Kilka dni później. Dom państwa Gervasi jest pogrążony w mroku. Cisza i spokój, jakiego od dawna nie można tam było zaznać. Lekka woń kwiatów. Babi zagląda do kuchni i widzi przeróżne bukiety ślubne, które zrobiono na próbę.
– Idź stąd, Lilio, masz tego nie oglądać! Wszystko zepsujesz, no idź. A tak wszystko będzie dla ciebie niespodzianką. Chyba będzie ci fajniej?
– Miałem nadzieję, że spędzimy trochę czasu razem, przez te wszystkie przygotowania wypada się z wprawy w innej dziedzinie.
– A to może później, rodzice chyba są w mieszkaniu. To na razie, idź już do domu, może później dam ci znać. Jeśli moi starzy wyjdą, to wpadniesz, a jak nie, to ja przyjdę do ciebie, dobra?
– Okay, jak chcesz.
Babi na pożegnanie muska ustami swojego przyszłego małżonka, lilio, lekko naburmuszony, uśmiecha się i już po chwili pędzi po schodach na dół i znika za zakrętem na półpiętrze. Babi zamyka drzwi.
– Mamo… jesteś w domu?
– Jestem tu, w salonie.
Raffaella siedzi na kanapie, nogi wyciągnęła wygodnie przed siebie i popija zieloną herbatę, która oczywiście jest teraz niesłychanie modna. Babi podchodzi do niej. Żaluzje są pospuszczane. Ciche tykanie wahadła odmierza upływający czas. Pojedyncze hałasy z ulicy brzmią niczym echo, które słychać aż tutaj z bardzo daleka, ale poza tym panuje absolutna cisza. Babi siada na kanapie, naprzeciwko matki.
– Wiesz, mamo, tak się zastanawiałam… Przecież sami nie mamy pojęcia, co się dzieje w innych rodzinach, jak bardzo się różnią, przez co przeszły…
– No, nie wiem, ale nas z pewnością nie przebiją.
Patrzą na siebie i nagle zaczynają się śmiać.
– Nie, co to to nie. Muszę ci coś powiedzieć. Wczoraj wieczorem widziałam się ze Stepem.
Raffaella znów poważnieje.
– Dlaczego mi to mówisz?
– Bo postanowiłyśmy wszystko sobie mówić. – Mama zastyga zamyślona.
– Tak, dopiero co przedwczoraj robiłam ci w pokoju porządki i znalazłam ten plakat, który od niego dostałaś, ten, który przez tyle czasu wisiał u ciebie na szafie. Jesteście na nim razem i, jak wy to mówicie, dajecie czadu na motorze.
– Tak, pamiętam. I co, wyrzuciłaś go?
– Nie, sama to zrobisz, kiedy będziesz gotowa.
Zalega między nimi dziwna cisza, którą Babi nieoczekiwanie przerywa.
– Wczoraj kochałam się ze Stepem.
– Specjalnie mi to mówisz, co? Chcesz mnie zaskoczyć, zażyć, tak? – Raffaella podnosi się i przez chwilę wygląda na wytrąconą z równowagi.
– Powiedz mi prawdę, śmiało! Czego ty ode mnie chcesz, co? Powiedz mi, czego chcesz? – Sprawia wrażenie, jakby ją chciała spoliczkować, potrząsnąć nią z całej siły. Niewiele brakuje, tak niewiele. Babi podnosi wzrok i uśmiecha się do niej opanowana, pogodna.
– Czego od ciebie chcę? No co ty… Nawet nie wiem, czego chcę od samej siebie. A wobec tego sama się zastanów, skąd mogę wiedzieć, czego akurat chcę od ciebie. A poza tym i tak co mogłaś, to już mi dałaś.
Raffaella siada z powrotem na kanapie. Oddycha głęboko. Odzyskuje utracony spokój. Przez chwilę siedzą tak w milczeniu, jedna naprzeciwko drugiej. Dwie kobiety w różnym wieku, ale pod wieloma względami bardzo do siebie podobne, pod zbyt wieloma względami. I zaraz Raffaella się uśmiecha.
– Dobrze ci w tej nowej fryzurze.
– Dzięki, mamo. A jak z ojcem?
– Dobrze. Nie ma o czym mówić… wróci. Zapragnął coś udowodnić samemu sobie, ale wróci. Z dala od nas nie przeżyje. On nie stanowi dla mnie problemu. Jeśli już to raczej ty, co postanowiłaś?
– Ja? W jakiej sprawie?
– Jak to w jakiej sprawie? Powiedz mi, co mam robić. Dziś wieczór wybieram się na imprezę do De Marinich. A nuż jakieś przyjaciółki zaczną mnie podpytywać, będą ciekawe. Powiedziałaś mi, że wczoraj widziałaś się ze Stepem. I co teraz? Co postanowiłaś? Tak czy inaczej wychodzisz za mąż?
– No pewnie. A co, nie powinnam?
Raffaella oddycha głęboko, teraz jest już spokojniejsza. Wszystko się ułoży. To jedynie kwestia czasu i wszystko będzie tak idealnie, jak przedtem, a nawet lepiej.
Wnuk z ojca niewiadomego pochodzenia, ślub jak się godzi i mąż, który będzie musiał odbyć zasłużoną karę. Tak, wszystko będzie cudownie, jak dawniej. Raffaella wstaje z kanapy.
– Dobrze, w takim razie mogę już wyjść. Dzisiaj wieczorem gramy w karty. Umiesz grać w burraco?
– Nie, widziałam, jak w to grali w domu u Ortensich, ale się do nich nie przysiadłam.
– Koniecznie musisz spróbować, jest o wiele fajniejsza od gry w gina. Zabawniejsza. Któregoś dnia, jak będę miała wolną chwilę, to cię nauczę, zobaczysz, że ci się spodoba.
– Dobra.
Raffaella całuje ją i zbiera się do wyjścia.
– Mamo…
– Tak, słucham.
– Jest jeszcze jeden problem.
Raffaella wraca do salonu.
– Posłuchajmy.
– Już to przemyślałam. Tylko się nie gniewaj. Nie chcę nadawać stołom dla gości nazw po kwiatach. To zbyt banalne. Tak samo zrobiła już Stefanelli na swoim ślubie.
– Masz rację.
– Bo ja wiem, moglibyśmy się posłużyć, dajmy na to, nazwami kamieni szlachetnych. Czy to nie brzmi bardziej elegancko?
Raffaella się uśmiecha.
– Znacznie bardziej. Masz rację, świetny pomysł. Zmienimy plakat i wizytówki na stole. Gdybyśmy mieli tylko takie problemy…
Całuje ją raz jeszcze i wychodzi, cała zadowolona. Zuch dziewczyna ta moja córka. Trochę taka jak ja, zawsze potrafi uporać się z każdym problemem i znajduje optymalne rozwiązanie. Raffaella idzie do siebie do pokoju, żeby przygotować się do wyjścia. Wkrótce go opuszcza, biegiem, elegancka i wymuskana, jak zawsze. Wolałaby nie spóźnić się do De Marinich. Choć teraz gnębi ją ostatnie, wielkie zmartwienie. Dziś wieczór musi koniecznie wygrać w karty.