51

– No i co? – Ele biegnie mi naprzeciw i prawie się na mnie rzuca. Wygląda, jakby ją coś opętało.

– Opowiedz mi wszystko, koniecznie… co takiego wyprawiałaś? Skacze na mnie, ściska mnie z całej siły, prawie się nade mną znęca.

– Jestem pewna, że dałaś czadu…

– Skąd ta pewność?

– Czuję to… Czuję to… Sama przecież wiesz, że jestem jak medium. Z powrotem sadowi się grzecznie obok mnie.

– Tak, medium. Dobra, opowiem ci, ale nikomu ani słowa, okay? Ele potakuje uśmiechnięta, wytrzeszcza oczy, mało nie wyjdzie z siebie.

– Kochaliśmy się.

– Co?

– To, co słyszałaś.

– Nie wierzę.

– To uwierz.

– Tak, dobra, tym razem przegięłaś.

– W takim razie dobra, do niczego między nami nie doszło.

– Tak, do niczego! Nie wierzę.

– No i sama widzisz? Tak czy siak mi nie wierzysz.

– Dobra, ale jest chyba jeszcze coś pośredniego.

– Tak, ale nie tym razem? Czego ty ode mnie chcesz?

– Chcę prawdy.

– Ale ja już ci powiedziałam prawdę.

– To znaczy?

– To pierwsze!

– To znaczy…? Pieprzyliście się!?

– Ale dlaczego zawsze musisz tak stawiać sprawę?

– Bo to właśnie robiliście, czyż nie?

Patrzy na mnie porozumiewawczo, wciąż jeszcze mi nie wierząc.

– W takim razie mnie okłamałaś?

– Dobra, więc się pieprzyliśmy, kochaliśmy się, uprawialiśmy seks, słowem, mów sobie, jak ci się żywnie podoba. Ale zrobiliśmy to.

– To znaczy, ot tak, ni stąd, ni zowąd, zrobiłaś to razem z nim?

– Taaak, a niby z kim innym!

– No, ale sorry, przecież tak długo się z tym wstrzymywałaś.

– Dokładnie! Słuchaj, ty naprawdę jesteś niemożliwa. Tyle razy mi mówiłaś: „Ale kiedy wreszcie to zrobisz, zrób to z tym, i pchałaś mnie w ramiona byle kogo, idź z tamtym, co ci zależy, jak ci się nie spodoba, to już więcej go nie zobaczysz, i tyle…”, a teraz mi trujesz, bo zrobiłam to ze Stepem, weź ty się zastanów, bo naprawdę nie można z tobą dojść do ładu.

– Nie, tylko że wydaje mi się to dziwne… I jak było?

– Jak było? A skąd ja mogę wiedzieć, przecież na razie nie mam porównania.

– Tak, ale tak ogólnie, dobrze ci było, bolało cię, miałaś orgazm, w jakich pozycjach to zrobiliście? Gdzie byliście?

– O Boże, nie mogę w to uwierzyć, jesteś jak rozpędzona lawina, nic tylko zasypujesz mnie pytaniami, no co ty?

– Taka już jestem!

– Czyli jaka?

– Rozpędzona lawina.

– Okay, byliśmy na Campidoglio. Tam zaczęliśmy… potem przenieśliśmy się na Forum Romanum…

– I czy tam się okazało, że ma u ciebie aż takie fory?

– Ele!!! Dlaczego zawsze musisz mi wszystko zepsuć? Było cudownie. Jeśli nie przestaniesz, to nic ci już nie opowiem.

– Ej, słuchaj, jeśli ty nie przestaniesz, to ja jak nic upomnę się o swoje prawa.

Nie mogę w to uwierzyć. To jego głos. Ja i Ele odwracamy się gwałtownie. Mamy ich jak na dłoni, siedzą dwa rzędy za nami. Step i Marcantonio. Wszystko słyszeli. Ale od kiedy tam siedzą? Co ja takiego powiedziałam? O czym mówiłam? W ułamku sekundy pospiesznie analizuję całe moje ostatnie pół godziny… moje życie, moje słowa. O Boże! Co ja takiego jej naopowiadałam? Coś tak, trochę jej powiedziałam. Ale od kiedy oni tam w ogóle siedzą? Jestem skompromitowana, skończona, chciałabym zapaść się pod ziemię. Z drugiej strony to przecież TdV Teatro delie Vittorie, świątynia rozrywki. To tutaj była ta kukiełka. Provolino. Co on takiego zawsze mówił? – Pysiaczku ty mój, trzymaj gębę na kłódkę. – I gdybym była jak Carra, chciałabym postąpić tak samo jak tamta czarno-biała postać. Maga Maghella – Wróżka Czary Mary. I zniknąć. Ale zamiast tego trafiam na spojrzenie Stepa, który unosi brew:

– No, słowem, całkiem nieźle się spisaliśmy, czyż nie? Prawda, Gin?

– Uśmiecha się rozbawiony. Nie wiem, co powiedzieć… Nie, nie mógł znów aż tak wiele usłyszeć. Przynajmniej taką mam nadzieję.

Marcantonio przerywa tę dramatyczną ciszę. – I co robimy dziś wieczór? No, po tych wszystkich pięknych opowieściach moglibyśmy właściwie uznać się za członków klubu dla miłośników orgii. – Marcantonio patrzy na mnie. Ma takie intensywne spojrzenie. Nabiera mnie. A przynajmniej mam taką nadzieję… – Może się powymieniamy partnerami? – Ele wybucha śmiechem, patrzy przy tym na mnie. – To wcale nie jest taki zły pomysł. Z tobą. Gin, to by dopiero było! – Marcantonio podchodzi i gładzi mnie po włosach. Step nie rusza się z miejsca i z zapamiętaniem buja się na krześle, w przód i w tył. Ja sama już nie wiem, co robić. Czuję się, jakby brakowało mi tchu. Robię się czerwona, a w każdym razie tak mi się zdaje. Spuszczam wzrok i się obruszam. Włosy sprawiają wrażenie, jakby były pod napięciem elektrycznym. I dzieje się cud.

– No i co, wszyscy już gotowi? Zaczynamy próbę.

Te słowa asystenta studia wywołują ogólny popłoch. A może szefa studia, nie mam pojęcia. Kimkolwiek by był, ocalił mi skórę. Czmycham stamtąd, ale już po chwili zawracam. Widzę, że jest przygotowany na to, co zaraz zrobię, chyba nawet lepiej się składa. Podchodzę bliżej i go wołam.

– Step? – Odwraca się. Całuję go lekko w usta. No i proszę, już po wszystkim. Step patrzy na mnie. Uśmiecha się tak, jak tylko on jeden potrafi.

– To wszystko?

Nie mam zamiaru mu ustępować.

– Tak, to wszystko. Na razie.

I nie dodając już nic więcej, oddalam się zupełnie spokojna. Szef studia podchodzi do Stepa.

– Świetna dziewczyna.

– Rewelacyjna.

– Jak się nazywa?

– Ginevra, dla przyjaciół Gin.

– Jest naprawdę świetna.

Szef studia odchodzi. Ale ja, na wszelki wypadek, wołam do niego.

– Ej…

– Tak?

– To prawda, jest świetna. I moja.

Загрузка...