nie ona podjęła decyzję. – A potem… miałam ten głupi telefon od adwokata mojego męża. – Głos jej drżał, a oczy znowu wypełniły się łzami.
– Od adwokata? Dlaczego do ciebie dzwonił? Poza tym dzisiaj jest święto.
– Też mu to powiedziałam.
– Czego chciał? – zapytał Bill, marszcząc gniewnie brwi, Adriana bowiem budziła w nim instynkty opiekuńcze.
Wzięła głęboki oddech i odwróciła od niego wzrok, kurczowo ściskając chusteczkę. Nie była w stanie patrzeć mu w oczy.
– Zadzwonił, żeby mi powiedzieć, że mój mąż… – ściszyła głos tak, że Bill ledwo ją słyszał. -…właśnie wystąpił o rozwód. Dokładnie mówiąc, dwa tygodnie temu.
Billa poruszyły jej słowa, bardziej przez sposób, w jaki je wypowiedziała, niż przez treść. Poprzedniego wieczora doszedł już do wniosku, że Steven i Adriana żyją w separacji, i teraz z ulgą przyjął potwierdzenie swoich domysłów, ale i tak było mu jej żal. Przeżywała to tak bardzo, że niewątpliwie takiego obrotu spraw się nie spodziewała.
– Czy ta wiadomość cię zaszokowała, Adriano? – zapytał bardzo łagodnie.
– Tak – westchnęła. Spojrzała na Billa, który z wyrazem współczucia na twarzy stał oparty o biurko. – Nie sądziłam, że Steven to zrobi. Uprzedzał mnie, ale mu nie wierzyłam.
– Od kiedy to trwa?
– Zaczęło się prawie dwa miesiące temu, a trzy tygodnie temu zabrał wszystkie rzeczy. Także moje. – Uśmiechnęła się. Obojgu przed oczyma stanęło jej puste mieszkanie. – Ale to nie jest ważne. Nie myślałam… nie chciałam…
– Rozumiem. Czułem się podobnie w trakcie mojego rozwodu. Ja tego nie chciałem, ale Leslie nagle doszła do wniosku, że wszystko skończone. To nie w porządku, kiedy ktoś podejmuje decyzję za ciebie.
– Steven tak właśnie zrobił. – Znowu się rozpłakała. Było jej wstyd, że płacze w jego obecności, lecz Bill zdawał się nie zwracać na to uwagi. – Przepraszam… jestem w okropnym stanie.
– Masz powody. Możesz wziąć sobie wolne popołudnie? Odwiozę cię do domu.
– Chyba nie. Przed wieczornymi wiadomościami nadajemy specjalny program.
– Dlaczego nie zadzwonił sam?
– Nie wiem – odparła przygnębiona. Usiadła za biurkiem, Bill zaś przysiadł na blacie. – Wygląda na to, że nie ma zamiaru więcej ze mną rozmawiać.
– To jest najtrudniejsze przy rozwodzie, jeśli nie ma dzieci. Jeśli są, trzeba na ich temat rozmawiać, przynajmniej aż dorosną. Czasami to doprowadza człowieka do obłędu, ale kontakt nie zostaje zerwany. – Adriana potaknęła, myśląc, że przecież oni mają dziecko. To znaczy ona je ma, bo Steven się go zrzekł. – Wiesz, co go skłoniło do rozwodu? Przepraszam, nie powinienem pytać – sumitował się Bill.
– Nie szkodzi – uśmiechnęła się ze smutkiem. – W sumie powód nie jest istotny. Każde z nas podjęło decyzję i żadne nie chciało ustąpić. Ja nie mogłam zrobić tego, czego on sobie życzył. Chyba oboje uważaliśmy, że w grę wchodzą nasze zasady, więc uparliśmy się na amen. Steven wygrał, ale w gruncie rzeczy przegraliśmy oboje. Kiedy dokonał wyboru, nie dał mi najmniejszej szansy.
– Tak samo zachowywała się Leslie, tyle że w grę wchodził „ten trzeci”, o czym nie wiedziałem. Przypuszczasz, że Steven kogoś ma?
– Może, choć to mało prawdopodobne. Tu raczej chodzi o to, co Steven chce w życiu osiągnąć, a czego nie. Nagle nasze drogi za bardzo się rozeszły.
– To dość brutalny sposób „rozejścia się dróg” – zauważył Bill, myśląc, że ludzie są dziwni i robią dziwne rzeczy, o czym oboje dobrze wiedzieli. – Chciałem zaprosić cię do siebie na filiżankę kawy, ale to chyba nie jest odpowiedni moment – rzekł, współczując Adrianie. Pochylił się nad biurkiem i delikatnie pogładził ją po policzku. – Może innym razem.
Adriana skinęła głową. Czuła się jak zbita, tak jakby słowa Allmana spadły na nią niczym ciosy.
– Muszę wracać do pracy – powiedziała. – Przygotowujemy specjalny program o rodzinie senatora. Chłopak grał w drużynie futbolowej uniwersytetu w Los Angeles, a w szkole średniej był gwiazdą reprezentacji. Bardzo się angażował w sprawy publiczne. Chodził z siostrzenicą gubernatora. Ta sprawa naprawdę wszystkimi wstrząśnie. – Ona również bardzo tę wiadomość przeżyła, a zaraz potem Steven ją dobił. Miała wrażenie, że tuż przed lunchem skończyło się jej życie. Mimo że już teraz, wyglądała na wyczerpaną, oświadczyła: – Zostanę w pracy do pierwszej, może nawet drugiej w nocy.
– Możesz zrobić sobie przerwę, żeby wyjść i coś zjeść?
– Wątpię. Nie wyrwę się stąd do jutra. – Pomyślała, że musi uważać, by nie stracić dziecka. Jeszcze by tego brakowało! Musiała przetrwać ten dzień, a potem następne i jeszcze jeden.
– Ja też pracuję dziś do późna. W serialu sporo się dzieje: morderstwa, rozprawy, rozwody, nieślubne dzieci, jak to w życiu. Poza tym chcę się upewnić, że scenarzyści skończą nowe odcinki, zanim przyjadą chłopcy.
– Widzę, że moje życie jest jak z serialu wzięte – uśmiechnęła się słabo Adriana.
Bill na pożegnanie pocałował ją w czubek głowy.
– Trzymaj się. Wpadnę później. Jeśli będziesz czegoś potrzebowała, daj mi znać. Bufet mamy pełen jedzenia, bo okoliczne restauracje są dzisiaj zamknięte.
– Dzięki, Bill – rzekła z wdzięcznością Adriana.
Kiedy Bill wyszedł, przez chwilę stała patrząc przez okno. Jaki ten świat jest zwariowany! Steven odszedł, porzucił ją i ich dziecko, ktoś zamordował niewinnego dziewiętnastolatka o złotym sercu, w jednej sekundzie unicestwiając jego przyszłość…
Adriana wróciła do pracy, starając się zapomnieć o swych problemach. Wciąż myślała o Billu i zadziwiająco pomocnym wsparciu moralnym, które odeń otrzymała.
Specjalny program został nadany o piątej. Był bardzo wzruszający i nawet pracownicy wiadomości oglądali go ze łzami w oczach. O szóstej przyszła kolej na pełne wydanie wiadomości. Potem Adriana przeglądała taśmy, zastanawiając się, co dodać do programu specjalnego przewidzianego na północ. Dzień zdawał się nie mieć końca. Minęła dziewiąta, zanim wreszcie znalazła czas na kolację przysłaną jej przez Billa, który przyszedł do jej studia dopiero o północy. Wskazała mu krzesło obok siebie. Bez słowa obejrzał program, najwyraźniej głęboko nim poruszony.
– Straszne!… – odezwał się, gdy program dobiegł końca.
Senator otwarcie płakał przed kamerą. Padały słowa o Bogu, Jego miłości do wszystkich ludzi i głębokiej wierze w Jego miłosierdzie, co jednak w niewielkim stopniu dawało pocieszenie. Bill spojrzał na Adrianę. Wyglądała gorzej niż przedtem.
– Jak się czujesz?
– Jestem zmęczona.
Określenie to nawet w części nie oddawało jej rzeczywistego samopoczucia, Bill zaś nie chciał być nietaktowny. Pragnął tylko jej pomóc. Widział, że jest zbyt znużona, by prowadzić samochód, zaproponował więc:
– Może dzisiaj ja cię odwiozę? Jutro weźmiesz taksówkę. Albo pojedziemy twoim samochodem, jeśli nie chcesz go tu zostawić. – W tym stanie nie zaufałby jej na drodze, mogła bowiem zasnąć za kierownicą. Adriana nie miała sił na sprzeciwy.
– Zostawię tutaj samochód. Aha, i dziękuję za kolację.
Bill myślał o wszystkim bez względu na to, jak sam długo pracował. Oboje podpisali listy wyjścia. Adriana, moszcząc się w wygodnym starym chevrolecie, jęknęła:
– Boże… mam wrażenie, że umieram.
– To całkiem prawdopodobne, jeśli się nie prześpisz.
Bill zajął miejsce za kierownicą. Śmiertelnie wyczerpana Adriana w drodze do domu prawie się nie odzywała. Kiedy znaleźli się na osiedlu, Bill zaparkował samochód i bez słowa ją odprowadził. Patrzył, jak otwiera drzwi i odwraca się do niego.
– Możesz zostać sama?
Skinęła głową, choć bez większego przekonania.
– Tak mi się wydaje.
Nigdy przedtem nie czuła się bardziej smutna i samotna. Miała wrażenie, jakby Steven znowu ją porzucał.
– Zadzwoń, jeśli będziesz mnie potrzebowała. Jestem całkiem blisko.
Na pożegnanie dotknął jej ramienia. Adriana uśmiechnęła się i zamknęła drzwi. Nie opuszczało jej uczucie potwornej pustki. Wolno poszła na górę. Nie zapalała światła – nie chciała patrzeć na gołe ściany i puste pokoje. W sypialni rzuciła się na łóżko i od nowa wybuchnęła płaczem. W końcu zasnęła w ubraniu, a z nią dziecko Stevena, które nosiła.