32

– I jak tam, spotkałeś się z nią?

Patrzę na niego roześmiany.

– Skąd, spotkałem się z moją starą przyjaciółką.

– I zanurzyłeś sobie biszkopcik w przeszłości…

Spoglądam na niego. Marcantonio ma twarz niczym Jack Nicholson i z wdziękiem stara się przeniknąć moje tajemnice. Ale nie zna całej historii. Nie ma pojęcia, kim jest Pallina. Nie wie nic ani o mnie, ani o Pollu. Czy by go polubił?

– Ja za to widziałem się z tą Fiori.

– No i co?

– Ech, w ogóle nie rozumiem kobiet. Pocałunek, jeden i drugi, przytulanki, zaczynasz zabierać się do rzeczy jak należy, choć tak właściwie, sorry, to czyż nie lepiej od razu się ze sobą przespać? Ech, szkoda gadać, nic z tego, bo to za wcześnie, za wcześnie, i już. A to niby dlaczego, co?!


Trochę później. To samo miasto, ta sama historia. A nawet lepiej, bo w kobiecym wydaniu.

– No i coś ty znów zmalowała?

Cisza. Chwytam Ele od tyłu za szyję i przystawiam jej spinkę do gardła.

– Jeśli nie zaczniesz mówić, to poderżnę ci gardło.

Ele prawie się krztusi.

– Dobra, dobra, co ty, całkiem zidiociałaś? Mało mnie nie udusiłaś. A poza tym, to kto ci nagadał o tych wszystkich facktach?

– Co takiego?

– Fackty: małe bezeceństwa, najwyraźniej kompletnie ci się mózg zresetował.

Ele kręci głową, patrząc na mnie.

– Posłuchaj, Ele, tak na marginesie, skoro już o tym mowa, to chodzi raczej o fuckty, ale powiedz mi lepiej, jak to jest, że nie dajesz rady sklecić trzech słów w ojczystym języku, nie wtrącając przy tym od razu jakiejś cudzoziemszczyzny!

– Yes, I do.

Wznoszę wzrok do nieba. Jest niereformowalna. – Okay, to opowiadasz, czy nie?

– No więc wiesz, co zrobił? Zaprosił mnie do siebie na kolację.

– Ale kto?

– Marcantonio, ten grafik.

– Przyjaciel Stepa!

– Marcantonio to Marcantonio, i już. Nawet nie wiesz, jaki jest kochany, jak bardzo się postarał, przyrządził dla mnie naprawdę wyśmienitą kolację.


Marcantonio się uśmiecha. Jak ktoś, kto niejedno w życiu widział. Albo nawet widział już w życiu wszystko i jest ekspertem od takich spraw, bo ma z nimi do czynienia od lat.

– Więc tak, na dobry początek zszedłem na dół do Paolo, Japończyka na via Cavour i wziąłem od niego wszystkiego po trochu. Tempurę, sushi, sashimi, passion fruit. Same takie potrawy, które wyostrzają zmysły, o dużym ładunku erotycznym. Zaniosłem je do siebie, podgrzałem tempurę raz dwa, i voila, wszystko gotowe. Nakryłem do stołu, nawet specjalnie położyłem klasyczne, japońskie pałeczki i do tego widelec, na wypadek, gdyby się okazało, że nie ma wprawy w jedzeniu dań orientalnych…

– Czy u Marokańczyka tam przy światłach zaopatrzyłeś się za pół darmo w klasyczny bukiecik kwiatów?

– No pewnie, idealnie się nadają: zanim zwiędną, w sam raz ozdabiają stół przez te kilka godzin, a przy tym kosztują śmiesznie mało!


Ele wydaje się pod wrażeniem całego wieczoru.

– No, opowiadaj. Więc nakrył do stołu z miłością, wszystko było takie gustowne…

– Niesłychanie gustowne.

– Jesteś gotowa? Czas na kluczowe pytanie: czy były kwiaty?

– Ależ oczywiście! Małe różyczki, śliczne, na dodatek można je uznać za aluzję do mojego nazwiska…

Wybuchamy śmiechem, ale zaraz poważnieję.

– Ele, teraz przyznaj mi się szczerze. – Ele wznosi wzrok do nieba.

– Masz ci, wiedziałam. Taraa… i do zobaczenia w następnym odcinku. – Znów rzucam się jej z rękami na szyję. – Tym razem na serio poderżnę ci gardło.

– Nie, okay, dobra, już mówię, mówię.

Uwalniam ją z uścisku. Ele patrzy na mnie, w jej oczach jest niepokój, unosi przy tym brew.

– Ej, chyba nie poderżniesz mi gardła na serio, jak ci się przyznam, co było dalej?

Patrzę na nią zaniepokojona. – Coś ty przeskrobała?

– Okay… Zrobiłam mu laskę!

– Nie, Ele, to niemożliwe! Na pierwszej randce! Toż to niesłychane.

– Co ty wygadujesz?! Benedetta, ta, którą sama miałaś za świętą, Paoletti, przypominasz ją sobie, czy nie? Została przyłapana jak w Piperze, w kiblu, klęczała, oddając się świętej adoracji oralnej z niejakim Maxem, którego poznała na parkiecie. Czas znajomości nie przekraczał połowy nagrania z płyty Willa Younga… A konkretnie jego coveru Doorsów Light my fire. Kiedy go słuchała, opętał ją i to na serio przedziwny ogień. Dlatego chwyciła za mikrofon i zaintonowała pełnym głosem, a na dodatek dała się przyłapać. A Paola Mazzocchi? Wiesz, że nakryli ją w szkolnym kiblu razem z wuefistą, z psorem Mariottim? Ech, znasz to czy nie, i to zaledwie tydzień po rozpoczęciu szkoły. Znalazła się amatorka sycylijskich rurek z twarogowym nadzieniem – słynnych cannoli siciliani! Przypominam ci tylko, że ta ksywa była znana w całej szkole. A wiesz dlaczego? Bo Mariotti jest farbowanym blondynem, ale pochodzi z Katanii.

– Tak, ale to nic innego, jak wyssane z palca plotki. Mariotti przecież nadal uczy. Myślisz, że gdyby go przyłapali, to by go za to nie wywalili?

– Ach, sama nie wiem. Wiem tylko, że Mazzocchi i tak miała niedostateczny z wuefu…

– A co to ma do rzeczy?

– Ma i to jeszcze jak… Znaczy tyle, że nawet laski nie potrafiła zrobić jak należy.

– Ele, ty chyba całkiem już zwariowałaś! Chcesz powiedzieć, że chlubisz się swoją lekkomyślnością? Jak nic zaraz poderżnę ci gardło.


Marcantonio opowiada z lubością.

– Wykonałem na niej body art.

– A co to takiego?

– Akurat ty, który byłeś w Nowym Jorku, nie wiesz? To znaczy, moja niewiedza byłaby usprawiedliwiona, spędzałem bowiem wakacje w Castiglioncello… Ale ty przecież tam, w Big Apple, siedziałeś i nawet nie masz pojęcia, o czym rozmawiamy?

Prycham z uśmiechem, wpatrując mu się w twarz.

– Wiem, o co chodzi. Ale co ty chcesz przez to powiedzieć, to już całkiem inne pytanie.

– O, właśnie, teraz mówisz do rzeczy. Pomalowałem jej ciało. Całą ją rozebrałem, potem zacząłem ją malować. Wykorzystałem technikę malarską zwaną ciepłą temperą, jeździłem jej pędzlami po całym ciele, delikatnie, w górę i w dół, co pewien czas maczałem je w ciepłej wodzie, którą miałem w miseczce. Muskałem ją całą, dostarczając jej rozkoszy, nie odrywając od dziewczyny wzroku. Jej policzki też nabrały kolorów i to same, bez moich zabiegów. Namalowałem jej nawet majteczki, które dopiero co z niej zdjąłem, a potem bardzo delikatnie światłocień na jej sutkach, które stawały się coraz bardziej nabrzmiałe i wyglądały jakby lada moment miały oszaleć za sprawą tych kipiących od rozkoszy ruchów pędzlem.

– I co było dalej?

– Pod wpływem orgazmu chromatycznego tym razem ona zapragnęła nadać barwę mojemu pędzlowi.

– To znaczy?

– Zrobiła mi laskę.

– Fiuuu. To chyba się opłaca…

– Zastanawiasz się, czy możesz na coś liczyć ze strony przyjaciółki?

– Tak sobie głośno myślałem, przez pomyłkę… A potem co?

– Potem nic, jeszcze trochę sobie pogadaliśmy o wszystkim i o niczym, skubnęliśmy trochę z tego, co zostało z japońskiego żarcia, i odprowadziłem ją do domu.

– No co ty, to po tym, jak zrobiła ci laskę, nawet jej nie przeleciałeś?

– Nie, nie chciała.

– Czyli oświeć mnie choć trochę, laska tak, ale dymanko nie, o co tu chodzi?

– Kieruje się w tym swoją własną filozofią. A przynajmniej tak mi powiedziała.

– I to by było na tyle?

– Tak, powiedziała mi: „Trzeba umieć się cieszyć". Albo, poczekaj, inaczej. Powiedziała, że by móc się rozkoszować wielkimi rzeczami, najpierw trzeba nauczyć się cieszyć tymi małymi. A potem zaczęła się śmiać.


– Ale Ele, sorry… W takim razie, równie dobrze mogłaś z nim już pójść do łóżka. Seks za seks…

– Ale co to ma do rzeczy, rżnięcie to zupełnie co innego, to związek doskonały. Totalne zaangażowanie. Masz go w sobie, zawsze teoretycznie możesz zajść w ciążę… Zdajesz sobie z tego sprawę? Zupełnie czym innym jest zrobienie laski.

– Jasne! Jakżeby inaczej!

– Słuchaj, dla mnie to coś takiego jak trochę serdeczniejsze powitanie lub pożegnanie. O właśnie, jak choćby takie uściśnięcie komuś ręki.

– Uściśnięcie komuś ręki? Weź idź to powiedz swoim starym.

– Pewnie, gdyby wymsknęło mi się coś podobnego… Sorry, ale że niby co, oni sami tego nie robili? To my nie jesteśmy w stanie dojrzeć normalności w seksie, powinno się o tym rozmawiać, jak o wszystkim innym, tylko że jesteśmy takimi strasznymi mieszczuchami, na przykład, wyobraź sobie tylko swoją matkę, która robi…

– Ele!!!

– A bo co, twoja matka też zgrywa taką nieprzystępną?

– Nienawidzę cię.


– No, to Step, teraz się z tobą żegnam. Na kiedy jesteśmy umówieni z Romanim, Żmiją i całą resztą szemranego towarzystwa?

– Jutro o jedenastej. No nie, to już jest naprawdę maks… Czyli, że teraz to ja mam ci przypominać, kiedy mamy spotkania.

– Jasne. Na tym polega prawdziwe zajęcie asystenta. Wobec tego widzimy się jutro, na kilka minut przed wyznaczoną porą.

Widzę, jak odchodzi, lekko się przy tym kołysząc, z papierosem w ustach. Po niespełna jednym kroku się odwraca. Patrzy na mnie uśmiechnięty. – Ej… Daj mi znać, jak sam będziesz miał jakieś najświeższe wiadomości na temat tej Biro. Nie bądź taki hermetyczny, dobra? Czekam na twoje opowieści, tylko nie waż mi się zmyślać. Zresztą bardzo łatwo jest przebić zrobienie laski!

Загрузка...