77

Trochę później. Dom rodziny Biro.

– Ginevra, mogę wejść? – Gin wpuszcza matkę do pokoju. – O co chodzi, mamo?

– Dzisiaj po południu przynieśli je dla ciebie.

Schowana za wielkim bukietem czerwonych róż, mama wkracza do pokoju córki i uśmiechnięta, kładzie kwiaty na łóżku.

– Widziałaś, jakie piękne? O, i popatrz… w środku jest jedna biała róża. Wiesz, co to znaczy, prawda?

– Nie, co takiego?

– To prośba o przebaczenie. Ktoś ci coś zrobił, ktoś winien ci się z czegoś wytłumaczyć?

– Nie, mamo, wszystko w porządku. – Ale mamy mają to do siebie, że nic nie ujdzie ich uwagi. A poza tym zaczerwienione oczy Gin nie pozostawiają najmniejszych wątpliwości.

– Trzymaj… – Podaje jej chusteczkę do nosa i się uśmiecha. – Kiedy zgłodniejesz, możemy siadać do stołu.

– Dzięki, mamo. Ale teraz nie chce mi się jeść.

– Dobrze. Tylko za bardzo się nie przejmuj. Nie warto.

Gin uśmiecha się do mamy. – Łatwo powiedzieć…

Przed wyjściem mama wręcza jej jeszcze liścik. – Masz, był włożony w bukiet. Może to pozwoli ci zrozumieć, co oznacza ta biała róża.

– Może…

Mama zostawia ją samą, sam na sam z bólem, z kwiatami, z listem. Zdarzają się takie chwile, które każda mama dobrze zna. Chyba dlatego, że też przez to przeszła. Chyba dlatego, że wie, iż własną córkę można kochać nawet z daleka. Chyba dlatego, że kiedy ma się do czynienia z takim bólem, to cała matczyna miłość może wręcz zawadzać. Zamyka drzwi i zostawia ją samą. Z listem w rękach. Z listem ode mnie. Gin go otwiera. Z zainteresowaniem czyta początek.

„Tyle razy mnie o to prosiłaś. Zawsze ci odmawiałem. Chciałbym móc podarować Ci go na twoje urodziny, na Gwiazdkę, z jakiejkolwiek innej okazji. Oprócz tej jednej: by prosić Cię o przebaczenie. Ale gdyby tylko mogło się to na cokolwiek przydać, gdyby okazało się, że to za mało, że mam ich jeszcze napisać całe tysiące, miliony i jeszcze więcej, też bym to zrobił, bo nie mogę bez Ciebie żyć." Gin czyta dalej. „Masz to, co tak bardzo chciałaś. Mój wiersz." Uśmiecha się i czyta, nie może się oderwać. Przebiega wzrokiem tekst, płacze, pociąga nosem, to znów się śmieje. Podnosi głowę i zabiera się za czytanie. Wspólnie spędzone chwile, wzajemna namiętność, podróż, wrażenia. Czyta uśmiechnięta, wciąż pociągając nosem, wyciera sobie oczy, pojedyncza łza wymyka jej się i ścieka wprost z ręki na papier, rozmazując jedno z napisanych przeze mnie słów. I rozczulona, śmiejąc się i płacząc na przemian, czyta dalej, aż do końca. Nie wspominam jej o mojej matce.

Tylko o nas. Nie odbiegam od tematu, piszę jej wyłącznie o sobie, o moim sercu, o mojej miłości, o moim błędzie. Podkradam słowa z filmu, który oglądałem na okrągło podczas mojego pobytu w Nowym Jorku… „Chcę, żebyś się unosiła w powietrzu, żebyś śpiewała w uniesieniu… Bądź bezgranicznie szczęśliwa, a przynajmniej nie odtrącaj od siebie szczęścia. Wiem, że te słowa wydają Ci się przesłodzone, ale miłość to namiętność, opętanie, to ktoś, bez kogo nie możesz żyć, uwierz mi: rzuć się na oślep, znajdź kogoś, kogo pokochasz do szaleństwa i kto pokocha Ciebie w ten sam sposób. Jak go znajdziesz? Cóż, zapomnij o zdrowym rozsądku i posłuchaj swojego serca. Ja nie słyszę Twojego serca. Bo prawda, skarbie, jest taka, że życie jest bez sensu, o ile tego zabraknie. Podróż, podczas której nie zakochamy się bez opamiętania, jest równoznaczna z wegetacją. Ale musisz próbować, bo jeśli nie próbowałaś, to jakbyś nigdy nie żyła naprawdę…”. Mam nadzieję, że udało mi się ją przekonać, iż ona już znalazła tego kogoś. Kogoś, kto liczy na to, że pewnego dnia zasłuży sobie na przebaczenie. Ale wcale jej nie popędzam. „Będę na Ciebie czekał. Będę czekał. I czekał, ile tylko zechcesz. Byle tylko móc Cię zobaczyć, byś była moja, bym znów mógł się poczuć szczęśliwy. Szczęśliwy jak niebo podczas zachodu słońca”. Gin zaczyna się śmiać. I wtem ogarniają dziwne przeczucie, ni stąd, ni zowąd. Odwraca się gwałtownie. Spogląda na swój stół. Na sam brzeg, tam w głębi, gdzie zawsze trzymała je schowane wszystkie razem. I niespodziewanie dociera do niej, co się stało. I czuje, jakby za chwilę miała umrzeć. Podrywa się z miejsca.

– Mamo! Pozwoliłaś mu wejść do mnie do pokoju!

– Ale bo to przecież był ten przemiły chłopak, ten od szampana, nieprawdaż? Wydaje się taki porządny. A poza tym przyszedł tutaj z tymi przepięknymi kwiatami… Nie mogłam mu odmówić, nie wypadało.

– Mamo… Nawet nie masz pojęcia, coś ty najlepszego zrobiła.

Загрузка...