Lekki wietrzyk swawoli między małymi, uporządkowanymi domkami, pośród białych i szarych marmurów, pośród kwiatów dopiero co zwiędłych i tych świeżych, zaledwie przyniesionych. Zdjęcia i daty przypominają o różnych ludziach. O przebrzmiałych miłościach, gwałtownie przerwanych egzystencjach albo i tych, które się dokonały w sposób naturalny. Tak czy inaczej, odeszły w niebyt. Rozdarte. Tak jak życie mojego przyjaciela. Czasami to wszystko dzieje się bez powodu i wówczas ból jest jeszcze większy. Przechodzę między grobami. W ręku mam bukiet kwiatów, to słoneczniki, najpiękniejsze, jakie tylko udało mi się znaleźć. W przyjaźni, jak i w miłości, cena nie gra roli. Właśnie. Dotarłem na miejsce.
– Cześć, Pollo.
Patrzę na to zdjęcie, na uśmiech, który tyle razy dotrzymywał mi towarzystwa. Ten wizerunek tak malutki w przeciwieństwie do serca, które było wielkie i hojne.
– To dla ciebie.
Tak jakby nie wiedział, jakby mnie nie widział. Schylam się, z małego wazonu wyjmuję zwiędłe kwiaty. Sam siebie zapytuję, kto mu je przyniósł i kiedy. Może właśnie Pallina. Ale po chwili daję sobie spokój z takimi spekulacjami, odrzucam je tak samo daleko jak kwiaty, których dopiero co się pozbyłem. Staram się, by słoneczniki wyglądały jak najokazalej. Wciąż wydają się mocne, jakby swoją siłę czerpały wprost z ziemi, i zdrowe, pełne blasku. Układam je ostrożnie, dbając o to, by jedne nie były za blisko drugich. Mam wrażenie, że znalazły tu dla siebie optymalne warunki. Od razu zwracają się w stronę słońca, jakby wzdychały przeciągle, wyraźnie zadowolone, jakby od zawsze szukały dokładnie takiego wazonu.
– No już, gotowe.
Trwam przez chwilę w milczeniu, na poły zmartwiony, że mógłbym zostać źle zrozumiany, że mogłoby mi przyjść do głowy coś niestosownego, coś co urągałoby czystości naszej przyjaźni.
– Ale to nie tak, Pollo, i ty sam dobrze o tym wiesz. Nie było tak nawet przez moment.
I niemal natychmiast biorę w obronę Pallinę.
– Musisz ją zrozumieć, jest taka młoda i brakuje jej ciebie. A ty przecież wiesz, a może i nie, ile, do licha, jej z siebie dawałeś, ile dla niej znaczyłeś, jak potrafiłeś ją rozbawić, jaka była przy tobie szczęśliwa. I powiedzmy to sobie między nami: jak bardzo ją kochałeś…
Rozglądam się wokół, lekko zaniepokojony, że ktoś mógłby usłyszeć, gdy się tak zwierzam.
Gdzieś w oddali, w głębi widzę starszą kobietę w czerni. Modli się. Jeszcze trochę dalej ogrodnik grabiami usiłuje zebrać leżące tu i ówdzie pożółkłe już liście. Wracam do mojego przyjaciela. I do niej.
– Musisz ją zrozumieć, Pollo. To bardzo ładna dziewczyna. Jest już kobietą. Niesamowite, jak bardzo się zmieniają. Ty je widzisz raz, po czym spotykasz ponownie, upływa tylko trochę czasu, wystarczy raptem jedna chwila, by zamiast nich ujrzeć kogoś całkiem innego. Wczoraj nie miałem najmniejszych wątpliwości, nie wiem, w życiu bym nie mógł zrobić czegoś podobnego. Wiem, że tysiące razy śmialiśmy się i żartowaliśmy sobie, że „nigdy nie mów nigdy", ale pięknie jest móc w życiu mieć coś takiego, czego jest się pewnym, nieprawdaż? Kurwa, prawda jest taka, że możemy być pewni jedynie samych siebie. I zajebiście mi odpowiada, że umiem się zdobyć na to, by powiedzieć „nie", rozumiesz? I cholernie mi się podoba, że stać mnie na to, by powiedzieć „nigdy"! Kurwa, cieszę się, że mogę powiedzieć to właśnie dla ciebie, w imię tego, czym była i jest nasza przyjaźń. Bo to jest pewne. Ja mogę być tego pewnym. Już cię widzę, jak zanosisz się śmiechem. Robisz sobie ze mnie jaja, co? Mało tego, ja to wiem. Gdybym wyjechał ci z taką gadką, kiedy akurat spędzaliśmy ze sobą czas, ty na koniec obróciłbyś to w żart. Ale ponieważ nie możesz mi odpowiedzieć… więc, musisz tę całą historię przyjąć do wiadomości, i to w takiej a nie innej formie, okay? A poza tym i tak już wiem, o co byś mnie zapytał. Nie. Nie widziałem jej i nie mam zamiaru tego robić, dobra? Przynajmniej nie teraz. Nie jestem jeszcze gotowy. Wiesz, czasami zastanawiam się, co by było, gdyby sprawy potoczyły się inaczej. Gdyby to ona odeszła zamiast ciebie. Ja i ty, dwaj przyjaciele, przecież nigdy byśmy nie zerwali naszej przyjaźni, gdy tymczasem ona, może wówczas nigdy nie potrafiłbym jej zapomnieć. Wiem, egoista ze mnie, ale teraz przynajmniej mam szansę ją zapomnieć. A tak w ogóle to chciałem ci coś opowiedzieć o tej Gin. Jest jak powiew świeżego powietrza. Przysięgam ci, kurwa, jest wesoła, zabawna, inteligentna, zajebista. Nic więcej nie mogę dodać, bo… jeszcze się z nią nie przespałem.
Akurat w tej chwili nieopodal przechodzi ta starsza pani. Już skończyła się modlić. Przygląda mi się z zainteresowaniem. Dziwnie się uśmiecha. Ciężko powiedzieć, czy ten jej uśmiech świadczy o tym, że się ze mną solidaryzuje, czy też przemawia przez nią zwyczajna ciekawość. Faktem jest, że się uśmiecha i odchodzi.
– No, Pollo, na mnie też już czas. Mam nadzieję, że już wkrótce będę ci mógł coś opowiedzieć o Gin, i to coś dobrego.
Nieopodal widać dopiero co przybyłego, nowego gościa. Jacyś ludzie w milczeniu wysiadają z samochodu. Mają załzawione oczy, niosą świeże kwiaty i nie mogą przestać myśleć o tym, co się dopiero wydarzyło.
Zwracają się do siebie ściszonym głosem, starając się dobrze zrozumieć, co należy robić. Cierpienie sprawia, że tak trudno jest im się w tym połapać. I zaraz pochylam się po raz ostatni. Poprawiam ten największy słonecznik. Robię mu jeszcze trochę miejsca i daję szansę, by dotrzymywał towarzystwa mojemu przyjacielowi od serca. Przypominam sobie takie zdanie Winchella: „Przyjaciel to ktoś, kto wchodzi, świat wyszedł”. I ty, Pollo, wciąż jesteś we mnie.