Axton ocknął się gwałtownie. W pierwszym odruchu chciał sięgnąć po broń, ale odprężył się rozpoznawszy znajome otoczenie. Łóżko. Kobieta.
Wziął głęboki wdech, po czyni wolno wypuścił powietrze. Przypomniał sobie całą resztę. Łóżko znajdowało się w lordowskiej komnacie zamku Maidenstone. Kobieta była córką Edgara de Valcourt.
I była jego żoną.
Leżał w słabym świetle przedświtu, już w pełni świadomy sytuacji. Jedna stopa żony spoczywała na jego łydce, jej pośladki przylegały miękko do jego biodra, a pasemko złocistych włosów zaczepiło się w zagięciu jego ramienia.
Powinien był ją ukarać, zganił się w duchu, przypomniawszy sobie dokładnie wszystko, co między nimi zaszło. Powinien zareagować szybko i zdecydowanie. Powinien jasno dać jej do zrozumienia, że nigdy więcej nie ma prawa mu się przeciwstawić. A co dopiero przelewać jego krew…
Zamiast tego uczynił coś dokładnie odwrotnego. Kochał się z nią, jakby była jedyną kobietą na świecie, a ostatnia noc jego jedyną okazją.
To, że ona, dziewica, tak żywo odpowiedziała na jego poczynania, szczerze go zadziwiło. Niepokojący był fakt, że miało to dla niego znaczenie.
Pragnął jej znowu, teraz i zawsze, co jut zupełnie nie miało sensu.
Jednak wciąż pobudzona męskość nie dopuszczała do głosu żadnych rozumowych argumentów. Była jego żoną, więc jej pożądał. Niepotrzebne mu były jakiekolwiek wytłumaczenia czy preteksty. Mógł z nią robić co chciał i nikt nie miał prawa mu tego zabronić.
A już najmniej ona, pomyślał z męską próżnością.
Przewrócił się na bok i odgarnął ciężki pled okrywający ich oboje, Zamierzał otrzymać od niej satysfakcję i otrzymał… choć niezupełnie w taki sposób, jak się spodziewał. Myślał, że wyładuje na niej swój gniew i przy okazji zaspokoi fizyczną żądzę.
Ale jego gniew nie trwał długo.
Kiedy zamknęła oczy, próbując się od niego odciąć, był naprawdę wściekły. Więcej niż wściekły. A kiedy wyciągnęła sztylet i go zraniła, był bliski popełnienia morderstwa.
Jednak coś… jej odwaga, łzy, niedorzeczne słowa na temat jego nędznego oręża zamieniły złość w pożądanie.
Przejechał dłonią po miękkiej linii jej pleców; rozgrzana alabastrowa skóra niemal parzyła go w opuszki palców. Pachniała kobietą i miłosnym zbliżeniem, z każdą myślą o przeżytych z nią uniesieniach stawał się coraz twardszy.
Przesunął palcem między krągłymi pośladkami. W miejscu, gdzie plecy miękko rozszerzały się przechodząc w biodra, widniały dwa równe dołki. Wzbudzała w nim tak wielkie pożądanie, że gdyby się nie miał na baczności, wkrótce owinęłaby go sobie wokół palca.
Axton żachnął się cofając rękę. Musi jej jasno dać do zrozumienia, kto tu jest panem. Jeśli nie osiągnie celu groźbą, posłuży się namiętnością. Ostatecznie ważny jest skutek. Tajemnicą powodzenia w każdej walce jest rozpoznanie słabych stron wroga i wykorzystanie ich przy ataku. Podziałało w przypadku jej ojca, więc podziała i na nią. Bez wątpienia była kobietą nadzwyczaj namiętną, więc trudno o lepszą taktykę.
Odrzucił włosy z czoła, coraz bardziej przekonany do swego pomysłu. Tak, uzależni ją od siebie. Wykorzysta siłę fizycznej żądzy. Uczyni z niej niewolnicę, żeby ona nie mogła nim zawładnąć. Będzie nad nią panował w łożu… i każdym innym miejscu, które da się do tego wykorzystać.
Uśmiechnął się na tę myśl. Jeśli ją znajdzie w kuchni lub pralni, czy nawet w zielnym ogródku, odeśle wszystkich i będzie sobie do woli poczynać z jej ciałem. Niech wszyscy w zamku wiedzą, jakiej przyjemności mu dostarcza… i jaką przyjemność otrzymuje od niego.
Jej ojciec odbierze to jak najgorszą zniewagę, a Axton w ten sposób zyska satysfakcję, której tak bardzo pragnie. Przywiąże do siebie swą niechętną żonę. Może nawet sprawi, że go pokocha.
W przeczuciu triumfu odwrócił śpiącą na plecy i przyglądał się doskonałym kształtom jej ciała. Zmierzwione włosy jak złocisty jedwab. Jasna skóra nieskazitelna niczym perła. Dziewczyna była cudownie krągła we wszystkich właściwych miejscach, miała wąską kibić i pełne piersi. Zacznie od tych piersi o ciemnoróżowych koniuszkach…
Linneę obudziło odczucie, którego nie potrafiła nazwać. Jakby słońce naświetlało ja od środka, choć panowała jeszcze ciemna noc. Jakby wypełniała ją soczysta słodycz dojrzałych brzoskwiń. Jak błyskawica, budząca grozę i dreszcz ciekawości zarazem.
Wygięła się w łuk, bardziej zaciekawiona niż przestraszona; miała wrażenie, że wszystkie sekretne, miejsca jej ciała unoszą się ku górze. Zdawało jej się, że sama jest słodką, soczystą brzoskwinią.
Jakaś ręka przesuwała się lekkimi muśnięciami wzdłuż jej ciała. Linnea poczuła pierwszy dreszcz niepokoju, Równocześnie czyjeś usta delikatnie ssały jej brodawkę…
– O, nie! – Poderwała się. czy raczej chciała się poderwać, ale coś potężnego przyparło ją do łóżka. I to nie było łóżko. I z pewnością nie niedźwiedzia narzuta.
Otwarła oczy i choć w komnacie było ciemno, od razu wiedziała. Axton de la Manse. Jej mąż.
– Święty Judo… Święty Judo… – powtarzała wśród westchnień. oszołomiona nie kończącą się pieszczotą. Nie powinien tego robić tak często. A ona nie powinna tak łatwo ulegać…
Ale ulegała, i on o tym wiedział.
Kiedy ujął jej piersi w swe potężne dłonie i znaczył ustami ślad w dzielącym je zagłębieniu, była zgubiona. Jego pocałunki rozpaliły na nowo płomień w jej łonie; lekkie, drażniące skórę dotknięcia zębów sprawiły, że cała stanęła w ogniu.
To było niedopuszczalne. Musiało być. Ale w niczym nie zmieniało jej reakcji. Kiedy w nią wszedł, twardy i potężny, przylgnęła do niego skwapliwie. Kiedy ujął jej twarz, nie miała wyboru, musiała na niego patrzeć. Ich oczy się spotkały; czuła, jak z każdym długim, niespiesznym uderzeniem jej opór kruszy się i rozpada.
Połączenie ich ciał było aktem niewyobrażalnej intymności. Ale połączenie ich oczu…
Czuła, jak się zaczyna gorąca, powolna wspinaczka, uwieńczona przedziwnym doznaniem, jakby coś się w niej w środku otwierało. Jakby on ją otwierał nieposkromioną siłą swego potężnego ciała i wyrazem nieugiętego spojrzenia.
Linnea zamknęła oczy nie mogąc dłużej znieść jego palącego wzroku. Wiedziała jednak, że cały czas na nią patrzy i widzi wszystko. Gorący rumieniec na jej policzkach. Niespokojne drżenie ciała. Falowanie piersi w coraz szybszym oddechu w miarę zbliżania się do ostatniej granicy.
A potem całkowitą utratę tchu, gdy wyprężona jak struna wydała z siebie okrzyk rozkoszy.
Zawtórował jej zduszonym jękiem, dochodząc wraz z nią do szczytu. Zaraz potem odsunął się od niej.
Leżeli na tym samym łóżku, ale z dala od siebie. Choć oboje byli rozgrzani i spoceni, rozdzielała ich zimna otchłań, Z niewyobrażalnej bliskości przeszli w… niezrozumiałą samotność. Linnea zadrżała, nagle zawstydzona swoją nagością.
– Zaczekaj – odezwał się, kiedy odsunęła się i usiadła na posłaniu. Chwycił ją za nadgarstek, przyciągnął do siebie i przyjrzał się jej uważnie. Choć w pomieszczeniu było ciemno, a gęsta zasłona włosów zakrywała jej plecy i pośladki przed jego wzrokiem, i tak czuła się całkiem obnażona.
– Muszę pójść… wyjść do… – Nazwanie naturalnej potrzeby jako zbyt osobiste nie chciała jej przejść przez gardło. Musiał się przecież domyślić, o co jej chodzi. Puścił jej rękę.
– Wracaj zaraz potem do lóżka. Jeszcze z tobą nie skończyłem.
Odwróciła głowę z niedowierzaniem.
– Nie skończyłeś? Ale… ale… – Nie mogła uwierzyć własnym uszom. Musiał chyba mieć dosyć! – Ale zaraz będzie świtać – dokończyła szeptem.
Uśmiechnął się pod nosem.
– W dziennym świetle jest jeszcze przyjemniej. Będę mógł lepiej widzieć piękne ciału mojej żony.
Linnea pospiesznie ześliznęła się z łóżka i podniosła z ziemi koszulę.
– Sądziłam, że będziesz miał już dosyć… tego.
– Mężczyzna nigdy nie ma dosyć… tego – odparł przedrzeźniając jej ton. – Szczególnie jeśli ma tak pociągającą żonę jak ja. Jesteś wręcz stworzona dla męskich pieszczot żono. Miękka skóra. Pełne piersi Włosy jak jedwab. I choć jesteś niewprawna jak przystało na dziewicę, masz ognistą naturę, jakiej bym się nie spodziewał po jednej z de Valcourtów.
Całe jej ciało zdawało się odpowiadać na słowa pochwał. Po skórze przebiegł przyjemny dreszcz. Piersi nabrzmiały. Nawet włosy leciutko zafalowały. Łono pulsowało na wspomnienie tego, co była jakby przeczuwając, co będzie. Jednak uwaga o jej rodzinie stłumiła wszystkie inne odczucia, tak jak lodowata ulewa gasi każdy płomień.
Nikt inny z de Valcourtów nie zachowywałby się w taki sposób jak ona. Z całą. pewnością Beatrix nie uległaby tak łatwo szatańskiemu urokowi Axtona. Tylko że ona nie była Beatrix. Była drugą bliźniaczką. Tą złą. Gdyby mogła przewidzieć, co się stanie, że odpowie na jego pieszczoty z taką namiętnością, nigdy by nie zaproponowała tego szalonego oszustwa.
Lecz było stanowczo za późno, żeby się wycofać.
– Czekają mnie dziś także inne obowiązki – wykrztusiła naciągając na siebie koszulę.
– Masz obowiązki przede wszystkim wobec mnie. Zaspokajać moje potrzeby. Moje żądze.
– Ale… ktoś musi przypilnować kuchni.
– Twoja babka z powodzeniem może się tym zająć.
– A… co z moim bratem? Muszę obejrzeć jego rany. – Patrzyła na męża, pragnąc Jednocześnie jak najszybciej wyrwać się spod wpływu jego przenikliwych oczu… I wspaniałego nagiego ciała. Nawet w mdłym świetle sączącego się przez grube szkło okien lordowskiej komnaty widziała więcej, niż pozwalała przyzwoitość. Szeroki pierś porośniętą ciemnymi włosami. Wąskie biodra i potężnie umięśnione uda. I ten nienasycony organ pomiędzy nogami, ten niestrudzony… oręż. Doprawdy trudno byłoby go nazwać nędznym, bo w walce z nią okazał się nad wyraz skuteczny.
Wzdrygnęła się zawstydzona, uświadomiwszy sobie, gdzie utkwiła wzrok. Zauważyła, że się uśmiechnął, jakby czytał w jej myślach.
– Mogę pójść zobaczyć brata? – spytała szybko.
Zastanawiał się przez chwilę. Następnie, ku jej zdumieniu, pokiwał głową przyzwalająco.
– Ale wracaj do mnie szybko, droga żono. Odczuwam głód, który musze zaspokoić, choćby mi to przyszło zrobić w wielkiej sali.
Nagły rumieniec rozgrzał twarz i piersi Linnei, ale zdołała się jakoś opanować. Skoro tak bardzo jej pożądał, może zgodzi się na przeniesienie Maynarda w jakieś lepsze miejsce.
– Jeśli… jeśli mogę się ośmielić. Axtonie – zaczęła z nadzieja, że schlebi mu swą układnością. – Czy mogłabym kazać przenieść Maynarda z baraku? – Wstrzymując oddech czekała na odpowiedź.
Uśmiech zniknął z jego twarzy.
– Możesz go zabrać z baraku… i umieścić w stodole – rzekł zimno.
– Och, proszę cię. – Zbliżyła się do łoża, składając błagalnie dłonie. – On potrzebuje czystego, spokojnego miejsca, gdzie mógłby szybciej wracać do zdrowia.
Axton usiadł opuszczając nogi na ziemię. Brak odzienia najwyraźniej wcale mu nie przeszkadzał.
– Jeśli chcesz mnie przekonać, powinnaś znaleźć jakiś lepszy powód. Czemu miałbym pragnąć jego wyzdrowienia? Znacznie bardziej by mi odpowiadało, żeby umarł. – Uśmiechnął się przewrotnie na widok jej przerażenia. – Nie zamierzałem go zabić, Beatrix. Gdybym tego chciał, już by nie żył.
Linnea westchnęła cicho. Dzięki Bogu i za to. Mimo wszystko musiała skłonić męża do zgody na przeniesienie Maynarda. Spojrzała na niego niepewnie. Chciał, żeby go przekonała… albo chociaż spróbowała przekonać.
Co by na jej miejscu zrobiła Beatrix?
Linnea zmusiła się do uśmiechu; miała nadzieję, że był to uśmiech wystarczająco słodki i przymilny.
– Dziękuję ci z całego serca, że pozwoliłeś mu żyć. – Choć to ty zadałeś mu te okrutne rany, dodała w duchu. – Jeśli okażesz mi tę jedną łaskę, obiecuję ci, że będę dobrą żoną…
– Już mi to obiecałaś. Przed Bogiem, Kościołem i wszystkimi mieszkańcami zamku Maidenstone mi to obiecałaś.
Linnea musiała zagryźć zęby, żeby powstrzymać ciętą odpowiedź, jaka cisnęła jej się na usta. Zamiast tego podeszła do niego splatając nerwowo dłonie.
– Proszę cię… mężu. Niech to będzie twój prezent ślubny dla mnie – odważyła się zaproponować, choć zdawała sobie sprawę, że zabrzmiało to ryzykownie.
– Prezent ślubny – powtórzył, przyglądając jej się przez długą, pełną napięcia chwilę. A potem niespodziewanie się uśmiechnął – Skoro już o tym mowa, mam dla ciebie ślubny prezent. Podejdź bliżej.
Linnea zmartwiała. Prezent ślubny? Jeśli to był jakiś grubiański męski żart i odnosił się do jego… jego oręża… Ku jej zdumieniu sięgnął po leżącą na podłodze tunikę.
– Podejdź tu – powtórzył.
Wyprostował się trzymając w dłoni niewielkie aksamitne puzderko. Linnea usłuchała z ociąganiem, niespokojna, czy aby nie zechce jej znów usidlić w łożu. Kiedy stanęła tuż przed nim, uniósł pokrywkę puzderka i wysypał na otwarta dłoń delikatny złoty naszyjnik.
Był wspaniały. Widać to było nawet w słabym świetle; złoty łańcuszek niespotykanej misterności łączył płomiennie czerwone kamienie. I był przeznaczony dla niej. Nigdy nie miała własnych klejnotów. Nawet Beatrix nie nosiła czegoś równie pięknego.
Linnea oderwała wzrok od łańcuszka i spojrzała na Axtona z wdzięcznością.
– Jest piękny.
– Owszem. – Uśmiechnął się chytrze. – Podnieś koszulę.
– Co takiego? – Wyraz rozczulenia w jej oczach ustąpił miejsca zdumieniu, a potem zmienił się we wściekłość. – Jak… jak śmiesz! – wykrzyknęła. – Nie jestem ladacznicą, żeby w ten sposób zdobywać klejnoty! Czy mężczyźni z twojego rodu tak właśnie traktują kobiety? Swoje żony? – Ku jej zaskoczeniu zaczął się śmiać. To jedynie wzmogło jej złość. – Bezczelny draniu! Nauczyłeś się tego od swego ojca? Pewnie tak traktował twoja matkę!
Stracił humor. Ale Linnei nie spodobała się jego nowa mina, nieprzenikniona i twarda niczym granit.
– Wyleczę cię z tęgo jadowitego języka, kobieto. Zapamiętaj dobrze moje słowa. Nie waż się mówić o moim ojcu ani o mojej matce. Ani do mnie, ani do nikogo, jeśli sobie cenisz swą powabną skórę. Nie będę tego znosił! – Przeszywają wzrokiem, jakby czekał, by odważyła mu się sprzeciwić. – No już, podnoś koszulę!
Kiedy nie spełniła polecenia – nie dlatego by mu się przeciwstawić, lecz dlatego, że wprawił ją swą groźbą w osłupienie – sam szarpnął za płócienne fałdy. Linnea usłyszała trzask rozdzieranej tkaniny; o mało się nie przewróciła. Postanowiła nie ulegać obraźliwemu żądaniu. Niech z nią robi co zechce. Powiedziała sobie, kiedy obnażał jej nogi i brzuch, że woli być wzięta siłą niż okazać mu choćby cień przychylności. Tym łatwiej jej przyjdzie go znienawidzić!
Ale on nie zamierzał stosować wobec niej przemocy. Napięta w oczekiwaniu brutalności, poczuła tylko obojętny chwyt na biodrach a zaraz potem chłodny dotyk śliskiego metalu. Mocował łańcuszek wokół jej talii!
Ścisnęło ją w gardle. Tylko o to mu chodziło: chciał jej zapiąć łańcuszek wokół pasa. Chciał jej podarować ślubny prezent, pomyślała z nagłym poczuciem winy. A ona go obraziła.
Nie zastanawiając się nad tym, co robi, pogłaskała go po ciemnych włosach. Natychmiast poderwał głowę; w nagle stężałych rysach Linnea dostrzegła jedynie gniew.
– Nie wiedziałam – zaczęła i zaraz urwała. Nadal był jej wrogiem Nie powinna go przepraszać. Ale nie lubiła być okrutna bez powodu, nawet dla niego. Wystarczająco często była po tej drugiej stronie, żeby wiedzieć, jak to smakuje.
– Nawet gdybym chciał cię wykorzystać w taki sposób i zapłacić ci za to klejnotami, twoim obowiązkiem byłoby ulec. Będziesz mi żoną, ladacznicą i wszystkim, co może być pośrodku, Beatrix. Lepiej o tym pamiętaj i nigdy więcej mi się nie sprzeciwiaj. – Sięgając pomiędzy jej nogami przeciągnął od tyłu drugi odcinek łańcuszka, by przymocować go do pierwszego pod jej pępkiem.
Zbierając w lewą rękę fałdy koszuli Linnea spojrzała w dół jeden łańcuszek ze złota i rubinów opasywał jej talię, drugi zwisał luźno pomiędzy jej nogami sięgając do połowy ud.
Spojrzała na męża pytająco. W dotyku chłodnego metalu i kamieni rozgrzewających się od ciała, pocierających wrażliwą skórę ud, było coś dziwnie niepokojącego.
Odpowiedział jej twardym, nieugiętym spojrzeniem.
– Będziesz zawsze nosiła mój prezent, Beatrix. To tylko dwa identyczne naszyjniki. Tyle że są znacznie bardziej użyteczne noszone w ten sposób.
Powiódł palcem wzdłuż pierwszego łańcuszka: wokół jej talii, po brzuchu, a potem wzdłuż drugiego, przez gęste złociste kędziory w dół po wewnętrznej stronie uda.
Kiedy jego palec znieruchomiał, Linnea aż wstrzymała oddech. Jak on potrafił to robić, zastanawiała się resztką świadomości. Jak mu się udawało aż tak na nią działać? Całe jej ciało zastygało w napięciu pod rzucanym przez niego urokiem. Panował nad jej zmysłami. Była pewna.
Kiedy nagle wstał i mocnym szarpnięciem opuścił jej koszulę, drżała niczym młode drzewko w grudniowej wichurze.
– Idź do swego brata. Umieść go, gdzie chcesz, byle nie w twierdzy. Nie chcę go tutaj. I Beatrix – dodał, przesuwając twardym spojrzeniem po jej ustach, piersiach i brzuchu, by zatrzymać je w miejscu, gdzie pod cienką powłoka koszuli zwisał łańcuszek. – Myśl o mnie, kiedy tylko poczujesz na sobie mój prezent. Czasami może cię drażnić, ale też będzie ci przypomniał rozkosze, jakich ode mnie zaznałaś.
Popatrzył w jej szeroko otwarte oczy; w jego wzroku była wyzwanie, uwodzicielska moc i cała mądrość świata.
Kazał jej iść do brata. Tak tez zrobiła. Zebrała z podłogi suknię i pantofle i opuściła komnatę. Odchodząc zerkała ukradkiem na niewiarygodnie męską postać człowieka, którego los wyznaczył na jej męża.
Dopiero w przedsionku, straciwszy go z oczu. była w stanie normalnie oddychać.
Dobry Boże. Najświętsza Panienko. Święty Judo. Miała naprawdę poważne kłopoty!
Jakimś cudem udało jej się włożyć suknię i zaciągnąć sznurówki stanika. Wsunęła stopy w miękkie pantofle nic dbając o pończochy Z burzą splatanych włosów, w ślubnej sukni, wychodząca wprost ze ślubnego łoża musiała stanowić osobliwy widok. Służba będzie się na nią gapić. Ludzie zaczną plotkować.
Ale Linnei nic to nie obchodziło. Nie traciła czasu na próżne rozmyślania. Zbiegając ze schodów, mijając szybko wielką salę i zmierzając pospiesznie do oczekującego w koszarach brata, była świadoma tylko jednego: łańcuszka, który ocierał się o jej uda przy każdym kroku. Ślubnego prezentu, który pieścił ją delikatnie przy najmniejszym ruchu ciała.
Musiała być najgorszą grzesznicą, skoro podniecało ją coś takiego i taki mężczyzna. Była najgorszą grzesznicą na ziemi.
I poślubiła samego diabła!