Babi, co się z tobą stało? Jest taka piękna piosenka, która mówi o tym, że można się spotkać nawet w wielkim mieście. Już od tylu dni je przemierzam. Wbrew własnej woli i tak jej szukam. Sam nie wiem, jak i kiedy ląduję pod jej domem. Po Fiore, portierze, nie ma ani śladu. Szlaban jest opuszczony. Tam, gdzie dawniej byt garaż, teraz znajduje się nowy sklep z ubraniami. Nawet Lazzareschi zniknął. Jest za to owa restauracja, Jacini. Elegancka, cała utrzymana w bieli. To tak, jakby ktoś niemal na siłę chciał nakłonić nas do poprawy. Ale ja nic sobie z tego nie robię, jestem jaki jestem, siedzę na motorze w trochę poszarpanej kurtce Levi'sa, a silnik pracuje na zmniejszonych obrotach.
– Ej, czy ty aby nie jesteś Step?
Odwracam się i własnym oczom nie wierzę. A niech mnie, a to kto? Siedzę na motorze naprzeciwko kiosku, a tymczasem w moją stronę zmierza ta przedziwna „maskotka" o jasnobrązowych włosach, ze śmieszną buźką i szelmowskim wyrazem twarzy, wzięła się pod boki. Jakby mi chciała pogrozić.
– No więc? To ty czy nie?
– Ale kim ty jesteś?
– Nazywam się Martina, mieszkam tu, na Stellari. Mógłbyś łaskawie odpowiedzieć?
– Dlaczego mnie o to pytasz?
– No, odpowiadaj… co, boisz się?
Niewiele brakuje, bym wybuchnął śmiechem, niezła jest. Ma góra jedenaście lat.
– Tak, to ja, Step.
– Naprawdę ty jesteś Step? Nie wierzę. Nie wierzę. Wprost nie mogę w to uwierzyć… Nie wierzę.
Patrzę na nią rozbawiony. Tak się składa, że to ja nie mogę w to uwierzyć.
– No i?
– Ty mnie pewnie nie pamiętasz, to było jakieś dwa lata temu, stałam sobie na schodach na placu z moimi dwiema przyjaciółkami i jadłam pizzę z sosem pomidorowym i ty akurat wchodziłeś i powiedziałeś do mnie: „Mmm, ta pizza wygląda bardzo apetycznie", a ja nic ci na to nie odpowiedziałam, ale pomyślałam sobie tyle różnych rzeczy i chętnie sama dałabym ci jej spróbować!
– Pewnie byłem głodny…
– Nie, to nie ma nic do rzeczy.
– Nic już z tego nie rozumiem.
– Nie, chciałam ci powiedzieć, że dla mnie, to znaczy dla nas, to, co zrobiłeś, było niesamowite. Zawsze o tym gadamy z moimi przyjaciółkami, mówię ci, ten napis na moście przy corso Francia… Ja i ty… Trzy metry nad niebem. O matko, ciągle o tym myślimy. Jak ty na to wpadłeś? Ale naprawdę ty sam to zrobiłeś?
Nie wiem, co odpowiedzieć, ale to bez znaczenia. I tak bym nie zdążył.
– Bo dla mnie ten napis jest najpiękniejszy na świecie. Kiedy mama odwoziła mnie do szkoły, wpatrywałam się w niego. A wiesz, że później inni też zaczęli pisać to samo. Znaczy, spapugowali po tobie! Ten sam napis jest już też w innych miejscach Rzymu, mówię ci, niesamowite, można się na niego natknąć w tylu innych miejscach! A latem tego roku, nad morzem, jedna moja przyjaciółka powiedziała mi, że widziała go nawet we własnym mieście!
– Prawdę powiedziawszy, nie miałem zamiaru lansować takiej mody. Przez chwilę wyobrażam sobie, jakby to było, gdyby właśnie teraz moi przyjaciele, ci sprzed lat, natknęli się na mnie i zobaczyli, jak sterczę tutaj razem z tą niewydarzoną „maskotką”, która mnie zabawia… Choć nie przeczę, podoba mi się.
– A tam, tak czy inaczej, to niesamowite, wszystkie marzymy o chłopaku, który wykonałby dla nas taki napis. Ale wcale nie jest łatwo znaleźć takiego kolesia!
Patrzy na mnie i się uśmiecha. Uważa, że powiedziała mi komplement.
– O właśnie, widzisz tego tam…
Pokazuje mi, sama starając się zbytnio nie rzucać w oczy, chłopaczka, który stoi w pobliżu wyjścia z osiedla. Siedzi sobie na łańcuchu wiszącym między dwoma słupkami. Buja się, odpychając nogami obutymi w wielkie trampki. Ma długie włosy, zebrane w coś w rodzaju kucyka, obwiązanego na końcu kolorową wstążką. Jest trochę pucułowaty.
– Nazywa się Thomas, obłędnie mi się podoba i wie o tym. – Koleś ją dostrzega. Uśmiecha się z daleka. Unosi nieco brodę, jakby się chciał z nią przywitać. Wydaje się zaciekawiony tym, że Martina rozmawia ze starszym chłopakiem.
– Tak, według mnie wie o tym. Specjalnie przystawia się do moich przyjaciółek, i tak mnie wkurza. Jak tylko dorwę tego, kto mu to wygadał… Ale dopóki nie jestem na sto procent pewna… Ale czy takiemu jak on w ogóle przyszłoby do głowy, żeby zrobić taki piękny napis, jak ty, co?
Patrzę na Martinę i myślę o tym wszystkim, co ją jeszcze w życiu czeka. O tym, jak piękna jest pierwsza miłość, o tym, co będzie, o tym, co w głowie ci się nie mieści, by się mogło kiedyś skończyć.
– W najlepszym razie zrobi jakiś napis dla swojej drużyny. A oprócz tego wiesz co? Nie ma przebacz, muszę ci to opowiedzieć. Raz, moja matka i mój ojciec, którzy są już ze sobą całe wieki, a przynajmniej od czasu, kiedy mnie jeszcze na świecie nie było, no więc pewnego dnia kłócili się jak szaleni u nas w domu, ja siedziałam sobie w pokoju i wszystko świetnie słyszałam, w pewnym momencie matka powiedziała do ojca:,,Z twojej strony to nie jest miłość, wykalkulowałeś to sobie, zobaczyłeś, że jestem porządną dziewczyną i że będę w sam raz… ale miłość nie na tym polega, rozumiesz? Miłość nie polega na kalkulowaniu, jakby się było w spożywczym. Miłość jest wtedy, kiedy robi się coś szalonego, tak jak ten napis na moście. Ja i ty… Trzy metry nad niebem. Właśnie, to jest miłość". Tak mu powiedziała, kumasz? Piękne, co? Ej? Jak myślisz. Step, moja matka ma rację, prawda?
– Ten napis był dla jednej dziewczyny.
– Oj tak, wiem, jakżeby inaczej, dla Babi. Mieszka tutaj, na Stellari, w budynku D, znam ją, czasami ją widuję, wiem, że był dla niej, nie myśl sobie, ja wszystko wiem.
Zaczyna mnie wkurzać. Co ona tam może wiedzieć? Co takiego wie? Co mnie to obchodzi.
– No to dzięki, Martina, na mnie już czas.
– Zawsze byłyśmy z przyjaciółkami zgodne, że z niej prawdziwa szczęściara. I na dodatek taki napis. W życiu nie zostawiłabym chłopaka, który namalował dla mnie taki napis. Mogę cię o coś zapytać?
Nie zdążam odpowiedzieć.
– Ale dlaczego właściwie się rozstaliście?
Przez chwilę nic nie mówię. Po czym odpalam motor. To jedyne, co mogę zrobić.
– Nie wiem. Gdybym sam znał odpowiedź, to przysięgam, że bym się nią z tobą podzielił.
Wygląda na wyraźnie zasmuconą. Ale już po chwili znów się rozpromienia.
– A tam, w każdym razie, jeśli znów będziesz tędy przejeżdżał, to może zjemy razem po kawałku tej pizzy z pomidorowym sosem, co?
Patrzę na nią i uśmiecham się do mej. Ja i Martina, lat jedenaście, razem raczymy się pizzą. Moi przyjaciele by oszaleli. Ale nie mówię jej tego. Tak by przynajmniej ona, ta jedenastolatka, mogła sobie jeszcze pomarzyć.
– Pewnie, Martina, jeśli będę tędy przejeżdżał.